Vincent Krueger
Nazwisko matki: Neuer
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: nędzny
Zawód: bezrobotny
Wzrost: 180 cm
Waga: 80 kg
Kolor włosów: brązowy
Kolor oczu: niebieski
Znaki szczególne: brak
11 i pół cala, dość giętka, hurma, włos wozaka
Instytut Magii Durmstrang
dalmatyńczyk
rój rozwścieczonych szerszeni
korzennymi przyprawami
siebie sprzed kilkudziesięciu lat, pełnego energii i mogącego poprowadzić swoje życie zupełnie inaczej
Podróżami, ciekawymi książkami i filmami
nie, nikomu nie kibicuję, ten sport raczej średnio mnie interesuje
mogę zagrać w niemal każdą grę, w którą się gra przy stole
tego, co leci w radiu, o ile jest to ładne
Jeremy Irons
Pociągiem zmierzającym do Londynu jechało dużo różnych ludzi. Łączyło ich tylko jedno – chcieli jak najszybciej dotrzeć do celu. Vincent Krueger należał do tej mniejszości, której na tym wcale nie zależało. Był niemalże pewien, że jest jedynym człowiekiem, pragnącym, żeby ta podróż trwała jak najdłużej. Im bliżej był celu, tym mniej pewien był jego istoty. W prawdzie od jakiegoś tygodnia zmierzał w wyznaczonym przez siebie kierunku i wiedział, że to ostatnia deska ratunku, ale zamiast precyzować swój plan, skupiał się na rozpamiętywaniu przeszłości. Jak to w końcu jest? – zastanawiał się – Ludzkim życiem kieruje przypadek lub jak kto woli przeznaczenie czy jestem kowalem swojego losu?. Żadna z odpowiedzi nie była satysfakcjonująca. Każda była okropnie dołująca. Mógł mieć albo żal do losu, albo wyrzuty sumienia. Jako urodzony optymista wolał jednak porzucić myśl o swoim nędznym położeniu w jakim się znalazł. Obojętnie, czy to z własnej winy, czy kulawego szczęścia. Wolał żyć chwilą, wolał jechać tym pociągiem jak najdłużej i nie musieć nic osiągać. Jednak pociąg sunął wciąż naprzód i to bardzo szybko, a w głowie Vincenta pojawiały się obrazy z przeszłości i możliwe scenariusze tego, co nieuniknione. Mógł zrobić tylko jedyną rzecz, która zawsze mu się udawała – mógł mieć nadzieję, mógł liczyć na cud i przychylność losu.
I pomyśleć, że wszystko mogłoby się potoczyć inaczej. Te kilka decyzji, które podjął, kilka niefortunnych zrządzeń i kilka jak najbardziej fortunnych. Jego życie mogło być zupełnie inne… ale nie było i tego nie dało się zmienić, niestety.
Vincent Krueger (właściwie Vinzent Krüger) przyszedł na świat w niemieckim mieście Düsseldorfie jako drugi syn przedsiębiorcy zajmującego się wyrobem i sprzedażą magicznej biżuterii. Od samego początku był uczony dyscypliny. Wpajano mu różne zasady, które w końcu zaczął kwestionować, ale jedynie w swojej głowie. Jako dziecko nie odważył się nigdy otwarcie sprzeciwić ojcu. Często zastanawiał się nad mechanizmami rządzącymi światem i przyczyną zasad narzucanych z góry bez wyjaśnienia. W dzieciństwie nie miał zbyt dobrego kontaktu ze starszym o osiem lat bratem Alfredem, który większość tego czasu spędził w Durmstrangu (do jakiego od pokoleń uczęszczali Krügerowie), a kiedy ukończył szkołę, Vincent dopiero się do niej wybierał. Dopiero tam udało mu się nawiązać ciepłe relacje. Z początku był bardzo nieśmiały, skupiony na nauce, ale szybko otworzył się na innych. Poznał ludzi o podobnych poglądach do jego, zadających sobie podobne pytania. Zbudował dużo pozytywnych relacji i nawiązał wiele bliskich znajomości, ale nigdy nie nazwał nikogo przyjacielem. Nie przywiązywał się na stałe do kolegów. Uczniem był przeciętnym. Miał dość neutralny stosunek do czarnej magii, mieszane uczucia. Z jednej strony było w niej coś interesującego, z drugiej zaś poczucie moralności, samego faktu, z jaką związana była owa dziedzina, nie pozwalała mu się nią w pełni zafascynować. Radził sobie z każdym przedmiotem w podobnym stopniu. Był całkiem niezły z eliksirów, dobry z obrony przed czarną magią i w zajęciach fizycznych, z których obecności w programie słynęła jego szkoła. Nie miał ulubionego przedmiotu. Nie zawiódł rodziny na tym polu, ale nie sprawił im także wielkiego powodu do dumy, zwłaszcza biorąc pod uwagę wysokie wymagania ojca. W przeciwieństwie do swojego brata, bardziej troszczył się o życie towarzyskie niż sukcesy szkolne. Jednak wychowanie miało na niego duży wpływ, więc nie odważył się całkowicie poświęcić znajomościom kosztem opuszczenia się w nauce. Potrafił się zdyscyplinować. Nigdy jednak nie przepadał za sportem. Jeśli chodzi o Quidditch, najbardziej interesowało go to, co takiego ludzie w nim widzą. Było to dla niego interesujące widowisko , jednak nigdy nie pojął tego fenomenu. Jeśli już musiał wybrać ulubiony sport, najczęściej wskazywał gry karciane, albo szachy czarodziejów. Lubił czytać, ale nie uważał się za mola książkowego. Robił to raczej dla urozmaicenia wolnego czasu niż ze względu na taką pasję. Życie w szkole magii mijało mu całkiem normalnie. Podczas długich przerw od nauki wracał do Dusseldorfu, gdzie coraz bardziej uwierała mu żelazność Krügerów. Z roku na rok czuł się coraz mniej członkiem rodziny. Starał się to jednak dobrze ukrywać, nie mogąc sobie pozwolić na otwarty sprzeciw. Serce może czuło obojętność, ale rozum nie pozwolił mu na żaden głupi gest.
W końcu nawet na najbardziej ostrożnego i zdystansowanego w kontaktach przyszła pora - Vinc się zakochał. Jego wybranka byłą niską blondynką, trzy lata młodszą. Widywał ją często na korytarzach, ale jakoś nigdy nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Owszem była ładna. Ładna niczym większość dziewczyn i jak na ironię, połączył ich Quidditch. Podobno nic tak nie zbliża ludzi co wspólny wróg. Wprawdzie nie darzyli tego sportu wielce negatywnym uczuciem, ale oboje nie potrafili się też nim zachwycać. Później ich rozmowa zahaczyła o inne tematy i tak oto szesnastoletni chłopak po raz pierwszy w życiu nie przespał nocy, rozmyślając o ukochanej. Dopóki nie skończył szkoły, utrzymywał z dziewczyną bardzo bliski kontakt. Był zbyt nieśmiały, by zrobić choć jeden krok naprzód. Czekał na jakiś znak, sygnał. Niestety niczego takiego nie odebrał. Gdy skończył szkołę, ich relacje nieco ostygły. Pisali ze sobą jeszcze jakiś czas, ale w końcu prawie zupełnie przestali się kontaktować. Pięć lat po rozstaniu, czyli jakiś rok po wysłaniu ostatniego listu, Vincent dowiedział się, że jego dawna miłość wyszła za mąż za jakiegoś zawodnika Quidditcha.
Ironia losu - pomyślał wówczas średnio zdziwiony i wrócił do czytanie powieści, z której wyrwało go pojawienie się sowy pocztowej. Tak właśnie zakończyła się ta sprawa.
Wróćmy jednak do momentu ukończenia Durmstrangu. Całkiem niedługo po uzyskaniu dobrych wyników w nauce oraz rocznym kursie Vincent został policjantem. Był dość bystrym, porządnym młodzieńcem. Przestrzegał zasady i sprawnie rzucał zaklęcia. Nadawał się do tej pracy. W tym czasie jego brat zajmował się już od dawna rodzinnym interesem odziedziczonym po ojcu, który zginął w tragicznym wypadku, gdy Vincent uczęszczał jeszcze do szkoły. Alfred był kolejnym żelaznym Krügerem - kimś, kim Vinc nie chciał nigdy zostać. Między innymi dlatego wybrał karierę policjanta w Londynie, choć mógł przecież pracować z bratem. Alfred Krüger, który był człowiekiem zachłannym i niezbyt chętnym do jakichkolwiek podziałów - zwłaszcza, że te nigdy nie zostały oficjalnie ustalone przez ich ojca - nie zamierzał stać mu na drodze, dodatkowo postrzegał go jako osobę kompletnie nieodpowiedzialną. Anglia wydawała mu się o wiele bardziej atrakcyjna niż rodzinne strony, które przypominały mu o wszystkich więzach krwi, od jakich usilnie próbował się odciąć. Chciał odkryć coś nowego, być może dlatego wizja dość odległego kraju wydała mu się najbardziej interesująca. W końcu jednak po pawie sześciu latach wrócił do Düsseldorfu. Jego praca zaczęła przyprawiać go o znudzenie. Spodziewał się czegoś bardziej fascynującego, a skończył na niezbyt wymagających poświęcenia działaniach, obarczonych większą ilością papierkowej roboty i gadaniny, niż jakichkolwiek czynów. Przez ponad pół roku próbował swoich sił w firmie brata, licząc cicho, że odnajdzie się w rodzinnym interesie. Sam nie wiedział, z jakiego powodu - wciąż nie był do tego przekonany, ale jednak nie umiał przekreślić swojego pochodzenia. Lubił próbować, postanowił więc i tym razem. Praca przyniosła mu korzyści materialne, ale satysfakcjonowała go jeszcze mniej niż poprzedni zawód, kończąc na samym fakcie, że to Alfred w rzeczywistości zarządzał wszystkim i się bogacił. Zdecydowanie bardziej wolał spędzać czas ze swoimi bratankami, Ernstem i Danielem. Chłopcy nie byli wówczas nawet w wieku szkolnym, ale według Vincenta ich los był już przesądzony. Alfred oznajmił bratu, że ma zamiar "podzielić majątek sprawiedliwie, żeby nie było podobnych sytuacji jak z nami", cokolwiek miało to oznaczać. Vinc nie był dobrą niańką, ale na szczęście nie musiał. Miał jednak wielką słabość do dzieci, szczególnie do tych dwóch małych Krügerów. Vincent nie wytrzymał jednak zbyt długo w rodzinnym mieście - jak to zwykł mówić na łasce u brata. Gdy zebrał wystarczająco dużo pieniędzy, udał się w wymarzoną podróż do różnych zakątków na świecie. Pewnej mroźnej zimy powróciła jednak do Düsseldorfu po wszystkie potrzebne rzeczy, by na stałe (jak wówczas mniemał) zamieszkać w USA. Stany Zjednoczone były dla Vincenta czymś nowym, o wiele ciekawszym niż wówczas zapowiadająca się dobrze Wielka Brytania. Otwarcie na różne sprawy i różnorodność wszystkich kultur sprawiały, że chciał się tam znaleźć i stanowić część obecnej tam czarodziejskiej społeczności. Alfred mocno sprzeciwił się tej decyzji, ale obaj doskonale wiedzieli, że nie ma prawa decydować o losie dużo młodszego brata, jednakże, im mniej go było w pobliżu, tym mniejszy problem. Tego dnia mimo wszystko - przepełniony złością, gdyż sam dbał o dobry wizerunek rodziny, przepowiedział Vincentowi, że niebawem pożałuje swoich lekkomyślnych decyzji oraz kaprysów i wróci do domu jako żebrak. Mówił beznamiętnym tonem o tradycji ich rodu, o obowiązkach i dyscyplinie, przywoływał postać ich szlachetnego ojca, bredząc coś w stylu poważnie by się na tobie zawiódł. Po tym chłodnym wykładzie Vicent zabrał rzeczy, pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł z domu.
W Stanach miał się spełnić jego amerykański sen. Podczas kilkuletniej wycieczce dookoła świata poznał wielu ludzi (w tym również mugoli) i zobaczył mnóstwo rzeczy. Zmienił nieco nastawienie oraz pogląd na niektóre sprawy. Na tej podstawie wymarzył sobie lepsze życie w lepszym świecie. Dopiero podczas tamtej wyprawy pozwolił dojść do głosu myślom, które męczyły go od zawsze, lecz były tłumione przez wychowanie, a także lata spędzone w ciężkiej szkole, gdzie piętno surowego ojca, którego bał się zawieść, bardzo go onieśmielało. Również praca w policji do świętego zachowywania świętych zasad i nie zadawania pytań je podważających. Gdy jednak wszystkie łańcuchy został zerwane i nic nie zobowiązywało czarodzieja do posłuszeństwa, postanowił zrobić wszystko absolutnie według własnego uznania.
Lata spędzone w Ameryce były ciekawym okresem jego życia - najbardziej różnorodnym, pełnym skrajności, szalonych przygód i spokojnych, melancholijnych chwil. Bywało cudownie, ale bywało też paskudnie. Zawarł trochę bliskich znajomości, trafiły się ze trzy romanse oraz kilka wrogich relacji. W końcu Vinc dał się wciągnąć w hazard. Jak to często bywa, na początku szło mu nieźle, potem zaczął przegrywać, ale los znowu się odmienił, następnie - czy to z własnej głupoty, czy z powodu działania jakiejś nieszczęsnej siły wyższej, a może poprzez magię używaną ukradkiem przez przeciwników... w każdym razie Vincent przegrał wszystko. Nawet tę część majątku, która początkowo miała pozostać "na wszelki wypadek". Oprócz tego popadł w długi i różne inne bagna. Zajmował się brudnymi interesami, żeby jakoś z tego wybrnąć, ale to ciągnęło za sobą kolejne nieprzyjemne sytuacje i powiązania. Czyli po prostu skończyło się klasycznie, wręcz banalnie, tyle tylko, że z odrobiną magii. Początkowo Krueger próbował wszystko naprawić, jednak uciski ludzi i organizacji, których był dłużnikiem oraz inne nieczyste sprawy ciągnące się za nim, nie dawały mu żyć. Postanowił uciec. Pierw jego celem stał się rodzinny Düsseldorf, co jednak odrzucił, decydując, by udać się do Londynu. Było to o wiele bardziej przyjazne z miasto, z którym wiązał lepsze wspomnienia. Poza tym potrzebował pomocy, której mało kto byłby chętny mu udzielić. Mógł liczyć jedynie na wsparcie rodziny. Została mu tylko matka w Niemczech i bratankowie - jeden w Anglii, o drugim zaś niewiele wiedział, podobno dużo podróżował. Alfred nie żył od kilkunastu lat. Wieść o tym zrobiła na Vincencie trochę większe wrażenie niż śmierć ojca.
Przed wyjazdem do Londynu sprzedał rodzinną pamiątkę, żeby mieć pieniądze na tak prozaiczne sprawy jak choćby jedzenie. Niechętnie pozbył się zegarka pradziadka, ale musiał skądś uzyskać choć trochę środków.
Zdobył szczątkowe informacje na temat Daniela, który został dziennikarzem oraz Ernsta, który odziedziczył interes. "Sprawie, żeby nie było jak z nami - co, braciszku?" zaśmiał się gorzko na wspomnienie słów Alfreda.
Udało mu się zdobyć adres miejsca, w którym najpewniej może spotkać młodszego z bratanków i choć bardzo nie chciał, czuł się zmuszony stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, w którym pokładał ostatnią nadzieję.
Pociąg wjechał w końcu na stację w Londynie, która była dla Vincentem kresem podróży. Kusiło go bardzo, żeby zostać w przedziale i uciec od planów. Kusiło go, żeby wysiąść, ale nie pójść tam, dokąd miał się udać. W końcu jednak zebrał się w sobie, chwycił walizkę i skierował się tam, gdzie najprawdopodobniej mógł przebywać Daniel. "Trochę się tu pozmieniało" pomyślał, po czym dodał "ale tylko trochę" i ruszył w ostatni odcinek drogi, marząc o tym, żeby nigdy nie dotrzeć do celu.
Podczas wyczarowywania Patronusa, Vincent przywołuje chwile, gdy spędzał wolny czas w szkole na rozmowach ze swoją ukochaną. Nie pamięta już dokładnie jej twarzy, ale za to ciągle jest w stanie słyszeć w głowie jej cienki głos, a szczególnie uroczy chichot.
10 | |
2 | |
9 | |
0 | |
0 | |
2 | |
6 |
sowa, różdżka
[bylobrzydkobedzieladnie]
Witamy wśród Morsów
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see