Wydarzenia


Ekipa forum
1924, Sabat
AutorWiadomość
1924, Sabat [odnośnik]10.10.15 16:35
Szykowanie się na tegoroczny Sabat było udręką po stokroć mniejszą niż świadomość, że właśnie za kilka godzin Laidan przestąpi prócz arystokratycznej dorosłości i zostanie wprowadzona w świat szlacheckich intryg, układów i sekretów. Chciał za wszelką cenę chroniąc swoją córkę, oszczędzić jej lubieżnych spojrzeń młodych arystokratów z mlekiem pod nosem, z pierwszym żałosnym wąsikiem, którym profanowali swoje niedojrzałe twarze, czyniąc je jeszcze bardziej obrzydliwymi dla Marcolfa. Każdy młodzieniec, który miał się dzisiaj znaleźć w tym samym pomieszczeniu co on i Lai, stawał się automatycznie śmiertelnym wrogiem Avery'ego; nieprzyjacielem, którego jedynym zaszczytnym celem było zginąć rozdeptanym pod stopami troskliwego ojca. Z jednej strony cieszył się na debiut swojej córki i był pewien, że arystokratyczny świat przyjmie ją z otwartymi ramionami; z drugiej boleśnie przeżywał fakt, że w ich sielskim życiu kończył się właśnie słodki etap dzieciństwa i błogiej nieświadomości przyszłości. Lai miała przestąpić próg, za którym czekało ją wyłącznie małżeństwo ze szlachcicem z odpowiednimi koneksjami, pochodzeniem i stanem bankowej skrytki. Zmełł w ustach przekleństwo, gdy skrzat powiadomił go, że już czas, że Lai czeka w holu, by razem z nim teleportować się na miejsce. Odetchnął, próbując wykrzesać z siebie nieco więcej entuzjazmu, starając się chociaż w części dorównać temu, który aż bił od Laidan.
Pierwsze minuty Sabatu upłynęły mu jak w transie, gdy ściskał kolejne dłonie i przedstawiał Lai zebranym gościom, prowadząc córkę w tłum pewnym krokiem. Wymijał zebrane grupki, zatrzymując się tylko przy niektórych, nie puszczając przy tym dziewczęcego ramienia w obawie, że chwila nieuwagi rozdzieli go z Lai na kolejne długie minuty, godziny, a może i na cały wieczór. Radował się, gdy wysoko postawieni arystokracji patrzyli na jego córkę z podziwem w oczach i mógłby przysiąc, że w umysłach wielu zrodziły się myśli o matrymonialnych umowach, które mogliby zawrzeć z Marcolfem. Każdy miał syna, brata, kuzyna w stanie kawalerskim, każdy szukał dobrej partii, która prócz doskonałego pochodzenia wniosłaby również odpowiednie znajomości i sowity posag. Marcolf jednak spławiał delikatne i mniej delikatne aluzje samym uśmiechem, nie zostawiając jednoznacznej odpowiedzi.
- Schowajmy się gdzieś na chwilę, bo niedługo będę cię musiał któremuś z nich obiecać - szepnął po półgodzinnych wojażach, gdy skrzaty zaczęły roznosić mocniejsze trunki, a towarzystwo stało się nieco bardziej rozbawione, nie szczędząc też coraz dosadniejszych aluzji. Musiał kilka razy interweniować, gdy paru młodzieńców postanowiło zaprosić Lai do tańca, zupełnie ignorując jej kategoryczne odmowy. Skończyło się na groźnych spojrzeniach mężczyzny i podkulonych ogonach młodych paniczów, ale Marcolf i tak potrzebował chwili oddechu, żeby uspokoić myśli, krążące niebezpiecznie blisko fanatycznej zazdrości o córkę. - A Merlin mi świadkiem, że nie w głowie mi rozstawanie się z tobą - dodał, prowadząc ją na górną galerię, którą właściciele przezornie odgrodzili czerwoną szarfą, za którą krył się korytarz z pokojami gościnnymi. Marcolf wyminął bezsensowną blokadę, kryjąc się z Lai w cieniu galerii, z dala od oczu innych gości.
Gość
Anonymous
Gość
Re: 1924, Sabat [odnośnik]10.10.15 18:39
Wprowadzenie na salony było dla każdej panienki z wyższych sfer jednoznaczne z oficjalnym wejściem w dorosłość, w ten szalenie fascynujący świat, pełen intensywnych emocji, pięknych sukien a także problemów, bo nawet trudności wydawały się z perspektywy dziecka czymś wspaniałym. Można było wachlować się dłonią, omdlewać w ramionach przystojnych mężczyzn, ronić łzy podczas wzruszających uroczystości i knuć zawiłe intrygi, rozkoszując się wyrafinowaną zemstą. Każda emocja, zarówno radosna i nieszczęśliwa, w wersji dorosłej stawała się bardziej pociągająca. Nic więc dziwnego, że gdy Laidan po raz pierwszy pojawiła się na czarodziejskich salonach, nie mogła powstrzymać skrajnego podekscytowania. Zazwyczaj z rezerwą podchodziła do panieńskich stereotypów, teraz jednak jej myśli nie różniły się zbytnio od tych, pojawiających się w głowie przeciętnej młodej dziewczyny, pozostawiającej za progiem okres dziecięctwa. Do tej pory przyglądała się światu dorosłym zza półprzymkniętych drzwi lub podziwiała jedynie jego słabe odbicie w sukniach matki czy ruchomych fotografiach z poszczególnych Sabatów. Jedną z takich fotografii na stałe zdobiła jej szafkę tuż przy łóżku: w złotej ramie widniała podobizna młodego Marcolfa, uśmiechającego się do obiektywu. Kiedyś tuż obok niego stała Aithene, jednak od dłuższego czasu nie pojawiała się już na zdjęciu – Laidan nie tęskniła za widokiem matki, praktycznie o niej zapominając. Posiadała jednego rodzica, będącego jednocześnie centrum jej dziewczęcego świata. To dla niego stroiła się dzisiejszego popołudnia, chcąc zaprezentować się jak najlepiej tej ważnej nocy. Wiedziała, że zadaniem kobiety jest ozdabiać mężczyznę i stanowić jego estetyczną wizytówkę, dlatego poczyniła wszystko, by Marcolf mógł być z niej naprawdę dumny. Karmiła się emocjami, widocznymi w jego brązowych oczach, chociaż im dłużej przebywali w zatłoczonych pomieszczeniach, tym mniej odnajdywała w nich radości. I, niestety, tym rzadziej przyglądała się swojemu opiekunowi, zbyt pochłonięta nadmiarem bodźców, płynących ze wszystkich stron. Muzyka, głosy, śmiechy, komplementy, sugestie; dotyk męskich ust na jej dłoni, zachwycone spojrzenia, szepty. Z każdej strony otoczona była dorosłością, którą wręcz się dławiła, z trudem ukrywając dziewczęcą radość, którą niemalże iskrzyła. Ciągle jednak kurczowo trzymając się Marcolfa. Stanowił jej podstawę, wsparcie; odmawiała kolejnym mężczyznom, proponującym jej taniec, mimo wszystko przedkładając bliskość ojca nad ewentualne nowe kontakty. Była przecież doskonale wychowaną szlachcianką: nie zachowywała się jak spuszczona ze smyczy lafirynda, skromnie spuszczając wzrok, kiedy któryś z nowo poznanych mężczyzn komplementował jej urodę w niezbyt wybredny sposób. Powoli zaczynała rozumieć męskie myślenie, kierując się jednak dalej instynktem niż faktyczną wiedzą. Ta dalej pozostawała czymś tajemnym, czymś jednocześnie fascynującym i niegodnym, kumulującym się tylko nieznośnie w tym filigranowym ciałku, nabuzowanym skrajnymi emocjami.
Była naprawdę wdzięczna Marcolfowi, kiedy w końcu pokierował jej krokami w bardziej ustronne miejsce. Z jej twarzy nie zdążył zniknąć jeszcze rumieniec a jasnoniebieskie oczy błyszczały radością, przygasającą dopiero w momencie, w którym zauważyła w tonie ojca nieco twardsze nuty. Przystanęła tuż za czerwoną zasłoną, poprawiając prostą, szarą suknię, stanowiącą idealne tło dla jej wyrazistej urody. Nie potrzebowała kontrowersyjnych szat ani kiczowatych błyskotek – w swojej skromności i wyróżniała się z tłumu, teraz oddzielonego od nich wysokością galerii. – Nigdy cię nie zostawię, ojcze, to przecież oczywiste – powiedziała od razu z zadziwiającą pewnością, chociaż w jej tonie wyraźnie słychać było nieco naiwną próbę stylizowania się na ton skrajnie dorosły i oschły. Próbę nieudaną, bo z każdej głoski przebrzmiewało dziecięce przywiązanie i jednocześnie bardzo niedojrzała radość z bycia w centrum uwagi. – Myślisz, że się komuś spodobałam? – dopytała nieco próżnie, aczkolwiek jej baczne spojrzenie i sugestywny uśmiech narzucały bardziej dosadną konotację. Chciała podobać się tylko jemu, znów zobaczyć w jego oczach ten błysk, który widziała ostatnio, kiedy późnym wieczorem spacerowali po ogrodach posiadłości i kiedy po raz pierwszy poczuła intensywne ciepło w dole brzucha, na wspomnienie którego od razu jej kark pokrył się gęsia skórką.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
1924, Sabat Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: 1924, Sabat [odnośnik]11.10.15 11:39
Nie umiał pozostać obojętny, oderwany od otaczającej go rzeczywistości, w której dziecięcy świat niewinności znikał pod naporem dorosłej odpowiedzialności, w którą z każdym kolejnym krokiem wkraczała Lai. Mimo szczęścia na widok córki, która całymi garściami czerpała z tego nowego dla niej doświadczenia, mimo jej rozradowanego wzroku przepełnionego ciekawością i zainteresowaniem każdym najmniejszym szczegółem, nie umiał się cieszyć tym w pełni. Gdzieś na płyciznach jego świadomości dryfowała niechciana myśl o rozdzieleniu, o odejściu i pożegnaniu, o bolesnym podejmowaniu decyzji, która raz na zawsze miała wyznaczyć Lai nowy kierunek jej życia. Obserwując córkę w otoczeniu innych młodych ludzi, których część na pewno już dawno znała że szkoły, na których wpadała na korytarzach, z którymi zapewne wymieniła już niejedną uprzejmość... patrząc na to nie mógł odczuwać kompletnej radości wprowadzenia Lai na salony i jej akceptacji przez szlacheckie towarzystwo. Boleśniej niż kiedykolwiek uświadamiał sobie, że poza miesiącami spędzonymi w domu, gdy była tylko jego, że poza tymi cudownymi tygodniami żyła w świecie, w którym troskliwe dłonie ojca, niecierpliwe usta i palące spojrzenie były czymś odległym, dalekim o setki mil dzielących Hogwart od rezydencji.
Tam świat Lai był tymi samymi młodymi ludźmi, przed którymi teraz skromnie spuszczała wzrok, by po chwili obrzucić ich zaciekawionym spojrzeniem - czy tutaj, na Sabacie, byli tacy sami jak w szkole? - w którym prócz zainteresowania kryło się również wyzwanie. Marcolf nigdy nie wątpił w miłość swojej córki, zbyt często dawała mu tego dowody, poddając się się jego opiece, doskonale wiedząc, że to właśnie on najlepiej wie o tym, co jest dla niej najlepsze. Nigdy nie zarzuciłby jej najmniejszej zdrady, odwrócenia myśli od niego, była wszak jego najdoskonalszym dziełem. Jednak nawet w połowie tak wielkim zaufaniem nie darzył tych, którzy rzucali jej teraz wiele mówiące spojrzenia, którzy z daleka szukali fortelu, jak zdobyć dziewczęce serce, jak wyrwać skarb z rąk demonicznego ojca. To oni stanowili największe niebezpieczeństwo dla szklanej bańki, w której oboje żyli przez kilkanaście lat, ciesząc się własnym towarzystwem, bezgraniczną miłością, zaufaniem i gotowością do największych poświęceń. Jedno z nich, oddanie córki w ofierze matrymonialnego układowi, stało się z dniem Sabatu w końcu czymś realnym, umieszczonym w czasie i przestrzeni, przestając być jedynie niemiłą myślą kołatającą się z tyłu głowy.
- Zdziwiłbym się, gdybyś się komuś nie spodobała - rzucił z przekąsem, na wpół rozbawiony myślą o tym, że jego córka nie różni się niczym od setek innych szlachcianek, które przez dekady zadawały dokładnie to samo pytanie, a na wpół dumny, że mógł udzielić jej odpowiedzi ani o jotę nie mijającą się z prawdą. Laidan stanowiła partię doskonałą i nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości; miała idealne pochodzenie, świetne nazwisko, urodę, której pozazdrościć mógł jej każdy, obycie w towarzystwie, nienaganne maniery... i temperament, który szczęśliwie był zaletą znaną wyłącznie Marcolfowi. - Pytanie powinno brzmieć: czy tobie się ktoś spodobał - powiedział cicho, wpatrując się w córkę z dziwną niepewnością w oczach, z lekkim wręcz przerażeniem, że odpowiedź twierdząca mogłaby w jednej chwili zrujnować jego dotychczasowe przekonania. Oparł się o marmurową kolumnę, nie spuszczając z Lai wzroku, nieprzyjemnie świadomy faktu, że właśnie odkrył przed córką jeden ze swoich największych strachów.
Gość
Anonymous
Gość
Re: 1924, Sabat [odnośnik]11.10.15 12:48
Kiedy tego ranka budziła się w swojej urządzonej z przepychem sypialni, od razu jej wzrok powędrował do fotografii ojca. Marcolf stanowił centrum jej uporządkowanego wszechświata, nieważne, czy znajdywał się tuż obok czy oddzielały ich setki kilometrów. Był jedynym rodzicem Laidan, jedynym mężczyzną, jedynym wzorem postępowania, jedynym powiernikiem coraz śmielszych sekretów. Rówieśniczki często snuły opowieści o przerażających głowach rodu, o oschłych i podłych ojcach, o strachu, jaki odczuwały przed każdym powrotem do rodzinnego domu. Lai słuchała tych historii z mieszaniną niedowierzania, na podstawach tragedii innych szlachcianek budując coraz lepszy obraz własnego rodu. Wyjątkowego, to określenie na stałe przylgnęło do herbu Avery'ch, jaki dumnie reprezentowała, świadoma, że jej więź z ojcem nijak ma się do tych pełnych niepokoju relacji innych młodziutkich arystokratek. Tęskniła za Marcolfem, odliczała dni do powrotu z Hogwartu, pisała długie listy, pielęgnując w sobie coraz silniejsze uczucie. Najnaturalniejsze na świecie i - kolejny epitet stały - jedyne tak mocne. nie rozumiała rzucania powłóczystych spojrzeń w kierunku Ślizgonów z ostatniego roku, zawsze odmawiała śmiałym zaproszeniom na spacery brzegiem przyzamkowego jeziora, nie odpisywała na zaczarowane liściki a bukiety śpiewających kwiatów wyrzucała od razu do kosza. Jako szlachcianka była obiektem wielu westchnień, na szczęście gasnących z każdym miesiącem jej zdecydowanych odmów. Podczas gdy koleżanki z dormitorium prowadzały się z chłopcami, przedstawiając z niepokojem swoich pierwszych przyjaciół rodzicom, Laidan przechadzała się korytarzami Hogwartu samotnie, będąc jednak znacznie szczęśliwszą. Co prawda obrazy par, obdarzających się czułościami, nieco ją smuciły i w chwili takiej słabości potrafiła zgodzić się na względnie romantyczny spacer z tym Krukonem o mądrych, ciepłych oczach, ale po każdej takiej randce wracała do swojej sypialni zdegustowana, ignorując prośby przyjaciółek o zdradzenie jakiegoś głupiutkiego sekreciku. Żaden chłopiec nie był w stanie prowadzić rozmowy w tak umiejętny sposób jak Marcolf, żaden nie miał tego rozkosznego uśmiechu, żaden nie traktował ją jednocześnie tak władczo i z takim uczuciem. Nie, jeszcze nie potrafiła ustawić swoich odczuć w odpowiedniej proporcji, jeszcze nie widziała oczywistego przeobrażania się dziecięcej miłości w coś dojrzałego...a może nie chciała widzieć, odważnie wykorzystując tarczę niewieściego niezrozumienia do jak najbliższego kontaktu z własnym ojcem. Bez zmagania się z bolesną moralnością - w dalszym ciągu była przecież niewinna, nieskalana żadną intencjonalnie zmysłową myślą. Działała raczej instynktownie, okazując Marcolfowi swoje przywiązanie w każdym najmniejszym geście.
Tak jak teraz, kiedy pomimo zachwytu swoim debiutem na salonach, ciągle powracała wzrokiem do ojca, nie dając wciągnąć się w dworskie gierki. Uczestniczenie w nich jednocześnie kusiło ale i niepokoiło - pomimo doskonałej relacji z głową rodu nie stała się przecież równa Avery'emu. Traktowała go z niesamowitym szacunkiem, tylko odrobinę naginając sztywne granice konwenansów, które stawały się elastycznymi wyłącznie dla jego ukochanej córki. Dlatego też podchodziła do niego bez strachu, stając na palcach i poprawiając nieco nierówno zawiązaną muszkę. Na długo wyczekiwany komplement zareagowała lekkim uśmiechem, już na stale obecnym na jej twarzy, nawet w momencie, kiedy z ust Marcolfa padło kontrolne pytanie. Wcale nie odebrane przez Laidan jako oznakę słabości, raczej skrajnego uczucia, poprawiającego jej i tak doskonały humor. Milczała jednak przez chwilę, przesuwając dłonie z już idealnie poprawionej muszki na pas hiszpański mężczyzny. Smoking nie wymagał poprawek, ale potrzebowała poczuć ciepło jego ciała, przebijające nawet przez drogi materiał. Pozwoliła sobie na sekundę dotyku, po czym odsunęła ręce, znów poprawiając kaskadę złotych loków, opadających na jej ramiona.
- Nikt oprócz ciebie, ojcze, mnie nie interesuje. To banda niedojrzałych, śliniących się psidwaków - odparła z wyraźnym zdegustowaniem, może zbyt obrazowym jak na dobrze wychowaną szlachciankę. Wielokrotnie uczono ją powściągliwości a Marcolf próbował utemperować jej wybuchowy charakter, i tak z każdym rokiem nieco bardziej wzięty w ryzy.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
1924, Sabat Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: 1924, Sabat [odnośnik]11.10.15 13:45
Przez całe swoje życie budował granice rozdzielające go od butnego, szalonego, często niezrozumiałego świata chorej poprawności, fałszu i obłudy, kierującej krokami najmożniejszych z możnych. Za zamkniętymi drzwiami rodowych rezydencji budziły się upiory, ukazując prawdziwe twarze szlachciców, którzy w publicznych miejscach grali swoje wystudiowane, marionetkowe role, potępiając plugawe czyny swoich podsądnych, gdy w zaciszu własnych domów dopuszczali się bałwochwalstwa i rozpusty godnej starożytnych bożków opływających w moralną zgniliznę. Już dorastając, będąc jak Lai po raz pierwszy na swoim Sabacie, mógł się przekonać, że piękny, dmuchany świat arystokracji nijak ma się do rzeczywistości, którą ci pięknie ubrani panowie i strojne damy skrywały w głębi swoich serc. Mało było rodów, które czystość krwi i odwieczną tradycję zachowywały ze szczególnym pietyzmem, nie pozwalając na zbyt częste domieszki krwi skażonej; wiekowe prawa naginano do własnych potrzeb, zachowując jedynie niezbędne pozory, które - nad czym Marcolf teraz ubolewał najbardziej - były w wielu przypadkach jedyną różnicą między arystokratycznym rodem a tym, który splamiony został mugolską kroplą. Arystokratyczne nazwisko, gra pozorów, rodowa posiadłość i historia stawały się powoli wyłącznymi symbolami, rozpaczliwymi atrybutami, tracąc swój rzeczywisty wymiar i znaczenie. Wychowywany w szacunku do swojej rodziny, do tradycji rodu Averych, wychowany na wiedzy o historii swoich przodków i minionych pokoleniach Marcolf wiedział, jak wiele znaczyło w obecnym świecie doskonałe pochodzenie i z jak wielką odpowiedzialnością wiązało się bycie Averym. I oto dzisiaj, na Sabacie wprowadzającym Lai w świat dorosłych, obserwował tych wszystkich młodzieńców, którzy bardziej zainteresowani byli błyszczącymi koliami na kobiecych szyjach, świadczących o bogactwie rodziców takiej damy, niż jej pochodzeniem i nazwiskiem. I komuś takiemu, lekkoduchowi, arystokracie nieszanującemu odwiecznych tradycji, który wyżej cenił sobie bogactwo niż szacunek do nazwiska, miałby oddać swoją ukochaną córkę?
- Śliniących się psidwaków? - uniósł lekko brwi, nie mogąc powstrzymać się przed uśmiechem, który wywołały buntownicze słowa Lai. Zastanawiał się, czy jego osoba, jeszcze jako młodzieńca stawiającego niegdyś pierwsze kroki na czarodziejskich salonach, gdy dusił się w eleganckiej szacie, a muszka zdawała się coraz mocniej zaciskać z każdym kolejnym oddechem, czy on sam nie został kiedyś podobnie scharakteryzowany przez młodą arystokratkę, której go przedstawiono jako dziedzica Averych. Co prawda jego kawalerska kariera skończyła się dość szybko, gdy przedstawiono mu wkrótce jego przyszłą żonę, ale nadal pamiętał swoje zmęczenie kolejnymi ukłonami, uściskami rąk i pocałunkami, które przelotnie składał na kobiecych dłoniach, z każdym kolejnym muśnięciem skóry czując się coraz bardziej zniesmaczony. - Młodej damie nie przystoi takie słownictwo - dodał z lekką naganą w głosie, chociaż nadal nie mógł opanować grymasu rozbawienia, przez co próba strofowania Lai wypadła wyjątkowo blado. Ujął ją za dłonie, które chwilę wcześniej ślizgały się po jego ciele i podprowadził ją bliżej kamiennej barierki oddzielającej galerię od sali balowej. W dole dziesiątki par poruszały się z niesamowitą precyzją i znać było, że to nie pierwszy taki Sabat w wykonaniu tancerzy i tancerek, którzy swoją gracją z pewnością wprawiali w zawstydzenie niejedną parę podpierającą ścianę.
Stanął obok córki, z początku z zainteresowaniem obserwując wirujące suknie tancerek, które za sprawą swoich parterów kręciły się dookoła z niesamowitym zgraniem, ale już po chwili jego wzrok wrócił do Lai. Dłoń Marcolfa spoczęła delikatnie na dziewczęcym ramieniu, odgarniając ostatnie kosmyki włosów, które niefrasobliwie wymknęły się wcześniej spod władzy dziewczyny, jakby czekając na spragniony gest ojcowskiej dłoni. - Od dzisiaj to twój świat - powiedział miękko, równie miękkim ruchem palców gładząc odkrytą skórę ramion. - Dla arystokracji jesteś już dorosła... ze wszystkimi płynącymi z tego powodu obowiązkami i prawami - dłoń zsunęła się niżej, znacząc swoim ciepłem kolejne centymetry pleców, odliczając nieśpiesznie mijane kręgi na kręgosłupie, powoli i z pewnym roztargnieniem zdążając w dół. Gdyby ktoś z sali balowej spojrzał teraz z górę, dojrzałby ojca z córką pochłoniętych rozmową, kompletnie nieświadomy faktycznego wkraczania w dorosłość, jakie dla Laidan zaplanował Marcolf.
Gość
Anonymous
Gość
Re: 1924, Sabat [odnośnik]11.10.15 15:04
Spodziewała się lekkiego pouczenia ze strony ojca, dlatego nie zarumieniła się ze wstydem, raczej z radością przyjmując ciche nutki rozbawienia, rozbrzmiewające w jego niskim tonie. Widziała zmianę na jego twarzy, gdzieś zniknął grymas niepokoju czy też irytacji, zastąpiony ciepłym spokojem, jaki tak wspaniale wyszlachetniał jego rysy. Myśli Laidan nie były typowymi dla córek, zazwyczaj patrzących na swoich ojców z mieszaniną lęku i żalu, ale przecież żadna z tańczących poniżej dziewcząt nie mogła poszczycić się takim pochodzeniem. I takim protoplastą, w którego Lai mogła wpatrywać się godzinami, wykazując się nie tylko przywiązaniem ale i nieco zbyt odważną śmiałością. W towarzystwie głowy rodu powinna raczej milczeć, ewentualnie uroczo potakiwać, przyjmując każde słowo ojca za pewnik. Tak się oczywiście działo, ale tylko przy świadkach - gdy pozostawali sami Laidan samoistnie wysupływała się z krępujących więzów konwenansów. Nie stało się to od razu, początkowo badała grząski grunt po omacku, nie chcąc zachować się impertynencko, ale każde jej śmielsze słowo i gest spotykały się zazwyczaj z łaskawym przyzwoleniem. Posuwała się więc w swej otwartości coraz dalej, tkając powoli najintensywniejszą relację jej życia. Nieoczywistą, pisaną raczej na marginesach nudnych roczników niż w ich podniosłej treści. Wcale jej to nie przeszkadzało: relację z Marcolfem coraz częściej postrzegała w kategorii rozkosznej tajemnicy. Dobrze pamiętała minę przyjaciółki, kiedy zachwycona opowiadała o nocnym spacerze z ojcem. Najdroższa Elizabeth uznała to za nieco prowokacyjny żart i od tamtego czasu Laidan z nikim nie dzieliła się swoimi prawdziwymi uczuciami, tylko pogłębiając swoją megalomanię, rosnącą na podatnym gruncie zainteresowania, widocznego w oczach ojca.
- Inaczej nie da się ich opisać. To dzieci - odparła bez grama skruchy, nieco groteskowo akcentując ostatnie słowo. Sama rozsmakowała się już w tej dojrzałości instant, oszałamiająco słodko wyostrzającej wszystkie zmysły. Z zadowoleniem przyjęła dłonie Marcolfa, prowadzące ją ku brzegowi galerii. Z dołu dobiegała głośna muzyka klasyczna, unosząca się w górę z lekkim echem. Dorosły świat, który rozpościerał się dosłownie u jej stóp, mógł zahipnotyzować. Bogactwem kolorów, wyuczoną harmonią gestów, logicznym poukładaniem, pozostawiającym jednak miejsce na odrobinę szaleństwa. W niektórych z wirujących panien rozpoznawała swoje znajome, pewnie podekscytowane faktem tak nieziemskiej bliskości z mężczyznami, łagodnie prowadzącymi ich w tańcu. Nie zazdrościła im wcale, uśmiechając się lekko, kiedy ciepłe palce ojca musnęły jej kark, od razu pokrywającej jej odkryte ramiona gęsią skórką. Tylko ta bliskość satysfakcjonowała ją tak mocno, że zapominała o uprzednim, zbyt prymitywnym, podekscytowaniu. Już nie sprawdzała, która suknia może być piękniejsza od tej, zdobiącej jej ciało; nie krytykowała krótkiej, modnej fryzurki tańczącej gdzieś w tłumie Elizabeth; nie przygotowywała się psychicznie na morze ploteczek, zalewające ją po powrocie do Hogwartu, do dziewiczego dormitorium, gdzie każda dziewczyna zacznie wypytywać ją o romantyczne ploteczki ze swojej towarzyskiej inicjacji. Liczyła się tylko ta chwila bliskości, dekoncentrująca ją na tyle, że wyłapywała tylko pojedyncze słowa z wypowiedzi Marcolfa. Nie zerkała na niego, wzrok utkwiła gdzieś w tańczącym tłumie, pewna, że gdyby spojrzała z takiej odległości w jego oczy, dojrzałby w jej spojrzeniu coś...niegodnego młodej damy.
- Nie wyobrażam sobie, że tam może być mój przyszły narzeczony, ojcze - odparła po chwili milczenia, bardziej smutno niż kapryśnie, kładąc dłonie na bogato zdobionej balustradzie. - Ale nie powinnam się tym teraz przejmować, prawda? Nie oddasz mnie tak szybko - dodała, a w jej głosie słychać było raczej pewność niż znak zapytania. Oczywiście wiedziała, jakie obowiązki ciążą nad młodą szlachcianką, jednakże wydawało się jej to w tej chwili szalenie odległe, tak jak ludzie, wirujący w tańcu kilka metrów pod galerią. Chciała na zawsze zatrzymać ten czas, kiedy czuła się naprawdę szczęśliwa, będąc jednocześnie w centrum uwagi i na uboczu, razem ze swoim ojcem, powoli przesuwającym dłonią po cienkim materiale jej sukni.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
1924, Sabat Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: 1924, Sabat [odnośnik]12.10.15 9:31
Brzmiąca w uszach muzyka i gwar głosów dobiegający spod ich stóp - och, czyż nie właśnie tam było w rzeczywistości miejsce większości tych osób, jedynie z tradycji mieniących się arystokracją? - zagłuszały mocne bicie serca i lekko przyśpieszony oddech, gdy jego dłoń powoli badała (na nowo?) dziewczęce ciało. Z nieśmiałością i podekscytowaniem godnym nieopierzonego nastolatka, który za kurtyną milczenia pozwalał sobie w stosunku do swojej wybranki na pierwsze śmielsze pocałunki. Oni ten etap mieli za sobą; pierwsze wyrzuty sumienia z powodu popełnianego bluźnierstwa, które zniknęły w jednej chwili pod naporem przekonania o swoistym prawie do popełnianych czynów, za które żaden - ni ludzki, ni boski - sąd nie mógłby ich sprawiać. Wypełniali przecież odwieczny rytuał wprowadzenia w dorosłość, wskazywania życiowej drogi, rozbudzania w młodej dziewczynie tej cudownej esencji najgłębszej kobiecości, a któż jeśli nie ojciec, ukochany rodziciel ze wzrokiem przepełnionym miłością i delikatnymi dłońmi muskającymi pierwszy raz w taki sposób skórę córki nadawał się to tego lepiej? Wyrzuty sumienia i niepewność zniknęły już dawno, dziś więc cieszyli się swoją wspólną obecnością ukryci w mroku galerii, rozgrywając między sobą kolejny etap gry dorosłość. Przyprowadził Lai na górę nie tylko po to, by odpocząć od zgiełku i nachalnych powitań i przedstawień, ale również by pokazać jej nowy świat, w jaki właśnie miała wkroczyć. Świat kolorowych sukien i czarnych fraków, świat eleganckich mężczyzn i zawistnych kobiet, świat obłudy, lecz wciąż zbyt zacofany, by zrozumieć powoli rodzącą się między nimi zależność. Materiał sukni zaszeleścił, gdy Marcolf objął córkę w talii, zaprzestając słodkiej wędrówki i nie ulegając chwilowemu pragnieniu, które odżywało w nim za każdym razem, gdy zapach Lai i jej spojrzenie skierowane w jego tęczówki doprowadzały go do obłędu.
