Przed domem
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Przed domem
Przeciętnych rozmiarów drewniano-kamienna chatka. Otoczona jest ona licznymi drzewami, które należą do lasu nieopodal, a także ogrodowymi kwiatami, pośród których można usiąść na granitowych ławkach. Do wejścia prowadzi ścieżka z kamiennych płyt. Przed drewnianymi drzwiami znajduje się taras pełen porąbanego drzewa oraz ławka wraz ze stolikiem. Bell lubi tam siedzieć podczas ciepłych, a czasem i mroźniejszych dni.
Domu pilnuje Jowisz, wyszkolony chart angielski.
Domu pilnuje Jowisz, wyszkolony chart angielski.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdyby wiedział, że swoimi drobnymi, z pozoru nic nie znaczącymi gestami obudził w niej iskierkę nadziei, zacząłby skakać z radości. Śmiać się w jakimś niekontrolowanym przypływie radości. Albo robiłby coś innego, coś, co wskazywałoby na jego otwartą radość. Na gacie Merlina, dążył do tego, od momentu, w którym powiedziała mu, że... została zraniona w tak brutalny sposób. Jednak samo wydarzenie chciał już odesłać w najdalsze krańce niepamięci. Teraz najważniejsza była ona.
Uśmiechnął się do niej, po czym zabrał kryształ z jej dłoni i rozplątał zapięcie rzemyka, by w następnej kolejności, po uprzedniej cichej prośbie skierowanej do Bell, by na chwilę odwróciła się tyłem do niego, zapiąć naszyjnik na jej smukłej szyi. Delikatnie wypuścił zapięcie ze swoich palców, a kiedy się odwróciła, znów na jego ustach wyrysował się uśmiech. Z minuty na minutę był coraz bardziej pewny, że to właśnie ona była tą, której cały czas, nieświadomie poszukiwał.
- Pięknie wyglądasz, Bell - odparł zgodnie z tym, co sam czuł. Patrzył na nią, nie mogąc do końca dojść ze sobą do ładu. Może... może to był ten czas, kiedy wypadało zniknąć za drzwiami i wrócić do domu, gdzie na spokojnie można było przemyśleć wszystkie kwestie? - Będę już szedł. Przekazałem ci wszystko, co musiałem przekazać. Wyjaśniliśmy część kwestii, których nie byliśmy pewni... i chociaż pewnie nadal nie jesteśmy niczego pewni tak do końca, to pomyślmy jeszcze nad tym.
Wziął głęboki wdech. Czuł jak trybiki uporczywie pracują, jak próbują podpowiedzieć mu, jakie pożegnanie będzie w tej chwili najlepsze. Co miał zrobić?
Zdecydował się na najbardziej hardkorową wersję, która być może za chwilę zaprzepaści wszystko, co do tej pory zdołał "zgromadzić".
Nachylił się do niej, by musnąć ustami jej jasny policzek. Zdawał sobie sprawę z tego, że naprawdę mógł to wszystko teraz zniszczyć, ale nie mógł się powstrzymać! Uśmiechnął się do niej po raz kolejny, usiłując nadać temu uśmiechowi przepraszający charakter, po czym wycofał się do wyjścia.
| zt
Uśmiechnął się do niej, po czym zabrał kryształ z jej dłoni i rozplątał zapięcie rzemyka, by w następnej kolejności, po uprzedniej cichej prośbie skierowanej do Bell, by na chwilę odwróciła się tyłem do niego, zapiąć naszyjnik na jej smukłej szyi. Delikatnie wypuścił zapięcie ze swoich palców, a kiedy się odwróciła, znów na jego ustach wyrysował się uśmiech. Z minuty na minutę był coraz bardziej pewny, że to właśnie ona była tą, której cały czas, nieświadomie poszukiwał.
- Pięknie wyglądasz, Bell - odparł zgodnie z tym, co sam czuł. Patrzył na nią, nie mogąc do końca dojść ze sobą do ładu. Może... może to był ten czas, kiedy wypadało zniknąć za drzwiami i wrócić do domu, gdzie na spokojnie można było przemyśleć wszystkie kwestie? - Będę już szedł. Przekazałem ci wszystko, co musiałem przekazać. Wyjaśniliśmy część kwestii, których nie byliśmy pewni... i chociaż pewnie nadal nie jesteśmy niczego pewni tak do końca, to pomyślmy jeszcze nad tym.
Wziął głęboki wdech. Czuł jak trybiki uporczywie pracują, jak próbują podpowiedzieć mu, jakie pożegnanie będzie w tej chwili najlepsze. Co miał zrobić?
Zdecydował się na najbardziej hardkorową wersję, która być może za chwilę zaprzepaści wszystko, co do tej pory zdołał "zgromadzić".
Nachylił się do niej, by musnąć ustami jej jasny policzek. Zdawał sobie sprawę z tego, że naprawdę mógł to wszystko teraz zniszczyć, ale nie mógł się powstrzymać! Uśmiechnął się do niej po raz kolejny, usiłując nadać temu uśmiechowi przepraszający charakter, po czym wycofał się do wyjścia.
| zt
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie spodziewała się gości. Pomimo wszystko zapewnienia Magnusa, jakoby wiedział z kim ma do czynienia i gdzie jej szukać, Salome nawet nie podejrzewała go o wywiad sprawdzający jej pochodzenie. Skąd mógł bowiem wiedzieć, skąd choćby podejrzewać, że imię które przybrała było wtórne? Dlaczego mógłby sądzić, że nie powiedziała mu całej prawdy no i… Dlaczego w ogóle miałby o to dbać? Był czarujący, to nie podlegało dyskusji. Słowa jakie przelewał na papier sprawiły że sprawdziła wszystkie wejścia do domu, doglądając także i zagrody Bellony. Obiecała zająć się chartami nim siostra nie uporządkuje na nowo swojego życia. Dzięki temu nie musiała szukać sobie miejsca do życia. Dom, który jej się nie należał był chwilowo jedynie pod jej panowaniem.
Pierwszy list wywarł na niej ogromne wrażenie. Czytała go nieświadoma treści i konsekwencji, jakie ta ze sobą niosła. Popytała wśród znanych jej osób, zaś nazwisko Magnusa dość szybko wypłynęło z głębin niewiedzy. A więc lord… Zabawne, jak zróżnicowanych mężczyzn spotykała podczas samotnych wędrówek. Nie sądziła, że szlachetnie urodzeni w zamian za oczekiwaną nudę i monotonię mogą uraczyć ją fascynującym obrazem subtelnie tkanych niedopowiedzeń i zabawy słowem. Była pod wrażeniem pomimo radosnego pąsu na policzkach, gdy przyszło jej czytać o nagości mężczyzny i jego oczekiwaniach. Lubiła wiedzę i dążenie do zaspokojenia ciekawości, toteż nie mogła przejść wobec takiej szansy obojętnie. Sądziła że nie dane im będzie złapać ze sobą kontaktu już nigdy, zważywszy na różnicę statusów i inne, niesprzyjające nawiązywaniu przyjaźni okoliczności. Świadomość ciążenia w myślach Magnusa łechtała ją niby najwyśmienitszy komplement. Nie musiał mówić więcej – poczuła się nie jak skryta za barierą słów dziewczynka, a prawdziwa kobieta. I chociaż bała się konsekwencji wynikających z nieuwagi, zdecydowała się podjąć to ryzyko. Sama nie wiedziała czego tak do końca oczekiwała. Przede wszystkim najprawdopodobniej dowodu na to, że gołosłowność pospołu z niewielką pulą genową nie jest wizytówką tak znakomitego rodu. Wszak to było jej pierwsze spotkanie z prawdziwym szlachcicem. Jean nie mieścił się w skali nigdy, nie potrafiłaby wychwalać francuskich rodów tytulaturą, którą tu najwyraźniej dziedziczyło się wraz tajemniczym spojrzeniem i darem krasomówstwa.
Ona spełniła swoje zadanie. Faktycznie miała przy sobie świeżutkie bułeczki cynamonowe, które lekko zwilżyła mlekiem i podgrzała. Nie sprawdzała się w kuchni jako dobra gospodyni – nigdy nie interesowała ją kwestia żywienia i teraz srodze tego żałowała. Powinna zgłosić się na kurs, by kiedyś móc zaproponować przysmaki spod własnej ręki. Wierzyła, że jest to umiejętność jaką powinna szczycić się każda kobieta w pewnym wieku. Być może nieprędko było jej do zmiany statusu i nazwiska, nie będzie już jednak nigdy młodsza. Usiadła przed domem na ławeczce, rozpalając oliwną lampkę i stawiając na stoliku obok siebie talerz z ciepłymi przysmakami. Mogła grzecznie zaczekać wewnątrz. Nagrzany kominek wesoło trzaskał, rozpalając wnętrze głównej izby ciepłym, pomarańczowym światłem. Pootwierane okna wpuszczały do domu głosy natury. Wieczór zapowiadał się, co dziwne, przyjemnie i pogodnie. Zupełnie tak, jakby sprzyjał potencjalnemu spotkaniu. Chociaż naprawdę brak było w niej wiary, postanowiła dać temu szansę. Udając, że wcale nie czeka w napięciu okryła nogi pledem, sadowiąc się wygodnie z książką, w baśniowy, złowieszczy sposób traktującą o wilkołactwie. Zasób biblioteczki Greybacków zszokował ją i pozytywnie zaskoczył. Czuła się tu doprawdy jak w Bordeaux.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pierwszy list wywarł na niej ogromne wrażenie. Czytała go nieświadoma treści i konsekwencji, jakie ta ze sobą niosła. Popytała wśród znanych jej osób, zaś nazwisko Magnusa dość szybko wypłynęło z głębin niewiedzy. A więc lord… Zabawne, jak zróżnicowanych mężczyzn spotykała podczas samotnych wędrówek. Nie sądziła, że szlachetnie urodzeni w zamian za oczekiwaną nudę i monotonię mogą uraczyć ją fascynującym obrazem subtelnie tkanych niedopowiedzeń i zabawy słowem. Była pod wrażeniem pomimo radosnego pąsu na policzkach, gdy przyszło jej czytać o nagości mężczyzny i jego oczekiwaniach. Lubiła wiedzę i dążenie do zaspokojenia ciekawości, toteż nie mogła przejść wobec takiej szansy obojętnie. Sądziła że nie dane im będzie złapać ze sobą kontaktu już nigdy, zważywszy na różnicę statusów i inne, niesprzyjające nawiązywaniu przyjaźni okoliczności. Świadomość ciążenia w myślach Magnusa łechtała ją niby najwyśmienitszy komplement. Nie musiał mówić więcej – poczuła się nie jak skryta za barierą słów dziewczynka, a prawdziwa kobieta. I chociaż bała się konsekwencji wynikających z nieuwagi, zdecydowała się podjąć to ryzyko. Sama nie wiedziała czego tak do końca oczekiwała. Przede wszystkim najprawdopodobniej dowodu na to, że gołosłowność pospołu z niewielką pulą genową nie jest wizytówką tak znakomitego rodu. Wszak to było jej pierwsze spotkanie z prawdziwym szlachcicem. Jean nie mieścił się w skali nigdy, nie potrafiłaby wychwalać francuskich rodów tytulaturą, którą tu najwyraźniej dziedziczyło się wraz tajemniczym spojrzeniem i darem krasomówstwa.
Ona spełniła swoje zadanie. Faktycznie miała przy sobie świeżutkie bułeczki cynamonowe, które lekko zwilżyła mlekiem i podgrzała. Nie sprawdzała się w kuchni jako dobra gospodyni – nigdy nie interesowała ją kwestia żywienia i teraz srodze tego żałowała. Powinna zgłosić się na kurs, by kiedyś móc zaproponować przysmaki spod własnej ręki. Wierzyła, że jest to umiejętność jaką powinna szczycić się każda kobieta w pewnym wieku. Być może nieprędko było jej do zmiany statusu i nazwiska, nie będzie już jednak nigdy młodsza. Usiadła przed domem na ławeczce, rozpalając oliwną lampkę i stawiając na stoliku obok siebie talerz z ciepłymi przysmakami. Mogła grzecznie zaczekać wewnątrz. Nagrzany kominek wesoło trzaskał, rozpalając wnętrze głównej izby ciepłym, pomarańczowym światłem. Pootwierane okna wpuszczały do domu głosy natury. Wieczór zapowiadał się, co dziwne, przyjemnie i pogodnie. Zupełnie tak, jakby sprzyjał potencjalnemu spotkaniu. Chociaż naprawdę brak było w niej wiary, postanowiła dać temu szansę. Udając, że wcale nie czeka w napięciu okryła nogi pledem, sadowiąc się wygodnie z książką, w baśniowy, złowieszczy sposób traktującą o wilkołactwie. Zasób biblioteczki Greybacków zszokował ją i pozytywnie zaskoczył. Czuła się tu doprawdy jak w Bordeaux.
