Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent
Pałac Lodowy
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
Pałac Lodowy
Pałac Lodowy zwany także Kostką Lodu zlokalizowany jest na pełnym morzu, z dala od wzroku mugoli, przed którym chronią ją także silne czary. Dostać można się tam za pomocą niewielkiej łodzi, zacumowanej przy końcu pomostu lub drogą powietrzną. Nazwa nie wzięła się znikąd, bowiem wszystkie ściany, podłogi, sufity wyłożone są nigdy nie topniejącym lodem. Temperatura wewnątrz pałacu nie jest w wcale tak zimna, jak mogłaby się wydawać, jednak zaklęcia sztucznie podnoszą ją na poziom satysfakcjonujący czarodziejów. Śnieżne podłogi zabezpieczone są zaklęciami, które uniemożliwiają poślizg, podczas gdy zaklęte lodowe rzeźby wewnątrz pomieszczeń poruszają się z gracją tanecznym krokiem. W barze serwowane są drinki, w tym dla zmarzluchów - herbata z cytryną, miodem, imbirem i goździkami. Część restauracyjna oferuje ciepłe dania, ale największą atrakcją podczas posiłku wydaje się widok na okalające przybytek morze, nad które niekiedy bardzo blisko zlatują mieszkające w tej okolicy smoki. Przy stolikach znajdują się lodowe fotele wyłożone futrami zwierząt, głównie niedźwiedzi, pozwalające klientom cieszyć się najlepszym komfortem. Do posiłku śpiewa uzdolniona czarownica, której akompaniamentuje jej mąż - wieczorami goście mogą wyjść na parkiet, by zatańczyć przy wolnej, eleganckiej muzyce.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:31, w całości zmieniany 1 raz
Ja z kolei konferencje naukowe traktowałem bardzo osobiście. Przede wszystkim dlatego, że często pojawiałem się na nich w efekcie współpracy z organizatorami, kiedy przeznaczałem jakąś sumkę na zorganizowanie tych spotkań naukowców. Szczególnie polubiłem konferencje podczas których dokonywano jakiś niesamowitych odkryć, które przeszłyby bez echa, gdyby nie właśnie takie wydarzenie. Siedziałem wtedy w przedostatnim rzędzie, ze skrzyżowanymi rękami obserwując, jak oburzeni naukowcy rzucają się sobie do gardeł, bo jeden z nich napisał artykuł, że eliksir, który został uwarzony przez innego, to nic innego jak zupa z brukselki! Mocno przesadzone były te kłótnie, niekiedy zabawne, szczególnie, kiedy rozumiało się konteksty.
Tym razem również siedziałem gdzieś z boku, starając się z całych sił nie odwracać uwagi od prelegentów swoimi drogimi ubraniami. Póki co. Jasne, że broszki aż biły po oczach i już byłem gotowy na te rozmowy w kuluarach, kiedy naukowcy będą się bić o moją uwagę, abym temu czy tamtemu sypnął grosza na badania. Chyba właśnie dlatego je dziś ubrałem, tak samo jak aksamitną marynarkę w ciemnym odcieniu zieleni. Teraz więc skryty w cieniu, słuchałem kolejnych wykładów, ale bez większych sygnałów. Ani nie ziewałem, ani nie klaskałem. Zastanawiałem się, czy cokolwiek dziś poruszy me serce.
Jak się okazało, poruszyła obecność pewnej damy, którą jak mi się wydawało, spotkam najprędzej w bibliotece londyńskiej, bądź sama przyjedzie do mnie do Yorku. Rozkojarzył mnie jej widok i przez cały wykład badacza egipskich eliksirów, wyglądałem czy dama przyszła tu z kimś i jeżeli tak, to jak szybko uda mi się pozbyć tego natręta. Siedziała pomiędzy staruszkiem, któremu nogi nie sięgały ziemi, kiedy siedział w fotelu, przez co stopy czarodzieja dyndały w powietrzu, a rudowłosym mężczyzną, prawie czterdziestoletnim w jakiejś podnieconej marynarce. Zaraz się wyprostowałem w moim fotelu i sprawdzam czy przypadkiem moje aksamity dobrze leżą. Pociągnąłem za mankiety prostując je jeszcze dla pewności i zmrużyłem oczy, żeby ocenić czy owy domniemany towarzysz Frances to dla niej dobra partia. Nie widziałem ich dobrze, bo niestety siedzieli daleko przedemną i aż mnie korciło, by wstać i przyjrzeć mu się lepiej. Było to nieco niegrzeczne wobec prelegenta, ale faktycznie bardzo mnie to intrygowało. Tak bardzo, że nie mogłem znów skupić sie na słowach wykładu. Tymczasem, kiedy w końcu zdecydowałem, że nie mogę dłużej wysiedzieć i musze wiedzieć, wstałem, a wszyscy zaczeli klaskać bo jak się okazało, było to już koniec tej części. Wymknąłem się więc tylnym wyjściem, mimo, że prowadzący zapraszał na bankiet, który został sfinansowany dzięki szczodrej dotacji lordostwa. Nie, teraz nie mogłem przyjmować kolejnych podziękowań, teraz miałem na głowie sprawę nie cierpiącą zwłoki. Ustawiłem się w strategicznym miejscu, z którego było widać wchodzące pary, ale one nie mogły widzieć mnie. Nagle dostrzegłem rudego jegomościa. Cóż to była za grzywka! Niby lwia, zupełnie nieufryzowana, a do tego stercząca na przynajmniej dwadzieścia centrymetrów. Zdezoriętowany spojrzałem kontrolnie w lustro, żeby przekonać się, że moje włosy są ułożone płasko przy użyciu eleganckiej pomady. Może zbyt płasko jak na pannę, którą poznałem w Konrnwali? Kolejne spojrzenie w stronę rudowłosego, utwierdziło mnie w przekonaniu, ze nie jesteśmy ani trochę do siebie podobni, może więc nie jestem wcale w jej guście? Nie mam tak wielkiego nosa, nie mam różowych policzków, a zęby mam proste, a nie krzywe. No i nie uśmiecham się w tak żałośnie bezmyślny sposób. Wychyliłem do końca drinka, którego trzymałem w ręku i uznałem, że musze koniecznie przejśćteraz do toalety.
Ku mojemu zdziwieniu, kiedy po kwadransie wciąż stałem w toalecie patrząc na swoją przystojną buźkę, nagle wpadł do środka również owy rudowłosy dżentelmen! Z obrzydzeniem odkryłem, że nie umył rąk i że chciał tak wracać do panny Kornwalia. Zaraz się we mnie wszystko zagotowało i dogoniłem go w przejściu, żeby wyrazić dezaprobatę do takiego zachowania głośną reprymendą. Pan brudne rączki bezmyślnie coś odburknął, ale widać było, że zrobiło mu się głupio, kiedy dwie panie wyszły właśnie zza rogu, śmiejąc sie, bo wszystko słyszały.
Mnie już tam nie było, stałem bowiem za paprotką i z przerażeniem odkrywałem, że panna Kornwalia wcale nie przyszła tu z tym rudym niechlujem, ale z owym starym jak świat dziadkiem. No cóż, jeżeli tacy mężczyźni ją interesują, to po pierwsze podziwiam, a po drugie: nie mam szans.
Potem zostałem odnaleziony przez organizatora i obiekt mojego zainteresowania znikł mi z oczu. Witałem się z dostojnymi panami, słuchałem o najnowszych odkryciach i chwaliłem ciekawe wykłady. A wszystko to trwało może niedługo, ale dla mnie za długo. W końcu, kiedy znalazłem chwilę wychnienia, zobaczyłem znów ją, jak jej staruszek nagle odchodzi. Nie mogłem sobie przypomnieć jego nazwiska, och przydałby mi się tutaj Daniel. Czasami takie rzeczy wypadają mi z pamięci, a on ma jakąś większą łatwość jeżeli chodzi o ludzi - może dlatego, że on faktycznie spędza z nimi więcej czasu? Wystarczyła chwila, a ja zaraz ruszyłem do stolika przy którym stała Frances. Jasne dla mnie było, ze takie damy nie bywają same zbyt długo.
I właśnie wtedy, kiedy ukałdałem sobie w głowie jakąś bardzo szarmancką, elokwentną i porywającą wypowiedź, zobaczyłem, że jej dłoń jest przyzdobiona o pierścionek. Nie byle jaki pierścionek, ale taki, który świadczy o tym, ze nie jest tak na prawdę sama . Zatkało mnie i chociaż kobieta już z uśmiechem spogląda na mnie czekając rozmów równie głębokich jak przy poprzednim spotkaniu, ja w tym zamieszaniu nie jestem gotowy powiedzieć nic poza:
- Moja teoria?? - jakbym zapomniał. Przez sekundę patrzę na nią, jakbym wcale jej nie znał. A to wszystko przez tą obrzydliwą zazdrość! Jasne, że nie mogła byś sama, ale dlaczego coś takiego mi umknęło przy poprzednim spotkaniu. A może wtedy jeszcze nie była zaręczona/zamężna? Czułem jak ta niesprawiedliwość znów wkracza na środek mojej drogi życiowej. Zadaję sobie pytanie, jak to jest, że nigdy nie można mieć tego czego chce się najbardziej. I nagle zazdrość przekuwa się w złość, w pragnienie, którego okrutność typowa była dla boga, który zainspirował me imię. I uczepiłem się jej, uznając, że ja jestem lordem i tak, mogę mieć to co chcę. Więc zrozumiawszy, że mam wroga, postanowiłem stoczyć z nim bój o zainteresowanie owej damy. - Właściwie, to skoro jesteśmy na bankiecie, to sądzę, że znacznie bardziej odpowiednie będą musujące wina prosto z Francji. Mam nadzieję, że się Pani skusi?
Tym razem również siedziałem gdzieś z boku, starając się z całych sił nie odwracać uwagi od prelegentów swoimi drogimi ubraniami. Póki co. Jasne, że broszki aż biły po oczach i już byłem gotowy na te rozmowy w kuluarach, kiedy naukowcy będą się bić o moją uwagę, abym temu czy tamtemu sypnął grosza na badania. Chyba właśnie dlatego je dziś ubrałem, tak samo jak aksamitną marynarkę w ciemnym odcieniu zieleni. Teraz więc skryty w cieniu, słuchałem kolejnych wykładów, ale bez większych sygnałów. Ani nie ziewałem, ani nie klaskałem. Zastanawiałem się, czy cokolwiek dziś poruszy me serce.
Jak się okazało, poruszyła obecność pewnej damy, którą jak mi się wydawało, spotkam najprędzej w bibliotece londyńskiej, bądź sama przyjedzie do mnie do Yorku. Rozkojarzył mnie jej widok i przez cały wykład badacza egipskich eliksirów, wyglądałem czy dama przyszła tu z kimś i jeżeli tak, to jak szybko uda mi się pozbyć tego natręta. Siedziała pomiędzy staruszkiem, któremu nogi nie sięgały ziemi, kiedy siedział w fotelu, przez co stopy czarodzieja dyndały w powietrzu, a rudowłosym mężczyzną, prawie czterdziestoletnim w jakiejś podnieconej marynarce. Zaraz się wyprostowałem w moim fotelu i sprawdzam czy przypadkiem moje aksamity dobrze leżą. Pociągnąłem za mankiety prostując je jeszcze dla pewności i zmrużyłem oczy, żeby ocenić czy owy domniemany towarzysz Frances to dla niej dobra partia. Nie widziałem ich dobrze, bo niestety siedzieli daleko przedemną i aż mnie korciło, by wstać i przyjrzeć mu się lepiej. Było to nieco niegrzeczne wobec prelegenta, ale faktycznie bardzo mnie to intrygowało. Tak bardzo, że nie mogłem znów skupić sie na słowach wykładu. Tymczasem, kiedy w końcu zdecydowałem, że nie mogę dłużej wysiedzieć i musze wiedzieć, wstałem, a wszyscy zaczeli klaskać bo jak się okazało, było to już koniec tej części. Wymknąłem się więc tylnym wyjściem, mimo, że prowadzący zapraszał na bankiet, który został sfinansowany dzięki szczodrej dotacji lordostwa. Nie, teraz nie mogłem przyjmować kolejnych podziękowań, teraz miałem na głowie sprawę nie cierpiącą zwłoki. Ustawiłem się w strategicznym miejscu, z którego było widać wchodzące pary, ale one nie mogły widzieć mnie. Nagle dostrzegłem rudego jegomościa. Cóż to była za grzywka! Niby lwia, zupełnie nieufryzowana, a do tego stercząca na przynajmniej dwadzieścia centrymetrów. Zdezoriętowany spojrzałem kontrolnie w lustro, żeby przekonać się, że moje włosy są ułożone płasko przy użyciu eleganckiej pomady. Może zbyt płasko jak na pannę, którą poznałem w Konrnwali? Kolejne spojrzenie w stronę rudowłosego, utwierdziło mnie w przekonaniu, ze nie jesteśmy ani trochę do siebie podobni, może więc nie jestem wcale w jej guście? Nie mam tak wielkiego nosa, nie mam różowych policzków, a zęby mam proste, a nie krzywe. No i nie uśmiecham się w tak żałośnie bezmyślny sposób. Wychyliłem do końca drinka, którego trzymałem w ręku i uznałem, że musze koniecznie przejśćteraz do toalety.
Ku mojemu zdziwieniu, kiedy po kwadransie wciąż stałem w toalecie patrząc na swoją przystojną buźkę, nagle wpadł do środka również owy rudowłosy dżentelmen! Z obrzydzeniem odkryłem, że nie umył rąk i że chciał tak wracać do panny Kornwalia. Zaraz się we mnie wszystko zagotowało i dogoniłem go w przejściu, żeby wyrazić dezaprobatę do takiego zachowania głośną reprymendą. Pan brudne rączki bezmyślnie coś odburknął, ale widać było, że zrobiło mu się głupio, kiedy dwie panie wyszły właśnie zza rogu, śmiejąc sie, bo wszystko słyszały.
Mnie już tam nie było, stałem bowiem za paprotką i z przerażeniem odkrywałem, że panna Kornwalia wcale nie przyszła tu z tym rudym niechlujem, ale z owym starym jak świat dziadkiem. No cóż, jeżeli tacy mężczyźni ją interesują, to po pierwsze podziwiam, a po drugie: nie mam szans.
Potem zostałem odnaleziony przez organizatora i obiekt mojego zainteresowania znikł mi z oczu. Witałem się z dostojnymi panami, słuchałem o najnowszych odkryciach i chwaliłem ciekawe wykłady. A wszystko to trwało może niedługo, ale dla mnie za długo. W końcu, kiedy znalazłem chwilę wychnienia, zobaczyłem znów ją, jak jej staruszek nagle odchodzi. Nie mogłem sobie przypomnieć jego nazwiska, och przydałby mi się tutaj Daniel. Czasami takie rzeczy wypadają mi z pamięci, a on ma jakąś większą łatwość jeżeli chodzi o ludzi - może dlatego, że on faktycznie spędza z nimi więcej czasu? Wystarczyła chwila, a ja zaraz ruszyłem do stolika przy którym stała Frances. Jasne dla mnie było, ze takie damy nie bywają same zbyt długo.
I właśnie wtedy, kiedy ukałdałem sobie w głowie jakąś bardzo szarmancką, elokwentną i porywającą wypowiedź, zobaczyłem, że jej dłoń jest przyzdobiona o pierścionek. Nie byle jaki pierścionek, ale taki, który świadczy o tym, ze nie jest tak na prawdę sama . Zatkało mnie i chociaż kobieta już z uśmiechem spogląda na mnie czekając rozmów równie głębokich jak przy poprzednim spotkaniu, ja w tym zamieszaniu nie jestem gotowy powiedzieć nic poza:
- Moja teoria?? - jakbym zapomniał. Przez sekundę patrzę na nią, jakbym wcale jej nie znał. A to wszystko przez tą obrzydliwą zazdrość! Jasne, że nie mogła byś sama, ale dlaczego coś takiego mi umknęło przy poprzednim spotkaniu. A może wtedy jeszcze nie była zaręczona/zamężna? Czułem jak ta niesprawiedliwość znów wkracza na środek mojej drogi życiowej. Zadaję sobie pytanie, jak to jest, że nigdy nie można mieć tego czego chce się najbardziej. I nagle zazdrość przekuwa się w złość, w pragnienie, którego okrutność typowa była dla boga, który zainspirował me imię. I uczepiłem się jej, uznając, że ja jestem lordem i tak, mogę mieć to co chcę. Więc zrozumiawszy, że mam wroga, postanowiłem stoczyć z nim bój o zainteresowanie owej damy. - Właściwie, to skoro jesteśmy na bankiecie, to sądzę, że znacznie bardziej odpowiednie będą musujące wina prosto z Francji. Mam nadzieję, że się Pani skusi?
Panna Burroughs nie podejrzewała, iż jest przez kogoś obserwowana, zbyt zajęta wykładem badacza egipskiej alchemii. Nie było tajemnicą, iż to właśnie Egipcjanie byli narodem, który jako jeden z pierwszych zagłębiał się właśnie w alchemiczne teorie, nic więc dziwnego, iż eteryczna dziewczyna, żywo zainteresowana starożytnymi zagadnieniami skupiła całą swoją uwagę na wypowiadanych teoriach, jedynie czasem wymieniając przyciszonym głosem kilka uwag z profesorem Lacework. Rudowłosy jegomość siedzący po drugiej stronie pozostawał przez nią niezauważony, zapomniany ledwie kilka chwil po tym, gdy przyszło jej zająć wyznaczone miejsce.
A gdy znalazła się w sali gdzieś, kątem oka, zauważyła znaną twarz, wpierw jednak wzywały obowiązki, związane z terminowaniem u Aegisa. Nawet, jeśli kilku innych naukowców otwarcie mówiło w jej obecności, iż jej przełożony nie powinien jej zatrudniać. Nie łatwe było poruszanie się po naukowym świecie, będąc eteryczną kobietą, to jednak w ogóle jej nie zniechęcało.
Kilkadziesiąt chwil później została sama, przy stoliku z którego dało się podziwiać morską toń, nie ona jednak pozostawała obiektem, w którym wpatrzone są szaroniebieskie oczy. Frances przyglądała się znajomej buzi mężczyzny z zainteresowaniem oraz ciekawością wypisaną w spojrzeniu, podsycaną przez delikatny uśmiech, w jaki ułożyły się malinowe wargi. Oczywistym był fakt, iż spodziewała się rozmowy, zapewne równie fascynującej jak ta, jakiej dopuścili się tamtego pamiętnego wieczoru… Eteryczna alchemiczka uniosła delikatnie brew, w oczekiwaniu jego odpowiedzi, a gdy ta wybrzmiała rozczarowanie przez jedną, krótką chwilę pojawiło się w jej spojrzeniu. Czyżby tamten wieczór spędzony w towarzystwie teorii zapisał się jedynie w jej pamięci? Przez chwilę, panna Burroughs uznała, iż musiała wyjść na niezwykle naiwną czarownicę. Czyżby każdej spotkanej damie powtarzał podobne słowa? W tamtym momencie nie odniosła takiego wrażenia, pierwsze wrażenia miały jednak to do siebie, iż bywały mylne… A uroda oraz wyraźnie drogie materiały z jakich wykonana była jego marynarka wskazywały, iż z pewnością cieszył się zainteresowaniem u innych dam, zapewne bardziej otwartych od niej. Uśmiech zniknął z delikatnej twarzy, rozczarowanej odpowiedzią alchemiczki.
- Pańska teoria tycząca się przeznaczenia, o której mieliśmy okazję rozmawiać… Obawiam się, jednak iż sam fakt, że ów teoria nie zapadła panu w pamięć, świadczy przeciwko niej. - Odpowiedziała nadzwyczaj spokojnie, szaroniebieskie spojrzenie przenosząc ku karcie dań która przez jedną, krótką chwilę wydawała jej się odrobinę bardziej interesującą, od znajdującego się obok niej mężczyzny. Odsunęła spojrzenie od przystojnej twarzy, zerwała połączenie z orzechowymi tęczówkami, dając sobie chwilę na zebranie myśli oraz przywdzianie odpowiedniej maski na jasne lico. Gdzieś w środku było jej zwyczajnie przykro, iż część zasłyszanych wtedy słów mogła okazać się kłamstwem. Ślicznym, pięknie przekazanym acz nadal kłamstwem, przekreślającym szanse na… Właściwie, nie była dokładnie pewna, na co. Interesujące rozmowy pełne śmiałych teorii? A może dziwną, tajemniczą przygodę jaką zapoczątkowało przypadkowe spotkanie, prowadzącą w nieznane miejsce? Nie była pewna i starała się odsunąć od siebie podobne rozważania.
Dopiero jego kolejne słowa sprawiły, że jej uwaga powróciła do jego osoby, a szaroniebieskie spojrzenie miękko otuliło męską twarz, przez chwilę zwyczajnie się jej przyglądając.
- Osobiście nie nazwałabym tej części konferencji bankietem. Fałszywe przekupstwa w formie komplementów oraz czczych obietnic oraz kopanie dołków pod innymi naukowcami nie powinno być nazywane mianem poważnego, dostojnego spotkania… - Zaczęła spokojnie, na chwilę zerkając w kierunku innych naukowców, tłumnie zgromadzonych wokół bogatych gości. Rozumiała potrzebę odnalezienia sponsorów do badań, wraz z profesorem Lacework wychodzili jednak z założenia, iż to plany oraz wiedza winny stanowić prym w podobnych decyzjach. Po chwili uśmiechnęła się delikatnie, a szaroniebieskie spojrzenie zdawało się być odrobinę przychylniejsze. - Wino musujące również może być. Usiądzie pan ze mną? - Spytała, ruchem głowy wskazując na wolne krzesło przy stoliku, jaki upatrzyła sobie na resztę wieczoru. Kilka minut później zamówienie, na razie składające się z wina, powędrowało do jednego z kelnerów, dziwnie pobudzonego obecnością jej towarzysza. Do niej nie zwracał się w tym dziwnym, niemal podniosłym tonie. - Przyznam szczerze, że jest pan ostatnią osobą, jaką spodziewałabym się spotkać na takim wydarzeniu… Co sprawiło, iż postanowił się pan zjawić na konferencji alchemicznej? I jakim cudem przekonał pan organizatorów? Nam przyprawili kilku… komplikacji. - Spytała, lustrując go uważnym spojrzeniem. Nadal nie wiedziała, z kim miała do czynienia, przekonana iż mężczyzna zajmuje się hodowlą magicznych koni, bądź czymś podobnym… Zapewne musiał nieźle się natrudzić, by znaleźć się w tym miejscu.
A gdy znalazła się w sali gdzieś, kątem oka, zauważyła znaną twarz, wpierw jednak wzywały obowiązki, związane z terminowaniem u Aegisa. Nawet, jeśli kilku innych naukowców otwarcie mówiło w jej obecności, iż jej przełożony nie powinien jej zatrudniać. Nie łatwe było poruszanie się po naukowym świecie, będąc eteryczną kobietą, to jednak w ogóle jej nie zniechęcało.
Kilkadziesiąt chwil później została sama, przy stoliku z którego dało się podziwiać morską toń, nie ona jednak pozostawała obiektem, w którym wpatrzone są szaroniebieskie oczy. Frances przyglądała się znajomej buzi mężczyzny z zainteresowaniem oraz ciekawością wypisaną w spojrzeniu, podsycaną przez delikatny uśmiech, w jaki ułożyły się malinowe wargi. Oczywistym był fakt, iż spodziewała się rozmowy, zapewne równie fascynującej jak ta, jakiej dopuścili się tamtego pamiętnego wieczoru… Eteryczna alchemiczka uniosła delikatnie brew, w oczekiwaniu jego odpowiedzi, a gdy ta wybrzmiała rozczarowanie przez jedną, krótką chwilę pojawiło się w jej spojrzeniu. Czyżby tamten wieczór spędzony w towarzystwie teorii zapisał się jedynie w jej pamięci? Przez chwilę, panna Burroughs uznała, iż musiała wyjść na niezwykle naiwną czarownicę. Czyżby każdej spotkanej damie powtarzał podobne słowa? W tamtym momencie nie odniosła takiego wrażenia, pierwsze wrażenia miały jednak to do siebie, iż bywały mylne… A uroda oraz wyraźnie drogie materiały z jakich wykonana była jego marynarka wskazywały, iż z pewnością cieszył się zainteresowaniem u innych dam, zapewne bardziej otwartych od niej. Uśmiech zniknął z delikatnej twarzy, rozczarowanej odpowiedzią alchemiczki.
- Pańska teoria tycząca się przeznaczenia, o której mieliśmy okazję rozmawiać… Obawiam się, jednak iż sam fakt, że ów teoria nie zapadła panu w pamięć, świadczy przeciwko niej. - Odpowiedziała nadzwyczaj spokojnie, szaroniebieskie spojrzenie przenosząc ku karcie dań która przez jedną, krótką chwilę wydawała jej się odrobinę bardziej interesującą, od znajdującego się obok niej mężczyzny. Odsunęła spojrzenie od przystojnej twarzy, zerwała połączenie z orzechowymi tęczówkami, dając sobie chwilę na zebranie myśli oraz przywdzianie odpowiedniej maski na jasne lico. Gdzieś w środku było jej zwyczajnie przykro, iż część zasłyszanych wtedy słów mogła okazać się kłamstwem. Ślicznym, pięknie przekazanym acz nadal kłamstwem, przekreślającym szanse na… Właściwie, nie była dokładnie pewna, na co. Interesujące rozmowy pełne śmiałych teorii? A może dziwną, tajemniczą przygodę jaką zapoczątkowało przypadkowe spotkanie, prowadzącą w nieznane miejsce? Nie była pewna i starała się odsunąć od siebie podobne rozważania.
Dopiero jego kolejne słowa sprawiły, że jej uwaga powróciła do jego osoby, a szaroniebieskie spojrzenie miękko otuliło męską twarz, przez chwilę zwyczajnie się jej przyglądając.
- Osobiście nie nazwałabym tej części konferencji bankietem. Fałszywe przekupstwa w formie komplementów oraz czczych obietnic oraz kopanie dołków pod innymi naukowcami nie powinno być nazywane mianem poważnego, dostojnego spotkania… - Zaczęła spokojnie, na chwilę zerkając w kierunku innych naukowców, tłumnie zgromadzonych wokół bogatych gości. Rozumiała potrzebę odnalezienia sponsorów do badań, wraz z profesorem Lacework wychodzili jednak z założenia, iż to plany oraz wiedza winny stanowić prym w podobnych decyzjach. Po chwili uśmiechnęła się delikatnie, a szaroniebieskie spojrzenie zdawało się być odrobinę przychylniejsze. - Wino musujące również może być. Usiądzie pan ze mną? - Spytała, ruchem głowy wskazując na wolne krzesło przy stoliku, jaki upatrzyła sobie na resztę wieczoru. Kilka minut później zamówienie, na razie składające się z wina, powędrowało do jednego z kelnerów, dziwnie pobudzonego obecnością jej towarzysza. Do niej nie zwracał się w tym dziwnym, niemal podniosłym tonie. - Przyznam szczerze, że jest pan ostatnią osobą, jaką spodziewałabym się spotkać na takim wydarzeniu… Co sprawiło, iż postanowił się pan zjawić na konferencji alchemicznej? I jakim cudem przekonał pan organizatorów? Nam przyprawili kilku… komplikacji. - Spytała, lustrując go uważnym spojrzeniem. Nadal nie wiedziała, z kim miała do czynienia, przekonana iż mężczyzna zajmuje się hodowlą magicznych koni, bądź czymś podobnym… Zapewne musiał nieźle się natrudzić, by znaleźć się w tym miejscu.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- A... - przypominam sobie, wydając z siebie te bezmyślne dźwięki. Nim zdołam się otrząsnąć z tego szoku, jaki mnie ogarnął, po odkryciu na palcu damy pierścienia, ona już stawia przy moim nazwisku końcówkę pióra, gotowa skreślić mnie za ten brak ogarnięcia. Kiedy mi się wydaje, że skreśliła mnie gdzieś po drodze, przyjmując ową ozdobę ręki. Nie było mowy, żeby to miało aż tak wielkie znaczenie dla mnie, który jestem wychowany do tego, by nie pokładać szczególnych nadziei w szczęściu małżeńskim, chociaż ta moja romantyczna natura (a skrywam ją niegłęboko) podejrzewa, że skoro kobieta taka jak ta jest już po słowie, to na pewno musiała wybrać kogoś wyjątkowego.
Bez przekonania obserwuje twarz dziewczyny. Wydaje się być nawet trochę zasmucona moją reakcją. Ja natomiast czuję, jak walczy we mnie kilka sprzeczności, jedne mają na imię etykieta szlachecka, drugie natomiast przejawiają charakter filozofa, gotowego rozkładać na czynniki pierwsze sprawy, mam też tę potrzebę wypowiedzenia komplementów wobec Frances, a przecież wiem, że nie przystoi mi dziś zajmować tylko jej czasu. Co z moimi obowiązkami wobec reszty gości - póki co jesteśmy schowani gdzieś przy stolikach, siadamy nawet, może więc nikt nas nie dojrzy. Czcze nadzieje, wiem dobrze, że wystarczyłoby jedno krzywe spojrzenie, bystre oko, a mógłbym przypłacić skandalem tę fascynację drogą panną asystentką. Niech więc goście, naukowcy i im podobni, myślą, że poświęcam Frances tyle samo czasu, ile poświęcę im kiedyś. Chociaż gdybym miał wybierać...
- W takim razie, niewiele różni się to od bankietów szlachty. Powierzchwonie na to patrząc, są dostojnymi spotkaniami, ale bystre oko zauważy to co zauważa pani tutaj - smutny uśmiech pogoniony łykiem musującego wina, sprawił, że poczułem jakąś więź z młodą damą. Czy ona też zakpiłaby z sabatów, tak jak mi przychodzi tego czynienie, gdy nie wierzę w ani jedno pochlebne spojrzenie, doszukując się zguby dwulicowości w każdym uśmiechu?
Przenoszę spojrzenie na Frances, dziś znów pięknie ubraną, jak zwykle elegancko i jeszcze wciąż dla mnie postać owianą tajemnicą.
- Mam nadzieję, że ostatnią, z tego względu, że nie zna pani zbyt wielu mężczyzn - odpowiedziałem, nie za bardzo wyjaśniając to co miałem w głowie, a to co w niej miałem, brzmiało lepiej niż to co powiedziałem na głos. Zorientowałem się, na szczęście. - Czy też, że zna pani jedynie wielkich naukowców, a ja jednak nie jestem członkiem tego świata - chociaż poniekąd byłem, nie a darmo były przecież ogranizowane tego rodzaju spotkania. Uśmiecham się skromnie, chyba do swoich kolan bardziej niż do dziewczyny, po raz kolejny udowadniając sobie, że nie jestem rekinem salonowym i o wiele lepiej idzie mi w spotkaniach sam na sam, niż pod presją ludzi, którzy oceniają każdy mój ruch. - Powiedzmy, że mam wysoko postawionych znajomych. Poza tym, mnie tutaj zwabiła chęć poszerzenia horyzontów, co jest też celem organizatorów. Zastanawiam się, dlaczego mieliby robić Pani problemy ? - a może to z mojej przyczyny Frances nie dostała dwóch zaproszeń? Nie miałem za bardzo potrzeby ingerowania w listę zaproszonych, ale organizatorzy kilkakrotnie podkreślali, że na wydarzeniu będzie sama śmietanka . Pewnie dlatego nie pozwalali na zapraszanie ludzi z zewnątrz. Bądź, na ten przykład, z Nokturna.
- Lancework - budzę się, w końcu bowiem przyszło mi do głowy nazwisko starszego jegomościa, który był towarzyszempanny pani Kornwalia. Wydaje się, jakbym się rzeczywiście nagle ocknął, o czym świadczy również z jak zmienioną energią spoglądam na kobietę. Lancework, tak, to musiał być on, znałem go, bo przecież dopiero co kilka dni temu odrzuciłem jego wniosek o dofinansowanie. Założyłem, że nie opłaca mi się wspierać finansowo badań staruszka, szczególnie, że zważając na sytuację polityczną, zaraz i tak wszystkie badania będą nieopłacalne, a prawdę mówiąc, to istniało jeszcze prawdopodobieństwo, że umrze, nim wyciągnie jakieś przełomowe wnioski. Gdybym tylko wiedział, kto jest jego asystentką... chociaż, czy to na prawdę wpłynęłoby na moją ocenę tego przedsięwzięcia? Biznesowo wcale mi się to nie składało, a jednak robienie rzeczy pod wpływem emocji... chociaż z drugiej strony, kiedy wyobrażałem sobie, że mógłbym przysporzyć przykrości kobiecie, która patrzyła na mnie szarymi tęczówkami, znów miękłem w środku i miałem nadzieję, że list z odmową jeszcze nie został wysłany. - Czy mi się wydaje, czy przed chwilą rozmawiała pani z profesorem Lancework? To istna legenda - obejrzałem się za siebie, próbując znaleźć staruszka pośród tłumu. Nie, żebym chciał, aby wrócił do nas. On na pewno spaliłby moją przykrywkę i zaraz zacząłby rzucać Carrowami i Lordami.
Bez przekonania obserwuje twarz dziewczyny. Wydaje się być nawet trochę zasmucona moją reakcją. Ja natomiast czuję, jak walczy we mnie kilka sprzeczności, jedne mają na imię etykieta szlachecka, drugie natomiast przejawiają charakter filozofa, gotowego rozkładać na czynniki pierwsze sprawy, mam też tę potrzebę wypowiedzenia komplementów wobec Frances, a przecież wiem, że nie przystoi mi dziś zajmować tylko jej czasu. Co z moimi obowiązkami wobec reszty gości - póki co jesteśmy schowani gdzieś przy stolikach, siadamy nawet, może więc nikt nas nie dojrzy. Czcze nadzieje, wiem dobrze, że wystarczyłoby jedno krzywe spojrzenie, bystre oko, a mógłbym przypłacić skandalem tę fascynację drogą panną asystentką. Niech więc goście, naukowcy i im podobni, myślą, że poświęcam Frances tyle samo czasu, ile poświęcę im kiedyś. Chociaż gdybym miał wybierać...
- W takim razie, niewiele różni się to od bankietów szlachty. Powierzchwonie na to patrząc, są dostojnymi spotkaniami, ale bystre oko zauważy to co zauważa pani tutaj - smutny uśmiech pogoniony łykiem musującego wina, sprawił, że poczułem jakąś więź z młodą damą. Czy ona też zakpiłaby z sabatów, tak jak mi przychodzi tego czynienie, gdy nie wierzę w ani jedno pochlebne spojrzenie, doszukując się zguby dwulicowości w każdym uśmiechu?
Przenoszę spojrzenie na Frances, dziś znów pięknie ubraną, jak zwykle elegancko i jeszcze wciąż dla mnie postać owianą tajemnicą.
- Mam nadzieję, że ostatnią, z tego względu, że nie zna pani zbyt wielu mężczyzn - odpowiedziałem, nie za bardzo wyjaśniając to co miałem w głowie, a to co w niej miałem, brzmiało lepiej niż to co powiedziałem na głos. Zorientowałem się, na szczęście. - Czy też, że zna pani jedynie wielkich naukowców, a ja jednak nie jestem członkiem tego świata - chociaż poniekąd byłem, nie a darmo były przecież ogranizowane tego rodzaju spotkania. Uśmiecham się skromnie, chyba do swoich kolan bardziej niż do dziewczyny, po raz kolejny udowadniając sobie, że nie jestem rekinem salonowym i o wiele lepiej idzie mi w spotkaniach sam na sam, niż pod presją ludzi, którzy oceniają każdy mój ruch. - Powiedzmy, że mam wysoko postawionych znajomych. Poza tym, mnie tutaj zwabiła chęć poszerzenia horyzontów, co jest też celem organizatorów. Zastanawiam się, dlaczego mieliby robić Pani problemy ? - a może to z mojej przyczyny Frances nie dostała dwóch zaproszeń? Nie miałem za bardzo potrzeby ingerowania w listę zaproszonych, ale organizatorzy kilkakrotnie podkreślali, że na wydarzeniu będzie sama śmietanka . Pewnie dlatego nie pozwalali na zapraszanie ludzi z zewnątrz. Bądź, na ten przykład, z Nokturna.
- Lancework - budzę się, w końcu bowiem przyszło mi do głowy nazwisko starszego jegomościa, który był towarzyszem
Brew eterycznej alchemiczki powędrowała ku górze w wyraźnym zdziwieniu. Coś w postawie nieznajomego nie pasowało jej do zapamiętanego obrazka mężczyzny. A może to wina wspomnień oraz tamtej, specyficznej atmosfery? Nie wiedziała, z początku jednak czuła się odrobinę nieswojo, a szaroniebieskie spojrzenie na chwilę powędrowało gdzieś w bok, by przyjrzeć się szarym falom, jakie otaczały piękną restaurację. Otoczenie niezwykle przypadało jej do gustu i gdzie w środku miała nadzieję, że bankiet niezwykle szybko ulegnie zakończeniu. Czuła na sobie męskie spojrzenia, powodowane zapewne nie tylko suknią ale i posadą, jaką przyszło jej piastować. Wielu z obecnych tu mężczyzn nie mogło wybaczyć profesorowi Lacework, iż postanowił uczyć właśnie kobietę.
- Nigdy na żadnym nie byłam, nie mogę więc wydać opinii na ten temat. - Odpowiedziała spokojnie, uważnie przyglądając się twarzy mężczyzny. Skąd on wiedział, jak wyglądały szlacheckie bankiety? Coś, w tym wszystkim dziwnie nie składało się jej w całość, nie drążyła jednak w tym momencie tej kwestii. Zaintrygowanie błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu, gdy kolejne słowa opuściły usta przystojnego towarzysza. Eteryczna alchemiczka spokojnie uniosła kieliszek zamówionego wina musującego, by upić z niego niewielki łyk.
- Nie, nie znam zbyt wielu mężczyzn. Większość dni spędzam w swojej pracowni, rozumie pan, nauka czasem nie lubi czekać… - Zaczęła z rozbawieniem w głosie, uznając jego słowa za dziwny, specyficzny żart. W innym wypadku, zapewne wstałaby urażona skrytą w słowach sugestią. - Nie spodziewałam się pana na konferencji alchemicznej, gdyż ostatnim razem wspominał pan o zainteresowaniu magicznymi wierzchowcami… A te, nie licząc pozyskiwanych z nich ingrediencji, raczej nie wiążą się z alchemią. - Mówiła spokojnie, opuszkiem palca wodząc po krawędzi kieliszka, miękko otulając spojrzeniem jego twarz. Poszerzenie horyzontów zawsze było dobrym pomysłem chociaż… Coś jej w tym wszystkim nie pasowało. - Mam wrażenie, jakby pan coś ukrywał, nie będę jednak na siłę wyciągać od pana prawdy… Co do problemów, widzi pan, organizatorzy tego spotkania nie byli zadowoleni z obecności kobiety, zajmującej się naukowym aspektem alchemii. Mój przełożony zmuszony był wysłać wyjca, by uświadomić im popełniany błąd. - Odpowiedziała spokojnie, wzruszając wątłymi ramionami. O braku dodatkowego zaproszenia nie wspomniała, uważając to za kwestię zbyt prywatną, aby wspominać o niej w takim miejscu, jak to. Przyzwyczaiła się już do pierścionka zdobiącego jej dłoń do tego stopnia, iż zapominała o jego obecności, nie domyślając się, że mógł on nie umknąć uwadze towarzyszącego jej mężczyzny.
Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło zaciekawieniem, gdy mężczyzna wspomniał nazwisko jej profesora. Czy naprawdę nie wiedział? Czy, skoro był w tym otoczeniu, nie powiązał szeptanych gdzieniegdzie słów z rzeczywistością? Fascynujące, naprawdę fascynujące.
- Rozmawiałam. Faktycznie, to chodząca legenda…. Oraz niezwykle uparta. Słyszał pan, że profesor nigdy nie zgodził się na przyjęcie ucznia? Ponoć liczba czarodziejów, którzy próbowali u niego terminować przekracza setkę… - Zaczęła, a jej spojrzenie było dziwnie rozbawione. Nie jedną plotkę słyszała na temat swojego przełożonego, lecz ta kwestia akurat była prawdą. Po zakończeniu pracy w Departamencie Tajemnic, Aegis Lacework odmawiał przyjęcia jakiegokolwiek ucznia. Dopiero jej udało się go przekonać, by dał jej szansę w naukowym świecie. - To jednak zmieniło się z początkiem sierpnia. Profesor Lacework przyjął w końcu pierwszego ucznia, który piastuje stanowisko jego prawej ręki. W dodatku chce uczynić tę osobę spadkobiercą jego naukowego dorobku… - Dodała, nachylając się ponad stolikiem, jakoby chciała, by słowa dotarły jedynie do jego uszu. Nieznacznie zmniejszyła dzielącą ich odległość, a słodki zapach jej perfum zapewne dotarł do męskiego nosa. Przez chwilę skrzyżowała spojrzenie szaroniebieskich oczu z orzechowymi tęczówkami mężczyzny, zwyczajnie przyglądając mu się z uroczym uśmiechem wyrysowanym na jej ustach.
-… i tak się składa, że miał pan okazję poznać tę osobę. Pamięta pan, jak wspominałam, że zajmuję się badaniami? - Musiał pamiętać, a przynajmniej taka nadzieja pojawiła się w jej głowie. - Piastuję stanowisko prawej ręki profesora Lacework, proszę pana. To mi udało się zmienić jego zdanie i przekonać, że jestem godna tego tytułu. - Dodała z wyraźną dumą oraz zadowoleniem, wypisanymi na jasnej twarzy, niezwykle ciekawa jego reakcji na słowa, jakimi go obdarzała.
- Nigdy na żadnym nie byłam, nie mogę więc wydać opinii na ten temat. - Odpowiedziała spokojnie, uważnie przyglądając się twarzy mężczyzny. Skąd on wiedział, jak wyglądały szlacheckie bankiety? Coś, w tym wszystkim dziwnie nie składało się jej w całość, nie drążyła jednak w tym momencie tej kwestii. Zaintrygowanie błysnęło w szaroniebieskim spojrzeniu, gdy kolejne słowa opuściły usta przystojnego towarzysza. Eteryczna alchemiczka spokojnie uniosła kieliszek zamówionego wina musującego, by upić z niego niewielki łyk.
- Nie, nie znam zbyt wielu mężczyzn. Większość dni spędzam w swojej pracowni, rozumie pan, nauka czasem nie lubi czekać… - Zaczęła z rozbawieniem w głosie, uznając jego słowa za dziwny, specyficzny żart. W innym wypadku, zapewne wstałaby urażona skrytą w słowach sugestią. - Nie spodziewałam się pana na konferencji alchemicznej, gdyż ostatnim razem wspominał pan o zainteresowaniu magicznymi wierzchowcami… A te, nie licząc pozyskiwanych z nich ingrediencji, raczej nie wiążą się z alchemią. - Mówiła spokojnie, opuszkiem palca wodząc po krawędzi kieliszka, miękko otulając spojrzeniem jego twarz. Poszerzenie horyzontów zawsze było dobrym pomysłem chociaż… Coś jej w tym wszystkim nie pasowało. - Mam wrażenie, jakby pan coś ukrywał, nie będę jednak na siłę wyciągać od pana prawdy… Co do problemów, widzi pan, organizatorzy tego spotkania nie byli zadowoleni z obecności kobiety, zajmującej się naukowym aspektem alchemii. Mój przełożony zmuszony był wysłać wyjca, by uświadomić im popełniany błąd. - Odpowiedziała spokojnie, wzruszając wątłymi ramionami. O braku dodatkowego zaproszenia nie wspomniała, uważając to za kwestię zbyt prywatną, aby wspominać o niej w takim miejscu, jak to. Przyzwyczaiła się już do pierścionka zdobiącego jej dłoń do tego stopnia, iż zapominała o jego obecności, nie domyślając się, że mógł on nie umknąć uwadze towarzyszącego jej mężczyzny.
Szaroniebieskie spojrzenie błysnęło zaciekawieniem, gdy mężczyzna wspomniał nazwisko jej profesora. Czy naprawdę nie wiedział? Czy, skoro był w tym otoczeniu, nie powiązał szeptanych gdzieniegdzie słów z rzeczywistością? Fascynujące, naprawdę fascynujące.
- Rozmawiałam. Faktycznie, to chodząca legenda…. Oraz niezwykle uparta. Słyszał pan, że profesor nigdy nie zgodził się na przyjęcie ucznia? Ponoć liczba czarodziejów, którzy próbowali u niego terminować przekracza setkę… - Zaczęła, a jej spojrzenie było dziwnie rozbawione. Nie jedną plotkę słyszała na temat swojego przełożonego, lecz ta kwestia akurat była prawdą. Po zakończeniu pracy w Departamencie Tajemnic, Aegis Lacework odmawiał przyjęcia jakiegokolwiek ucznia. Dopiero jej udało się go przekonać, by dał jej szansę w naukowym świecie. - To jednak zmieniło się z początkiem sierpnia. Profesor Lacework przyjął w końcu pierwszego ucznia, który piastuje stanowisko jego prawej ręki. W dodatku chce uczynić tę osobę spadkobiercą jego naukowego dorobku… - Dodała, nachylając się ponad stolikiem, jakoby chciała, by słowa dotarły jedynie do jego uszu. Nieznacznie zmniejszyła dzielącą ich odległość, a słodki zapach jej perfum zapewne dotarł do męskiego nosa. Przez chwilę skrzyżowała spojrzenie szaroniebieskich oczu z orzechowymi tęczówkami mężczyzny, zwyczajnie przyglądając mu się z uroczym uśmiechem wyrysowanym na jej ustach.
-… i tak się składa, że miał pan okazję poznać tę osobę. Pamięta pan, jak wspominałam, że zajmuję się badaniami? - Musiał pamiętać, a przynajmniej taka nadzieja pojawiła się w jej głowie. - Piastuję stanowisko prawej ręki profesora Lacework, proszę pana. To mi udało się zmienić jego zdanie i przekonać, że jestem godna tego tytułu. - Dodała z wyraźną dumą oraz zadowoleniem, wypisanymi na jasnej twarzy, niezwykle ciekawa jego reakcji na słowa, jakimi go obdarzała.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Jasna sprawa, że nie byłem taki sam, jak w momentach sam na sam. Nie jestem lwem salonowym, właściwie wcale nie lubię się pokazywać publicznie. Jakież to dołujące, że zebrałem z tego powodu tak złe oceny. Po raz kolejny, moje demony zadecydowały o przyszłości relacji z damą dla której mógłbym.
Mógłbym wiele. Wszystko może.
Ale póki co serce moje bije przyśpieszone, bo mnie kusi owa dama, mówiąc o tym, jak z lubnością spędzałaby czas poświęcając się nauce. Po raz drugi mam wrażenie, że ta kobieta to nimfa, syrena, zesłana przez bogów, by zamieszać mi w głowie. Zmysły wyczulone mam, zdaje się, że daje się złapać na ten jej syreni lament, już prawie uwierzyłem jej we wszystko. Na moje szczęście widze ten pierścień na jej palcu i dzięki niemu umiem się opanować. Z drugiej strony, kiedy przesuwa palcem po brzegu kieliszka, wiem, że wcale bicie mego serca nie spowolniło.
- Otóż masz Pani rację, nie jestem tu wyłącznie dla alchemii. Odkryłaś tym samym mój podstęp wielki ... - lekko uśmiecham się, mając powiedzieć jej, że jestem sponsorem tego miejsca, a jednak w ostatniej chwili uznałem, że coś innego jej zasugeruje. Skoro i tak już sądzi, że coś przed nią ukrywam: niech odkryją się karty przeznaczenia, o którym ona nie chce słyszeć, pewnie z obawy, że gdyby posłuchała jego sygnałów, jej wielki plan spaliłby na panewce. - Przyszedłem tu, żeby cię spotkać, o Pani. - mówię już ciszej, głowę mając skierowaną tak jakbym się odwracał i oglądał za siebie, ale to nie za siebie patrzę, tylko jej w tajemnicy przed obserwatorami mówię takie rzeczy. Aby nikt z postronnych odczytać słów na mych ustach nie zdołał. Znów wracając do patrzenia normalneo, zdołałem omieść spojrzeniem jej dekolt, sprawdzając przy tym jasna sprawa nie rozmiar, a to, czy już oddycha głębiej. Czy te podchody robią na niej wrażenie?
- Absurd. To nie organizatorom nie podobała się obecność kobiet. Miała pani rację, na tym bankiecie pełno zawistnych piraniii
Wypijam nieco wina, a widząc kelnera, kręcę lekko głową. Niech nie przeszkadza. Ten znika, zabierając ze sobą naukowców, którzy postanowili rozmówić się z Lordem i jego towarzyszką. Oni na pewno byli przeciwni temu, by piękne panie pojawiały się na konferencjach, może dlatego, że wiedzieli, że nie mają z nimi szans jeżeli chodzi o uzyskwanie dotacji. Ja nie byłem przeciwny, a kiedy organizatorzy spytali, czy będę tym obrażony, zaraz zaprzeczyłem. Jednak przekonany byłem, że damy które pojawią się dziś a konferencji będą przysadziste, usłane piegami i z odstającymi rudymi włosami. Nie sądziłem, że będą przypominać grecką Helenę.
Owa Helena nagle opowiada mi, że to ona jest tą tajemniczą astystenką zacnego Lanceworka. Poruszyłem się, rzeczywiście dość zaniepokojony tą wieścią. Może odczyta to tak, ze i ja ubiegałem się o miejsce u jego boku. Ale nie. Natomiast wiedziałem kto się ubiegał i moje spojrzenie powędrowało do młodego jegomościa z drugiego końca sali, który wcześniej już ze mną rozmawiał. Byliśmy dobrymi znajomymi, a jednak nie na tyle dobrymi, żeby profesor wziął pod uwagę jego kandydaturę. Nie mogłem po sobie dać poznać, że zdziwiło mnie, kim faktycznie była panna Helena Konrwalijska, że mnie to nawet trochę oburzyło (bo stary nie wybrał kogoś kogo mu poleciłem!), mam więc przyklejony uśmiech do twarzy. Ten był o tyle szerszy, kiedy dama się do mnie pochyliła a ja poczułem jej perfumy. Tym sposobem syrena dokonała swoich czarów i moje spojrzenie, nagle zmiękło, a ja sam gotowy byłem jej pogratulować obsypując tymi samymi galeonami, które obiecałem Lanceworkowi za tamtego młodzieńca.
- Jest Pani absolutnie niesamowita - teraz opieram policzek na złożonej ręce, wpatrując się w ten ideał kobiety - Czy takie badania są fascynujące? Nad czym teraz państwo pracują?
Mógłbym wiele. Wszystko może.
Ale póki co serce moje bije przyśpieszone, bo mnie kusi owa dama, mówiąc o tym, jak z lubnością spędzałaby czas poświęcając się nauce. Po raz drugi mam wrażenie, że ta kobieta to nimfa, syrena, zesłana przez bogów, by zamieszać mi w głowie. Zmysły wyczulone mam, zdaje się, że daje się złapać na ten jej syreni lament, już prawie uwierzyłem jej we wszystko. Na moje szczęście widze ten pierścień na jej palcu i dzięki niemu umiem się opanować. Z drugiej strony, kiedy przesuwa palcem po brzegu kieliszka, wiem, że wcale bicie mego serca nie spowolniło.
- Otóż masz Pani rację, nie jestem tu wyłącznie dla alchemii. Odkryłaś tym samym mój podstęp wielki ... - lekko uśmiecham się, mając powiedzieć jej, że jestem sponsorem tego miejsca, a jednak w ostatniej chwili uznałem, że coś innego jej zasugeruje. Skoro i tak już sądzi, że coś przed nią ukrywam: niech odkryją się karty przeznaczenia, o którym ona nie chce słyszeć, pewnie z obawy, że gdyby posłuchała jego sygnałów, jej wielki plan spaliłby na panewce. - Przyszedłem tu, żeby cię spotkać, o Pani. - mówię już ciszej, głowę mając skierowaną tak jakbym się odwracał i oglądał za siebie, ale to nie za siebie patrzę, tylko jej w tajemnicy przed obserwatorami mówię takie rzeczy. Aby nikt z postronnych odczytać słów na mych ustach nie zdołał. Znów wracając do patrzenia normalneo, zdołałem omieść spojrzeniem jej dekolt, sprawdzając przy tym jasna sprawa nie rozmiar, a to, czy już oddycha głębiej. Czy te podchody robią na niej wrażenie?
- Absurd. To nie organizatorom nie podobała się obecność kobiet. Miała pani rację, na tym bankiecie pełno zawistnych piraniii
Wypijam nieco wina, a widząc kelnera, kręcę lekko głową. Niech nie przeszkadza. Ten znika, zabierając ze sobą naukowców, którzy postanowili rozmówić się z Lordem i jego towarzyszką. Oni na pewno byli przeciwni temu, by piękne panie pojawiały się na konferencjach, może dlatego, że wiedzieli, że nie mają z nimi szans jeżeli chodzi o uzyskwanie dotacji. Ja nie byłem przeciwny, a kiedy organizatorzy spytali, czy będę tym obrażony, zaraz zaprzeczyłem. Jednak przekonany byłem, że damy które pojawią się dziś a konferencji będą przysadziste, usłane piegami i z odstającymi rudymi włosami. Nie sądziłem, że będą przypominać grecką Helenę.
Owa Helena nagle opowiada mi, że to ona jest tą tajemniczą astystenką zacnego Lanceworka. Poruszyłem się, rzeczywiście dość zaniepokojony tą wieścią. Może odczyta to tak, ze i ja ubiegałem się o miejsce u jego boku. Ale nie. Natomiast wiedziałem kto się ubiegał i moje spojrzenie powędrowało do młodego jegomościa z drugiego końca sali, który wcześniej już ze mną rozmawiał. Byliśmy dobrymi znajomymi, a jednak nie na tyle dobrymi, żeby profesor wziął pod uwagę jego kandydaturę. Nie mogłem po sobie dać poznać, że zdziwiło mnie, kim faktycznie była panna Helena Konrwalijska, że mnie to nawet trochę oburzyło (bo stary nie wybrał kogoś kogo mu poleciłem!), mam więc przyklejony uśmiech do twarzy. Ten był o tyle szerszy, kiedy dama się do mnie pochyliła a ja poczułem jej perfumy. Tym sposobem syrena dokonała swoich czarów i moje spojrzenie, nagle zmiękło, a ja sam gotowy byłem jej pogratulować obsypując tymi samymi galeonami, które obiecałem Lanceworkowi za tamtego młodzieńca.
- Jest Pani absolutnie niesamowita - teraz opieram policzek na złożonej ręce, wpatrując się w ten ideał kobiety - Czy takie badania są fascynujące? Nad czym teraz państwo pracują?
Brew eterycznego dziewczęcia powędrowała ku górze, gdy mężczyzna wyznał jej powód swojej obecności. Przez chwilę zaskoczenie pojawiło się na jej twarzy. Zobaczyć? Ją? Nie była w pełni przekonana, aby była na tyle fascynującym towarzystwem, by ktoś mógł zjawiać się na podobnych wydarzeniach, przepełnionych podniosłymi teoriami oraz naukowymi wywodami, które z pewnością mogły zanudzić niejedną osobą, niezaznajomioną bliżej z tematem. Przeszłość zdążyła ją przekonać, iż nikim wyjątkowym nie jest, a przyjaciel, mimo starań, nadal nie był w stanie w pełni przekonać ją o jej niesamowitości, jak zwykł ją określać.
- Dla mnie? - Spytała, uważniej przyglądając się przystojnej twarzy. Czy to był żart? Nie, nie wyglądało, jakby mężczyzna sobie z niej żartował. Delikatny rumieniec przyozdobił jasne lico kobiety, a onieśmielone spojrzenie na chwilę powędrowało gdzieś w bok. - Powinnam czuć się wyróżniona, iż popełnił pan takie poświęcenie dla mojego towarzystwa, czy jedynie próbuje mnie pan onieśmielić? - Spytała w końcu z odrobiną niepewności w głosie, powracając szaroniebieskim spojrzeniem ku męskiej twarzy, zaciekawiona jego odpowiedzią. I nie tylko odpowiedź ją ciekawiła, nim jednak zadała kolejne pytanie uniosła kieliszek do ust, by upić niewielki łyk wina musującego. To na szczęście było na tyle delikatne, by nie mącić jej w głowie i nie podsuwać dziwnych pomysłów do analitycznego umysłu. - Interesuje mnie również, proszę pana, co w takim razie z naszą małą umową? Jeśli pamięć mnie nie zawodzi, miałam zgodzić się na lekcję jeździectwa, jeśli przeznaczenie ponownie postawi nas na tej samej drodze… Skoro jednak przyszedł pan tu specjalnie by mnie spotkać, czy powinno się to liczyć, a ja powinnam przyjąć zaproszenie czy winniśmy poczekać ku kolejnej okazji? - Spytała, nie odrywając spojrzenia od swojego towarzysza. Do pierścionka zdobiącego jej dłoń zdążyła przywyknąć, nie sądziła z resztą by zwykła rozmowa mogła uchodzić za coś niewłaściwego, zwłaszcza przy specyfice zawartego układu, nawet jeśli w ostatnich dniach nie raz wkradały jej się do głowy myśli, że układem wcale to może nie być… I tym razem odsunęła od siebie kłopotliwe myśli, z zaciekawieniem zerkając w kierunku towarzyszącego jej mężczyzny.
- W takim razie, kogo pan uważa za sprawcę naszych problemów z zaproszeniami? Z wielką przyjemnością wyprowadziłabym ich z błędu… - Spytała z zaciekawieniem, chętna by uciąć sobie krótką pogawędkę z winowajcą. Nie sądziła jednak, aby towarzysz zdradził jej personalia - jeśli faktycznie przyszedł, by móc zamienić z nią kilka słów, chyba nie chciał utracić jej towarzystwa. Uważnie przyglądała się jego reakcji, nie posądziłaby jednak mężczyznę o próby dostania się na jej stanowisko. Poprzednim razem jasno dał jej do zrozumienia, iż to magiczne stworzenia były głównym obiektem jego zainteresowania.
Figlarny uśmiech pojawił się na jej ustach, a panna Burroughs nie odsunęła się nic cala, gdy kolejny komplement oraz pytania uleciały z męskich ust. Szaroniebieskie spojrzenie roziskrzyło się, jak za każdym razem, gdy przyszło jej rozmawiać o swojej największej pasji.
- Obawiam się, że jeśli zdradziłabym panu czym zajmujemy się pracowni profesora, musiałabym osobiście dopilnować, by nikomu nie zdradził pan tej tajemnicy aż do grobowej deski… - Zaczęła, z wyraźnym rozbawieniem w delikatnym głosie, nie wiedząc nawet, jak słodką wizję mogła przed nim roztacać w tym momencie. Smukłe palce przesunęły po złotych puklach w naturalnym odruchu upewniając się, że fryzura prezentuje się tak, jak powinna. - Uważam, że nie ma nic, co mogłoby być bardziej fascynującym niż zgłębianie tajników eliksirów. Widzi pan, kryją one w sobie wiele niezwykle wiele tajemnic, a tworzenie receptur od podstaw… Och, to niezwykle piękne zjawisko pełne obliczeń oraz śmiałych teorii. Wie pan, że czasem jeden odpowiednio zmanipulowany składnik może zamienić lek w podłą truciznę? - Spytała, a jej oczy błyszczały czystą fascynacją. O miksturach mogła opowiadać godzinami, jeśli nie przystopowało się jej zapędów.
- Dla mnie? - Spytała, uważniej przyglądając się przystojnej twarzy. Czy to był żart? Nie, nie wyglądało, jakby mężczyzna sobie z niej żartował. Delikatny rumieniec przyozdobił jasne lico kobiety, a onieśmielone spojrzenie na chwilę powędrowało gdzieś w bok. - Powinnam czuć się wyróżniona, iż popełnił pan takie poświęcenie dla mojego towarzystwa, czy jedynie próbuje mnie pan onieśmielić? - Spytała w końcu z odrobiną niepewności w głosie, powracając szaroniebieskim spojrzeniem ku męskiej twarzy, zaciekawiona jego odpowiedzią. I nie tylko odpowiedź ją ciekawiła, nim jednak zadała kolejne pytanie uniosła kieliszek do ust, by upić niewielki łyk wina musującego. To na szczęście było na tyle delikatne, by nie mącić jej w głowie i nie podsuwać dziwnych pomysłów do analitycznego umysłu. - Interesuje mnie również, proszę pana, co w takim razie z naszą małą umową? Jeśli pamięć mnie nie zawodzi, miałam zgodzić się na lekcję jeździectwa, jeśli przeznaczenie ponownie postawi nas na tej samej drodze… Skoro jednak przyszedł pan tu specjalnie by mnie spotkać, czy powinno się to liczyć, a ja powinnam przyjąć zaproszenie czy winniśmy poczekać ku kolejnej okazji? - Spytała, nie odrywając spojrzenia od swojego towarzysza. Do pierścionka zdobiącego jej dłoń zdążyła przywyknąć, nie sądziła z resztą by zwykła rozmowa mogła uchodzić za coś niewłaściwego, zwłaszcza przy specyfice zawartego układu, nawet jeśli w ostatnich dniach nie raz wkradały jej się do głowy myśli, że układem wcale to może nie być… I tym razem odsunęła od siebie kłopotliwe myśli, z zaciekawieniem zerkając w kierunku towarzyszącego jej mężczyzny.
- W takim razie, kogo pan uważa za sprawcę naszych problemów z zaproszeniami? Z wielką przyjemnością wyprowadziłabym ich z błędu… - Spytała z zaciekawieniem, chętna by uciąć sobie krótką pogawędkę z winowajcą. Nie sądziła jednak, aby towarzysz zdradził jej personalia - jeśli faktycznie przyszedł, by móc zamienić z nią kilka słów, chyba nie chciał utracić jej towarzystwa. Uważnie przyglądała się jego reakcji, nie posądziłaby jednak mężczyznę o próby dostania się na jej stanowisko. Poprzednim razem jasno dał jej do zrozumienia, iż to magiczne stworzenia były głównym obiektem jego zainteresowania.
Figlarny uśmiech pojawił się na jej ustach, a panna Burroughs nie odsunęła się nic cala, gdy kolejny komplement oraz pytania uleciały z męskich ust. Szaroniebieskie spojrzenie roziskrzyło się, jak za każdym razem, gdy przyszło jej rozmawiać o swojej największej pasji.
- Obawiam się, że jeśli zdradziłabym panu czym zajmujemy się pracowni profesora, musiałabym osobiście dopilnować, by nikomu nie zdradził pan tej tajemnicy aż do grobowej deski… - Zaczęła, z wyraźnym rozbawieniem w delikatnym głosie, nie wiedząc nawet, jak słodką wizję mogła przed nim roztacać w tym momencie. Smukłe palce przesunęły po złotych puklach w naturalnym odruchu upewniając się, że fryzura prezentuje się tak, jak powinna. - Uważam, że nie ma nic, co mogłoby być bardziej fascynującym niż zgłębianie tajników eliksirów. Widzi pan, kryją one w sobie wiele niezwykle wiele tajemnic, a tworzenie receptur od podstaw… Och, to niezwykle piękne zjawisko pełne obliczeń oraz śmiałych teorii. Wie pan, że czasem jeden odpowiednio zmanipulowany składnik może zamienić lek w podłą truciznę? - Spytała, a jej oczy błyszczały czystą fascynacją. O miksturach mogła opowiadać godzinami, jeśli nie przystopowało się jej zapędów.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Na pewno jedno z dwóch - przyglądam się jej twarzy, bo kiedy odwróciła wzrok, miałem pełne prawo do tego, by patrzeć i nie rozpraszać się oczami, które mogły by mnie przypłać na tym, że to robię. Kobieta, która tak mnie oczarowała, była wciąż zagadką. Sam nie byłem w stanie do końca się przekonać o tym, czy mam do czynienia z czarem dbającego o moje spełnienie lorda Francisa, czy może na prawdę po raz kolejny spotkałem kobietę mojego życia . Po raz kolejny, bo zdarzyło mi się być już tak zafascynowanym niewiastą dwa razy. Pierwszy raz był niewinny, wiązał się z dzieciństwem i okresem dojrzewania. Byłem przekonany, że poślubię moją Camilę. Trwałem w tym przekonaniu, aż nestor uświadomił mi, że nie mogę poślubić kogoś, kto nie urodził się w rodzinie z górnej półki o krwi szlachetnej. Drugi raz stało się to podczas podróży po świecie bliskiego wschodu, gdzie jedna z dziewczyn tak zawładnęła moim życiem, że się praktycznie dla niej wyrzekłem wszystkich klejnotów Carrowów. - Przyznam się, że może bardziej onieśmielić - postanawiam jednak zdecydować się na jedno z dwóch. Podobno mówienie kobietom prawdy to najlepszy afrodyzjak. Dotąd starałem się go nie narzucać damom tak bezwzględnie, natomiast niestety im większy czułem pociąg do danej pani, tym bardziej chciałem jej to okazać. A to dlatego, że nie mogłem przestać o Pani myśleć od naszego ostatniego spotkania
Pytanie, które z taką słodyczą spływa z jej ust, potraktowałem uśmiechem, bowiem tutaj mnie przyłapała.
-A czy w takim razie powinniśmy jeszcze poczekać... No to już zależy od pani. Ja nie mam nic przeciwko, żebyśmy spotkali się jeszcze kilka razy w ten sposób, zanim los sam nas pchnie ku sobie - w tej całej mojej fascynacji kobietą, co chwila zmieniałem zdanie, czy powinienem czy nie powinienem się jej narzucać. Nie wydawała się być skrępowana bardziej niż damy, które w efekcie takich zalotów dawały mi się całować, czy nawet zabierać do hotelów. Może to wrodzona klasa, ale to głównie z powodu tej klasy jeszcze nie rzuciłem się niczym wygłodniały wilk na jej odsłoniętą szyję.
- Nie musi się pani kłopotać, myślę że odtąd nie będzie pani miała żadnych problemów z zaproszeniami - uspokajam kobietę, zrzucając ten temat gdzieś na peryferia zainteresowań. W tym momencie nie było dla mnie nic bardziej ważnego niż pokazanie jej, że jestem nią zainteresowany i jeżeli tylko chce, może zdjąć pierścionek i skorzystać z mojej propozycji.
A jednak zachęciłem ją do mówienia o nauce, co jak się okazało, bardziej podniecało ją niż moje słodkie słówka. Nie pozostawało mi nic innego, jak słuchać uważnie jej wywodu, co jakiś czas przerywając wtrąceniami, które brzmiały trochę tak:
- Mam wrażenie, że to jedna z takich propozycji na które chciałbym zaraz przystać - kiedy mówiła o tym, że musiałaby dopilnować by już do końca życia siedział cicho.
- Nie wiedziałem - kłamię, udając, że wcale nie uważałem na eliksirach w szkole. Tak na prawdę to uważałem, ale nie miałem cierpliwości nigdy do warzenia, mierzenia i sprawdzania działania eliksirów. A teraz, mając przed sobą prawdziwą królową w tej dziedzinie, zamiast na eliksirach, to skupiam się na jej powabnej postaci.
- Widzę, że to pani sprawia wielką radość - zauważyłem, czując że bardzo chciałbym pomóc jej w tej pasji. - Czasy w których przyszło nam żyć będą obfitowały w okazje do bardzo szybkiego rozwoju tej nauki. Myślę nad tym, żeby zasponsorować projekt nad eliksirem, który zmieniłby oblicze świata - podzieliłem się ze swoją pewną siebie myślą , jednocześnie nieco odsłaniając zamiar sfinansowania jej w roli nadwornego alchemika. Alchemiczki.
Pytanie, które z taką słodyczą spływa z jej ust, potraktowałem uśmiechem, bowiem tutaj mnie przyłapała.
-A czy w takim razie powinniśmy jeszcze poczekać... No to już zależy od pani. Ja nie mam nic przeciwko, żebyśmy spotkali się jeszcze kilka razy w ten sposób, zanim los sam nas pchnie ku sobie - w tej całej mojej fascynacji kobietą, co chwila zmieniałem zdanie, czy powinienem czy nie powinienem się jej narzucać. Nie wydawała się być skrępowana bardziej niż damy, które w efekcie takich zalotów dawały mi się całować, czy nawet zabierać do hotelów. Może to wrodzona klasa, ale to głównie z powodu tej klasy jeszcze nie rzuciłem się niczym wygłodniały wilk na jej odsłoniętą szyję.
- Nie musi się pani kłopotać, myślę że odtąd nie będzie pani miała żadnych problemów z zaproszeniami - uspokajam kobietę, zrzucając ten temat gdzieś na peryferia zainteresowań. W tym momencie nie było dla mnie nic bardziej ważnego niż pokazanie jej, że jestem nią zainteresowany i jeżeli tylko chce, może zdjąć pierścionek i skorzystać z mojej propozycji.
A jednak zachęciłem ją do mówienia o nauce, co jak się okazało, bardziej podniecało ją niż moje słodkie słówka. Nie pozostawało mi nic innego, jak słuchać uważnie jej wywodu, co jakiś czas przerywając wtrąceniami, które brzmiały trochę tak:
- Mam wrażenie, że to jedna z takich propozycji na które chciałbym zaraz przystać - kiedy mówiła o tym, że musiałaby dopilnować by już do końca życia siedział cicho.
- Nie wiedziałem - kłamię, udając, że wcale nie uważałem na eliksirach w szkole. Tak na prawdę to uważałem, ale nie miałem cierpliwości nigdy do warzenia, mierzenia i sprawdzania działania eliksirów. A teraz, mając przed sobą prawdziwą królową w tej dziedzinie, zamiast na eliksirach, to skupiam się na jej powabnej postaci.
- Widzę, że to pani sprawia wielką radość - zauważyłem, czując że bardzo chciałbym pomóc jej w tej pasji. - Czasy w których przyszło nam żyć będą obfitowały w okazje do bardzo szybkiego rozwoju tej nauki. Myślę nad tym, żeby zasponsorować projekt nad eliksirem, który zmieniłby oblicze świata - podzieliłem się ze swoją pewną siebie myślą , jednocześnie nieco odsłaniając zamiar sfinansowania jej w roli nadwornego alchemika. Alchemiczki.
Brew eterycznej kobiety powędrowała ku górze, gdy mężczyzna odpowiedział na jej pytanie. Jedno z dwóch było odpowiedzią niezwykle trywialną, której analityczny umysł alhemiczki nie potrafił uznać za faktyczną odpowiedź. Logicznym był fakt, iż jeśli jedna z odpowiedzi jest błędna, druga powinna tą prawidłową… Oczywiście jeśli nie pojawiała się zmienna w postaci dwóch odpowiedzi błędnych bądź dwóch odpowiedzi prawdziwych, to jednak miało miejsce niezwykle rzadko i nie sądziła, aby sprawdziło się właśnie w tym przypadku. Onieśmielenie panny Burroughs nie było czymś trudnym do osiągnięcia - delikatny rumieniec przyozdabiał jasne lico, a szaroniebieskie spojrzenie dopiero po krótkiej chwili powróciło ku męskiej twarzy. Nie przywykła do zainteresowania płci przeciwnej (zwykle zgrabnie niezauważanego, przyćmionego starymi księgami) wszelkie przejawy zainteresowania jej osobą wydawały jej się odrobinę abstrakcyjne w swej nowości.
- W takim razie proszę mi wybaczyć, jeśli to, iż zajmowałam pańskie myśli, było dla pana uciążliwe. - Odpowiedziała miękko, równie miękkie spojrzenie lokując w przystojnej twarzy. Sama nie lubiła, gdy jakiś temat zbyt długo zajmował jej myśli. Naciskał na zwoje mózgu nie pozwalając o sobie zapomnieć i wywierając na niej chęć podjęcia jakiegoś działania. Zwykle jednak wystarczyło kilka dokładnych obliczeń oraz naukowych planów, by wyciszyć ciche głosiki. - Postaram się nie wybierać się na spacery po pańskich myślach. - Dodała z odrobiną rozbawienia w głosie. Myśl była irracjonalna oraz abstrakcyjna (wszak wiedziała, że bez odpowiednich mikstur nie byłaby w stanie zmanipulować męskich myśli), Frances uznała jednak, że te słowa rozluźnią powoli napinającą się atmosferę. A może dziwne napięcie było jedynie wytworem jej umysłu? Nie wiedziała.
- Pod mianem los pchnie nas ku sobie ma pan ma myśli do czasu gdy zaaranżuje pan kolejne przypadkowe spotkanie? - Spytała z błyskiem w oku, niemal od razu wyłapując nieścisłości w jego teoriach. Sam z resztą przyznał, iż ich dzisiejsze spotkanie nie było przypadkiem. - Lecz jeśli woli pan zrzucić to na barki losu, nie widzę ku temu najmniejszych przeciwności. - Dodała słodko, ponownie unosząc kieliszek, by zamoczyć w nim usta. Nie piła wiele pewna, iż byłoby to dlań jedynie problemem - alkohol obierał wiarę pokładaną w logiczność podejmowanych przez nią decyzji.
- Z jakiego to powodu? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Była ciekawa, co też przyszło mężczyźnie na myśl słysząc jej słowa, niemal pewna, że ich odbiór tej informacji mógł znacząco się między nimi różnić.
Promienny uśmiech pojawił się na jej buzi, a szaroniebieskie spojrzenie błysnęło w charakterystyczny sposób, gdy przyszło jej opowiadać o alchemii. Była ona największą pasją eterycznego dziewczęcia, a alchemiczne obliczenia zdawały się opisywać wszystko, co działo się wokół… Przynajmniej w jej percepcji.
- Och, oczywiście! Alchemia jest moją największą pasją, marzy mi się poznanie wszystkich tajemnic, jakie w sobie kryje… - Wyznała z delikatnym rumieńcem, jaki ponownie przyozdobił jej buzię. Posiadała niezwykle wielkie ambicje, nie miała jednak od razu wszystkich zdradzać pewna, że z pewnością odstraszą mężczyznę. Niewielu mężczyzn w tych czasach było gotowych mierzyć się z niezwykle ambitnymi kobietami.
- Eliksir który zmieniłby oblicze świata? - Jeśli mężczyzna chciał posiąść jej pełną uwagę, z pewnością mu się udało. Dążyła do podobnych odkryć. Środki, które do tej pory udało jej się stworzyć były proste, aczkolwiek naprowadziły ją na odpowiednią drogę, nawet jeśli pozostawały prywatnymi miksturami. - Co ma pan przez to na myśli? - Pytała z wyraźnym zaciekawieniem, nie odrywając spojrzenia od męskiej twarzy. Szaroniebieskie spojrzenie błyszczało, a gdzieś w środku pojawiła się w niej niezmierna ochota wykonania kilku obliczeń. - Obawiam się, że wśród tych alchemików nie znajdzie pan odpowiedniej osoby. Ci alchemicy najbardziej lubią teorie, projekty których moralność jest czysta jak łza… Wspomni pan o uplastycznianiu umysłu i nim dokończy pan wypowiedź, czmychną niczym zające. Nieskromnie pozwolę sobie stwierdzić, iż po za mną nie ma tu alchemika, który byłby w stanie podjąć się podobnego projektu, co oczywiście, jestem w stanie udowodnić. - Ciche westchnienie nierozumianego geniuszu umknęło z jej ust. Sama nie bała się zatapiać w podobnych teoriach, nawet jeśli ich moralność z pewnością można by było podważyć.
- Zaintrygował mnie pan, proszę pana. - Dodała z błyskiem w oku. Nie zależało jej na pieniądzach mężczyzny - ciekawiło ją alchemiczne wyzwanie, wizja interesującego projektu który mógłby być częścią czegoś większego bądź pomógł jej osiągnąć wyznaczony przez nią cel.
- W takim razie proszę mi wybaczyć, jeśli to, iż zajmowałam pańskie myśli, było dla pana uciążliwe. - Odpowiedziała miękko, równie miękkie spojrzenie lokując w przystojnej twarzy. Sama nie lubiła, gdy jakiś temat zbyt długo zajmował jej myśli. Naciskał na zwoje mózgu nie pozwalając o sobie zapomnieć i wywierając na niej chęć podjęcia jakiegoś działania. Zwykle jednak wystarczyło kilka dokładnych obliczeń oraz naukowych planów, by wyciszyć ciche głosiki. - Postaram się nie wybierać się na spacery po pańskich myślach. - Dodała z odrobiną rozbawienia w głosie. Myśl była irracjonalna oraz abstrakcyjna (wszak wiedziała, że bez odpowiednich mikstur nie byłaby w stanie zmanipulować męskich myśli), Frances uznała jednak, że te słowa rozluźnią powoli napinającą się atmosferę. A może dziwne napięcie było jedynie wytworem jej umysłu? Nie wiedziała.
- Pod mianem los pchnie nas ku sobie ma pan ma myśli do czasu gdy zaaranżuje pan kolejne przypadkowe spotkanie? - Spytała z błyskiem w oku, niemal od razu wyłapując nieścisłości w jego teoriach. Sam z resztą przyznał, iż ich dzisiejsze spotkanie nie było przypadkiem. - Lecz jeśli woli pan zrzucić to na barki losu, nie widzę ku temu najmniejszych przeciwności. - Dodała słodko, ponownie unosząc kieliszek, by zamoczyć w nim usta. Nie piła wiele pewna, iż byłoby to dlań jedynie problemem - alkohol obierał wiarę pokładaną w logiczność podejmowanych przez nią decyzji.
- Z jakiego to powodu? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Była ciekawa, co też przyszło mężczyźnie na myśl słysząc jej słowa, niemal pewna, że ich odbiór tej informacji mógł znacząco się między nimi różnić.
Promienny uśmiech pojawił się na jej buzi, a szaroniebieskie spojrzenie błysnęło w charakterystyczny sposób, gdy przyszło jej opowiadać o alchemii. Była ona największą pasją eterycznego dziewczęcia, a alchemiczne obliczenia zdawały się opisywać wszystko, co działo się wokół… Przynajmniej w jej percepcji.
- Och, oczywiście! Alchemia jest moją największą pasją, marzy mi się poznanie wszystkich tajemnic, jakie w sobie kryje… - Wyznała z delikatnym rumieńcem, jaki ponownie przyozdobił jej buzię. Posiadała niezwykle wielkie ambicje, nie miała jednak od razu wszystkich zdradzać pewna, że z pewnością odstraszą mężczyznę. Niewielu mężczyzn w tych czasach było gotowych mierzyć się z niezwykle ambitnymi kobietami.
- Eliksir który zmieniłby oblicze świata? - Jeśli mężczyzna chciał posiąść jej pełną uwagę, z pewnością mu się udało. Dążyła do podobnych odkryć. Środki, które do tej pory udało jej się stworzyć były proste, aczkolwiek naprowadziły ją na odpowiednią drogę, nawet jeśli pozostawały prywatnymi miksturami. - Co ma pan przez to na myśli? - Pytała z wyraźnym zaciekawieniem, nie odrywając spojrzenia od męskiej twarzy. Szaroniebieskie spojrzenie błyszczało, a gdzieś w środku pojawiła się w niej niezmierna ochota wykonania kilku obliczeń. - Obawiam się, że wśród tych alchemików nie znajdzie pan odpowiedniej osoby. Ci alchemicy najbardziej lubią teorie, projekty których moralność jest czysta jak łza… Wspomni pan o uplastycznianiu umysłu i nim dokończy pan wypowiedź, czmychną niczym zające. Nieskromnie pozwolę sobie stwierdzić, iż po za mną nie ma tu alchemika, który byłby w stanie podjąć się podobnego projektu, co oczywiście, jestem w stanie udowodnić. - Ciche westchnienie nierozumianego geniuszu umknęło z jej ust. Sama nie bała się zatapiać w podobnych teoriach, nawet jeśli ich moralność z pewnością można by było podważyć.
- Zaintrygował mnie pan, proszę pana. - Dodała z błyskiem w oku. Nie zależało jej na pieniądzach mężczyzny - ciekawiło ją alchemiczne wyzwanie, wizja interesującego projektu który mógłby być częścią czegoś większego bądź pomógł jej osiągnąć wyznaczony przez nią cel.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
A jednak ja wolałbym, żeby pani Kornwalia nigdy nie przestawała spacerować po mojej głowie. Uśmiecham się na jej słowa, unoszę brwi rozbawiony, ale nie wyjaśniam jej, że jest już zdecydowanie za późno na podobne obietnice. Już się stało, już jest na zawsze zapisana w mojej pamięci. Pewnie odwiedza mnie też w sennych fantazjach, oby nie przeszła się nigdy do koszmarów. Ale o tym nie dziś.
Wyczułem w jej głosiku i zachowaniu, że nie ma w niej aż tyle pragnień do ponownego spotkania ze mną, co ja mam wobec niej. Przychylam się, tym razem chcąc, żeby to ona musiała giąć się pod moimi pytaniami.
- Odnoszę wrażenie... - zawiesiłem głos, spoglądając z jej oczu na bladość szyji i odsłoniętego dekoltu. Ale tylko chwilę. - ... że pani nie wygląda kolejnego spotkania równie bardzo, jak ja -uniosłem brew, czekając na to, aż powie mi co nieco o sobie i swoich zobowiązaniach, które niczym lasery świecą mi po oczach z jej palca.
Przyszła więc ta chwila w której w końcu wyjawię pani Kornwalii czemu mam wpływ na decyzje zarządu komisji naukowej. Uśmiecham się smutno, bo chociaż daleki jestem od wstydzenia się tego kim jestem, cała ta otoczka tajemnicy, która spowijała nas od pierwszej chwili bardzo mi odpowiadała. Podobało mi się, że nie byłem rozpoznawalny od samego początku.
- A to dlatego, że mam wysoko postawionych przyjaciół - wyprostowałem się i wyciągam z kieszeni rękę na której błyszczy sygnet rodowy. - Lord Ares Carrow, miło mi
Skoro już ja ujawniłem sekret mego pierścienia, czy nie czas, by ona ujawniła sekret swojego?
A jednak udało mi się przykuć jej uwagę. Kobieta wyraźnie się zainteresowała moim pomysłem, którego ja sam jeszcze nie dopracowałem. Widziałem jednak jak zapomniała o rumieńcach, o tym, że podrywam ją ewidentnie, ale skupiła się na zadaniu i... w jakiś sposób to wzbudziło jakiś szacunek wobec niej. Unoszę brew i uśmiech rozlewa się po moim licu. A więc jednak jest coś, co może stanowić przynęte na którą złapie się pani Kornwalia.
- Może opowiem o tym Pani podczas kolacji? Co pani na to? Da się pani zaprosić?
Czy ona wie jakiego charakteru będzie to kolacja? Bo ja właściwie liczę na to, że będzie tam bardziej prywatnie niż tu.
Wyczułem w jej głosiku i zachowaniu, że nie ma w niej aż tyle pragnień do ponownego spotkania ze mną, co ja mam wobec niej. Przychylam się, tym razem chcąc, żeby to ona musiała giąć się pod moimi pytaniami.
- Odnoszę wrażenie... - zawiesiłem głos, spoglądając z jej oczu na bladość szyji i odsłoniętego dekoltu. Ale tylko chwilę. - ... że pani nie wygląda kolejnego spotkania równie bardzo, jak ja -uniosłem brew, czekając na to, aż powie mi co nieco o sobie i swoich zobowiązaniach, które niczym lasery świecą mi po oczach z jej palca.
Przyszła więc ta chwila w której w końcu wyjawię pani Kornwalii czemu mam wpływ na decyzje zarządu komisji naukowej. Uśmiecham się smutno, bo chociaż daleki jestem od wstydzenia się tego kim jestem, cała ta otoczka tajemnicy, która spowijała nas od pierwszej chwili bardzo mi odpowiadała. Podobało mi się, że nie byłem rozpoznawalny od samego początku.
- A to dlatego, że mam wysoko postawionych przyjaciół - wyprostowałem się i wyciągam z kieszeni rękę na której błyszczy sygnet rodowy. - Lord Ares Carrow, miło mi
Skoro już ja ujawniłem sekret mego pierścienia, czy nie czas, by ona ujawniła sekret swojego?
A jednak udało mi się przykuć jej uwagę. Kobieta wyraźnie się zainteresowała moim pomysłem, którego ja sam jeszcze nie dopracowałem. Widziałem jednak jak zapomniała o rumieńcach, o tym, że podrywam ją ewidentnie, ale skupiła się na zadaniu i... w jakiś sposób to wzbudziło jakiś szacunek wobec niej. Unoszę brew i uśmiech rozlewa się po moim licu. A więc jednak jest coś, co może stanowić przynęte na którą złapie się pani Kornwalia.
- Może opowiem o tym Pani podczas kolacji? Co pani na to? Da się pani zaprosić?
Czy ona wie jakiego charakteru będzie to kolacja? Bo ja właściwie liczę na to, że będzie tam bardziej prywatnie niż tu.
Bystre spojrzenie szaroniebieskich tęczówek miękko spoczywało na buzi towarzyszącego jej mężczyzny, próbując wyczytać jego spojrzenia coś, co mogłoby udzielić jej interesujących informacji. Wydawał się być intrygujący ostatnim razem, gdy przyszło im się spotkać, a panna Burroughs byłą ciekawa, czy i tym razem zaskoczy ją śmiałymi teoriami, nawet jeśli otoczenie niekoniecznie im sprzyjało. Słysząc słowa, jakie padały z jego ust uniosła z zaciekawieniem brew ku górze i zgrabnie unosząc kieliszek do ust, by dać sobie chwilę na przemyślenie jego słów.
- Po czym pan tak wnioskuje? - Spytała z zaciekawieniem, chcąc zrozumieć sposób jego myślenia. - Sam pan stwierdził, iż wolałby pan, aby nasze kolejne spotkanie było dziełem przypadku… - Zaczęła delikatnie, nie spuszczając spojrzenia z męskiej twarzy, palcami przesuwając po nóżce jej kieliszka. - Wykazałabym się więc niezwykłym nietaktem, gdybym nie uszanowała pańskiego zdania, czyż nie? Po za tym… pańska teoria niezwykle intryguje mnie pańskie teorie, proszę pana. - Odpowiedziała eterycznym półszeptem, delikatnie wzruszając ramionami. Panna Burroughs nie posiadała większego doświadczenia w relacjach z płcią przeciwną, nadal będąc pewną, że jedyne śmiałe teorie oraz bystre umysły były podstawą rozmów, prowadzonych podczas przypadkowych spotkań.
Brew eterycznej alchemiczki powędrowała ku górze, a szaroniebieskie spojrzenie przyjrzało mu się odrobinę uważniej, gdy wyjawił jej prawdę o znajomościach, jakie posiadał. - Podejrzewałam, że nie jest pan zwykłym hodowcą aetoanów. Mało kto nosi garnitury, uszyte z takich tkanin. - Spokój wybrzmiewał w delikatnym głosie. Podejrzewała, aczkolwiek zapewne nie uznałaby, że ów mężczyzna może być lordem. Teraz jednak była w stanie zrozumieć, czemu nie palił się aby wydać się ze swoim pochodzeniem. - Pozwolę sobie nadal zwracać się do pana per pan. Widzi pan, wychodzę z założenia iż winno szanować się czyny, a nie przypadkowy dobór genów. - Słowa eterycznego dziewczęcia były cichsze, wypowiedziane po tym, gdy delikatnie nachyliła się w jego kierunku, chcąc by jej słowa dotarły jedynie do jego uszu. Słodki uśmiech wyrysował się na jej ustach, a dziewczyna miała nadzieję, iż lord Carrow zrozumie tok myślenia naukowego, analitycznego umysłu.
Naukowe projekty, śmiałe teorie oraz stare, pożółkłe księgi były czymś, co niezwykle przyciągało uwagę eterycznej alchemiczki. Tym bardziej wspomnienia o eliksirze, który ponoć miał zmienić oblicze świata. Takie wyzwanie zdawało się być czymś, nie do przegapienia.
- Kolacje nie pasują do eliksirów… Chętnie jednak spotkam się z panem, celem przedyskutowania tej idei… - Odpowiedziała z uśmiechem, będąc pewną, iż propozycja mieści się w kategorii naukowych oraz zawodowych, nie wietrząc w niej możliwego podstępu. - We wrześniu pochłaniają mnie przygotowania do nowego projektu, proszę jednak wysłać mi sowę w pierwszej połowie października. Wie pan już, w której pracowni pracuję. - Poprosiła z uśmiechem wymalowanym na malinowych ustach, by wstać od stolika. - Do zobaczenia, panie Carrow. - Pożegnała się posyłając mu dłuższe spojrzenie, by oddalić się w kierunku wyjścia z sali. Dzisiejszego dnia czekało na nią jeszcze kilka książek, którym musiała poświęcić uwagę.
| zt. x2
- Po czym pan tak wnioskuje? - Spytała z zaciekawieniem, chcąc zrozumieć sposób jego myślenia. - Sam pan stwierdził, iż wolałby pan, aby nasze kolejne spotkanie było dziełem przypadku… - Zaczęła delikatnie, nie spuszczając spojrzenia z męskiej twarzy, palcami przesuwając po nóżce jej kieliszka. - Wykazałabym się więc niezwykłym nietaktem, gdybym nie uszanowała pańskiego zdania, czyż nie? Po za tym… pańska teoria niezwykle intryguje mnie pańskie teorie, proszę pana. - Odpowiedziała eterycznym półszeptem, delikatnie wzruszając ramionami. Panna Burroughs nie posiadała większego doświadczenia w relacjach z płcią przeciwną, nadal będąc pewną, że jedyne śmiałe teorie oraz bystre umysły były podstawą rozmów, prowadzonych podczas przypadkowych spotkań.
Brew eterycznej alchemiczki powędrowała ku górze, a szaroniebieskie spojrzenie przyjrzało mu się odrobinę uważniej, gdy wyjawił jej prawdę o znajomościach, jakie posiadał. - Podejrzewałam, że nie jest pan zwykłym hodowcą aetoanów. Mało kto nosi garnitury, uszyte z takich tkanin. - Spokój wybrzmiewał w delikatnym głosie. Podejrzewała, aczkolwiek zapewne nie uznałaby, że ów mężczyzna może być lordem. Teraz jednak była w stanie zrozumieć, czemu nie palił się aby wydać się ze swoim pochodzeniem. - Pozwolę sobie nadal zwracać się do pana per pan. Widzi pan, wychodzę z założenia iż winno szanować się czyny, a nie przypadkowy dobór genów. - Słowa eterycznego dziewczęcia były cichsze, wypowiedziane po tym, gdy delikatnie nachyliła się w jego kierunku, chcąc by jej słowa dotarły jedynie do jego uszu. Słodki uśmiech wyrysował się na jej ustach, a dziewczyna miała nadzieję, iż lord Carrow zrozumie tok myślenia naukowego, analitycznego umysłu.
Naukowe projekty, śmiałe teorie oraz stare, pożółkłe księgi były czymś, co niezwykle przyciągało uwagę eterycznej alchemiczki. Tym bardziej wspomnienia o eliksirze, który ponoć miał zmienić oblicze świata. Takie wyzwanie zdawało się być czymś, nie do przegapienia.
- Kolacje nie pasują do eliksirów… Chętnie jednak spotkam się z panem, celem przedyskutowania tej idei… - Odpowiedziała z uśmiechem, będąc pewną, iż propozycja mieści się w kategorii naukowych oraz zawodowych, nie wietrząc w niej możliwego podstępu. - We wrześniu pochłaniają mnie przygotowania do nowego projektu, proszę jednak wysłać mi sowę w pierwszej połowie października. Wie pan już, w której pracowni pracuję. - Poprosiła z uśmiechem wymalowanym na malinowych ustach, by wstać od stolika. - Do zobaczenia, panie Carrow. - Pożegnała się posyłając mu dłuższe spojrzenie, by oddalić się w kierunku wyjścia z sali. Dzisiejszego dnia czekało na nią jeszcze kilka książek, którym musiała poświęcić uwagę.
| zt. x2
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Trzy tygodnie wcześniej lady Black proponowała Demelzie spotkanie pod koniec października, ona jednak nie robiła sobie względem tej obietnicy wielkich nadziei. Bywało już tak w przeszłości, że napisała, lecz na propozycji się skończyło - Demelza nie miała jej tego za złe, nigdy się nie gniewała. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Aquila ma mnóstwo obowiązków związanych z noszonym tytułem lady Black i musi być bardzo zajęta. Nie miała zamiaru narzucać się byłej Ślizgonce ze swoją obecnością, zwłaszcza, gdy niekiedy jej samej brakowało. Kiedy nie spędzała w Piórku Feniksa długich godzin na próbach i treningach, a później jeszcze dłuższych wieczorów i nocy, kiedy to domu wracała dopiero o świcie, ślęczała nad kostiumami dla siebie i innych dziewczyn, nad magicznymi szatami na zamówienie, sukienkami dla prywatnych klientek. Wszystko po to, aby zarobić jak najwięcej i uwolnić się od kajdan umowy z Rickardem. Ach, gdyby tylko miała choć część galeonów jakie musieli mieć w swoim skarbcu Blackowie...
Demelza westchnęła lekko, z żalem, przeglądając się w lustrze, zanim opuściła swój dom w Brighton, by teleportować się na wybrzeże w Kent skąd odpływała łódź do Lodowego Pałacu. Miała na sobie jedną ze swoich ładniejszych sukienek. Elegancką szatę czarownicy o barwie bladego błękitu, podkreślającą wąskość talii szarfą srebrnego materiału i guziczkami z przodu. Dekolt w łódeczkę był niewielki, ozdobiony kołnierzykiem z białą koronką. Długie rękawy i sięgająca kostek spódnica miała odpowiednią długość dla tak eleganckiego miejsca. To zabawne, że wieczorami w Piórku nie miała niemalże na sobie nic, za dnia zaś nosiła się niekiedy niczym młoda pensjonarka. Pasującą kolorem do sukienki wstążkę wplotła we włosy, tak, by oddzielał krótsze kosmyki przy buzi, a jej rąbek opadał przez ramię. Jeszcze tylko prysnęła nadgarstki fiołkowymi perfumami, założyła ciepły płaszcz i skupiła się na plaży w Kent.
Dem poczuła silne szarpnięcie w okolicy pępka i od razu poczuła silny podmuch październikowego wiatru, który zatrzepotał materiałem spódnicy. Rzuciwszy Caelum, aby pogoda nie zniszczyła jej fryzury, pokonała krótki pomost i wcisnęła monetę czarodziejowi do ręki, by zaprosił ją na pokład. Kwadrans później wprowadzono ją do Lodowego Pałacu i Demelza pojęła dlaczego mówiono o nim Kostka Lodu. Wszystko tu było... zamrożone. Zmartwiła się tym lekko, że w swoich skórzanych trzewikach na obcasie poślizgnie się i skręci kostkę, lecz podłoga, choć lśniła niczym lód, nie różniła się od zwykłej posadzki.
Zdradziwszy kelnerce, że czeka na lady Black, została poprowadzona do jednego z lepszych stolików, na podwyższeniu, przy okiennicach, skąd miały mieć doskonały widok zarówno na wnętrze Lodowego Pałacu, jak i morze targane niespokojnym wiatrem. Dem poprosiła jedynie o szklankę wody, nim Aquila się pojawi, po czym zerknęła na zegarek. Pojawiła się o pół godziny za wcześnie, lecz to nic. Za nic nie chciała się spóźnić. Oparła brodę o dłoń i zapatrzyła się fale o białych grzbietach, wspominając wszystkie chwile spędzone nad jeziorem przy Hogwarcie, gdzie mieszkała wielka kałamarnica. Pomyślała o liście od Aquili - rzeczywiście po szkole wszystko było dziwne i o wiele bardziej skomplikowane.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Demelza miała w sobie to szczególne oddanie. Oczy, które zapewniały, że nigdy nie zdradzą. Właściwie wyglądała nieco jak wierny szczeniaczek, zadowolony z bliskości. Black nie miała najmniejszego zamiaru wykorzystać tego faktu, a już na pewno nie świadomie. Oczywiście, zdarzało się w szkole, że to Fancourt pisała jej eseje, rozwiązywała zadania domowe, ale przecież Aquila była dla niej miła. Spędzały razem czas, nawet jeśli dziewczyna nie miała szlachetnego pochodzenia. Jej dom w Hogwarcie także pozostawiał wiele do życzenia, Puchonom daleko było do Ślizgonów. W jakiś dziwny jednak sposób miały więź i Black nawet zależało na tej dziewczynie. Gdy przeprowadziła się do Francji, a młoda Demelza przeżywała swoje własne prywatne problemy, może nawet nie poświęcała jej wystarczająco wiele uwagi. Musiała to jednak zrozumieć, przecież podzielenie czasu na pracę, na przyjaciół i naukę, było wyjątkowo trudne. Na przesłane kondolencje odpowiedziała od razu, chociaż oczywiście na pogrzebie Demelza nie mogła się zjawić. Właściwie to nawet nie powinny za bardzo się widywać w Londynie. Profesja, którą prawiła się koleżanka, była szczególna. Nie, żeby Black miała z tym jakikolwiek problem, po prostu lepiej byłoby, aby nie była widziana z tancerką Piórka Feniksa na oficjalnym spotkaniu w Londynie. Black, pewna, że spotkanie umówione zostało przez nią na godzinę 5 po południu. Cygnus powiedział, aby po nocami nie przebywała poza domem, a kwestie bezpieczeństwa, jakimi się kierował, były jasne i zrozumiałe. Nie miała najmniejszej ochoty narażać się, zwłaszcza gdy Zakon Feniksa jedynie czyhał na dobrze urodzonych, by ich wykończyć. Aquila wzięła więc ze sobą skrzata, który towarzyszył jej niemal zawsze, włócząc się gdzieś obok, wciąż czujny i gotowy obronić swoją panią. Przekraczając odrzwia Kostki Lodu, kelner przywitał ją ukłonem i zaprowadził w stronę stolika, przy którym już siedziała Fancourt, pijąc wodę.
- Kochana Demelzo, jak miło cię widzieć - Aquila uśmiechnęła się lekko, przytulając koleżankę, jednak nie mogąc sobie pozwolić w czasie żałoby na zbyt wylewne emocje i okrzyki radości. Czarna suknia, która zdobiła jej ciało, jasno określała, w jakim etapie dziewczyna się znajduje. - Mam nadzieję, że nie czekałaś na mnie zbyt długo. Nie zdążyłam zjeść obiadu, nawet nie wiesz jak głodna jestem - powiedziała jeszcze otwierając menu, które położył przed nią kelner. - Pomarańczową herbatę z likierem wiśniowym - wzrok przeniosła na koleżankę, w oczekiwaniu, aż ona zamówi swój napój. Chyba nie zamierzała raczyć się przez cały dzień źródlaną wodą. - I może... Pieczonego dwurożca w balsamicznym jagodowym sosie, sałatkę z jarmużu, granatu i mandarynek, a na deser... O, co powiesz na lody? - zwróciła się bezpośrednio do Demelzy - Biszkopt z lodami pistacjowymi - zakończyła odkładając menu przed siebie. - Oprócz tego wodę z miętą, limonką i miodem, butelkę Toujour Pour i proszę wyprosić tamtego mężczyznę - wskazała palcem na starszego jegomościa, który siedział przy jednym z dalszych stolików i wpatrywał się w nie dwie, dziwnie przygryzając wargi. Aquila posłała jeszcze do kelnera słodki uśmiech, czekając aż koleżanką złoży swoje zamówienie, a gdy ten odszedł, zwróciła się do niej. - Więc... Tęskniłaś za mną? Co z twoją pracą, Demelzo? Przyniosłaś mi to o co prosiłam? - naprawdę żal, że nie pracowała już dla Parkinsonów, mogłaby szyć suknie specjalnie dla niej, pod ich nazwiskiem, a tak niestety nie miała już żadnej renomy.
- Kochana Demelzo, jak miło cię widzieć - Aquila uśmiechnęła się lekko, przytulając koleżankę, jednak nie mogąc sobie pozwolić w czasie żałoby na zbyt wylewne emocje i okrzyki radości. Czarna suknia, która zdobiła jej ciało, jasno określała, w jakim etapie dziewczyna się znajduje. - Mam nadzieję, że nie czekałaś na mnie zbyt długo. Nie zdążyłam zjeść obiadu, nawet nie wiesz jak głodna jestem - powiedziała jeszcze otwierając menu, które położył przed nią kelner. - Pomarańczową herbatę z likierem wiśniowym - wzrok przeniosła na koleżankę, w oczekiwaniu, aż ona zamówi swój napój. Chyba nie zamierzała raczyć się przez cały dzień źródlaną wodą. - I może... Pieczonego dwurożca w balsamicznym jagodowym sosie, sałatkę z jarmużu, granatu i mandarynek, a na deser... O, co powiesz na lody? - zwróciła się bezpośrednio do Demelzy - Biszkopt z lodami pistacjowymi - zakończyła odkładając menu przed siebie. - Oprócz tego wodę z miętą, limonką i miodem, butelkę Toujour Pour i proszę wyprosić tamtego mężczyznę - wskazała palcem na starszego jegomościa, który siedział przy jednym z dalszych stolików i wpatrywał się w nie dwie, dziwnie przygryzając wargi. Aquila posłała jeszcze do kelnera słodki uśmiech, czekając aż koleżanką złoży swoje zamówienie, a gdy ten odszedł, zwróciła się do niej. - Więc... Tęskniłaś za mną? Co z twoją pracą, Demelzo? Przyniosłaś mi to o co prosiłam? - naprawdę żal, że nie pracowała już dla Parkinsonów, mogłaby szyć suknie specjalnie dla niej, pod ich nazwiskiem, a tak niestety nie miała już żadnej renomy.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zdążyła nauczyć się cierpliwości. Praca przy materiałach nie była dla kogoś, kto nie jej nie miał. Równała się wielogodzinnej, mozolnej pracy, dłubaniu i dbaniu o najmniejsze detale, a na prawdziwe efekty trzeba było poczekać aż do końca, dopóki dzieło nie zostanie ukończone. Demelza miała jej naprawdę duże pokłady, co zauważalne było jeszcze w szkole, gdy znosiła humorki i kaprysy koleżanek, nie tracąc przy tym dobrego nastroju, spokoju i przede wszystkim sympatii do nich. Lady Black po raz wtóry wystawiła tę cierpliwość szkolnej przyjaciółki na próbę, lecz tak jak za każdym razem wcześniej miała nie ponieść tego żadnych konsekwencji. Panna Fancourt czekała cierpliwie przy stoliku w Pałacu Lodowym, znosząc spojrzenia kelnera i innych gości, gdy minął kwadrans, później drugi... Dopiero o w pół do siedemnastej zaczęła z niepokojem zerkać na zegar na ścianie. Czy pomyliła daty? Niemożliwe. Może godziny? To też wykluczone, sprawdziła przecież kilkukrotnie. Kiedy kelner podszedł, by spytać, czy zamierza coś zamówić zarumieniła się i poprosiła o kolejną szklankę wody. Pewnie myśleli, że to jakiś mężczyzna zaprosił ją do randkę i wystawił do wiatru. Westchnęła ciężko i położyła łokieć na stole, brodę zaś wsparła o dłoń, uparcie wpatrując się w morze. Ile powinna czekać? Może Aquila o niej zapomniała? Miała przecież tyle obowiązków, niedawno straciła brata... Demelza sama zaczęła usprawiedliwiać ją w myślach, tak jak wtedy, kiedy odrabiała za nią prace domowe w szkole - chociaż sama nigdy nie była prymuską.
Minęło ponad półtorej godziny i kiedy była już niemal gotowa, aby wstać i opuścić Kostkę Lodu z poczuciem zażenowania, głos lady Black wyrwał Fancourt z zamyślenia i przyciągnął do siebie wzrok. Na jej widok nie potrafiła się nie uśmiechnąć, smutek zaś odszedł w niepamięć. Wstała z krzesła, by uścisnąć Aquilę, ciesząc się, że jednak się pojawiła.
- Mnie również jest tak miło, Aquilo, tęskniłam - odparła. Miała niewiele przyjaciół, którzy się od niej nie odwrócili i pielęgnowała te jakie jej pozostały. Słysząc pytanie, czy nie czekała zbyt długo zawahała się na jedno uderzenie serca, ale... - Nie, ależ skąd - odpowiedziała, zaprzeczając temu, jakoby czekała tu od ponad półtorej godziny. Po cóż miała Aquilę martwić? Żałobna czerń sukni przypomniała Demelzie o stracie jaka ją dotknęła i usprawiedliwiła wszystko. Zajęła swoje miejsce i utkwiła spojrzenie na twarzy przyjaciółki. Ona sama zdążyła już dokładnie przestudiować menu Pałacu Lodowego. I to kilkukrotnie.
- Poproszę o herbatę z plasterkiem cytryny - wyrzekła, gdy i Aquila, i kelner przenieśli na nią pytające spojrzenie. W duchu odetchnęła z ulgą, że obecność lady Black rozwiała jego prawdopodobne wątpliwości co do prawdomówności. - Nie jestem gło... Dla mnie ta sama sałatka, dobrze? Lody? Doskonały pomysł - zgodziła się potulnie. Nie czuła się szczególnie głodna, za to doskwierał lekki niepokój na myśl o rachunku, pomyślała jednak, że to potwornie niegrzeczne siedzieć i patrzeć, kiedy ktoś je. Podobnie jak wyproszenie gościa z powodu... Właściwie jakiego powodu? Demelza podążyła wzrokiem za palcem Aquili, ku mężczyźnie, którego dotychczas nie zauważyła. Czym jej podpadł? Chyba wolała się nad tym nie zastanawiać. Niekiedy było Demelzie znacznie lepiej pozostawać w błogiej nieświadomości i nie dociekać źródeł kaprysów szlachcianki.
- Bardzo. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że znalazłaś dla mnie chwilę. Chciałam powiedzieć jeszcze raz, że bardzo mi przykro z powodu twojego brata... Mam nadzieję, że czas uleczy twoje rany. A te zdjęcia przyniosą jakąś pociechę. Przyniosłam je, oczywiście - odpowiedziała Demelza, uśmiechając się przy tym blado, ze współczuciem. Sięgnęła po niewielką torebkę, by wyciągnąć z niej brązową kopertę i wysunąć zeń kilka starych, ruchomych fotografii. Przesunęła je na stole ku Aquili. - Spójrz. To my przed SUM-ami. Umierałam wtedy ze strachu przed egzaminami - powiedziała z rozczuleniem, opuszkiem palca przesuwając po fotografii, na której widniały dwie uczennice Hogwartu. Przez czerń i biel nie widać było jakie nosiły barwy, lecz one same wiedziały, że się rózniły.
Minęło ponad półtorej godziny i kiedy była już niemal gotowa, aby wstać i opuścić Kostkę Lodu z poczuciem zażenowania, głos lady Black wyrwał Fancourt z zamyślenia i przyciągnął do siebie wzrok. Na jej widok nie potrafiła się nie uśmiechnąć, smutek zaś odszedł w niepamięć. Wstała z krzesła, by uścisnąć Aquilę, ciesząc się, że jednak się pojawiła.
- Mnie również jest tak miło, Aquilo, tęskniłam - odparła. Miała niewiele przyjaciół, którzy się od niej nie odwrócili i pielęgnowała te jakie jej pozostały. Słysząc pytanie, czy nie czekała zbyt długo zawahała się na jedno uderzenie serca, ale... - Nie, ależ skąd - odpowiedziała, zaprzeczając temu, jakoby czekała tu od ponad półtorej godziny. Po cóż miała Aquilę martwić? Żałobna czerń sukni przypomniała Demelzie o stracie jaka ją dotknęła i usprawiedliwiła wszystko. Zajęła swoje miejsce i utkwiła spojrzenie na twarzy przyjaciółki. Ona sama zdążyła już dokładnie przestudiować menu Pałacu Lodowego. I to kilkukrotnie.
- Poproszę o herbatę z plasterkiem cytryny - wyrzekła, gdy i Aquila, i kelner przenieśli na nią pytające spojrzenie. W duchu odetchnęła z ulgą, że obecność lady Black rozwiała jego prawdopodobne wątpliwości co do prawdomówności. - Nie jestem gło... Dla mnie ta sama sałatka, dobrze? Lody? Doskonały pomysł - zgodziła się potulnie. Nie czuła się szczególnie głodna, za to doskwierał lekki niepokój na myśl o rachunku, pomyślała jednak, że to potwornie niegrzeczne siedzieć i patrzeć, kiedy ktoś je. Podobnie jak wyproszenie gościa z powodu... Właściwie jakiego powodu? Demelza podążyła wzrokiem za palcem Aquili, ku mężczyźnie, którego dotychczas nie zauważyła. Czym jej podpadł? Chyba wolała się nad tym nie zastanawiać. Niekiedy było Demelzie znacznie lepiej pozostawać w błogiej nieświadomości i nie dociekać źródeł kaprysów szlachcianki.
- Bardzo. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że znalazłaś dla mnie chwilę. Chciałam powiedzieć jeszcze raz, że bardzo mi przykro z powodu twojego brata... Mam nadzieję, że czas uleczy twoje rany. A te zdjęcia przyniosą jakąś pociechę. Przyniosłam je, oczywiście - odpowiedziała Demelza, uśmiechając się przy tym blado, ze współczuciem. Sięgnęła po niewielką torebkę, by wyciągnąć z niej brązową kopertę i wysunąć zeń kilka starych, ruchomych fotografii. Przesunęła je na stole ku Aquili. - Spójrz. To my przed SUM-ami. Umierałam wtedy ze strachu przed egzaminami - powiedziała z rozczuleniem, opuszkiem palca przesuwając po fotografii, na której widniały dwie uczennice Hogwartu. Przez czerń i biel nie widać było jakie nosiły barwy, lecz one same wiedziały, że się rózniły.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Rozpoczynając Hogwart nie sądziła, że zaprzyjaźni się z kimś takim jak Demelza. Miała plan trzymać się tylko i wyłącznie ze szlachetnie urodzonymi dziewczętami, unosząc nos wysoko w górę. Szybko jednak okazało się, że inne młode lady są takie jak ona i wcale nie chcą wykonywać za nią prac domowych. Puchonka za to zawsze kręciła się blisko, chyba próbując dołączyć do lepszego środowiska. Skoro jej krew była czysta, to nie było powodu, dla którego Aquila miałaby ją odrzucić. Ostatecznie wychowankowie Hufflepuffu byli przecież lojalni i pracowici, a takich cech można było czasem ze świecą szukać. Aquila zdawała sobie sprawę, że czasem odrobinę wykorzystywała fakt, że Demi naprawdę ją lubi. Dziewczyna nigdy jej jednak nie odmówiła, więc nie było powodu, by się stresować. Poza tym zawsze mogła liczyć na pomoc z historii magii. Czy to nie wystarczająco dużo? Przez lata jednak kontakt zacieśnił się, a dzisiaj, gdy Fancourt nie pracowała już w renomowanym zawodzie, było trudniej go utrzymać. Naprawdę lubiła tę dziewczynę, naprawdę współczuła jej wszystkiego, co ją spotkało, jednak... Czyż nie było w tym też jej winy? - Sałatkę? Nonsens... - Black uśmiechnęła się jeszcze delikatnie do dziewczyny i przeniosła wzrok na kelnera. - Prosimy o to samo dwa razy. Ach, prawie bym zapomniała, uwielbiasz maliny, prawda? Sos malinowy - oddała menu, bez skrępowania zmieniając dla Demelzy danie w karcie, w pamięci wciąż mając, że zajadały się malinami po egzaminach. - Zobaczysz, słyną z przepysznego dwurożca, a owocowy sos tylko podkreśla smak mięsa - musiała tego spróbować. Życie nie rozpieszczało dziewczyny, więc chociaż tutaj mogła spróbować czegoś naprawdę cudownego. Na osłodę. Gdy ta zaczęła składać kondolencje, Black lekko przygryzła wewnętrzną stronę policzków, spuszczając wzrok w dół. Próbowała żyć normalnie, ale wciąż z tyłu głowy widziała ten obraz. Czarny całun otulający jego ciało. Był bohaterem. Oddał życie za sprawę, oddał życie za kogoś, oby był to ktoś, kto wykorzysta je dalej by nieść jego schedę, tak jak chciał Czarny Pan. Posmutniała i znów wróciła wzrokiem na przyjaciółkę. - Dziękuję - odpowiedziała jeszcze z pochmurnym uśmiechem. - Alphard jest bohaterem, po prostu... Tęsknię za nim... - nie mogła sobie pozwolić, by oczy zeszkliły się jej w miejscu publicznym, zwłaszcza że w ich stronę już zmierzał kelner z herbatą. Pociągnęła więc szybko nosem i wzięła od dziewczyny zdjęcie. - Jakie byłyśmy młode... - rozpromieniła się, skupiając wzrok na ruchomej fotografii. - Spójrz, jakie mamy opuchnięte oczy - palcem wskazała na lekkie sińce, które nawet na czarno-białej fotografii były widoczne. - Pamiętam tamten okres, prawie wtedy nie spałam i jeszcze... - to zerwanie z Perseusem. Nie, o tym nie wiedział nikt. Kuzynostwo w szlachcie potrafiło się żenić, wystarczyło spojrzeć na Walburgę i Oriona. Perseus Crabbe jednak nie miał szlachetnej krwi, byli skazani na porażkę. Wtedy tego nie wiedziała, w złości zrywając z nim kontakt. Dzisiaj chłopak już nie żył, a Black żałowała jedynie, że nigdy nie zdążyli się pogodzić. - ...ta ilość nauki. Gorzej było chyba tylko przy Owutemach... Pokaż więcej, proszę - Kelner ponownie zmierzał w ich stronę, niosąc wino, które chwilę potem otworzył, nalewając odpowiednią ilość do kieliszków. Black kiwnęła mu tylko głową. - Za spotkanie, Demelzo - uniosła kieliszek nieco wyżej w górę, chcąc wznieść toast. Rozluźniała się w jej towarzystwie. Demelza nigdy jej przecież nie oceniała. Odwróciła jeszcze wzrok, a mężczyzny, którego kazała wyprosić, już nie było. Żaden dziwny czarodziej, który dodatkowo zamawia wino z niskiej półki, nie będzie wpatrywał się ani w nią, ani w Demelzę. Kto wie, jakie mógł mieć zamiary. - Jak sobie radzisz...? - zapytała, licząc na faktycznie szczerą odpowiedź. Przecież mogła jej pomóc, jeśli była taka potrzeba.
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zawsze była bardzo naiwna. Idąc do Hogwartu liczyła na to, że pozna wielu przyjaciół, szczerych i prawdziwych, takich, na których będzie mogła polegać, status krwi zaś był dla niej sprawą drugorzędną. Rodzice mieli jednak na to zupełnie inne spojrzenie. Dbali o to, aby jako mała dziewczynka nie zadawala się z mugolami, izolowali ją od nich, od mugolaków i takich rodzin, o których mówiono, że z nimi sympatyzują. Pan Fancourt miał wielkie ambicje i gorąco pragnął zajść wyżej - do tego była mu zaś potrzebna nieskalana reputacja. Nie mógł pozwolić, by jego jedyna córka zadawała się z byle kim. Zawsze wywierał na nią nacisk, aby dbała o odpowiednie znajomości - Demelza zaś czuła się zbyt słaba i nie potrafiła się temu naciskowi oprzeć. To nie tak, że z premedytacją kręciła się wokół lepiej urodzonych w Hogwarcie, nie unikała nikogo, miała wielu przyjaciół, lecz zgodnie z życzeniem ojca zacieśniała więzi jakich on dla niej pragnął - przy Aquili Black okazało się to zadziwiająco proste, bo naprawdę szczerze ją polubiła. Lady Black była wygadaną, obytą dziewczyną z wieloma zainteresowaniami, a nie pustą lalką, jak mówili o szlachciankach niektórzy. Zawsze odnosiła się do Demelzy bardzo uprzejmie, życzliwie i ciepło, wydawało jej się, że zaakceptowała ją taką jak jest - dlatego nigdy nie potrafiła odmówić żadnej prośbie. Nawet, gdy jej własna dobroć i altruizm były przez lady Black wykorzystywane. Inni przyjaciele, znajomi kilkukrotnie zwracali Demelzie na to uwagę, ale ona złościła się wtedy i zaprzeczała - nie chciała, by mówili tak źle o Aquili.
Blackówna była jedną z nielicznych, którzy wciąż utrzymywali z nią kontakt, chociaż nie powinna tego robić w szczególności - znajomość z tancerką burleski mogła zaszkodzić reputacji młodej damy. Znajomość z bohaterką skandalu obyczajowego sprzed lat tym bardziej. Aquila jednak spotykała się z nią - i to publicznie. Demelza naprawdę szczerze to doceniała. Czyż prawdziwych przyjaciół nie poznawało się w biedzie? Nawet teraz lady Black chciała dla niej jak najlepiej. Naprawdę nie czuła się głodna i nie powinna była w siebie wpychać nic na siłę, biorąc pod uwagę, że każdy bardziej obfity obiad skutkował wzdętym brzuchem, który na scenie prezentował się bardzo źle - lecz rzadko miała okazję, by spróbować takich rarytasów... Zwłaszcza teraz. Demelza poczuła lekkie ukłucie niepokoju na myśl o rachunku. Skinęła jednak głową z uśmiechem, znów pozwalając, aby ktoś inny zadecydował za nią, choć miała ochotę na co innego. Może tak będzie lepiej? Nigdy nie była zbyt asertywna...
- Uwielbiam maliny - westchnęła lekko, z rozczuleniem, wzruszona myślą, że Aquila pamiętała o takim szczególe. Naprawdę dawno ich nie jadła. Ostatni raz latem, kiedy mogła ukraść kilka z krzewów w ogrodzie przyjaciółki. Teraz kosztowały tyle co porządny materiał na sukienkę, nie było jej stać na takie rarytasy... - Dziękuję. Z przyjemnością spróbuję. Na pewno jest pyszny, skoro nawet ty go polecasz - powiedziała potulnym tonem. Któż mógł znać się lepiej na kuchni od damy z wielkiego dworu? Aquila pewnie miała wiele okazji, aby próbować różnych kuchni i bardzo wybredne podniebienie.
Lady Black była dla niej taka dobra, a ona wprawiła ją w smutek, przypominając o śmierci brata. Nie chciała przyjaciółki zasmucać, lecz jednocześnie nie mogła nie powiedzieć nic - chciała, by Aquila wiedziała, że może liczyć na jej szczerze wparcie. Wyciągnęła dłoń ku ręce Blackówny i na chwilę splotła swoje palce z jej, nim jeszcze sięgnęła do torebki po stare fotografie. - To oczywiste... Gdybyś chciała porozmawiać, wystarczy, że napiszesz - wyrzekła cichutko. Nie ciągnęła Aquili za język, nie naciskała. Demelza nie bardzo zdawała sobie sprawę z tego, co Blackówna miała na myśli mówiąc, że Alphard był bohaterem - nie czuła jednak, aby był to dobry moment na pytanie o szczegóły, zwłaszcza, że przyjaciółka bardzo chętnie zmieniła temat.
- Dalej jesteśmy - odparła z udawanym oburzeniem. Nie były przecież stare. Miały zaledwie dwadzieścia dwa lata! Nikt jeszcze nie nazywał ich starymi pannami, choć wielkimi krokami zbliżała się pora, by stanąć na ślubnym kobiercu... Przynajmniej dla Aquili. Ona z pewnością dobrze wyjdzie za mąż. Rodzina o to zadba. A nawet, gdyby nie nosiła tytułu szlacheckiego, to Demelza była pewna, że kobieta taka jak ona nie pozostałaby panną zbyt długo, że rozkochałaby w sobie kogoś. Fancourt nie miała pojęcia, że pierwsze prawdziwe uczucie już przeżyła.
Zaśmiała się lekko na słowa Aquili. Aż za dobrze pamiętała tamten okres - przed SUMami, OWUTEMami... Niezwykle stresujący, obfitujący w nerwy dla nich obu. Ojciec miał wobec Demelzy duże oczekiwania, ona zaś go zawodziła swoimi niewysokimi wynikami w nauce. Jedynie przy ocenach z transmutacji nie kręcił nosem. - Przed egzaminem z eliksirów straciłam przytomność - zachichotała Demelza. Teraz wydawało jej się to zabawne - wtedy w ogóle nie było jej do śmiechu. Wtedy strach ją wręcz paraliżował.
Fotografii nie było wiele. Mało kto wtedy miał magiczny aparat fotograficzny i potrafił się nim obsługiwać. Demelzie udało się jednak zdobyć jeszcze kilka zdjęć - między innymi taką, gdzie kilka dziewcząt, w tym ona, siedziało na pomoście i moczyło nagie stopy i odsłonięte łydki w jeziorze, gdzie żyła wielka kałamarnica.
- Siedziałaś wtedy pod tamtym wielkim dębem, nie chciałaś się z nami ochłodzić, pamiętasz? - przypomniała z rozczuleniem. Aquilę obowiązywały jednak bardzo sztywne zasady i konwenanse. Zupełnie inne niż te, które tyczyły się innych dziewcząt, nawet tych z czystą krwią. Im było ciut więcej.
Z przyjemnością wzniosła kielich i powtórzyła za Aquilą:
- Za spotkanie!
Alkoholu nigdy nie piła wiele. Stroniła od niego, miała słabą głowę, teraz zaś był dość drogi - chociaż jego ceny wciąż nie poszybowały tak diametralnie w górę jak jedzenie, co było nieco dziwne. Przy jej pracy nie powinna była się upijać. Podejmowała też wtedy głupie, niemądre decyzje... Przy niektórych okazjach nie potrafiła jednak odmówić. Aquili Black nie potrafiła odmówić. Napiła się słodkiego wina, które przyjemne ciepło rozeszło się falą po ciele. Smakowało naprawdę doskonale. Rzadko piła coś równie dobrego.
- Och, no wiesz, właściwie nie mogę narzekać... - powiedziała Demelza, ugryzła się jednak w język, nim powiedziała, że inni mają o wiele gorzej. Nie chciała wchodzić na grząski grunt tematu polityki, wojny, konfliktu pomiędzy Ministerstwem Magii a rebeliantami... Może nie należała do najbardziej światłych kobiet, zdawała sobie jednak sprawę z tego jakie stanowisko objęła rodzina Aquili. - Mam pracę, lord Bulstrode dba o nasze bezpieczeństwo, mam też zamówienia prywatne... Czasami boję się chodzić ulicami Londynu, wierzę jednak, że niebawem to wszystko minie i będzie jak dawniej... - powiedziała niepewnie.
Blackówna była jedną z nielicznych, którzy wciąż utrzymywali z nią kontakt, chociaż nie powinna tego robić w szczególności - znajomość z tancerką burleski mogła zaszkodzić reputacji młodej damy. Znajomość z bohaterką skandalu obyczajowego sprzed lat tym bardziej. Aquila jednak spotykała się z nią - i to publicznie. Demelza naprawdę szczerze to doceniała. Czyż prawdziwych przyjaciół nie poznawało się w biedzie? Nawet teraz lady Black chciała dla niej jak najlepiej. Naprawdę nie czuła się głodna i nie powinna była w siebie wpychać nic na siłę, biorąc pod uwagę, że każdy bardziej obfity obiad skutkował wzdętym brzuchem, który na scenie prezentował się bardzo źle - lecz rzadko miała okazję, by spróbować takich rarytasów... Zwłaszcza teraz. Demelza poczuła lekkie ukłucie niepokoju na myśl o rachunku. Skinęła jednak głową z uśmiechem, znów pozwalając, aby ktoś inny zadecydował za nią, choć miała ochotę na co innego. Może tak będzie lepiej? Nigdy nie była zbyt asertywna...
- Uwielbiam maliny - westchnęła lekko, z rozczuleniem, wzruszona myślą, że Aquila pamiętała o takim szczególe. Naprawdę dawno ich nie jadła. Ostatni raz latem, kiedy mogła ukraść kilka z krzewów w ogrodzie przyjaciółki. Teraz kosztowały tyle co porządny materiał na sukienkę, nie było jej stać na takie rarytasy... - Dziękuję. Z przyjemnością spróbuję. Na pewno jest pyszny, skoro nawet ty go polecasz - powiedziała potulnym tonem. Któż mógł znać się lepiej na kuchni od damy z wielkiego dworu? Aquila pewnie miała wiele okazji, aby próbować różnych kuchni i bardzo wybredne podniebienie.
Lady Black była dla niej taka dobra, a ona wprawiła ją w smutek, przypominając o śmierci brata. Nie chciała przyjaciółki zasmucać, lecz jednocześnie nie mogła nie powiedzieć nic - chciała, by Aquila wiedziała, że może liczyć na jej szczerze wparcie. Wyciągnęła dłoń ku ręce Blackówny i na chwilę splotła swoje palce z jej, nim jeszcze sięgnęła do torebki po stare fotografie. - To oczywiste... Gdybyś chciała porozmawiać, wystarczy, że napiszesz - wyrzekła cichutko. Nie ciągnęła Aquili za język, nie naciskała. Demelza nie bardzo zdawała sobie sprawę z tego, co Blackówna miała na myśli mówiąc, że Alphard był bohaterem - nie czuła jednak, aby był to dobry moment na pytanie o szczegóły, zwłaszcza, że przyjaciółka bardzo chętnie zmieniła temat.
- Dalej jesteśmy - odparła z udawanym oburzeniem. Nie były przecież stare. Miały zaledwie dwadzieścia dwa lata! Nikt jeszcze nie nazywał ich starymi pannami, choć wielkimi krokami zbliżała się pora, by stanąć na ślubnym kobiercu... Przynajmniej dla Aquili. Ona z pewnością dobrze wyjdzie za mąż. Rodzina o to zadba. A nawet, gdyby nie nosiła tytułu szlacheckiego, to Demelza była pewna, że kobieta taka jak ona nie pozostałaby panną zbyt długo, że rozkochałaby w sobie kogoś. Fancourt nie miała pojęcia, że pierwsze prawdziwe uczucie już przeżyła.
Zaśmiała się lekko na słowa Aquili. Aż za dobrze pamiętała tamten okres - przed SUMami, OWUTEMami... Niezwykle stresujący, obfitujący w nerwy dla nich obu. Ojciec miał wobec Demelzy duże oczekiwania, ona zaś go zawodziła swoimi niewysokimi wynikami w nauce. Jedynie przy ocenach z transmutacji nie kręcił nosem. - Przed egzaminem z eliksirów straciłam przytomność - zachichotała Demelza. Teraz wydawało jej się to zabawne - wtedy w ogóle nie było jej do śmiechu. Wtedy strach ją wręcz paraliżował.
Fotografii nie było wiele. Mało kto wtedy miał magiczny aparat fotograficzny i potrafił się nim obsługiwać. Demelzie udało się jednak zdobyć jeszcze kilka zdjęć - między innymi taką, gdzie kilka dziewcząt, w tym ona, siedziało na pomoście i moczyło nagie stopy i odsłonięte łydki w jeziorze, gdzie żyła wielka kałamarnica.
- Siedziałaś wtedy pod tamtym wielkim dębem, nie chciałaś się z nami ochłodzić, pamiętasz? - przypomniała z rozczuleniem. Aquilę obowiązywały jednak bardzo sztywne zasady i konwenanse. Zupełnie inne niż te, które tyczyły się innych dziewcząt, nawet tych z czystą krwią. Im było ciut więcej.
Z przyjemnością wzniosła kielich i powtórzyła za Aquilą:
- Za spotkanie!
Alkoholu nigdy nie piła wiele. Stroniła od niego, miała słabą głowę, teraz zaś był dość drogi - chociaż jego ceny wciąż nie poszybowały tak diametralnie w górę jak jedzenie, co było nieco dziwne. Przy jej pracy nie powinna była się upijać. Podejmowała też wtedy głupie, niemądre decyzje... Przy niektórych okazjach nie potrafiła jednak odmówić. Aquili Black nie potrafiła odmówić. Napiła się słodkiego wina, które przyjemne ciepło rozeszło się falą po ciele. Smakowało naprawdę doskonale. Rzadko piła coś równie dobrego.
- Och, no wiesz, właściwie nie mogę narzekać... - powiedziała Demelza, ugryzła się jednak w język, nim powiedziała, że inni mają o wiele gorzej. Nie chciała wchodzić na grząski grunt tematu polityki, wojny, konfliktu pomiędzy Ministerstwem Magii a rebeliantami... Może nie należała do najbardziej światłych kobiet, zdawała sobie jednak sprawę z tego jakie stanowisko objęła rodzina Aquili. - Mam pracę, lord Bulstrode dba o nasze bezpieczeństwo, mam też zamówienia prywatne... Czasami boję się chodzić ulicami Londynu, wierzę jednak, że niebawem to wszystko minie i będzie jak dawniej... - powiedziała niepewnie.
Let me see you
Stripped down to the bone
Demelza Fancourt
Zawód : tancerka w Piórku Feniksa, wschodząca gwiazdka burleski
Wiek : 23 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I have to believe that sin
can make a better man
can make a better man
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 3 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pałac Lodowy
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent