Główna izba
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Główna izba
Główna izba robi za salon. W centrum znajduje się koza, która robi za kominek. Wokół porozstawiane są skórzane kanapy i fotele. Na ścianach wiszą obrazy oraz wypchane głowy łowieckiej zwierzyny, którą niegdyś upolował Frank Greyback oraz jego rodzina. Pod nimi mieszczą się półki pełne książek oraz niewielkie pianino, które należało kiedyś do Latony.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Fizyczny kontakt z jej kruchymi, drobnymi ramionami wywołał na jego plecach falę gęsiej skórki. Jego usta otworzyły się bezwiednie, oczy wlepiły się w kształt umiejscowiony gdzieś przed nim. Nie był pewien czy był to dywan, kant szafki, obraz, czy końcówka psiego ogona. Świat rozmazał mu się w barwach czerni i blasków ultramaryny wypływających spośród kosmyków. Żył chwilą, ale na tyle biernie, że nie dał się tak całkiem jej porwać. Może dlatego, gdy Bell zaczęła go bić pięściami po stłuczonym ramieniu, odpowiedział na to tylko cichym stęknięciem i szybkimi wydechami. Popatrzył na nią, chłonąc widok jej twarzy jak spragniony cieszy się pierwszym łykiem wody. Ból, który czuł w rwących mięśniach, był niczym w porównaniu do tego, co czuła ona. Jednak nie dała mu się nawet objąć... albo to on po prostu za późno zareagował.
- Przepraszam - tylko tyle miał jej do powiedzenia. Po tym wszystkim, co zrobił, albo raczej po tej jednej ucieczce, to jedno słowo było jedynym, które wyszło w tej chwili spomiędzy jego warg.
Już dawno nie widział jej tak wzburzonej, tak bardzo przypominającej ocean w czasie sztormu. Mógłby przysiąc, że tę zmianę zauważył nawet w jej tęczówkach, które pociemniały złowieszczo. Nie bał się jej, raczej... bał się o nią. Co się z nią działo przez ten czas? Zabrakło mu odwagi, by zapytać ją o to wcześniej, by napisać choćby durny list z krótkim wytłumaczeniem. Nie, nie, krótkie wytłumaczenie nie wystarczało. Zabrakło mu też czasu i siły. Ale żadna z tych wartości nie była dobrym argumentem.
Wiedziony jej głosem, wszedł do środka, nie trudząc się jednak przy zdejmowaniu butów i zimowego odzienia. Usiadł na kanapie, z dalszymi słowami czekając, aż Bella zajmie miejsce obok niego. Jego wzrok mimowolnie padł na jej jasną dłoń przyozdobioną pierścionkiem zaręczynowym, który kiedyś wysłał jej w liście.
- To nic - odparł nieco chrypliwie, zmęczonym głosem. - Drobne zadrapania, szybko się zagoją - chciał powiedzieć, że do wesela się zagoi, ale w porę ugryzł się w język. - Nie zostawiłem cię, Bell. Ja... musiałem pomóc rodzicom w zabezpieczeniu plantacji w Indiach. Aura mi pomogła, została tam, żeby dopilnować wszystkiego do końca.
Powoli, ostrożnie wyciągnął w jej kierunku dłoń, by móc choć musnąć opuszkami palców jej chłodną skórę. Tęsknił, chociaż teraz nie potrafił swoich pragnień zamienić na czyny.
- Przepraszam - tylko tyle miał jej do powiedzenia. Po tym wszystkim, co zrobił, albo raczej po tej jednej ucieczce, to jedno słowo było jedynym, które wyszło w tej chwili spomiędzy jego warg.
Już dawno nie widział jej tak wzburzonej, tak bardzo przypominającej ocean w czasie sztormu. Mógłby przysiąc, że tę zmianę zauważył nawet w jej tęczówkach, które pociemniały złowieszczo. Nie bał się jej, raczej... bał się o nią. Co się z nią działo przez ten czas? Zabrakło mu odwagi, by zapytać ją o to wcześniej, by napisać choćby durny list z krótkim wytłumaczeniem. Nie, nie, krótkie wytłumaczenie nie wystarczało. Zabrakło mu też czasu i siły. Ale żadna z tych wartości nie była dobrym argumentem.
Wiedziony jej głosem, wszedł do środka, nie trudząc się jednak przy zdejmowaniu butów i zimowego odzienia. Usiadł na kanapie, z dalszymi słowami czekając, aż Bella zajmie miejsce obok niego. Jego wzrok mimowolnie padł na jej jasną dłoń przyozdobioną pierścionkiem zaręczynowym, który kiedyś wysłał jej w liście.
- To nic - odparł nieco chrypliwie, zmęczonym głosem. - Drobne zadrapania, szybko się zagoją - chciał powiedzieć, że do wesela się zagoi, ale w porę ugryzł się w język. - Nie zostawiłem cię, Bell. Ja... musiałem pomóc rodzicom w zabezpieczeniu plantacji w Indiach. Aura mi pomogła, została tam, żeby dopilnować wszystkiego do końca.
Powoli, ostrożnie wyciągnął w jej kierunku dłoń, by móc choć musnąć opuszkami palców jej chłodną skórę. Tęsknił, chociaż teraz nie potrafił swoich pragnień zamienić na czyny.
Ostatnio zmieniony przez Aaron Lovegood dnia 03.09.16 22:31, w całości zmieniany 1 raz
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Moim błędem było to, że zaczęło mi zależeć za bardzo. Zbyt wiele nadziei wpuściłam do swojego życia wraz z pojawieniem się osoby Aarona. Zaufałam mu, uwierzyłam w rzeczy do tej pory wydające się być jedynie utopią. Zapomniałam się w mojej ostrożności i gorzko tego pożałowałam. Już nie chodziło o to, czy Lovegood rzeczywiście uciekł (a scena z Aurelią była pięknie wyreżyserowana) czy coś mu się stało. Zostawił mnie, nie było go obok, kiedy go potrzebowałam. Wzniecił we mnie ogień, na którym mi zależało, by po prostu go zgasić tak niespodziewanie. Nie sądziłam, że kiedykolwiek jeszcze poczuję się tak zraniona. Miałam już nigdy nie doświadczyć tak okropnego bólu. Chyba jestem bardzo naiwna. Lub byłam? Nie chciałam dopuszczać już do niczego więcej. Byłam silna, to prawda, ale wiedziałam też, że moja siła się powoli kończy. Z każdym dniem było jej coraz mniej. Ciężko było przewidzieć na jak długo mi jej jeszcze wystarczy.
Ale on był tutaj. Wrócił do mnie. Dla mnie? Właśnie, dlaczego wrócił? I co się stało? Patrzyłam na niego podejrzliwie, trochę też smutno. Cieszyłam się, że tu jest, jednocześnie bojąc się tego, co mi powie. To bardzo egoistyczne z mojej strony, ale wolałabym, żeby nie mógł ze mną być niż żebym wiedziała, że on żyje, ale wybrał życie beze mnie. Nabrałam powietrza w płuca i przyglądałam mu się siedząc obok. Jowisz przestał ujadać, stał gdzieś przy mnie, przyglądając się tej scenie i machając ogonem. Spojrzałam na niego krótko, ulotnie; zaraz całą uwagę poświęciłam Aaronowi. Musnęłam dłonią jego czoło, aż po włosy, dziwiąc się temu gestowi. Tej nagłej fali czułości, która wywołała we mnie przyjemne dreszcze. Nie wiedziałam czy mogę sobie pozwolić na takie zuchwałe zachowanie, ale… chwilowo było mi za bardzo tęskno do niego.
- I… jak to teraz wygląda? – dopytuję. Nie wiedząc, czy potrzebuje jakiegoś wsparcia czy nie. – Dlaczego nic nie napisałeś? – Kolejne pytanie, które musi paść z moich ust. Nad którym zastanawiałam się od samego początku. Aż w końcu dałam za wygraną wierząc, że Lovegood po prostu nie żyje. Poczułam gęsią skórkę kiedy musnął moją dłoń, znów nabrałam powietrza. Co o tym wszystkim sądzić? – Chcesz się czegoś napić? Jesteś głodny? Opatrzeć ci te rany, posmarować czymś? – Same pytania. A wśród nich nie ma tego na temat naszego wspólnego życia. Czy to jeszcze w ogóle temat aktualny. Może powinnam oddać pierścionek? I o wszystkim zapomnieć? Wiem, że się nie da, ale mogę próbować.
Ale on był tutaj. Wrócił do mnie. Dla mnie? Właśnie, dlaczego wrócił? I co się stało? Patrzyłam na niego podejrzliwie, trochę też smutno. Cieszyłam się, że tu jest, jednocześnie bojąc się tego, co mi powie. To bardzo egoistyczne z mojej strony, ale wolałabym, żeby nie mógł ze mną być niż żebym wiedziała, że on żyje, ale wybrał życie beze mnie. Nabrałam powietrza w płuca i przyglądałam mu się siedząc obok. Jowisz przestał ujadać, stał gdzieś przy mnie, przyglądając się tej scenie i machając ogonem. Spojrzałam na niego krótko, ulotnie; zaraz całą uwagę poświęciłam Aaronowi. Musnęłam dłonią jego czoło, aż po włosy, dziwiąc się temu gestowi. Tej nagłej fali czułości, która wywołała we mnie przyjemne dreszcze. Nie wiedziałam czy mogę sobie pozwolić na takie zuchwałe zachowanie, ale… chwilowo było mi za bardzo tęskno do niego.
- I… jak to teraz wygląda? – dopytuję. Nie wiedząc, czy potrzebuje jakiegoś wsparcia czy nie. – Dlaczego nic nie napisałeś? – Kolejne pytanie, które musi paść z moich ust. Nad którym zastanawiałam się od samego początku. Aż w końcu dałam za wygraną wierząc, że Lovegood po prostu nie żyje. Poczułam gęsią skórkę kiedy musnął moją dłoń, znów nabrałam powietrza. Co o tym wszystkim sądzić? – Chcesz się czegoś napić? Jesteś głodny? Opatrzeć ci te rany, posmarować czymś? – Same pytania. A wśród nich nie ma tego na temat naszego wspólnego życia. Czy to jeszcze w ogóle temat aktualny. Może powinnam oddać pierścionek? I o wszystkim zapomnieć? Wiem, że się nie da, ale mogę próbować.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jej kolejny dotyk, tym razem znacznie bliższy jego zmysłom, sprawił, że niemal odpłynął w swoich marzeniach. Miękkie opuszki musnęły jego policzki i skroń, łagodnie drażniąc przytępione przez czas receptory, wygrzebując ze studni pamięci dawne dzieje, te lepsze, jaśniejsze, pozbawione swądu spalenizny i wrzasków niosących się dudniącym echem po herbacianym polu. To wszystko wciąż jeszcze w nim żyło, ale obecność i bliskość Bell była dla niego jak woda wylewająca się na iskrzące się od ognia rośliny. Uciszała kołaczące serce, kołysała zmysłami aż do ostatecznego złożenia zmęczonej głowy do snu.
Tym razem jednak Aaron nie posiłkował się poduszkami, a... dłońmi ukochanej. Pochylił się ostrożnie, odpychając na bok bolesne ukłucia w mięśniach między żebrami, aż w końcu mógł oprzeć prawy policzek o jej jasne dłonie złożone na kolanach. Zamknął oczy, krusząc tę chwilę w dłoniach, by móc w gorszych czasach znów dotknąć ulotnego pyłu. Tęsknił za nią, na głowę Merlina, jak on za nią tęsknił...
- Na razie wszystko jeszcze stoi - odparł jeszcze niższym głosem. - Wszystko - dodając do niego nieco pogardliwego tonu, by zaraz znów powrócić na poprzedni tor rozmowy. - Spłonęła połowa plantacji, reszta powinna być... w miarę bezpieczna. Ale to się teraz nie liczy.
Podniósł się i uniósł dłonie, by mógł nimi objąć jej blade, pokryte zimową aurą policzki; by mógł spojrzeć po raz pierwszy od dłuższego czasu w jej głęboko niebieskie oczy.
- Tak bardzo cię przepraszam, Bell - zachrypiał przygnębiająco, mimo to barwiąc swój głos dużą dozą ciepła i jeszcze większą tęsknoty. Ta mieszanka uczuć wypadła jednak dość marnie i chociaż bardzo chciał, nie pokazał nawet grama tego, co płonęło gdzieś głęboko w nim. Pogładził kciukami jej skórę, wodząc wzrokiem po rysach, po wysuwającym się zza ucha kosmyku włosów. - Tak bardzo przepraszam.
Nachylił się i oplótł ramionami jej sylwetkę, tak dobrze kiedyś znaną, tak kochaną i bliską, teraz... tak zapomnianą, ale powoli wysuwającą się z głębin pamięci, szerokimi falami ulgi zalewając jego poranione ciało.
- Teraz chcę tylko przy tobie chwilę pobyć. Pozwól mi, proszę.
Zapach jej włosów osiadł miękko w jego nozdrzach. Czuł się przy niej jak w domu.
Tym razem jednak Aaron nie posiłkował się poduszkami, a... dłońmi ukochanej. Pochylił się ostrożnie, odpychając na bok bolesne ukłucia w mięśniach między żebrami, aż w końcu mógł oprzeć prawy policzek o jej jasne dłonie złożone na kolanach. Zamknął oczy, krusząc tę chwilę w dłoniach, by móc w gorszych czasach znów dotknąć ulotnego pyłu. Tęsknił za nią, na głowę Merlina, jak on za nią tęsknił...
- Na razie wszystko jeszcze stoi - odparł jeszcze niższym głosem. - Wszystko - dodając do niego nieco pogardliwego tonu, by zaraz znów powrócić na poprzedni tor rozmowy. - Spłonęła połowa plantacji, reszta powinna być... w miarę bezpieczna. Ale to się teraz nie liczy.
Podniósł się i uniósł dłonie, by mógł nimi objąć jej blade, pokryte zimową aurą policzki; by mógł spojrzeć po raz pierwszy od dłuższego czasu w jej głęboko niebieskie oczy.
- Tak bardzo cię przepraszam, Bell - zachrypiał przygnębiająco, mimo to barwiąc swój głos dużą dozą ciepła i jeszcze większą tęsknoty. Ta mieszanka uczuć wypadła jednak dość marnie i chociaż bardzo chciał, nie pokazał nawet grama tego, co płonęło gdzieś głęboko w nim. Pogładził kciukami jej skórę, wodząc wzrokiem po rysach, po wysuwającym się zza ucha kosmyku włosów. - Tak bardzo przepraszam.
Nachylił się i oplótł ramionami jej sylwetkę, tak dobrze kiedyś znaną, tak kochaną i bliską, teraz... tak zapomnianą, ale powoli wysuwającą się z głębin pamięci, szerokimi falami ulgi zalewając jego poranione ciało.
- Teraz chcę tylko przy tobie chwilę pobyć. Pozwól mi, proszę.
Zapach jej włosów osiadł miękko w jego nozdrzach. Czuł się przy niej jak w domu.
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie umiałam, nie umiem nadal czytać w ludzkich myślach. Nie potrafiłam odgadnąć czy bardziej Aaron był bardziej zmartwiony wydarzeniami w Indiach czy wyrzutami sumienia. Patrzyłam na niego bez złości, może trochę gdzieś ukryte czaiły się drobne pretensje. Tak naprawdę starałam się zrozumieć. Powód dla którego nigdy żaden list do mnie nie dotarł. Usprawiedliwiałam go na tysiące sposobów nie wiedząc czy dobrze robię. To wszystko znów mogło obrócić się przeciwko mnie. Znów zagościłby w moim życiu tylko po to, by za moment lub dwa je opuścić. Starałam się wierzyć w jego dobre intencje kiedy przejeżdżałam opuszkami palców po jego twarzy. Próbowałam zapomnieć, że jeszcze kilka minut temu nie było go w moim życiu przez kilka miesięcy. Bardziej niż swoją rozpaczą byłam przejęta jego tragedią. Nie wyobrażałam sobie co mógł przejść widząc płonącą plantację i przerażonych rodziców. Dobrze, że nic im się nie stało; z tego co zrozumiałam. Westchnęłam przeciągle zanim Lovegood ułożył się na moich dłoniach. Chciałam go dotknąć, musnąć delikatnie palcami włosy zimne od śniegu, ale nie mogłam. Uśmiechnęłam się asymetrycznie zastanawiając się czy ta chwila mogłaby trwać już na zawsze. Niestety nie mogła.
- Tak mi przykro Aaron – powiedziałam smutnym tonem patrząc na dywan. Naprawdę starałam się wczuć w jego skórę; nagle poczułam się taką okropną egoistką. Przeżywałam, że nie ma go przy mnie, że odszedł bez słowa kiedy mi się tak naprawdę nic złego nie działo. Miałam siostrę, miałam kuzynki… jestem zbyt egocentryczna.
Uniosłam wzrok wraz podnoszącym się mężczyzną. Ogarnęła mnie panika, że to pożegnanie, że zaraz wyjdzie i znów nie będzie go w pobliżu. Zostaną tylko zgliszcza. Przełknęłam ślinę drżąc pod wpływem nagłego, tak ciepłego dotyku na skórze. Towarzyszył temu podszyty wspomnieniami strach i przyjemne uczucie bliskości, której do tej pory się tak mocno bałam. – To ja cię przepraszam. Powinnam mieć w sobie więcej wiary i zrozumienia – szepnęłam odrywając od niego zawstydzony wzrok. Który zaraz zmrużyłam pod wpływem tylu bodźców odczuwanych na skórze. Czy to naprawdę było pożegnaniem?
- Na chwilę? – dopytałam więc zamknięta w jego uścisku. Z ułożoną głową między ramieniem a obojczykiem. Z bijącym od niego ciepłem i miłym zapachem docierającym do receptorów węchu. Nie patrząc na nic przycisnęłam go mocniej do siebie jakbym nie chciała, żeby się odsuwał.
- Tak mi przykro Aaron – powiedziałam smutnym tonem patrząc na dywan. Naprawdę starałam się wczuć w jego skórę; nagle poczułam się taką okropną egoistką. Przeżywałam, że nie ma go przy mnie, że odszedł bez słowa kiedy mi się tak naprawdę nic złego nie działo. Miałam siostrę, miałam kuzynki… jestem zbyt egocentryczna.
Uniosłam wzrok wraz podnoszącym się mężczyzną. Ogarnęła mnie panika, że to pożegnanie, że zaraz wyjdzie i znów nie będzie go w pobliżu. Zostaną tylko zgliszcza. Przełknęłam ślinę drżąc pod wpływem nagłego, tak ciepłego dotyku na skórze. Towarzyszył temu podszyty wspomnieniami strach i przyjemne uczucie bliskości, której do tej pory się tak mocno bałam. – To ja cię przepraszam. Powinnam mieć w sobie więcej wiary i zrozumienia – szepnęłam odrywając od niego zawstydzony wzrok. Który zaraz zmrużyłam pod wpływem tylu bodźców odczuwanych na skórze. Czy to naprawdę było pożegnaniem?
- Na chwilę? – dopytałam więc zamknięta w jego uścisku. Z ułożoną głową między ramieniem a obojczykiem. Z bijącym od niego ciepłem i miłym zapachem docierającym do receptorów węchu. Nie patrząc na nic przycisnęłam go mocniej do siebie jakbym nie chciała, żeby się odsuwał.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mógł żałować, mógł pluć sobie w twarz, że wyjechał tak daleko, nie zostawiając po sobie ani grama życia. Wiedział jednak, że ta wyprawa czegoś go nauczyła. Nie był już tym ułożonym chłopcem, którego cały świat ograniczał się do półek uginających się pod ciężarem metalowych puszek z ugniecionymi wewnątrz nich suszonymi liśćmi, do podłóg, na które ktoś wylał gorący napar, do powietrza przesiąkniętego aromatem parzonych herbat. Poznał smak krwi i zmęczenie, które czuje się podczas zmywania jej ze swoich dłoni. Gladium zebrało krwawe żniwo, pozostawiając czerwone, malownicze plamy na szmaragdowych liściach krzewów obrastających całą plantację, ginących pod naporem destrukcyjnych języków ognia.
Im mocniej uświadamiał sobie to, co zrobił, tym mocniej zaciskał na drobnym ciele Belli swoje ramiona. Tęsknił za kobiecą delikatnością, która jako jedyna mogła naprostować zawiłe ścieżki jego życia. Tęsknił za zapachem jagód tańczącym między jej kosmykami, za jasną skórą dotykającą jego skórę niczym atłas.
Zresztą... byle jaka kobieta nie zaspokoiłaby jego potrzeby. Potrzebował właśnie jej.
- Ciiiii - uspokoił ją, gładząc dłonią po miękkich włosach, zadowalając swoje zmysły i próbując uśpić jej naruszone sumienie. To nie ona tutaj powinna przepraszać. To on powinien w tej chwili paść na kolana i błagać, żeby chociaż mu przebaczyła. Nie wymagał zapomnienia, odepchnięcia tego zła gdzieś poza horyzont. Chciał tylko przebaczenia. Tylko i aż.
Pozwolił sobie odchylić się jeszcze raz, jakby jego oczy wciąż i wciąż żądały możliwości nasycenia się jej widokiem.
Wrócił i nie zamierzał odejść.
- Nie śmiem prosić o więcej po tym wszystkim, co ci zrobiłem - odparł chrypliwie, przygnieciony odpowiedzialnością, której nie zdołał udźwignąć. - Ale teraz będę już blisko. Najbliżej, jak tylko mogę być. Jeśli mi pozwolisz.
Nie mógł na nią nie patrzeć. Głód zmysłów domagał się zaspokojenia, ciągłego podawania mu na tacy gotowych rozwiązań. Strach tonął gdzieś w najgłębszych kątach jej domu, gdy przechadzał się wzrokiem po jej skórze. I nawet nie wiedział jak to się stało, że jego wargi dotknęły jej ciepłych, słodkich ust. Nie wiedział, ale nie miał zamiaru tego roztrząsać, po prostu pocałował ją - łagodnie, z zapowiedzią lepszych dni i najszczerszej chęci zmiany.
Im mocniej uświadamiał sobie to, co zrobił, tym mocniej zaciskał na drobnym ciele Belli swoje ramiona. Tęsknił za kobiecą delikatnością, która jako jedyna mogła naprostować zawiłe ścieżki jego życia. Tęsknił za zapachem jagód tańczącym między jej kosmykami, za jasną skórą dotykającą jego skórę niczym atłas.
Zresztą... byle jaka kobieta nie zaspokoiłaby jego potrzeby. Potrzebował właśnie jej.
- Ciiiii - uspokoił ją, gładząc dłonią po miękkich włosach, zadowalając swoje zmysły i próbując uśpić jej naruszone sumienie. To nie ona tutaj powinna przepraszać. To on powinien w tej chwili paść na kolana i błagać, żeby chociaż mu przebaczyła. Nie wymagał zapomnienia, odepchnięcia tego zła gdzieś poza horyzont. Chciał tylko przebaczenia. Tylko i aż.
Pozwolił sobie odchylić się jeszcze raz, jakby jego oczy wciąż i wciąż żądały możliwości nasycenia się jej widokiem.
Wrócił i nie zamierzał odejść.
- Nie śmiem prosić o więcej po tym wszystkim, co ci zrobiłem - odparł chrypliwie, przygnieciony odpowiedzialnością, której nie zdołał udźwignąć. - Ale teraz będę już blisko. Najbliżej, jak tylko mogę być. Jeśli mi pozwolisz.
Nie mógł na nią nie patrzeć. Głód zmysłów domagał się zaspokojenia, ciągłego podawania mu na tacy gotowych rozwiązań. Strach tonął gdzieś w najgłębszych kątach jej domu, gdy przechadzał się wzrokiem po jej skórze. I nawet nie wiedział jak to się stało, że jego wargi dotknęły jej ciepłych, słodkich ust. Nie wiedział, ale nie miał zamiaru tego roztrząsać, po prostu pocałował ją - łagodnie, z zapowiedzią lepszych dni i najszczerszej chęci zmiany.
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie zwykłam okazywać swoich uczuć. Słabości, które każdy z nas miał, tylko jedni ukrywali je lepiej, a inni gorzej. Niestety ostatnie miesiące widziałam jako pasma katastrof, które kazały mi się uginać pod kolejnymi ciosami. Nie umiałam pozostać bierna na te bodźce. Doznawałam kolejnych obrażeń coraz mocniej zapętlając się w spirali cierpienia. Bałam się, że już nigdy się nie podniosę. Że poniosę sromotną klęskę i zwyczajnie zniknę. Na zawsze. Odnaleziona niedawno siostra okazała się być lekiem na całe zło, ostoją, której tak mocno potrzebowałam. Zmiana klimatu mi przysłużyła. Wróciłam tylko po to, by zamknąć kolejny rozdział mojego życia, a księgę wywalić jak najdalej stąd. Zamiast bólu znalazłam dawno utracone szczęście. Tak realne, tak materialne. Miało postać, ciało, zapach i ciepło, kojący głos. Odbierałam je każdym ze zmysłów nie potrafiąc się kontrolować. Jeszcze nie tak dawno temu nie dopuściłabym do tych wszystkich czułości czując wewnętrzną blokadę założoną przez łańcuchy przeszłości. Nauczyłam się żyć na nowo. Tęsknota odebrała mi rozum, więc bezwzględnie korzystałam z bliskości Aarona bojąc się, że to tylko sen. Mara, która zaraz wyśliźnie się z moich rąk zostawiając z ogromną dziurą zamiast spróchniałego serca. Czułam ból przeplatający się z radością, wyrzuty sumienia złączone z egoizmem, chęcią zatrzymania go przy sobie. Wizja, jak nagle opuszcza ten den dom stała się nie do zniesienia. Gdyby nie ten uścisk, w którym go zamknęłam, zaczęłabym panicznie szukać jego dłoni, by nigdy jej nie puścić. Koniec z samotnością, celowym umartwianiem się. Chciałam walczyć i nie mam pojęcia skąd znajdywałam na to siły; na nowo i na nowo.
Zamilkłam nie mówiąc nic więcej i oddając się tej złaknionej potrzebie kontaktu. Początkowe obawy, dreszcze strachu odeszły, zostawiając jedynie przyjemność z obcowania z Aaronem. Kiedy siostra została we Francji, stał się jedyną bliską mi osobą, w tej chwili. Jowisz bez względu jak mocno go kochałam, był jednak tylko psem, biernie przyglądającym się całej tej scenie. Tak mi się wydawało, przestałam poświęcać mu jakąkolwiek uwagę; w centrum wszechświata był poobijany mężczyzna.
Z przestrachem przyjęłam odsunięcie się, które miało zwiastować koniec tej wizyty. Spojrzałam na niego z mieszaniną lęku i zaprzeczenia i w końcu chwyciłam jego dłoń, czego nigdy wcześniej nie robiłam. Nie pozwalałam sobie na tak gwałtowny kontakt z drugim człowiekiem, ale obawy były silniejsze niż bagaż doświadczeń. Bardzo przytępiły moją zdolność myślenia.
- Nie zostawiaj mnie już więcej Aaron – szepnęłam, chcąc dać mu do zrozumienia, że ma zostać na zawsze i jeszcze dłużej. Nie uciekać, nie unosić się dumą, mylnym pojęciem o tym, czego pragnęłam. Chciałam tylko jego i nic innego się nie liczyło. Przeszłość wydawała się być bez znaczenia w obliczu przyszłości. Czego zwieńczeniem miał być pocałunek i choć przez pierwszą chwilę czułam kolejną porcję strachu, to zaraz oplotłam rękoma jego szyję odwzajemniając ten gest czułości, mogąc tak tkwić już na całą wieczność.
Zamilkłam nie mówiąc nic więcej i oddając się tej złaknionej potrzebie kontaktu. Początkowe obawy, dreszcze strachu odeszły, zostawiając jedynie przyjemność z obcowania z Aaronem. Kiedy siostra została we Francji, stał się jedyną bliską mi osobą, w tej chwili. Jowisz bez względu jak mocno go kochałam, był jednak tylko psem, biernie przyglądającym się całej tej scenie. Tak mi się wydawało, przestałam poświęcać mu jakąkolwiek uwagę; w centrum wszechświata był poobijany mężczyzna.
Z przestrachem przyjęłam odsunięcie się, które miało zwiastować koniec tej wizyty. Spojrzałam na niego z mieszaniną lęku i zaprzeczenia i w końcu chwyciłam jego dłoń, czego nigdy wcześniej nie robiłam. Nie pozwalałam sobie na tak gwałtowny kontakt z drugim człowiekiem, ale obawy były silniejsze niż bagaż doświadczeń. Bardzo przytępiły moją zdolność myślenia.
- Nie zostawiaj mnie już więcej Aaron – szepnęłam, chcąc dać mu do zrozumienia, że ma zostać na zawsze i jeszcze dłużej. Nie uciekać, nie unosić się dumą, mylnym pojęciem o tym, czego pragnęłam. Chciałam tylko jego i nic innego się nie liczyło. Przeszłość wydawała się być bez znaczenia w obliczu przyszłości. Czego zwieńczeniem miał być pocałunek i choć przez pierwszą chwilę czułam kolejną porcję strachu, to zaraz oplotłam rękoma jego szyję odwzajemniając ten gest czułości, mogąc tak tkwić już na całą wieczność.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Gdy zobaczył jej zlękniony wzrok, nim ich usta złączyły się w pocałunku, poczuł jak nagle poczucie winy staje się jeszcze cięższe, jak niemal wrzyna się w jego ramiona i obojczyki, syczy do ucha i każe pokutować za czyny. Pamiętał, żeby kiedykolwiek był sprawcą tak ogromnego bólu, jaki dostrzegał teraz w oczach swojej ukochanej Belli. Nawet, jeśli w pamięci wciąż jawiły mu się obrazy z tamtego feralnego popołudnia, kiedy jego łydka została przeszyta strzałą amora. Teraz mógł tak na nią mówić, chociaż wtedy ból wykrzywiał mu czasoprzestrzeń i zdolność odbierania rzeczywistości. Długo przeklinał ranę, której tak długo musiał doglądać, ale tylko ją. Całego skupienia momentów, które doprowadziły do odnowienia relacji z Bellą, już nie.
- Nie zostawię, przysięgam - wyszeptał w przerwie między spijanymi z jej ust pocałunkami.
Niczego na niej nie wymuszał, nawet nie starał się tego robić, ale kiedy poczuł, że uścisk jej ramion nagle staje się mocniejszy, wtedy sam zakleszczył ją w swoich objęciach, nie dając jej uciec. Dłońmi błądził po jej ciele, jakby chciał się go nauczyć na pamięć w obawie przed ich rozłąką. I wtedy coś go tknęło.
Miała go?
Palcami odnalazł jej prawą dłoń, rozłączając ich splecione ze sobą usta. Uchylił lekko powieki, opuszkami próbując odnaleźć jedną, małą rzecz, o której sam nigdy nie zapomniał, ale której jednak nie posądziłby o istnienie na palcu Bell. Pierścionek zaręczynowy. Rozpoznał jego kształt, tak delikatny i łagodny. Zupełnie jak ona.
Miała.
Kącik jego ust drgnął delikatnie ku górze.
- Wciąż nie przestaniesz mnie zaskakiwać - uniósł wzrok, by móc spojrzeć w jej niezmierzony błękit zamknięty w dwóch tęczówkach. W czasie, gdy nie potrafił zmusić się do snu w Indiach, usiłował przywrócić wyobraźni pamięć jej spojrzenia. - Dałbym sobie rękę uciąć, że pierwszą czynnością, jaką wykonasz po moim wyjeździe, będzie wrzucenie pierścionka do Tamizy.
Pogładził kciukiem miękką skórę na jej dłoni i wziął głęboki, przerywany krótkimi pauzami wdech. Żebra wciąż bolały, chociaż starał się to jak najlepiej maskować.
- Nie zostawię, przysięgam - wyszeptał w przerwie między spijanymi z jej ust pocałunkami.
Niczego na niej nie wymuszał, nawet nie starał się tego robić, ale kiedy poczuł, że uścisk jej ramion nagle staje się mocniejszy, wtedy sam zakleszczył ją w swoich objęciach, nie dając jej uciec. Dłońmi błądził po jej ciele, jakby chciał się go nauczyć na pamięć w obawie przed ich rozłąką. I wtedy coś go tknęło.
Miała go?
Palcami odnalazł jej prawą dłoń, rozłączając ich splecione ze sobą usta. Uchylił lekko powieki, opuszkami próbując odnaleźć jedną, małą rzecz, o której sam nigdy nie zapomniał, ale której jednak nie posądziłby o istnienie na palcu Bell. Pierścionek zaręczynowy. Rozpoznał jego kształt, tak delikatny i łagodny. Zupełnie jak ona.
Miała.
Kącik jego ust drgnął delikatnie ku górze.
- Wciąż nie przestaniesz mnie zaskakiwać - uniósł wzrok, by móc spojrzeć w jej niezmierzony błękit zamknięty w dwóch tęczówkach. W czasie, gdy nie potrafił zmusić się do snu w Indiach, usiłował przywrócić wyobraźni pamięć jej spojrzenia. - Dałbym sobie rękę uciąć, że pierwszą czynnością, jaką wykonasz po moim wyjeździe, będzie wrzucenie pierścionka do Tamizy.
Pogładził kciukiem miękką skórę na jej dłoni i wziął głęboki, przerywany krótkimi pauzami wdech. Żebra wciąż bolały, chociaż starał się to jak najlepiej maskować.
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Chciałam wierzyć, że wszystko się ułoży, więc robiłam wszystko, co pozwalało podsycać tę wiarę. Najlepszy efekt dawała bliskość Aarona, tak bardzo namacalna. Nie odchodził, wciąż był obok, i to było moim największym szczęściem. Jakbym dążyła do narobienia tych kilku miesięcy, które los nam brutalnie odebrał. Nigdy się tak nie zachowywałam, ale też nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Miałam nadzieję, że to ostatni raz, kiedy ktoś do tego stopnia rozrywa moją klatkę piersiową, że aż nie mogę oddychać. To było takie dziwne; przy nim nie poznawałam samej siebie, widząc uczucia, u których istnienie nigdy bym siebie nie posądzała. Lovegood wyzwalał we mnie to, co najlepsze, a wtedy właśnie odkrywałam, że to jeszcze nie umarło. Mimo mojego przeświadczenia. Zastanawiające. Gdybym była teraz sama, poświęciłabym temu dłuższą chwilę; nie byłam, wolałam skupić się na tym pięknym momencie, kiedy słyszałam bicie naszych serc, a dotyk, chociaż trochę drażniący, to był tym czego potrzebowałam. Oswajałam się z nim na nowo. I chciałam, żeby trwał wiecznie.
Złożona przysięga, chociaż tylko ustna, zniosła ciężar z mojego serca. Usłyszałam, jak z głośnym hukiem uderza o podłogę napawając mnie nieokreśloną ulgą. Wręcz błogością, która pozwalała na zamknięcie się w świecie aaronowo-bellonowym, gdzie nikt inny nie miał wstępu.
Nie rozumiałam dlaczego się odsunął, dlaczego tak oglądał moją rękę. Dopiero kiedy wprost powiedział o co chodziło, uśmiechnęłam się lekko. Nie mogłam nie przywołać wspomnienia z tamtych chwil, kiedy wszystko wydawało się być beznadziejnym.
- Nie będę kłamać, że nie miałam takiego zamiaru – odparłam wpatrując się w nasze dłonie i w pierścionek, który tkwił na moim palcu. – Ale zrezygnowałam. Wiem, że to głupie, ale nadal miałam wrażenie, jakbyś był obok i dodawało mi to otuchy – dodałam spokojnie. Uniosłam wzrok na twarz Aarona, milknąc nagle. Czy to oznacza, że naprawdę będziemy już razem, tak na zawsze? Zostało we mnie wiele naiwności, wręcz dziecięcej wiary w nowe, lepsze życie. Czyli we wszystko to, co kiedyś było dla mnie niedostępne. – Na pewno niczego nie potrzebujesz? – spytałam. To wszystko dlatego, że się martwiłam.
Złożona przysięga, chociaż tylko ustna, zniosła ciężar z mojego serca. Usłyszałam, jak z głośnym hukiem uderza o podłogę napawając mnie nieokreśloną ulgą. Wręcz błogością, która pozwalała na zamknięcie się w świecie aaronowo-bellonowym, gdzie nikt inny nie miał wstępu.
Nie rozumiałam dlaczego się odsunął, dlaczego tak oglądał moją rękę. Dopiero kiedy wprost powiedział o co chodziło, uśmiechnęłam się lekko. Nie mogłam nie przywołać wspomnienia z tamtych chwil, kiedy wszystko wydawało się być beznadziejnym.
- Nie będę kłamać, że nie miałam takiego zamiaru – odparłam wpatrując się w nasze dłonie i w pierścionek, który tkwił na moim palcu. – Ale zrezygnowałam. Wiem, że to głupie, ale nadal miałam wrażenie, jakbyś był obok i dodawało mi to otuchy – dodałam spokojnie. Uniosłam wzrok na twarz Aarona, milknąc nagle. Czy to oznacza, że naprawdę będziemy już razem, tak na zawsze? Zostało we mnie wiele naiwności, wręcz dziecięcej wiary w nowe, lepsze życie. Czyli we wszystko to, co kiedyś było dla mnie niedostępne. – Na pewno niczego nie potrzebujesz? – spytałam. To wszystko dlatego, że się martwiłam.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nikt nie musiał powtarzać mu dwa razy, że jest niesamowita. Nie wyrzuciła pierścionka, chociaż kontakt z Aaronem urwał się tak szybko i gwałtownie, że nie trzeba było szukać argumentów, by jednak zamachnąć się porządnie i rzucić srebrnym krążkiem z impetem przed siebie, w stronę turkusowej toni wodnej. Nie porzuciła do końca nadziei na jego powrót, chociaż to wydawało się (choćby i dla samego Lovegooda) najbardziej nieprawdopodobne. Uniósł jej dłoń i musnął skórę ustami, składając na nich pojedynczy, miękki pocałunek. Poczucie winy ciążyło, ale był to już ciężar niezmienny. Zapewne do końca życia będzie pluł sobie w twarz za to, co zrobił.
- Nie mam pojęcia, jak mogę ci za to podziękować. Sądziłem, że to już przegrana sprawa - bo na to wszystko wskazywało. Kiedy to powiedział, zamilkł. Nie chciał obarczać jej i tak skołatanych nerwów kolejną porcją swoich problemów, ale... chyba nie miał innego wyjścia. Nie miał już siły na kolejną teleportację, więc pewnie, gdyby wracał do domu innymi metodami, na pewno dotarłby tam dopiero następnego dnia. Chyba że straciłby przytomność w połowie drogi i wilki by go pożarły! No oby nie. - Właściwie tak. Potrzebuję pomocy. Nie znasz się na magii leczniczej, prawda?
Wypuścił przez usta powietrze. Euforia nieco opadła, oddają swoje miejsce chłodnej kalkulacji i świadomości swoich własnych ran i dolegliwości. Kark znów zakuł okrutnie, knykcie zapiekły, a rany na plecach dał o sobie znać, gdy Aaron zechciał nieco mocniej się wyprostować. Skrzywił się, na chwilę zatrzymując powietrze w płucach.
- Byłbym ci wdzięczny, gdybyś przyniosła mi coś zimnego. Okłady, kostki lodu - odpowiedział, patrząc na nią z zakreślonym na ustach lekkim uśmiechem, który miał za zadanie zmniejszyć, choć odrobinę, jej zmartwienie. - I... nie powinienem o to prosić, ale w takiej sytuacji jestem chyba zmuszony. Mógłbym zostać u ciebie na noc? Prześpię się na kanapie. Na podłodze nawet.
Ktoś mógłby powiedzieć, że to dla niego okrutnie uwłaczające, a on... w ogóle na to teraz nie patrzył. Chciał być jak najbliżej Bell, chciał odpocząć i przespać więcej niż tylko jedną godzinę w ciągu tych dwunastu godzin nocnych.
- Nie mam pojęcia, jak mogę ci za to podziękować. Sądziłem, że to już przegrana sprawa - bo na to wszystko wskazywało. Kiedy to powiedział, zamilkł. Nie chciał obarczać jej i tak skołatanych nerwów kolejną porcją swoich problemów, ale... chyba nie miał innego wyjścia. Nie miał już siły na kolejną teleportację, więc pewnie, gdyby wracał do domu innymi metodami, na pewno dotarłby tam dopiero następnego dnia. Chyba że straciłby przytomność w połowie drogi i wilki by go pożarły! No oby nie. - Właściwie tak. Potrzebuję pomocy. Nie znasz się na magii leczniczej, prawda?
Wypuścił przez usta powietrze. Euforia nieco opadła, oddają swoje miejsce chłodnej kalkulacji i świadomości swoich własnych ran i dolegliwości. Kark znów zakuł okrutnie, knykcie zapiekły, a rany na plecach dał o sobie znać, gdy Aaron zechciał nieco mocniej się wyprostować. Skrzywił się, na chwilę zatrzymując powietrze w płucach.
- Byłbym ci wdzięczny, gdybyś przyniosła mi coś zimnego. Okłady, kostki lodu - odpowiedział, patrząc na nią z zakreślonym na ustach lekkim uśmiechem, który miał za zadanie zmniejszyć, choć odrobinę, jej zmartwienie. - I... nie powinienem o to prosić, ale w takiej sytuacji jestem chyba zmuszony. Mógłbym zostać u ciebie na noc? Prześpię się na kanapie. Na podłodze nawet.
Ktoś mógłby powiedzieć, że to dla niego okrutnie uwłaczające, a on... w ogóle na to teraz nie patrzył. Chciał być jak najbliżej Bell, chciał odpocząć i przespać więcej niż tylko jedną godzinę w ciągu tych dwunastu godzin nocnych.
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie czułam się żadną heroiną, zwyciężczynią czy kimś niesamowitym. Moje działania były w dużej mierze podyktowane egoizmem. Dotknięta pustką, która mnie ogarnęła po zniknięciu Aarona, za wszelką cenę starałam się ową pustkę zapełnić. Pierścionek mi w tym poniekąd pomagał, czułam się lepiej kiedy tkwił na moim palcu; przynajmniej później. Początkowo palił jakby wypalał na skórze piętno, a każda próba wyrwania go z dłoni napawała mnie lękiem o zdarciu z niego płatów naskórka. W końcu uzależniłam się od niego ściągając go tylko w sporadycznych przypadkach. Złość została zastąpiona smutkiem, żałobą, która trwała do dnia dzisiejszego. I wtedy, kiedy poddałam się zupełnie, nadzieja znów odżyła. Mój Aaron był tutaj, ze mną, mogłam go dotknąć, porozmawiać z nim. Uczucie jego ust na mojej dłoni wyzwolił we mnie kolejną falę przyjemnych dreszczy, zeschnięte dotąd serce zabiło szybciej, a na mojej twarzy pojawił się subtelny uśmiech. Chciałam mieć go tylko dla siebie, ale wiedziałam, że w końcu nadejdzie ten moment, kiedy Lovegood wróci do swojego domu i do swoich spraw. Przez to siedziałam trochę jak na szpilkach z niepokojem czekając na ten moment, podświadomie błagając los o przesunięcie go w czasie na jak najpóźniej.
- Przyszedłeś w samą porę. Właśnie się pakowałam… miałam oddać hodowlę i przenieść się do Francji. Ale w zaistniałych okolicznościach… – urwałam, dając mu samemu się domyśleć. Przeniosłam wzrok na ściany domu, które nadal mnie przerażały swoją ponurością. Widocznie nie miałam się ich pozbyć już nigdy. Westchnęłam ledwie zauważalnie, a moje spojrzenie znów skupiły się tylko i wyłącznie na mężczyźnie. Z trochę rozanielonego zmieniło się w badawcze, lustrujące całą sylwetkę Aarona. – Nie, ale dziurawiec jest niezastąpiony – odpowiedziałam trochę żartem, a trochę na poważnie. – A co się stało? Mogę zobaczyć? – spytałam nie wiedząc do końca, że moja propozycja mogłaby się wydać trochę niestosowna. Chodziło tylko o opatrzenie ran, jak sądziłam?
- Oczywiście, że możesz. Położysz się u mnie. Ja mam jeszcze sypialnie rodziców – powiedziałam spokojnie. Pozornie. W środku poczułam spory niepokój; nie wchodziłam do tamtych pokoi od ich śmierci. Bałam się trochę tego co tam zastanę, ale pojawienie się narzeczonego dodała mi dziwnej odwagi, którą zamierzałam wykorzystać. Zaraz potem wstałam, szybko kierując się do kuchni, w której zamierzałam magicznie zamrażać wodę.
- Przyszedłeś w samą porę. Właśnie się pakowałam… miałam oddać hodowlę i przenieść się do Francji. Ale w zaistniałych okolicznościach… – urwałam, dając mu samemu się domyśleć. Przeniosłam wzrok na ściany domu, które nadal mnie przerażały swoją ponurością. Widocznie nie miałam się ich pozbyć już nigdy. Westchnęłam ledwie zauważalnie, a moje spojrzenie znów skupiły się tylko i wyłącznie na mężczyźnie. Z trochę rozanielonego zmieniło się w badawcze, lustrujące całą sylwetkę Aarona. – Nie, ale dziurawiec jest niezastąpiony – odpowiedziałam trochę żartem, a trochę na poważnie. – A co się stało? Mogę zobaczyć? – spytałam nie wiedząc do końca, że moja propozycja mogłaby się wydać trochę niestosowna. Chodziło tylko o opatrzenie ran, jak sądziłam?
- Oczywiście, że możesz. Położysz się u mnie. Ja mam jeszcze sypialnie rodziców – powiedziałam spokojnie. Pozornie. W środku poczułam spory niepokój; nie wchodziłam do tamtych pokoi od ich śmierci. Bałam się trochę tego co tam zastanę, ale pojawienie się narzeczonego dodała mi dziwnej odwagi, którą zamierzałam wykorzystać. Zaraz potem wstałam, szybko kierując się do kuchni, w której zamierzałam magicznie zamrażać wodę.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Biegł za nią wzrokiem, jak tylko dostrzegł jakiś ruch, jakby bał się o to, że tym razem ona zniknie. Na szczęście całkiem blisko niej siedział Jowisz, a on był już całkiem dobrym zapewnieniem realności i bliskości Belli. Zmęczenie w pewien sposób pozwalało do końca cieszyć się jej obecnością, trzymać przy sobie, powoli chłonąć wszystkie te najdrobniejsze momenty. Jednak kiedy wspomniała o wyjeździe, coś w nim drgnęło, serce zabiło mocniej, po karku przebiegł dreszcz. Domyślił się, że chce teraz zostać, ale w głowie wciąż jawił mu się obraz Bellony pakującej walizki, zamawiającej Błędnego Rycerza i wyjeżdżającej gdzieś daleko, gdzie jego wpływy teoretycznie nie dotrą.
- Co się działo z tobą, kiedy nie było mnie w Londynie? - zadał w końcu to pytanie, które tłukło się w jego głowie od czasu samego powrotu. Przypatrywał się jej bez ustanku, naprawiając w głowie obraz jej sylwetki, poszerzając go o nowe malunki. Nie poczuł się zaalarmowany, kiedy zaczęła mu się baczniej przyglądać. Wyglądał jak wyglądał, był świadom jej ostrożności i zmartwienia. - Ah, tak, sławny dziurawiec. Już raz uratował mi życie będąc narzędziem w twoich dłoniach.
Gdy zapytała, czy może zobaczyć, umilkł. Chciał jej pokazać rany na plecach i dać się opatrzyć, ale z drugiej strony odezwał się w nim ten dobrze wychowany chłopiec, któremu powtarzano, że mężczyzna nie powinien gorszyć kobiet rozbierając się przed nimi w swojej swawoli. Popatrzył na nią jeszcze raz, chcąc się upewnić, ale wtedy Bell wyruszyła już do kuchni.
- Dziękuję - zdążył jeszcze za nią zawołać, zanim zupełnie zniknęła mu z oczu.
Zacisnął szczęki i zaczął się rozbierać. Najpierw zimowe odzienie, potem koszula i podkoszulek. Przeniósł dłoń na bolący kark, by móc rozluźnić mięśnie szyi. Nie rozumiał, dlaczego tak źle się jeszcze czuł, skoro to stało się dobre dwa tygodnie temu. Wziął głęboki wdech, oparł łokcie na kolanach i opuścił ręce. Po plecach skażonych ciętymi, świeżo zasklepionymi ranami przemknął zimny wiatr, wywołując kolejną falę dreszczy. Zamknął oczy, oddychając spokojnie, rytmicznie i czekając, aż Bell wróci z opatrunkami.
- Co się działo z tobą, kiedy nie było mnie w Londynie? - zadał w końcu to pytanie, które tłukło się w jego głowie od czasu samego powrotu. Przypatrywał się jej bez ustanku, naprawiając w głowie obraz jej sylwetki, poszerzając go o nowe malunki. Nie poczuł się zaalarmowany, kiedy zaczęła mu się baczniej przyglądać. Wyglądał jak wyglądał, był świadom jej ostrożności i zmartwienia. - Ah, tak, sławny dziurawiec. Już raz uratował mi życie będąc narzędziem w twoich dłoniach.
Gdy zapytała, czy może zobaczyć, umilkł. Chciał jej pokazać rany na plecach i dać się opatrzyć, ale z drugiej strony odezwał się w nim ten dobrze wychowany chłopiec, któremu powtarzano, że mężczyzna nie powinien gorszyć kobiet rozbierając się przed nimi w swojej swawoli. Popatrzył na nią jeszcze raz, chcąc się upewnić, ale wtedy Bell wyruszyła już do kuchni.
- Dziękuję - zdążył jeszcze za nią zawołać, zanim zupełnie zniknęła mu z oczu.
Zacisnął szczęki i zaczął się rozbierać. Najpierw zimowe odzienie, potem koszula i podkoszulek. Przeniósł dłoń na bolący kark, by móc rozluźnić mięśnie szyi. Nie rozumiał, dlaczego tak źle się jeszcze czuł, skoro to stało się dobre dwa tygodnie temu. Wziął głęboki wdech, oparł łokcie na kolanach i opuścił ręce. Po plecach skażonych ciętymi, świeżo zasklepionymi ranami przemknął zimny wiatr, wywołując kolejną falę dreszczy. Zamknął oczy, oddychając spokojnie, rytmicznie i czekając, aż Bell wróci z opatrunkami.
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie zamierzałam nigdzie znikać. Już zrozumiałam, że tu jest moje miejsce. Cokolwiek bym nie zrobiła, zawsze wracam na Trout Road. Do tych mrożących krew w żyłach desek, skrzypiącej podłogi, ścian przesiąkniętych wspomnieniami. Czasem siedząc tylko z Jowiszem słyszę dźwięk pianina matki, ostrzenie noży przez ojca. Czuję się wtedy tak dziwnie, tak obco; kulę się w sobie nie chcąc dopuścić do siebie podobnych bodźców. Na szczęście miałam wiernego towarzysza mojej niedoli, który o mnie dbał. Teraz był też i Aaron; choć kruchy i ulotny, to jednak nadal był. Nadal siedział, a nawet chciał zostać trochę dłużej. Z ulgą wypuściłam świst powietrza, kiedy tylko ta informacja do mnie dotarła. A zaraz potem pytanie, na które nie znałam odpowiedzi. Lub raczej była ona taka jak zawsze. Powoli umierałam. Czym mogłam się zajmować, jak nie tym? Pogrążona w żałobie wypłakiwałam łzy w poduszkę, prawie nie jadłam, nie wychodziłam z domu. To nie było życie, może zaledwie wegetacja. Odżyłam dopiero przy siostrze, która znowu była daleko stąd.
- Odwiedzała mnie siostra. Wyciągnęła mnie w końcu z domu. Francja jest bardzo piękna, a przynajmniej zimą. I mieszkają tam wspaniali ludzie. Powinniśmy się tam kiedyś razem wybrać – odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem. Tylko połowę prawdy przytoczyłam w swoim zeznaniu. Tą bardziej oczywistą zachowałam w niedopowiedzeniu. Na pewno się domyślał, że nie było mi najłatwiej. Nie chciałam dokładać mu dodatkowych trosk, miał ich już wystarczająco dużo.
Zaśmiałam się krótko, trochę chrapliwie, ale to dlatego, że nie byłam do tego przyzwyczajona.
- To prawda, dziurawiec potrafi zdziałać cuda. Nie powinniśmy go lekceważyć – dodałam jeszcze. I tak by się nie przydał, założyłam, że Aaron nie miał żadnej krwawiącej rany. Nie wiem, bo odeszłam od niego i przeszłam do kuchni, nie widząc jak się rozbiera. Walczyłam dzielnie z różdżką, wodą zamienioną w lód. Każdy starannie owinęłam w ręcznik. Na wszelki wypadek wzięłam też całą apteczkę w postaci bandaży, gaz i innych tego typu rzeczy. Całe szczęście, bo to co zobaczyłam po powrocie bardzo mnie wystraszyło. Aaron wyglądał co najmniej, jakby zaatakował go agresywny tygrys. Przełknęłam głośno ślinę i szybko usiadłam obok zabierając się za okłady i opatrunki.
- Byłeś w Mungu? – spytałam, choć znałam przecież odpowiedź
- Odwiedzała mnie siostra. Wyciągnęła mnie w końcu z domu. Francja jest bardzo piękna, a przynajmniej zimą. I mieszkają tam wspaniali ludzie. Powinniśmy się tam kiedyś razem wybrać – odpowiedziałam z delikatnym uśmiechem. Tylko połowę prawdy przytoczyłam w swoim zeznaniu. Tą bardziej oczywistą zachowałam w niedopowiedzeniu. Na pewno się domyślał, że nie było mi najłatwiej. Nie chciałam dokładać mu dodatkowych trosk, miał ich już wystarczająco dużo.
Zaśmiałam się krótko, trochę chrapliwie, ale to dlatego, że nie byłam do tego przyzwyczajona.
- To prawda, dziurawiec potrafi zdziałać cuda. Nie powinniśmy go lekceważyć – dodałam jeszcze. I tak by się nie przydał, założyłam, że Aaron nie miał żadnej krwawiącej rany. Nie wiem, bo odeszłam od niego i przeszłam do kuchni, nie widząc jak się rozbiera. Walczyłam dzielnie z różdżką, wodą zamienioną w lód. Każdy starannie owinęłam w ręcznik. Na wszelki wypadek wzięłam też całą apteczkę w postaci bandaży, gaz i innych tego typu rzeczy. Całe szczęście, bo to co zobaczyłam po powrocie bardzo mnie wystraszyło. Aaron wyglądał co najmniej, jakby zaatakował go agresywny tygrys. Przełknęłam głośno ślinę i szybko usiadłam obok zabierając się za okłady i opatrunki.
- Byłeś w Mungu? – spytałam, choć znałam przecież odpowiedź
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Oparł się jedną ręką o krawędź kanapy, ze stoickim spokojem przyjmując chłodne powiewy szarpiące jego skórę na plecach. Zamknął oczy. Gdyby w czasie pożaru powietrze było tak wilgotne i mroźne, może zniszczenia byłyby mniejsze, a krzewów herbacianych teraz byłoby mniej. Oczywiście, że takie przemyślenia w niczym mu nie pomogą, ale nie potrafił nie myśleć, kiedy Bell nie było obok i jej głos nie muskał jego uszu. Otworzył oczy, żeby wychwycić z eteru niektóre odgłosy z rzędu tych, które do niego docierały. Dyszał Jowisz, kuchnia rozbrzmiewała cichymi szmerami uderzających o siebie drobnych przedmiotów codziennego użytku, po kafelkach szurały drobne stopy panny Greyback. Uśmiechnął się kątem ust. Mimo tego, że była nieco dalej niż jeszcze chwilę wcześniej, czuł jej obecność w ten najwspanialszy sposób.
- Pojedziemy. Do Indii też kiedyś cię zabiorę. - odparł nieco głośniej. - Miałabyś ochotę? Pokazałbym ci dżunglę rosnącą niedaleko naszej posiadłości. Kiedyś spotkaliśmy tam z Aurelią tygrysa.
Jedno wspomnienie z dzieciństwa, a jednak było jednym z wielu, które trzymało go w ostatnim czasie przy zdrowych zmysłach. Kilka razy próbował szukać Bahjy, ale to na nic. Pewnie uciekł, wiedziony przeczuciem nadciągającego niebezpieczeństwa.
- Pamiętasz dzień naszego wypadu do lasu? O ile to można nazwać wypadem - spomiędzy jego ust wydostał się chrypliwy śmiech mężczyzny, który mimo że był zmęczony, zauważył na końcu tunelu światełko nadziei. A potem nie należy iść w jego kierunku. - Wtedy też towarzyszył nam dziurawiec. To jakiś znak od losu.
Do końca życia będziemy się ranić i leczyć te rany dziurawcem, pomyślał. Oby nie.
Syknął przeciągle, kiedy pierwsza zimna kropla dotknęła jego pociętych obcymi ostrzami pleców. Zacisnął palce na obiciu kanapy.
- Nie. Leczyłem to jeszcze w Indiach. Aurelia pomagała mi lizać rany. - odpowiedział nieco przygłuszonym głosem. - Nadal tak źle to wygląda?
Bo przecież mogło i nie miałby w tej sytuacji nic do gadania.
- Pojedziemy. Do Indii też kiedyś cię zabiorę. - odparł nieco głośniej. - Miałabyś ochotę? Pokazałbym ci dżunglę rosnącą niedaleko naszej posiadłości. Kiedyś spotkaliśmy tam z Aurelią tygrysa.
Jedno wspomnienie z dzieciństwa, a jednak było jednym z wielu, które trzymało go w ostatnim czasie przy zdrowych zmysłach. Kilka razy próbował szukać Bahjy, ale to na nic. Pewnie uciekł, wiedziony przeczuciem nadciągającego niebezpieczeństwa.
- Pamiętasz dzień naszego wypadu do lasu? O ile to można nazwać wypadem - spomiędzy jego ust wydostał się chrypliwy śmiech mężczyzny, który mimo że był zmęczony, zauważył na końcu tunelu światełko nadziei. A potem nie należy iść w jego kierunku. - Wtedy też towarzyszył nam dziurawiec. To jakiś znak od losu.
Do końca życia będziemy się ranić i leczyć te rany dziurawcem, pomyślał. Oby nie.
Syknął przeciągle, kiedy pierwsza zimna kropla dotknęła jego pociętych obcymi ostrzami pleców. Zacisnął palce na obiciu kanapy.
- Nie. Leczyłem to jeszcze w Indiach. Aurelia pomagała mi lizać rany. - odpowiedział nieco przygłuszonym głosem. - Nadal tak źle to wygląda?
Bo przecież mogło i nie miałby w tej sytuacji nic do gadania.
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kolejne ruchy nadgarstka, kolejne formuły zaklęć mających uczynić z wody lód. Kolejne ręczniki odnajdywane w szafkach kuchennych. Nie byłam pewna czy wszystkie mi wystarczą, nie znałam jeszcze rozległości ran Aarona. Tej dużej liczby (jak sądziłam) urazów. Czy powstały one podczas pożaru? Oraz ratowania herbacianych krzewów? Miałam wątpliwości, o których się z nim nie podzieliłam. Skupiłam się na wykonywanych przeze mnie czynnościach, by niczego nie pomylić. I na przykład nie zamrozić sobie ręki. Bywałam ostatnio bardzo rozkojarzona, informacja, że Lovegood jednak żyje też nie była takim sobie niczym, a wręcz przeciwnie. Odmieniła moje całe życie, plany, emocje, dosłownie wszystko. Starałam się przejść nad tym do porządku dziennego, karmiąc się tym uczuciem, które na nowo rozpaliło się w moim wnętrzu. Napędzało mnie do ono do wysiłku, od którego niedawno stroniłam. Było mi wszystko jedno. Nie wiem jakim cudem przeżyłam tyle czasu, ale udało się. Jestem tutaj, prawie najszczęśliwsza na świecie.
Prawie, bo kiedy wróciłam do salonu, z rękami pełnymi prowizorycznych opatrunków, zauważyłam twoje plecy, ramiona, prawie całe ciało. Zdziwiłam się zastygając w połowie drogi w bezruchu. Kilka długich sekund i znów siedziałam przy Aaronie. Martwiłam się. Chwilowo odłożyłam w czasie odpowiedź na zadane pytanie. Indie… wydawały się być tak bardzo odległe. I egzotyczne. Nigdy nie marzyłam o dalekich podróżach, o podróżach w ogóle. Już wyprawa do Francji była czymś nierealnym, a co dopiero odwiedziny na innym kontynencie. Uśmiechnęłam się lekko.
- Z tobą mogę wyjechać wszędzie – odparłam, przykładając pierwszy z opatrunków gdzieś w okolicę obojczyka. Z uwagą przyglądając się ciału mężczyzny, bez widocznej krępacji. Prawie jakbym zapomniała o wstydzie, a skupiła się na zadaniu. – Tygrysa? Opowiedz mi – Poprosiłam. Kolejny okład na kolejne bolące miejsce. – Dziurawiec nowym Kupidynem – powiedziałam dość wesoło. Nie na długo dopisywał mi humor, bo powrócił temat ran. Niezbyt ładnych. Chyba nie wygoiły się za dobrze.
- No nie wyglądają ciekawie. Może powinniśmy iść do mungowskiego magomedyka? – spytałam poważnie, unosząc na ciebie wzrok. To ze zmartwienia, nie miej mi tego za złe.
Prawie, bo kiedy wróciłam do salonu, z rękami pełnymi prowizorycznych opatrunków, zauważyłam twoje plecy, ramiona, prawie całe ciało. Zdziwiłam się zastygając w połowie drogi w bezruchu. Kilka długich sekund i znów siedziałam przy Aaronie. Martwiłam się. Chwilowo odłożyłam w czasie odpowiedź na zadane pytanie. Indie… wydawały się być tak bardzo odległe. I egzotyczne. Nigdy nie marzyłam o dalekich podróżach, o podróżach w ogóle. Już wyprawa do Francji była czymś nierealnym, a co dopiero odwiedziny na innym kontynencie. Uśmiechnęłam się lekko.
- Z tobą mogę wyjechać wszędzie – odparłam, przykładając pierwszy z opatrunków gdzieś w okolicę obojczyka. Z uwagą przyglądając się ciału mężczyzny, bez widocznej krępacji. Prawie jakbym zapomniała o wstydzie, a skupiła się na zadaniu. – Tygrysa? Opowiedz mi – Poprosiłam. Kolejny okład na kolejne bolące miejsce. – Dziurawiec nowym Kupidynem – powiedziałam dość wesoło. Nie na długo dopisywał mi humor, bo powrócił temat ran. Niezbyt ładnych. Chyba nie wygoiły się za dobrze.
- No nie wyglądają ciekawie. Może powinniśmy iść do mungowskiego magomedyka? – spytałam poważnie, unosząc na ciebie wzrok. To ze zmartwienia, nie miej mi tego za złe.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Kiedy Bell opatrywała jego rany, dłońmi nadając odpowiedni kierunek lodowatym "kompresom", a potem również i bandażom. Na początku bolało, gdy ciepła skóra reagowała drżeniem, gdy niższa temperatura zmuszała ją do bycia bardziej jej uległą i niewrażliwą na pieczenie. Zamknął po prostu oczy i trwał tak, póki nie poczuł następnego zrywu. Przez głowę przemknęła mu myśl, że wyrobił sobie grubą skórę i nie chodziło tu o cechę charakteru, ale o samą odporność na uszkodzenia. W Indiach czuł się nawet jak miecz Godryka Gryffindora - pochłaniał tylko to, co go wzmacniało. A więc wzmocniły go wycelowane w jego ciało smagnięcia zaklęciami wypełzającymi z różdżek niczym wężowe języki, wzmocniła go tęsknota i nienawiść do tych, którzy odważyli się zaatakować z taką mocą jego rodzinę i dom, wzmocniła się też jego więź z siostrą, do końca życia skazując ich na gorzkie przełykanie wspólnego sekretu. Miał też wrażenie, że wzmocniła się jego więź z Bell, chociaż to akurat była sprawa dość niepewna.
Coś się w nim zmieniło, ale na szczęście nie naruszyło to sfery, którą niegdyś tak absolutnie oddał Bellonie.
Spojrzał na nią przez ramię, nie chcąc za bardzo zmienić swojej pozycji, żeby nie przeszkodzić jej w opatrywaniu go.
- Ja i Aurelia, kiedy byliśmy jeszcze mali, któregoś razu pobiegliśmy do dżungli, która rosła nieopodal naszego domu. Zresztą rośnie ona tam do dzisiaj. Oczywiście rodzice nam na to nie pozwalali, ale od zawsze mieliśmy naturę obieżyświatów i buntowników. - rozmowa była dobrym odciąganiem Aarona od całej tej medycznej sceny dziejącej się na kanapie. - Spotkaliśmy tam tygrysa. Stał na ścieżce tuż przed nami i patrzył tymi żółtymi, wielkimi ślepiami na dwójkę przysmaków, która nieruchomo stała w miejscu. Mógł nas oboje pożreć w mgnieniu oka, rozerwać na strzępy... a jednak tego nie zrobił. Dokładniej mówiąc - nie zrobił nic. Odważyliśmy się do niego podejść i pozwolił nam się pogłaskać. Tak po prostu. Dzięki wspomnieniu z tego dnia mój patronus przybiera formę tygrysa bengalskiego. Później okazało się, że to animag, który szukał w dżungli schronienia. Jego rodzina chciała go zabić, bo dopuścił się zdrady.
Uśmiechnął się kątem ust, wciąż czując pod powiekami ciepło plam przybierających kształty znajome tylko dla tamtego czasu. Jednak wszystko było już i tak zniekształcone przez wizje przeszłości, które wciąż zdecydowanie dominowały w spisie dawnych i niedawnych złości prezentowanych mu przez los.
Obejrzał się jeszcze raz, jakby chciał sprawdzić stan swoich pleców, ale niestety nie był sową.
- Nie, nie, zagoją się. - odpowiedział spokojnie. - Potrzebuję tylko trochę odpocząć. Pocierpię jeszcze trochę i mi przejdzie.
Nie cierpiał szpitali i kolejnych eliksirów o smaku zgniłych pomidorów, które wciąż i wciąż kazano mu połykać.
Coś się w nim zmieniło, ale na szczęście nie naruszyło to sfery, którą niegdyś tak absolutnie oddał Bellonie.
Spojrzał na nią przez ramię, nie chcąc za bardzo zmienić swojej pozycji, żeby nie przeszkodzić jej w opatrywaniu go.
- Ja i Aurelia, kiedy byliśmy jeszcze mali, któregoś razu pobiegliśmy do dżungli, która rosła nieopodal naszego domu. Zresztą rośnie ona tam do dzisiaj. Oczywiście rodzice nam na to nie pozwalali, ale od zawsze mieliśmy naturę obieżyświatów i buntowników. - rozmowa była dobrym odciąganiem Aarona od całej tej medycznej sceny dziejącej się na kanapie. - Spotkaliśmy tam tygrysa. Stał na ścieżce tuż przed nami i patrzył tymi żółtymi, wielkimi ślepiami na dwójkę przysmaków, która nieruchomo stała w miejscu. Mógł nas oboje pożreć w mgnieniu oka, rozerwać na strzępy... a jednak tego nie zrobił. Dokładniej mówiąc - nie zrobił nic. Odważyliśmy się do niego podejść i pozwolił nam się pogłaskać. Tak po prostu. Dzięki wspomnieniu z tego dnia mój patronus przybiera formę tygrysa bengalskiego. Później okazało się, że to animag, który szukał w dżungli schronienia. Jego rodzina chciała go zabić, bo dopuścił się zdrady.
Uśmiechnął się kątem ust, wciąż czując pod powiekami ciepło plam przybierających kształty znajome tylko dla tamtego czasu. Jednak wszystko było już i tak zniekształcone przez wizje przeszłości, które wciąż zdecydowanie dominowały w spisie dawnych i niedawnych złości prezentowanych mu przez los.
Obejrzał się jeszcze raz, jakby chciał sprawdzić stan swoich pleców, ale niestety nie był sową.
- Nie, nie, zagoją się. - odpowiedział spokojnie. - Potrzebuję tylko trochę odpocząć. Pocierpię jeszcze trochę i mi przejdzie.
Nie cierpiał szpitali i kolejnych eliksirów o smaku zgniłych pomidorów, które wciąż i wciąż kazano mu połykać.
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Główna izba
Szybka odpowiedź