Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Zagajnik
Nieodłącznym elementem święta Lughnasadh pozostawała wszechstronna rywalizacja sportowa. Na Arenie czarodzieje zmagali się z różnego rodzaju fizycznymi konkurencjami, uprawiane były zapasy, w których prym wiódł jeden z potężnie zbudowanych lordów Macmillanów, przygotowywano aetonany na tradycyjny wyścig pod Durdle Door, urządzono sparingi Quidditcha, popisywano się męstwem i fizyczną sprawnością. W zdrowym ciele zdrowy duch, dało się słyszeć co jakiś czas z ust naganiaczy widowni. Na nieco chwiejnych drewnianych trybunach mogło się zmieścić kilkadziesiąt czarodziejów - był z nich doskonały widok na większość odbywających się na Arenie dyscyplin. Udeptane, wysuszone magią błoto stanowiło stabilne, miękkie i bezpieczne podłoże dla zmagań.
Aby przystąpić do jakichkolwiek zmagań wystarczy zgłosić taki zamiar jednemu z czarodziejów pilnujących w pobliżu porządku. Należy wówczas napisać posta, w którym postać deklaruje taką chęć jeszcze bez jakiegokolwiek rzutu kością (aby możliwe było zawarcie zakładu przez jakiegokolwiek gracza).
- Wyścigi:
- Skwerek na soczysto zielonej trawie przy namiotach służy wyścigom w jutowych workach i jest przeznaczony zarówno dla dzieci (których worki są fantazyjnie malowane), jak i dorosłych - z każdą grupą startującą osobno. Za zwycięstwo w swojej kategorii wręczane są drobne nagrody, które można odebrać u sędziego zaraz po ogłoszeniu wyników trzech pierwszych miejsc na podium dekorowanym sianem i kwiatami, oraz odznaczeniu kolorowymi wstążkami - czerwoną za miejsce pierwsze, niebieską za miejsce drugie i żółtą za miejsce trzecie.
W wyścigu biorą udział co najmniej trzy postaci (jeśli w wątku są dwie lub tylko jedna bierze udział w wyścigu należy dołączyć postaci NPC z przeciętnymi wartościami sprawności i zwinności 10). Wyścig trwa 3 tury. Postać w każdej turze rzuca kością k100, a do wyniku dodaje pojedynczą wartość sprawności i zwinności. Miejsca na podium zajmowane są według uzyskanych wyników.
Postać dorosła może wybierać między paczką papierosów niskiej jakości (20 sztuk), kawą zbożową (100g) i koszykiem owoców leśnych (30 sztuk).
Postać dziecięca może wybierać między małą paczką fasolek wszystkich smaków (15 sztuk), koszyczkiem dużych jabłek (4 sztuki) i słoiczkiem miodu (0.5l).
- Wspinaczka:
- Arenę rozłożono nieopodal wysokiego sękatego drzewa. Niegdyś było ono starą olchą, ale ponoć na skutek różnego rodzaju wyładowań magicznych drzewo powykręcało się i miejscami wyłysiało. Na czas zawodów na jego szczycie wiąże się czerwoną wstążkę - aby ją zerwać czarodziej musi wspiąć się na sam szczyt i musi uczynić to, nim piasek w klepsydrze pilnowanej przez jednego z czarodziejów przy pniu nie przesypie się w pełni. Zwycięzca daje w ten sposób dowód swojego męstwa, a tradycja stanowi, iż gdy podaruje zdobytą wstążkę pannie, ta nie może odmówić mu tańca przy ognisku.
Aby zdobyć wstążkę należy trzy razy rzucić kością k100, do każdego rzutu dodaje się statystykę zwinności przemnożoną przez 2. Postać zdobywa wstążkę, gdy wartość wszystkich wykonanych rzutów będzie równa lub wyższa od 250.
- Zapasy kornwalijskie:
- Postaci mogą mierzyć się ze sobą wzajemnie lub z wielkim mistrzem Macmillanem. Zasady są proste, zwycięża ten, kto powali przeciwnika na łopatki - wszystkie chwyty są dozwolone, lecz różdżki składa się przed walką czarodziejowi-sędziemu. Przed rozpoczęciem zawodnicy składają uroczystą przysięgę powtarzaną po sędziującym - złożona w dialekcie kornwalijskim stanowi, iż wojownicy przystąpią do zmagań uczciwie, nie sięgną po oszustwo, ani nie wykażą się przesadną brutalnością.
Zapasy odbywają się na zasadzie rzutów spornych na sprawność (sprawność mnoży się dwukrotnie dodając do rzutu k100). Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Każdy może zmierzyć się z wielkim mistrzem Macmillanem. Pojedynek odbywa się na zasadach ogólnych, kośćmi za wielkiego mistrza rzuca wówczas partner w wątku, dobrane lusterko lub sam walczący. Wielki mistrz posiada sprawność równą 40. Postać, która z nim zwycięży, odbierze mu tytuł wielkiego mistrza i będzie mogła zostać wyzwana na kolejne pojedynki o ten tytuł.
Przegrana z wielkim mistrzem bywa bolesna. Mimo złożonej przysięgi mistrz Macmillan nie przebiera w środkach, uznając to za część sportowej rywalizacji. Co najmniej raz otrzymasz potężny cios w czaszkę. Skutkuje to zawrotami głowy przez trzy najbliższe dni i karą -20 do jakichkolwiek rzutów k100 na zwinność lub sprawność przez ten okres.
- Siłowanie na rękę:
- Na prowizorycznych stolikach zrobionych z pustych beczek po ognistej whisky urządzano pojedynki na rękę; otaczający siłaczy czarodzieje skandowali kolejne imiona, dopingując swoich ulubieńców. Ci ze skupieniem wymalowanym na twarzach, nabrzmiałymi żyłami i mięśniami rąk i czołami błyszczącymi świeżym potem skupiali się na rywalizacji.
Aby siłować się na rękę należy rzucić kością k10 i dodać do wyniku:
- Wartość statystyki sprawności podzieloną przez 3 (zaokrąglając wartość zgodnie z zasadami matematyki);
- +1 za każde 5 punktów wagi postaci powyżej 70 kg i -1 za każde 5 punktów wagi postaci poniżej 70 kg.
Rzuty są rozpatrywane na zasadzie rzutów przeciwstawnych. Zwycięża postać, która osiągnie wygraną trzy razy z rzędu lub trzykrotnie osiągnie wygraną dwa razy z rzędu.
Przy Arenie nieprzerwanie kręci się cwaniakowany półgoblin w połatanym cylindrze, który chętnie przyjmuje zakłady na każdego przystępującego do zmagań zawodnika. Pykając pachnącą ziołami fajkę inkasuje kolejne monety, z uśmieszkiem śledząc kolejne zmagania. Czasem można go znaleźć opartego biodrem o zagrodę lub ścianę trybun, innym razem przesiadywał na jednej z pobliskich ław, przecierając leniwie nieco wyszczerbionego na krańcach monokla. Do pasa przytroczonych miał kilka sakiewek, można było tylko podejrzewać, że wypełnione były złotem.
Aby postawić kwotę na konkretnego zawodnika należy napisać w temacie posta w momencie, w którym przystępuje on do zmagań (sam napisze wiadomość, w której deklaruje przystąpienie do zmagań). Można założyć pieniądze zarówno na jego wygraną, jak i przegraną. W przypadku trafienia końcowego wyniku postać zyskuje dwukrotność założonej kwoty. W przypadku postawienia na niewłaściwy wynik postać traci swoje pieniądze.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 2 razy
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
- Tego jak miało a nie jest chyba nie ma co rozliczać. - powiedziałam wzruszając ramionami lekko. Milknąć potem żeby jej wysłuchać a na kolejne słowa i padające pytania odsunęłam się lekko i dałam jej prztyczka w nos. - Widzisz. Już zaczynasz zakładać jak będzie obierając najgorsze tory. A co jeśli nie straciłaś go wcale? Co jeśli może nie będziecie parą - teraz, na razie, nigdy, ale nadal możecie sobie ufać i sobie pomagać? Nie możesz wiedzieć jak mu będzie łatwiej. Ani czy łatwiej, to to czego pragnie w ogóle. Bo może woli trudniej, ale nie tracić z tobą kontaktu przez jeden amabarns. Wiesz ile razy darliśmy się na siebie z Jimem? Albo ile razy kłóciłam się z Brendanem? Z ciocią? - zapytałam jej przekrzywiając lekko głowę. - Nadal są ze mną. Znaczy Brendan no… - odwróciłam spojrzenie na bok. - Ale rozumiesz, co próbuję ci powiedzieć? Przyjaźń potrafi przejść przez huragan, który można nazwać prawdą, albo raną, albo wyrzutem czy niezrozumieniem, jeśli obie strony otwarte na to są żeby spróbować się zrozumieć. - orzekłam więc, własną prawdą mówiąc. Poderwałam się za nią, łapiąc ją w objęcia. - Jesteś Cellie tylko człowiekiem, wszyscy jesteśmy. Wiem, że się zmartwiłaś, ale nie zgadzam się, żeby się za wszystko całkowicie obwiniła. Czy częścią tego byłaś i jesteś? Tak, nie mam wątpliwości co do tego. Ale czy twoje wybory były złe albo czy mogłaś wybrać inaczej, zrobić lepiej? Nie wiem, ale ja uważam, że nie będą tak długo, jak będziesz pewna że za sercem swoim poszłaś. Nawet jeśli ktoś inny uważać będzie inaczej. Bo na końcu Celine, to z sobą musisz się rozliczyć - nie ze mną, Jimem, Erliciem czy Marcelem. - powiedziałam do niej odsuwając się, łapiąc ją za policzki. - Na to wszystko złożyło się wiele spraw, wiele nieporozumień, Steffen i jego zaklęcia. Zbiegło się ze sobą wszystko i wybuchło. Drżę na myśl, jak się potoczyło, ale ten plaster musieli widocznie dla siebie zerwać, choć ich metod nie pochwalam. Nie znam odpowiedzi na to co by było wiem tylko co jest. Powiedzieli sobie wszystko, co leżało im na sercach i teraz pójdą dalej, razem, jak zawsze. - tego byłam pewna. Ich dusze były bratnie. - Liddy? Powiedziała że wszystkich kocha, Anne naprawiłam nos. Steffen też żyje. Szczęka na miejscu, Jim z oddechem w piersi. Ja? Zmroziło mnie najpierw. Marcel z Anne zaczęli działać szybciej. Zmarłam całkiem, zanim poruszyłam ciałem w ogóle. Trochę jestem zmęczona, ale tylko przeleciałam nad nimi, nic mi się nie stało. Przyszłam sprawdzić czy z twoim sercem w porządku jest. Zaproponować byś wróciła ze mną, ale nie będę naciskać, jeśli nie czujesz się gotowa jeszcze. Tylko Cellie, chciałabym wiedzieć gdzie jesteś i że bezpieczna jesteś też.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
- Myślę, że musisz spotkać się twarzą w twarz z prawdą. A ja będę obok, by cieszyć się jeśli okaże się taka jakiej pragniesz i wspierać, jeśli cię zrani. - zapowiedziałam lojalnie i ze spokojem, choć ja i spokój to może nie do końca tak całkiem. Ale pewna byłam tego, za co obstawałam. - Wcale nie donikąd. - nie zgodziłam się kręcąc głową przecząco. - Może cel jest dalej i jeszcze go nie widzisz po prostu. A czujesz więcej i bardziej bo jesteś przecież artystką. - wyjaśniałam jej wedle własnych myśli i osądów. Wierzyłam w to że Celina była dobra i nie miała na celu krzywdy nikogo. Dobra i w jakiś sposób krucha, trochę jak piękna rzeźba, która może zaraz pęknąć. Nie wiedziałam dlaczego tak mi się wydawało. Ale wiedziałam, że przeszła przez piekło i życie nie było dla niej łatwe. Miała ból, który niosła ze sobą. Na kolejne pytanie pokręciłam głową. - Nie wiem nawet, ale jakoś tak wyszło że mnie i Anne od wody ochroniło, a chłopaków dalej wrzuciło w wodę. - wyjaśniłam marszcząc brwi. - Tak myślę. - bo nie wyglądało na to, żeby było tak tragicznie jak wcześniej. Potknęłam głową raz jeszcze. Najadłam się. - Wystraszyłam się. - powiedziałam odwracając spojrzenie na bok. - Jim zawsze to robi. Wtedy w Brenyn, jak zobaczyłam jak mu te żebra wystają. - pokręciłam głową żeby odgonić łzy. - Myślałam, że umrze, rozumiesz? - szepnęłam do Celine biorąc wdech w płuca. Mimowolnie parsknęłam cicho kiedy to nieklawo padło z jej ust.
- Twój tata musiał być super. - powiedziała, spoglądając znów w niebo, uśmiechając się łagodnie. Potem zamilkłam na chwilę. - Część mnie mówi, żebym próbowała namawiać cię dalej. - przyznałam głośno. - A druga jakoś rozumie. - zastanawiałam się dalej. - Mogę zostać, Cellie. Nie musisz radzić sobie sama. Ale jak moment z tatą chcesz mieć całkowicie dla siebie, to rozumiem. Tylko obiecaj mi, że będziemy w kontakcie. - zapewniłam ją raz jeszcze nienachalnie na jej kolejne słowa unosząc rękę, żeby nią machnąć. - Mówiłam ci, duszą bratnią mi jesteś. Moją przyjaciółką. - powtórzę to tyle raz, aż w końcu całkowitej pewności nabierze.
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
Półwila niewiele rozumiała z opowieści o zaklęciu Steffena, które przynajmniej odciągnęło dziewczęta na brzeg. Ale to, co stało się z chłopcami... Wciąż nie mogła w to uwierzyć. Jedna wielka fatamorgana, jedno wielkie mamidło abstrakcji. Niedorzeczny scenariusz spisany atramentem ogromnych emocji. - Czy czegoś im nie trzeba? - spytała lękliwie. Mogłaby poszukać wprawniejszego uzdrowiciela i wskazać mu drogę do przyjaciół, nawet gdyby miała pozostać gdzieś w kuluarach, na granicy widoczności, nieobecna i obecna jednocześnie, ciałem i duszą. - Rozumiem - szepnęła, pociągnęła nosem i przyciągnęła przyjaciółkę do siebie, tym razem zamykając ją we własnych ramionach, wciąż lekko drżących. - Ale Jim - on jest uparty. Ma w sobie wolę przetrwania i życia, która nie pozwoli mu ciebie zostawić. Nas wszystkich. Oni... Dziś na pewno wyciągną z tego lekcję. Przestaną ładować się w kłopoty? Nie, ale zawsze będą silni. I zawsze wyjdą z nich z tarczą - odpowiadała płomiennie, pełna przekonania. Doświadczyli wielu krzywd i żadna z nich nie zdołała ich złamać tak, by nie poskładali potem pogruchotanych kości i nie zalizali ran. Wychodzili pobliźnieni i poobijani, ale za każdym razem zwycięscy.
- Był - uśmiechnęła się smutno, przytakując. Najbardziej super, jakiego można było sobie wymarzyć. - Znajdę cię później, dobrze? W namiocie, zahaczę o niego choćby na chwilę, a jeśli się rozminiemy, nadrobimy to o poranku - przyrzekła ciepło, po czym nachyliła się i oparła czoło o czoło Neali, opuszczając powieki. - Ty jesteś słońcem, ja księżycem - nazwała je cicho. Jedna nosiła w swoich włosach płomienie, druga lunarny blask nocy. Dopełniały się nawzajem, uzupełniały puste fragmenty puzzli. - Złączył na zawsze nas los. Na dłużej niż na zawsze - a miłość Neali potrafiła ukoić jej najgorszy strach. Spętana przerażeniem dusza zaczynała stygnąć, łzy zaczynały wysychać. Ból, który dziś poczuła, pozostanie z nią na długo, ale potrafiła już odetchnąć nieco spokojniej, być może zdoła poukładać w głowie każdą drobinę tej pogmatwanej chwili, wyciągnąć wnioski. Spojrzeć na każde wspomnienie z Marcelem i zrozumieć - jak mógł zaprzeczyć jej katastroficznym ocenom i poczuć coś, czego nie powinien, nie do kogoś tak zniszczonego. - Znajdę cię - powtórzyła, nie chcąc zabierać tego wieczoru swojej Jutrzence, która przecież powinna się bawić i cieszyć obecnością przyjaciół, zdrowych i w jednym kawałku. Tata natomiast pomoże Celine to wszystko oswoić, nawet jeśli miał dziś nie pojawić się pośród dymu wznoszącego się do nieba. Musiała zostać z nim sama.
- Wtedy nie tańczyłabyś tak pięknie. - powiedziałam przekrzywiając lekko głowę. - Z sercem zawsze jest ciężej, Celine. - powiedziałam coś, co kiedyś powiedział mi Brendan. - Ale Brendan mówił, że żyć tak trzeba by ze swoim być w zgodzie i jak najmniej ran innym zanieść. Czasem niestety nie wszystko się da. Sama mi pisałaś, o tych ranach i sercach nad którymi panować się nie da i że nic się z tym zrobić czasem nie da. Wtedy co ten list o tym płaczącym dostałam.
- Ah, hm, raczej nie. - zastanowiłam odwracając na chwilę tęczówki. Zamilkłam, słuchając tego co mówiła i wiedziałam, że miałam rację. Ale to nie zmieniało faktu, że serce mi stanęło, ścisnęło się boleśnie na myśl samą że więcej nie zaśmiałby się ze mnie głupkowato. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie taty trochę zazdroszcząc - swojego nie poznałam w ogóle. Spojrzałam znów na blondynkę przez chwilę mierząc ją wzrokiem nie byłam całkowicie przekonana. Ale w końcu potwierdziłam krótkim skinieniem głowy. Nachylenie się Celine było niespotykane. Przymknęłam oczy. Zaśmiałam się lekko cichutko w głowie mi przeszło że słońcem chyba nie do końca, raczej burzą jakąś, ale nie przerwałam jej zamiast tego oplatając dłonie wokół niej. - Na dłużej z pewnością. - zgodziłam się przed odsunięciem składając jej całusa na policzku. - Pożałujesz tego, jak będę gadać swoje zdania i nie popierać twoich. - zapowiedziałam jej, chąc trochę rozładować napięcie. - Ale zawsze będę, okej? Nawet wtedy jak zdania różne będą. - zapowiedziałam jej jeszcze. Nie wiedziałam, czy bym tak zrobiła. Bo gdybym uznała że kocham, to powiedziałabym o tym szybko, żeby z głowy mieć, żeby plaster zerwać a potem niech się dzieje co chce. Ale ja, to ja byłam. A może tak mówiłam, bo nie kochałam. Może jakbym to inaczej bym zrobiła. - Znajdź mnie. - zgodziłam się w końcu, łapiąc ją jeszcze za ręce i cofając się kroków kilka. - Przed światem jakby coś, Cellie, przyjemniej się chowa z kimś. - dodałam jeszcze wzruszając ramionami. - Przynajmniej nie jest nudno, co nie? - dodałam jeszcze na koniec. Nadal się martwiłam, ale teraz trochę lżej, na tyle, by Celine rzeczywiście móc puścić samą jeśli chciała na osobności właśnie rozmówić się z tatą.
| zt x2
a perfectly put together mess.
is playing
tricks on you,
my dear
- Podstawy to właśnie to czego potrzebuje – zaczęła z pewnością w głosie. Na razie nie potrzebowała kompleksowego szkolenia. Tak naprawdę nie wiedziała czy magia transmutacyjna była tym czego Lucinda chciała się nauczyć. Podziwiała efekty rzucanych czarów, ale czy właściwie mogła się w tym odnaleźć? Wiedziała, że w życiu można nauczyć się wszystkiego, ale jeśli pamięć jej nie myli, to w szkole raczej była dość kiepska z tego typu magii. – Wciąż wiem o niej niewiele. Nawet nie wiem czy tego typu magia mi podejdzie, czy uda mi się skupić na tyle by nagiąć rzeczywistość. Wiem, że to nie jest twój konik, ale też powinnaś to ćwiczyć, a przecież można połączyć przyjemne z pożytecznym. – nie chciała oczywiście narzucać się przyjaciółce. Wręcz odwrotnie. Ostatni czas pokazał jej jednak, że za małą wagę przywiązuje do innych ludzi. Do spotkań, rozmów, chociażby listów. Głowa buzowała od nadmiaru planów, ale żaden z nich nie zakładał życia. Podążając jedynie jedną ścieżką zapomniała, że istnieje coś poza nią.
Blondynka skinęła głową całkowicie zgadzając się z Justine. – To przerażające, że nawet z najbliższymi nam osobami musimy prowadzić wojnę o życie na własny rachunek – doskonale wiedziała, jak to jest musieć ciągle wygrzebywać się spod oczekiwań. – Może kiedyś zrozumie, moja nigdy nie rozumiała. – naprawdę życzyła czarownicy tego by nie poszły z Kerstin tą samą ścieżką, którą podążyła Lucinda z Wendeliną. To ścieżka, na której końcu nic nie czeka. Nic.
Czarownica chętnie zgodziła się na spacer. Ciężko było jej ustać w miejscu, a ogień z ogniska sprawiał, że dosłownie gotowała się w środku. – Nie wiem czy wole, ale chyba po prostu byłam tym zaskoczona. – westchnęła. Nie należała do osób, które czują się skrępowane w sytuacjach społecznych, ale sposób w jaki została wychowana bardzo często o sobie przypominał. Może to było normalne, a ona tylko robiła z tego niepotrzebny szum? W końcu była dorosła, miała całkowite prawo być nieokrzesaną. A może nie chodziło wcale o pocałunek? Kolejne pytanie kobiety wyrwało ją z rozmyślań. Przez chwile musiała zastanowić się nad odpowiedzią. Tak jakby ta nie była jednoznaczna. – Chyba na poważnie – zaczęła spoglądając na kobietę z rezygnacją. – Jest dobrym człowiekiem i wiem, że przyszłość z nim również będzie dobra. Z jednej strony wiem, że mam prawo na to szczęście – na dom, na bycie kochaną. Z drugiej co, jeśli dziś pozwolę się kochać, a jutro umrę? Czy żyjąc w taki sposób w ogóle mogę mówić o prawie? Dlatego w wielu kwestiach cię rozumiem i nie potępiam. Co, jeśli nie zasługuję na nic, bo wszystko co mam to niepewność? – pokręciła głową zrezygnowana. – Nie tak miało to dzisiaj wyglądać, Just. Miałyśmy się upić na wesoło, zapalić kadzidło i odlecieć od codziennych rozterek i problemów. Przepraszam. – dodała jeszcze ściskając mocniej ramię kobiety.
Szły dalej, a temat stawał się coraz to bardziej poważny. Chyba faktycznie nie wyszło im to spotkanie. Odniosło całkowicie odwrotny skutek od oczekiwanego. Na zadane pytania odpowiedziała skinieniem głowy. Nie musiała potwierdzać tego na głos. Długo rozmawiali, wałkowali to. Mógł przemilczeć kwestie mało istotne, ale te poważne… raczej wszystkie głośno wybrzmiały. – Nie zmieniam zdania. To twoje decyzje i każdy ma prawo żyć w zgodzie ze sobą – powtórzyła choć czaiło się za tym wielkie, ale. – Zanim do tego wszystkiego doszło mogliście rozmawiać, mogliście być ze sobą szczerzy. Będzie wiele sytuacji, w których będziecie na siebie skazani i tak jak teraz w trakcie zawieszenia broni nic nam nie grozi tak kiedy zawieszenie się skończy… nie wiem, jak mają wyglądać wasze spotkania, jak ma wyglądać ta kooperacja i zaufanie, a bez tego przecież mogą zginąć ludzie. Wy możecie zginąć. Teraz wszystko jest żywe i ciężko znaleźć wspólny język, ale ta gorycz w was w końcu będzie nie do odwrócenia. – westchnęła. – Powiem ostatnią rzecz, a potem zamknę się i pójdziemy pić bez choćby jednego mojego słowa. Spróbujcie porozmawiać ze sobą raz jeszcze. Teraz gdy nie ma już odwrotu, gdy emocje nie są tak żywe. Czasem nie chodzi o wybaczenie, a oczyszczenie atmosfery. – dodała. Wiedziała jak znosił to Vincent i domyślała się co przeżywała Justine. Nie była swatką, nie bawiła się w ich uzdrowiciela. Chciała jedynie spojrzeć na to z łagodniejszej perspektywy. Nie mogli się nie widywać, nie mogli też udawać, że się nie znają. To by znaczyło, że to wszystko co przeżyli nie istniało.
- Niech będzie. - zgodziła się wzruszając ramionami. - Ale sama siebie na nauczyciela bym nie wzięła. - powiedziała kręcąc z niedowierzaniem głową. Zrozumiałaby jeszcze białą magię - w niej naprawdę niemal nie miała sobie równych. Ale transmutacja? Cóż, najwyżej pożałuje swojej właśnej prośby. Nawet jeśli powinna ćwiczyć. - Może powinniśmy jednak zwrócić się do kogoś kto wiesz, faktycznie to umie. Chyba że czujesz przypływ entuzjazmu na myśl, że będziemy pewne rzeczy musiały same zrozumieć. - wyrzuciła w jej kierunku propozycję, nie oponując jednak za bardzo. Podążając dalej i dalej. Wzruszyła ramionami. - Wątpię. - przyznała zgodnie z prawdą. - Kerstin inaczej patrzy na świat. I nie ma w tym nic złego, ale póki nie zaakceptuje faktu, że każdy ma prawo do przechodzenia spraw we własny sposób… - wzruszyła ramionami. - to nie widzę dla nas przyszłości wypełnionej zrozumieniem. - uniosła rękę żeby teatralnie wręcz rozwinąć przed sobą dłoń na rozpościerający się widok. Pozornie żartowała, ale mówiła poważnie. Wiedziała że w tej kwestii Lucinda jest w stanie ją zrozumieć w końcu stanęła na przeciwko całej swojej rodziny. Wędrowała obok unosząc brwi do góry.
- Na poważnie a wyglądasz jakby cię ktoś walnął w brzuch. - mruknęła ale zamilkła wysłuchując wahań Lucindy. Splotła dłonie za sobą spoglądając w niebo. Wzięła wdech w płuca przez chwilę milcząc. - Wszyscy jak jeden jesteście głupi. - powiedziała w końcu zerkając w stronę przyjaciółki. - Na ten moment macie taką samą niepewność i ty i on - jest środek wojny. Jeśli tego pragniesz, to za tym idź. - poradziła jej, rozciągając wargi. - Tylko nie próbuj tego ze mną, moja sprawa jest inna. Złożona bardziej. - zaznaczyła od razu. Ona wyrzekła się wszystkiego - świadomie i z premedytacją, podczas Próby. Wiedziała, że się zmieniła. Że raz za razem będzie wybierać sprawę ponad wszystko. To nie była możliwość pożegnania się z tym światem, a świadome wybieranie czegoś innego ponad to, co powinno być najważniejsze - i tego nie mogła, nie chciała nikomu robić. - Zaraz się rozweselimy. - powiedziała do niej pół uśmieszkiem unosząc sugestywnie brwi. - Jak już wszystkie troski opadną zostanie tylko zabawa. - powiedziała tonem znawcy wędrując dalej obok Lucindy. Powstrzymała westchnienie, kiedy z ust blondynki wypłynęły kolejne słowa, czuła, że zaraz za nimi czai się potężnych rozmiarów ale. Spojrzała w ciemne niebo nad nimi. Milcząco słuchała padających słow, wciskając ręce w kieszenie spódnicy. Od samego początku była szczera z Rineheartem - na końcu też taka była. Co jej nagadał? Nie wiedziała. - Dobrze, pogadamy. - obiecała jej, chociaż szczerze wątpiła, że rozmowa mogła coś pomóc. Ona potrafiła odsunąć emocje i skupić się na zadaniu, Vincent był zraniony - nie winiła go, zrobiła mu to sama i świadomie. Dla nich, nie mogło być wspólnej drogi. Uniosła rękę, zarzucając ją jej na ramię. - Idziemy tańczyć. - powiedziała do niej w przypływie nagłej myśli. Przez chwilę udać dawną siebie - starą siebie. Starą Just, która nie miała już wrócić.
| zt x2
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Strona 30 z 30 • 1 ... 16 ... 28, 29, 30
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset