Wydarzenia


Ekipa forum
Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga
AutorWiadomość
Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga [odnośnik]05.10.15 0:00
Nie narzekał na brak zajęć. Pacjentów było aż nadto, w dodatku ciągle przybywali, a odchodzili już nieco wolniej. Szpital Świętego Munga z pewnością dysponował zbyt nieliczną kadrą pracowniczą. Ale cóż poradzić skoro bycie medykiem było tak wyczerpującą i niewdzięczną sprawą? Bywało, że całe dnie spędzało się w pracy, ciągnąć na mocnej kawie i tanich batonikach. Straszne? No właśnie. Ale Alan lubił swoją pracę. Uwielbiał wręcz. Dlatego z chęcią tutaj przebywał. Nie miał siostry, brata, matki, żony czy kogokolwiek, kto czekałby na niego w domu. A więc nie musiał wracać często. Jednak lubił sobie czasem pomarudzić. Podobnie jak to miało miejsce teraz, gdy dowiedział się, że jeden z lekarzy odszedł na nagły urlop. I w dodatku był to lekarz, który zajmował się przypadkiem, o którym sporo się ostatnio mówiło. Młoda dziewczyna, która oberwała źle rzuconymi zaklęciami. Cóż... niby nic takiego, ale sprawa nie wyglądała zbyt dobrze. Nie bez powodu była też nieprzytomna przez kilka dni.
Tego dnia Alan był zmęczony. Spędził w szpitalu nockę, więc przemierzał korytarze z kubkiem mocnej kawy w ręku. Prawda, udało mu się trochę zdrzemnąć, jednak była to na tyle niewielka i ilość snu, że czuł mocne zmęczenie, które sprawiało, że jego powieki były cięższe niż zwykle. Odkąd dowiedział się, że ma zastępować kolegę w pracy w prowadzeniu przypadku niejakiej Lyry, studiował jej dokumentację medyczną, popijając sobie kawę w gabinecie. Dziewczyna była od kilku dni nieprzytomna, co tylko było dowodem na to, że nie była w dobrym stanie. Tego dnia jednak coś miało się zmienić, o czym Bennett przekonał się całkiem wcześnie. Do sali weszła pielęgniarka, która poinformowała go, że dziewczyna się obudziła. Trzeba było jej przyznać, że miała wyczucie.
Alan pospiesznie założył swój fartuch, zabrał dokumentację i czym prędzej wyszedł z gabinetu, śpiesząc do sali, w której leżała dziewczyna. Pielęgniarka już dokonała wstępnej analizy jej stanu, sprawdzając kilka niezbędnych rzeczy takich jak temperatura. Teraz przyszła kolej na Alana, który zawitał w sali i stanął przy ramie szpitalnego łóżka, tuż przed Lyrą.
- Lyra Weasley. - odezwał się bardziej do siebie niż do niej, opuszczając dłoń, w której trzymał jej dokumentacje. - Nazywam się Alan Bennett i chwilowo będę lekarzem prowadzącym Cię. Do tej pory Twój stan monitorował ktoś inny, jednak z pewnych przyczyn nie będzie go pewien czas. - poinformował ją poważnym, lekarskim tonem. Dopiero po chwili podszedł bliżej. - Jak już ktoś Cię zapewne poinformował - jesteś w Szpitalu świętego Munga. Pamiętasz co się wydarzyło nim tu trafiłaś? - spytał, przyglądając jej się z góry. Uważnie lustrował ją wzrokiem. Jego gadanina nie miała na celu jedynie uspokojenia dziewczyny czy doinformowania. Jej reakcje były bardzo ważne tuż po przebudzeniu. Mógł w ten sposób ocenić wiele rzeczy i dowiedzieć się czy są jakieś zaburzenia kojarzenia, rozumienia słów, mowy i tak dalej.
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga [odnośnik]05.10.15 0:50
Wydarzenia tamtego dnia miały miejsce tak szybko. W jednej chwili Lyra znajdowała się w klasie razem z kilkunastoma koleżankami i kolegami, uczestnicząc w zajęciach, by nagle poczuć silny ból i osunąć się na ziemię. Pamiętała jeszcze własny krzyk i ogarniającą ją panikę, a później... Nic. Straciła przytomność i nie była już świadoma tego, co działo się później. Że przeniesiono ją do hogwarckiego skrzydła szpitalnego i tam zdecydowano, że jej stan jest zbyt poważny i konieczne będzie przetransportowanie jej do Munga. Dni mijały, a Lyra nie budziła się, wciąż pozostając cudownie nieświadoma tego, co się z nią działo i co z nią robiono, żeby ograniczyć skutki rzuconej klątwy.
W końcu jednak musiał nadejść moment przebudzenia. Był to proces dosyć powolny. Miała wrażenie, jakby jej ciało tkwiło w niezwykle gęstej materii, otulającej je szczelnie i znacznie utrudniającej poruszanie się. Stopniowo docierały do niej jednak pierwsze doznania. Miała wrażenie, że jej ciało jest dziwnie zesztywniałe i obolałe, i że zostało okryte czymś ciepłym. Tylko dlaczego?
Zaniepokoiła się. Jej powieki zatrzepotały niemrawo i uniosły się nieznacznie, ale po chwili zamknęły się z powrotem, a blada, wymizerowana twarz wykrzywiła się w krótkotrwałym grymasie. Była zdezorientowana i otumaniona. Próbowała podnieść rękę i unieść ją do twarzy, jednak kiedy poczuła falę przenikliwego bólu, pozwoliła jej z powrotem opaść na pościel. Jęknęła cicho.
Chwilę później, choć z racji jej otumanienia mogło minąć więcej czasu, usłyszała męski głos. To skłoniło ją do ponownego uchylenia powiek i poruszenia się w pościeli. Zamrugała kilka razy, a po chwili otoczenie ukształtowało się w konkretny obraz: młodego mężczyzny w białej szacie stojącego obok łóżka, na którym leżała. Poza płomiennymi włosami rozsypanymi wokół jej twarzy, wszystko wokół wydawało się białe. Nawet bez jego wyjaśnień mogła się domyślić, gdzie jest. Tylko dlaczego...?
Przez chwilę milczała, przygryzając spierzchnięte wargi. Przez te kilka dni bardzo zmizerniała. Choć zawsze była szczupła i drobna, teraz wydawała się wręcz wychudzona i jeszcze bledsza niż zwykle. W wystraszonych, zielonych oczach było widać, że się boi i cierpi.
- Byłam w Hogwarcie – wyszeptała; zachrypnięty głos podrażnił jej gardło. Nie była nawet pewna, czy ją usłyszał. – Nagle... Upadłam. Ale nie pamiętam... co było później.
Pokręciła nieznacznie głową i znowu umilkła, próbując sobie coś przypomnieć, ale w umyśle czuła spory chaos. Miała problemy z przypomnieniem sobie tego ostatniego dnia. Pamiętała tylko, że była w Hogwarcie, to wydawało jej się takie oczywiste. Ale teraz nie była w szkole.
- Długo tutaj jestem? – zapytała; jej głos wciąż nie był zbyt wyraźny. Równie dobrze mogło minąć kilka godzin, jak i parę tygodni. Nie miała pojęcia, a chciała to wiedzieć. – Co się ze mną działo?
Znowu próbowała się lekko unieść, jednak czując kolejną falę bólu, zaniechała prób wykonywania gwałtowniejszych ruchów. Ponownie przeniosła wzrok na młodego uzdrowiciela, czekając, co jej odpowie. Zastanawiała się, co się z nią stało i co stanie się dalej. W jej głowie zaczynało kłębić się więcej pytań, ale najpierw musiała zebrać chaotycznie pędzące myśli. Rozkojarzony, ledwo co wybudzony umysł radził sobie z tym dosyć mozolnie.




come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Lyra Travers
Lyra Travers
Zawód : Malarka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Dream of the perfect life
Dream of the sand, the sea, the sight
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga Ba3e6d5d7f4fbeb7824016f18b6a4c28
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t800-lyra-travers-weasley https://www.morsmordre.net/t838-zlotko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t2780-skrytka-bankowa-nr-233 https://www.morsmordre.net/t962-lyra-travers
Re: Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga [odnośnik]05.10.15 12:49
Dziewczyna była skołowana - to zrozumiałe. Nikt nie oczekiwał cudów i gwiazdek z nieba. Oberwała klątwą, a to wcale nie były żarty. Sam fakt, że pozostawała nieprzytomna przez kilka dni oznaczał, że jej organizm słabo sobie z ową klątwą radził. Gdyby nie uzyskała natychmiastowej pomocy - już mogłoby jej tutaj nie być. Czytając jej dokumentacje Alan miał pewne obawy co do jej stanu zdrowia oraz tego czy i kiedy się wybudzi. Nie raz i nie dwa razy słyszał o czarodziejach, którzy na długo zapadali w śpiączki po czymś takim. Magia była cudowną rzeczą, ale również straszną, jeżeli została źle użyta. W swojej krótkiej dość karierze lekarza wielokrotnie się o tym przekonywał. Dlatego nienawidził czarnej magii, bo ta siała największe spustoszenie i zło.
Przyglądał się jej uważnie od chwili gdy się poruszyła i otworzyła oczy. Musiał ją obserwować, to było bardzo ważne. Momenty wybudzenia się były jednymi z najbardziej istotnych. To wtedy mógł wyciągnąć najwięcej wniosków. I wyciągnął ich kilka bardzo szybko. Przede wszystkim Lyra była skołowana, a także obolała. Nie pamiętała co się stało, a także nie miała sił by się ruszać. Jedno spojrzenie na tą biedną dziewczynę wystarczyło, by wiedzieć jak bardzo była słaba, jak bardzo cierpiała ona i jej organizm. Podszedł bliżej, gdy dotarło do niego, że pacjentka nie ma nawet siły mówić.
- Spokojnie, Lyro. Nie ruszaj się, ruszanie się w tej chwili nie jest dobrym pomysłem. - odezwał się spokojnym, ciepłym tonem, patrząc na nią z góry. Przez myśl przeszło mu jednak, że to może jeszcze bardziej pogarszać sprawę, sprawiać, że będzie się czuła jeszcze mniej komfortowo i będzie się jeszcze bardziej bała. Była młoda, ale wcale nie dużo młodsza od niego. A przynajmniej tak mu się zdawało. Uklęknął więc przy jej łóżku, tuż przy niej.
- Posłuchaj mnie. Na zajęciach zdarzył się wypadek i zostałaś trafiona silnym zaklęciem, klątwą. Twój stan był bardzo zły i gdybyś nie otrzymała natychmiastowej pomocy - skutki mogłyby być tragiczne. Byłaś nieprzytomna przez sześć dni, ale Twój stan nieco się unormował. - mówił spokojnie, patrząc na nią z dołu. Choć nawet gdy klęczał, jego twarz powinna być nieco wyżej jej twarzy. - Być może jeszcze długo będziesz musiała pozostać w szpitalu. Zalecałbym, byś nie wracała w tym roku do Hogwartu, jestem pewien, że dyrektor to zrozumie. Twój organizm jest teraz bardzo słaby i musimy być bardzo ostrożni. Przede wszystkim nie możesz się ruszać. Zaraz przyniesiemy Ci coś przeciwbólowego i jeżeli chcesz - możemy także dać Ci coś nasennego, byś dalej wypoczywała. Potrzebujesz dużo czasu i odpoczynku, by choć w części odzyskać poprzednią sprawność. - powoli wstał, trzymając w dłoni plik z dokumentami. Uśmiechnął się do niej ciepło. Był typem człowieka, który potrafi wesprzeć, wzbudzić szybkie zaufanie i sympatię. - Nie martw się, jesteś w dobrych rękach.
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga [odnośnik]05.10.15 15:49
Lyra była jeszcze bardzo młoda, wciąż delikatna i wrażliwa. Jej ciałko mocno odczuło skutki klątwy, choć szczęśliwie dla niej była przez te kilka dni nieprzytomna, więc najprawdopodobniej najgorsze cierpienie zostało jej oszczędzone. Gdy jednak się obudziła, stopniowo zaczynała zdawać sobie sprawę z tego, gdzie była i co mogło się wydarzyć. Wysłuchała wyjaśnień mężczyzny, dzięki którym łatwiej było jej złożyć tę chaotyczną plątaninę wspomnień w nieco bardziej spójną całość. Była na zajęciach w Hogwarcie i oberwała jakąś klątwą. Straciła przytomność, by obudzić się już tutaj.
- Sześć dni? – zapytała cicho. Zaschło jej w gardle, miała ochotę się czegoś napić, żeby nie czuć tej nieznośnej suchości, która jeszcze bardziej utrudniała jej mówienie.
Posłuchała jego słów i zaniechała dalszych prób podniesienia się. Jej ciałko wciąż było bardzo zesztywniałe i obolałe, nie wiadomo, czy tylko wskutek klątwy, czy także przez kilka dni leżenia w jednej pozycji. Tak czy inaczej – czuła się fatalnie, choć kiedy się nie ruszała, ból wydawał się łatwiejszy do zniesienia. Jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego, co tylko wzmagało jej lęk i dezorientację.
Nagle jednak zdała sobie sprawę, że jest jeszcze coś, czym powinna się martwić – jej rodzina. Czy wiedzieli o tym, co się stało? Zapewne wysłano im powiadomienie z Hogwartu. Jej matka i bracia pewnie bardzo się zamartwiali, przez co Lyra poczuła wyrzuty sumienia, że przysporzyła im dodatkowych problemów. Chciała się z nimi zobaczyć i powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Nie było, ale nie musieli o tym wiedzieć.
- Będę mogła zobaczyć się z moją rodziną? – zapytała więc. Jej zielone oczy znowu spoczęły na sylwetce mężczyzny, który klęczał teraz obok jej łóżka.
Dopiero po chwili dotarły do niej jego kolejne słowa.
- Jak... długo? – zapytała stłumionym głosem. – Muszę wrócić do Hogwartu. To dla mnie naprawdę ważne.
Do września było przecież bardzo dużo czasu. Na pewno do tego czasu zdąży wydobrzeć, musi. Przerażała ją myśl o tak długim pobycie w Mungu, a także zaprzepaszczeniu marzeń o pomyślnym ukończeniu szkoły. Co, jeśli jej stan naprawdę był taki poważny i wcale nie ustąpi tak szybko, jak by chciała? Może nawet wpłynie na jej dalsze życie? Była teraz w takim wieku, że taki wypadek dużo mógł zmienić i uniemożliwić lub przynajmniej utrudnić wyjście z nie najlepszej sytuacji życiowej, w jakiej znajdowała się jej rodzina, a przecież tak bardzo jej na tym zależało.
W jej oczach pojawiły się łzy, więc odwróciła głowę w drugą stronę, żeby ich nie widział.




come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Lyra Travers
Lyra Travers
Zawód : Malarka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Dream of the perfect life
Dream of the sand, the sea, the sight
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga Ba3e6d5d7f4fbeb7824016f18b6a4c28
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t800-lyra-travers-weasley https://www.morsmordre.net/t838-zlotko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t2780-skrytka-bankowa-nr-233 https://www.morsmordre.net/t962-lyra-travers
Re: Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga [odnośnik]12.10.15 22:50
Wiedzieli o tym także i lekarze Munga. Dziewczyna była młoda, drobna, chuda i słabawa. Może to właśnie dlatego klątwa, która w nią trafiła stała się dla niej tak niebezpieczna? Lyra omal nie straciła życia i nawet jeżeli udało się ją uratować, przez cały czas gdy pozostawała nieprzytomna, nikt tak naprawdę nie wiedział co się stanie. Nawet lekarze Munga nie potrafili przewidzieć tego jak jej organizm zareaguje na to wszystkie. Ciało ludzkie nadal posiadało przed medykami wiele tajemnic, które ciągle czekały na odkrycie. Choć w takich przypadkach Alan marzył o tym, aby nie było przed nim żadnych tajemnic. Nie chciał tracić pacjentów lub obserwować jak ich życie wali się, bo lekarze, mimo, że robią co w ich mocy, nie mogą pomóc.
Kiwnął głową, gdy z jej ust wydobyła się liczba dni, kiedy pozostawała nieprzytomna. Tak, sześć dni - prawie tydzień. Liczba dla jednych duża, dla drugich mała, ale w tym przypadku były to dni długie i niepewne. Nikt nie wiedział czy stan tej młodej czarownicy ustabilizuje się na dobre i poprawi, czy nagle się pogorszy. Ale, całe szczęście, ktoś miał ją najwyraźniej w opiece i pomógł jej obudzić się oraz rozpocząć walkę ze skutkami klątwy.
- Zgadza się. Długie sześć dni niepewności, podczas których Twój organizm walczył ze skutkami klątwy. Fakt, że się obudziłaś jest dowodem na to, że jesteś silniejsza niż wyglądasz. Albo masz bardzo dużo szczęścia.- wyjaśnił jej. Posłał jej lekki uśmiech, z zadowoleniem przyjmując fakt, że czarownica wysłuchała jego prośby i zaniechała prób podniesienia się. Widział jak bardzo jest wycieńczona i jak wiele wysiłku wymagał jakikolwiek ruch. To nie był czas na takie nadwyrężanie się. Jeszcze było na to zbyt wcześnie.
- Oczywiście, że tak. - odpowiedział na jej pytanie, powoli wstając. Otrzepał ubranie z kurzu, który zebrał z podłogi klęcząc. Szpital był regularnie sprzątany, ale kurzu nie dało się pozbyć całkowicie. Alan był lekarzem już od kilku lat. Widział wiele momentów ludzkiej rozpaczy. Wtedy, kiedy mówił, że ktoś musi zrezygnować z kariery gracza Quidditcha; wtedy, kiedy mówił, że ktoś stracił nogę... Ale najgorsze były momenty, kiedy mówił rodzinie o tym, że ich najbliższa osoba straciła życie. W jego niedługiej karierze lekarza, zdarzyło mu się to już kilkukrotnie. I choć powinien być profesjonalistą, w takich momentach głos łamał mu się, a w klatce żarzył się nieprzyjemnie palący go ogień. Teraz także miał przekazać złą wiadomość. Choć nie była ona w połowie nawet tak okropna jak wieść o śmierci najbliższego, nadal czul się okropnie nieprzyjemnie z tym obowiązkiem.
- Nie potrafię sprecyzować jak długo, Lyro. Fakt, że trafiłaś tu w tak złym stanie i pozostawałaś w śpiączce tak długo, jest najlepszym dowodem na to, jak silna jest klątwa, którą zostałaś trafiona. Omal nie straciłaś życia, a wszyscy lekarze Munga przez sześć długich dni martwili się o Twój stan, który w każdej chwili mógł się pogorszyć. Być może będziesz musiała pozostać w Mungu jeszcze długie miesiące, być może przez długie lata będziesz słaba, być może będziesz odczuwać skutki klątwy przez całe życie. Nie potrafię sprecyzować ile to wszystko potrwa, ale wiem na pewno, że życie i zdrowie jest znacznie ważniejsze od powrotu do szkoły. Wiem również, że postaramy Ci się pomóc, Lyro. Ale musisz nam zaufać i zaufać naszym słowom. Jeżeli w najbliższym czasie Ci się nie polepszy, powrót do Hogwartu byłby głupotą. A także Twój organizm jest tak słaby, że wszelkie nadmierne aktywności fizyczne, w tym Quidditch, latanie na miotle i inne podobne są niedopuszczalne. - wyjaśnił jej. Starał się nadać swemu głosowi odpowiednią ilość spokoju i ciepła. Aby ją uspokoić, ukoić, pomóc się z tym pogodzić. Ale dobrze wiedział, że pomóc w tym miały także łzy, które starała się przed nim ukryc. Patrzył na nią wyczekując momentu, kiedy się uspokoi. Potrzebowała odpoczynku, bardzo dużo odpoczynku.
- Podać Ci coś przeciwbólowego? Musisz teraz bardzo dużo odpoczywać i spać. Podczas snu organizm lepiej się regeneruje. Jeżeli chcesz, możemy podać Ci coś na sen. - zaproponował. Oczywiście, przed tym, musieli jeszcze zrobić jej kilka badan.


Wybacz. Kompletnie nie mam weny, stąd tak długi czas oczekiwania na posta i jego okropna jakosć.



There are no escapes  There is no more world Gone are the days of mistakes There is  no more hope
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga [odnośnik]13.10.15 20:37
Lyra mimowolnie zadrżała, uświadamiając sobie powagę jego słów, świadomość, jak poważny był jej stan i jak dużo miała szczęścia, że w ogóle przeżyła i odzyskała przytomność. Mogło być dużo gorzej, prawda? Bo przecież mogła zginąć lub skończyć jako warzywo. Ale jeszcze nie do końca to pojmowała; w końcu nadal miała problemy ze skupieniem myśli. Ale z jego słów wynikało, że to, co się wydarzyło, mogło jeszcze długo wpływać na jej życie. Przeraziła ją ta myśl. Była przecież taka młoda, miała tyle marzeń, tyle planów! Czy to możliwe, że teraz mogła to wszystko zwyczajnie stracić? Nie chciała, nie potrafiła się z tym pogodzić. Może dopiero, jak ochłonie, zacznie przyjmować to bardziej do wiadomości, oswajać się z tym, że jej życie bardzo się zmieni. Teraz wciąż była poruszona, zdruzgotana tym wszystkim.
Dla młodziutkiej, infantylnej nastolatki o marzycielskiej naturze była to naprawdę druzgocząca wieść, dlatego przez dłuższą chwilę milczała, wpatrując się w mężczyznę wystraszonym wzrokiem, pełnym niedowierzania, jakby wciąż miała naiwną nadzieję, że powie, że jednak nie było tak źle, że niedługo wróci do normalnego życia, jakie wiodła do tej pory. Pragnęła żyć normalnie, jak jej rówieśnicy, ukończyć szkołę, spełniać swoje marzenia i dążyć do poprawy nie najlepszych warunków życia swojego i rodziny. Jak Garrett, jej niedościgniony wzór do naśladowania. Chciała przecież iść w jego ślady, zostać aurorem, tak jak on, ale po słowach uzdrowiciela odniosła wrażenie, że to również stanie pod bardzo dużym znakiem zapytania. Co, jeśli teraz stałaby się dla swoich bliskich jeszcze większym ciężarem, chora, słaba i kompletnie bezużyteczna, skazana na spędzenie długich miesięcy w łóżku? Nie wiedziała, jak będzie, ale strach i niepokój podsyłały jej różne nieciekawe scenariusze. I pomyśleć, że coś takiego mogłoby się wydarzyć tylko dlatego, że tamtego dnia po prostu znalazła się w nieodpowiednim miejscu i oberwała zaklęciem? Będąc w tym niby bezpiecznym Hogwarcie, gdzie przecież nic złego nie powinno się wydarzyć?
Kiedy poczuła napływające do oczu łzy, odwróciła się w drugą stronę, bo nie chciała, żeby widział, że płakała. Ale było tego dla niej zwyczajnie za dużo. Stresu, bólu i w dodatku tych nieprzyjemnych, złych wiadomości zrzuconych na nią, ledwie odzyskała przytomność. Zacisnęła zęby, prawie przegryzając spierzchnięte wargi, a jej drobne, chude ramiona drżały pod materiałem kołdry, którą była przykryta. Próbowała zwinąć się pod nią w kłębek, jednak czuła się wtedy, jakby coś rozrywało ją od środka. Jęknęła głośniej i zacisnęła powieki. Nagle zapragnęła znowu zasnąć, nie musieć mierzyć się ani z nieznośnymi fizycznymi dolegliwościami, ani gorzkimi myślami, które zasiały w niej słowa mężczyzny.
- Proszę mnie zostawić – powiedziała cichutko, zakrywając się kołdrą niemal po same włosy. Jej łzy wsiąkały teraz w białą pościel. – Chcę znowu zasnąć.
Doceniała, że starał się być miły, ale naprawdę czuła się nie tylko zmęczona, ale i przytłoczona tym wszystkim.




come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Lyra Travers
Lyra Travers
Zawód : Malarka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Dream of the perfect life
Dream of the sand, the sea, the sight
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga Ba3e6d5d7f4fbeb7824016f18b6a4c28
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t800-lyra-travers-weasley https://www.morsmordre.net/t838-zlotko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t2780-skrytka-bankowa-nr-233 https://www.morsmordre.net/t962-lyra-travers
Re: Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga [odnośnik]17.10.15 23:56
To nie był pierwszy raz, gdy widział ludzką rozpacz. Praca lekarza niosła za sobą wiele ciężarów, które trzeba było dźwigać na swych barkach. Ciągła praca, ogromna odpowiedzialność, potrzeba bycia cierpliwym i patrzenia na cudze cierpienie. Alan był bardzo empatyczną osobą. Z bólem obserwował cudzą rozpacz, ból i wszystkie inne uczucia, które malowały się na ludzkich twarzach. Zastanawiał się czy kiedykolwiek się na to zobojętni, znieczuli. Nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. Ale czy znieczulony na ludzkie cierpienie i rozpacz lekarz jest dobrym lekarzem?
Uszanował jej decyzję. Chciała spać, rozumiał to. Była to dość typowa reakcja, którą widział nie po raz pierwszy. Musiała zostać sama ze swoimi myślami. Kiwnął więc głową, rzucając ciche ,,dobrze". Dodał tylko, że muszą wykonać kilka badań i oddał się swojej pracy, wykonując je z pielęgniarką mu asystującą. Potem spełnił życzenie Lyry i opuścił salę.

Dnie mijały bardzo szybko. Czas leciał nieprzerwanie, nie oglądając się na to, co działo się z ludźmi. Dnie przeobrażały się w tygodnie, tygodnie w miesiące, miesiące w lata. Ale my nie wybiegamy tak daleko, nie. Ile czasu minęło? Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie dokładnie. Może dwa tygodnie? Może trzy? Może cztery? Nie było to teraz ważne. Ważny był fakt, że Lyra ciągle pozostawała w szpitalu. Jej stan był lepszy, to oczywiste. Lepszy od tego, w jakim została przywieziona do szpitala. Lepszy od tego, w jakim była gdy się wybudziła. Ale i tak wszystko to działo się bardzo wolno... Zbyt wolno. Alan miał coraz większe wrażenie, że słowa, które wypowiedział tuż po jej przebudzeniu okażą się prawdą i Lyra rzeczywiście będzie bardzo długo zmagać się ze skutkami klątwy. Już teraz wiedział, że jej powrót do Hogwartu w tym roku był bardzo złym pomysłem. I musiał jej go wybić z głowy choć wiedział, że dziewczyna bardzo chce tam wrócić. Martwił się o nią jako lekarz, ale nie tylko. Zdążył polubić ją. Oczywiście w żaden sugestywny sposób. Lubił z nią rozmawiać gdy miał chwilę wolnego i z żalem patrzył w kalendarz wiedząc, że niedługo lekarz prowadzący ją wróci z urlopu.
- Witaj, Lyro. Jak się dziś czujesz? - spytał, wchodząc do sali, w której leżała. Na jego ustach jak zwykle gościł uśmiech, którym czasem udawało mu się ją zarażać. Był osobą o raczej pozytywnym nastawieniu do życia, co czasem nieco kłóciło się z tym, że zawód lekarza wymagał realistycznego podejścia do wielu spraw. Jemu jednak udawało się to jakoś godzić. Podszedł do łóżka, na którym leżała dziewczyna i wziął jej kartę, by sprawdzić wyniki podstawowych badań przeprowadzanych co dzień przez pielęgniarkę. Wyjął długopis z kieszeni, zdejmując skuwkę za pomocą zębów.
- Jakieś nowe dolegliwości? Mdłości, bóle, zawroty głowy? Czy wszystko po staremu? - mruknął, trzymając w zębach skuwkę od długopisu, przez co jego mowa mogła być lekko niezrozumiała. Spojrzał na nią znad dokumentów. Miał dzisiaj dobry humor, co było widoczne po jego spojrzeniu, ale nie tylko. Mówiło się bowiem, że emocje odbijają się na całej twarzy, a nawet na całym człowieku.
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga [odnośnik]18.10.15 11:34
Uzdrowiciel w końcu zakończył sprawdzanie jej stanu i wyszedł z sali. Lyra została sama i niedługo później rzeczywiście udało jej się zasnąć. Jej sen był jednak niespokojny, budziła się dosyć często i trudno było powiedzieć, że przyniosło jej to wypoczynek.
Kolejne dni były bardzo podobne. Lyra leżała w łóżku, na przemian śpiąc lub się budząc. Uzdrowiciele odwiedzali ją regularnie, pojąc rozmaitymi eliksirami i rzucając zaklęcia sprawdzające jej stan i postępy w leczeniu uszkodzeń zadanych przez klątwę. Była bardzo osłabiona i minęło trochę czasu, zanim była w stanie pierwszy raz wstać z łóżka i zrobić kilka chwiejnych kroków po sali. Właściwie udało jej się to dopiero jakieś dwa tygodnie po przebudzeniu. Męczyła się jednak bardzo szybko, a jej ruchy były bardzo ostrożne i niepewne. Nogi czasami uginały się pod nią, więc musiała przytrzymywać się ściany, żeby nie upaść. Miała problemy nawet z najbardziej normalnymi czynnościami. Poza tym, dość drastycznie schudła i piżama wisiała na niej dosłownie jak na wieszaku.
To wszystko coraz bardziej ją to irytowało. Zdarzały jej się także chwile załamania, kiedy na nowo rozważała słowa uzdrowiciela, coraz boleśniej świadoma zmian następujących w jej życiu. Ale poza nimi, odczuwała także opór i determinację, by mimo wszystko dążyć do poprawy swojego stanu, do powrotu do normalności.
Młody uzdrowiciel zaglądał do niej dosyć często. Lyra polubiła go mimo tego niezbyt miłego początku (w końcu to on przekazał jej te straszne wieści). Był sympatyczny, wyrozumiały i zachowywał się wobec niej w porządku, poza tym, bardzo chętnie przyjmowała towarzystwo, które urozmaicało jej monotonię leżenia w szpitalu i odciągało uwagę od bólu i złych myśli. Bracia i matka także odwiedzali ją, kiedy tylko mogli, ale wiadomo, nie mieli czasu, żeby długo z nią siedzieć. Więc przez większość czasu była sama ze swoimi myślami.
Minęły kolejne dni; właśnie zaczynał się lipiec. Podczas gdy ona już ponad miesiąc leżała w Mungu, jej szkolni znajomi zdążyli ukończyć kolejny rok i wrócić na wakacje do domów. Na razie nie zanosiło się jednak, by Lyra miała wkrótce wrócić do domu, o Hogwarcie nie wspominając. Miała jednak jeszcze dwa miesiące do września. Dwa miesiące, podczas których musiała wrócić do względnie dobrej formy, by nie mdleć po zbyt długim spacerze po korytarzu. Stopniowo coraz lepiej radziła sobie z chodzeniem i innymi czynnościami, ale postępy nadal zachodziły irytująco powoli, wciąż była w kiepskiej formie nawet mimo starań uzdrowicieli i licznych eliksirów wmuszanych w nią każdego dnia. Nie zamierzała się tak łatwo poddawać, panicznie bała się wizji stania się bezużytecznym, zbolałym warzywem spędzającym miesiące w łóżku. Nawet, kiedy nikogo przy niej nie było, wstawała i chodziła po sali tak długo, póki nie zaczynało jej się robić słabo.
Kiedy Alan przyszedł do jej sali, akurat siedziała na łóżku wygodnie oparta o poduszkę. Choć wciąż była wychudzona i blada, wyglądała lepiej niż tamtego dnia, kiedy pierwszy raz się obudziła. Przywitała go, uśmiechając się do niego lekko.
- Chyba... Raczej po staremu. Chociaż udało mi się dzisiaj trzykrotnie przejść cały korytarz – odpowiedziała. Niby taka mała rzecz, na którą dawniej nie zwracałaby uwagi, a teraz jawiła jej się jako duży sukces.
Nie miała jednak nowych dolegliwości. Ciągle doskwierały jej bóle mięśni i stawów, osłabienie, czasami, po większym wysiłku kręciło jej się w głowie, mdlała lub dostawała krwotoku z nosa. Jednak gdyby nie eliksiry, z pewnością byłoby gorzej; kiedy kończyły swoje działanie, wszystkie dolegliwości nasilały się, by cudownie osłabnąć po kolejnych dawkach.
- Ale i tak jest lepiej niż na początku. I czy... mogłabym dostać coś do rysowania? Choćby jakieś kartki i ołówek – zapytała po chwili, patrząc na niego prosząco; właściwie już od paru dni myślała o swojej tęsknocie za rysowaniem, o tym, jak brakuje jej uczucia towarzyszącego nanoszeniu na kartkę kolejnych linii. – Bardzo mi się nudzi, kiedy muszę tak bezczynnie leżeć. Chciałabym się czymś zająć. Czuję się już lepiej, naprawdę!
Poprawiła się lekko na posłaniu, a zielone oczy z nadzieją wpatrywały się w jego twarz. Cóż, teraz przynajmniej mogła siadać i kręcić się na łóżku bez uczucia, jakby coś rozrywało jej ciałko. Miała nadzieję, że mężczyzna pozwoli jej na rysowanie, nie pogardziłaby też jakąś książką. Naprawdę nie lubiła tej bezczynności, po kilku tygodniach coraz bardziej ją to przytłaczało i niczego tak nie pragnęła, jak powrotu do swojego życia.




come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Lyra Travers
Lyra Travers
Zawód : Malarka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Dream of the perfect life
Dream of the sand, the sea, the sight
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga Ba3e6d5d7f4fbeb7824016f18b6a4c28
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t800-lyra-travers-weasley https://www.morsmordre.net/t838-zlotko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t2780-skrytka-bankowa-nr-233 https://www.morsmordre.net/t962-lyra-travers
Re: Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga [odnośnik]24.10.15 14:10
Zdawał sobie sprawę z tego, że początkowo w jej oczach jawił się jako zły, niedobry magomedyk. Głównie dlatego, że to jemu przypadła ta nieprzyjemna rola osoby, która przekazuje złe wiadomości. Pracował w szpitalu nie od dziś i nie pierwszy raz miał powiedzieć komuś coś, czego ta osoba wcale nie chciała usłyszeć. Nadal jednak tego nie lubił. Był zbyt empatyczny, jako medyk powinien być twardszy i nie brać wszystkiego tak do siebie. Jemu to jednak nie wychodziło. Chyba potrzebował do tego więcej czasu. Empatia była bardzo ważna, jednak w takich chwilach trzeba było być twardym.
Całe szczęście z biegiem czasu dziewczyna przekonała się do niego. Cieszyło go to. To bardzo ważne, by pacjent ufał swojemu lekarzowi i lubił go. Sam darzył pannę Weasley dużą sympatią. Była sympatyczną, miłą dziewczyną, z którą dobrze się rozmawiało. Lubił przychodzić do niej w chwilach przerwy, lub gdy był w pobliżu sali, w której leżała. Zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo ważne i pocieszające są dla niej wszystkie wizyty. Od tygodni leżała przecież plackiem na łóżku i choć próbowała już wstawać i chodzić, nadal było tego mało. Głównie dlatego, że jej organizm nie był na to jeszcze gotowy. Była zbyt słaba i było to kolejnym dowodem na to, że powrót do dawnego życia będzie trwał albo bardzo długo, albo nigdy nie osiągnie już takiej sprawności jaką miała przed wypadkiem. Uzdrowiciele Munga robili co w swojej mocy, by pomóc dziewczynie wrócić do normalności. Ale nie byli cudotwórcami, nawet z pomocą magii nie dało się uczynić wszystkiego.
Tego dnia jak zwykle przyszedł na kontrolę. Póki co był jeszcze jej lekarzem, więc należało to do jego obowiązków. Ucieszył się widząc ją w dobrym humorze. Przywitała go uśmiechem, a on uczynił to samo.
- Alee... mam nadzieję, że tą wędrówkę robiłaś w towarzystwie pielęgniarki, Lyro? - spytał, patrząc na nią niczym surowy rodzic, który chce usłyszeć wersję wydarzeń psotnego dziecka. Jednak powaga i surowe spojrzenie były tylko lekkie, ponieważ w jego oczach widniało rozbawienie, które odbijało się także na ustach, których kąciki były lekko uniesione. Wiedział, że dziewczyna czasem urządza sobie samotne wędrówki po sali. Rozumiał ją, ale jako lekarz absolutnie nie popierał. Gdyby upadła i uderzyła o coś, tylko zrobiłaby sobie krzywdę. Byłoby to zmarnowaniem starań włożonych przez magomedyków w leczenie jej.
- Cieszę się, że robisz postępy, ale nie możesz się przemęczać, Lyro. Wiem, że Ci spieszno, że chcesz wrócić do dawnego życia, ale nadwyrężanie swojego ciała przyniesie odwrotne skutki. Może to zmarnować wszystko to, co udało nam się osiągnąć do tej pory. A więc proszę Cię - bądź ostrożna. - przestrzegł ją, nadając swojemu tonowi nieco powagi. Był raczej wesołym człowiekiem. Ciągle się uśmiechał, rzadko bywał poważny. Ale gdy w grę wchodziła jego praca - zamieniał się w profesjonalnego magomedyka. Bycie uzdrowicielem wymagało poważnego podejścia do swoich obowiązków.
- Do rysowania? - powtórzył, nieco zaskoczony tą prośbą. Nie wiedział, że dziewczyna lubi rysować. - Prawdę mówiąc mamy w szpitalu kartki i kredki, ale są one przeznaczone dla małych pacjentów... - mruknął, myśląc głośno i nieświadomie gładząc kciukiem swoją brodę. Po chwili spojrzał na nią i uśmiechnął się szeroko. Czyli tak jak zwykle. - No ale zobaczę co da się zrobić. Myślę, że uda mi się coś załatwić. - dodał wesoło i puścił jej oczko. Nie, nie podrywał jej. Chciał raczej utrzymać tę atmosferę wesołości w tym pomieszczeniu, zarazić nią Lyrę. Przecież to było tak ważne, by poprawiać samopoczucie pacjentów!
- Dobrze, dobrze. Załatwię Ci to jakoś, alee...! - - zaczął wesoło, kończąc surowo i wskazując na nią długopisem. - Musisz mi obiecać, że nie będziesz przesadzać z tym rysowaniem. Musisz dużo odpoczywać.
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga [odnośnik]24.10.15 21:38
Po tak długim czasie Lyra miała naprawdę dość tkwienia w łóżku, ograniczenia swojego życia wyłącznie do pobielonych ścian maleńkiej salki. Nie miała tu żadnych rozrywek poza wpatrywaniem się w sufit i liczeniem pęknięć na nim. Jej jedyną odskocznią było towarzystwo uzdrowicieli lub odwiedzających ją braci i matki. Nic więc dziwnego, że tak jej było spieszno do prób chodzenia. Mimo ustawicznego zmęczenia i bólu mięśni, nie lubiła tkwienia w miejscu, kurczowo chwytała się każdej nadziei, że pewnego dnia, może już niedługo, wszystko wróci do normy. Każdy postęp wprawiał ją w ekscytację, każdy zły ruch przygnębiał i zasiewał niechciane wątpliwości. Ale to właśnie naiwna, dziecinna nadzieja pomagała jej jakoś przetrwać i nie załamywać się po wypadku.
Uśmiechnęła się lekko do mężczyzny, jednak pod jego surowym spojrzeniem speszyła się leciutko i spuściła wzrok niczym skarcone dziecko.
- Właściwie to... Poszłam sama – odpowiedziała szczerze. – Wiem, że to lekkomyślne, przepraszam! Ale ja... Naprawdę nie mogę już znieść tego bezczynnego leżenia, chcę czuć, że robię cokolwiek.
Wiedziała, że powinna poprosić kogoś, by jej towarzyszył, ale była nieco w gorącej wodzie kąpana (czyżby odzywała się w niej jakaś gryfońska część natury?) i wybrała się sama. Przecież to tylko chodzenie po korytarzu. Dawniej coś całkowicie oczywistego, teraz czynność wymagająca mnóstwa wysiłku i ostrożności, żeby nie zasłabnąć i nie zrobić sobie krzywdy przy ewentualnym upadku na ziemię.
- Będę uważać, obiecuję – zapewniła go, kiwając głową i znowu podnosząc na niego wzrok. – Przecież zawsze na siebie uważam.
Na jej bladej, piegowatej buzi pojawił się lekki uśmiech, a dłonie przygładziły rude włosy. Niedawno zdała sobie sprawę, że także jej metamorfomagia ucierpiała na wypadku, zmienianie wyglądu sprawiało jej sporą trudność. Miała nadzieję, że to także minie. Kiedyś słyszała, że ta zdolność czasami czasowo zanika w przypadku silnych wstrząsów emocjonalnych, więc pewnie chodziło właśnie o coś takiego.
- Bardzo chciałabym mieć tutaj coś, dzięki czemu mogłabym się trochę... rozerwać – poprosiła go. – Wystarczą kredki i trochę kartek, nie pogardzę też książkami, bo bardzo lubię czytać. Takie leżenie przez miesiąc w łóżku jest naprawdę niesamowicie nudne. – Wciąż próbowała go jakoś przekonać, żeby przemycił jej do sali przybory rysunkowe i książki. – Bo zacznę znowu chodzić sama po korytarzu – dodała. By podkreślić wagę tej „groźby”, chwyciła brzeg kołdry i odsunęła ją na bok. Nawet mimo piżamy było widać jej wychudzenie. Zsunęła nogi z łóżka; po takim czasie leżenia przypominały kościste patyki. Jednak jej ruch nie był do końca na poważnie, bo przecież lubiła Alana i nie zamierzała świadomie go denerwować czy robić na złość. Chciała jedynie podkreślić swoją desperację i pragnienie urozmaicenia szpitalnej nudy.
Mrugnęła do niego lekko, co nieco zepsuło efekt "grożenia". Była tak podekscytowana, że znowu zaczęła się wiercić na łóżku. Rysowanie i czytanie były jednak czynnościami, które nie wymagały tyle wysiłku, co na przykład spacery, dlatego nie rozumiała jego sceptyczności co do tego pomysłu. W ostateczności mogłaby też poprosić braci o przyniesienie z domu jej własnego szkicownika i ołówków, ale to mogłoby jeszcze bardziej nie przypaść do gustu uzdrowicielowi, więc wolała najpierw zapytać jego.




come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Lyra Travers
Lyra Travers
Zawód : Malarka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Dream of the perfect life
Dream of the sand, the sea, the sight
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga Ba3e6d5d7f4fbeb7824016f18b6a4c28
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t800-lyra-travers-weasley https://www.morsmordre.net/t838-zlotko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t2780-skrytka-bankowa-nr-233 https://www.morsmordre.net/t962-lyra-travers
Re: Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga [odnośnik]15.11.15 21:59
Alan poniekąd rozumiał Lyrę. Sam kiedyś, dawno temu, był w sytuacji, gdzie również nie mógł się przez jakiś czas ruszać. Co prawda było to niczym w porównaniu do tego, co przeżywała ona, jednak magomedyk dobrze to zapamiętał. Podczas meczu Quidditcha uległ wypadkowi, który spowodował, że Bennett zapadł w śpiączkę na pewien czas i potem powoli dochodził do siebie. Wspomnienie te już nieco zatarło się w jego pamięci, ale nadal wzbudzało w nim niezbyt przyjemne odczucia. Teraz jednak był lekarzem i był odpowiedzialny za to, by jego pacjenci zdrowieli jak najszybciej, by dobrze się czuli i nie zrobili sobie krzywdy. Dlatego tak bardzo nie podobał mu się fakt, że dziewczyna się tak nadwyrężała. Nie była jeszcze gotowa na samotne wędrówki na korytarzu. Gdyby upadła i coś sobie zrobiła - to on miałby więcej roboty. Ale nawet nie chodziło o to... Po prostu się martwił. Był lekarzem z zamiłowania, którego bardzo obchodziły losy jego pacjentów.
- Tak myślałem... - westchnął, gdy przyznała, że poszła sama. Opuścił głowę, kręcąc nią z rezygnacją, a palcami przejechał po powiekach, które na chwilę przykryły zmęczone oczy. - Nie możesz tak robić, Lyro. Ja rozumiem, że ta bezczynność Cię przytłacza ale zrozum, że w ten sposób możesz zniszczyć wszystko, co nam się udało do tej pory osiągnąć. Jeśli już musisz robić sobie wędrówki - rób to w towarzystwie kogoś. Inaczej przydzielę Ci pielęgniarkę, która nie będzie Cię odstępować na krok. - zagroził, unosząc wzrok i kierując go na nią. Nie mówił serio, ale chciał, by dziewczyna wzięła sobie jego słowa do serca. Mung nie mógł pozwolić sobie na to, by jedna z pielęgniarek pilnowała tylko i wyłącznie jednego pacjenta. Ale czy Lyra to wiedziała? Nie ważne. Ważne, by coś wskórał tymi słowami.
- Wątpię czy samotne spacery można uznać za uważanie na siebie. - mruknął, a jedna z jego brwi powędrowała w górę. Westchnął znów i ponownie pokręcił głową ze zrezygnowaniem. Była niezwykle upartą pacjentką. Ale to była również jej zaleta. Był pewien, że to także jej zawziętość była odpowiedzialna za to, że postępy pojawiały się w całkiem niezłym tempie. Wszakże jej stan sprzed kilku tygodni był znacznie gorszy. Może nie poprawiało się jakoś bardzo szybko, ale zawsze mogło być gorzej, prawda? Gdyby Lyra poddała się i załamała - z pewnością wszystko trwałoby dużo dłużej. Była uparta, nieostrożna i w gorącej wodzie kąpana, ale Alan nie mógł zaprzeczyć, że była także sympatyczna. Nie potrafił także nie uśmiechnąć się, gdy ona słała uśmiech jemu.
- Ależ Lyro, Lyro, spokojnie! - obruszył się nagle, machając przed sobą dłońmi. Chyba go źle zrozumiała, a więc chciał ją wyprowadzić z błędu. Uśmiechnął się z rozbawieniem, gdy już udało mu się do niej dotrzeć, a jej wzrok powędrował w jego stronę. - Ależ ja Ci nie bronię rysowania i czytania, ależ skąd! Rozumiem, że leżenie w łóżku jest nudne i właściwie dziwię się, że nikt wcześniej nie wpadł na to, by przynieść Ci coś, co by umiliło czas. Po prostu zastanawiam się skąd wziąć materiały, bo te, które mamy są przeznaczone dla najmłodszych pacjentów. Myślę jednak, że nikt nie będzie jakoś specjalnie zły, gdy wezmę kilka ołówków, kredek i kartek dla Ciebie. Książkę też postaram się jakąś załatwić. Jeśli nie będzie niczego w naszej małej biblioteczce - osobiście Ci coś kupię lub pożyczę swoją. - odpowiedział, uśmiechając się. Zaśmiał się krótko. Wiedział, że dziewczyna chciała się tylko podroczyć i nie zamierzała wstawać. Chyba. Przynajmniej taką miał nadzieję. - Chcę po prostu, abyś pamiętała o umiarze i nie zapominała o tym, że sen Ci bardzo sprzyja, Lyro. Musisz dużo odpoczywać. - dodał, wyjaśniając jego sceptyczne podejście do całej sprawy. Nie chciał wyjść na bufona lub zbyt surowego lekarza, bo taki nie był.
- Swoją drogą... Jutrzejszy dzień może być ostatnim, kiedy to ja Cię prowadzę. Lekarz, który od początku miał Cię prowadzić wraca niedługo. Osobiście sądzę, że to ja powinienem doprowadzić Cię do końca, ale nie mam na to zbyt dużego wpływu. - wyjawił jej. Musiała wiedzieć, aby nie była zdziwiona, gdy w jej sali pojawi się inny lekarz. - Ale to miły lekarz, a ja będę do Ciebie zaglądał, a więc nie martw się. - Puścił jej oczko, uśmiechając się przy tym.
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Re: Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga [odnośnik]16.11.15 8:14
Pod ciężarem wyrzutu, Lyra wygięła usta w podkówkę.
- Wiem, przepraszam – mruknęła. – Chcę tylko... znowu normalnie żyć, jak wcześniej. Nie chcę tylko leżeć, czekając, aż ktoś wyręczy mnie we wszystkich czynnościach, nawet tak prozaicznych, jak chodzenie.
Westchnęła, bawiąc się rąbkiem kołdry i znowu podnosząc na niego wzrok. Nie była uparta, bo chciała zrobić mu na złość. Była uparta, bo czuła, że to jedyna droga do wyzdrowienia i powrotu do normalności. Gdyby się poddała i załamała, to wszystko tylko by się wydłużyło, a tego przecież nie chciała. Choć była tak wrażliwą, delikatną osobą, nie można było zarzucić jej braku charakteru i determinacji.
- Mogę poprosić Garretta, by przyniósł moje rzeczy – powiedziała, wciąż patrząc na niego błagalnie. – To niby taka drobnostka, ale bardzo za tym tęsknię. Zawsze lubiłam rysować.
Przez moment przeszło jej przez myśl, że skoro nie będzie mogła już nigdy być aurorem, jak jej brat, może powinna skupić się właśnie na malowaniu, skoro posiadała do tego talent? Ta myśl trwała jednak krótko, bo był to etap, kiedy Lyra wciąż nie do końca była pogodzona ze zdruzgotaniem swoich młodzieńczych planów i marzeń, i nie chciała jeszcze myśleć nad alternatywami.
- Obiecuję, że nie będę z tym przesadzać – zapewniła jeszcze, układając się wygodniej na posłaniu, wciąż oparta plecami o poduszki. Odrzuciła na bok podniszczone, zmatowiałe włosy. – Od dnia wypadku nie mogę się metamorfować. Myślisz, że odzyskam swoją zdolność?
Spojrzała na niego z niepokojem.
Kiedy jednak przyznał, że nie będzie jej już dłużej prowadzić, na moment zapomniała nawet o zmartwieniu o problemy z metamorfomagią. Znowu posmutniała.
- Naprawdę? Dlaczego? – zapytała. Zdążyła już polubić Alana, cieszyła się, gdy przychodził (nawet jeśli prawił jej wyrzuty), a tymczasem będzie musiała przyzwyczajać się do kogoś obcego, kto mógł nie być tak sympatyczny i wyrozumiały. Mógł nie patrzeć tak przychylnie na jej samotne spacery czy prośby o materiały do rysowania.
- Będziesz mnie jeszcze odwiedzać? – wypaliła po chwili, rumieniąc się lekko, sama była zaskoczona, że dała radę to z siebie wydusić. Byłoby jej raźniej, gdyby widywała kogoś znajomego. Nie czułaby się tu tak bardzo samotna. – Może... Ale to jeśli masz czas... Przejdziesz się ze mną po korytarzu?
Rumieniec na jej twarzy powiększył się. Ale sam jej mówił, że powinna spacerować z kimś, nie sama, więc może zgodzi się potowarzyszyć jej chociaż raz?




come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
Lyra Travers
Lyra Travers
Zawód : Malarka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Dream of the perfect life
Dream of the sand, the sea, the sight
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga Ba3e6d5d7f4fbeb7824016f18b6a4c28
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t800-lyra-travers-weasley https://www.morsmordre.net/t838-zlotko https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t2780-skrytka-bankowa-nr-233 https://www.morsmordre.net/t962-lyra-travers
Re: Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga [odnośnik]22.11.15 1:40
- Lyro... - zaczął spokojnie, łapiąc głębszy wdech. Rozumiał ją, jej obawy i jej zachowanie. Nie była jego pierwszym pacjentem, któremu jakiś wypadek tak mocno mącił w życiu. - Musisz przede wszystkim uzbroić się w cierpliwość. Wiem, że to trudne, ale zamartwianie się nic nie da. A tym bardziej lekkomyślne zachowanie, które może nam wszystko popsuć. - wyjaśnił raz jeszcze. Jego głos był ciepły, ton niezwykle spokojny. Był lekarzem z powołania, nie raczył pacjentów złośliwością, która mogła kojarzyć się z odbywaniem dyżuru za karę. Bywali i tacy, ale nikt nic nie mógł na to poradzić.
- Dobrze, może być i tak. Możesz poprosić brata o to, by przyniósł Ci Twoje przybory do rysowania, skoro takie posiadasz. Do tego czasu postaram się załatwić Ci coś na zastępstwo. - obiecał, pokiwując głową od czasu do czasu, jakby potwierdzając samemu sobie, że to dobry pomysł. W pewnym momencie jednak zachichotał cicho. Do głowy przyszło mu coś zabawnego. - Gratuluję więc talentu malarskiego. Ja potrafię narysować jedynie ludzika skradającego się z kółka i kresek. Moje zdolności do rysowania w skali od jednego do dziesięciu można zakwalifikować na minus. - wyjaśnił, po czym ponownie zaśmiał się. Pokręcił głową z rozbawieniem, przypominając sobie swoje rysunki z dzieciństwa, które kiedyś znalazł na strychu w rodzinnym domu. Były to takie mazgroły, że podziwiał matkę za cierpliwe chwalenie swego syna za ich wykonanie.
- Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że z czasem to wróci, tak jak cała reszta. - stwierdził. Nie był pewien czy ma rację, ale bardziej był skłonny stwierdzić, że dziewczyna odzyska tę zdolność, niż że jej nie odzyska. Wydawało mu się, że była to tylko przejściowa faza i wszystko powolutku miało wrócić na swoje miejsce. Trzeba było tylko uzbroić się w cierpliwość.
- Początkowo to on Cię prowadził, gdy byłaś nieprzytomna. Wypadło mu jednak coś ważnego i dlatego to ja go zastępowałem. Teraz on wraca, więc ja ustępuję mu miejsca. Jesteś jego pacjentką, ja byłem tylko zastępstwem. - wyjaśnił, uśmiechając się. Lekarz, który miał ją prowadzić był miłym człowiekiem, więc Bennett nie martwił się o to, czy będzie on dobrze dbał o jego młodą pacjentkę. Alan również miał swoich pacjentów, którymi musiał się zająć. - Oczywiście, że tak. Może nie będę Cię prowadzić, ale dalej tu pracuję. I spędzam tu właściwie całe dnie, a niekiedy nawet tygodnie. Z pewnością więc będę mieć okazję, by do Ciebie zaglądać. Może nie często, ale gdy tylko będę mógł - postaram się tu przyjść. - obiecał, puszczając jej oczko. Ot tak. Był lekarzem o dość luźnym podejściu do pacjentów. Był dla nich sympatyczny i pozwalał sobie na takie drobne głupotki jak chociażby właśnie mruganie do nich. To pomagało im rozluźnić się, polubić go, a także poczuć do niego zaufanie. A to było niezwykle ważne.
- Wybacz mi Lyro, ale sądzę, że to nienajlepszy pomysł. Wystarczająco już nachodziłaś się dzisiaj samotnie po korytarzu. Mnie natomiast goni czas. Muszę zajrzeć do innych pacjentów. - wyjaśnił, uśmiechając się przepraszająco. Wpisał coś w jej kartę, następnie wieszając ją jej stałym miejscu. Spojrzał jeszcze na Lyrę i zamachał w jej stronę długopisem w geście ostrzeżenia. - Żadnych samotnych spacerów, łobuziaro, bo przywiążemy Cię do łóżka. - dodał niby to poważnym tonem, ale ostatecznie parsknął śmiechem. Schował długopis w kieszeń swojego lekarskiego fartucha, pożegnał się z dziewczyną, po czym opuścił salę, by udać się do innych pacjentów będących pod jego opieką.

zt
Alan Bennett
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1283-alan-bennett https://www.morsmordre.net/t1333-poczta-alana https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-harley-street-11-3 https://www.morsmordre.net/t4011-skrytka-bankowa-nr-373 https://www.morsmordre.net/t1511-alan-bennett
Czerwiec 1954, Szpital Świętego Munga
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach