mieszkanie
AutorWiadomość
ciemno, ponuro, pełno książek - dokładniejszy opis później!
Gość
Gość
Drobny deszcz jeszcze nie mógł zmusić Orpheusa do porzucenia pomysłu dotyczącego wrócenia do mieszkania na piechotę. Nie, kiedy wokoło było już właściwie ciemno i nie, kiedy latarnie dawały tak słabe światło. W ciemnej szacie pozostawał właściwie niezauważony, zwłaszcza, że dobrze wiedział, w którą uliczkę skręcić, by spotkać jak najmniej osób. Całkiem dobrze znał Londyn, doskonale orientował się w dzielnicy, w której mieszkał – czuł się pewniej, kiedy znał swoje otoczenie. Spacer pomagał mu też każdorazowo oczyścić umysł ze zbędnych myśli, gdy wcześniej przez parę godzin nie był sobą. Nie przepadał za odzywającymi się echami Natalie czy Roberta i dążył do jak najszybszego pozbycia się ich przy pomocy spokojnej atmosfery wieczora. Choć chłodne powietrze byłoby najbardziej zbawienne, Orpheus nie miał nic przeciwko deszczowi, nawet jeśli przez niego mokre włosy zaczęły już opadać mu na czoło, a ubrania robić cięższe niż być powinne.
Przemieszczał się szybko i pewnie, zupełnie nie mając problemów z przejściem przez co bardziej schowane w mroku uliczki. Znał tę dzielnicę jak własną kieszeń i wiedział, że nie musiał się niczego obawiać. Co wcale nie znaczyło, że nie zachowywał ostrożności; nigdy nie tracił czujności, nie pozwalała mu na to specyfika mieszkania, które sobie wybrał – choć skryte wśród niemagicznych, do których upodobnił się, jak tylko mógł, dalej pozostawało mieszkaniem wśród dużej ilości ludzi, do czego nie był przyzwyczajony. Wychował się przecież w posiadłości w głębi lasu, przez większość czasu odcięty zupełnie od kontaktu z kimś innym niż ojciec. Pomimo tego, że w dalszym ciągu czuł się w pewien sposób nieswojo, zaadaptował się idealnie. Zdobył sympatię mugoli mieszkających wokoło na tyle, by nie sprawiali mu problemów, ale też nie tak dużą, by zobowiązywała ich ona do wizyt u niego w mieszkaniu – był miły, ale wszystkich trzymał na dystans, czemu właściwie nikt się nie dziwił. Kamienica była położona w takiej dzielnicy, gdzie lepiej jest nie wsadzać nosa w nieswoje sprawy.
Dlatego też zastanowiło go, dlaczego drzwi od jego mieszkania zostały uprzednio przez kogoś otworzone. Przecież je zamykał, gdy wychodził. Wyciągnął różdżkę zza pazuchy i cicho niczym skradający się kot ruszył w głąb mieszkania. Domyślał się, kto mu tak bezpardonowo wtargnął do domu, ale ostrożności nigdy nie za wiele, dlatego był przygotowany na rzucenie zaklęcia w każdej chwili. Niepotrzebnie, gdy dotarł do wejścia do salonu, z jego wnętrza dotarł do niego błysk jasnoniebieskich tęczówek – tak jak podejrzewał, odwiedził go Felix. Schował różdżkę, obdarzając przyjaciela krótkim, jak zwykle beznamiętnym, spojrzeniem.
Bez słowa, w dalszym ciągu stojąc w przedpokoju, ściągnął z siebie przemoczoną wierzchnią część szaty i powiesił ją na pobliskim wieszaku. Zdjął też buty i już bez ryzyka zamoczenia dywanu wszedł do salonu. Dalej się nie odzywał, wydawał się być bardziej zainteresowany pozbyciem się mokrych ubrań – idąc w stronę jedynej nieobłożonej książkami komody ściągnął z siebie czarną koszulę, pozostając już w samych spodniach. Z szuflady wyciągnął ręcznik, którym natychmiast przetarł włosy, po czym znów opuścił pomieszczenie, prawdopodobnie po to, by się przebrać. W salonie zjawił się niedługą chwilę później, już w świeżych ubraniach i lekko potarganych włosach.
– Zerwałeś się ze smyczy? – zapytał bez cienia emocji w głosie, zatrzymując się w wejściu do pokoju. Oparł się luźno ramieniem o framugę, nie spuszczając z Felixa wzroku – uważnie przyglądał się jego wyglądowi i mimice twarzy, z których zazwyczaj najwięcej się dowiadywał.
Przemieszczał się szybko i pewnie, zupełnie nie mając problemów z przejściem przez co bardziej schowane w mroku uliczki. Znał tę dzielnicę jak własną kieszeń i wiedział, że nie musiał się niczego obawiać. Co wcale nie znaczyło, że nie zachowywał ostrożności; nigdy nie tracił czujności, nie pozwalała mu na to specyfika mieszkania, które sobie wybrał – choć skryte wśród niemagicznych, do których upodobnił się, jak tylko mógł, dalej pozostawało mieszkaniem wśród dużej ilości ludzi, do czego nie był przyzwyczajony. Wychował się przecież w posiadłości w głębi lasu, przez większość czasu odcięty zupełnie od kontaktu z kimś innym niż ojciec. Pomimo tego, że w dalszym ciągu czuł się w pewien sposób nieswojo, zaadaptował się idealnie. Zdobył sympatię mugoli mieszkających wokoło na tyle, by nie sprawiali mu problemów, ale też nie tak dużą, by zobowiązywała ich ona do wizyt u niego w mieszkaniu – był miły, ale wszystkich trzymał na dystans, czemu właściwie nikt się nie dziwił. Kamienica była położona w takiej dzielnicy, gdzie lepiej jest nie wsadzać nosa w nieswoje sprawy.
Dlatego też zastanowiło go, dlaczego drzwi od jego mieszkania zostały uprzednio przez kogoś otworzone. Przecież je zamykał, gdy wychodził. Wyciągnął różdżkę zza pazuchy i cicho niczym skradający się kot ruszył w głąb mieszkania. Domyślał się, kto mu tak bezpardonowo wtargnął do domu, ale ostrożności nigdy nie za wiele, dlatego był przygotowany na rzucenie zaklęcia w każdej chwili. Niepotrzebnie, gdy dotarł do wejścia do salonu, z jego wnętrza dotarł do niego błysk jasnoniebieskich tęczówek – tak jak podejrzewał, odwiedził go Felix. Schował różdżkę, obdarzając przyjaciela krótkim, jak zwykle beznamiętnym, spojrzeniem.
Bez słowa, w dalszym ciągu stojąc w przedpokoju, ściągnął z siebie przemoczoną wierzchnią część szaty i powiesił ją na pobliskim wieszaku. Zdjął też buty i już bez ryzyka zamoczenia dywanu wszedł do salonu. Dalej się nie odzywał, wydawał się być bardziej zainteresowany pozbyciem się mokrych ubrań – idąc w stronę jedynej nieobłożonej książkami komody ściągnął z siebie czarną koszulę, pozostając już w samych spodniach. Z szuflady wyciągnął ręcznik, którym natychmiast przetarł włosy, po czym znów opuścił pomieszczenie, prawdopodobnie po to, by się przebrać. W salonie zjawił się niedługą chwilę później, już w świeżych ubraniach i lekko potarganych włosach.
– Zerwałeś się ze smyczy? – zapytał bez cienia emocji w głosie, zatrzymując się w wejściu do pokoju. Oparł się luźno ramieniem o framugę, nie spuszczając z Felixa wzroku – uważnie przyglądał się jego wyglądowi i mimice twarzy, z których zazwyczaj najwięcej się dowiadywał.
Gość
Gość
|już po wizycie w przybytku rozkoszy cielesnej oraz po uroczej pogawędce z Polly, aczkolwiek jeszcze przed nielegalnymi pojedynkami.
Drogę do jego mieszkania odnajdywał w różnych momentach swojego życia; najczęściej przekraczał zarysowany zębem czasu próg, gdy popadał w nastroje skrajne. W niezmiernie rzadkich chwilach szczęścia absolutnego (półszczęście, szczęście umiarkowane również w zupełności wystarczyło) przybywał do samotni Orpheusa, by wypełnić przestrzeń przyjaciela choć namiastką swojej zaraźliwej radości; znacznie częściej miało jednak miejsce zjawisko przeciwne – kiedy to Felix, zakleszczony w stanach około depresyjnych, uciekał do ukrytej w dzielnicy mugolskiej ostoi czarodzieja, w której pragnął odnaleźć choć częściowe pocieszenie tudzież wsparcie - nawet jeśli wymagało to nauczenia się czytania między wierszami i odbierania przekazów sublimalnych, bowiem Baheire był ostatnią osobą, która mogłaby pocieszyć Cię w konwencjonalny sposób. Felix zdążył już do tego przywyknąć.
W tę właśnie potwornie nużącą noc, gdy ostatnie, czego potrzebował, to samotne błądzenie wzrokiem po konstelacjach różnorodnych, widocznych przez pokaźnych rozmiarów dziurę na swoim poddaszu… Szczelnie opatulił peleryną siebie oraz podwędzony z pracy trunek z najniższej półki (acz dający mocnego kopa), po czym teleportował się do zaułka oddalonego nieznacznie od punktu docelowego.
Nie wziął nawet pod uwagę, że o tej porze nie zastanie Orphie’go, co było zresztą ze strony Felixa dość naiwne. Postanowił jednak przewegetować w mieszkaniu dłuższą chwilę, licząc na to, że jego niedoszły kompan do zatapiania smutków w wysokoprocentowym napoju powróci jeszcze przed świtem.
Nie czuł się tak, jakby naruszał jego prywatność. Nie zamierzał przecież przeszukiwać szpargałów Baheire’a – oględziny salonu skończyły się na przestawieniu kilku niepotrzebnych drobiazgów i przetarciu opuszkiem palca powierzchni starego mebla, by przyjrzeć się, czy gruba warstwa kurzu urosła od ostatnich odwiedzin u Orpheusa.
Przewiesił wilgotną pelerynę przez oparcie fotela, aczkolwiek nadal było mu potwornie zimno – wewnętrzna warstwa ubrań zdążyła już przemoknąć. Mógł co prawda wyczarować płomyk, by ocieplić się i jednocześnie wysuszyć… Jednak zamiast tego przywołał z szafy przyjaciela coś przyjemnie suchego, narzucając na zziębnięte ciało swetropodobny twór z emanującego ciepłem materiału.
Rozsiadł się w fotelu, obejmując się ciasno ramionami. Występowanie w półnegliżu nie było chyba najlepszym pomysłem – od czasu ognistego przedstawienia na Pokątnej męczył się z katarem i paraliżującymi go dreszczami, czego nie udało mu się wyleczyć nawet za pomocą jakiegoś obrzydliwego specyfiku od znajomej.
Zupełnie stracił poczucie czasu – nie ma pojęcia, ile sekund minęło do momentu, w którym usłyszał ostrożnie stawiane przez przyjaciela kroki (pamiętał doskonale, jakie dźwięki wydają drewniane deski, uginając się pod wychudzonym ciałem Orpheusa). Baheire zjawił się na progu, a Tremaine uśmiechnął się do niego niemrawo, czując na sobie ciężar beznamiętnego spojrzenia.
Ów uśmiech zniknął równie szybko, gdy rzucone w eter pytanie rozbrzmiało i echem przez kilka sekund zdawało się rozdzierać pokój, powiększać dzielący ich dystans. Felix nie miał najmniejszej ochoty na nie odpowiadać, więc po prostu sięgnął po wątpliwej jakości trunek, a następnie za pomocą zgrabnego zaklęcia odkorkował butelkę. Tego gestu nie sposób było błędnie odczytać – nie pierdol, pijemy.
Drogę do jego mieszkania odnajdywał w różnych momentach swojego życia; najczęściej przekraczał zarysowany zębem czasu próg, gdy popadał w nastroje skrajne. W niezmiernie rzadkich chwilach szczęścia absolutnego (półszczęście, szczęście umiarkowane również w zupełności wystarczyło) przybywał do samotni Orpheusa, by wypełnić przestrzeń przyjaciela choć namiastką swojej zaraźliwej radości; znacznie częściej miało jednak miejsce zjawisko przeciwne – kiedy to Felix, zakleszczony w stanach około depresyjnych, uciekał do ukrytej w dzielnicy mugolskiej ostoi czarodzieja, w której pragnął odnaleźć choć częściowe pocieszenie tudzież wsparcie - nawet jeśli wymagało to nauczenia się czytania między wierszami i odbierania przekazów sublimalnych, bowiem Baheire był ostatnią osobą, która mogłaby pocieszyć Cię w konwencjonalny sposób. Felix zdążył już do tego przywyknąć.
W tę właśnie potwornie nużącą noc, gdy ostatnie, czego potrzebował, to samotne błądzenie wzrokiem po konstelacjach różnorodnych, widocznych przez pokaźnych rozmiarów dziurę na swoim poddaszu… Szczelnie opatulił peleryną siebie oraz podwędzony z pracy trunek z najniższej półki (acz dający mocnego kopa), po czym teleportował się do zaułka oddalonego nieznacznie od punktu docelowego.
Nie wziął nawet pod uwagę, że o tej porze nie zastanie Orphie’go, co było zresztą ze strony Felixa dość naiwne. Postanowił jednak przewegetować w mieszkaniu dłuższą chwilę, licząc na to, że jego niedoszły kompan do zatapiania smutków w wysokoprocentowym napoju powróci jeszcze przed świtem.
Nie czuł się tak, jakby naruszał jego prywatność. Nie zamierzał przecież przeszukiwać szpargałów Baheire’a – oględziny salonu skończyły się na przestawieniu kilku niepotrzebnych drobiazgów i przetarciu opuszkiem palca powierzchni starego mebla, by przyjrzeć się, czy gruba warstwa kurzu urosła od ostatnich odwiedzin u Orpheusa.
Przewiesił wilgotną pelerynę przez oparcie fotela, aczkolwiek nadal było mu potwornie zimno – wewnętrzna warstwa ubrań zdążyła już przemoknąć. Mógł co prawda wyczarować płomyk, by ocieplić się i jednocześnie wysuszyć… Jednak zamiast tego przywołał z szafy przyjaciela coś przyjemnie suchego, narzucając na zziębnięte ciało swetropodobny twór z emanującego ciepłem materiału.
Rozsiadł się w fotelu, obejmując się ciasno ramionami. Występowanie w półnegliżu nie było chyba najlepszym pomysłem – od czasu ognistego przedstawienia na Pokątnej męczył się z katarem i paraliżującymi go dreszczami, czego nie udało mu się wyleczyć nawet za pomocą jakiegoś obrzydliwego specyfiku od znajomej.
Zupełnie stracił poczucie czasu – nie ma pojęcia, ile sekund minęło do momentu, w którym usłyszał ostrożnie stawiane przez przyjaciela kroki (pamiętał doskonale, jakie dźwięki wydają drewniane deski, uginając się pod wychudzonym ciałem Orpheusa). Baheire zjawił się na progu, a Tremaine uśmiechnął się do niego niemrawo, czując na sobie ciężar beznamiętnego spojrzenia.
Ów uśmiech zniknął równie szybko, gdy rzucone w eter pytanie rozbrzmiało i echem przez kilka sekund zdawało się rozdzierać pokój, powiększać dzielący ich dystans. Felix nie miał najmniejszej ochoty na nie odpowiadać, więc po prostu sięgnął po wątpliwej jakości trunek, a następnie za pomocą zgrabnego zaklęcia odkorkował butelkę. Tego gestu nie sposób było błędnie odczytać – nie pierdol, pijemy.
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jedynym upoważnionym do zakłócania spokoju mieszkania Orpheusa był Felix. Tak samo jak tylko on mógł pojawiać się tam niezapowiadany, a także przesiadywać w nim pod jego nieobecność. Baheire nie obawiał się zostawiać go samego w jego małej samotni, bo miał pewność zarówno tego, że nic z niej nie zginie, jak i tego, że Tremaine nie jest idiotą i wie, że pewnych przedmiotów nie dotyka się gołą skórą. Nie spodziewał się więc zastać na miejscu trupa. Nie bał się też tego, że Felix zawędruje w miejsca bardziej prywatne czy zajrzy do szafek i zobaczy rzeczy, których, teoretycznie, żaden szanujący się czarodziej nie powinien trzymać w domu. Pomimo tego, że czarną magią parali się nawet arystokraci, wciąż była ona uważana za plugawą, a jej stosowanie ministerstwo surowo karało – nie zdawali sobie sprawy, jak wiele tracą, odrzucając potęgę z niej płynącą. Może sposób dojścia do owej potęgi był dość krwawy… ale kto ją zdobył bez żadnych poświęceń? Wielkość wymagała ofiar. W mieszkaniu Orpheusa było wiele przedmiotów, świadczących o tym, że czarna magia go fascynuje albo nawet – wypełnia sporą część jego życia, ale Felix nie powinien być tym zdumiony, bo przecież podzielał tę satysfakcję, a nawet był świadkiem zdobycia przez Baheire’a części jego czarnomagicznego dobytku. Pamiątki z ich wspólnej podróży do tej pory leżały w różnych częściach mieszkania, a w samym salonie: trzy zasuszone główki wiszące na ścianie, kościana podkładka na książki leżąca na biurku, dwie srebrne broszki z ciemnymi kamieniami znajdujące swoje miejsce na komodzie, a niedaleko nich połyskujące złoto dwa skarabeusze oraz srebrny puchar, również stojący na komodzie. To i tak było niewiele, a nawet dość niewinnie, przedmioty o większej mocy trzymał w swoim sekretnym pokoiku, choć i tak największa część jego kolekcji znajdowała się w miejscu, którego nie pokazywał nikomu – w swoim rodzinnym domu.
Felixa nie zastał jednak z żadnym ciekawym przedmiotem pod pachą, o którym miałby ochotę z nim porozmawiać, a z flaszką jakiegoś alkoholu. Ogólnie przybysz prezentował beznadziejnie – zmarznięty (Orpheusowi nie umknął fakt, że przyjaciel zajrzał go jego szafy), chyba miał dreszcze, bladość jego skóry była większa niż zazwyczaj, a wyraz twarzy jakby bardziej zmarnowany. Nic nie wskazywało na to, że u niego wszystko w porządku (przyniesiona butelka tylko to potwierdzała), dlatego Baheire nawet nie trudził się z zadaniem takiego pytania. Obserwował tylko, jak na jego zagadnięcie na temat sprawy z aurorami niemrawy uśmiech opuszcza usta Felixa i między nimi pojawia się ciężka cisza. Żaden z nich jej nie przerwał, Tremaine zamiast tego odkorkował butelkę i spojrzał na niego znacząco. Tak, Orpheus doskonale odczytał ten niewerbalny przekaz, dlatego też chwilę później odbił się ramieniem od framugi drzwi i ruszył niespiesznie w stronę kanapy. Ułożył się albo może trafniej – rozwalił się na niej swobodnie, wyciągając zaraz różdżkę i wykonując nią krótki ruch. Dwie szklanki posłusznie pojawiły na stoliku pomiędzy nimi, więc Baheire gestem zachęcił przyjaciela do napełnienia ich trunkiem. W dalszym ciągu milczał i ani myślał zwalniać Felixa z ciężaru swojego spojrzenia. Czekał, aż on zacznie mówić o tym, co go męczy albo o tym, o czym chciałby rozmawiać, żeby nie myśleć, że coś go męczy. A czy później i tak mu o wszystkim powie.
Felixa nie zastał jednak z żadnym ciekawym przedmiotem pod pachą, o którym miałby ochotę z nim porozmawiać, a z flaszką jakiegoś alkoholu. Ogólnie przybysz prezentował beznadziejnie – zmarznięty (Orpheusowi nie umknął fakt, że przyjaciel zajrzał go jego szafy), chyba miał dreszcze, bladość jego skóry była większa niż zazwyczaj, a wyraz twarzy jakby bardziej zmarnowany. Nic nie wskazywało na to, że u niego wszystko w porządku (przyniesiona butelka tylko to potwierdzała), dlatego Baheire nawet nie trudził się z zadaniem takiego pytania. Obserwował tylko, jak na jego zagadnięcie na temat sprawy z aurorami niemrawy uśmiech opuszcza usta Felixa i między nimi pojawia się ciężka cisza. Żaden z nich jej nie przerwał, Tremaine zamiast tego odkorkował butelkę i spojrzał na niego znacząco. Tak, Orpheus doskonale odczytał ten niewerbalny przekaz, dlatego też chwilę później odbił się ramieniem od framugi drzwi i ruszył niespiesznie w stronę kanapy. Ułożył się albo może trafniej – rozwalił się na niej swobodnie, wyciągając zaraz różdżkę i wykonując nią krótki ruch. Dwie szklanki posłusznie pojawiły na stoliku pomiędzy nimi, więc Baheire gestem zachęcił przyjaciela do napełnienia ich trunkiem. W dalszym ciągu milczał i ani myślał zwalniać Felixa z ciężaru swojego spojrzenia. Czekał, aż on zacznie mówić o tym, co go męczy albo o tym, o czym chciałby rozmawiać, żeby nie myśleć, że coś go męczy. A czy później i tak mu o wszystkim powie.
Gość
Gość
Jedna tylko osoba działała na Felixa w tak skrajnie dychotomiczny sposób. Jedno tylko spojrzenie potrafiło rozebrać jego chaotyczność intrapersonalną na pojedyncze emocje, przesiewając miszmasz wszelakich znaków werbalnych tudzież niewerbalnych przez swoje niezwykle wyczulone sito percepcji. Jednego tylko dotyku bał się panicznie, jednocześnie pragnąc go… każdym fragmentem swojego ciała?
Kiedyś miał go niemal na wyłączność – w szaleństwie gwiaździstych nocy ostrożnie zakradał się spojrzeniem do jego przestrzeni, błądził na wpół nieprzytomnym wzrokiem po niedoskonałościach i doskonałościach ułożonego na zniszczonym postumencie ciała pogrążonego we śnie kompana, które w świetle dogorywającego płomienia przypominało nieruchomy posąg, wyciosany dłutem antycznych mistrzów; wypity wieczorową porą trunek wątpliwej jakości uderzał do głowy, a Felix pozwalał się okiełznać myślom niebezpiecznym i osobliwym – kiedy to wyobrażał sobie, że przebija się przez kilkunastocentymetrowy mur oddzielającej ich od siebie przestrzeni, po czym zaczyna nieśmiało badać swoimi ustami fakturę lekko rozchylonych warg Orpheusa. Łapał się na tym, że pragnie musnąć je opuszkami palców - aby upewnić się, że ktoś taki nie jest tylko senną fatamorganą; żeby owe usta narysować na twarzy przyjaciela raz jeszcze – tym razem na wieczność zaklęte w radosnym grymasie. A gdy zaczynał sobie wyobrażać, że duszą się we wspólnie schwytanym oddechu, całując się boleśnie, pospiesznie, niechlujnie i zachłannie… Mniej więcej w tym momencie Tremaine zwiększał dzielący ich dystans – nie ufał sobie na tyle, żeby być przekonanym, że nie złamie się; że za którymś razem nie zrobi czegoś skrajnie głupiego, przez co utraci go już na zawsze – nieodwracalnie, nieodwołalnie.
Karał się za absurdalność swoich myśli zawsze w ten sam sposób – po prostu zamykał powieki, zmuszając się do snu. Aczkolwiek i tak zasypiał utulany przez melodię równomiernego oddechu Orpheusa. A następnego oraz każdego innego dnia ukrywał niepokojące uczucia na samym dnie swego serca.
Wibrująca w powietrzu cisza doprowadzała go do szału – bowiem Baheire zdominował całkowicie ich niewerbalną konwersację. Felix z każdą kolejną sekundą czuł się coraz bardziej nieswojo. W chwilach takich, jak ta, miał wrażenie, że Orpheus czyta mu w myślach; że dokopuje się również do tych regionów umysłu Tremaine’a, do których absolutnie nie ma wstępu.
- Ostatniej nocy przeliczyłem, ile jeszcze zostało mi dni – zakłócił ciszę, podejmując temat, do którego nawiązał swoją uszczypliwą uwagą Baheire jakieś kilka minut temu. Nie musiał dodawać, o jakie dni się rozchodziło – to przecież rozumiało się samo przez się. – I zacząłem się zastanawiać, czy nie prościej byłoby po prostu uciec… Zaszyć się w jakimś przypadkowym miejscu, gdzie nikt nigdy by mnie nie szukał – gdzie nawet Ty nie mógłbyś mnie znaleźć. – Ale tak na dobrą sprawę… Zamieniłbym jedno więzienie na drugie – tym razem sam skazując się na dożywocie – kontynuował pozornie beznamiętnym tonem; wzrok zawiesił gdzieś na wysokości swojej szklanki. Nie sprawdził nawet, czy Orpheus w ogóle słucha tych smętnych rozważań; potrzebował się po prostu wygadać. – Drażni mnie zawarty z aurorami układ, ale… Nie potrafiłbym przecież funkcjonować w innym środowisku…? – to chyba nie było do końca pytanie; a nawet jeśli było - to z całą pewnością nie oczekiwał na nie odpowiedzi.
Uznał, że swoim depresyjnym monologiem całkowicie zanudzi nie tylko Baheire'a, ale również siebie, więc postanowił, iż wyczerpał już na dzisiaj limit słów odnoszących się do porozumienia z Biurem Aurorów.
Wypił duszkiem zawartość kieliszka, krzywiąc się jedynie odrobinę, gdy poczuł, jakby ktoś rozpalił ognisko w jego gardle. Mało który alkohol podrażniał przełyk tak, jak to paskudztwo.
- Powiedz lepiej, co u Ciebie…
Kiedyś miał go niemal na wyłączność – w szaleństwie gwiaździstych nocy ostrożnie zakradał się spojrzeniem do jego przestrzeni, błądził na wpół nieprzytomnym wzrokiem po niedoskonałościach i doskonałościach ułożonego na zniszczonym postumencie ciała pogrążonego we śnie kompana, które w świetle dogorywającego płomienia przypominało nieruchomy posąg, wyciosany dłutem antycznych mistrzów; wypity wieczorową porą trunek wątpliwej jakości uderzał do głowy, a Felix pozwalał się okiełznać myślom niebezpiecznym i osobliwym – kiedy to wyobrażał sobie, że przebija się przez kilkunastocentymetrowy mur oddzielającej ich od siebie przestrzeni, po czym zaczyna nieśmiało badać swoimi ustami fakturę lekko rozchylonych warg Orpheusa. Łapał się na tym, że pragnie musnąć je opuszkami palców - aby upewnić się, że ktoś taki nie jest tylko senną fatamorganą; żeby owe usta narysować na twarzy przyjaciela raz jeszcze – tym razem na wieczność zaklęte w radosnym grymasie. A gdy zaczynał sobie wyobrażać, że duszą się we wspólnie schwytanym oddechu, całując się boleśnie, pospiesznie, niechlujnie i zachłannie… Mniej więcej w tym momencie Tremaine zwiększał dzielący ich dystans – nie ufał sobie na tyle, żeby być przekonanym, że nie złamie się; że za którymś razem nie zrobi czegoś skrajnie głupiego, przez co utraci go już na zawsze – nieodwracalnie, nieodwołalnie.
Karał się za absurdalność swoich myśli zawsze w ten sam sposób – po prostu zamykał powieki, zmuszając się do snu. Aczkolwiek i tak zasypiał utulany przez melodię równomiernego oddechu Orpheusa. A następnego oraz każdego innego dnia ukrywał niepokojące uczucia na samym dnie swego serca.
Wibrująca w powietrzu cisza doprowadzała go do szału – bowiem Baheire zdominował całkowicie ich niewerbalną konwersację. Felix z każdą kolejną sekundą czuł się coraz bardziej nieswojo. W chwilach takich, jak ta, miał wrażenie, że Orpheus czyta mu w myślach; że dokopuje się również do tych regionów umysłu Tremaine’a, do których absolutnie nie ma wstępu.
- Ostatniej nocy przeliczyłem, ile jeszcze zostało mi dni – zakłócił ciszę, podejmując temat, do którego nawiązał swoją uszczypliwą uwagą Baheire jakieś kilka minut temu. Nie musiał dodawać, o jakie dni się rozchodziło – to przecież rozumiało się samo przez się. – I zacząłem się zastanawiać, czy nie prościej byłoby po prostu uciec… Zaszyć się w jakimś przypadkowym miejscu, gdzie nikt nigdy by mnie nie szukał – gdzie nawet Ty nie mógłbyś mnie znaleźć. – Ale tak na dobrą sprawę… Zamieniłbym jedno więzienie na drugie – tym razem sam skazując się na dożywocie – kontynuował pozornie beznamiętnym tonem; wzrok zawiesił gdzieś na wysokości swojej szklanki. Nie sprawdził nawet, czy Orpheus w ogóle słucha tych smętnych rozważań; potrzebował się po prostu wygadać. – Drażni mnie zawarty z aurorami układ, ale… Nie potrafiłbym przecież funkcjonować w innym środowisku…? – to chyba nie było do końca pytanie; a nawet jeśli było - to z całą pewnością nie oczekiwał na nie odpowiedzi.
Uznał, że swoim depresyjnym monologiem całkowicie zanudzi nie tylko Baheire'a, ale również siebie, więc postanowił, iż wyczerpał już na dzisiaj limit słów odnoszących się do porozumienia z Biurem Aurorów.
Wypił duszkiem zawartość kieliszka, krzywiąc się jedynie odrobinę, gdy poczuł, jakby ktoś rozpalił ognisko w jego gardle. Mało który alkohol podrażniał przełyk tak, jak to paskudztwo.
- Powiedz lepiej, co u Ciebie…
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Być może wbrew pozorom, Orpheus otaczał się wieloma ludźmi, z którymi utrzymywał pozytywne, bądź względnie pozytywne, stosunki. Nie mógł żyć w całkowitym odosobnieniu chociażby dlatego, że kontakty z innymi były opłacalne – sam nie mógłby załatwić sobie tylu rzeczy, ile zapewniały mu odpowiednie kontakty. W utrzymywaniu znajomości najczęściej kierował się zyskiem własnym, rzadziej z powodu szacunku, jaki odczuwał do drugiej osoby, niewielu osobom udawało się zainteresować go sobą, ale zaufanie, pełne zaufanie, miał tylko do jednej osoby. Obecnie siedzącej przed nim w fotelu, trzęsącej się z zimna i wyglądającej jak siedem nieszczęść – do Felixa.
Teoretycznie nie powinien dopuszczać go tak blisko siebie ze względu na ten jego niewygodny układ z aurorami. Patrząc na to, czym Orpheus się zajmuje, nie było najmądrzejszym trzymać Tremaine’a tak blisko siebie, ale dopóki Baheire milczał na temat swoich interesów i ewentualnie mówił tylko o ich legalnej stronie (przez co rozumiał pracę w sklepie), zagrożenie było utrzymywane na poziomie minimalnym. Zresztą, w razie czego wiedział, że w razie wpadki zostanie ostrzeżony przez Felixa, co pozwoli mu odpowiednio szybko zniknąć z widoku.
Orpheus na dobrą sprawę nie wiedział, w którym momencie zaczął tak ufać Tremaine’owi. Czy było to w czasach Hogwartu, kiedy po raz pierwszy wyjawił komuś innemu swoje prawdziwe nazwisko, czy w momencie, w którym wytypował go jako towarzysza swojej podróży, czy może już podczas wyprawy, gdzie nie brakowało niebezpieczeństw i nawzajem nie raz i nie dwa ratowali sobie skórę. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim znaczenie Felixa w jego życiu urosło i jeśli fakt, że jego obecność na dłuższą metę go nie irytowała oraz to, że był gotów pomóc mu wyjść z każdego bagna, w jakie się wpakował (choć nigdy nie powiedziałby mu o tym wprost), czyniła ich przyjaciółmi, to chyba faktycznie powinien uznać tę więź, pomimo, że o samej przyjaźni raczej nie wiedział za wiele.
Dlatego naprawdę słuchał tego, co Felix ma do powiedzenia, a nie jedynie pozwalał słowom przelecieć obok, pomimo tego, że temat jego służby u aurorów co jakiś czas przewijał się w ich rozmowach i z powodzeniem mógł zostać uznany za męczący.
– I dlatego masz taką minę? Dni upływają – powiedział tylko, sięgając ręką po szklankę z alkoholem, którego niewielki łyk zaraz upił. Już więcej za tobą niż przed tobą, Felixie, zdawało się mówić jego spokojne spojrzenie. T y l k o rok. – Zastanawiasz się nad wieczną ucieczką niż poczekaniem do końca umowy? – uprzejmie zapytał, upewniając się, czy dobrze zrozumiał. Bo jeśli dobrze… Felix naprawdę wolał ukrywać się przez długi, długi czas, dostając do swojej kartoteki pieczątkę poszukiwanego, a w razie złapania szybki proces i Azkaban niż przeczekać resztę umowy? Brew Orpheusa uniosła się, nadając jego wzrokowi bardzo wymownego charakteru. Zaraz Tremaine jednak zmienił temat, a Baheire wykorzystał przerwę pomiędzy jednym jego pytaniem a drugim na dopicie alkoholu. Poczuł mocne pieczenie w gardle, ale nie skrzywił się, jedynie milczał przez dłuższą niż zazwyczaj chwilę.
– Wszystko zmierza w dobrym kierunku – odpowiedział w końcu, a w jego oczach pojawił się niezapowiadający niczego dobrego błysk. W jednej chwili przed oczami zobaczył złociste włosy młodszej siostry Vane i jej rezolutną twarzyczkę. Przed zrealizowaniem planu nie powstrzyma go nawet fakt, że Clarissa jest narzeczoną jego pracodawcy – bywa. Nie liczył się ze środkami, ważny był sam efekt.
Po chwili oczy Orpheusa znowu przyćmiła beznamiętność. Nie chciał ciągnąć tematu, Felix powinien się domyślić, o czym mówi, a nawet jeśli nie, to niedługo rubryka „zaginieni” w Proroku Codziennym na pewno naprowadzi go na właściwą myśl.
– Ile zamierzasz dzisiaj wypić? – zapytał, chwytając za butelkę i znów napełniając ich szklanki. Może powinien sięgnąć po coś bardziej eleganckiego? Tak z okazji osiągnięcia pomniejszego celu. Nie był do końca pewien, ale chyba miał gdzieś jeszcze butelki ognistej. Za którą chyba nie powinni się brać, jeśli Felix chce jeszcze dzisiaj wrócić do swojego mieszkania.
Teoretycznie nie powinien dopuszczać go tak blisko siebie ze względu na ten jego niewygodny układ z aurorami. Patrząc na to, czym Orpheus się zajmuje, nie było najmądrzejszym trzymać Tremaine’a tak blisko siebie, ale dopóki Baheire milczał na temat swoich interesów i ewentualnie mówił tylko o ich legalnej stronie (przez co rozumiał pracę w sklepie), zagrożenie było utrzymywane na poziomie minimalnym. Zresztą, w razie czego wiedział, że w razie wpadki zostanie ostrzeżony przez Felixa, co pozwoli mu odpowiednio szybko zniknąć z widoku.
Orpheus na dobrą sprawę nie wiedział, w którym momencie zaczął tak ufać Tremaine’owi. Czy było to w czasach Hogwartu, kiedy po raz pierwszy wyjawił komuś innemu swoje prawdziwe nazwisko, czy w momencie, w którym wytypował go jako towarzysza swojej podróży, czy może już podczas wyprawy, gdzie nie brakowało niebezpieczeństw i nawzajem nie raz i nie dwa ratowali sobie skórę. Gdzieś pomiędzy tym wszystkim znaczenie Felixa w jego życiu urosło i jeśli fakt, że jego obecność na dłuższą metę go nie irytowała oraz to, że był gotów pomóc mu wyjść z każdego bagna, w jakie się wpakował (choć nigdy nie powiedziałby mu o tym wprost), czyniła ich przyjaciółmi, to chyba faktycznie powinien uznać tę więź, pomimo, że o samej przyjaźni raczej nie wiedział za wiele.
Dlatego naprawdę słuchał tego, co Felix ma do powiedzenia, a nie jedynie pozwalał słowom przelecieć obok, pomimo tego, że temat jego służby u aurorów co jakiś czas przewijał się w ich rozmowach i z powodzeniem mógł zostać uznany za męczący.
– I dlatego masz taką minę? Dni upływają – powiedział tylko, sięgając ręką po szklankę z alkoholem, którego niewielki łyk zaraz upił. Już więcej za tobą niż przed tobą, Felixie, zdawało się mówić jego spokojne spojrzenie. T y l k o rok. – Zastanawiasz się nad wieczną ucieczką niż poczekaniem do końca umowy? – uprzejmie zapytał, upewniając się, czy dobrze zrozumiał. Bo jeśli dobrze… Felix naprawdę wolał ukrywać się przez długi, długi czas, dostając do swojej kartoteki pieczątkę poszukiwanego, a w razie złapania szybki proces i Azkaban niż przeczekać resztę umowy? Brew Orpheusa uniosła się, nadając jego wzrokowi bardzo wymownego charakteru. Zaraz Tremaine jednak zmienił temat, a Baheire wykorzystał przerwę pomiędzy jednym jego pytaniem a drugim na dopicie alkoholu. Poczuł mocne pieczenie w gardle, ale nie skrzywił się, jedynie milczał przez dłuższą niż zazwyczaj chwilę.
– Wszystko zmierza w dobrym kierunku – odpowiedział w końcu, a w jego oczach pojawił się niezapowiadający niczego dobrego błysk. W jednej chwili przed oczami zobaczył złociste włosy młodszej siostry Vane i jej rezolutną twarzyczkę. Przed zrealizowaniem planu nie powstrzyma go nawet fakt, że Clarissa jest narzeczoną jego pracodawcy – bywa. Nie liczył się ze środkami, ważny był sam efekt.
Po chwili oczy Orpheusa znowu przyćmiła beznamiętność. Nie chciał ciągnąć tematu, Felix powinien się domyślić, o czym mówi, a nawet jeśli nie, to niedługo rubryka „zaginieni” w Proroku Codziennym na pewno naprowadzi go na właściwą myśl.
– Ile zamierzasz dzisiaj wypić? – zapytał, chwytając za butelkę i znów napełniając ich szklanki. Może powinien sięgnąć po coś bardziej eleganckiego? Tak z okazji osiągnięcia pomniejszego celu. Nie był do końca pewien, ale chyba miał gdzieś jeszcze butelki ognistej. Za którą chyba nie powinni się brać, jeśli Felix chce jeszcze dzisiaj wrócić do swojego mieszkania.
Gość
Gość
Gdy dwa lata temu podpisał własną krwią cyrograf, skazując się na permanentną inwigilację, tak naprawdę najbardziej wcale nie zabolało go to, że stał się po części marionetką aurorów, która będzie musiała bezwiednie poddawać się ich poleceniom – lecz zatrważająca go perspektywa konieczności zerwania kontaktu z Orpheusem (aby go chronić?). Bowiem jeszcze wtedy uważał, że jest wystarczająco silny, żeby z dnia na dzień zaprzestać pojawiania się w życiu przyjaciela; by spalić wszystkie pamiątki po nim, licząc na to, że być może z czasem ze wspólnych wspomnień pozostaną jedynie spopielone, chaotyczne myśli, które przestaną tlić się na sercu z tak uciążliwą intensywnością jak do tej pory.
Życie dość szybko zweryfikowało to postanowienie – nie minął nawet miesiąc, a Tremaine już łaknął zobaczyć się z Baheirem tak bardzo, że nie wytrzymał kolejnego tygodnia i pojawił się u progu Orpheusa w stanie silnego wzburzenia. Przeprowadził wtedy jedną z najtrudniejszych rozmów w całym swoim życiu – przyznanie się do porażki na całej linii nie przyszło mu z łatwością.
Najgorzej czuł się z tym, że samą swoją obecnością naraża przyjaciela na nieprzyjemne konsekwencje – jeszcze wtedy w jego mieszkaniu można było znaleźć zbyt wiele nielegalnych przedmiotów, by ktokolwiek z Biura Aurorów przeszedł obok takiej kolekcji obojętnie. Jednakże wypracowali swoistego rodzaju porozumienie – pod żadnym pozorem Baheire nie mógł mówić Felixowi o szemranej stronie interesów ani tym bardziej nie wolno mu było zdradzać, gdzie przeniósł większość posiadanych artefaktów. Tremaine łudził się, że te środki zaradcze w zupełności wystarczą – aczkolwiek wciąż wiedział pewne rzeczy, których wiedzieć nie powinien – i jeśli Potter zapytałby go o tego konkretnego pracownika Borgina i Burkes’a... pod wpływem odpowiedniego zaklęcia albo eliksiru mógłby zdradzić sporo informacji nieprzeznaczonych dla uszu funkcjonariusza…
Chyba nigdy nie wybaczyłby sobie pociągnięcia Opheusa na sam dół... za sobą. Choć z drugiej strony on sam znajdował się z własnej woli na innego rodzaju dnie - bowiem jego życie nieustannie zatruwało pragnienie zemsty.
Jednak à propos tarapatów i tendencji tej dwójki do wpakowywania się w kabałę… Byłby zupełnie zapomniał...
Przewiesił się dosłownie na chwilę przez oparcie, by dostać się do kieszeni swojej peleryny, obciążonej przez pewien drobiazg. Wyciągnął zawinięty we wczorajszego Proroka kryształ, który zdobył dzięki swojej znajomej, i położył niezgrabny pakunek na środku stolika.
- Nie licz na to, że dostaniesz na gwiazdkę coś jeszcze. Wydałem na to całe swoje oszczędności, ale mam wrażenie, że przy naszym trybie życia mogą nam się kiedyś przydać… – podejrzewał, że Baheire doskonale wie, do czego służą białe kryształy; liczył jednak na to, że zna tylko ich zastosowanie, natomiast nie pomni całej tej romantycznej otoczki oraz opowieści o kamieniach zakochanych.
Spokojny tembr głosu Orpheusa ukoił Felixa, który wygiął usta w nieznacznym uśmiechu.
- Przecież wiesz, że nie rozważam tego na poważnie… Po prostu musiałem trochę się nad sobą poużalać… – powiedział na granicy słyszalności, czując na sobie to niepokojąco uważne spojrzenie przyjaciela – Baheire zdawał się nie spuszczać go z oczu nawet na chwilę.
Choć Tremaine był lekko przyćmiony miszmaszem czynników wpływających na jego mizerne samopoczucie (alkohol też się do tego przyczynił; na pusty żołądek zdążyli wypić już ponad połowę butelki), to jednak jego uwadze nie uszła zmiana w głosie przyjaciela, gdy zapewniał, że wszystko zmierza w dobrym kierunku…
- Orphie… co Ty…? – wymamrotał, gorączkowo starając się w myślach dopowiedzieć niedopowiedziane. Wiedział dość sporo o planach przyjaciela (nie zaryzykowałby stwierdzenia, że niemal wszystko, ale z całą pewnością więcej niż ktokolwiek inny), a ich realizacja nie zapowiadała niczego dobrego dla nikogo poza Orpheusem, który zatracił się całkowicie na grząskiej ścieżce wendety. – Kto? – zapytał po prostu, usilnie starając się, by to pytanie nie zabrzmiało oceniająco.
Był w stanie pomóc mu w niemal każdy możliwy sposób, ale chyba jednak przecięcie nici czyjegoś życia… Tremaine miał na sumieniu sporo; nie wyobrażał sobie jednak przekreślenia istnienia człowieka – jakkolwiek ten ktoś by na to nie zasłużył.
- Hm? – na pytanie Orpheusa zareagował z opóźnieniem, gdyż wciąż pochłaniały go myśli o tym, co zwiastuje niebezpieczny błysk w tęczówkach koloru nieba przed burzą. – Dużo – sprecyzował na tyle, na ile w tym momencie potrafił i sięgnął po kolejną szklankę, wypełnioną niemal po brzegi złocistym trunkiem. Zdecydowanie będzie go potrzebował dużo, dużo więcej, jeśli ma przełknąć tak ciężkostrawną informację.
Życie dość szybko zweryfikowało to postanowienie – nie minął nawet miesiąc, a Tremaine już łaknął zobaczyć się z Baheirem tak bardzo, że nie wytrzymał kolejnego tygodnia i pojawił się u progu Orpheusa w stanie silnego wzburzenia. Przeprowadził wtedy jedną z najtrudniejszych rozmów w całym swoim życiu – przyznanie się do porażki na całej linii nie przyszło mu z łatwością.
Najgorzej czuł się z tym, że samą swoją obecnością naraża przyjaciela na nieprzyjemne konsekwencje – jeszcze wtedy w jego mieszkaniu można było znaleźć zbyt wiele nielegalnych przedmiotów, by ktokolwiek z Biura Aurorów przeszedł obok takiej kolekcji obojętnie. Jednakże wypracowali swoistego rodzaju porozumienie – pod żadnym pozorem Baheire nie mógł mówić Felixowi o szemranej stronie interesów ani tym bardziej nie wolno mu było zdradzać, gdzie przeniósł większość posiadanych artefaktów. Tremaine łudził się, że te środki zaradcze w zupełności wystarczą – aczkolwiek wciąż wiedział pewne rzeczy, których wiedzieć nie powinien – i jeśli Potter zapytałby go o tego konkretnego pracownika Borgina i Burkes’a... pod wpływem odpowiedniego zaklęcia albo eliksiru mógłby zdradzić sporo informacji nieprzeznaczonych dla uszu funkcjonariusza…
Chyba nigdy nie wybaczyłby sobie pociągnięcia Opheusa na sam dół... za sobą. Choć z drugiej strony on sam znajdował się z własnej woli na innego rodzaju dnie - bowiem jego życie nieustannie zatruwało pragnienie zemsty.
Jednak à propos tarapatów i tendencji tej dwójki do wpakowywania się w kabałę… Byłby zupełnie zapomniał...
Przewiesił się dosłownie na chwilę przez oparcie, by dostać się do kieszeni swojej peleryny, obciążonej przez pewien drobiazg. Wyciągnął zawinięty we wczorajszego Proroka kryształ, który zdobył dzięki swojej znajomej, i położył niezgrabny pakunek na środku stolika.
- Nie licz na to, że dostaniesz na gwiazdkę coś jeszcze. Wydałem na to całe swoje oszczędności, ale mam wrażenie, że przy naszym trybie życia mogą nam się kiedyś przydać… – podejrzewał, że Baheire doskonale wie, do czego służą białe kryształy; liczył jednak na to, że zna tylko ich zastosowanie, natomiast nie pomni całej tej romantycznej otoczki oraz opowieści o kamieniach zakochanych.
Spokojny tembr głosu Orpheusa ukoił Felixa, który wygiął usta w nieznacznym uśmiechu.
- Przecież wiesz, że nie rozważam tego na poważnie… Po prostu musiałem trochę się nad sobą poużalać… – powiedział na granicy słyszalności, czując na sobie to niepokojąco uważne spojrzenie przyjaciela – Baheire zdawał się nie spuszczać go z oczu nawet na chwilę.
Choć Tremaine był lekko przyćmiony miszmaszem czynników wpływających na jego mizerne samopoczucie (alkohol też się do tego przyczynił; na pusty żołądek zdążyli wypić już ponad połowę butelki), to jednak jego uwadze nie uszła zmiana w głosie przyjaciela, gdy zapewniał, że wszystko zmierza w dobrym kierunku…
- Orphie… co Ty…? – wymamrotał, gorączkowo starając się w myślach dopowiedzieć niedopowiedziane. Wiedział dość sporo o planach przyjaciela (nie zaryzykowałby stwierdzenia, że niemal wszystko, ale z całą pewnością więcej niż ktokolwiek inny), a ich realizacja nie zapowiadała niczego dobrego dla nikogo poza Orpheusem, który zatracił się całkowicie na grząskiej ścieżce wendety. – Kto? – zapytał po prostu, usilnie starając się, by to pytanie nie zabrzmiało oceniająco.
Był w stanie pomóc mu w niemal każdy możliwy sposób, ale chyba jednak przecięcie nici czyjegoś życia… Tremaine miał na sumieniu sporo; nie wyobrażał sobie jednak przekreślenia istnienia człowieka – jakkolwiek ten ktoś by na to nie zasłużył.
- Hm? – na pytanie Orpheusa zareagował z opóźnieniem, gdyż wciąż pochłaniały go myśli o tym, co zwiastuje niebezpieczny błysk w tęczówkach koloru nieba przed burzą. – Dużo – sprecyzował na tyle, na ile w tym momencie potrafił i sięgnął po kolejną szklankę, wypełnioną niemal po brzegi złocistym trunkiem. Zdecydowanie będzie go potrzebował dużo, dużo więcej, jeśli ma przełknąć tak ciężkostrawną informację.
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czasami zastanawiał się, co powiedziałby Cyprus na wieść o tym, że jego syn zadaje się z Felixem Tremaine’em, ba!, że w sporym stopniu mu ufa. Za każdym razem Orpheus nie potrafił jednak dojść ze sobą do porozumienia, będąc rozdwojonym pomiędzy dwoma rozwiązaniami: albo doceniłby wzajemną lojalność i powzięte środki ostrożności, albo kazałby mu zerwać kontakt z Felixem, nazywając go nieodpowiedzialnym głupcem. Obie opcje były tak samo prawdopodobne. Chociaż istniało jeszcze trzecie rozwiązanie, w którym pan Lestrange po prostu czekałby na rozwój wydarzeń, przekonany, że czas sam zweryfikuje wybór jego syna. Tremaine okazałby się pomocą lub zgubą. Cyprus z całą pewnością doceniłby fakt, że Orpheus mógł się sparzyć na własnoręcznie podjętej decyzji. Pewnie pomógłby mu wydostać się z kłopotów, jednocześnie zakazując mu jakichkolwiek dalszych kontaktów z ich źródłem. Byłby gniewny, ale i wyrozumiały, co Baheire w pełni zrozumiałby i pokornie poddał się woli ojca. Cyprus jednak nie żył, Orpheus sam zadecydował, co ma robić i jedyne, na co mógł liczyć, to to, żeby Felix nie nawalił, bo w razie kłopotów nikt mu nie pomoże. Nie miał tylu talentów, co Cyprus, jego kontakty nie były tak szerokie, jego zdolności interpersonalne tak rozwinięte, co czyniło go na tyle upośledzonym, że mógł dać się pogrążyć. Ale śmierć jego ojca zbiegła się z niefortunną wpadką Tremaine’a i Orpheus podejrzewał, że jego podświadoma potrzeba posiadania kogoś obok siebie zwyciężyła (choć nigdy nie wypłakiwał się Felixowi w ramię) i podjął ryzyko, czego do tej pory nie żałował. I miał nadzieję, że tak pozostanie.
To chyba właśnie zaufanie było powodem, dla którego siedział taki odprężony i wcale nie wyczekiwał wiadomości, że musi się zmywać, bo lada chwila aurorzy zrobią najazd na jego mieszkanie. Leniwie rozłożył się na kanapie, powoli obracając szklankę w dłoniach i obserwując, jak Felix grzebie za czymś w swojej pelerynie. Bez słowa sięgnął ręką po prezent, na moment odkładając naczynie z alkoholem na stół.
Ach.
Kąciki ust Oprheusa lekko drgnęły, kiedy zobaczył, co takiego Tremaine chciał mu ofiarować. Kiwnął tylko głową na jego słowa, unosząc swój kryształ do góry i uważnie go oglądając. Oczywiście, że znał całą tą miłosną otoczkę kryształów i chyba rozumiało się samo przez się, że zamierzał to wypomnieć przyjacielowi. Jednak zakochani czy nie, kamienie z całą pewnością się przydadzą. Obaj prowadzili niebezpieczny tryb życia, a nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się wsparcie.
– Romantycznie – podsumował w końcu, przenosząc wzrok z powrotem na Felixa. Uniósł łańcuszek nieco wyżej i lekko wysunął przed siebie. – Może masz ochotę założyć mi go na szyję? – zapytał, a w jego głosie niewątpliwe zabrzmiały nuty złośliwości. Celowo uczynił swoje spojrzenie jeszcze bardziej intensywnym, patrząc na przyjaciela bez mrugnięcia okiem, by w żadnym wypadku nie ułatwiać mu sprawy – zbyje go gładką ripostą czy będzie miał ochotę podjąć małą grę? Orpheus tylko patrzył, wyczekując jego decyzji.
– Poużalać – powtórzył za nim bez większego zrozumienia. Owszem, bywały momenty, w których jego upośledzenie emocjonalne wychodziło na wierzch bardziej, niżby tego sobie życzył. Miał trudności w odgadnięciu, czy Felixowi bardziej potrzebne jest słowo niejakiej otuchy czy może wolałby jego milczącą obecność. Niejednokrotnie prosił go o sprecyzowanie swoich oczekiwań. Potrafił odtwarzać ludzkie reakcje, niekoniecznie samemu rozumiejąc po co i dlaczego, ale ich dopasowanie czasami było błędne – po prostu nie był w tym najlepszy.
To oraz przerażenie na twarzy Felixa, kiedy domyślał się, o czym mówił, przypominało mu, jak bardzo różnią się w niektórych sprawach. Tremaine rozpatrywał moralnie sprawy, które dla niego miały wymiar czysto materialny. Jedyne granice postępowania Orpheusa to te, które sam sobie wyznaczył – nie robił jedynie rzeczy nieopłacalnych. To w wielu sprawach było zaletą, ale jednocześnie stanowiło i wadę. Były sprawy, podczas których dobro i zło stanowiły główne oparcie powodzenia i gdyby nie Felix pewnie by sobie z nimi nie poradził.
– Nie pytaj, jeśli nie chcesz wiedzieć – powiedział jedynie, zupełnie wypranym z emocji głosem. Zdanie, które pomiędzy nimi przewijało się dość często; gwarant bezpieczeństwa i spokoju sumienia. Tremaine naprawdę nie musiał wiedzieć wszystkiego i czasami tak było lepiej, jeśli chciał mieć spokojny sen.
– To dobrze, bo chyba mam gdzieś butelkę ognistej. Szkoda, żeby się marnowała – stwierdził luźnym tonem, nalewając sobie kolejnej porcji trunku do szklanki i zaraz pijąc z niej porządnego łyka. – Ale to chyba oznacza, że zostaniesz u mnie dłużej, niżbyś tego sobie życzył – dodał po chwili, patrząc na Felixa z pełnym spokojem. Jakoś nie wydawało mu się, żeby przyjaciel wyszedł stąd o własnych siłach, zwłaszcza, jeśli w tak perfidny sposób mają zamiar mieszać alkohole.
To chyba właśnie zaufanie było powodem, dla którego siedział taki odprężony i wcale nie wyczekiwał wiadomości, że musi się zmywać, bo lada chwila aurorzy zrobią najazd na jego mieszkanie. Leniwie rozłożył się na kanapie, powoli obracając szklankę w dłoniach i obserwując, jak Felix grzebie za czymś w swojej pelerynie. Bez słowa sięgnął ręką po prezent, na moment odkładając naczynie z alkoholem na stół.
Ach.
Kąciki ust Oprheusa lekko drgnęły, kiedy zobaczył, co takiego Tremaine chciał mu ofiarować. Kiwnął tylko głową na jego słowa, unosząc swój kryształ do góry i uważnie go oglądając. Oczywiście, że znał całą tą miłosną otoczkę kryształów i chyba rozumiało się samo przez się, że zamierzał to wypomnieć przyjacielowi. Jednak zakochani czy nie, kamienie z całą pewnością się przydadzą. Obaj prowadzili niebezpieczny tryb życia, a nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się wsparcie.
– Romantycznie – podsumował w końcu, przenosząc wzrok z powrotem na Felixa. Uniósł łańcuszek nieco wyżej i lekko wysunął przed siebie. – Może masz ochotę założyć mi go na szyję? – zapytał, a w jego głosie niewątpliwe zabrzmiały nuty złośliwości. Celowo uczynił swoje spojrzenie jeszcze bardziej intensywnym, patrząc na przyjaciela bez mrugnięcia okiem, by w żadnym wypadku nie ułatwiać mu sprawy – zbyje go gładką ripostą czy będzie miał ochotę podjąć małą grę? Orpheus tylko patrzył, wyczekując jego decyzji.
– Poużalać – powtórzył za nim bez większego zrozumienia. Owszem, bywały momenty, w których jego upośledzenie emocjonalne wychodziło na wierzch bardziej, niżby tego sobie życzył. Miał trudności w odgadnięciu, czy Felixowi bardziej potrzebne jest słowo niejakiej otuchy czy może wolałby jego milczącą obecność. Niejednokrotnie prosił go o sprecyzowanie swoich oczekiwań. Potrafił odtwarzać ludzkie reakcje, niekoniecznie samemu rozumiejąc po co i dlaczego, ale ich dopasowanie czasami było błędne – po prostu nie był w tym najlepszy.
To oraz przerażenie na twarzy Felixa, kiedy domyślał się, o czym mówił, przypominało mu, jak bardzo różnią się w niektórych sprawach. Tremaine rozpatrywał moralnie sprawy, które dla niego miały wymiar czysto materialny. Jedyne granice postępowania Orpheusa to te, które sam sobie wyznaczył – nie robił jedynie rzeczy nieopłacalnych. To w wielu sprawach było zaletą, ale jednocześnie stanowiło i wadę. Były sprawy, podczas których dobro i zło stanowiły główne oparcie powodzenia i gdyby nie Felix pewnie by sobie z nimi nie poradził.
– Nie pytaj, jeśli nie chcesz wiedzieć – powiedział jedynie, zupełnie wypranym z emocji głosem. Zdanie, które pomiędzy nimi przewijało się dość często; gwarant bezpieczeństwa i spokoju sumienia. Tremaine naprawdę nie musiał wiedzieć wszystkiego i czasami tak było lepiej, jeśli chciał mieć spokojny sen.
– To dobrze, bo chyba mam gdzieś butelkę ognistej. Szkoda, żeby się marnowała – stwierdził luźnym tonem, nalewając sobie kolejnej porcji trunku do szklanki i zaraz pijąc z niej porządnego łyka. – Ale to chyba oznacza, że zostaniesz u mnie dłużej, niżbyś tego sobie życzył – dodał po chwili, patrząc na Felixa z pełnym spokojem. Jakoś nie wydawało mu się, żeby przyjaciel wyszedł stąd o własnych siłach, zwłaszcza, jeśli w tak perfidny sposób mają zamiar mieszać alkohole.
Gość
Gość
Bał się tego momentu – interpretacji gestu, który właśnie wykonał, ofiarowując Orpheusowi dość trudny do zdobycia przedmiot, kojarzący się większości czarodziejów jednoznacznie. Łudził się, że w tych wszystkich tomiszczach Baheire’a skupiają się na aspekcie praktycznym i ewentualnie tajnikach działania owego cudeńka, a nie na przypowiastkach czarodziejów, przez które to kwarc zaczęto określać kryształem zakochanych. Cóż, wypowiedziane ze sporą dozą złośliwości romantycznie rozwiało nadzieje Felixa, a on zamarł w bezruchu, mimowolnie napinając mięśnie karku. Przez chwilę po prostu patrzył na Orpheusa, koncentrując się na uregulowaniu oddechu, który nieznacznie przyspieszył, gdy Tremaine poczuł coś w rodzaju paniki zalewającej go znienacka rwącym strumieniem emocji. Na Merlina, chyba nigdy nie nauczy się w stu procentach kontrolować przy przyjacielu – wystarczyło jedno słowo Beheire’a, by w głowie cyrkowca zapanował chaos absolutny.
Nie miał pojęcia, co ma odpowiedzieć na jego pytanie, więc zmusił się do czegoś na kształt ironicznego uśmiechu i korzystając z tego, że mógł choć na chwilę uciec spod obstrzału spojrzenia Orpheusa, wstał, bez słowa sięgając po biały kryształ na srebrnym łańcuszku.
- Z największą przyjemnością – odparł dopiero, gdy stanął za fotelem Orphie’ego, bowiem wciąż nie ufał swojej mimice twarzy. Z zadowoleniem przyjął fakt, że głos nie zadrżał ani razu – ba, dało się w nim nawet wyczuć coś na kształt kpiny – może nieco zbyt teatralnej, ale to chyba wszystko, na co było w tym momencie stać Felixa. Nacisnął karabińczyk, żeby móc zapiąć łańcuszek i pochylił się nad przyjacielem. Kwarc opadł nieco poniżej obojczyka Orpheusa, a srebrne ogniwa pięły się w górę po nieosłoniętej niczym skórze – aż do odcinka szyjnego kręgosłupa. To właśnie tam znalazł się zaczep, kiedy Felix uporał się już z jego zapięciem.
Cofnął dłonie od szyi Baheire’a pospiesznie, bowiem jego palce musnęły fragment ciała, którego pod żadnym pozorem nie wolno mu było dotykać – a on poczuł coś na kształt magicznych ogników – iskry dreszczów zdążyły przeskoczyć na opuszki, nim przerwał kontakt. – Voilà – powiedział po chwili, gdy już jakieś kilka głębokich oddechów później zmusił się do wrócenia na wygrzane przez siebie miejsce. W myślach przeklął siarczyście, nienawidząc każdego centymetra swojej zdradzieckiej powłoki, nad którą wciąż nie potrafił w stu procentach zapanować w takich momentach. Miał jednak nadzieję, że odegrał swoją rolę wystarczająco przekonująco, by Orpheus nie zaczął czegoś podejrzewać, bo…
Nie, nie chciał się nawet zastanawiać, czym mogłoby się to skończyć. Swoją drogą, picie w towarzystwie Baheire’a nie było najmądrzejszą czynnością – ale naprawdę potrzebował procentowego wieczoru w towarzystwie osoby wtajemniczonej w jego aurorski bałagan.
Opadł na fotel nieco niezgrabnie, bowiem przez chwilę zakręciło mu się w głowie, a płaszczyzny zlały się w jedną całość.
- Tak, wiem, że to słowo nie występuje w Twoim słowniku. Poużalać. Pozrzędzić. Poburczeć. Ponarzekać. Nautyskiwać. Popsioczyć. Pojęczeć… – przerwał wyliczankę, gdy ostatni wyraz rozbrzmiał w pokoju, a on wyobraził sobie… Nie, nieistotne. Wyparł z głowy tę (nie)chcianą wizję – udał, że zachciało mu się pić i poratował się sięgnięciem po szklankę wypełnioną alkoholem, może nazbyt łapczywie opróżniając przynajmniej połowę zawartości na raz.
Następnie zmienił pozycję – położył się na fotelu na plecach – nogi umiejscowił na jednym oparciu, a kark na drugim. Naczynie z resztką wypełniającego go trunku postawił na stole, on natomiast utkwił wzrok w dość nisko sklepionym suficie (rozmazującym się nieznacznie). To wcale nie oznaczało, że przestał słuchać przyjaciela – jego odpowiedź dotarła do Felixa wręcz ze zdwojoną siłą, a Tremaine westchnął cicho, uznając, że gdyby Baheire zamierzał zdradzić mu tożsamość swej ofiary, to zrobiłby to teraz – dopytywanie się nic nie zmieni. Tym samym skazał się na cierpienie w niepewności, gdy przez najbliższe tygodnie będzie wertował Proroka, szukając wzmianek o tajemniczych zniknięciach i zastanawiając się, czy ten albo tamten zlepek bezpłciowych słów jest świadectwem działalności najbliższej mu osoby. Jakiekolwiek próby odwiedzenia Oprheusa od wykonania planu nie miały jednak sensu – Felix mógł jedynie złożyć milczącą obietnicę i usunąć się w cień, przyglądając się, jak Baheire pozbywa się fragmentu swojej duszy.
- Idealnie, dawno już nie piłem Ognistej – wymamrotał pod nosem, nie komentując w żaden sposób następnej wypowiedzi. Nigdy nie będę przy Tobie wystarczająco długo, by w pełni upoić się Twoją obecnością… Tej myśli nie byłby przecież w stanie wypowiedzieć na głos.
Zapach alkoholu zmiksował się z najpiękniejszą mieszanką na świecie (wypełnionym wspomnieniami kurzem oraz zaskakująco delikatną wonią mydła miętowego), którą to przesiąkł sweter Baheire’a. Felix przewrócił się na lewy bok, by móc obserwować przyjaciela i uśmiechnął się do niego… smutnawo?
- Wiesz… – przerwał ciszę, przypominając sobie o pewnej rzeczy, o której miał porozmawiać z Orpheusem. – Co powiedziałbyś na powrót do wspólnego zgłębiania arkanów magii? Zamarzyło mi się opanowanie oklumencji i jeśli miałbyś ochotę, to możemy razem spróbować dokopać się do woluminów traktujących na ten temat. Na początek sucha teoria wystarczy, a później ewentualnie pokombinowałoby się, żeby znaleźć kogoś, kto poćwiczyłby z nami… w praktyce – perspektywa wpuszczenia jakiejś osoby do swojej głowy niezbyt mu się podobała, dlatego musiałby to być ktoś zaufany, ale tym będzie się martwił później. Ostatnio miał wrażenie, że przestał się rozwijać, a powrót do… wspólnej nauki – jak za starych, dobrych czasów – przerwałby błędne koło marazmu.Ponadto miałby okazję, by częściej nawiedzać Orpheusa…
Nie miał pojęcia, co ma odpowiedzieć na jego pytanie, więc zmusił się do czegoś na kształt ironicznego uśmiechu i korzystając z tego, że mógł choć na chwilę uciec spod obstrzału spojrzenia Orpheusa, wstał, bez słowa sięgając po biały kryształ na srebrnym łańcuszku.
- Z największą przyjemnością – odparł dopiero, gdy stanął za fotelem Orphie’ego, bowiem wciąż nie ufał swojej mimice twarzy. Z zadowoleniem przyjął fakt, że głos nie zadrżał ani razu – ba, dało się w nim nawet wyczuć coś na kształt kpiny – może nieco zbyt teatralnej, ale to chyba wszystko, na co było w tym momencie stać Felixa. Nacisnął karabińczyk, żeby móc zapiąć łańcuszek i pochylił się nad przyjacielem. Kwarc opadł nieco poniżej obojczyka Orpheusa, a srebrne ogniwa pięły się w górę po nieosłoniętej niczym skórze – aż do odcinka szyjnego kręgosłupa. To właśnie tam znalazł się zaczep, kiedy Felix uporał się już z jego zapięciem.
Cofnął dłonie od szyi Baheire’a pospiesznie, bowiem jego palce musnęły fragment ciała, którego pod żadnym pozorem nie wolno mu było dotykać – a on poczuł coś na kształt magicznych ogników – iskry dreszczów zdążyły przeskoczyć na opuszki, nim przerwał kontakt. – Voilà – powiedział po chwili, gdy już jakieś kilka głębokich oddechów później zmusił się do wrócenia na wygrzane przez siebie miejsce. W myślach przeklął siarczyście, nienawidząc każdego centymetra swojej zdradzieckiej powłoki, nad którą wciąż nie potrafił w stu procentach zapanować w takich momentach. Miał jednak nadzieję, że odegrał swoją rolę wystarczająco przekonująco, by Orpheus nie zaczął czegoś podejrzewać, bo…
Nie, nie chciał się nawet zastanawiać, czym mogłoby się to skończyć. Swoją drogą, picie w towarzystwie Baheire’a nie było najmądrzejszą czynnością – ale naprawdę potrzebował procentowego wieczoru w towarzystwie osoby wtajemniczonej w jego aurorski bałagan.
Opadł na fotel nieco niezgrabnie, bowiem przez chwilę zakręciło mu się w głowie, a płaszczyzny zlały się w jedną całość.
- Tak, wiem, że to słowo nie występuje w Twoim słowniku. Poużalać. Pozrzędzić. Poburczeć. Ponarzekać. Nautyskiwać. Popsioczyć. Pojęczeć… – przerwał wyliczankę, gdy ostatni wyraz rozbrzmiał w pokoju, a on wyobraził sobie… Nie, nieistotne. Wyparł z głowy tę (nie)chcianą wizję – udał, że zachciało mu się pić i poratował się sięgnięciem po szklankę wypełnioną alkoholem, może nazbyt łapczywie opróżniając przynajmniej połowę zawartości na raz.
Następnie zmienił pozycję – położył się na fotelu na plecach – nogi umiejscowił na jednym oparciu, a kark na drugim. Naczynie z resztką wypełniającego go trunku postawił na stole, on natomiast utkwił wzrok w dość nisko sklepionym suficie (rozmazującym się nieznacznie). To wcale nie oznaczało, że przestał słuchać przyjaciela – jego odpowiedź dotarła do Felixa wręcz ze zdwojoną siłą, a Tremaine westchnął cicho, uznając, że gdyby Baheire zamierzał zdradzić mu tożsamość swej ofiary, to zrobiłby to teraz – dopytywanie się nic nie zmieni. Tym samym skazał się na cierpienie w niepewności, gdy przez najbliższe tygodnie będzie wertował Proroka, szukając wzmianek o tajemniczych zniknięciach i zastanawiając się, czy ten albo tamten zlepek bezpłciowych słów jest świadectwem działalności najbliższej mu osoby. Jakiekolwiek próby odwiedzenia Oprheusa od wykonania planu nie miały jednak sensu – Felix mógł jedynie złożyć milczącą obietnicę i usunąć się w cień, przyglądając się, jak Baheire pozbywa się fragmentu swojej duszy.
- Idealnie, dawno już nie piłem Ognistej – wymamrotał pod nosem, nie komentując w żaden sposób następnej wypowiedzi. Nigdy nie będę przy Tobie wystarczająco długo, by w pełni upoić się Twoją obecnością… Tej myśli nie byłby przecież w stanie wypowiedzieć na głos.
Zapach alkoholu zmiksował się z najpiękniejszą mieszanką na świecie (wypełnionym wspomnieniami kurzem oraz zaskakująco delikatną wonią mydła miętowego), którą to przesiąkł sweter Baheire’a. Felix przewrócił się na lewy bok, by móc obserwować przyjaciela i uśmiechnął się do niego… smutnawo?
- Wiesz… – przerwał ciszę, przypominając sobie o pewnej rzeczy, o której miał porozmawiać z Orpheusem. – Co powiedziałbyś na powrót do wspólnego zgłębiania arkanów magii? Zamarzyło mi się opanowanie oklumencji i jeśli miałbyś ochotę, to możemy razem spróbować dokopać się do woluminów traktujących na ten temat. Na początek sucha teoria wystarczy, a później ewentualnie pokombinowałoby się, żeby znaleźć kogoś, kto poćwiczyłby z nami… w praktyce – perspektywa wpuszczenia jakiejś osoby do swojej głowy niezbyt mu się podobała, dlatego musiałby to być ktoś zaufany, ale tym będzie się martwił później. Ostatnio miał wrażenie, że przestał się rozwijać, a powrót do… wspólnej nauki – jak za starych, dobrych czasów – przerwałby błędne koło marazmu.
what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sposób, jaki obmyślił sobie Felix, by mogli sobie wzajemnie pomagać, był, zdaniem Orpheusa, bardzo sprytny. Co prawda dwukierunkowe lusterka byłyby lepsze, bardziej wszechstronne, bo mogliby się przez nie normalnie komunikować, przekazywać konkretne wiadomości, ale nie można mieć wszystkiego. Zresztą, nie zamierzał wybrzydzać. Lusterka nie tylko były bardzo trudne do dostania, ale również i bardzo drogie – na taki zakup mogłoby ich zwyczajnie nie stać. Żaden z nich nie spał na pieniądzach. Kryształy bardziej leżały w ich zasięgu finansowym i choć nie można przekazywać przez nie wiadomości (jak na przykład dać ostrzeżenie przed aurorami), tak miały inną, bardziej praktyczną zaletę – nie trzeba było się do nich drzeć, że jest potrzebna pomoc, same to wyczuwały i dawały znać drugiej osobie. W chwili zagrożenia na pewno można było polegać na nich bardziej, niż na lusterkach. Bardzo przydatny prezent.
Spokojnie obserwował reakcje przyjaciela, który może trochę za bardzo na początku się spiął, ale jego ironiczny uśmiech wyglądał przekonująco. Patrzył na niego, dopóki nie stanął on za fotelem, nie mówiąc już ani słowa więcej i zachowując, typowy dla siebie, kamienny wyraz twarzy. Felix podszedł, choć Baheire bardziej spodziewał się ciętej riposty. Komentować tego nie miał zamiaru, jedynie zastygł w bezruchu, by Tremaine mógł pomęczyć się trochę z zapięciem, bo nie widział powodu, dla którego miałby mu ułatwiać zadanie i pochylić głowę.
– Dziękuję za prezent, jestem pewny, że się przyda – powiedział, kiedy Felix, dalej jakiś dziwnie spięty, odchodził w kierunku swojego fotela. Zabrzmiało to może odrobinę zbyt typowo, przez co badziewnie i nieszczerze, ale Tremainie przecież wiedział, że Orpheus nie jest dobry w niczym, co ma na celu okazanie jakichkolwiek emocji i w tym momencie po prostu naprawdę miał na myśli to, o czym mówił. Na takie słowa chyba tylko on mógł liczyć.
Włożył kryształ pod koszulę i dopił alkohol ze swojej szklanki. Nie czuł jeszcze specjalnie jego działania, może krawędzie przedmiotów wokoło nieco się wygładziły, ale prawda była też taka, że jeszcze nie ruszyłł się ze swojego miejsca nawet o centymetr. Może gdyby się podniósł, zaszumiałoby mu w głowie i upłynęłaby chwila, zanim zmysły wróciłby do względnej równowagi. Z drugiej strony, wypił mniej niż Felix, a głowy wcale nie miał znowu takiej słabej – trzy lata kręcenia się po podejrzanych miejscach i zadawania się z podejrzanymi ludźmi nauczyły go nie tylko czarnej magii. Picie alkoholu celebrowało się dosłownie wszędzie.
– Pojęczeć akurat występuje. Choć powodowane czym innym – stwierdził tak luźno i jednocześnie bez emocji w głosie, jak tylko on potrafił. Orpheus już jakiś czas temu zaobserwował, że Felix – czasami, bo nie zawsze – próbuje nie wpadać w konsternację, kiedy w ich rozmowie pojawiają się podteksty. Z tylko sobie znanych powodów Baheire nie tak rzadko raczył go podobnymi aluzjami, z upodobaniem przyglądając się twarzy przyjaciela. Nie wykluczał, że takie podejście może być już zwykłym przyzwyczajeniem, bo wyprowadzanie w ten sposób innych z równowagi dawało mu niejaką przewagę, co czasami wykorzystywał. Jednak w tym wypadku trudno powiedzieć, by podteksty w rozmowie z Felixem służyły mu do czegokolwiek konkretnego. Ewentualnie do przekomarzania się. Choć jego obecna wypowiedź nie była jeszcze aż tak sugestywna.
Tremaine nie dopytywał się, kogo Orpheus mógł mieć na myśli, co Baheire przyjął z umiarkowanym zadowoleniem. Clarissa siłą rzeczy miała spore powiązania z Nokturnem i w razie czego, aurorzy mogli wypytać go o całą sytuację. Właściwie już w tej chwili Felix wiedział za dużo, ale nie mógł nic z tym zrobić. Przynajmniej nie powiedział mu wszystkiego wprost.
Kiwnął jedynie głową, kiedy Tremaine wyraził chęć na wypicie Ognistej, po czym sięgnął po różdżkę i machnął nią krótko, sprawiając, że na stole pojawiła się butelka whiskey. Niepełna, jak przewidywał, ale było w niej nieco więcej alkoholu niż połowa. Wystarczy. To nie on chciał się dzisiaj zalać w trupa.
Rozłożył się na fotelu jeszcze wygodniej, nieco się w nim osunął, ramię dość nonszalancko przerzucając przez podłokietnik i przymknął oczy, skupiając się tylko na głosie przyjaciela. Który proponował mu ciekawe rzeczy. Otworzył więc oczy i patrzył na niego nieruchomo przez dłuższą chwilę, po czym podniósł się, by, w dalszym ciągu bez słowa, napełnić swoją szklankę alkoholem. Jednocześnie cały czas przetrawiał propozycję Felixa. Odezwał się dopiero wtedy, kiedy znów siedział wygodnie na fotelu.
– Podoba mi się ten pomysł. Jednak byłbym bardziej zainteresowany legilimencją – powiedział powoli, nieświadomie gładząc palcem gładką ściankę naczynia. Choć potrafił docenić zdolność zbudowania wokół własnego umysłu muru nie do przebrnięcia, umiejętność wydobywania z cudzych umysłów ich myśli i najskrytszych pragnień pociągała go jednak bardziej. Jego praca stałaby się przez to tylko bardziej interesująca. Tak, to zdecydowanie był dobry pomysł. Orpheus podrapał się krótko po brodzie, by następnie wsunąć palce we włosy i od niechcenia je przeczesać. Już obmyślał, gdzie mógłby spróbować dorwać książki traktujące na temat interesujących ich zagadnień. – Znajdę książki – ogłosił, co było już ostatecznym wyrazem jego aprobacji dla pomysłu Felixa. Uniósł szklankę z whiskey nieco do góry, wyraźnie wznosząc toast. – Za wspólną naukę – powiedział, pijąc spory alkoholu. Czuł, że to spotkanie nie skończy się dla niego tak trzeźwo, jak to z początku planował.
Spokojnie obserwował reakcje przyjaciela, który może trochę za bardzo na początku się spiął, ale jego ironiczny uśmiech wyglądał przekonująco. Patrzył na niego, dopóki nie stanął on za fotelem, nie mówiąc już ani słowa więcej i zachowując, typowy dla siebie, kamienny wyraz twarzy. Felix podszedł, choć Baheire bardziej spodziewał się ciętej riposty. Komentować tego nie miał zamiaru, jedynie zastygł w bezruchu, by Tremaine mógł pomęczyć się trochę z zapięciem, bo nie widział powodu, dla którego miałby mu ułatwiać zadanie i pochylić głowę.
– Dziękuję za prezent, jestem pewny, że się przyda – powiedział, kiedy Felix, dalej jakiś dziwnie spięty, odchodził w kierunku swojego fotela. Zabrzmiało to może odrobinę zbyt typowo, przez co badziewnie i nieszczerze, ale Tremainie przecież wiedział, że Orpheus nie jest dobry w niczym, co ma na celu okazanie jakichkolwiek emocji i w tym momencie po prostu naprawdę miał na myśli to, o czym mówił. Na takie słowa chyba tylko on mógł liczyć.
Włożył kryształ pod koszulę i dopił alkohol ze swojej szklanki. Nie czuł jeszcze specjalnie jego działania, może krawędzie przedmiotów wokoło nieco się wygładziły, ale prawda była też taka, że jeszcze nie ruszyłł się ze swojego miejsca nawet o centymetr. Może gdyby się podniósł, zaszumiałoby mu w głowie i upłynęłaby chwila, zanim zmysły wróciłby do względnej równowagi. Z drugiej strony, wypił mniej niż Felix, a głowy wcale nie miał znowu takiej słabej – trzy lata kręcenia się po podejrzanych miejscach i zadawania się z podejrzanymi ludźmi nauczyły go nie tylko czarnej magii. Picie alkoholu celebrowało się dosłownie wszędzie.
– Pojęczeć akurat występuje. Choć powodowane czym innym – stwierdził tak luźno i jednocześnie bez emocji w głosie, jak tylko on potrafił. Orpheus już jakiś czas temu zaobserwował, że Felix – czasami, bo nie zawsze – próbuje nie wpadać w konsternację, kiedy w ich rozmowie pojawiają się podteksty. Z tylko sobie znanych powodów Baheire nie tak rzadko raczył go podobnymi aluzjami, z upodobaniem przyglądając się twarzy przyjaciela. Nie wykluczał, że takie podejście może być już zwykłym przyzwyczajeniem, bo wyprowadzanie w ten sposób innych z równowagi dawało mu niejaką przewagę, co czasami wykorzystywał. Jednak w tym wypadku trudno powiedzieć, by podteksty w rozmowie z Felixem służyły mu do czegokolwiek konkretnego. Ewentualnie do przekomarzania się. Choć jego obecna wypowiedź nie była jeszcze aż tak sugestywna.
Tremaine nie dopytywał się, kogo Orpheus mógł mieć na myśli, co Baheire przyjął z umiarkowanym zadowoleniem. Clarissa siłą rzeczy miała spore powiązania z Nokturnem i w razie czego, aurorzy mogli wypytać go o całą sytuację. Właściwie już w tej chwili Felix wiedział za dużo, ale nie mógł nic z tym zrobić. Przynajmniej nie powiedział mu wszystkiego wprost.
Kiwnął jedynie głową, kiedy Tremaine wyraził chęć na wypicie Ognistej, po czym sięgnął po różdżkę i machnął nią krótko, sprawiając, że na stole pojawiła się butelka whiskey. Niepełna, jak przewidywał, ale było w niej nieco więcej alkoholu niż połowa. Wystarczy. To nie on chciał się dzisiaj zalać w trupa.
Rozłożył się na fotelu jeszcze wygodniej, nieco się w nim osunął, ramię dość nonszalancko przerzucając przez podłokietnik i przymknął oczy, skupiając się tylko na głosie przyjaciela. Który proponował mu ciekawe rzeczy. Otworzył więc oczy i patrzył na niego nieruchomo przez dłuższą chwilę, po czym podniósł się, by, w dalszym ciągu bez słowa, napełnić swoją szklankę alkoholem. Jednocześnie cały czas przetrawiał propozycję Felixa. Odezwał się dopiero wtedy, kiedy znów siedział wygodnie na fotelu.
– Podoba mi się ten pomysł. Jednak byłbym bardziej zainteresowany legilimencją – powiedział powoli, nieświadomie gładząc palcem gładką ściankę naczynia. Choć potrafił docenić zdolność zbudowania wokół własnego umysłu muru nie do przebrnięcia, umiejętność wydobywania z cudzych umysłów ich myśli i najskrytszych pragnień pociągała go jednak bardziej. Jego praca stałaby się przez to tylko bardziej interesująca. Tak, to zdecydowanie był dobry pomysł. Orpheus podrapał się krótko po brodzie, by następnie wsunąć palce we włosy i od niechcenia je przeczesać. Już obmyślał, gdzie mógłby spróbować dorwać książki traktujące na temat interesujących ich zagadnień. – Znajdę książki – ogłosił, co było już ostatecznym wyrazem jego aprobacji dla pomysłu Felixa. Uniósł szklankę z whiskey nieco do góry, wyraźnie wznosząc toast. – Za wspólną naukę – powiedział, pijąc spory alkoholu. Czuł, że to spotkanie nie skończy się dla niego tak trzeźwo, jak to z początku planował.
Gość
Gość
mieszkanie
Szybka odpowiedź