- Może najpierw pomyśl o skończeniu szkoły, zanim zaczniesz snuć swoje małżeńskie plany - odpowiedział z rozbawieniem, nie tracąc ani na chwilę dobrego humoru. Obecność Laidan wynagradzała mu wszelkie nieprzyjemności dzisiejszego dnia, ponure myśli o przyszłości; w jej towarzystwie na powrót myślał tylko o obecnej chwili, jakby to, co miało się wydarzyć jutro, za tydzień czy rok nie było warte poświęcania ani sekundy jego uwagi. Nie mógł jednak zignorować tonu niepewności brzmiącego w jej pierwszych słowach, dopiero później przeradzającego się w typowo dziewczęcą pewność. Dokładnie tak samo brzmiała za każdym razem, gdy prosiła go o jakąś ważną dla siebie rzecz i z góry wiedziała, że ojciec nie odmówi jej życzeniu. Inną kwestią było to, że Lai nigdy nie prosiła o coś, czego nie mogła dostać i czego miała doskonałą świadomość; ta mała kobieca gierka rozczulała go wtedy ogromnie i chociaż udawał długie zastanowienie, obydwoje wiedzieli, że decyzja już dawno została podjęta. Dziewczyna idealnie wyczuwała granicę między tym, co jej wolno, a co sprawiłoby Marcolfowi jedynie przykrość z powodu faktu przekraczania przez Laidan niepisanych granic. Wychowywał ją na dumną następczynię rodu Averych i chociaż miał bolesną świadomość, że nazwisko rozpłynie się w mrokach nazwiska jej przyszłego męża, to prawdziwe szlachectwo i pochodzenie zawsze kryło się w odpowiednim wychowaniu, zakorzenionym głęboko w sercu i duszy.
- Wszystkim się zajmę w stosownym czasie, nie myśl teraz o tym, szczególnie że nie zamierzam wydawać cię za byle dziecko - dodał, poważniejąc nieco, jakby myśl o zamążpójściu Lai, wypowiedziana na głos, była bardziej nieprzyjemna niż przypuszczał. Dotychczas świadomość tego faktu była odległa i choć powracała co jakiś czas, jeszcze nigdy o tym nie rozmawiał, spychając ją ponownie w odmęty umysłu. Nie chciał kontynuować tego tematu, zbyt bolesnego nawet dla Marcolfa, który nie rozczulał się zanadto, okazując większe uczucia jedynie córce. - Powinnaś zejść i zatańczyć. W przeciwnym razie nie będzie to twój prawdziwy debiut - zauważył, przyglądając się Lai z nagłym smutkiem w oczach, nie mogąc od razu wyrzucić z myśli nieprzyjemnej wizji jej małżeństwa.
Gość
Anonymous
Gość
Re: 1924, Sabat [odnośnik]12.10.15 11:28
Uśmiech zadowolenia, jaki pojawiał się na przystojnej twarzy ojca, był dla Laidan największą nagrodą, ukoronowaniem wszystkich starań posłusznej córki. I zarazem pilnej uczennicy, chociaż od nudnego przesiadywania nad grubymi, zakurzonymi księgami wolała szkolić się w rzeczach bardziej przydatnych. Uczyła się Marcolfa na pamięć, po tylu latach wspólnego dorastania mogąc zachowywać się przy nim w pełni swobodnie, świadoma myśli krążących w jego głowie. Pełnych miłości, przywiązania, gwałtownej zaborczości, która jednak była dla Lai wyłącznie słodka a nie przerażająca. Nie wyobrażała sobie nagłej zmiany w rodzinnej hierarchii a już perspektywa pojawienia się u boku Avery'ego jakiejś przemiłej damy w kwiecie wieku, mającej zastąpić mu tragicznie zmarłą żonę, mroziła krew w żyłach dziewczyny. Doskonale pamiętała ten wstydliwy strach, z jakim obserwowała ojca po powrocie z bankietów dla dorosłych, czujnie wypatrując jakichkolwiek oznak zbliżającego się zagrożenia. Każda kobieta, która pojawiała się u boku Marcolfa - niezależnie, czy była ich daleką krewną, odwiedzającą smutnego wdowca czy też współpracowniczką z Ministerstwa - wywoływała u Laidan morze okropnej agresji, wielokrotnie zamieniając doskonale wychowaną panienkę w złośliwe zwierzątko. Kiedy była młodsza uznawano to za wręcz urocze, ale teraz raczej nie mogła już wylewać niechcący soku z granatu na suknię wdzięczącej się do Avery'go urzędniczki ani też zaborczo sadowić się na kolanach ojca podczas rodzinnego balu, obejmując jego szyję rączkami i tym samym przerywając kokieteryjne zapędy wyfiokowanych przyjaciół rodziny. Dziecięce sztuczki pozostawały poza jej zasięgiem; posiadała coraz mniej niewinnych narzędzi w walce z ewentualną konkurentką, jakby z każdym rokiem jej przywiązanie do ojca coraz mniej podobało się otoczeniu. Oczywiście była to myśl paranoidalna - tak wielkie oddanie i posłuszeństwo głowie rodu stawiało raczej Laidan za przykład perfekcyjnej w swym wychowaniu latorośli. Nikt przecież nie podejrzewał, że ta silna miłość rozwija się powoli w całkiem innym aspekcie, traktowanym na razie przez Lai instynktownie. Nie próbowała zrozumieć swojego pragnienia, nie potrafiła nazwać ciepła, zalewającego jej ciało, gdy Marcolf tak czule przesuwał dłońmi po jej ciele, nie potrafiła także ukryć zawodu, kiedy jego ręce odsunęły się od materiału sukni. W swej pragnącej niewinności nie była perfidna, nie stylizowała się na niemoralną lolitę, po prostu całą sobą pozwalając sobie na okazywanie uczuć. Dotknęła przelotnie jego palców, jakby chcąc na dłużej zatrzymać je przy sobie, chociaż po sekundzie pozwoliła mu się odsunąć, odwzajemniając lekki uśmiech.
- Edukacja jest najważniejsza, ale...wolałabym chyba uczyć się w domu, przy tobie. Wiesz o wiele więcej niż nawet najznakomitsi profesorowie. O tych szlamowatych nie wspominając - odparła z wyraźną afirmacją Marcolfa, bez żadnej naleciałości złudnego komplementu. Ojciec był przecież najmądrzejszy a perspektywa spędzania z nim całego czasu wydawała się jej od zawsze wspaniała. Rozumiała jednak jego potrzebę pracy, wspinania się po ministerialnych szczeblach: tylko szacunek do dokonań ojca pozwalał jej na spokojne przyjęcie hogwarckiego zesłania. Na szczęście zmierzającego ku końcowi. Nie mogła doczekać się powrotu do rodzinnej posiadłości na stałe - w ogóle nie przejmowała się egzaminami, marząc tylko o ostatecznym przekroczeniu progu ich domu, gdzie będzie mogła zajmować się tylko sztuką i Marcolfem. W jej wizji przez długie lata nie pojawiał się żaden narzeczony, majacząc gdzieś niepokojącą mgłą dopiero za dekadę. W takiej samej chmurce szarego pyłu widziała teraz tańczących czarodziei, którymi całkowicie traciła zainteresowanie, skupiona wyłącznie na swoim ojcu. Nie mogła już tłumaczyć swego dotyku poprawianiem muszki czy smokingu; zaplotła więc dłonie na podołku, chcąc powstrzymać się od zbyt bezpośrednich gestów.
- Czyż na swoim debiucie nie powinnam zatańczyć z mężczyzną, który podoba mi się najbardziej? - spytała cicho, uśmiechając się do Marcolfa znacząco, jednocześnie nieśmiało i z niewypowiedzianą propozycją. Patrzyła prosto w jego oczy radośnie, jakby nie zauważając nagłego smutku, marząc o tym, by tego ważnego wieczoru dzielił z nią wszystkie doświadczenia. I szczęście z wprowadzenia w dorosłość, na którą obydwoje czekali z takim utęsknieniem.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
1924, Sabat Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: 1924, Sabat [odnośnik]12.10.15 17:27
Młodość bijąca z każdego gestu Laidan, z każdego uśmiechu, z każdego spojrzenia, którym obrzucała co chwila jego sylwetkę lub którym wpatrywała się w świat u swoich stóp, młodość przebijająca z każdego jej wypowiedzianego słowa uświadamiała Marcolfowi jeszcze jedną ważną rzecz. Oto przed jego córką otwierają się zupełnie nowe możliwości; oto stawała przed szansą stworzenia podwalin pod swoje przyszłe życie, które choć zaplanowane wedle arystokratycznej tradycji ścieżką małżeństwa i dzieci, dawało jej - jako wysoko urodzonej szlachciance - pewne pole do popisu, do rozwijania swoich pasji i zainteresowań. Których Marcolf nigdy jej nie bronił, nie kręcił głową na kolejne dziecięce fantazje o karierze wielkiej artystki, nie uśmiechał się ironicznie na widok pierwszych rysunków uczynionych niewprawną ręką, które przynosiła mu wieczorami, gdy wracał z pracy i zasiadał w fotelu. Artystyczne zainteresowania Lai budziły w nim zawsze dumę, nawet jeśli wielkim dziełem była czasem plama z atramentu, nie chciał więc by w przyszłości córka musiała z tego nagle zrezygnować, przedkładając swoją małżeńskie powinności nad swoją karierę. To było kolejne ważne zadanie dla troskliwego ojca: znaleźć Lai takiego kandydata na męża, który będzie gotów podporządkować się pasji swojej żony, bo choć Marcolf nie wątpił, że Lai spełni swój obowiązek względem męża i ojca - temu pierwszemu zapewniając potomka, temu drugiemu posłuszeństwo do samego końca, bez sprzeciwu przyjmując narzuconą jej kandydaturę - chciał jej zapewnić przyszłość jak najmniej bolesną. Mógł co prawda wzorem innych ojców nie baczyć na pragnienia swojej córki, przekreślając jednym podpisem na ślubnej umowie jej wszystkie marzenia, ale kimże by się wtedy okazał? Zbyt mocno kochał swoją jedyną córkę, kobietę swojego życia, by przyszykować jej los gorszy od najbardziej parszywych wynaturzeń.
Odwrócił się w jej stronę z twarzą od nowa rozjaśnioną uśmiechem zadowolenia; radością podsycaną faktem, że Lai jeszcze raz dała dowód swojego bezgranicznego przywiązania, swojej dziewczęcej aprobaty dla miłości ojca otaczającej ją bezpiecznymi ramionami. Podziwiał córkę za jej oddanie, które nie pozwalało jej protestować, gdy jego ciepły oddech błąkał się po jej szyi, kiedy spędzali razem czas na kanapie, wczytani w książki lub prowadząc długie rozmowy. Jej posłuszeństwo nie wynikało wyłącznie z nauk, które wpajał jej od urodzenia; było częścią jej wewnętrznego przekonania, jej pragnień kierowanych w stronę ojca i chęci, by posłuszeństwem okazywać mu swoją miłość. Ujął jej dłoń, prostując ramię; drugą dłoń oparł na jej talii, mocnym uściskiem przygarniając ją bliżej siebie, aż musiała unieść głowę, by móc mu spojrzeć w oczy. - Pozwolę sobie zatem poprosić panią do tańca, panno Avery. Liczę, że pani ojciec nie będzie miał nic przeciwko - szepnął jej do ucha, pochylając się nieco, chociaż nikt i tak nie mógł ich usłyszeć ani zobaczyć. Dźwięki muzyki dobiegające na galerię były delikatnie stłumione, umożliwiając swobodną rozmowę. Marcolf splótł swoje palce z palcami córki i zrobił pierwszy krok, prowadzając ją za sobą w tańcu, cudownie nieskrępowany jakąkolwiek obecnością zewnętrznych intruzów. Laidan zasługiwała na wspaniały debiut i wspaniały wieczór, a on właśnie to chciał jej zapewnić; spełniając dzisiaj każde jej życzenie.
Gość
Anonymous
Gość
Re: 1924, Sabat [odnośnik]13.10.15 13:29
W tej chwili nie chciała myśleć o przyszłości, o ciemnych zaułkach swojego przyszłego domu, do którego wkroczy ze zmienionym nazwiskiem i ciągle krwawiącym sercem. Perspektywa małżeństwa wydawała się jej bardzo odległa i chociaż wieczór towarzyskiego debiutu nieodłącznie wiązał się z rozpoczęciem zakulisowych pertraktacji, to Laidan pozostawała nieświadoma procesu niewerbalnej wyceny, jaką przeprowadzali w głowie poznani dziś mężczyźni. W ich oczach widziała tylko prymitywne zainteresowanie, z którym wielokrotnie miała już do czynienia w szkole. Potrafiła je już zignorować, wyciszyć, zobojętnieć na mniej lub bardziej śmiałe propozycje, popadając przy tym w coraz silniejszą megalomanię, ale była ona przecież jedynym sposobem na zachowanie szlacheckiego spokoju. Na chłodnych korytarzach Hogwartu nie mogła schować się w ramionach ojca: musiała radzić sobie sama, próbując pozostać jednocześnie wdzięczną za zainteresowanie, jakim obdarzali ją najmłodsi arystokracji, i zdecydowanie postawić nieprzekraczalną granicę owej adoracji. Czułaby się bardzo niekomfortowo, gdyby ktoś uznał jej odmowę za impertynencką - nie mogła zasłużyć na miano niegrzecznej, uczyła się więc trudnej sztuki manipulacji płcią brzydszą już od dawna, coraz rzadziej popełniając błędy.
Na szczęście już niedługo miała na zawsze opuścić mury Hogwartu, przenosząc się do posiadłości Avery'ch, gdzie grube mury - i zaborczość ojca - miały chronić ją od niechcianych nieprzyjemności świata zewnętrznego. Sądziła, że powrót do domu wyczyści jej wszelkie problemy i zamknie usta podekscytowanym przyjaciółkom, dopytującym o termin pojawienia się w jej życiu narzeczonego. Czarodziejski świat nie przejmował się żadnymi barierami i Lai wykazywała się wielką naiwnością, sądząc, że ojciec łaskawie podaruje jej dekadę wolności, zanim na dobre wepchnie ją w oślizgłe ramiona innego mężczyzny.
Teraz jednak nie przewidywała najgorszego, bo przecież każde słowo Marcolfa tylko upewniało ją w słodkim przekonaniu, że oto rozpościera się przed nią niesamowicie szczęśliwy okres życia, którego każdy dzień przeznaczy wyłącznie na spełnianie swoich marzeń. Dziecięco projektowała sobie długie, słoneczne poranki, jedzenie w łóżku, podawane przez służbę – koniecznie na słodko, koniecznie z dużą ilością truskawek w każdej postaci – kupno nowych sukni, farb, malowanie, spacery i…w końcu wieczory, spędzane w towarzystwie ojca, kiedy będzie siedziała u jego stóp przy kominku, nie przeszkadzając mu w lekturze. Nie mogła doczekać się spełnienia tych wizji, rozpatrywanych przez Laidan raczej w kategorii konkretnego planu niż czczych wyobrażeń. Wiedziała, że Marcolf zrobi wszystko, by ją uszczęśliwić: idealizowała jego charakter w swojej głowie, w ogóle nie widząc w postaci ojca ostrego, zdecydowanego mężczyzny, przed jakim drżeli przedstawiciele innych rodów. Towarzyskie niesnaski, problemy polityczne, trwające wiekami zatargi – cały ten nieprzyjemnie dorosły chaos rozpływał się teraz w półmroku galerii, kiedy z szerokim uśmiechem przyjmowała poczynania ojca, pozwalając mu prowadzić się w tym intymnym tańcu.
- Jestem zaszczycona. A mój ojciec z pewnością byłby panem zachwycony - zaśmiała się cicho gdzieś w okolice kołnierzyka jego koszuli, na razie nie podnosząc głowy. Wdychała jego zapach, połączony z aromatem jej ulubionej wody kolońskiej, poruszając się zgodnie z rytmem muzyki. Bez tłumu wokół siebie, bez uporczywych spojrzeń czuła się na tyle swobodnie, że nie próbowała nawet opanować potrzeby czułej bliskości, kiedy powoli przesuwała ustami po szyi ojca. Zbyt intensywnie, by mogło zostać to odebrane w kategorii tanecznego przypadku.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
1924, Sabat Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: 1924, Sabat [odnośnik]14.10.15 21:11
Cały dzisiejszy bal mógłby się z powodzeniem zamknąć w tym krótkim momencie, gdy męska dłoń z czułością obejmowała dziewczęcą talię nie zastanawiając się nad konsekwencjami swoich czynów, jakby nagle cały wszechświat skumulował się w pojedynczym geście. Za jego przyzwoleniem Marcolf wbijał płonące spojrzenie w Laidan, po raz pierwszy tego wieczoru wyrażając niczym nieskrępowaną radość i szczęście, uwolnione nagle z okowów przyzwoitości - nie wypadało bowiem w towarzystwie, by ojcowska dłoń gładziła córkę z czułością tak wielką, że ocierała się o bluźnierczą intymność. Poruszał się nieśpiesznie, bardziej w rytm muzyki brzmiącej mu w umyśle, niż grającej powolne dźwięki gdzieś na dole - na sali teraz tak cudownie odległej w swojej ziemskiej rzeczywistości - prowadząc za sobą Lai w ojcowskim przekonaniu o swojej dominującej roli nie tylko w tym konkretnym tańcu, bardziej niż jakikolwiek inni element inicjacyjny wyznaczający przejście z dziecięctwa do dorosłości, ale i w całym życiu Lai. Nie znał mężczyzny doskonalszego od samego siebie - i nie był to przejaw żałosnego narcyzmu, lecz chłodna kalkulacja poczyniona z przemyśleniem i wielokrotną analizą - który byłby w stanie wprowadzić Lai w prawdziwe życie. Tutaj, podczas swojego debiutu, córka nie zawiodła go ani na chwilę, przyjmując postawę, jakiej się po niej spodziewał: nie szukała kogoś lepszego od Marcolfa, w pełni powierzając mu siebie i oddając mu swój pierwszy i być może jedyny taniec tego wieczoru.
- Z pewnością jest teraz szalenie dumny ze swojej córki - powiedział, kierując ich powolnymi tanecznymi krokami z dala od barierki, skąd nie było już widać sali, a o obecności setek osób świadczył jedynie panujący dookoła gwar. Który ucichł dla nich błyskawicznie, gdy palce Marcolfa delikatnie gładziły materiał sukni, a usta Laidan swobodnie odkrywały ojcowską szyję, wywołując u mężczyzny niekontrolowany dreszcz przyjemności. Opanował się szybko, nie przerywając ich własnej wersji tańca i czerpiąc przyjemność z ciepłego dotyku ust na swojej skórze. Kilkusekundowa pieszczota spełniła jednak swoje zadanie, rozpalając w nim pragnienie o wiele gorętsze od samej chęci bycia blisko z córką w ten ważny dzień. Pożądanie obudziło się gwałtownie, wyzwalając w Marcolfie nowe uczucia, hamowane wyłącznie świadomością, że są z dala od bezpieczej przystani rodowej rezydencji. Znów poczuł, jak okowy przyzwoitości zaciskają mu się na nadgarstkach, a w usta wpychany jest knebel - jakby kawałek materiału miał kiedykolwiek moc stłumienia tych wszystkich bluźnierczych słów godzących w płochliwą, żałosną moralność świata, które Marcolf wypowiadał w chwilach wzburzenia. Nienawidząc samego siebie za to, co miał zamiar zrobić, oderwał się od Lai, znów zachowując między nimi stosowną odległość, a jego dłoń na powrót ułożyła się na talii, zaprzestając swoich pożądliwych muśnięć. Zamierzał wynagrodzić Lai w zaciszu ich rezydencji swoje chwilowe oddalenie, dopiero w spokojnych pokojach, które oboje znali na wylot, prezentując jej swoją własną wersję debiutu w dorosłość.
- Pomijając niezręczny aspekt małżeństwa - podjął po chwili - myślałaś już konkretniej o tym, co chcesz robić w przyszłości? Zamierzasz oddać się sztuce bezwarunkowo i czerpać z tego oddania pełną satysfakcję? - delikatne aluzje zawarte w jego słowach były teraz jedynym aspektem wyrażającym tęsknotę Marcolfa za dotykiem Lai. I przeprosinami, że przerwał ich nieme porozumienie tak nagle i gwałtownie. Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że oddanie się sztuce było niczym innym jak oddaniem się Marcolfowi - jedynemu i największemu mecenasowi, jakiego mogła znaleźć Lai. Spojrzał na córkę z ojcowską troską w oczach, znów uświadamiając sobie nieprzyjemność faktu jej wkroczenia w dorosłe życie, które niosło za sobą ogrom odpowiedzialności i dziesiątek podejmowanych decyzji, w których Marcolf nie mógł jej już wyręczyć.
Gość
Anonymous
Gość
Re: 1924, Sabat [odnośnik]17.10.15 18:23
Chciała, żeby ten wieczór był wyjątkowy, by mogła zapamiętać go na całe dorosłe życie, schować gdzieś głęboko w inkrustowanej szkatułce, skroplić do myślodsiewni; by zawsze w chwilach zwątpienia powracać do początku. Teraz, w tej chwili, na tym debiucie, Laidan znajdowała się na swoistej linii startu dojrzałości, mając przed sobą świetlaną przyszłość. Tajemniczą, nęcącą, szczęśliwą. Jakże mogło być inaczej? Pochodziła z szanowanego, arystokratycznego rodu, jej nazwisko otwierało wszystkie drzwi, stosy złotych galeonów zapewniały jej bezpieczeństwo finansowe, jednak te wszystkie wytyczne do radosnej przemiany z dziecka w kobietę wydawały się niczym wobec faktu posiadania przy sobie ukochanego mężczyzny.
Jeszcze nie potrafiła dokładnie zdefiniować tego uczucia, jeszcze plątała się gdzieś pomiędzy przyzwoitością a kompletnym rozluźnieniem obyczajów, jeszcze dbała o pozory niewinności, z trudem powstrzymując dotąd nieznany jej instynkt przed całkowitym zawładnięciem swoim ciałem. Młodym, ciepłym, tak wrażliwym nawet na przypadkowy dotyk, że szczerze żałowała iż dłonie Marcolfa nie dotykają jej odkrytego karku a błądzą gdzieś po materiale prostej sukni. Prośba o dotyk wydawała się jej jednak bluźniercza, zwłaszcza kiedy mężczyzna tak zdecydowanie odsunął ją od siebie.
Przed sekundą czuła pod wilgotnymi ustami jego puls, lekki zarost, drażniący język, lecz te wszystkie bodźce zniknęły w ułamku chwili, pozostawiając ją odepchniętą. Radosny uśmiech nieco zbladł na jej twarzy i nie zdążyła ukryć gorzkiego rozczarowania w swym spojrzeniu, chociaż pokornie spuściła wzrok, dalej dając się poprowadzić w prywatnym tańcu. Zasługującym już na miano przyzwoitego, wręcz chłodnego w tym moralnym oddaleniu, kiedy mogła tylko dotykać jego dłoni, starając się powstrzymać lekkie niezadowolenie.
Okazywanie swych kaprysów nie przystało dorosłej kobiecie i po raz pierwszy Laidan poczuła ograniczenia wynikające ze swojego nagłego towarzyskiego awansu. Wcześniej nie wahałaby się przed zaprezentowaniem całego arsenału sztuczek ukochanej córeczki, łącznie z buzią w podkówkę, urażonymi, wielkimi oczami sarny i wydętymi usteczkami. Co prawda rzadko kiedy uciekała się do tak prymitywnych sztuczek, ale jeśli już coś nie szło po jej myśli – zazwyczaj podczas kontaktu Marcolfa z innymi kobietami – to nie wahała się przed sięgnięciem do broni ostatecznej. Czasem obosiecznej, bo niestety tak kapryśne zachowanie nie przystało dobrze wychowanej panience, chociaż podskórnie wyczuwała, że ojcu podoba się nawet w takiej wersji, o ile nie przekraczała granic w sposób stricte wulgarny. Jednak to, co wydawało się urocze u małej, zazdrosnej dziewczynki, u świadomej swej pozycji kobiety wyglądałoby wyłącznie śmiesznie, dlatego też ponownie przywoływała uśmiech, teatralnie długo zastanawiając się nad zadanym przez Marcolfa pytaniem.
- Jeszcze nie wiem, czy bezwarunkowo – odpowiedziała słodko, z tylko lekko naznaczoną dziewczęcym niezadowoleniem, westchnięciem zrzucając z siebie resztki gorzkiego napięcia. Powinna się cieszyć z tego kontaktu, z tego tańca, z tej i tak satysfakcjonującej bliskości, kiedy tańczyli w pustej galerii, odseparowani od szlacheckiego motłochu, co też czyniła, szybko przekładając negatywne emocje na język racjonalności. I wdzięczności za to, co oferował jej ojciec. – Ale na pewno sztuka będzie moją główną miłością. A czy jedyną…to się okaże, ojcze – kontynuowała beztrosko, w końcu wytrzymując jego uważne spojrzenie, hipnotyzujące ją bardziej niż nawet najśmielsze pieszczoty, o jakich teraz sobie teraz nagle przypominała, uśmiechając się szerzej, piękniej i swobodniej, jakby z każdym kolejnym taktem muzyki, coraz łatwiej przychodziło jej stawiać kroki w tym dorosłym świecie aluzji.



when your smile is so wide and your heels are so high you can't cry

Laidan Avery
Laidan Avery
Zawód : mecenas i krytyk sztuki
Wiek : 48 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
I wanna see this world, I wanna see it boil
I wanna burn the sky, I wanna burn the breeze
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
1924, Sabat Tumblr_n6rzyyaEVN1rmr774o6_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1280-laidan-avery https://www.morsmordre.net/t1289-ludwig#9767 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f98-shropshire-ludlow-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t1532-laidan-avery
Re: 1924, Sabat [odnośnik]18.10.15 13:46
Zupełnie nowa rzeczywistość, nowe życie, nowa forma odpowiedzialności, do której Lai musiała się od dzisiaj przystosować, którą musiała przyjąć bez zastrzeżeń i sprzeciwów, jeśli chciała być zaakceptowana w arystokratycznym społeczeństwie, nie była pozbawiona pewnych korzyści. Lai nie musiała jedynie dawać wszystkiego od siebie, nie biorąc przy tym nic w zamian - oprócz oczywistej powagi osoby dorosłej, dojrzałej, której jednak dojrzałość Marcolf już dawno w niej odkrył i to bez konieczności wystawiania Lai na widok publiczny, jakby była przedmiotem na sprzedaż, artefaktem na matrymonialnym rynku, jego córka zyskiwała o wiele większe spektrum możliwości w decydowaniu o sobie. Nadal pozostawała posłuszną - choć nie tyle z obowiązku względem ojca co z miłości do niego - ale jej posłuszeństwo nie było już bezwarunkowo dziecięce, wynikające z pewnego rodzaju uzależnienia. Zależności dziecka od rodzica, która od zarania dziejów wytyczała prostą rodzinną drabinę wyższości czy to w społeczeństwie patriarchalnym, gdzie słowo głowy rodu było niemalże święte, czy w tym bardziej nowoczesnym, głoszącym hasła śmiesznego równouprawnienia.
Głupiego przekonania, że niedoskonałość kobiety jest w stanie równać się z męską idealnością. Marcolf mógł się z tym przekonaniem zgodzić jedynie w przypadku, który rządził jego życiem - gdy to pewne, męskie i ojcowskie dłonie delikatnie, ale stanowczo kształtowały kobiecą duszę i umysł córki. Nigdy nie próbował tego robić w stosunku do żony, która tylko jeden jedyny raz zaimponowała mu swoją postawą, przez resztę życia pozostając szarą marionetką niegodną nawet tego, żeby wyjąć ją z zakurzonej szafy. Lai była jednak kimś zupełnie innym. Krwią z jego krwi, przygotowaną już w urodzenia do rzeczy wielkich, które niewieściemu rodowi nie były dostępne. Szanował jej inteligencję i spryt, gdy starała się umiejętnie zwrócić na siebie jego uwagę, poświęconą w danej chwili innej kobiecie; doceniał jej przywiązanie i posłuszeństwo, gdy powoli zaczął sobie rościć prawa nie tylko do jej umysłu, kształtowanego i formowanego z najwyższym pietyzmem, ale również wtedy, gdy jego pragnienie nabrało bardziej namacalnego, fizycznego charakteru.
Podobała mu się rozgrywka, którą Laidan podjęła z taką łatwością, odpowiadając na jego nieme zaproszenie do świata aluzji, alegorii, niedopowiedzeń. Świata gestów, które nie mogły zostać teraz uczynione, a które jedynie będą tęsknie przebrzmiewały w wypowiadanych słowach. Z ogromną rozkoszą zanurzyłby dłonie w jej jasnych włosach, pociągając je lekkim, lecz zdecydowanym ruchem, eksponując dziewczęcą szyję, pod której delikatną skórą pulsowało życie kryjące się w zbawiennym tlenie i krwi, przepompowywanej w szalonym tempie. Jak mocno przy przyśpieszyło, gdyby nie zważał na niebezpieczeństwo i poddał się chwilowemu pragnieniu, przyciągając córkę do siebie i wdzierając się niecierpliwymi palcami pod materiał jej sukni? Był pewien, że takie wejście w dorosłość byłoby dla niej doznaniem o wiele piękniejszym i wartym zapamiętania, niż ułuda trwającego balu, jakich miała być uczestniczką jeszcze wielokrotnie. Może za rok, za dwa albo pięć lat będzie duszą towarzystwa, wokół której tłoczyć się będą hordy młodzieńców nie tylko zainteresowanych jej posagiem, na który Marcolf nie zamierzał szczędzić, ale i jej urodą, powabem, kobiecą ulotnością. Ale nie dzisiaj. Dzisiejszy wieczór należał tylko do Marcolfa - on jeden mógł sycić oczy widokiem córki, jej dotykiem, przyjemnością towarzyszenia jej w tańcu; to tylko w nim płynęło palące pożądanie, jeszcze usilnie tłumione, ale w bezpiecznych ścianach rezydencji gotowe wynurzyć się na powierzchnię rozkosznych doznań.
- Sztuka potrafi być bardzo zazdrosna - szepnął ledwie dosłyszalnie, mówiąc wręcz bardziej do siebie niż do córki, mimo że nie odrywał od niej wzroku. - Gdy raz posiądzie artystę, może już nigdy go nie wypuścić, goszcząc na zawsze w jego umyśle - muzyka przycichła, urywając się kilka tonów później. Marcolf puścił córkę, cofając się o krok i kłaniając lekko, dziękując za nie tylko za słodki taniec słów. Myślami odbiegał już daleko, do ich domu, ciszy panującej w salonie, urywanego oddechu, przymkniętych powiek i dziewczęcych dłoni zaciskających się na jego plecach, gdy rozbudzał do pełni kobiecości każdy centymetr na ciele Lai. Nie mógł sobie wyobrazić przyjemności towarzyszącej dzisiejszemu wieczorowi, gdyby pokazał jej swoją własną wersję dorosłości, w jaką chciał ją wprowadzić; byłoby to z pewnością cudownym ukoronowaniem dzisiejszego dnia. Marcolf był jednak zbyt doświadczony, zbyt przejętym dobrem córki i jej rozkoszą, by pozbawić ją innej przyjemności, wynikającej ze stopniowego, powolnego, czasami wręcz ocierającego się o niemożliwie wolną torturę poznawania swoich własnych pragnień i czerpania z nich prostej, niekiedy prymitywnej satysfakcji, wynikającej z samych głębin podświadomości. Nie, był jeszcze czas, by pokazać Lai inny rodzaj dorosłości; mieli przecież przed sobą jeszcze długie miesiące i lata wspólnego życia.

z/t :pwease:
Gość
Anonymous
Gość
1924, Sabat
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach