Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Wzniesienie
Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wzniesienie
Skromna polana nieopodal plaży mieści się na niewysokim wzniesieniu, z którego roztacza się widok na falujące, bijące wilgocią morze. Upstrzona polnymi kwiatami za dnia jest mało uczęszczana. Nocą jest doskonałym punktem widokowym na niebo, brak koron drzew w promieniu przynajmniej kilkuset metrów pozwala podziwiać księżyc oraz gwiazdy. Początkiem sierpnia, podczas festiwalu lata, można zaobserwować sunące komety.
Wspinał się na wzniesienie pokonując dróżkę dwa razy większymi krokami niż mijani przez niego czarodzieje. Można było powiedzieć, że Rudolf prawie biegł, a może nawet leciał. Faktycznie, szkoda, że nie wziął ze sobą miotły. Na szczęście nie ograniczał się jedynie do manewrów miotlarskich i jeśli chodziło o jego kondycję, uważał się za całkiem sprawnego gościa. Żałował, że przygotowania do ślubu, połączone z ciężkimi treningami, jakie były udziałem ich obojga uniemożliwiły wcześniejsze pojawienie się na festynie. Pamiętał, jak Gwendolyn kiedyś opowiadała mu, że ta część sezonu letniego była szczególnie bliska jej sercu. Musiał jej to jakoś wynagrodzić, a teraz był od tego bardziej niż daleki, spóźniając się na umówione miejsce. Nie miał jednak w zwyczaju spławiać ludzi. Zwłaszcza takich, którzy chcieli z nim zamienić kilka słów. Nie mógł uciec się do podstępu i udać, że nie rozumie słowa po angielsku i porozumiewać się tylko czystym szwedzkim, czy też od dziecka znanym językiem niemieckim. Ludzie, których spotkał, dawno temu brali udział w wyścigach miotlarskich, tych samych w których on uczestniczył. Szczęście jednak, że nie mieli zamiaru zabawić tu długo i po kilkukrotnym zapewnieniu, że koniecznie musimy spotkać się na kremowym odeszli w swoją stronę, a Rudolf czym prędzej ruszył w poszukiwaniu swej ukochanej. Miło było spotkać znajomych sprzed lat, ale nie wyobrażał sobie, by miał zamienić swoją najwspanialszą Harpię na ich towarzystwo. Kiedy dotarł na polanę, zauważył, że na miejscu pojawiło się niemałe już zbiegowisko. Odszukał wzrokiem pannę Morgan. W pierwszej chwili nie zwrócił uwagi na towarzyszącego jej młodego mężczyznę. Stała odwrócona do niego plecami, więc kiedy dotarł do miejsca, w którym się znajdowała, nie mogła go wcześniej zauważyć. Dopiero gdy się z nimi zrównał posłał dziewczynie szeroki lecz i przepraszający uśmiech i skierował swoją uwagę na młodego mężczyznę tuż obok niej.
- Witaj, chyba nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać. Rudolf Brand. – Przedstawił się, wyciągając dłoń do towarzysza Gwendolyn. Nie było widać po nim cienia zazdrości, ani tym bardziej nie miał w planach duszenia ani podduszania jegomościa. Miał pełne zaufanie do Gwendolyn, poza tym musiałby być skończonym idiotą, by zabronić jej rozmawiać z przyjaciółmi, wtedy kiedy ona sama wolała poczekać na niego na miejscu, by dać mu odrobinę więcej przestrzeni. Skierował swoją uwagę na Gwendolyn, którą otoczył lekko ramieniem i ucałował czubek jej blondwłosej, kochanej głowy mrucząc przeprosiny i zapewniając cicho, że mogła przecież poczekać, zamiast się tak śpieszyć. Następnie splótł ramiona na piersiach, nie chcąc wypaść na samca, zaznaczającego swój teren. Poza tym nie mógł pozwolić by sympatyczny młodzian czuł się w ich towarzystwie jak piąte koło u wozu.
- A więc Samuel, – Powtórzył jego imię na głos, by nie odczuć nielubianego efektu pamięci krótkotrwałej, kiedy imię nowopoznanej osoby wpadało jednym uchem, by wylecieć drugim – nie przerywajcie sobie! Nie chciałem wam przeszkodzić. Mam nadzieję jednak, że dopuścicie mnie do kręgu obrad! – Rzucił wesoło i widząc spojrzenie Samuela gdzieś w bok, rozejrzał się po otoczeniu. – Czekamy jeszcze na kogoś?
- Witaj, chyba nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać. Rudolf Brand. – Przedstawił się, wyciągając dłoń do towarzysza Gwendolyn. Nie było widać po nim cienia zazdrości, ani tym bardziej nie miał w planach duszenia ani podduszania jegomościa. Miał pełne zaufanie do Gwendolyn, poza tym musiałby być skończonym idiotą, by zabronić jej rozmawiać z przyjaciółmi, wtedy kiedy ona sama wolała poczekać na niego na miejscu, by dać mu odrobinę więcej przestrzeni. Skierował swoją uwagę na Gwendolyn, którą otoczył lekko ramieniem i ucałował czubek jej blondwłosej, kochanej głowy mrucząc przeprosiny i zapewniając cicho, że mogła przecież poczekać, zamiast się tak śpieszyć. Następnie splótł ramiona na piersiach, nie chcąc wypaść na samca, zaznaczającego swój teren. Poza tym nie mógł pozwolić by sympatyczny młodzian czuł się w ich towarzystwie jak piąte koło u wozu.
- A więc Samuel, – Powtórzył jego imię na głos, by nie odczuć nielubianego efektu pamięci krótkotrwałej, kiedy imię nowopoznanej osoby wpadało jednym uchem, by wylecieć drugim – nie przerywajcie sobie! Nie chciałem wam przeszkodzić. Mam nadzieję jednak, że dopuścicie mnie do kręgu obrad! – Rzucił wesoło i widząc spojrzenie Samuela gdzieś w bok, rozejrzał się po otoczeniu. – Czekamy jeszcze na kogoś?
Ostatnio zmieniony przez Rudolf Brand dnia 25.11.15 3:00, w całości zmieniany 1 raz
Rudolf Brand
Zawód : Pałkarz Sokołów z Heidelbergu
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczony
Oh, you can't tell me it's not worth tryin' for
I can't help it, there's nothin' I want more
Yeah, I would fight for you, I'd lie for you
Walk the wire for you - yeah, I'd die for you
You know it's true
Everything I do, oh, I do it for you
I can't help it, there's nothin' I want more
Yeah, I would fight for you, I'd lie for you
Walk the wire for you - yeah, I'd die for you
You know it's true
Everything I do, oh, I do it for you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przebrałaś się w suknię, we włosy włożyłaś kwiatki z wianka, twarz pomalowałaś i powiedz, że wciąż jesteś naturalna. Na pewno naturalnie jesteś zawstydzona całą tą sytuacją. Ty, masz przed sobą obiecany cały wieczór ze swoim szkolnym zauroczeniem. Wczoraj złapał Twój wianek i nie wymigał się wcale, ty zaś całą noc nie zmrużyłaś oka. Wczoraj dojrzałaś bowiem Ignatiusa gdzieś w tłumie, a to z kolei obudziło w tobie wyrzuty sumienia, wszak to dzięki niemu się tu znalazłaś. To on miał złapać Twój wianek, nie udało mu się to, ale nie widziałaś nawet by miał mokrą koszulę, może wcale nie startował? Pół nocy zastanawiałaś sie, czy Prewett będzie na ciebie obrażony, drugie pół przekonywałaś się, że nie - wcale nie jesteś na tyle pożądaną zdobyczą by jakkolwiek jego to obeszło. On nawet nie chciał iść na tę zabawę. To ty i tylko ty go na to namówiłaś, zaś puszczając wianek na wodzie, złamałaś obietnicę, że idziecie tam tylko dlatego, żeby obejrzeć tradycję. Dałaś mu sygnał, on go odczytał i w najbardziej dżentelmeński sposób odmówił ci. I wiedz o tym, nie zapominaj się jutro, kiedy podczas meczu spyta, cóż jest w tobie. Nie odpowiadaj, że w Twoim sercu mógłby być on. Uświadom sobie, nie jesteś dla niego.
Wciąż przecież karmisz się nadzieją na to, że może fakt złapania wianka coś znaczy. Może to przeznaczenie. Tylko, że dotyczy kogoś, kogo przeznaczeniem nie jesteś ty. Zajrzyj w swoje trzecie oko, ono ci powie. Skłamie. Pokaże inną twarz, wszak to tylko ty generujesz ich wygląd. Wszystko byleby znów nie zostać skrzywdzonym.
A jednak, kiedy widzisz jak Samuel kładzie dłoń na miękkim policzku blondynki, jak zostawia tam swoje usta i jak patrzą na siebie z zadowoleniem, coś boli cię w sercu, tam bardzo głęboko, gdzie dawno nie zagladał nikt. Cofasz się krok, drugi. Wyszłaś z poświaty, która oświetlała cię niczym manekina noszącego piękną suknię z jarmarku, wyszlaś z tej poświaty, obróciłaś się i zaczynasz iść, następnie lekko truchtać. Tobie też wyglądało to tak czule, jak nam wszystkim?
Manewrując pomiędzy kocykami, jakoś wydostałaś się na drugą stronę pagórka. I nie widzisz, że do blondynki podszedł i drugi młodzieniec. Nic nie widzisz, coś dziwnego bowiem opadło ci na oczy. Chyba wielka zazdrość.
Wciąż przecież karmisz się nadzieją na to, że może fakt złapania wianka coś znaczy. Może to przeznaczenie. Tylko, że dotyczy kogoś, kogo przeznaczeniem nie jesteś ty. Zajrzyj w swoje trzecie oko, ono ci powie. Skłamie. Pokaże inną twarz, wszak to tylko ty generujesz ich wygląd. Wszystko byleby znów nie zostać skrzywdzonym.
A jednak, kiedy widzisz jak Samuel kładzie dłoń na miękkim policzku blondynki, jak zostawia tam swoje usta i jak patrzą na siebie z zadowoleniem, coś boli cię w sercu, tam bardzo głęboko, gdzie dawno nie zagladał nikt. Cofasz się krok, drugi. Wyszłaś z poświaty, która oświetlała cię niczym manekina noszącego piękną suknię z jarmarku, wyszlaś z tej poświaty, obróciłaś się i zaczynasz iść, następnie lekko truchtać. Tobie też wyglądało to tak czule, jak nam wszystkim?
Manewrując pomiędzy kocykami, jakoś wydostałaś się na drugą stronę pagórka. I nie widzisz, że do blondynki podszedł i drugi młodzieniec. Nic nie widzisz, coś dziwnego bowiem opadło ci na oczy. Chyba wielka zazdrość.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Mimo tylu lat znajomości nie potrafiła czasami wyczuć granicy, której nie mogła przekroczyć w kontaktach z Crouchem. Raz jej słowa nie wywoływały u niego żadnej reakcji, a chwilę potem stawał się on nadwrażliwy i emocjonalny. Może by było łatwiej, gdyby nigdy nie zapuszczała się w tematy tabu istniejące między nimi? Tylko co by to świadczyło o nich i ich relacji – ostatecznie zawsze zdołali dojść do porozumienia. To nie była łatwa znajomość, aż dziw, że postanowili nadal ją kontynuować.
- Każdy się czasem myli. – stwierdza czekając na dalszą część jego wypowiedzi. Wiedziała, że nie chciał zabić jej kuzyna –nie był mordercą- ale nadal była pewna, że choć bardzo nie chciał to nadal czuł coś do Ally. Może to tylko sentymentalizm, a może coś innego, ale na pewno nie była to obojętność. – W każdej plotce jest ziarnko prawdy, więc wolałam się upewnić. – oświadcza mu i odczuwa pewną ulgę, nawet jeśli Crouch chciał znowu pogrążyć się w nieutulonych bólach i gniewach. – Ale to bardzo dobrze dla ciebie, przynajmniej jesteś stały w swoich decyzjach. – w ogóle nie przejęła się jego zirytowaniem- miała prawdziwą wprawę w wyprowadzaniu go z równowagi. On ją wkurzał, ona mu się odpłacała i jakoś lata mijały, a zmiany nie nadchodziły. - A wiesz, że wianek w starej mowie to też cnota? – zapytała go uśmiechając się łobuzersko jakby znów miała naście lat. Taka niewinna rzecz, a tyle znaczeń może posiadać. Jej psotny humor jednak został szybko usunięty w odmęty pamięci, gdyż sprawa Ally, jej brata i Lexa było o wiele poważniejsza, choć gdyby się postarała i z tego można się było pośmiać. – Wiem, że on ma coś na mojego kuzyna. – zdradza mu świadomie nie informując czym jest to „coś”. Jest to sprawa jej kuzyna i tym ma pozostać, Crouch powinien to zrozumieć, gdyż sam ma pełno tajemnic. – Właśnie tym może się posłużyć, ale jaki mu cel przyświeca tego nie wiem. Chęć kontroli? Jakieś inne niecne plany? Tego nie wiem, jeszcze. – na razie miała zamiar zostawić tę sprawę Selwynowi, gdyż sam miał się tym zająć, ale traciła nadzieję, że to dziecko da sobie radę. Nawet za dwadzieścia lat będzie on dla niej dzieckiem. – Wiesz, on też jest ofiarą. Rozpoczął staż u brata Ally nie wiedząc w co się pakuje. Co by nie mówić Avery jest dobry psychiatrą, a już na pewno mającym uznanie. – dodała i musiał akurat w tym przyznać jej rację. Przecież właśnie to skusiło jej kuzyna do praktyk u brata Ally i nic nie zapowiadało przecież tej katastrofy. – A dlaczego Cię to w ogóle interesuje? – zapytała wypuszczając z ust dym, by następnie spojrzeć na niego.
- Każdy się czasem myli. – stwierdza czekając na dalszą część jego wypowiedzi. Wiedziała, że nie chciał zabić jej kuzyna –nie był mordercą- ale nadal była pewna, że choć bardzo nie chciał to nadal czuł coś do Ally. Może to tylko sentymentalizm, a może coś innego, ale na pewno nie była to obojętność. – W każdej plotce jest ziarnko prawdy, więc wolałam się upewnić. – oświadcza mu i odczuwa pewną ulgę, nawet jeśli Crouch chciał znowu pogrążyć się w nieutulonych bólach i gniewach. – Ale to bardzo dobrze dla ciebie, przynajmniej jesteś stały w swoich decyzjach. – w ogóle nie przejęła się jego zirytowaniem- miała prawdziwą wprawę w wyprowadzaniu go z równowagi. On ją wkurzał, ona mu się odpłacała i jakoś lata mijały, a zmiany nie nadchodziły. - A wiesz, że wianek w starej mowie to też cnota? – zapytała go uśmiechając się łobuzersko jakby znów miała naście lat. Taka niewinna rzecz, a tyle znaczeń może posiadać. Jej psotny humor jednak został szybko usunięty w odmęty pamięci, gdyż sprawa Ally, jej brata i Lexa było o wiele poważniejsza, choć gdyby się postarała i z tego można się było pośmiać. – Wiem, że on ma coś na mojego kuzyna. – zdradza mu świadomie nie informując czym jest to „coś”. Jest to sprawa jej kuzyna i tym ma pozostać, Crouch powinien to zrozumieć, gdyż sam ma pełno tajemnic. – Właśnie tym może się posłużyć, ale jaki mu cel przyświeca tego nie wiem. Chęć kontroli? Jakieś inne niecne plany? Tego nie wiem, jeszcze. – na razie miała zamiar zostawić tę sprawę Selwynowi, gdyż sam miał się tym zająć, ale traciła nadzieję, że to dziecko da sobie radę. Nawet za dwadzieścia lat będzie on dla niej dzieckiem. – Wiesz, on też jest ofiarą. Rozpoczął staż u brata Ally nie wiedząc w co się pakuje. Co by nie mówić Avery jest dobry psychiatrą, a już na pewno mającym uznanie. – dodała i musiał akurat w tym przyznać jej rację. Przecież właśnie to skusiło jej kuzyna do praktyk u brata Ally i nic nie zapowiadało przecież tej katastrofy. – A dlaczego Cię to w ogóle interesuje? – zapytała wypuszczając z ust dym, by następnie spojrzeć na niego.
To prawda, ich znajomość nie była łatwa... ale chyba tym bardziej Sylvain ją cenił. Oczywiście nigdy by tego nie przyznał otwarcie, ale faktu to nie zmieniało. A wyczucie go... racja, nie było łatwe. Tym bardziej, kiedy już chodził wściekły od dłuższego czasu. Wyścig niby trochę mu pomógł... ale temat pozostał tak samo drażliwy. Cóż, w tej chwili i tak nie miało to znaczenia - skoro miał okazję, to musiał ją wykorzystać na porozmawianie o tym z Eli. Chciał wiedzieć jak najwięcej o całej tej pokręconej sprawie, a ona miała nosa do tego typu zagadek... politycznych. Trochę tak właśnie do tego podchodził, choć jeszcze do niedawna twierdził, że z polityką nie chce mieć nic do czynienia - wcale nie był aż tak stały w swych decyzjach. Tylko jego stosunek do Allie pozostawał niezmienny, a jego postanowienia z nią związane wciąż aktualne.
Powoli palił papierosa milcząc i słuchając Elizabeth znów ze wzrokiem utkwionym gdzieś w nocną dal.
Samael ma coś na Selwyna, tak? W sumie co dokładnie - to akurat nie było w tej chwili tak istotne, więc Sylvain nawet nie próbował pytać. Za to jego kącik warg drgnął i lekko się uniósł, gdy w uszach zadźwięczało mu jedno słowo.
- Jeszcze - powtórzył za nią cicho. Tak właśnie, celu brata bliźniąt nie znali jeszcze, ale spokojnie, i do tego się dojdzie.
Zaraz potem zaś parsknął śmiechem.
- Wiesz, wczoraj ani trochę nie wyglądał mi na ofiarę - skwitował kwaśno. - Na pewno nie na ofiarę intryg Samaela - uściślił, bo Selwyn porządnie oberwał od Sørena. I dobrze, należało mu się. Szczerze mówiąc, Alexandrowi chyba nagle spodobało się bycie marionetką. Przy takiej kobiecie to nic dziwnego.
Spodziewał się, że to pytanie padnie... wiedział też, że Elizabeth ma na nie swoją własną odpowiedź, której zapewne nie zmieni po tym, jak usłyszy jego wersję. Cóż, baby zawsze mają rację, nie? Nawet jeśli jej nie mają.
- Nie interesowało mnie to... do rozmowy z Sørenem - odparł trochę niechętnie i z ociąganiem. - Mam po prostu złe przeczucia - dodał, po czym wbił w nią uważne spojrzenie. - Ty też je masz - mruknął bez cienia wątpliwości - i też będziesz chciała to sprawdzić. Czemu mielibyśmy nie współpracować? - zaproponował wzruszając ramionami i znów wsuwając sobie między wargi papierosa.
Powoli palił papierosa milcząc i słuchając Elizabeth znów ze wzrokiem utkwionym gdzieś w nocną dal.
Samael ma coś na Selwyna, tak? W sumie co dokładnie - to akurat nie było w tej chwili tak istotne, więc Sylvain nawet nie próbował pytać. Za to jego kącik warg drgnął i lekko się uniósł, gdy w uszach zadźwięczało mu jedno słowo.
- Jeszcze - powtórzył za nią cicho. Tak właśnie, celu brata bliźniąt nie znali jeszcze, ale spokojnie, i do tego się dojdzie.
Zaraz potem zaś parsknął śmiechem.
- Wiesz, wczoraj ani trochę nie wyglądał mi na ofiarę - skwitował kwaśno. - Na pewno nie na ofiarę intryg Samaela - uściślił, bo Selwyn porządnie oberwał od Sørena. I dobrze, należało mu się. Szczerze mówiąc, Alexandrowi chyba nagle spodobało się bycie marionetką. Przy takiej kobiecie to nic dziwnego.
Spodziewał się, że to pytanie padnie... wiedział też, że Elizabeth ma na nie swoją własną odpowiedź, której zapewne nie zmieni po tym, jak usłyszy jego wersję. Cóż, baby zawsze mają rację, nie? Nawet jeśli jej nie mają.
- Nie interesowało mnie to... do rozmowy z Sørenem - odparł trochę niechętnie i z ociąganiem. - Mam po prostu złe przeczucia - dodał, po czym wbił w nią uważne spojrzenie. - Ty też je masz - mruknął bez cienia wątpliwości - i też będziesz chciała to sprawdzić. Czemu mielibyśmy nie współpracować? - zaproponował wzruszając ramionami i znów wsuwając sobie między wargi papierosa.
Sylvain Crouch
Zawód : aktor
Wiek : 24 lata
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler
Shadows are falling and I’ve been here all day
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
It’s too hot to sleep, time is running away
Feel like my soul has turned into steel
I’ve still got the scars that the sun didn’t heal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Nie musiał długo czekać, by dostrzec męską postać, zmierzającą wyraźnie w ich kierunku. Narzeczony Gwen - nie był mu znany osobiście, ale wystarczająco interesował się Quidditchem, by wiedzieć czym się zajmował i - co ważniejsze - jak wiele znaczył dla jego szkolnej przyjaciółki. A nawet jeśli - tylko głupiec nie odgadłby charakteru ich relacji, kiedy witali się z taką..czułością? Poczuł nikłe szarpnięcie i klawisze w jego sercu zadrgały na wspomnienie, które rysowało mu zupełnie inne postaci, pogrążone w objęciu. Myśl tak ulotna i niewyraźna, że zniknęła zanim uniósł z uśmiechem dłoń, ku wyciągniętej ręce mężczyzny.
- Samuel Skamander - odwzajemnił uścisk - nie wydaje mi się, a przynajmniej nie na żywo, a podobno - mam całkiem niezłą pamięć - miał w zwyczaju, w jakiś dziwny sposób, wyrabiać sobie zdanie o towarzyszach, kręcących się wokół jego przyjaciół. Dortyczyło to w szczególny sposób kobiet i ich mężczyzn, jak gdyby Samuel doszukiwał się jakiegoś fałszu. Niczego takiego nie zauważył w czarnych - jak u niego samego - oczach, poza szczerym uczuciem. Mimo wszystko, wykrzywił zdawkowo usta, gdy ogarnął Gwen ramieniem. Znał ten zachłanny, który - nawet nieświadomie, sygnalizował postronnym adoratorom, że mogą..spierdalać.
- Obrady ogłaszam za otwarte - odpowiedział niemal poważnie - do głosu zapraszamy Rudolfa...- zawiesił głos, gdy na granicy widzenia dostrzegł ją. Może wskazówka była poświata, jaka oblała sylwetkę Mathildy? A może, naturalny odruch, nabyty jeszcze w pracy? I - bynajmniej, dziewczyna nie kierowała się na brzeg polany, gdzie stał. Z jakaś pośpieszną ulotnością, przemykała pomiędzy siedzącymi czarodziejami, jakby próbując usunąć się z widoku. Zacisnął usta, a zmarszczka niezrozumienia, pojawiła się między brwiami.
- Do rozmowy zaraz wrócimy, ale...pozwolicie, że najpierw kogoś złapię? - i zanim w ogóle wytłumaczył zdezorientowanej dwójce o co mu chodziło, zerwał się do biegu, nie zastanawiając się, jak w ogóle wyglądał. Co tez takiego przyszło wieszczce do głowy? Czemu uciekała? Przed czym? Przed kim...?
Bez wysiłku pokonał dzielącą ich odległość, by złapać dziewczynę w pasie - zatrzymując, jeśli tylko próbowała wyzwolić się z jego objęć. Delikatnie odwrócił ją do siebie, próbując znaleźć jakąkolwiek odpowiedź w jej oczach.
- Tak prędko mi umykasz, a chyba nie zdążyłem jeszcze nabroić? - nie potrafił oderwać wzroku od jej lic, od ust, które poruszały się w słowach, których nie słyszał. Wydawała się zupełnie oderwana od realności całego wydarzenia na wzniesieniu, umykały mu postaci ludzi, a niewyraźna siła, kazała mu badać jej twarz, nie mając nawet pojęcia, że - jej i tak silny urok - wspomagany był przez zaklęty w czarnej sukni czarze.
- Samuel Skamander - odwzajemnił uścisk - nie wydaje mi się, a przynajmniej nie na żywo, a podobno - mam całkiem niezłą pamięć - miał w zwyczaju, w jakiś dziwny sposób, wyrabiać sobie zdanie o towarzyszach, kręcących się wokół jego przyjaciół. Dortyczyło to w szczególny sposób kobiet i ich mężczyzn, jak gdyby Samuel doszukiwał się jakiegoś fałszu. Niczego takiego nie zauważył w czarnych - jak u niego samego - oczach, poza szczerym uczuciem. Mimo wszystko, wykrzywił zdawkowo usta, gdy ogarnął Gwen ramieniem. Znał ten zachłanny, który - nawet nieświadomie, sygnalizował postronnym adoratorom, że mogą..spierdalać.
- Obrady ogłaszam za otwarte - odpowiedział niemal poważnie - do głosu zapraszamy Rudolfa...- zawiesił głos, gdy na granicy widzenia dostrzegł ją. Może wskazówka była poświata, jaka oblała sylwetkę Mathildy? A może, naturalny odruch, nabyty jeszcze w pracy? I - bynajmniej, dziewczyna nie kierowała się na brzeg polany, gdzie stał. Z jakaś pośpieszną ulotnością, przemykała pomiędzy siedzącymi czarodziejami, jakby próbując usunąć się z widoku. Zacisnął usta, a zmarszczka niezrozumienia, pojawiła się między brwiami.
- Do rozmowy zaraz wrócimy, ale...pozwolicie, że najpierw kogoś złapię? - i zanim w ogóle wytłumaczył zdezorientowanej dwójce o co mu chodziło, zerwał się do biegu, nie zastanawiając się, jak w ogóle wyglądał. Co tez takiego przyszło wieszczce do głowy? Czemu uciekała? Przed czym? Przed kim...?
Bez wysiłku pokonał dzielącą ich odległość, by złapać dziewczynę w pasie - zatrzymując, jeśli tylko próbowała wyzwolić się z jego objęć. Delikatnie odwrócił ją do siebie, próbując znaleźć jakąkolwiek odpowiedź w jej oczach.
- Tak prędko mi umykasz, a chyba nie zdążyłem jeszcze nabroić? - nie potrafił oderwać wzroku od jej lic, od ust, które poruszały się w słowach, których nie słyszał. Wydawała się zupełnie oderwana od realności całego wydarzenia na wzniesieniu, umykały mu postaci ludzi, a niewyraźna siła, kazała mu badać jej twarz, nie mając nawet pojęcia, że - jej i tak silny urok - wspomagany był przez zaklęty w czarnej sukni czarze.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Znalazłaś się już na skraju, wystarczyło zrobić kolejny krok i zniknąć na dobre. Coś nagle szarpnęło Tobą, straciłaś możliwość oddychania na moment. Nic nie znaczą próby uwolnienia się, jesteś słaba i nie masz szans. Kłują cię płuca, ale mocniej odczuwasz jeszcze palące gorąco na ciele w miejscach w których ten ktoś pochwycił cię . Kim jest, czy chce zrobić ci krzywdę. Kiedy odwracasz się zmuszona do tego jego dłońmi, twarzy kontur rozpoznajesz, chociaż jest skryty w ciemności - już wiesz, że chce zrobić ci krzywdę wielką. Już zaczął robić krzywdę, kiedy pojawiał się w twoim otoczeniu i niczym nieskrępowany zwracał na ciebie uwage. On robi to z dobroci serca, zrozum to wreszcie. Przez chwilę zawieszona w objęciach, lewitujesz pięc centymetrów nad ziemią, tak jakbyś sama nie wiedziała, dlaczego chciałaś uciekać.
- Skąd. Po prostu nie chciałam Ci przeszkadzać - tych słów najpewniej właśnie nie słyszał, lecz ty z wielką trudnością je wypowiadałaś. Patrzył mimo wszystko na ciebie jak by odjęło mu mowy, czy dziwi się twym zachowaniem? Ty sama już popadłaś w zawstydzenie, bo uświadomiłaś juz sobie, że musiał widzieć jak uciekasz, jego oddech wskazywał na to, że biegł. - Stałeś z kimś. Wydawałeś mi się tak zajęty, a ona tak piękna i poczułam się jakbym miała wam przeszkodzić. Zresztą, obdarzałeś ją czułością i byłoby mi niezręcznie - twoje oczy znalazły miejsce skryte, gdzieś w ciemności jego ubrań. Chcesz zadać pytanie dlaczego w takim razie zostawił tamtą pannę samą, ale jest ci coraz bardziej wstyd, że cię przyłapał.
- Skąd. Po prostu nie chciałam Ci przeszkadzać - tych słów najpewniej właśnie nie słyszał, lecz ty z wielką trudnością je wypowiadałaś. Patrzył mimo wszystko na ciebie jak by odjęło mu mowy, czy dziwi się twym zachowaniem? Ty sama już popadłaś w zawstydzenie, bo uświadomiłaś juz sobie, że musiał widzieć jak uciekasz, jego oddech wskazywał na to, że biegł. - Stałeś z kimś. Wydawałeś mi się tak zajęty, a ona tak piękna i poczułam się jakbym miała wam przeszkodzić. Zresztą, obdarzałeś ją czułością i byłoby mi niezręcznie - twoje oczy znalazły miejsce skryte, gdzieś w ciemności jego ubrań. Chcesz zadać pytanie dlaczego w takim razie zostawił tamtą pannę samą, ale jest ci coraz bardziej wstyd, że cię przyłapał.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Światło rzeczywiście zdawało się inaczej przeskakiwać po skórze Mathildy, zupełnie, jakby znalazło tajemnicze, wieczne źródło, do którego chciało przylgnąć całym swym jestestwem. Błądził więc za tym blaskiem, z jakimś nieoczekiwanym niezrozumieniem zastanawiając się, czemu tak bardzo fascynował go ten promień, którzy teraz - zatrzymywał się w jej oczach i nie chciał zejść. Ale w spojrzeniu kryło się coś więcej, niczym kropla czarnej farby, zanurzona w wodzie - tak teraz, zielone tęczówki mieszały się z tym kolorem. Czy może było związane z jego odbiciem?
Rozluźnił palce po chwili, rozumiejąc, nieco po czasie, że powinien to zrobić.
- Przeszkadzać? - a jednak słowa dotarły, choć wciąż rysowały na jego ciemnym obliczu - konsternację - przecież czekałem na ciebie - mrużył oczy, zaciskając szczęki, które tak mocno rysowały się pod czarna brodą. Dopiero kolejne słowa trąciły odpowiednie komórki w mózgu, by dotarła do niego tak prosta wiadomość.
- Gwen...to moja przyjaciółka - przekierował wyraźnie, by zauważyła, że nie ma tam dodatkowego napięcia - nie widzieliśmy się długi okres czasu i...- przekręcił głowę w stronę, z której przybiegł. Tłumaczył się, jak jakiś młokos. Wyprostował się, objął delikatnie jednym ramieniem plecy dziewczyny, by skierować ją w stronę wzgórza - Gwen została ze swoim narzeczonym, ale tak nagle im się zerwałem, że muszę przynajmniej się pokazać, że im nie zwiałem...- odwrócił głowę w stronę wieszczki -..jak niektóre osóbki chyba planowały - nie rozluźnił uchwytu, pewnie zatrzymując palce, na smukłej linii pleców. Ruszył do przodu licząc, że tym razem Mathilda nie zniknie mu z oczu, próbując..ucieczki.
Rozluźnił palce po chwili, rozumiejąc, nieco po czasie, że powinien to zrobić.
- Przeszkadzać? - a jednak słowa dotarły, choć wciąż rysowały na jego ciemnym obliczu - konsternację - przecież czekałem na ciebie - mrużył oczy, zaciskając szczęki, które tak mocno rysowały się pod czarna brodą. Dopiero kolejne słowa trąciły odpowiednie komórki w mózgu, by dotarła do niego tak prosta wiadomość.
- Gwen...to moja przyjaciółka - przekierował wyraźnie, by zauważyła, że nie ma tam dodatkowego napięcia - nie widzieliśmy się długi okres czasu i...- przekręcił głowę w stronę, z której przybiegł. Tłumaczył się, jak jakiś młokos. Wyprostował się, objął delikatnie jednym ramieniem plecy dziewczyny, by skierować ją w stronę wzgórza - Gwen została ze swoim narzeczonym, ale tak nagle im się zerwałem, że muszę przynajmniej się pokazać, że im nie zwiałem...- odwrócił głowę w stronę wieszczki -..jak niektóre osóbki chyba planowały - nie rozluźnił uchwytu, pewnie zatrzymując palce, na smukłej linii pleców. Ruszył do przodu licząc, że tym razem Mathilda nie zniknie mu z oczu, próbując..ucieczki.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Czujesz się tak głupio. Jakbyś oskarżyła go o coś okropnego, a to okazało się być drobnostką. Bo przecież Gwen-przyjaciółka była nieszkodliwą, zajętą kobietą, a ty, ty uznałaś, że skoro jest z nim to na pewno przyszła ci go ukraść. Obudź się Matyldo, bo ukraść można tylko to, co należy do ciebie.
- Myślałam.. - chcesz zaoponować, ale nie umiesz się określić. Czekał na ciebie, a ty chciałaś go wystawić, bo znalazł sobie towarzystwo do czekania. Unosisz wreszcie spojrzenie na jego twarz. Czystą przyjemnością jest podziwianie zadbanej brody i symetrycznych rysów twarzy. -... głupio myślałam
Ruszacie w drogę powrotną. Jego ramię na twoim, leży. Kroczysz obok, bliżej ze względu na to ramię. Miarowo stawiając stopy odliczasz wstyd, którym się oblałaś. Pamiętasz jeszcze podobną historię sprzed dziesięciu lat, kiedy szłaś równie zażenowana swoim zachowaniem. Odchodziliście wtedy w dwie rożne strony, on do swoich przyjaciół, ty zaś do łazienki, by zniknąć w niej na czterdzieści minut. Zbłaźniłaś się ofiarowując mu prezent przy kolegach, oni się z ciebie nabijali, a ty z burakiem na twarzy wycofałaś się jak prędko tylko mogłaś. Wszystkich swoich przyjaciół obdarowałaś, ale jego mogłaś sobie darować. Chociażby dlatego, by uniknąć pośmiewiska, które z siebie zrobiłaś.
Zwalniasz nieco kroku i kładziesz swoją dłoń na jego nadgarstku, zmuszając go tym delikatnym gestem, by zwolnił kroku i ciebie wysłuchał. - Wygłupiłam sie - przyznajesz skruszona - Bardzo przepraszam, że cię odciągnęłam od przyjaciół. Ale możemy im nie mówić, dlaczego? - pójdziesz za nim do przyjaciół, nie będziesz się już więcej wygłupiała - Już wolałabym, żeby pomyśleli, że... - uśmiechasz się pod nosem i zaraz zamilkłaś. Czy to ma sens, po co kłamać dalej. Odgarniasz włosy za ucho i wskazujesz brodą w stronę wzniesienia, żeby Samuel prowadził.
- Myślałam.. - chcesz zaoponować, ale nie umiesz się określić. Czekał na ciebie, a ty chciałaś go wystawić, bo znalazł sobie towarzystwo do czekania. Unosisz wreszcie spojrzenie na jego twarz. Czystą przyjemnością jest podziwianie zadbanej brody i symetrycznych rysów twarzy. -... głupio myślałam
Ruszacie w drogę powrotną. Jego ramię na twoim, leży. Kroczysz obok, bliżej ze względu na to ramię. Miarowo stawiając stopy odliczasz wstyd, którym się oblałaś. Pamiętasz jeszcze podobną historię sprzed dziesięciu lat, kiedy szłaś równie zażenowana swoim zachowaniem. Odchodziliście wtedy w dwie rożne strony, on do swoich przyjaciół, ty zaś do łazienki, by zniknąć w niej na czterdzieści minut. Zbłaźniłaś się ofiarowując mu prezent przy kolegach, oni się z ciebie nabijali, a ty z burakiem na twarzy wycofałaś się jak prędko tylko mogłaś. Wszystkich swoich przyjaciół obdarowałaś, ale jego mogłaś sobie darować. Chociażby dlatego, by uniknąć pośmiewiska, które z siebie zrobiłaś.
Zwalniasz nieco kroku i kładziesz swoją dłoń na jego nadgarstku, zmuszając go tym delikatnym gestem, by zwolnił kroku i ciebie wysłuchał. - Wygłupiłam sie - przyznajesz skruszona - Bardzo przepraszam, że cię odciągnęłam od przyjaciół. Ale możemy im nie mówić, dlaczego? - pójdziesz za nim do przyjaciół, nie będziesz się już więcej wygłupiała - Już wolałabym, żeby pomyśleli, że... - uśmiechasz się pod nosem i zaraz zamilkłaś. Czy to ma sens, po co kłamać dalej. Odgarniasz włosy za ucho i wskazujesz brodą w stronę wzniesienia, żeby Samuel prowadził.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Gwen potrząsa lekko głową, trochę rozbawiona, a trochę zmartwiona lekkością z jaką przyjaciel mówi o swojej pracy. Samuel zawsze kładzie ją swoją szczerością na łopatki. Szczerością przesyconą odrobiną drwiny. Może jest to cecha niezbędna w pracy aurora? Umiejętność patrzenia na wszystko (a zwłaszcza na siebie) z dystansem. Śmianie się z niebezpieczeństwa, bo śmiech jest zawsze lepszy niż strach. Strach jest im wszak obcy, wyrastali pod godłem walecznego Gryffindora i przesiąkli wiarą w to, że odwaga i prawość są czymś co należy pielęgnować. Nawet jeśli odwaga tak często jest tylko kolejnym synonimem głupoty.
- W jednym kawałku, w całości, bez braków w uzębieniu i palcach. - tłumaczy mu powoli, niby małemu dziecku, a nutka przyjacielskiej złośliwości przesyca jej ton. Szturcha go lekko w ramię i uśmiecha się ciepło. - Jak będziesz grzeczny to nawet z Tobą zatańczę. - dodaje i śmieje się teraz już całkiem pogodnie. Nim zdołała dodać coś jeszcze, obok niej nagle pojawił się Rudolf. Najwyraźniej rozmowa z dawno niewidzianym przyjacielem rozproszyła ją wystarczająco, by przegapiła moment, w którym pojawił się w zasięgu wzroku. Na widok ukochanego jej usta rozciągają się w jeszcze szerszym uśmiechu
- No już myślałam, że przepadłeś na dobre! - cmoka z dezaprobatą, choć oczywiście robi to żartobliwie. Nie zdaje sobie nawet sprawy z tego jak bardzo widać po niej absolutnie wszystkie emocje. A obecność Rudolfa sprawia, że dosłownie promienieje. Szczęściem, miłością, spokojem. Chyba na nikogo wcześniej nie patrzyła tak jak patrzy na niego. I cieszy się jeszcze bardziej, gdy widzi jak dwóch bliskich jej mężczyzn z taką łatwością nawiązuje znajomość. Polubicie się, chłopcy. - stwierdza w myślach z pewnością, ale zachowuje tą uwagę dla siebie. Nie milczy jednak!
- Samuel i ja mamy długą historię wspólnego szorowania kociołków i polerowania pucharów. Nic tak nie cementuje przyjaźni jak środki czystości. - wtrąciła się uprzejmie, jednocześnie przytulając się do boku Branda. W naturalnym odruchu obejmuje go ramieniem w pasie i potrząsa lekko głową, bezgłośnie dając do zrozumienia, że nie ma za co jej przepraszać.
- Czekamy jeszcze na jakąś piękność. - szepcze konspiracyjnie... a potem śmieje się krótko, gdy Skamander opuszcza ich i pędzi w kierunku odległej postaci. - Mam nadzieję, że jej nie spłoszyliśmy. - dodaje po chwili namysłu równie cichym głosem. W chwilowej nieobecności Skamandera dostrzega jeden malutki plus - wspina się na palce bez wahania i całuje Rudolfa krótko, ale z uczuciem. Nie chciałaby tego robić przy Samuelu, to przecież nie wypada.
- Tęskniłam. - mruczy jeszcze w jego usta, nim opada na pięty i ujmuje jego dłoń. - Poszukajmy jakiegoś miejsca na koc. - ciągnie go w stronę, w którą przed chwilą podążył ich towarzysz i rozgląda się wokół z uwagą, co jakiś czas sprawdzając, czy może Samuel nie wraca z tą tajemniczą damą. Musiała przyznać, że była nią zaintrygowana. Nie po każdą dziewczynę Skamander pobiegłby tak żwawo.
- Jak Twoi znajomi? Będą na meczu? - zagaduje swobodnie, na moment przerywając poszukiwania dogodnego miejsca, by zerknąć na niego kątem oka.
- W jednym kawałku, w całości, bez braków w uzębieniu i palcach. - tłumaczy mu powoli, niby małemu dziecku, a nutka przyjacielskiej złośliwości przesyca jej ton. Szturcha go lekko w ramię i uśmiecha się ciepło. - Jak będziesz grzeczny to nawet z Tobą zatańczę. - dodaje i śmieje się teraz już całkiem pogodnie. Nim zdołała dodać coś jeszcze, obok niej nagle pojawił się Rudolf. Najwyraźniej rozmowa z dawno niewidzianym przyjacielem rozproszyła ją wystarczająco, by przegapiła moment, w którym pojawił się w zasięgu wzroku. Na widok ukochanego jej usta rozciągają się w jeszcze szerszym uśmiechu
- No już myślałam, że przepadłeś na dobre! - cmoka z dezaprobatą, choć oczywiście robi to żartobliwie. Nie zdaje sobie nawet sprawy z tego jak bardzo widać po niej absolutnie wszystkie emocje. A obecność Rudolfa sprawia, że dosłownie promienieje. Szczęściem, miłością, spokojem. Chyba na nikogo wcześniej nie patrzyła tak jak patrzy na niego. I cieszy się jeszcze bardziej, gdy widzi jak dwóch bliskich jej mężczyzn z taką łatwością nawiązuje znajomość. Polubicie się, chłopcy. - stwierdza w myślach z pewnością, ale zachowuje tą uwagę dla siebie. Nie milczy jednak!
- Samuel i ja mamy długą historię wspólnego szorowania kociołków i polerowania pucharów. Nic tak nie cementuje przyjaźni jak środki czystości. - wtrąciła się uprzejmie, jednocześnie przytulając się do boku Branda. W naturalnym odruchu obejmuje go ramieniem w pasie i potrząsa lekko głową, bezgłośnie dając do zrozumienia, że nie ma za co jej przepraszać.
- Czekamy jeszcze na jakąś piękność. - szepcze konspiracyjnie... a potem śmieje się krótko, gdy Skamander opuszcza ich i pędzi w kierunku odległej postaci. - Mam nadzieję, że jej nie spłoszyliśmy. - dodaje po chwili namysłu równie cichym głosem. W chwilowej nieobecności Skamandera dostrzega jeden malutki plus - wspina się na palce bez wahania i całuje Rudolfa krótko, ale z uczuciem. Nie chciałaby tego robić przy Samuelu, to przecież nie wypada.
- Tęskniłam. - mruczy jeszcze w jego usta, nim opada na pięty i ujmuje jego dłoń. - Poszukajmy jakiegoś miejsca na koc. - ciągnie go w stronę, w którą przed chwilą podążył ich towarzysz i rozgląda się wokół z uwagą, co jakiś czas sprawdzając, czy może Samuel nie wraca z tą tajemniczą damą. Musiała przyznać, że była nią zaintrygowana. Nie po każdą dziewczynę Skamander pobiegłby tak żwawo.
- Jak Twoi znajomi? Będą na meczu? - zagaduje swobodnie, na moment przerywając poszukiwania dogodnego miejsca, by zerknąć na niego kątem oka.
Gość
Gość
Przypominała mu o Hogwarcie o - większej beztrosce i niemal nieograniczonej wolności (przynajmniej tak patrzył na to z perspektywy czasu). Będąc dużo młodszym, mniejsza wagę przykładał do posyłanych w jego kierunku kobiecych spojrzeń, a właściwie - bardziej beztrosko, nie licząc się z konsekwencjami, jakie niosły jego działania.
Aktualny Samuel, choć wciąż nie potrafił przejście obojętnie obok pięknej kobiety, to zwracał uwagę, na to - jak ma się skończyć. Wiedział, że wciąż choruje na sercowa zapaść i jeśli spotykał się z kobietami, każde z nich wiedziało, że...to tylko przyjemność. Przynajmniej, tak zawsze twierdził.
Nie odpowiedział na pierwsze słowa wieszczki. Pozwolił, by sama zdecydowała, co miała sadzić o zajściu, ale nie próbował jej w żaden sposób besztać. Nie miał takiego prawa.
