Vasilly Mulciber
AutorWiadomość
Vasilly Mulciber
Data urodzenia: 01.09.1928 rok
Nazwisko matki: w burdelu wołano na nią little foxy
Miejsce zamieszkania: dziś śpię u ciebie
Czystość krwi: półkrwi
Zawód: kierowca Błędnego Rycerza
Wzrost: 178 cm
Waga: 68 kg
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: ciemny brąz
Znaki szczególne: rozległe oparzenie na prawej ręce, trzyma ją często w kieszeni płaszcza czy spodni, trzy palce: mały, serdeczny i środkowy nie są w zupełności sprawne; oburęczny; papieros, liczne wyblakłe blizny o niezapamiętanych historiach, wychudzony o chorobliwie bladej skórze.
Nazwisko matki: w burdelu wołano na nią little foxy
Miejsce zamieszkania: dziś śpię u ciebie
Czystość krwi: półkrwi
Zawód: kierowca Błędnego Rycerza
Wzrost: 178 cm
Waga: 68 kg
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: ciemny brąz
Znaki szczególne: rozległe oparzenie na prawej ręce, trzyma ją często w kieszeni płaszcza czy spodni, trzy palce: mały, serdeczny i środkowy nie są w zupełności sprawne; oburęczny; papieros, liczne wyblakłe blizny o niezapamiętanych historiach, wychudzony o chorobliwie bladej skórze.
sykomora, piórko lelka wróżebnika, 12 cali, bardzo giętka
Ravenclaw
nie potrafi wyczarować
ciasna przestrzeń, w której nie mógłby się poruszać
kardamon, suche pustynne powietrze i zapach nowych, świeżo wydrukowanych książek
słońce, na które spojrzysz i nie wypali ci oczu
zawsze tym, co aktualnie mu się przydaje
nie kibicuje
pojedynkowanie się (na pięści?)
rock'n'roll
johnny depp
Wyżłobione w zimnym murze krwiste szlaki po których błądzisz spokojnym, szczęśliwym spojrzeniem czy zabliźnionymi opuszkami palców – historie krótkie i długie, głębokie i płytkie. Sieć dróg sprowadza się do jednego punktu, łączy w tym samym miejscu: teraźniejszości. Jutro nadejdzie nowa teraźniejszość, dzień do przodu, numerek do tyłu, kiedyś seria pytań bez odpowiedzi, dziś i teraz odpowiedź na wspomnienie o ]słońcu. Każdy kolejny dzień to spokój, leniwa acz sumienna pielęgnacja ran. Nie goją się, nie zabliźniają więc, kiedy z uporem maniaka na nowo kaleczysz dłonie tworząc wzory na chropowatej powierzchni ściennej, nieopowiedziane nieme historie o nienawiści i zemście. Cichej i drzemiącej w Twoim miarowo bijącym sercu, które nie przyśpiesza ani na minutkę, jakby szczędziło siły na czas rozwiązania.
Chłód - synonim dzieciństwa i, paradoksalnie, troski. Zakrzywiony obraz rzeczywistości zbudowany na odrzuceniu, któremu nadawano zgoła inne znaczenie. Czym były zimne i zwiędłe ramiona, które, oplatając cię, kołysały do snu – bezpieczeństwem, domem?
Wychowałeś się w sierocińcu wśród dzieci, których szczerze nie znosiłeś, na pogardę byłeś jeszcze zbyt młody, ale ta zakiełkowała w Twoim rozgoryczonym serduszku, kiedy zorientowałeś się, że jesteś inny. Nie lepszy, bo zawsze wiązałeś sznurówki zbyt wolno, zawsze byłeś niższy, szczuplejszy i słabszy, braki uzupełniałeś jednak pomysłowością, pokuszono się nawet na określenia jej mianem sprytu.
Byłeś po prostu obcy w świecie rozweselonych, szczerych dzieci, które nie rozumiały. Zdawało Ci się, że ty rozumiesz wszystko, wiesz dlaczego i po co. Oczywiście nie wiedziałeś nic. Byłeś tylko dzieckiem.
Pewnego dnia w drzwiach pojawił się pewien sympatyczny starzec – Albus Dumbledore przewrócił twój szarobury światek czterech obdrapanych ścian do góry nogami, gdy odkrył przed Tobą pewną tajemnicę.
Dzisiaj nie uwierzyłbyś w taką bajkę, ale wtedy cieszyłeś się jak głupi – pierwszy, w zupełności prawdziwy i szczery przejaw entuzjazmu? - byłeś czarodziejem!
Jednak wyobrażałeś sobie ten świat inaczej, niż takim jakim spotkałeś go kilka tygodni później. Czułeś się przytłoczony, zepchnięty na boczny tor. Slytherin nie był Ci łaskawy, dzieci traktowały Cię jak okaz nadzwyczajny, jak chłopca znikąd, bękarta. Jednak twój obślizgły charakter idealnie wpasował się w ciasne ślizgońskie ramy, byłeś jak bazyliszek przedzierający się przez wąskie kanalizacyjne koryta – kłamałeś jak z nut, okradałeś z niewinności i raniłeś, zazwyczaj dziecięcą niemal niewiedzą. Byłeś ceniony, nie kochany, ani też nienawidzony, sam zacząłeś nieświadomie postrzegać świat kategoriami przydatności, szeregować ludzi podług tego, co mogą Ci zaoferować.
Niewychowane, nieokrzesane dzieciątko pałętające się po korytarzach w przydługiej szacie, ten zagubiony, spłoszony szczeniak miotający się pomiędzy zimnymi murami, to byłeś ty.
Swojego brata, cóż to było za olśnienie!, poznałeś, gdy wciskał Twą twarz w odmęty kanalizacji. Oczywiście nie powiedział Ci o tym od razu, potem ujawnił całą prawdę, a ty odpowiedziałeś na nią śmiechem.
Nie uwierzyłeś mu od razu, ale pomyślałeś, że fantastycznie byłoby mieć brata. Ten spontaniczny gest kosztował Cię sporo, ale nikt nie miał prawa rozliczać Cię z naiwnej pogoni za przynależnością. Nigdy przecież nie stałeś się częścią grona wymuskanych, spedalonych ślizgońskich arystokratów, nigdy też nie przepadano za Tobą w sierocińcu, z którego ścian wyrywałeś się zawsze, gdy nadarzała się ku temu okazja. Nagle jednak okazało się, że masz rodzinę, marną i żałosną jej namiastkę, ale to Ci w zupełności wystarczyło, aby poczuć się jak u siebie.
Graham wprowadził Cię na Nokturn – do świata cieni i pozorów, do bajecznej krainy, którą zamieszkiwali brzydcy ludzie i szare, pobrudzone dzieci. Złapałeś z nimi język, obrzydliwy i chłopski, zaczynający się od kurwa i kończący na spierdalaj, nauczyli Cię więcej w ciągu kilku uderzeń i pobić niż uśmiechy opiekunek przez te chłodne jedenaście lat w sierocińcu. Poznałeś swoje pierwsze dziecięce zauroczenie, chłopięcą fascynację kimś tak doskonałym i niesamowitym. Rita była starszą koleżanką, towarzyszką kradzieży i królową kart.
Zawsze ogrywała Cię damą pik.
Twój świat ograniczał się do Hogwartu, sierocińca i wakacyjnego Nokturnu, do bezczelnego Grahama i czarującej acz irytująco idealnej Rity. Plątałeś się po korytarzach szaleńczo, grałeś na nerwach nauczycielom zainteresowanie znajdując tylko na zabawnych zajęciach transmutacji. Żyłeś w ciągłej pogoni za niebezpieczeństwem, która graniczyła z ucieczką przed odpowiedzialnością.
Nieudomowiony szczeniak, który wyrósł na bezpańskiego kundla włóczącego się po ulicy, to właśnie ty.
Hogwart ukończyłeś z nienagannymi wynikami – Twoją największą aspiracją była zaszczytna rola woźnego w Mungu. Oczywiście obrałeś ścieżkę chlejusa i kanciarza, delikwenta, który potrafił brzmieć niezwykle wiarygodnie, ale w prędkim czasie zyskał sobie rzeszę wrogów i śmiertelnie niebezpiecznych nieprzyjaciół, a ci z najszczerszą przyjemnością potraktowaliby cię czarnomagicznymi klątwami - i ta dziedzina magii nie była dla Ciebie obca, wszak Nokturn sprzyja poszukiwaczom przygód (lub wypadków?). Graham sprawował nad Tobą opiekę, twój anioł stróż w aurorskim mundurku wyciągający Cię z najróżniejszych tarapatów, z których sam nie potrafiłbyś się wykaraskać. Zdany na łaskę lub niełaskę, balansowałeś na cienkiej granicy nieraz spoglądając śmierci w twarz, śmiejąc się do niej drwiąco i umykając po raz kolejny.
Ucieczka – mechanizm obronny dopracowany do perfekcji, recepta na ból, recepta na bliskość i łzy.
Ciągła pogoń, bez wytchnienia. Nic dziwnego, że w pewnym momencie potknąłeś się o własne nogi i padłeś prosto u jej stóp. Naturalnie roztoczyła nad Tobą opiekę. Tamtego dnia i kolejnego, i nie zauważyłeś nawet, że zacząłeś odwiedzać ją nawet wówczas, gdy bolało cię rozdrapane kolanko, a potem pojawiałeś się już codziennie, nawiedzałeś ją przy pracy, rankami i wieczorami. Była jak dom którego nigdy nie miałeś, przystań dla umęczonej, starganej cierpliwości. Uwielbiałeś ją acz raniłeś, zawieszałeś na niej własne ciężary. Tylko przy niej traciłeś równowagę, przy niej najczęściej - paradoks, bo przecież miała być dla ciebie najważniejsza - popadałeś w niekontrolowany gniew. Wiedziałeś przecież, że twój żal i złość zostaną tam, gdzie je zostawiłeś, że z każdym powrotem do domu pojawi się ukojenie. Nic dziwnego, że nie potrafiła tego znieść, nie potrafiła znieść Ciebie, chociaż nie rozumiałeś dlaczego uciekła.
Byłeś zakochany? Ależ nie, po prostu przywiązany. Jak pies do budy, do której skrywa się podczas deszczu, przed palącymi promieniami słońca czy przeszywającym chłodem.
Jednak z dnia na dzień upomnieli się o Ciebie niecierpliwi ciemiężyciele, a Twego najwierniejszego z najwierniejszych – Grahama – nie było w pobliżu.
Uciekłeś więc - recepta na przetrwanie - do skąpanego w słońcu Egiptu. Znałeś jedynie język angielski, co prawda w ograniczonym wulgarnym zakresie, acz odnalazłeś się wśród piaszczystych, gorących pustyń oraz ludzi o giętkich językach i hebanowych twarzach. Imałeś się najróżniejszych prac: niebezpiecznych i tych, o dziwo!, niezagrażających Twojemu życiu. Podróżowałeś po wysuszonej, zdychającej ziemi, nie stałeś w miejscu, nigdy Ci się to przecież nie zdarzyło, a o bolesnym incydencie z Cassandrą chciałeś jak najprędzej zapomnieć. Dlatego zagłuszałeś wspomnienia sumienną i ryzykowną pracą, słodką adrenaliną zalewającą Twe gotujące się z ekscytacji żyły. Kochałeś się w słońcu łaskoczącym Twą spaloną skórę, igrałeś z egipskimi klątwami faraonów i uczyłeś się, cierpliwie i z zaciętością doskonaliłeś się w animagii. Początki były nieprzyjemne, bolesne i naturalnie w większości przypadkach prób - nieudane. Wątpliwe jednak, abyś się poddał. Nie poddajesz się, gdy zwiążesz z czymś swoją przyszłość: czy to ona, czy to kolejny punkt w drodze do samodestrukcji, czy planowana, perfekcyjna zemsta za każdy miesiąc przeżutego i wyplutego z niesmakiem życia, za każdą zmarnowaną na płytkich oddechach godzinę. Odpowiedź pojawiła się nagle, niespodziewanie, skąpana w ogniu - ratunek, za który winien będziesz przysługę. Nie znosisz zobowiązań, ale przełknąłeś jego gorzki smak.
Porwałeś się na smoki, na skrzydlate opancerzone bestie. Byłeś naiwnym amatorem wśród bezwzględnych zawodowców, który uczył się zawodu kłusownictwa od podszewki.
Poznać świat przez swąd palącego się ciała, poprzez gorące powietrze przeszyte Twoim własnym krzykiem czy piach stapiający się z ciałem – wspaniałe doświadczenie, wdzierające się w kruchą ludzką podświadomość, zostawiające po sobie głęboką wyrwę.
Uratowała Cię od śmierci, powinieneś był być jej wdzięczny, kajać się u jej stóp i wielbić niczym najwspanialszą boginię. W zamian za to postawiłeś jej kolejkę, kolejną i jeszcze kolejną, aż zatraciłeś się do końca w palących przełyk procentach. Przez kolejne miesiące podróżowaliście, zdobywaliście świat żenująco komicznymi porażkami, pojedynczymi sukcesami czerpiąc garściami ze wspólnych minut dziecięcą wręcz beztroskę. Z początku była ci miła, przyjemna na duszy, a w szczególności przydatna. Dzieliła się z Tobą wiedzą o sztuce animagii, którą chciałeś posiąść. Planowałeś porzucić ten egipski sen o nieistniejącej przyjaźni, zaraz po jej niechybnym wyczerpaniu – nie wierzyłeś, że wrócicie razem do Londynu zaraz po tym, kiedy po raz pierwszy udało Ci się obrać zwierzęcą formę. Jednak Białą Wywernę po raz pierwszy po długiej nieobecności – zapewne starzy przyjaciele dążyli się za Tobą stęsknić – odwiedziłeś właśnie z nią, i z nią świętowałeś powrót na stare śmieci. Przepadałeś za tą dziewoją, zaakceptowałeś więc obecność egzotycznej koleżanki, choć cichy głosik podpowiadał Ci na ucho, że być może chodzi o coś więcej – o kruche i łamliwe zaufanie, które wręczyłeś jej z nabożną niemal ostrożnością.
Kolejne miesiące spędziłeś na przekrętach, na zataczaniu się na ulicy – metaforycznej walce o zachowanie równowagi w roztrzaskanych, skąpanym w chaosie życiu prywatnym. Opalenizna spłynęła z Twego ciała, znów oblepiał Ciebie kurz i nokturnowy brud niźli gorące pustynne piaski. Znów wplątałeś się w sieć koligacji oraz interesów, manewrowałeś pomiędzy policjantami, umykałeś aurorom oraz oszukiwałeś najlepszych przyjaciół. Zdobyłeś jednak bezcenną anonimowość, kiedy bezkarnie pałętałeś się po ulicach w postaci przerośniętego kundla. W pewnym momencie posunąłeś się za daleko – w zaufaniu, trującym i toksycznym, które nadwyrężone zostało poddane próbie.
Załatwiałeś coś dla swojej damy pik, dla nokturnowej księżniczki, która, jak się okazało, pięknym uśmiechem i słodką obietnicą, zepchnęła Cię prosto w ramiona aurorów. Niejednokrotnie słyszałeś określenie „to bezpieczne źródło”, które wziąłeś sobie naturalnie do serca i właśnie ono odbijało się po Twoim przesączonym nienawiścią umyśle, gdy zaciągano Cię do Tower po krótkim, jakże sprawiedliwym sądzie. Nie brałeś pod uwagi przypadku, Rita nie składała się z przypadków, jej interesy były skrupulatnie przemyślane, każde posunięcie i decyzja przeanalizowane w wskroś. Czułeś obrzydzenie, szok?, na myśl o tym, że równie namiętnie planowała twój upadek, aby kolejno przerodzić swoje rozczarowanie w najczystszą nienawiść, na której fundamentach tworzyłeś chore fantazje o zemście. Z początku byłeś zdezorientowany: zamknięcie w ciasnym, przyciemnionym pomieszczeniu przyprawiało Cię o nocne drgawki, koszmary i szaleństwo, zatracałeś się w zrujnowanej – czy aby na pewno? - przyszłości, o utraconej szansie zbudowania czegoś zdrowego i prawdziwego. Wszak niedługo przed zamknięciem dowiedziałeś się o Lysandrze, o promyku w przyciemnionym tunelu chaosu. Z początku wściekłość, czy było o nią trudno w Twoim światku?, kolejno akceptacja, której nie dzieliła z Tobą Cassandra. Nie chciałeś wracać do niej, do wspomnień o kobiecie utraconej, acz byłeś gotów poświęcić wiele. Odkryłeś pokłady ciepła w swoim rozszalałym sercu, lecz te zostały przyćmione znów przez szok, a nowa perspektywa przysłonięta przez grube mury murywięzienia.
Z początku nie miałeś nic oprócz czczych gróźb odbijających się echem po murze, oprócz zarysowanej ściany, na której żłobiłeś własne historie. Potem w Twoim życiu pojawił się wybawiciel, człowiek, który otworzył przed Tobą drzwi do nowego rozwiązania. Szepnął konspiracyjnie to ci pomoże, gdy wyjawiłeś mu, że nie możesz spać. Faktycznie, wszystko stało się prostsze, wizje wyraźniejsze, choć przeszłość bardziej zamazana. Wcześniej brzydziłeś się tymi, którzy w udręce chwytali po środki przeciwbólowe, sam oddawałeś się ich leczniczej magii.
W więzieniu poznałeś mężczyznę, a może to Twój własny cień? Bo któż przetrwałby w Tower tyle lat? Toż wizja kilkudziesięciu miesięcy przerastała Twoją wyobraźnię. Ów współwięzień stał się jedynym głosem, na który odpowiadałeś, zachwytem i szacunkiem, starałeś się mu imponować, powtarzałeś uparcie, że po wyjściu z więzienia pomożesz się odnaleźć, jak gdybyś nie zauważał, że sam gubisz rozum.
Nie układałeś planu, żywiłeś się nienawiścią niczym kwiat promieniami słońca, których paradoksalnie Ci brakowało. Zemsta – na dzień dobry i dobranoc, choć z upływem czasu przestałeś zauważać, że dni mijają. Do przytomności doprowadzały Cię jedynie krzywe linie kreślone na murze, które symbolizowały upływ czasu.
Zostałeś skazany na dwa lata i jakkolwiek daleko kończył się ten czas, ty powtarzałeś do siebie z lekkim, obłąkanym uśmiechem, że jeszcze trochę.
Więzienie to punkcik nieskończoności w Twoim dwudziestosiedmioletnim życiu, całość rozmazana niczym ludzie zza szyby, których mijasz. Prawie dobrze Ci się teraz wiedzie. Znaleźli się i tacy, którzy nie zacisnęli łap wspomnień na twojej szyi i nie wycisnęły z ciebie ostatnich zaległych groszy, a pomogli - cóż to za błahe i żałosne określenie? Równie mętne jak właśnie ta pomoc, której Ci udzielili. Jako prezent powitalny nie otrzymałeś pałacu ze szczerego złota (a twoja wybujała wyobraźnia dwuletniego samotnika szczerze się tego domagała) acz pracę, a każdą z nich, jak doskonale wiesz, niechętnie wykonujesz. Aczkolwiek radzisz sobie, choć nikt bardziej nieodpowiedzialny nie był do tej pory kierowcą Błędnego Rycerza.
Naciskasz hamulec z łaską najcierpliwszego z królów i powtarzasz w duchu jeszcze trochę.
Patronus: nie potrafi wyczarować
0 | |
15 | |
0 | |
0 | |
0 | |
2 | |
2 |
różdżka
Ostatnio zmieniony przez Vasilly Mulciber dnia 07.02.16 3:28, w całości zmieniany 2 razy
Gość
Gość
Witamy wśród Morsów
Twoja karta została zaakceptowana
To się nazywa ciężkie i ciekawe życie! Aż ciężko powiedzieć, co było w nim groźniejszego - smoki czy egzekutorzy długów. Chciałabym napisać, że Vasilly wyszedł na ludzi, ale nie oszukujmy się, nawet nie jest tego blisko. Pozostaje mieć nadzieję, że jego pasażerowie przeżyją takiego kierowcę. Modląc się, przy każdym postoju, powtarzając jeszcze trochę.
Ocalałeś, bo byłeś pierwszy
Ocalałeś, bo byłeś
Ocalałeś, bo byłeś
ostatni
Hereward Bartius
Zawód : Profesor w Hogwarcie
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Na szczęście był tam las.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Vasilly Mulciber
Szybka odpowiedź