[bylobrzydkobedzieladnie]
make me
believe
Ostatnio zmieniony przez Salome Despiau dnia 23.07.17 18:54, w całości zmieniany 6 razy
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Trzynaście podejść. Tyle powziął prób powstrzymania się przed wzięciem sprawy rzeczywiście w swoje ręce, aby finalnie i tak zaciąć się w postanowieniu, że zobaczywszy ją, zachowa spokój. Wierutna bzdura: trzydzieści pięć lat w jednym ciele, walczenia z irracjonalnymi myślami i szarpania się z szalonymi pomysłami, wyskakującymi jak diabły z pudełka z włochatej głowy dowiodły Magnusowi, że nawet sobie nie powinien ufać całkowicie. Szczególnie w kwestii zachowania kontroli; przejmował ją łatwo, swobodnie, bez wysiłku, całkiem naturalnie - do tego został stworzony - lecz utrzymanie w ryzach tej musztry przerastało jego możliwości. Retoryka przeniesiona na płaszczyznę irytującego tu i teraz była już tylko złotym strzałem. Przelewając się na papier odnosił ulgę, nieumiejętność kłamstw skrywając za woalką nienagannego warsztatu. Oko w oko z niecodziennością, chytry plan miał dużą szansę spalenia na panewce, w dodatku z purpury, okalającą skórę Rowle'a w miejscach nie zasłoniętych nieujarzmioną brodą. To miało się udać. Ukryć zażenowanie za twardą, samczą pewnością siebie. Schować wstyd za aroganckim uśmiechem. Zepchnąć panikę za zasłonę, utkaną z najdelikatniejszych materiałów zwodzenia, czarowania, nieoczywistego flirtu. Zniekształcić kompromitację, nadając jej formę twardego, momentami wulgarnego monologu, nie uwzględniającego męskiej pomyłki. Działał, przerzucając cały ciężar odpowiedzialności na jedną stronę, ryzykując tym wszystkim, co miał do stracenia. Nie potrafił inaczej, a już na pewno nie zamierzał pokornie przyznawać się do błędu. Jak najbardziej szczerze odkrywał przecież przed Salome swe ulubione rozrywki, przeznaczane na wieczorową porę, wyjątkowo spędzaną z daleka od miękkich ramion małżonki. Nie obce były mu inne dłonie, delikatne, lodowato chłodne, jak wykute z marmuru, pozbawione złotego haczyka na smukłym palcu; zbadanie napiętej powłoki okalającej drobne kości elfiej brunetki napawało go równą ekscytacją. Chociaż praktykował te bluźniercze najazdy tylko w swojej imaginacji, zastanawiał się, jak zostaną skonfrontowane te marzenia, te lęki. Czy smak skóry Salome go nie zawiedzie, czy pierwsze muśnięcie nie sprawi, że zechce odwrócić się i od niej odejść. Despiau była narzędziem jego dumy, przekonywał się, że znowu to on plasuje się na najwyżej uwzględnionym i społecznie uhonorowanym miejscem w hierarchii. Nieważkiej w baśniowym lesie, w pięknej okolicy magicznego miejsca, skąd słyszał szmer przecinającej wstęgę zieleni wzburzonej wody srebrnego strumienia. Grały mu setki kolorów, znakomicie odciągających wzrok (a wraz z nim także i uwagę drapieżcy) od faktycznego celu. Przybiegł tu tak naprawdę ze względu na nią, mało zaaferowany nieszczęsnym listem, cierniem w złotej koronie nałożonej na jego skroń. Oszczędził sobie zachodu w niesprecyzowanych żądaniach, od razu, machinalnie wprawiając w ruch maszynę, toczącą się ciężko pod górę, wspomaganą siłą twardych mięśni. Szczupłe ramiona Magnusa znosiły zachód, a fizyczność uderzała do głowy niesamowitym tornadem otępiających bodźców. Nakręcał się leniwym oczekiwaniem, spacerem dusznym, zielonym lasem, gładkim drewnem różdżki, na której zaciskał stwardniałe opuszki palców. Rozstroił go dopiero zapach cynamonu, dotrzymana obietnica: pierwsza, jakiej zwyczajnie się nie spodziewał. Zgłodniał, zaciągając się wilgotną wonią, osiadającą na spierzchniętych wargach; oblizując je skrzyżował spojrzenie z kobietą owiniętą barwnym materiałem i zbliżył się do niej zdecydowanym krokiem, gotowy poderwać ją do pionu stalowym chwytem za chude nadgarstki. W ostatniej sekundzie zmienił zdanie, ciężko opadając ciałem na ławkę tuż obok, a kiedy drewno zaskrzypiało w żałosnym proteście, przewiesił nogi przez poręcz jasnego siedziska. Od razu został panem i władcą tego miejsca, musiał grać tę rolę również dla Salome. Przede wszystkim dla niej.
-Nie zaprosisz mnie do środka? - spytał, szerokim łukiem omijając banalne powitanie. Nie chciał, by zrobiło się chłodno.
-Nie zaprosisz mnie do środka? - spytał, szerokim łukiem omijając banalne powitanie. Nie chciał, by zrobiło się chłodno.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czas płynął, mrok wieczoru gęstniał, pożerając światło kryjące się jeszcze w koronach drzew. Salome oddychała głęboko, nie mogąc zdecydować się do końca na czym skupić uwagę. Przyciągał ją koniec traktu prowadzącego wprost pod jej r o d z i n n y (jak to dziwnie brzmi, kiedy ma się już świadomość że jeszcze dwadzieścia pięć lat temu było się tu niechcianym) dom, gdzie spodziewała się natrafić wzrokiem na ciemniejącą sylwetkę mężczyzny, bądź – zgodnie z przewidywaniami skrytej w niej, zahukanej dziewczynki – obserwować nadchodzącą noc. Jednak książka na jej kolanach przyjemnie ciążyła, nienachalnie przypominając Salome o swojej obecności. Była pełna wiedzy, pięknych, krwawych opisów negujących zasadność istnienia bestii, które tak mocno spędzały jej sen z powiek. Były trochę jak sam Magnus. Wyobraziła go sobie jako chudego, rosłego wilkołaka pełnego tej dziwnej, niespotykanej wcześniej aury szlachetności. Jego gęsta broda przechodziła w rozwianą kryzę, kryjąc gardziel pod oceanem sztywnych, czarnych loków wilczej sierści. Jego dłonie, niesposobne już do trzymania pióra, wieńczyła korona ostrych niczym noże szponów. Długie, umięśnione łapy twardo i pewnie stąpały po ziemi, zaś złowrogi warkot ulatujący spomiędzy zębisk przeradzał się w cichy, zmysłowy pomruk. Bezsprzecznie był wilkiem pośród stada owiec, kryjąc uszy i silny kark pod runem zdartym z jednej z nich. Zwodził, ale czyż nie to było w nim takie fascynujące? Salome nie miała wielkich problemów z rodzeniem kłamstw i niedopowiedzeń. Stanowiły one rdzeń jej wypowiedzi, toteż dobrze bawiła się odnajdując kompanów, którzy wtórowali jej w zmysłowej grze na szarpanie odpowiednich strun. On jeszcze ani razu nie chybił. Jego wilcze, głodne oczy pełne były leśnych zawirowań. Je pierwsze wyłowiła spojrzeniem, gdy mężczyzna zawitał do jej małego portu. Książka o mało nie wypadła jej z rąk. Kilkadziesiąt przeczytanych stronic z cichym, subtelnym szelestem przyciągnęło frontową okładkę do reszty braci. Tu kończyła się ich rola w teatrze.
- Mama zawsze mi powtarzała, by nie wpuszczać obcych ludzi do domu. Zwłaszcza mężczyzn. – Odłożyła książkę na kolana, opierając policzek na dłoni, rękę zaś na najbliższym oparciu. Przyglądała mu się spod przymrużonych powiek, oceniając prawdopodobieństwo, że był jedynie snem jej spragnionego doznań umysłu. Była pod wrażeniem jego słowności, nie chciała by zniknął, gdy tylko otworzy oczy. Zadowolony uśmiech rozlał się na jej twarzy, zupełnie jakby zastawiła na niego pułapkę, a on spolegliwie, niczym głupiutkie szczenię wszedł w nią dobrowolnie. Nie odnajdywała słów stosownych dla tej chwili. Konfrontacja oko w oko była ekscytująca, wprawiała ją w drżenie skryte za osłoną pledu; owocowała zaciskaniem dłoni na skórzanej oprawie.
”…z ubrań zaś rozdzieję Cię tak delikatnie, jak z tych słów, którymi się zasłaniasz.”
Och na Merlina. Dlatego akurat teraz musiała wertować w pamięci treść listów, skrzętnie skrytych przed obcym wzrokiem. Dlatego to on był panem sytuacji, kiedy ona, nagle pąsowiejąc, uciekała wzrokiem. Byli na jej terenie. Nie mogła tchórzyć, przecież sama tego pragnęła. Musiała wziąć się w garść, zapanować nad myślami i wyobrażeniem tego, co mogło być dalej.
- Do kobiety nie wypada przychodzić bez podarku nawet, jeżeli nie jest to wizyta czysto towarzyska. - Sama jego osoba była jak prezent. Jak butelka wina, którą mogłaby wieńczyć kolację przed wślizgnięciem się pod kołdrę. Podniosła ze stolika talerzyk, widząc że nie ominął go wzrokiem. Ona dotrzymała słowa.
- Mama zawsze mi powtarzała, by nie wpuszczać obcych ludzi do domu. Zwłaszcza mężczyzn. – Odłożyła książkę na kolana, opierając policzek na dłoni, rękę zaś na najbliższym oparciu. Przyglądała mu się spod przymrużonych powiek, oceniając prawdopodobieństwo, że był jedynie snem jej spragnionego doznań umysłu. Była pod wrażeniem jego słowności, nie chciała by zniknął, gdy tylko otworzy oczy. Zadowolony uśmiech rozlał się na jej twarzy, zupełnie jakby zastawiła na niego pułapkę, a on spolegliwie, niczym głupiutkie szczenię wszedł w nią dobrowolnie. Nie odnajdywała słów stosownych dla tej chwili. Konfrontacja oko w oko była ekscytująca, wprawiała ją w drżenie skryte za osłoną pledu; owocowała zaciskaniem dłoni na skórzanej oprawie.
”…z ubrań zaś rozdzieję Cię tak delikatnie, jak z tych słów, którymi się zasłaniasz.”
Och na Merlina. Dlatego akurat teraz musiała wertować w pamięci treść listów, skrzętnie skrytych przed obcym wzrokiem. Dlatego to on był panem sytuacji, kiedy ona, nagle pąsowiejąc, uciekała wzrokiem. Byli na jej terenie. Nie mogła tchórzyć, przecież sama tego pragnęła. Musiała wziąć się w garść, zapanować nad myślami i wyobrażeniem tego, co mogło być dalej.
- Do kobiety nie wypada przychodzić bez podarku nawet, jeżeli nie jest to wizyta czysto towarzyska. - Sama jego osoba była jak prezent. Jak butelka wina, którą mogłaby wieńczyć kolację przed wślizgnięciem się pod kołdrę. Podniosła ze stolika talerzyk, widząc że nie ominął go wzrokiem. Ona dotrzymała słowa.
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Taniec był dla niego niezrozumiałą zagadką; gubił się w stawianych synchronicznie krokach, mylił podstawowe figury, obracając partnerkę według własnego uznania i stosownie do osobistego poczucia estetyki. Niezgrabnego, robiącego piorunujące wrażenie na parkiecie zapełnionym sznurem par, perfekcyjnie powtarzających regulaminowe manewry. Jak Hefajstos był rzadkim gościem na Olimpie, tak Rowle unikał salonowych spędów, uprzedzony do eleganckich, towarzyskich sympozjonów. Prędzej czy później, zawsze wybijała uświęcona północ, zawsze nadchodziła pora na tańce. A on nie miał na nie najmniejszej ochoty. Parkiet omijał szerokim łukiem, słowne akrobacje kończąc stanowczym nie, ostrzejszym od kolekcji srebrnych brzeszczotów. Dla zasady, nie tańczył. Ani w tej sformalizowanej, pełnej wersji, wyposażonej w ukłony, dygnięcia, trzaski cholew, ani w tej mniej oficjalnej, kumulującej się w wąskich wargach, układanych tylko do rzeczowych sentencji. Mówił co chciał, kiedy chciał i jak chciał, używając całego arsenału dobitnego słownictwa, niezdolnego do robienia okrążeń w koło faktycznego przedmiotu jego zainteresowania. Papierowe frazesy puszczał z dymem, a w głupców rzucał kamieniami jako pierwszy. Naznaczał stygmatami, piętnując samego siebie grzechem pychy - daleko mu więc było do prawdziwego potwora, chociaż zaczynał kolekcjonować następne cyferki. Siedem, liczba boskiej doskonałości. Siedem, najpotężniejsza liczba magiczna. Odhaczał na starej kartce, ile zła pozostało mu do wyrządzenia, właśnie wybierając się na polowanie i oczekując tłustego trofeum.
Nieczystość.
Nie o niej myślał, ale skoro już ich wątki splotły się w jednym czasie i miejscu, nie zamierzał odchodzić niezaspokojony. Zwiodła go straszliwie, prowadząc jednocześnie do ciekawego tropu: moralne przewiny implikowały kolejne, zakuwając go w zamkniętym łańcuchu. Tkwił wewnątrz koła stworzonego przez węża, który pożerał swój ogon (symbol cykliczności?), popełniając kolejne zbrodnie, kumulujące się w potężny występek, znajdujący swój finał już w piekle.
-Naprawdę - przeciągnął te słowa, przekrzywiając ciężką od niedorzecznych myśli głowę, oceniając przeciętną buzię pod nieco innym kątem, z jakiego wydawała mu się ładniejsza - uważasz mnie za obcego? - spytał, trzęsąc się ze śmiechu dławiącego ogorzałą krtań. To jemu przysługiwała dewiza pełna uprzedzeń. Salome powinna mieć się na baczności, lecz z całkiem innych powodów; zamknięcie w czterech ścianach nie zbudowałoby jej nagle bezpiecznej przystani, a pośród zieleni Rowle czuł się jak przyczajony drapieżnik, nieograniczony swobodą ruchów, prężący się do skoku na nieświadomą ofiarę.
I tak mogłoby to wyglądać. Faktyczne spełnienie obietnic, jakie mówił wprost do jej uszka czułym szeptem (wyobrażał sobie, że czyta listy na głos, odtwarzając w pamięci jego głos), starcie złudzeń co do szlachetnego serca oraz nieoczywistych pobudek.
-Jesteś bezczelna - zauważył wesoło, lecz posłusznie poderwał się z miejsca, przeskakując lekko przez niską werandę - chyba rozdarł swoją pelerynę o wystający gwóźdź - lądując między kępami nieznanych mu roślin. Wybrał kwiat o drobnych, białych płatkach i wyrywał go brutalnie z ziemi, wraz z korzeniami, pryskając grudkami wilgotnej gleby, brudząc sobie przy okazji zadbane paznokcie czarnym szlakiem tej szalonej, fizycznej pracy. Przesadził drewniany płotek i bez słowa zbliżył się do Salome, tak jak wcześniej ujmując w dłoń kosmyk jej ciemnych włosów - lecz wykazał się cierpliwością, nie szarpiąc kobiety od razu na kolana, a wplatając w nie ów specjalny, biały kwiat.
-Zdaje się, że masz coś, co należy do mnie - rzekł cicho, odsuwając się o krok i podziwiając swoją kompozycję. Despiau nagle wypiękniała i była to zasługa Magnusa.
Nieczystość.
Nie o niej myślał, ale skoro już ich wątki splotły się w jednym czasie i miejscu, nie zamierzał odchodzić niezaspokojony. Zwiodła go straszliwie, prowadząc jednocześnie do ciekawego tropu: moralne przewiny implikowały kolejne, zakuwając go w zamkniętym łańcuchu. Tkwił wewnątrz koła stworzonego przez węża, który pożerał swój ogon (symbol cykliczności?), popełniając kolejne zbrodnie, kumulujące się w potężny występek, znajdujący swój finał już w piekle.
-Naprawdę - przeciągnął te słowa, przekrzywiając ciężką od niedorzecznych myśli głowę, oceniając przeciętną buzię pod nieco innym kątem, z jakiego wydawała mu się ładniejsza - uważasz mnie za obcego? - spytał, trzęsąc się ze śmiechu dławiącego ogorzałą krtań. To jemu przysługiwała dewiza pełna uprzedzeń. Salome powinna mieć się na baczności, lecz z całkiem innych powodów; zamknięcie w czterech ścianach nie zbudowałoby jej nagle bezpiecznej przystani, a pośród zieleni Rowle czuł się jak przyczajony drapieżnik, nieograniczony swobodą ruchów, prężący się do skoku na nieświadomą ofiarę.
I tak mogłoby to wyglądać. Faktyczne spełnienie obietnic, jakie mówił wprost do jej uszka czułym szeptem (wyobrażał sobie, że czyta listy na głos, odtwarzając w pamięci jego głos), starcie złudzeń co do szlachetnego serca oraz nieoczywistych pobudek.
-Jesteś bezczelna - zauważył wesoło, lecz posłusznie poderwał się z miejsca, przeskakując lekko przez niską werandę - chyba rozdarł swoją pelerynę o wystający gwóźdź - lądując między kępami nieznanych mu roślin. Wybrał kwiat o drobnych, białych płatkach i wyrywał go brutalnie z ziemi, wraz z korzeniami, pryskając grudkami wilgotnej gleby, brudząc sobie przy okazji zadbane paznokcie czarnym szlakiem tej szalonej, fizycznej pracy. Przesadził drewniany płotek i bez słowa zbliżył się do Salome, tak jak wcześniej ujmując w dłoń kosmyk jej ciemnych włosów - lecz wykazał się cierpliwością, nie szarpiąc kobiety od razu na kolana, a wplatając w nie ów specjalny, biały kwiat.
-Zdaje się, że masz coś, co należy do mnie - rzekł cicho, odsuwając się o krok i podziwiając swoją kompozycję. Despiau nagle wypiękniała i była to zasługa Magnusa.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- A nie powinnam? – Świadomość jego personaliów nie oznaczała przecież, że nagle okiełznała całe jego dzikie jestestwo. Tajemniczość, w której nurzał się aż po koniuszek brody, konwenanse i ich brak, insynuacje odwracające uwagę tak sprawnie jak nie powinny i błysk – ten błysk w oku zdający się obiecywać, że to nie wszystko co lord ukrywa w rękawie. Niewypowiedziane przyrzeczenie skutkujące ciągiem drobnych dreszczy raźno maszerujących przez całą długość rąk. Zacisnęła dłoń na pledzie, niemo manifestując wrażenie jakie na niej wywierał. Nie potrzebowała słów by zobrazować swoje uznanie. Nie znając go wiedziała, że nie był w tej chwili poważny, drocząc się z nią jak z myszką, która i tak miała skończyć jako drobna przekąska. Zwęziła uśmiech, zdejmując z niego wyraźnie zadowolone spojrzenie. Nie musiała podążać za nim wzrokiem wiedząc, że i tak nie ucieknie. Nie po to przebył taką drogę by teraz znikać, rozpływać się w takt odległych, wieczornych treli.
To było jak kotwica; cumując statek wrażeń w porcie oczekiwań opierała się o ładnie skrojony, schludny schemat porządku. Nie była sarną, w którą same wchodziły pazury. Mogło mu się zdawać że poluje, przyczajony pośród traw i drzew, smagany delikatnie niesionym zapachem oczekiwanej przyszłości i wiary (zapewne niebezpodstawnej) we własne umiejętności, lecz chociaż ona nie obierała nagle roli drapieżnika, nie była ofiarą. Nie chodziło tu o ułudną butę, narcyzm i cyniczne przecenianie własnej wartości – braki w docenianiu siebie samej towarzyszyły jej dzielnie od samego początku. Nie dostrzegała tego, uporczywie wmawiając sobie brak predyspozycji co pozwalało jej, szczęśliwie dla tej chwili, nie drżeć o swój los w obliczu barbarzyńskich najazdów. Rola trofeum była jej obca niczym tajniki czarnoksięstwa.
- Ty zaś szalenie uprzejmy. Dziękuję za szczerość. – Odstawiła talerzyk na miejsce widząc, jak mało uwagi przyciąga. Magnus był już dużym chłopcem. Pomimo jej uprzejmości sam zdecyduje, kiedy zgłodnieje i czym się nasyci. Swoją rolę spełniła, zapewniając m u obiecane minimum. Mogła odetchnąć, pławiąc się w ciemnym, stonowanym świetle jego obecności. Zdecydowanie był szalony i nieprzewidywalny, zdolny do wszystkiego. Nie bał się wchodzenia w żadną z ról, które mu do tej pory przygotowała. Twarz romantycznego dżentelmena pasowała na niego tak samo znakomicie, jak tajemniczy nieznajomy, w którego zabawił się ostatnim razem. Książka wraz z pledem osiadły gdzieś obok, bardziej zawadzając niż czyniąc uprzejmość pomocy. – Cóż za zbieg okoliczności, lordzie. – Rozsmakowała się krótko w brzmieniu tego słowa, przesuwając je po języku dłużej i delikatniej niż pozostałe. Było miękkie i wyraźnie; podkreślenie różnicy w statusie sprawiało jej mniej problemów niż sama mogłaby się spodziewać. – Zdaje się, że teraz jesteśmy kwita.
Zupełnie zignorowała ziemię, która mokrą, drobną lawiną usypała jej się z włosów na ramię. Kwiat - piękny, wiosenno-letni, kwitnący białymi kielichami pośród omszałego mrowia listków odcinał się od mroku jej luźno spiętych loków przyjemnym kontrastem. Spoglądała na wyraźnie ukontentowanego Magnusa z niemym pytaniem – co było powodem jego triumfalnego, zdawałoby się, zadowolenia? Niepewność nie nastręczała jej problemów i przykrości, a motywowała do dalszych starań. Wstała zatem, wygładzając bordowy materiał sukienki tuż pod linią brzucha.
- Uczynisz mi tę przyjemność i odprowadzisz do wnętrza? Ściemnia się i nie wiadomo, co za wilki właśnie polują. - Wygrał, miał o co prosił. Ujął ją swą beztroską, nie chciała być mu dłużna. Byli sami - nikt nie dowie się o tajemnicy, jaką współdzielą.
To było jak kotwica; cumując statek wrażeń w porcie oczekiwań opierała się o ładnie skrojony, schludny schemat porządku. Nie była sarną, w którą same wchodziły pazury. Mogło mu się zdawać że poluje, przyczajony pośród traw i drzew, smagany delikatnie niesionym zapachem oczekiwanej przyszłości i wiary (zapewne niebezpodstawnej) we własne umiejętności, lecz chociaż ona nie obierała nagle roli drapieżnika, nie była ofiarą. Nie chodziło tu o ułudną butę, narcyzm i cyniczne przecenianie własnej wartości – braki w docenianiu siebie samej towarzyszyły jej dzielnie od samego początku. Nie dostrzegała tego, uporczywie wmawiając sobie brak predyspozycji co pozwalało jej, szczęśliwie dla tej chwili, nie drżeć o swój los w obliczu barbarzyńskich najazdów. Rola trofeum była jej obca niczym tajniki czarnoksięstwa.
- Ty zaś szalenie uprzejmy. Dziękuję za szczerość. – Odstawiła talerzyk na miejsce widząc, jak mało uwagi przyciąga. Magnus był już dużym chłopcem. Pomimo jej uprzejmości sam zdecyduje, kiedy zgłodnieje i czym się nasyci. Swoją rolę spełniła, zapewniając m u obiecane minimum. Mogła odetchnąć, pławiąc się w ciemnym, stonowanym świetle jego obecności. Zdecydowanie był szalony i nieprzewidywalny, zdolny do wszystkiego. Nie bał się wchodzenia w żadną z ról, które mu do tej pory przygotowała. Twarz romantycznego dżentelmena pasowała na niego tak samo znakomicie, jak tajemniczy nieznajomy, w którego zabawił się ostatnim razem. Książka wraz z pledem osiadły gdzieś obok, bardziej zawadzając niż czyniąc uprzejmość pomocy. – Cóż za zbieg okoliczności, lordzie. – Rozsmakowała się krótko w brzmieniu tego słowa, przesuwając je po języku dłużej i delikatniej niż pozostałe. Było miękkie i wyraźnie; podkreślenie różnicy w statusie sprawiało jej mniej problemów niż sama mogłaby się spodziewać. – Zdaje się, że teraz jesteśmy kwita.
Zupełnie zignorowała ziemię, która mokrą, drobną lawiną usypała jej się z włosów na ramię. Kwiat - piękny, wiosenno-letni, kwitnący białymi kielichami pośród omszałego mrowia listków odcinał się od mroku jej luźno spiętych loków przyjemnym kontrastem. Spoglądała na wyraźnie ukontentowanego Magnusa z niemym pytaniem – co było powodem jego triumfalnego, zdawałoby się, zadowolenia? Niepewność nie nastręczała jej problemów i przykrości, a motywowała do dalszych starań. Wstała zatem, wygładzając bordowy materiał sukienki tuż pod linią brzucha.
- Uczynisz mi tę przyjemność i odprowadzisz do wnętrza? Ściemnia się i nie wiadomo, co za wilki właśnie polują. - Wygrał, miał o co prosił. Ujął ją swą beztroską, nie chciała być mu dłużna. Byli sami - nikt nie dowie się o tajemnicy, jaką współdzielą.
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Szarżował, w zaślepieniu totalnym prąc naprzód, rzucając się głową w dół prosto w zionącą otchłań, tak głęboką, że rzucony poprzedniego dnia kamień wciąż nie wydał z siebie jęku, uderzając o twarde podłoże. Spadanie i lęk przed kośćmi startymi w pył, ciężkim ciałem rozpadającym się na ostre odłamki napawał go strachem dużo większym, intensywniej rozchodzącym się elektrycznymi impulsami po krwiobiegu, niż finalne zderzenie się z konsekwencjami. Magnus dryfował, zamykając się we własnoręcznie skonstruowanej zbroi, skleconej naprędce z okruchów pewności siebie i barbarzyńskiego męskiego władztwa nad kobietami. Przejął kontrolę fizycznie, rosnąc jak kolos i tarasując przed Salome każdy ewentualny luft, jakim mogłaby przed nim uciec oraz anektował ją werbalnie, wprowadzając w życie jego wizję, w której byli najlepszymi przyjaciółmi, a żenująca pomyłka przedmiotem eksperymentalnych żartów. Wstydził się, przykrywając to żałośnie słabe uczucie głośnym tonem i uporczywymi pieszczotami, w jakich chciał zamknąć sprzeciw Salome, wraz z dociekliwymi pytaniami. Przypuszczał, że nie skrywała ich jak skarbu, głęboko pod burzą bujnych, ciemnych loków, tylko czekała na odpowiedni moment, by wydobyć je spod nieśmiałego uśmiechu i poszczuć go jadowitym językiem, na którym osiadł nalot rozczarowania. Rowle trochę cynicznie odrzucał to wszystko, co miał - biorąc przykład z największych, zamieszkałby w beczce - na koszt radości niezauważalnych w leśnych prześwitach.
-Tylko dlatego, że znane ci jest jedynie moje nazwisko? Nie musisz się starać, by z jego brzmienia wyłuskać setkę wieści - pouczył ją, niezwykle poważnym tonem, bo faktycznie godność zdradzała porażającą ilość faktów. Magnus był częścią swego rodu i częścią nazwiska, nie wyrzekłby się tej pracy w doskonale naoliwionej maszynie nawet za cenę odrzuconej prywatności. Intymność stawała się jego w tym momencie, zaklętym w kawałku drewnianej werandy, zapachu wilgotnych, cynamonowych bułeczek, przesiąkniętych czułością kobiecych dłoni.
-Nie uznaję sztucznych grzeczności - wyznał, nieco zawiedziony, że nie pobudził zainteresowania Despiau do stopnia tej zniecierpliwionej ciekawości, domagającej się natychmiastowego zaspokojenia - możesz zatem czuć się spokojna, bo nie zwykłem kłamać - poinformował kobietę, częstując się nareszcie rumianą bułeczką, łypiącą na niego połyskliwym ciastem, kuszącą wonią świeżego wypieku. Czyżby się mylił i nadział się przez własną popędliwość na jedną z tych fatalnych niewiast, które po wspaniałym pierwszym wrażeniu okazywały się nudne i do bólu przewidywalne? Odłożył książkę na bok, przelotnie zerkając na okładkę, starannie kodując tytuł i autora, znowu z cichą nadzieją na inność. Szlachecki tytuł spłynął drobnym dreszczem po mocnych ramionach skrytych pod ciężkim materiałem eleganckiej szaty; Rowle spiął się cały, wyraźnie sztywniejąc, jakby wspomnienie tej rangi oblało go kubłem lodowatej wody, a nie zadowoleniem, z trafnego łechtania męskiego ego, spragnionego komplementów. Z nią zrezygnował z tych formalności, a przywołanie przeszłości ścisnęło serce kłującym skurczem.
Leniwie strzepnął z barku Salome grudkę ziemi, pozostałość po tej kwietnej koronie, którą wspaniałomyślnie obdarował ją, wyrywając klejnoty z jej własnego gruntu. Z miną zwycięzcy, odbywającego właśnie swój pierwszy triumf otworzył uroczo skrzypiące, drewniane drzwi niewielkiego domku - pięknego, lecz chwiejnego, jakby brakowało w nim ręki mężczyzny - puszczając Salome przodem. Widział z daleka bukiety świeżych, wiosennych kwiatów, kolorowe firanki w oknach, lampy z barwnymi abażurami, rzucającymi przytulne cienie na jasne ściany, rad z możliwości zburzenia sielskiego spokoju tego miejsca. Buty Magnusa zostawiły smugi błota w ciasnym korytarzu, a gdy z hukiem zamykał za sobą drzwi, alarmująco zadzwoniła wprawiona w nie kolorowa szybka.
-Servio - wyszeptał miękko, tak samo czule, jakby kołysał ją w ramionach, chociaż celował w nią różdżką, a usta pozostawały nieruchome, nie składające się do muśnięcia Despiau najdelikatniejszą nawet pieszczotą. List. Oddaj mi go. Wyartykułował rozkaz, asekuracyjnie, wierząc w rozsądek Salome. Oraz własną moc, która n i e mogła zawieść go w tej chwili.
-Tylko dlatego, że znane ci jest jedynie moje nazwisko? Nie musisz się starać, by z jego brzmienia wyłuskać setkę wieści - pouczył ją, niezwykle poważnym tonem, bo faktycznie godność zdradzała porażającą ilość faktów. Magnus był częścią swego rodu i częścią nazwiska, nie wyrzekłby się tej pracy w doskonale naoliwionej maszynie nawet za cenę odrzuconej prywatności. Intymność stawała się jego w tym momencie, zaklętym w kawałku drewnianej werandy, zapachu wilgotnych, cynamonowych bułeczek, przesiąkniętych czułością kobiecych dłoni.
-Nie uznaję sztucznych grzeczności - wyznał, nieco zawiedziony, że nie pobudził zainteresowania Despiau do stopnia tej zniecierpliwionej ciekawości, domagającej się natychmiastowego zaspokojenia - możesz zatem czuć się spokojna, bo nie zwykłem kłamać - poinformował kobietę, częstując się nareszcie rumianą bułeczką, łypiącą na niego połyskliwym ciastem, kuszącą wonią świeżego wypieku. Czyżby się mylił i nadział się przez własną popędliwość na jedną z tych fatalnych niewiast, które po wspaniałym pierwszym wrażeniu okazywały się nudne i do bólu przewidywalne? Odłożył książkę na bok, przelotnie zerkając na okładkę, starannie kodując tytuł i autora, znowu z cichą nadzieją na inność. Szlachecki tytuł spłynął drobnym dreszczem po mocnych ramionach skrytych pod ciężkim materiałem eleganckiej szaty; Rowle spiął się cały, wyraźnie sztywniejąc, jakby wspomnienie tej rangi oblało go kubłem lodowatej wody, a nie zadowoleniem, z trafnego łechtania męskiego ego, spragnionego komplementów. Z nią zrezygnował z tych formalności, a przywołanie przeszłości ścisnęło serce kłującym skurczem.
Leniwie strzepnął z barku Salome grudkę ziemi, pozostałość po tej kwietnej koronie, którą wspaniałomyślnie obdarował ją, wyrywając klejnoty z jej własnego gruntu. Z miną zwycięzcy, odbywającego właśnie swój pierwszy triumf otworzył uroczo skrzypiące, drewniane drzwi niewielkiego domku - pięknego, lecz chwiejnego, jakby brakowało w nim ręki mężczyzny - puszczając Salome przodem. Widział z daleka bukiety świeżych, wiosennych kwiatów, kolorowe firanki w oknach, lampy z barwnymi abażurami, rzucającymi przytulne cienie na jasne ściany, rad z możliwości zburzenia sielskiego spokoju tego miejsca. Buty Magnusa zostawiły smugi błota w ciasnym korytarzu, a gdy z hukiem zamykał za sobą drzwi, alarmująco zadzwoniła wprawiona w nie kolorowa szybka.
-Servio - wyszeptał miękko, tak samo czule, jakby kołysał ją w ramionach, chociaż celował w nią różdżką, a usta pozostawały nieruchome, nie składające się do muśnięcia Despiau najdelikatniejszą nawet pieszczotą. List. Oddaj mi go. Wyartykułował rozkaz, asekuracyjnie, wierząc w rozsądek Salome. Oraz własną moc, która n i e mogła zawieść go w tej chwili.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Magnus Rowle' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'k10' : 4
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'k10' : 4
- Doprawdy dzielnie reprezentujesz swoje nazwisko. – Informacje jakie zdobyła były powierzchowne, płytkie i lakoniczne, nie sięgając głębi tego, co chciałaby wiedzieć. Mogła ubierać go w szlacheckie konwenanse, stereotypy i baśnie dla dzieci, które opinały się na jego szczupłym ciele jak źle skrojone koszule. Był Rowlem, przede wszystkim jednak był Magnusem i chociaż nie burzył murów narastających na przodkach, nie szturmował gwałtem ich dobrego imienia – miał własną historię. Przedmiot zainteresowania spokojnie scalający się na jego prywatnym kośćcu warstwą skóry, szat, tej chwili, brody i, przede wszystkim, umiejętnego balansowania na linie przyzwoitości podtrzymującej cały jego męski ciężar. Nie negowała rodzinnych wartości – po prostu sama nie znała swoich. – Czyżby? Takie zapewnienia potrzebują czasu.
Przez chwilę był statuą. Marmurowym posągiem bajecznie zdolnego artysty formującego rzeczywistość i ozdobą. Skurczem mięśni, który uniemożliwiał dalsze poczynania, zmuszając do zastygłej refleksji. Nie spodobało mu się to – dostrzegła to w jego oczach. Niemą naganę, jaką ukrył za dalszymi wydarzeniami. Dezaprobatę wywołującą w niej nie wojujące poczucie winy i potrzebę przeprosin, a dziką satysfakcję z tego, że była kim była. Niedopracowanie jakie reprezentowała nie było jej ujmą, nigdy przecież nie kłamała o wyważeniu i perfekcji. Była jednak pojętną uczennicą; dowiedziała się właśnie czego jej nie wolno i postanowiła dzielnie spełniać rozkaz, który nigdy nie zaistniał. Przynajmniej do momentu, gdy przełamanie go nie stanie się przykrym obowiązkiem.
Pokonała próg domu, pierwsza przełamując ciszę jego wnętrza. Od pewnego czasu znosił jedynie jej obecność, toteż przywitał Magnusa wycinkiem z jej prywatnego życia. Brakiem porządku, jakim winna szczycić się pani domu. Na jednej z kanap w nieuporządkowaniu zastygły książki – wszystkie jak jeden mąż podobne do tej, z którą nakrył ją tego wieczoru. W towarzystwie pergaminu do połowy zapełnionego jej uwagami i nadziejami, zupełnie niepodobnego do tych, którym poświęcała się jeszcze we Francji. Zasobnego nie w suche informacje, a pełne ekscytacji oczekiwania, którym świat jeszcze nie sprostał. Zdążyła się jedynie odwrócić, gdy drzwi frontowe trzasnęły. Barbarzyństwo nie miało doczekać się bury i nie doczekało – zaniechała prób dalszej konwersacji w momencie, gdy Magnus porzucał misternie utkaną, piękną szatę jej własnej fantazji wprost na zabłoconą podłogę. Drgnęła, dobywając różdżki w rozpaczliwym zrywie. Jawną niesprawiedliwością był fakt, że wszelka jej niepewność co do jego osoby teraz okazywała się być zasadna. Zdrowy rozsądek kpił z jej nadziei, niczym mantrę powtarzając pieśń o jej głupocie. Tym razem to niebieska szarość zasnuła się mgłą zawodu – rozczarowanie jakie wżęło się pazurami w jej ciało pozostawi dziury zbyt ciężkie do uleczenia.
- Protego maxima! – Uniosła głos trochę bardziej niż powinna. Zrobiła wszystko co mogła – nie pomyliła się w inkantacji, nie zadrżała przy ruchu ręki. Jeszcze nie w pełni doszedł do niej fakt tej zdrady. Złamanie zasad zabawy, gry jaka się pomiędzy nimi toczyła było niewybaczalne. Czy i ona zbyt wiele sobie wyobrażała? – Skłamałeś dziś dwukrotnie, Magnusie. Winszuję. – Nie odziała się w uśmiech ani rozbawienie. Jego czyny przeczyły słowom. Przegrywała niezależnie od tego, co uda jej się w tej krótkiej chwili ugrać. Wciąż miała jedynie nadzieję, że śniła, nadal osłonięta pledem i książką przed zewnętrznym światem. Czekała, a on nie pojawiał się by zaczarować ten wieczór.
Raczej nie zaproponuje mu herbaty.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Przez chwilę był statuą. Marmurowym posągiem bajecznie zdolnego artysty formującego rzeczywistość i ozdobą. Skurczem mięśni, który uniemożliwiał dalsze poczynania, zmuszając do zastygłej refleksji. Nie spodobało mu się to – dostrzegła to w jego oczach. Niemą naganę, jaką ukrył za dalszymi wydarzeniami. Dezaprobatę wywołującą w niej nie wojujące poczucie winy i potrzebę przeprosin, a dziką satysfakcję z tego, że była kim była. Niedopracowanie jakie reprezentowała nie było jej ujmą, nigdy przecież nie kłamała o wyważeniu i perfekcji. Była jednak pojętną uczennicą; dowiedziała się właśnie czego jej nie wolno i postanowiła dzielnie spełniać rozkaz, który nigdy nie zaistniał. Przynajmniej do momentu, gdy przełamanie go nie stanie się przykrym obowiązkiem.
Pokonała próg domu, pierwsza przełamując ciszę jego wnętrza. Od pewnego czasu znosił jedynie jej obecność, toteż przywitał Magnusa wycinkiem z jej prywatnego życia. Brakiem porządku, jakim winna szczycić się pani domu. Na jednej z kanap w nieuporządkowaniu zastygły książki – wszystkie jak jeden mąż podobne do tej, z którą nakrył ją tego wieczoru. W towarzystwie pergaminu do połowy zapełnionego jej uwagami i nadziejami, zupełnie niepodobnego do tych, którym poświęcała się jeszcze we Francji. Zasobnego nie w suche informacje, a pełne ekscytacji oczekiwania, którym świat jeszcze nie sprostał. Zdążyła się jedynie odwrócić, gdy drzwi frontowe trzasnęły. Barbarzyństwo nie miało doczekać się bury i nie doczekało – zaniechała prób dalszej konwersacji w momencie, gdy Magnus porzucał misternie utkaną, piękną szatę jej własnej fantazji wprost na zabłoconą podłogę. Drgnęła, dobywając różdżki w rozpaczliwym zrywie. Jawną niesprawiedliwością był fakt, że wszelka jej niepewność co do jego osoby teraz okazywała się być zasadna. Zdrowy rozsądek kpił z jej nadziei, niczym mantrę powtarzając pieśń o jej głupocie. Tym razem to niebieska szarość zasnuła się mgłą zawodu – rozczarowanie jakie wżęło się pazurami w jej ciało pozostawi dziury zbyt ciężkie do uleczenia.
- Protego maxima! – Uniosła głos trochę bardziej niż powinna. Zrobiła wszystko co mogła – nie pomyliła się w inkantacji, nie zadrżała przy ruchu ręki. Jeszcze nie w pełni doszedł do niej fakt tej zdrady. Złamanie zasad zabawy, gry jaka się pomiędzy nimi toczyła było niewybaczalne. Czy i ona zbyt wiele sobie wyobrażała? – Skłamałeś dziś dwukrotnie, Magnusie. Winszuję. – Nie odziała się w uśmiech ani rozbawienie. Jego czyny przeczyły słowom. Przegrywała niezależnie od tego, co uda jej się w tej krótkiej chwili ugrać. Wciąż miała jedynie nadzieję, że śniła, nadal osłonięta pledem i książką przed zewnętrznym światem. Czekała, a on nie pojawiał się by zaczarować ten wieczór.
Raczej nie zaproponuje mu herbaty.
[bylobrzydkobedzieladnie]
make me
believe
Ostatnio zmieniony przez Salome Despiau dnia 23.07.17 18:55, w całości zmieniany 2 razy
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Salome Despiau' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'k100' : 86
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'k100' : 86
Był kiepskim kłamcą. Brutalna szczerość wylewała się z jego ust nieskrępowanym potokiem; jak pijak po kilkudniowej libacji wyrzucał z siebie zwietrzałą treść zmasakrowanego żołądka, tak Magnus dzielił się swymi myślami, prognozami na przyszłość ze swoją publiką. Tym ważniejszą, im bardziej ograniczoną: zredukowana do jednej osoby miała większe wymagania, którym Rowle zaciekle pragnął sprostać. Karmienie wiecznie wygłodniałej ambicji przypominało syzyfową pracę, chociaż on odczuwał względem swego trudu narastającą satysfakcję, opływającą ochronną powłoką przed ogólną beznadzieją prób nasycenia tego potwora. Mimo wszystko (zawsze istniało jakieś ale) mężczyzna postawiony do pionu, znajdując się, także dosłownie, pod ścianą, kłamał. Łgał jak z nut, wyczytując swoje emocjonalne rozterki z jej zarumienionego oblicza, które jak gładka tafla srebra odbijała twarz podłego oszusta. Szarpał się z nieznajomym uczuciem, pętającym go cienką pajęczyną wbijających się w ciało przezroczystych nitek, niespodziewanie mocno krępujących przeguby, tak że miotał się w miejscu, tracąc energię właściwie na darmo. Więcej szału, więcej złości, więcej bezsilności, a wreszcie - rezygnacji, przed którym etapem Rowle bronił się najzacieklej, usiłując uciekać prosto w Salome. Odnajdywać detale, zmazujące wyrzuty sumienia, niesprawiedliwego najbardziej względem samego Magnusa. Nie potrafił zdzierżyć oszukiwania siebie, ot, niedorzeczność, głupota aż prosząca się o dramatyczny wypadek, ukracający podobne, chore pomysły.
-Chciałbym, by kiedyś to nazwisko reprezentowało mnie - zwierzył się, tłumiąc w ustach kwaśny posmak zagryzionej prawdy, którą wolałby zapić Ognistą Whisky, niż zabijać smak słodkością cynamonowych bułeczek, jakie już pewnie niezmiennie będą przywoływać echo niefortunnej rozmowy, od fundamentów budowanej na oszustwie mężczyzny - naprawdę. Nie zrobię ci krzywdy - obiecał, z przebłyskiem złożenia przysięgi na niedaleki czas, w którym Salome może wydzielić nieprzyjemną nienawiść. Znał ją z autopsji, pachniała gorzko, charakterystycznie, nieco odstręczającym odorem zgnilizny. Przetrawiony gniew, przypalona złość, rozgotowane rozgoryczenie, z przebijającymi się nutami pomniejszych, negatywnych uczuć, jakich stop przekuwał się w jedno. Rowle nie rzucał słów na wiatr, ale wina osiadła mgiełką na jego roziskrzonych oczach i wymiętym ubraniu, niepasującym do czystego wnętrza i spokojnej sukni, którą Salome miała na sobie. Odgrażał się, że ściągnie z niej odzienie, nim się spostrzeże, lecz wcale nie miał na to ochoty, pulsując wstydem, na jaki wyjątkowo nie potrafił zaradzić demonstracją czarnomagicznych sztuk. Klątwa w prostej inkantacji, szmer przemykającego promienia różdżki, uderzenie rozbijające się o drobną klatkę piersiową tysiącem iskier, będących bodźcem dla ciała, na jeden rozkaz będący pod jego fizyczną kontrolą. Chciał się tym napawać. Dlaczego nie umiał?
Westchnął, wymijając Salome, stojącą jeszcze w oszołomieniu na korytarzu i stawiając sztywne, zmęczone kroki, odnalazł salonik. Pusty, głuchy, gdzie żadne wołanie nie przyzwałoby koniecznej pomocy, a ona mogła naprawdę stać się jego. Wbrew swej woli, wbrew logice, ale z parzącą niecierpliwością Magnusa, który skulił się w rogu miękkiej kanapy, obrócił się przez ramię i czekał. Na jej ruch. Na dźwięk z wąskich warg skrojonych w dotykającym go grymasie rozczarowania, kuszących go do wykonania następnego straceńczego ruchu, odebrania jej szansy na poszczucie go głosem.
-Zaufałem ci - rzekł cicho, zrzucając ze stóp buty i podciągając nogi wysoko, śmiesznie kołysząc się na niewielkiej powierzchni - czy coś więcej mogę ci zdradzić? - prychnął, śmiejąc się krótko, a w tym urwanym chichocie zadrgały retoryczne tony.
-Usiądź obok mnie - rozkazał w końcu, marnując swe obnażenie. Żałował pochopnego uniesienia różdżki, a list w jego rękach nie był wart rozdarcia złudzeń.
-Chciałbym, by kiedyś to nazwisko reprezentowało mnie - zwierzył się, tłumiąc w ustach kwaśny posmak zagryzionej prawdy, którą wolałby zapić Ognistą Whisky, niż zabijać smak słodkością cynamonowych bułeczek, jakie już pewnie niezmiennie będą przywoływać echo niefortunnej rozmowy, od fundamentów budowanej na oszustwie mężczyzny - naprawdę. Nie zrobię ci krzywdy - obiecał, z przebłyskiem złożenia przysięgi na niedaleki czas, w którym Salome może wydzielić nieprzyjemną nienawiść. Znał ją z autopsji, pachniała gorzko, charakterystycznie, nieco odstręczającym odorem zgnilizny. Przetrawiony gniew, przypalona złość, rozgotowane rozgoryczenie, z przebijającymi się nutami pomniejszych, negatywnych uczuć, jakich stop przekuwał się w jedno. Rowle nie rzucał słów na wiatr, ale wina osiadła mgiełką na jego roziskrzonych oczach i wymiętym ubraniu, niepasującym do czystego wnętrza i spokojnej sukni, którą Salome miała na sobie. Odgrażał się, że ściągnie z niej odzienie, nim się spostrzeże, lecz wcale nie miał na to ochoty, pulsując wstydem, na jaki wyjątkowo nie potrafił zaradzić demonstracją czarnomagicznych sztuk. Klątwa w prostej inkantacji, szmer przemykającego promienia różdżki, uderzenie rozbijające się o drobną klatkę piersiową tysiącem iskier, będących bodźcem dla ciała, na jeden rozkaz będący pod jego fizyczną kontrolą. Chciał się tym napawać. Dlaczego nie umiał?
Westchnął, wymijając Salome, stojącą jeszcze w oszołomieniu na korytarzu i stawiając sztywne, zmęczone kroki, odnalazł salonik. Pusty, głuchy, gdzie żadne wołanie nie przyzwałoby koniecznej pomocy, a ona mogła naprawdę stać się jego. Wbrew swej woli, wbrew logice, ale z parzącą niecierpliwością Magnusa, który skulił się w rogu miękkiej kanapy, obrócił się przez ramię i czekał. Na jej ruch. Na dźwięk z wąskich warg skrojonych w dotykającym go grymasie rozczarowania, kuszących go do wykonania następnego straceńczego ruchu, odebrania jej szansy na poszczucie go głosem.
-Zaufałem ci - rzekł cicho, zrzucając ze stóp buty i podciągając nogi wysoko, śmiesznie kołysząc się na niewielkiej powierzchni - czy coś więcej mogę ci zdradzić? - prychnął, śmiejąc się krótko, a w tym urwanym chichocie zadrgały retoryczne tony.
-Usiądź obok mnie - rozkazał w końcu, marnując swe obnażenie. Żałował pochopnego uniesienia różdżki, a list w jego rękach nie był wart rozdarcia złudzeń.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wyrażała podobnych do jego nadziei. Była ponad swoje nazwisko, którego brzmienie i historię poznała na tyle niedawno, by nie uczuć jeszcze potrzeby przynależności. Ukształtowana została w inny sposób, być może przez życzenie śmierci, które towarzyszyło jej od pierwszego miesiąca życia. Widmo bycia odrzuconą, niechcianą, wzgardzoną, pomimo cudownych konsekwencji o francuskim zacięciu i bursztynowej fali rozciągało się nad nią pajęczyną delikatnych spękań na obliczu. Nie była tak silna jak powinna, tym bardziej tak twarda jakby chciała. Miała łańcuch, który spajał ją z przeszłością, nie pozwalając pobiec jej wprost w otwarte ramiona szczerego, jasnego jutra. Fasadę, za którą nikomu nie pozwalała choćby zajrzeć.
- Czyżby? – Pytanie zawisło pomiędzy nimi w cichej próżni. Nie wymagała odpowiedzi, a może nawet wzbraniała się przed jej usłyszeniem. Była bezradna niczym zraniona sarna; nie miała gdzie uciekać, stała więc w miejscu i drżała. Mimo to nie potrzebowała pocieszenia. Nie zniosłaby słów, które łagodnie, k ł a m l i w i e wręcz zapewniałyby ją o nietykalności – o murze, którego nie pokonałby jednym wprawnym skokiem. Dobrze wiedziała że to zrobi, przecież zdarł już z siebie maskę uprzejmości, wdzierając się siłą w spokój jej życia. Zagrał nieczysto, niczym zbrodniarz wątpiący w siłę swej finezji. Szło mu znakomicie aż do momentu wypowiedzenia tego jednego słowa, które wżynając się w kontekst sytuacji zabijało wszelkie pozytywy jego starań. Wierzyła mocno w to, że przegrywając z nim tą nierówną walkę pozbawiona została prezentu jaki nieświadomie jej sprawił. Uciechy, jaką rozpogodził wieczór i rozegnał burzowe chmury znudzenia.
W pierwszej chwili się nie ruszyła. Nie chciała, czy nawet nie mogła wciąż przeżywając być może nieco zbyt mocno jego zdradę. Usta zapełnił jej mętny, nijaki smak porażki. Potem poszła za nim gnana wewnętrznym, palącym przymusem poddania się jego woli. Spolegliwie, cicho i z wdziękiem kogoś, kto przestał odczuwać swobodę. Zajęła swoje miejsce tuż obok, jednak na tyle daleko by jasno dać mu do zrozumienia że to tylko i wyłącznie jego wina. Nadszarpnięte zaufanie delikatnie szeptało jej wprost do ucha, jego własnym, przyjemnym głosem, by powstała i nie baczyła na słowa. By wskazała mu drzwi, które z taką swobodą przekroczył. Nie zrobiła tego jedynie dzięki temu, że się opamiętał. Że nie zdarł z niej wszystkiego co jej pozostało, karmiąc się jedynie chwilowym poczuciem władzy i dominacji. Gdyby rozegrał to umiejętniej, mógłby cieszyć się nią dłużej, tego jednak nie powinien wiedzieć. Dla jej i jego spokoju.
- Zdradziłeś aż nadto. Jeżeli to brak wiary we własne umiejętności to pragnę Cię uspokoić – byłam pod wielkim wrażeniem. - Jej głos był pełen nut rozgoryczenia przeciskających się przez warkocz wymuszonego spokoju. Nie uniosła go do nagany, Magnus bowiem wyglądał jak pies, który wiedział że nie jest bez winy. Jakby zorientował się, że rozsądne posunięcie nie obejmowało przymusu. Nie przypominał tego pełnego wewnętrznej siły nieznajomego, którego podziwiała ostatnim razem. Bliżej było mu do chłopca, który najmocniej w świecie pragnął wtulić się w jej sukienkę i szlochać w matczyne kolana. Jej jednak nie zajęło nagłe, szalone współczucie. Była zła i zawiedziona, ciekawość uleciała z niej niczym z dym spod przykrywki. Nie uciekała od niego wzrokiem, paląc własne dłonie silnym postanowieniem obrazy. Dezaprobata kwitła w jej oczach, rysując się ujmą na ukwieconym obliczu - na j e g o dziele, które pozostawił bez opieki, by uleciało w zapomnienie. – Dobrze wiem czego właśnie zaniechałeś. – Przez chwilę sposobne było czytanie z niego jak z otwartej księgi. – Przeczysz swoim własnym słowom, Magnusie. – Z cichym westchnieniem pochyliła się w kierunku nieporządku, który świadkował ich małej przeprawie. Jej praca i zamiłowanie – odrębny świat zamknięty w bajkach o złym wilku bez maleńkiej dziewczynki i koszyczka. ”Dowody na złą wolę” jak głosił tytuł, dźwigały uszeregowane przejrzystą kolejnością opowieści o tym, czemu ludziom w ciele wilków zawierzać nie można. Nikt nie pokusił się jeszcze o opinię o tym, jak to jest z wilkami w ciałach ludzi. Nie bez wahania ułożyła ją pomiędzy nimi niczym barierę. Książka bowiem skrywała więcej niż na to wskazywało, wysunięta spomiędzy kilku pięknych, zapewne bajecznie drogich papeterii, jakimi ją dziś uraczył. Nie zamierzała mówić o własnej porażce, nie było takiej potrzeby.
- Czyżby? – Pytanie zawisło pomiędzy nimi w cichej próżni. Nie wymagała odpowiedzi, a może nawet wzbraniała się przed jej usłyszeniem. Była bezradna niczym zraniona sarna; nie miała gdzie uciekać, stała więc w miejscu i drżała. Mimo to nie potrzebowała pocieszenia. Nie zniosłaby słów, które łagodnie, k ł a m l i w i e wręcz zapewniałyby ją o nietykalności – o murze, którego nie pokonałby jednym wprawnym skokiem. Dobrze wiedziała że to zrobi, przecież zdarł już z siebie maskę uprzejmości, wdzierając się siłą w spokój jej życia. Zagrał nieczysto, niczym zbrodniarz wątpiący w siłę swej finezji. Szło mu znakomicie aż do momentu wypowiedzenia tego jednego słowa, które wżynając się w kontekst sytuacji zabijało wszelkie pozytywy jego starań. Wierzyła mocno w to, że przegrywając z nim tą nierówną walkę pozbawiona została prezentu jaki nieświadomie jej sprawił. Uciechy, jaką rozpogodził wieczór i rozegnał burzowe chmury znudzenia.
W pierwszej chwili się nie ruszyła. Nie chciała, czy nawet nie mogła wciąż przeżywając być może nieco zbyt mocno jego zdradę. Usta zapełnił jej mętny, nijaki smak porażki. Potem poszła za nim gnana wewnętrznym, palącym przymusem poddania się jego woli. Spolegliwie, cicho i z wdziękiem kogoś, kto przestał odczuwać swobodę. Zajęła swoje miejsce tuż obok, jednak na tyle daleko by jasno dać mu do zrozumienia że to tylko i wyłącznie jego wina. Nadszarpnięte zaufanie delikatnie szeptało jej wprost do ucha, jego własnym, przyjemnym głosem, by powstała i nie baczyła na słowa. By wskazała mu drzwi, które z taką swobodą przekroczył. Nie zrobiła tego jedynie dzięki temu, że się opamiętał. Że nie zdarł z niej wszystkiego co jej pozostało, karmiąc się jedynie chwilowym poczuciem władzy i dominacji. Gdyby rozegrał to umiejętniej, mógłby cieszyć się nią dłużej, tego jednak nie powinien wiedzieć. Dla jej i jego spokoju.
- Zdradziłeś aż nadto. Jeżeli to brak wiary we własne umiejętności to pragnę Cię uspokoić – byłam pod wielkim wrażeniem. - Jej głos był pełen nut rozgoryczenia przeciskających się przez warkocz wymuszonego spokoju. Nie uniosła go do nagany, Magnus bowiem wyglądał jak pies, który wiedział że nie jest bez winy. Jakby zorientował się, że rozsądne posunięcie nie obejmowało przymusu. Nie przypominał tego pełnego wewnętrznej siły nieznajomego, którego podziwiała ostatnim razem. Bliżej było mu do chłopca, który najmocniej w świecie pragnął wtulić się w jej sukienkę i szlochać w matczyne kolana. Jej jednak nie zajęło nagłe, szalone współczucie. Była zła i zawiedziona, ciekawość uleciała z niej niczym z dym spod przykrywki. Nie uciekała od niego wzrokiem, paląc własne dłonie silnym postanowieniem obrazy. Dezaprobata kwitła w jej oczach, rysując się ujmą na ukwieconym obliczu - na j e g o dziele, które pozostawił bez opieki, by uleciało w zapomnienie. – Dobrze wiem czego właśnie zaniechałeś. – Przez chwilę sposobne było czytanie z niego jak z otwartej księgi. – Przeczysz swoim własnym słowom, Magnusie. – Z cichym westchnieniem pochyliła się w kierunku nieporządku, który świadkował ich małej przeprawie. Jej praca i zamiłowanie – odrębny świat zamknięty w bajkach o złym wilku bez maleńkiej dziewczynki i koszyczka. ”Dowody na złą wolę” jak głosił tytuł, dźwigały uszeregowane przejrzystą kolejnością opowieści o tym, czemu ludziom w ciele wilków zawierzać nie można. Nikt nie pokusił się jeszcze o opinię o tym, jak to jest z wilkami w ciałach ludzi. Nie bez wahania ułożyła ją pomiędzy nimi niczym barierę. Książka bowiem skrywała więcej niż na to wskazywało, wysunięta spomiędzy kilku pięknych, zapewne bajecznie drogich papeterii, jakimi ją dziś uraczył. Nie zamierzała mówić o własnej porażce, nie było takiej potrzeby.
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niezręcznie prowadzony za rękę, obijał się jak kulawy od domowych sprzętów, wpadając na zawadzające przedmioty i meble, potrącając zakurzone bibeloty. Ściany na szczęście nie straszyły bielmem, jakie czasami obserwował na wzroku żebraków oraz szpetnych szlam - w tym drugim wypadku, już metaforycznym, odległym od fizycznego kalectwa, lecz zdradzającego inne, przyrodzone ułomności. Straszyła pustka w tym wypełnionym po brzegi pomieszczeniu, napompowanym do nienaturalnych rozmiarów przez nadal rosnące ego Magnusa. Irracjonalność sytuacji, każda ze sprzeczności sprawiała, że Rowle puchnął coraz bardziej, zabierając miejsce nieprzeznaczone dla niego. W słonym posmaku żalu, na powierzchni gęstej zawiesiny formowały się krople, w jakich mógł zobaczyć jej twarz, ale arogancko rozgarniał je dłonią, spękaną od pęcherzy i poparzeń, przechwytując wyrzuty tylko dla siebie. Poił się cierpliwie słodko-kwaśnym sokiem, ściekającym mu wąską stróżką po brodzie i niknącym w gęstwinie zarostu, z maniakalną zazdrością upatrując potencjalnego złodzieja, czyhającego na jego własną dolę. Poniekąd ciężko sobie na to zapracował: nie cierpiał efektów swej harówki dzielić z nikim innym, nagrzany na osobisty sukces, na drodze do którego otaczały go tylko pachołki. W łaskawym humorze - mijał je - w nieco gorszym - przetrącał kręgosłupy, patrząc, jak turlają mu się pod stopami wygięte karykaturalnie szkielety.
-Może - szepnął, jak zahipnotyzowany skupiony na wirującym spojrzeniu, tańcu ciemnych kosmyków, podrygujących w powietrzu, reagujących alergicznie na jego oddech, owiewający (znowu) białą szyję. Niestosownie, nieodpowiednio; Rowle nie znosił tych przeczeń, stawiających ograniczenia przed jego kaprysami, dążącymi go przełamania każdego oporu. Podobała mu się taka, czujna, wyczekująca na jeden fałszywy ruch z jego strony, ale w tej zwierzęcej pozie tak samo naturalna, że zwodziła jego instynkt, szalejący na punkcie zwodniczej uległości. Prezentowała dużo klasy, umiejętnie okręcając się wokół niego (wiedziała, jak doń podejść?), a Magnus bez przeszkód mógł myśleć, że każdy padający tu oddech, zostaje zaczerpnięty dla niego - może chciałbym ją zrobić - zastanowił się na głos, uważnie dobierając pod ton nonszalancki gest niedbałego odgarnięcia splątanych włosów, nietkniętych grzebieniem dzisiejszego poranka. On, on, on, w głowie maleńki chór skandował jego imię, a Magnus rozpuszczał się w samouwielbieniu, nakładając je kalką na cieniutką warstwę wyrzutów sumienia. Te ledwo prześwitywały znad zaszkicowanej karty, pokrywającej się eksplozją grafitowego ostrzału, z pasją zabazgrującego nieudany projekt o widocznej usterce. Niezdatnej do naprawienia w żaden sposób? Wyjątkowo powstrzymał się od wyrzucenia popsutej części, kopnął jednego buta nieco dalej, chłopięco manifestując Salome, że zostanie na dłużej.
-Wiem, na co mnie stać - odparł sucho, dorośle, nie potrzebując unosić wysoko podbródka, by poznała go jako lorda. Wyczuwał kpinę, którą przełykał z przykrością, ale pozostałe smaki przyprawiały go o mdłości, niemaskowane tym samym, czułym sarkazmem - a ty otrzymałaś pogląd, do czego jestem zdolny. Wykorzystaj to mądrze - rzucił, uśmiechając się wyzywająco, hardo, utrzymując propozycję w toku negocjacji. Spacyfikował przeszkody, powiększył pole manewru specjalnie po to, by Salome mogła nabrać rozbiegu i wrócił spokojnie na swoje miejsce, ku bezpiecznej przystani, skąd docierał do niego zapach białego kwiatu oraz mokrej ziemi. Pachniała też książka, z której wysuwały się arkusze kopert o złotym połysku, wstrzykując w powietrze woń czerwonego, przełamanego laku, przyprawiając Magnusa o zawrót głowy. Połączenie najdziksze; wywołało szybsze bicie serca, tłukącego nierównomiernie o kościaną klatkę, kiedy sięgał po własne listy, w sączącej się ciszy składając z liter słowa, a ze słów - całe zdania zgłosek, utrwalonych w ich historii. Sięgnął za pazuchę, wyjmując - cóż za zaskoczenie - kieszonkowy kałamarz i stare, pogięte pióro z wyszczerbioną stalówką.
-Nie potrafię inaczej żyć, niż miotając się między tym, czego wydaje mi się, że chcę, a między tym, czego pragnę naprawdę. Egzystencjalne zagwozdki dotykają także ten zamknięty krąg brytyjskiej arystokracji albo prościej - mnie. Walczę z niespokojnym duchem. Zatrzymaj te listy, czytaj je przed snem (tak jak zapowiedziałem); ten nieprzeznaczony dla Ciebie stracił na wartości, ale pozostałe są tylko Twoje - odczytał z kartki, odkładając zapisany dwustronnie pergamin na twardą oprawę dzielącego ich tomu. Oddychał, czuł rześki spokój i... zapach ziemi, wyraźniejszy niż wcześniej, jakby Salome była bliżej.
-Może - szepnął, jak zahipnotyzowany skupiony na wirującym spojrzeniu, tańcu ciemnych kosmyków, podrygujących w powietrzu, reagujących alergicznie na jego oddech, owiewający (znowu) białą szyję. Niestosownie, nieodpowiednio; Rowle nie znosił tych przeczeń, stawiających ograniczenia przed jego kaprysami, dążącymi go przełamania każdego oporu. Podobała mu się taka, czujna, wyczekująca na jeden fałszywy ruch z jego strony, ale w tej zwierzęcej pozie tak samo naturalna, że zwodziła jego instynkt, szalejący na punkcie zwodniczej uległości. Prezentowała dużo klasy, umiejętnie okręcając się wokół niego (wiedziała, jak doń podejść?), a Magnus bez przeszkód mógł myśleć, że każdy padający tu oddech, zostaje zaczerpnięty dla niego - może chciałbym ją zrobić - zastanowił się na głos, uważnie dobierając pod ton nonszalancki gest niedbałego odgarnięcia splątanych włosów, nietkniętych grzebieniem dzisiejszego poranka. On, on, on, w głowie maleńki chór skandował jego imię, a Magnus rozpuszczał się w samouwielbieniu, nakładając je kalką na cieniutką warstwę wyrzutów sumienia. Te ledwo prześwitywały znad zaszkicowanej karty, pokrywającej się eksplozją grafitowego ostrzału, z pasją zabazgrującego nieudany projekt o widocznej usterce. Niezdatnej do naprawienia w żaden sposób? Wyjątkowo powstrzymał się od wyrzucenia popsutej części, kopnął jednego buta nieco dalej, chłopięco manifestując Salome, że zostanie na dłużej.
-Wiem, na co mnie stać - odparł sucho, dorośle, nie potrzebując unosić wysoko podbródka, by poznała go jako lorda. Wyczuwał kpinę, którą przełykał z przykrością, ale pozostałe smaki przyprawiały go o mdłości, niemaskowane tym samym, czułym sarkazmem - a ty otrzymałaś pogląd, do czego jestem zdolny. Wykorzystaj to mądrze - rzucił, uśmiechając się wyzywająco, hardo, utrzymując propozycję w toku negocjacji. Spacyfikował przeszkody, powiększył pole manewru specjalnie po to, by Salome mogła nabrać rozbiegu i wrócił spokojnie na swoje miejsce, ku bezpiecznej przystani, skąd docierał do niego zapach białego kwiatu oraz mokrej ziemi. Pachniała też książka, z której wysuwały się arkusze kopert o złotym połysku, wstrzykując w powietrze woń czerwonego, przełamanego laku, przyprawiając Magnusa o zawrót głowy. Połączenie najdziksze; wywołało szybsze bicie serca, tłukącego nierównomiernie o kościaną klatkę, kiedy sięgał po własne listy, w sączącej się ciszy składając z liter słowa, a ze słów - całe zdania zgłosek, utrwalonych w ich historii. Sięgnął za pazuchę, wyjmując - cóż za zaskoczenie - kieszonkowy kałamarz i stare, pogięte pióro z wyszczerbioną stalówką.
-Nie potrafię inaczej żyć, niż miotając się między tym, czego wydaje mi się, że chcę, a między tym, czego pragnę naprawdę. Egzystencjalne zagwozdki dotykają także ten zamknięty krąg brytyjskiej arystokracji albo prościej - mnie. Walczę z niespokojnym duchem. Zatrzymaj te listy, czytaj je przed snem (tak jak zapowiedziałem); ten nieprzeznaczony dla Ciebie stracił na wartości, ale pozostałe są tylko Twoje - odczytał z kartki, odkładając zapisany dwustronnie pergamin na twardą oprawę dzielącego ich tomu. Oddychał, czuł rześki spokój i... zapach ziemi, wyraźniejszy niż wcześniej, jakby Salome była bliżej.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Konstrukcja jego osobowości oparta była na solidnym fundamencie wieloletniego ostrzału szlacheckiej kurtuazji wymieszanej z pragnieniem swobody. Beztroski immunitet bronił świadomość przed przyjęciem osądu zewnętrznego, którego skład różnicowały głosy innych perspektyw. Duma, którą właśnie puchł była owocem wieloletnich starań, poczynań, błędów i braku odpowiedzialności za nie. Mógł o wiele więcej, chociaż jego łańcuch był zdecydowanie krótszy. Nie imały się go przyziemne problemy stanowiące bazę szarego życia poza dworkiem. Nie osiadał na laurach chociaż dostał swój urodzinowy prezent – jego osoba w centrum wszechświata w tej właśnie chwili, tej minucie. Zmienność nastrojów, łagodnym przeskokiem pokonująca dystans między dumnym kolosem i niesłusznie skarconym chłopcem, teraz manifestującym j a k b a r d z o jest niewinny.
- Wzbraniasz się? – Wstrzymała oddech teraz wiedząc, że nie są to czcze prognozy. Gdyby miał ochotę, nie miałaby gdzie uciec. Nie miałaby nawet okazji pomyśleć o tym, czy napawa ją to strachem czy może podekscytowaniem. Nie była zła ze względu na możliwe konsekwencje, a fakt chwilowego braku wiary w siebie, który teraz tak usilnie starał się obrócić w żart i manifestację siły. Nie odmawiała mu jej nigdy, nie musiał pokazywać jej z jakiej gliny jest ulepiony. Choć powinna, nie bała się bowiem tego, do czego był zdolny, zupełnie jakby nie dopuszczała do myśli swojej potencjalnej krzywdy. Albo nie starała się przeczyć swoim własnym słowom, które daleko na Pokątnej zwróciły jego uwagę. – Przecież jestem na wyciągnięcie ręki. – Jedno celne zaklęcie, jeden gest; przyciągnięcie gwałtem za włosy i zdeptanie zawieszenia broni. Nie była typem tragicznej bohaterki, jednak drażnienie smoka przez klatkę napawało ją dziwnego rodzaju spokojem. Otulało zapachem, którego do tej pory nie znała, a który mocno wsiąkał w jej odzienie. Mogła zasypiać do taktu jego oddechu i budzić się wraz uderzeniem piorunów jego niezadowolenia.
- Mam nadzieję, że Twoja żona jest świadoma tego, jak wielkie szczęście przypadło jej w udziale. – Wzrok wcześniej utkwiony w Magnusie, zapamiętujący jego profil i ułożenie ust gdy mówił przeniosła na świeżo sprofanowany dowód jego zbrodni. Listy te należały do niej jeszcze zanim zaistniały. Płodzone z myślą o jej reakcji, jej uśmiechu i wzburzeniu tchnęły jej osobą bardziej niż podpisem autora. Nie musiał jej o tym przypominać, w końcu sama popełniła takie tylko i wyłącznie dla niego. Rozumiała tę zależność i intymność, która być może dotykała jedynie jej, a przez to była zdecydowanie łatwiejsza w oswojeniu. Po raz pierwszy czuła się tak wyjątkowo i pragnęła utrzymać to kosztem wszystkiego.
Płomień już dawno zmarniał. Ciepłe refleksy rzucane przez widne ornamenty w małym, żelaznym piecyku na zwierzęcych nóżkach przestały dominować. Pomimo zapalenia lampek w kątach Magnus zdawał zapadać się w ciemności. Było to z korzyścią dla niej, pozwolić sobie mogła bowiem na delikatne, prawie niezauważalne dotknięcie jego zmiętej szaty, gdy sięgała na powrót do woluminu, by zburzyć mur, jaki sama niedawno zbudowała. Była miękka i delikatna, wilgotna w dotyku, jednak nie mokra. Płynnie, bez zawahania cofnęła rękę ku sobie napawając się kolejnym spełnionym oczekiwaniem. Twardość i zmienność jego charakteru nijak nie współgrały z tym, czym zasłaniał się przed oceną innych. Nie powinna tego robić, jednak brak gościnności uderzał w jej maniery, które Gloria z takim wysiłkiem pielęgnowała. Miała się obrażać i dąsać, tym czasem jej wola gięła się ku cichemu zapytaniu o preferencje. Nie planowała sprawiać dobrego wrażenia, skoro te zostało już przełamane i zmięte obcasem bezczelności. Zaanektowana przez mężczyznę kanapa przestała należeć do niej.
- Twoja śmierć w moim domu rzuciłaby na mnie cień podejrzeń, dlatego póki tu jesteś muszę zadbać o Twoje dobre zdrowie. Masz na coś ochotę… Magnusie? – – Och, jakże ją kusiło. Jak mocno zmagała się ze sobą by nie tytułować go z mocnym akcentem na pozycję właśnie. Jakże długo przewrotność podszeptywała jej do ucha pragnienie ujrzenia ponownej degustacji zamkniętej w złoto-zielonych obręczach. Była grzeczną dziewczynką i właśnie udowodniła to sama przed sobą. Miała mnóstwo pytań i jeszcze więcej pewności, że na żadne nie będzie miał ochoty odpowiadać. Dręczenie go dociekliwością było tym zabawniejsze, że odpowiadał tym samym. Ileż razy okryła się rumieńcem z wolna artykułując treść jego listów? Czule uderzał w nieznane jej nuty, mozolnie doprowadzając ją do zatracenia, a teraz siedział tuż obok, tak blisko i daleko zarazem. Poza jej możliwościami, drocząc się bestialsko z każdą tkwiącą w niej chęcią.
Tak by go narysowała. Posępnego i zadumanego nad rzeczami, które były jej obce i dalekie.
- Wzbraniasz się? – Wstrzymała oddech teraz wiedząc, że nie są to czcze prognozy. Gdyby miał ochotę, nie miałaby gdzie uciec. Nie miałaby nawet okazji pomyśleć o tym, czy napawa ją to strachem czy może podekscytowaniem. Nie była zła ze względu na możliwe konsekwencje, a fakt chwilowego braku wiary w siebie, który teraz tak usilnie starał się obrócić w żart i manifestację siły. Nie odmawiała mu jej nigdy, nie musiał pokazywać jej z jakiej gliny jest ulepiony. Choć powinna, nie bała się bowiem tego, do czego był zdolny, zupełnie jakby nie dopuszczała do myśli swojej potencjalnej krzywdy. Albo nie starała się przeczyć swoim własnym słowom, które daleko na Pokątnej zwróciły jego uwagę. – Przecież jestem na wyciągnięcie ręki. – Jedno celne zaklęcie, jeden gest; przyciągnięcie gwałtem za włosy i zdeptanie zawieszenia broni. Nie była typem tragicznej bohaterki, jednak drażnienie smoka przez klatkę napawało ją dziwnego rodzaju spokojem. Otulało zapachem, którego do tej pory nie znała, a który mocno wsiąkał w jej odzienie. Mogła zasypiać do taktu jego oddechu i budzić się wraz uderzeniem piorunów jego niezadowolenia.
- Mam nadzieję, że Twoja żona jest świadoma tego, jak wielkie szczęście przypadło jej w udziale. – Wzrok wcześniej utkwiony w Magnusie, zapamiętujący jego profil i ułożenie ust gdy mówił przeniosła na świeżo sprofanowany dowód jego zbrodni. Listy te należały do niej jeszcze zanim zaistniały. Płodzone z myślą o jej reakcji, jej uśmiechu i wzburzeniu tchnęły jej osobą bardziej niż podpisem autora. Nie musiał jej o tym przypominać, w końcu sama popełniła takie tylko i wyłącznie dla niego. Rozumiała tę zależność i intymność, która być może dotykała jedynie jej, a przez to była zdecydowanie łatwiejsza w oswojeniu. Po raz pierwszy czuła się tak wyjątkowo i pragnęła utrzymać to kosztem wszystkiego.
Płomień już dawno zmarniał. Ciepłe refleksy rzucane przez widne ornamenty w małym, żelaznym piecyku na zwierzęcych nóżkach przestały dominować. Pomimo zapalenia lampek w kątach Magnus zdawał zapadać się w ciemności. Było to z korzyścią dla niej, pozwolić sobie mogła bowiem na delikatne, prawie niezauważalne dotknięcie jego zmiętej szaty, gdy sięgała na powrót do woluminu, by zburzyć mur, jaki sama niedawno zbudowała. Była miękka i delikatna, wilgotna w dotyku, jednak nie mokra. Płynnie, bez zawahania cofnęła rękę ku sobie napawając się kolejnym spełnionym oczekiwaniem. Twardość i zmienność jego charakteru nijak nie współgrały z tym, czym zasłaniał się przed oceną innych. Nie powinna tego robić, jednak brak gościnności uderzał w jej maniery, które Gloria z takim wysiłkiem pielęgnowała. Miała się obrażać i dąsać, tym czasem jej wola gięła się ku cichemu zapytaniu o preferencje. Nie planowała sprawiać dobrego wrażenia, skoro te zostało już przełamane i zmięte obcasem bezczelności. Zaanektowana przez mężczyznę kanapa przestała należeć do niej.
- Twoja śmierć w moim domu rzuciłaby na mnie cień podejrzeń, dlatego póki tu jesteś muszę zadbać o Twoje dobre zdrowie. Masz na coś ochotę… Magnusie? – – Och, jakże ją kusiło. Jak mocno zmagała się ze sobą by nie tytułować go z mocnym akcentem na pozycję właśnie. Jakże długo przewrotność podszeptywała jej do ucha pragnienie ujrzenia ponownej degustacji zamkniętej w złoto-zielonych obręczach. Była grzeczną dziewczynką i właśnie udowodniła to sama przed sobą. Miała mnóstwo pytań i jeszcze więcej pewności, że na żadne nie będzie miał ochoty odpowiadać. Dręczenie go dociekliwością było tym zabawniejsze, że odpowiadał tym samym. Ileż razy okryła się rumieńcem z wolna artykułując treść jego listów? Czule uderzał w nieznane jej nuty, mozolnie doprowadzając ją do zatracenia, a teraz siedział tuż obok, tak blisko i daleko zarazem. Poza jej możliwościami, drocząc się bestialsko z każdą tkwiącą w niej chęcią.
Tak by go narysowała. Posępnego i zadumanego nad rzeczami, które były jej obce i dalekie.
make me
believe
Salome Despiau
Zawód : Magizoolog stacjonarny, pretendentka do nagrody Darwina
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
When I walking brother don't you forget
It ain't often you'll ever find a friend
It ain't often you'll ever find a friend
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chwiejny szkielet dźwigał ciało z zaskakującą rezerwą sił, a pałąkowate sklepienia nie uginały się pod napierającym ciężarem, egzekwującym wzmożony wysiłek. Dawał radę, istniał, był, choć niezgrabne kroki sugerowały poruszenie, to Magnus utrzymywał zdrową homeostazę organizmu, dążąc do jego całkowitego wyciszenia. Względny spokój: nie pragnął go nigdy, aż tu niewinny chochlik zapalił nad nim niewielką lampkę dawno zgubionej w gęstwinie mglistych, egzystencjalnych bibelotów potrzeby zracjonalizowania przechodzącej przez (już?) wycieńczony umysł burzy sprzecznych uczuć, targających Magnusem jak gorączkowe dreszcze. Zakleszczyć palce na drobnej szyi, czy trwać, zwiedziony stabilną opoką, zapachem prawdziwego domu, łaskoczących włosów spływających na jej plecy, będące tuż obok. Wpadał w senną pułapkę utkaną z cienkiej przędzy pajęczej sieci, czule i troskliwie otulającej mężczyznę, który płonącymi oczami wpatrywał się w zwróconą bokiem sylwetkę, pochłaniając każdy ostrzejszy kąt i załamanie ciała, szacując, gdzie uchwycić, aby uniknąć bolesnego zranienia. To jej skórę bał się zadrzeć, więc nie wykonywał gwałtownych ruchów, pozostając tak samo - czujnym i uważnym, zaklętym w prawie-nieruchomym posążku boga, oddartego z całego majestatu. Właściwie, podobał się taki sobie, bardziej ludzki i bardziej obecny, ale dramatycznie rysowana granica odwodziła Rowle'a od setki słów oraz gestów, jakie stłumione pulsowały w jego żyłach, tłocząc krew napompowaną adrenaliną.
-Tak - przyznał, kiwając głową, uciekając od doniosłych, tak ważkich prognoz przyszłości, w którą brnął niepokojąco często. Gnał przed siebie, nie patrząc na kruszące się pod stopami mury, a przecież burzył kolejne. Brakiem manier, brakiem taktu, brakiem ogłady, brakiem szacunku dla Salome, hojnie goszczącej go w jej własnym domu. Dla odmiany, jej nie brakło brawury, z jaką przeprowadziła Magnusa przez swe progi, pozwalając mężczyźnie do wkroczenia z butami (zawsze dumnie, zawsze z tą dojrzałą butą) do swego życia, swego zakątka, w jakim mieszał już od początku, mieszając uporządkowane schematy i wywołując dokuczliwy dysonans. Chciał tego, zatrząsnąć nią i poruszyć; zdobywał głowy i serca, acz nie smakował jeszcze triumfu tak niebagatelnego, o zabarwieniu łuszczącej się fascynacji - to byłoby głupie - odparł, uśmiechając się znowu szeroko, chłopięco, niemalże bezczelnie, przytakując sam sobie, bez nieśmiałego zrywu, oczekującego aprobaty. Nie myliła się: dokładnie nakreślona odległość pozwalała Rowle'owie na uruchomienie żelaznych kleszczy a brak(?) sumienia na wbicie różdżki wprost w jej żebra. Plecy wolał oszczędzać; sprawiał mu przyjemność ich widok, obmyty falą ciemnych kosmyków, kręcących się łagodnie i opadających w zupełnie nowych splotach przy każdym zaczerpnięciu oddechu.
-Nigdy jej nie uderzyłem. Pozwalam, by spełniała się w swoich pasjach. Nie zamykam pod szlacheckim kloszem, nie widzę w niej rozpłodowej klaczy. Kocham ją. I tak, sądzę, że doskonale wie, jak wielkie miała szczęście - odparł prostolinijnie, śmiało cedząc słowa, które były najprawdziwszym wyznaniem wiary. Zaakcentowaniem uczucia, wymarłego w arystokratycznych sercach, żywo bijącego w Magnusie i równie dobitnie zgniatane przez niego - nie obcasem buta, a stalówką pióra, kreślącego obrazoburcze teorie na drogiej papeterii - nie jest jedyną w moim życiu, ale nikogo prócz niej nie chciałbym u swego boku - uściślił, odliczając w myślach trzy kobiety, które dotychczas zdołały go podbić. Im uległ zbyt łatwo, zbyt prosto i lękał się, czy i nie podda się Salome, przebiegle proszącej go o to uzewnętrznienie. Nie mówiła o tym wprost, a Rowle miał zupełnie wolną wolę, w odróżnieniu od spetryfikowanych mięśni Despiau, na chwilę poddanych jego manipulacji. I opowiadał, bez żalu odtrącając świadectwo swej rzekomej hańby, w tych sekundach nie obchodzącej go zupełnie. Przestrzeń zawężała się do miejsca, gdzie między ich kolanami kwitła powietrzna przepaść, którą Magnus wolałby wypełnić; kiedy jednak rozbrzmiał głos Salome, on milknął, niezdecydowany, rozproszony dwuznacznością, odnajdującej się w tej sytuacji kobiety, jaką wziął za nieśmiałą, prawie wylęknioną intelektualistkę.
-Nie czytając między wierszami, mogłaś zauważyć, co miało być tematem przewodnim mojego spotkania - rzucił, odpinając srebrną broszę spinającą szatę i odrzucając pelerynę na najbliższy fotel. Miękka tkanina zsunęła się z oparcia mebla, lądując cicho na drewnianej podłodze, gdy Rowle taksował bursztynowym spojrzeniem porcelanową urodę Salome - palisz? - palnął, wciąż nie dając jej jednoznacznej odpowiedzi. Nie wiedział, nie wiedział, czego chce.
-Tak - przyznał, kiwając głową, uciekając od doniosłych, tak ważkich prognoz przyszłości, w którą brnął niepokojąco często. Gnał przed siebie, nie patrząc na kruszące się pod stopami mury, a przecież burzył kolejne. Brakiem manier, brakiem taktu, brakiem ogłady, brakiem szacunku dla Salome, hojnie goszczącej go w jej własnym domu. Dla odmiany, jej nie brakło brawury, z jaką przeprowadziła Magnusa przez swe progi, pozwalając mężczyźnie do wkroczenia z butami (zawsze dumnie, zawsze z tą dojrzałą butą) do swego życia, swego zakątka, w jakim mieszał już od początku, mieszając uporządkowane schematy i wywołując dokuczliwy dysonans. Chciał tego, zatrząsnąć nią i poruszyć; zdobywał głowy i serca, acz nie smakował jeszcze triumfu tak niebagatelnego, o zabarwieniu łuszczącej się fascynacji - to byłoby głupie - odparł, uśmiechając się znowu szeroko, chłopięco, niemalże bezczelnie, przytakując sam sobie, bez nieśmiałego zrywu, oczekującego aprobaty. Nie myliła się: dokładnie nakreślona odległość pozwalała Rowle'owie na uruchomienie żelaznych kleszczy a brak(?) sumienia na wbicie różdżki wprost w jej żebra. Plecy wolał oszczędzać; sprawiał mu przyjemność ich widok, obmyty falą ciemnych kosmyków, kręcących się łagodnie i opadających w zupełnie nowych splotach przy każdym zaczerpnięciu oddechu.
-Nigdy jej nie uderzyłem. Pozwalam, by spełniała się w swoich pasjach. Nie zamykam pod szlacheckim kloszem, nie widzę w niej rozpłodowej klaczy. Kocham ją. I tak, sądzę, że doskonale wie, jak wielkie miała szczęście - odparł prostolinijnie, śmiało cedząc słowa, które były najprawdziwszym wyznaniem wiary. Zaakcentowaniem uczucia, wymarłego w arystokratycznych sercach, żywo bijącego w Magnusie i równie dobitnie zgniatane przez niego - nie obcasem buta, a stalówką pióra, kreślącego obrazoburcze teorie na drogiej papeterii - nie jest jedyną w moim życiu, ale nikogo prócz niej nie chciałbym u swego boku - uściślił, odliczając w myślach trzy kobiety, które dotychczas zdołały go podbić. Im uległ zbyt łatwo, zbyt prosto i lękał się, czy i nie podda się Salome, przebiegle proszącej go o to uzewnętrznienie. Nie mówiła o tym wprost, a Rowle miał zupełnie wolną wolę, w odróżnieniu od spetryfikowanych mięśni Despiau, na chwilę poddanych jego manipulacji. I opowiadał, bez żalu odtrącając świadectwo swej rzekomej hańby, w tych sekundach nie obchodzącej go zupełnie. Przestrzeń zawężała się do miejsca, gdzie między ich kolanami kwitła powietrzna przepaść, którą Magnus wolałby wypełnić; kiedy jednak rozbrzmiał głos Salome, on milknął, niezdecydowany, rozproszony dwuznacznością, odnajdującej się w tej sytuacji kobiety, jaką wziął za nieśmiałą, prawie wylęknioną intelektualistkę.
-Nie czytając między wierszami, mogłaś zauważyć, co miało być tematem przewodnim mojego spotkania - rzucił, odpinając srebrną broszę spinającą szatę i odrzucając pelerynę na najbliższy fotel. Miękka tkanina zsunęła się z oparcia mebla, lądując cicho na drewnianej podłodze, gdy Rowle taksował bursztynowym spojrzeniem porcelanową urodę Salome - palisz? - palnął, wciąż nie dając jej jednoznacznej odpowiedzi. Nie wiedział, nie wiedział, czego chce.
Magnus Rowle
Zawód : reporter Walczącego Maga
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
O mój słodki Salazarze, o mój słodki
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Przed domem
Szybka odpowiedź