Dotyk dłoni na nadgarstku wytrącił z myślenia. Spojrzał na swoją towarzyszkę pytająco, unosząc czarne brwi wyżej.
- Podobno zdarza się nawet najlepszym. Nie przejmuj się, nie będą zadawać głupich pytań - przynajmniej nie w towarzystwie, Gwen zapewne dorwie go, gdy będzie sam. A Rudolf? Nie wydawał się należeć do typu prostaków. Należał do grona tym prawdziwych facetów, z którymi potrafił się dogadać. Próbował zbagatelizować zajście, kąciki ust uniosły się i dłoń na nowo nacisnęła linię pleców, by ruszyła do przodu. Jednak wieszczka mówiła dalej, przykuwając uwagę Samuela znowu w delikatnych rysach twarzy - ...żeby co pomyśleli? - powtórzył urwane pytanie, w niejasnej świadomości. Wiedział intuicyjnie co chciała powiedzieć, ale dzielnie tkwił w swoim niezrozumieniu, jak..prawdziwy mężczyzna.
Aktualny Samuel, choć wciąż nie potrafił przejście obojętnie obok pięknej kobiety, to zwracał uwagę, na to - jak ma się skończyć. Wiedział, że wciąż choruje na sercowa zapaść i jeśli spotykał się z kobietami, każde z nich wiedziało, że...to tylko przyjemność. Przynajmniej, tak zawsze twierdził.
Nie odpowiedział na pierwsze słowa wieszczki. Pozwolił, by sama zdecydowała, co miała sadzić o zajściu, ale nie próbował jej w żaden sposób besztać. Nie miał takiego prawa.
Dotyk dłoni na nadgarstku wytrącił z myślenia. Spojrzał na swoją towarzyszkę pytająco, unosząc czarne brwi wyżej.
- Podobno zdarza się nawet najlepszym. Nie przejmuj się, nie będą zadawać głupich pytań - przynajmniej nie w towarzystwie, Gwen zapewne dorwie go, gdy będzie sam. A Rudolf? Nie wydawał się należeć do typu prostaków. Należał do grona tym prawdziwych facetów, z którymi potrafił się dogadać. Próbował zbagatelizować zajście, kąciki ust uniosły się i dłoń na nowo nacisnęła linię pleców, by ruszyła do przodu. Jednak wieszczka mówiła dalej, przykuwając uwagę Samuela znowu w delikatnych rysach twarzy - ...żeby co pomyśleli? - powtórzył urwane pytanie, w niejasnej świadomości. Wiedział intuicyjnie co chciała powiedzieć, ale dzielnie tkwił w swoim niezrozumieniu, jak..prawdziwy mężczyzna.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Po przeżyciach z łowieniem wianków Barry postanowił zabrać Bellonę na wycieczkę krajoznawczą. Nie ważne, że nie znał tej wyspy, lecz chciał wykorzystać czas, aby nie był on stracony. Także nie chciał jej opuszczać, bo jednak był jakiś cel w złapaniu wianka. A że tego wieczoru miały spadać, gwiazdy, to Barry chętnie ją zaprowadzi na ten pokaz. Szczególnie, że sam czasem ma manię na gwiazdy i pod wpływem narkotyków nad gołym niebem o nich właśnie rozmawia. Wtedy jest synem Syriusza. Ale dzisiaj nie brał żadnych narkotyków. Był taki moment oczywiście w trakcie spaceru, że chciał sobie zażyć cudownego pokarmu, który by pokazał świat w lepszych barwach, ale w dobrym czasie sobie przypomniał o pokazie gwiazd i że tam mogą być aurorzy. Wolał nie zostać przyłapany na posiadaniu narkotyków, więc wzmógł jakoś swój głód i zamiast tego, razem z Belloną podjedli tego, co natura udostępniła do zjedzenia. Gdzieś jeszcze zahaczyli się o miejsce z jedzeniem, z którego skorzystali, a gdy już się ściemniło, ruszyli na wzniesienie.
- Oglądałaś już kiedyś spadające gwiazdy? - zapytał z ciekawości zerkając na swoją towarzyszkę. Jeśli ma się przyznać, to na astronomii się nie zna tak dobrze, jak pod wpływem narkotyków. I tak pewnie większość rzeczy to są absolutne bzdury wymyślone, aby pasowało do jego idealnej wizji. Także wolał nie opowiadać bellonie o romansie Marsa i Syriusza z Wenus i o tym, jaką wspaniałą muszę Wenus posiada, która transportuje ludzi do raju padarewskiego.
- Oglądałaś już kiedyś spadające gwiazdy? - zapytał z ciekawości zerkając na swoją towarzyszkę. Jeśli ma się przyznać, to na astronomii się nie zna tak dobrze, jak pod wpływem narkotyków. I tak pewnie większość rzeczy to są absolutne bzdury wymyślone, aby pasowało do jego idealnej wizji. Także wolał nie opowiadać bellonie o romansie Marsa i Syriusza z Wenus i o tym, jaką wspaniałą muszę Wenus posiada, która transportuje ludzi do raju padarewskiego.
Barry Weasley
Zawód : sprzedawca u Ollivandera
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Well someday love is gonna lead you back to me
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
But 'til it does I'll have an empty heart
So I'll just have to believe
Somewhere out there you thinking of me...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie zdziwiło go spojrzenie, jakim obrzucił Rudolfa Samuel. Przyjazne, jednak odrobinę oceniające. Jak to mówią, wystarczy pięć sekund, by wyrobić sobie pierwsze wrażenie o nowej osobie. Miał jednak nadzieję, że wypadł stosunkowo dobrze, zwłaszcza kiedy usłyszał nazwisko długowłosego brodacza. Dopiero go poznawał, ale słyszał o nim już kilkukrotnie. Od Gwendolyn, która raz czy dwa opowiadała mu o czasie spędzonym w Hogwarcie, ale również od ojca, kiedy ten rozmawiał o swojej pracy, dlatego Samuel nie był dla Rudolfa aż tak anonimowy jak mogło mu się w pierwszej chwili. Dopiero parę minut później połączył oba fakty z pamięci z tym co działo się w tej chwili. Uśmiechnął się, spoglądając to na Samuela, to na Gwendolyn. Kiedy postanowili przyjść na wieczór ze spadającymi gwiazdami, dziewczyna nie wspominała, że przyprowadzi przyjaciół, widocznie ich spotkanie było przypadkowe. Rudolfowi wcale nie przeszkadzało towarzystwo osoby trzeciej, mimo, że na początku liczył na chwilę prywatności, by móc powiedzieć Gwen coś bardzo ważnego. Wystarczyła jednak krótka chwila, by Rudolf uznał Samuela za równego gościa i to z poczuciem humoru. Tę cechę charakteru zawsze cenił u ludzi.
- Bardzo dziękuję, Samuelu, dosięgnął mnie niewyobrażalny zaszczyt z waszej strony. – Rzekł śmiertelnie poważnym tonem, choć w jego oczach czaił się błysk rozbawienia. – Chciałbym pozdrowić z tego miejsca swojego ojca, braci i siostrę, bez nich by mnie tu nie było. – Zażartował, skierowując rozbawione spojrzenie na Gwendolyn, wyczuwając jak oplata go ramieniem w pasie. Odpowiedział jej tym samym, a w jego roześmianych oczach, które były niewątpliwie zwierciadłem duszy, pojawił się blask uczucia, jakie do niej żywił. – Poważnie? Przyjaźnie zawierane na szlabanach to przepis na najtrwalsze relacje, znam to z autopsji. – Roześmiał się i skierował wzrok na Samuela, który widać miał zamiar ich na chwile opuścić. Zdziwił się, gdy jego twarz nagle stężała, a powodem najwyraźniej było coś, co znajdowało się za ich plecami.
- Jasne, lepiej się pospiesz! – Zawołał za odbiegającym Skamanderem, rozumiejąc, że jego zachowanie wywołała pewna dziewczyna, która prędko oddalała się z miejsca, przy którym się znajdowali. Odwrócił wzrok, nie chcąc być świadkiem intymnego spotkania tamtych dwojga, które nie było przeznaczone dla jego oczu. Rzucił Gwendolyn konspiracyjne spojrzenie, które wywołała swoim szeptem.
- No, no, przystojniak, jestem o krok od podejrzenia, że przyjęłaś moje pierwsze oświadczyny głównie ze zmęczenia wywołanego meczem… – Zażartował, lecz nim zdążył dokończyć zdanie, dziewczyna wspięła się na palce, a on pochylił się lekko, odnajdując w ciemności jej usta. Pocałunek był krótki, ale tak pełen uczuć, że niewyobrażalną trudność sprawiło mu odsunięcie się od Gwen.
- Ja również. – Przez chwilę opierał czoło o jej własne, czekając aż jego oddech wróci do normalnego, zdrowego rytmu. Uścisnął jej dłoń, pozwalając poprowadzić się gdziekolwiek miała ochotę. Rozglądał się za dogodnym miejscem, na którym mogliby rozścielić koc, kiedy Gwen wróciła do przerwanej rozmowy.
- Znajomi? Ach, oni. Tak, powiedzieli, że wybiorą się obejrzeć mecz. Wiesz, niecodziennie prowadzi się gry na otwartym morzu. W sumie to jestem ciekaw jak to wszystko zadziała. W tej waszej Anglii była strasznie wietrznie. – Odpowiedział, zatrymując się w miejscu, które było wystarczająco duże, by rozłożyć na nim koc. Wyjął go z plecaka, szarpnął w powietrzu, tak, by materiał rozprostował się i ułożył na ziemi, wyrównując przy okazji zakrzywione rogi. Usiadł, pociągając za sobą Gwendolyn, ponownie obejmując ją w pasie.
- Nie jest Ci zimno? – Spytał, gotów zdjąć letnią kurtkę, którą w ostatniej chwili przed wyjściem z domu postanowił zabrać ze sobą. Był początek sierpnia, ale wieczory w Anglii różniły się od tych na południu, a wiatr był o wiele bardziej przenikliwy, zwłaszcza w takim miejscu jak tutaj. Odszukał wzrokiem Samuela, który dogonił swoją towarzyszkę i chyba coś jej tłumaczył. Zerknął kątem oka na Gwendolyn. W przypływie nagłych uczuć, nachylił się nad jej uchem, przy okazji odgarniając długie włosy na bok. – Wiesz, że Cię kocham? – Spytał i nim zdążyła odpowiedzieć skradł jej pocałunek, tym razem w policzek. – Zaprosimy ich na ślub, co? - Dodał po chwili, wskazując brodą na Skamandera i towarzyszącą mu dziewczynę. Z tej odległości nie mógł rozpoznać w niej siostry szukającego swojej drużyny, który, podobnie jak cała drużyna, na jego ślub obowiązkowe zaproszenie mieć musiał.[/b]
- Bardzo dziękuję, Samuelu, dosięgnął mnie niewyobrażalny zaszczyt z waszej strony. – Rzekł śmiertelnie poważnym tonem, choć w jego oczach czaił się błysk rozbawienia. – Chciałbym pozdrowić z tego miejsca swojego ojca, braci i siostrę, bez nich by mnie tu nie było. – Zażartował, skierowując rozbawione spojrzenie na Gwendolyn, wyczuwając jak oplata go ramieniem w pasie. Odpowiedział jej tym samym, a w jego roześmianych oczach, które były niewątpliwie zwierciadłem duszy, pojawił się blask uczucia, jakie do niej żywił. – Poważnie? Przyjaźnie zawierane na szlabanach to przepis na najtrwalsze relacje, znam to z autopsji. – Roześmiał się i skierował wzrok na Samuela, który widać miał zamiar ich na chwile opuścić. Zdziwił się, gdy jego twarz nagle stężała, a powodem najwyraźniej było coś, co znajdowało się za ich plecami.
- Jasne, lepiej się pospiesz! – Zawołał za odbiegającym Skamanderem, rozumiejąc, że jego zachowanie wywołała pewna dziewczyna, która prędko oddalała się z miejsca, przy którym się znajdowali. Odwrócił wzrok, nie chcąc być świadkiem intymnego spotkania tamtych dwojga, które nie było przeznaczone dla jego oczu. Rzucił Gwendolyn konspiracyjne spojrzenie, które wywołała swoim szeptem.
- No, no, przystojniak, jestem o krok od podejrzenia, że przyjęłaś moje pierwsze oświadczyny głównie ze zmęczenia wywołanego meczem… – Zażartował, lecz nim zdążył dokończyć zdanie, dziewczyna wspięła się na palce, a on pochylił się lekko, odnajdując w ciemności jej usta. Pocałunek był krótki, ale tak pełen uczuć, że niewyobrażalną trudność sprawiło mu odsunięcie się od Gwen.
- Ja również. – Przez chwilę opierał czoło o jej własne, czekając aż jego oddech wróci do normalnego, zdrowego rytmu. Uścisnął jej dłoń, pozwalając poprowadzić się gdziekolwiek miała ochotę. Rozglądał się za dogodnym miejscem, na którym mogliby rozścielić koc, kiedy Gwen wróciła do przerwanej rozmowy.
- Znajomi? Ach, oni. Tak, powiedzieli, że wybiorą się obejrzeć mecz. Wiesz, niecodziennie prowadzi się gry na otwartym morzu. W sumie to jestem ciekaw jak to wszystko zadziała. W tej waszej Anglii była strasznie wietrznie. – Odpowiedział, zatrymując się w miejscu, które było wystarczająco duże, by rozłożyć na nim koc. Wyjął go z plecaka, szarpnął w powietrzu, tak, by materiał rozprostował się i ułożył na ziemi, wyrównując przy okazji zakrzywione rogi. Usiadł, pociągając za sobą Gwendolyn, ponownie obejmując ją w pasie.
- Nie jest Ci zimno? – Spytał, gotów zdjąć letnią kurtkę, którą w ostatniej chwili przed wyjściem z domu postanowił zabrać ze sobą. Był początek sierpnia, ale wieczory w Anglii różniły się od tych na południu, a wiatr był o wiele bardziej przenikliwy, zwłaszcza w takim miejscu jak tutaj. Odszukał wzrokiem Samuela, który dogonił swoją towarzyszkę i chyba coś jej tłumaczył. Zerknął kątem oka na Gwendolyn. W przypływie nagłych uczuć, nachylił się nad jej uchem, przy okazji odgarniając długie włosy na bok. – Wiesz, że Cię kocham? – Spytał i nim zdążyła odpowiedzieć skradł jej pocałunek, tym razem w policzek. – Zaprosimy ich na ślub, co? - Dodał po chwili, wskazując brodą na Skamandera i towarzyszącą mu dziewczynę. Z tej odległości nie mógł rozpoznać w niej siostry szukającego swojej drużyny, który, podobnie jak cała drużyna, na jego ślub obowiązkowe zaproszenie mieć musiał.[/b]
Ostatnio zmieniony przez Rudolf Brand dnia 25.11.15 4:03, w całości zmieniany 4 razy
Rudolf Brand
Zawód : Pałkarz Sokołów z Heidelbergu
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zaręczony
Oh, you can't tell me it's not worth tryin' for
I can't help it, there's nothin' I want more
Yeah, I would fight for you, I'd lie for you
Walk the wire for you - yeah, I'd die for you
You know it's true
Everything I do, oh, I do it for you
I can't help it, there's nothin' I want more
Yeah, I would fight for you, I'd lie for you
Walk the wire for you - yeah, I'd die for you
You know it's true
Everything I do, oh, I do it for you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
I na przyjemności opierało się też twoje życie obecnie. Od momentu w którym Lewis zostawił cię samą i nie wracał tydzień, miesiąc, rok, już nic cię nie cieszy, a każda relacja jest tylko z pozoru pozytywna. Hamujesz swoje myśli, hamujesz uczucia. Nikt nie będzie już dotykał twego serca, co najwyżej mogą tykać twoje ciało. Lecz i ty, wracasz do wspomnień szkolnych, które dziś napawają cię zażenowaniem. Gdybyś przedwczoraj działała odważniej, gdybyś swoje myśli formuowała klarowniej, może żadne z was nie miałoby dziś złamanego serca. Rozjaśniasz swe myśli na jego słowa, jest ci pocieszeniem, to miłe.
- Że pomyliłam przechodnia tam w dole i myślałam, że uciekacie - zaciskając usta ząbkami kontrolujesz nacisk tak, by nie przebić ich delikatnej powłoki. Jak wyglądałabyś jako zbieg, a do tego krwawiąca na pół twarzy. Ruszacie, znów jednak zatrzymujesz się w pół kroku. Spoglądasz przerażonym spojrzeniem w pytające oczy Samuela. - Kupiłeś już konika na biegunach? - masz przed oczami małą czteroletnią dziewczynkę ściskającą w rączkach misia, któremu spaliła głowę. - Ona musi mieć nową zabawkę przecież - wzruszone ramiona, tym razem to ty wyrywasz się przodem. Idziesz do przyjaciół Samuela żwawiej, tak jakby to oni byli Twoimi przyjaciółmi.
- Że pomyliłam przechodnia tam w dole i myślałam, że uciekacie - zaciskając usta ząbkami kontrolujesz nacisk tak, by nie przebić ich delikatnej powłoki. Jak wyglądałabyś jako zbieg, a do tego krwawiąca na pół twarzy. Ruszacie, znów jednak zatrzymujesz się w pół kroku. Spoglądasz przerażonym spojrzeniem w pytające oczy Samuela. - Kupiłeś już konika na biegunach? - masz przed oczami małą czteroletnią dziewczynkę ściskającą w rączkach misia, któremu spaliła głowę. - Ona musi mieć nową zabawkę przecież - wzruszone ramiona, tym razem to ty wyrywasz się przodem. Idziesz do przyjaciół Samuela żwawiej, tak jakby to oni byli Twoimi przyjaciółmi.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Nie było nam dane ogrzać się przy ognisku, co wprawiło mnie w lekką panikę. Obecność różdżki za paskiem nie gwarantowała bezpieczeństwa, szczególnie, że zanim bym po nią sięgnęła, mogłabym już nie żyć. Teoretycznie wrzucenie kogoś w płomienie powinno być prostszym zadaniem. Wiem, to przerażające myśli; zamiast bawić się i korzystać z życia, byłam nieufna i wszędzie węszyłam podstęp. Nie umiałam przejść do porządku dziennego nad nową relacją. Nie cieszyłam się, żyjąc w ciągłej obawie, że ten oto nieznajomy człowiek może zrobić mi krzywdę. Też kiedyś uważałam to za absurdalne, dopóki... dopóki nie przekonałam się, że świat jest zły, a ludzie jeszcze gorsi. Trzeba mieć się na baczności, jeżeli nie chce się stracić życia, zdrowia czy godności. Nie miałam się na baczności, a doczesność dała mi bolesną nauczkę. To poskutkowało tym, że na chwilę obecną przesadzałam dosłownie ze wszystkim; głównie rzecz jasna z poczuciem bezpieczeństwa.
Szczęśliwie wokół było sporo ludzi; w tłumie mignęło mi kilku aurorów i policjantów. To nieco ostudziło moje mordercze zapały, dzięki czemu mogłam bez komplikacji podejść do stoiska jedzenia wraz z Weasleyem. Był miły, kulturalny, może odrobinę zbyt bezpośredni, szczególnie w kontaktach fizycznych, co głównie mi przeszkadzało. Ale, ponieważ zawsze jest jakieś ale, na pierwszy rzut oka nie wyglądał na psychopatę. Dlatego starałam się uśmiechać, chociażby niemrawo, ale zawsze.
Nie miałam pojęcia, że po konsumpcji szybkiej kolacji będzie chciał mnie gdzieś zabrać. Mimo to kroczyłam obok niego zastanawiając się, czy nie ciągnie mnie przypadkiem w oddalone od ludzi miejsce. Rozglądałam się nieco nerwowo, zupełnie niesłusznie. Dotarliśmy do polany, na której, na szczęście, nie byliśmy sami. Za to nad nami rozpościerało się ultramarynowe, niemalże czarne niebo usiane gwiazdami. Niesamowite, ani jednej chmurki! Czy Prewettowie kontrolują pogodę czy mieli niesamowicie wiele szczęścia?
- Nigdy - przyznałam cicho. Trochę się wstydziłam mojego wyznania, dlatego uparcie zadzierałam głowę w górę. Czy moje marzenie się spełni? - A ty?
Szczęśliwie wokół było sporo ludzi; w tłumie mignęło mi kilku aurorów i policjantów. To nieco ostudziło moje mordercze zapały, dzięki czemu mogłam bez komplikacji podejść do stoiska jedzenia wraz z Weasleyem. Był miły, kulturalny, może odrobinę zbyt bezpośredni, szczególnie w kontaktach fizycznych, co głównie mi przeszkadzało. Ale, ponieważ zawsze jest jakieś ale, na pierwszy rzut oka nie wyglądał na psychopatę. Dlatego starałam się uśmiechać, chociażby niemrawo, ale zawsze.
Nie miałam pojęcia, że po konsumpcji szybkiej kolacji będzie chciał mnie gdzieś zabrać. Mimo to kroczyłam obok niego zastanawiając się, czy nie ciągnie mnie przypadkiem w oddalone od ludzi miejsce. Rozglądałam się nieco nerwowo, zupełnie niesłusznie. Dotarliśmy do polany, na której, na szczęście, nie byliśmy sami. Za to nad nami rozpościerało się ultramarynowe, niemalże czarne niebo usiane gwiazdami. Niesamowite, ani jednej chmurki! Czy Prewettowie kontrolują pogodę czy mieli niesamowicie wiele szczęścia?
- Nigdy - przyznałam cicho. Trochę się wstydziłam mojego wyznania, dlatego uparcie zadzierałam głowę w górę. Czy moje marzenie się spełni? - A ty?
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Czasami po ich spotkaniach czuła się bardziej zmęczona psychicznie niż powinna po przebywaniu z bliska osobą. Crouch z każdym rokiem nabierał wprawy w irytowaniu jej, a niezrozumienie jego intencji dosłownie ją kłuło. Odczuwa dużą potrzebę, by odkryć jego karty, ale równie mocno obawiała się o ich relacje po takim zakręcie jakby by ich napotkał. Mogli się ze sobą kłócić, obrażać, ale jakoś sobie zawsze dawali radę. Nie wiedziała jakby to wyglądało, gdyby na jaw wyszło ich sekrety. Musieliby przyzwyczaić się do nowego ładu, a istnieje szansa, że nie spodobałby się im. Obawiała się jednak o zbytnie zaangażowanie jakie może wykazać Sylvain w stosunku do tej sprawy, emocje nigdy nie były dobrymi przewodnikami i potrafiły niejednego wywieźć na manowce.
- Nie wiem tylko jak długo to będzie trwało. – Zamyśliła się patrząc na przychodzące pary, które nie zdawały sobie sprawy z ich rozterek. – Obawiam się, że możemy nie zdążyć przed ślubem. – dodaje wciąż na niego nie patrząc. Każda z przybyłych tu osób ma własne problemy, których nie da się wyczytać z postawy ich ciała czy zachowania. Siedzą one w nich na zewnątrz pozostawiając perfekcyjną kopułę, nikt nawet nie pyta szczerze „wszystko dobrze?”, bo nie chce znajdź prawdziwej odpowiedzi.
- Czy można mu zabronić starania się o zapewnienie sobie szczęścia? Nie wiem co nim kierowało, ale jeśli czuje coś do Ally, co powinno być dla ciebie zrozumiałe, to chyba jest to lepsze dla nich? – zasugerowała, choć zaraz spodziewała się, że każda więź jaka między nimi się stworzy może być dla nich niebezpieczna. Relacje między ludzkie potrafiły równie wiele niszczyć co tworzyć, gdyż czym by byli ludzie bez drugiej osoby? Po co okazywanie emocji jak nikt by ich nie odczytał? Po co mowa, pisanie gdy nikt by się do tego nie ustosunkował. Była pewna, że Lex nie gra w jednej drużynie z Averym, ale może próbuje odszukać jakąś drogę, którą mógłby podążyć, gdyby jednak do ślubu doszło.
- Søren powiedział Ci jeszcze coś interesującego? – zapytała już rozumiejąc od kogo się dowiedział, o którego kuzyna miała na myśli. I tak by się w końcu wyszło to na jaw, ale wolała to opóźnić jak najbardziej. Nie wyszło jej. – I przez złe przeczucia postanowiłeś wybadać kwestie narzeczeństwa swojej byłej? – zapytała z ironią w głosie specjalnie tak płytko oceniając jego więzi z Allison. Wiedziała, że to ktoś więcej niż zwykła była dziewczyna, ale nie mogła wyrzec się całkiem swojej złośliwości. – Myślę, że możemy współpracować. Tylko nie zepsuj tego, Crouch. – zgodziła się uśmiechając się do niego, by potem rozprostować nogi i zapatrzeć się w niebo.
- Nie wiem tylko jak długo to będzie trwało. – Zamyśliła się patrząc na przychodzące pary, które nie zdawały sobie sprawy z ich rozterek. – Obawiam się, że możemy nie zdążyć przed ślubem. – dodaje wciąż na niego nie patrząc. Każda z przybyłych tu osób ma własne problemy, których nie da się wyczytać z postawy ich ciała czy zachowania. Siedzą one w nich na zewnątrz pozostawiając perfekcyjną kopułę, nikt nawet nie pyta szczerze „wszystko dobrze?”, bo nie chce znajdź prawdziwej odpowiedzi.
- Czy można mu zabronić starania się o zapewnienie sobie szczęścia? Nie wiem co nim kierowało, ale jeśli czuje coś do Ally, co powinno być dla ciebie zrozumiałe, to chyba jest to lepsze dla nich? – zasugerowała, choć zaraz spodziewała się, że każda więź jaka między nimi się stworzy może być dla nich niebezpieczna. Relacje między ludzkie potrafiły równie wiele niszczyć co tworzyć, gdyż czym by byli ludzie bez drugiej osoby? Po co okazywanie emocji jak nikt by ich nie odczytał? Po co mowa, pisanie gdy nikt by się do tego nie ustosunkował. Była pewna, że Lex nie gra w jednej drużynie z Averym, ale może próbuje odszukać jakąś drogę, którą mógłby podążyć, gdyby jednak do ślubu doszło.
- Søren powiedział Ci jeszcze coś interesującego? – zapytała już rozumiejąc od kogo się dowiedział, o którego kuzyna miała na myśli. I tak by się w końcu wyszło to na jaw, ale wolała to opóźnić jak najbardziej. Nie wyszło jej. – I przez złe przeczucia postanowiłeś wybadać kwestie narzeczeństwa swojej byłej? – zapytała z ironią w głosie specjalnie tak płytko oceniając jego więzi z Allison. Wiedziała, że to ktoś więcej niż zwykła była dziewczyna, ale nie mogła wyrzec się całkiem swojej złośliwości. – Myślę, że możemy współpracować. Tylko nie zepsuj tego, Crouch. – zgodziła się uśmiechając się do niego, by potem rozprostować nogi i zapatrzeć się w niebo.
Strona 2 z 15 • 1, 2, 3 ... 8 ... 15
Wzniesienie
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset