Cecilie Morgan
Nazwisko matki: Lestrange
Miejsce zamieszkania: Obecnie Londyn
Czystość krwi: czysta ze skazą
Zawód: nie ma pracy dla ludzi z jej wykształceniem
Wzrost: 171cm
Waga: 56kg
Kolor włosów: ciemne
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: lekko drga jej powieka, gdy się denerwuje
12 cali, sztywna, osika, łuska kappy
Slytherin
Lew
Siostra, która wyszła za szlachcica
Wanilia
Leżąca leniwie na łóżku, karmiona winogronami przez służbę
Historia magii (genealogia czarodziejów)
Nie interesuje się tym
Jazda konno
Klasyczna oczywiście
Dakota Johnson
No więc (mama zawsze mi mówiła, że nie powinnam zaczynać tak zdania. Ale ona była starą wariatką, więc rzadko ją słuchałam) urodziłam się 27 lat temu, dość dawno jak na dziewczynę z prawie że szlacheckiego rodu. I dość dawno jak na dziewczynę (a może raczej kobietę) wciąż niezamężną. Doskonale wiem, co mówi o mnie rodzina ze strony matki (pomijając westchnięcia ulgi, że nie noszę ich nazwiska i że już dawno pozbyli się niechcianego balastu), która wydała ją za Morgana tylko dlatego, by nie musieć znosić jej psychicznej choroby. A może mieli chwilę dobroci i dlatego zaakceptowali mężczyznę z nieszlacheckiego rodu? Kogo to zresztą dzisiaj obchodzi. Moja matka nie żyje, siostra okazała się niegodna nosić naszego rodowego nazwiska (i pewnie gnije gdzieś na Nokturnie, żebrząc o kawałek chleba), a ojciec wciąż fanatycznie szuka dla mnie narzeczonego. Nie mam mu tego za złe, bo przecież wiem, jak strasznie chciałby dla swojej córki (jedynej? Przecież Cressida już się nie liczy) jak najlepiej, a cóż jest lepszego od wydania jej za mąż za szlachcica, który podniósłby status społeczny ukochanego dziecka? Nie protestuję więc, chociaż cała aż się burzę wewnątrz na myśl o tym, że mam zostać oddana – oddana! Jak jakaś rzecz! - obcemu mężczyźnie. Tak więc (wybacz, mamo), moje życie było stosunkowo nudne, nie licząc szalonego szkolnego okresu, jednak od powrotu do Hogwartu byłam raczej... mało wymagającym dzieckiem. Zaszywałam się w bibliotece lub chodziłam po naszym ogrodzie i rozmyślałam – z oczywistych względów głównie o takich sprawach jak czystość krwi, kwestia mugoli, szlachectwo, do którego dążył mój ojciec. W naszym domu rzadko mówiło się o czymś innym, a nawet wizyty przyjaciół i znajomych rodziny często kręciły się wokół tych wątków. Co więc miała robić osiemnastoletnia, dwudziestoletnia, dwudziestopięcioletnia... i tak dalej, i tak dalej dziewczyna, pozbawiona męskiego towarzystwa, a nawet towarzystwa rodzonej siostry? Byłam pod silnym wpływem ojca i widać to było w każdym moim geście: czasami zachowywałam się wręcz niepoprawnie arogancko, uważając się za kogoś lepszego od innych – słusznie, bo byłam lepsza od tych plugawych mugoli – lecz w stosunku do ludzi, którzy w społecznej hierarchii stali znacznie wyżej ode mnie. A wszystko dlatego, że prócz zasad panujących w domu i ostrego podejścia do czystości krwi... poznałam w Hogwarcie kogoś, kto miał całkiem podobne poglądy. W przeciwieństwie jednak do mojego ojca i całej rodziny, mówił o nich z tak niesamowitą lekkością, z taką nowością i zupełnie innym spojrzeniem, że pociągało mnie to niemiłosiernie.
Wróćmy więc na chwilę do czasów szkolnych i do momentu, gdy poznałam Toma. A raczej pomińmy to milczeniem - wystarczy, że potem omijałam go zręcznie przez kolejne cztery lata (co nie było łatwe, w końcu byliśmy w jednym domu), by w końcu spotkać go ponownie w bibliotece i przyłapać na przeglądaniu działu ze starymi magicznymi genealogiami. Nie pamiętam już, o czym wtedy rozmawialiśmy, ale po kilku tygodniach nasza znajomość stała się bardziej owocna; Tom z coraz większym zaangażowaniem dzielił się ze mną swoimi poglądami, a z coraz większą ufnością chłonęłam jego słowa aż do momentu, gdy skończył szkołę. Nie przerwaliśmy jednak znajomości, wysyłając sobie listy – czyż to nie jest absurdalne? Łączy mnie z mężczyzną pewna więź, uzależnienie wręcz, a jednocześnie czuję nienasyconą niechęć do płci brzydszej? - w których coraz zuchwalej podejmowałam temat czystości krwi i sprawy mugolskiej. Tom był bardziej ostrożny, ale i tak wiedziałam, że ceni sobie moją lojalność i zgodność poglądów. Po jego odejściu z Hogwartu poświęciłam się nauce, wiele miejsca w planie zajęć przeznaczając na wchłanianie wiedzy z zakresu obrony przed czarną magią (ale nie po to, by się bronić, lecz by wiedzieć przed czym mam to robić), zielarstwa, zaklęć i historii magii. Chociaż z tej ostatniej interesowały mnie jedynie czarodziejskie sukcesy, wygrane wojny i podboje (niestety mało które dotyczyły zwycięstw nad brudnymi mugolami). Nic dziwnego, że właśnie z tych przedmiotów otrzymałam najlepsze oceny, z innych uzyskując jedynie zadowalające. Nie martwiłam się jednak swoją przyszłością, bo nawet przy beznadziejnych wynikach wiedziałam, że ojciec przyjmie mnie z otwartymi ramionami... i wcale nie będzie wysyłał do żadnej pracy. Byłam jego jedyną nadzieją na wkupienie się w łaskawość szlachty i pielęgnował mnie niczym wątłą różę, którą nawoził, chronił przed zimnem, wiatrem i nadmierną wilgocią. A ja... cóż, wykorzystywałam ojca w każdym calu, możliwie jak najdłużej odwlekając moment podjęcia pracy i wybycia do Londynu. Och, owszem, od czasu do czasu próbowałam różnych zajęć: byłam stażystką w aptece z magicznymi ingrediencjami, próbowałam zadomowić się w Ministerstwie (gdzie pracę załatwił mi tata), ale powiedzmy sobie szczerze – nie jestem stworzona do fizycznych zajęć. Organizowanie przyjęć, piękne wyglądanie, uśmiechanie się (skromnie) do kawalerów jak najbardziej. Ale ranne wstawanie, wysłuchiwanie petentów i mieszanie w brudnych kotłach? Nie, nie, nie.
Muszę chyba stwierdzić z przykrością, że zmarnowałam potencjał, który narodził się we mnie w szkole. Należałam tam do klubu pojedynków, byłam prymusem na lekcji zielarstwa i gdybym chciała, swoją karierę mogłabym poprowadzić w tym kierunku. Zamiast tego wybrałam bycie damą i teraz... ech, teraz się to na mnie mści. Nie pracuję, nie mam więc żadnych znajomych z pracy, moim głównym towarzystwem jej ojciec i prócz rzadkiej korespondencji od Toma byłam właściwie pozbawiona kontaktu z zewnętrznym światem. Na własne życzenie, bo w jakiś sposób lubiłam moją samotność. Lubiłam wdzięczny ton fortepianu, na którym grywała moja matka i delikatne dźwięki skrzypiec, które stały się moim towarzyszem w długiem zimowe wieczory, gdy w kominku trzaskał ogień, a spod moich dłoni płynęła piękna muzyka. W jej akompaniamencie ojciec opowiadał o historii swojej rodziny, o rodzinie Lestrange i o innych szlacheckich rodach. Czasami zbywałam lekko jego napomknienia o zamążpójściu, by innym razem z ciekawością słuchać jego propozycji. Może któryś z kandydatów jednak by mi się spodobał? Ojciec nie zajmował się tylko wyszukiwaniem dla mnie kawalerów. Dbał też o moją edukację, a raczej o jej uzupełnienie. Gdy posiadłam już stosowną wiedzę dla młodej damy, nauczyłam się jeździć konno, potrafiłam pięknie śpiewać (no dobrze, w tym celu wynajął guwernantki. Dla prawie dwudziestoletniej pannicy! I to moja matka była szalona?), pokazał mi zaklęcia, których nie nauczyłabym się nigdzie indziej. Czarna magia... a raczej jej pierwsze zalążki, pochłonęła mnie do granic możliwości. Z okolicy dworku zniknęły wszelkie zwierzątka, które potem zakopywałam w ogrodzie. Nie przejmowałam się ich losem, służyły mi tylko do ćwiczeń, do sprawdzania swoich umiejętności w mrocznej magii. Którą wkrótce posiadałam w zadowalającym ojca stopniu. Lata mijały, a ja prócz ładnego wyglądania, cudownego zapachu i uwodzicielskiego spojrzenia pozbawiona byłam właściwie innych pozytywnych cech. Moja egzystencja kręciła się wokół biblioteki, ogrodu i pokoju muzycznego.
Przynajmniej do czasu, aż pewnego dnia ojciec nie wpadł do mojego pokoju i z entuzjazmem nie powiedział, że wysyła mnie do Londynu. Do Londynu, który był tak daleko od rodzinnej posiadłości, że nawet nie chciałam o tym myśleć. Do Londynu, w którym prawdopodobnie siedziała gdzieś moja (była) siostra. Do Londynu, gdzie czekał na mnie mój kuzyn, Caesar, za którego pomocą miałam znaleźć sobie męża. To znaczy on nie wiedział o niecnym (wciąż nie mogę w to uwierzyć) planie mojego ojca – w liście, jaki wysłał mu rodziciel, była jedynie informacja o tym, że szukam zajęcia, że mam doskonałe wykształcenie i mogę mu pomóc... zajmując się chociażby dokumentacją jego prześwietnej restauracji. Oczywiście ojciec wziął go bardziej pod włos i wstawił gadkę o tym, że szlachcic powinien się skupić na ważniejszych rzeczach niż tony papieru (na przykład na swojej żonie. Chyba powinnam go uświadomić, że już nie żyje), a ja sprawię, że będzie miał więcej wolnego czasu. Prawie oplułam się ze śmiechu, nie mogąc uwierzyć w naiwność mojego ojca – czy on naprawdę sądził, że wysyłając mnie do burdelu (może nie wiedział o podwójnym interesie mojego kuzyna) sprawi, że upoluję mężczyznę swojego życia? W każdym razie na nic zdały się moje protesty i pewnego dnia stanęłam na progu swojego nowego mieszkania, jakiejś małej kawalerki, którą zakupił dla mnie ojciec i ze świadomością, że za kilka godzin znów ujrzę Caesara. Może przestał być już małym gówniarzem, który z daleka wyglądał jak żałosny wypłosz (w czasie tych kilku spotkań, raczej wymuszonych, gdy moja matka jeszcze zapraszała do nas swoją rodzinę)? Niestety nie miałam większego wyboru, bo z moim brakiem doświadczenia i - chyba muszę to w końcu przyznać - lenistwem, znalezienie innego zajęcia graniczyło z cudem. Tak jak znalezienie męża, bo mimo oczywistych zapędów ojca, wcale nie zamierzałam się nawet oglądać za kandydatami.
Mimo wieku wiedziałam, że wciąż wyglądam młodo i że gdybym się postarała, upolowanie jakiegoś szlachcica nie byłoby wcale trudne. Nie chciałam tylko myśleć, że im jestem starsza, tym maleją moje szanse na dziecko, a grono młodych kandydatów mogło się zamienić w podstarzałe kółko arystokratycznych dżentelmenów. Może więc lepiej powinnam się zastanowić nad tym małżeństwem... dla własnego dobra. I dla dobra mojej rodziny. W końcu te wieloletnie wzmianki o szlachectwie, o czystości krwi o naszej rodowej dumie nie mogły pójść na marne. Chciałam wyjść za szlachcica, nosić szlacheckie nazwisko... ale z drugiej strony ceniłam sobie swoją panieńską wolność. Być może mój mąż zacząłby mnie ograniczać? Pozbawił możliwości długich spacerów? Czytania? Grania? Ech, tyle pytań i tak mało odpowiedzi.
13 | |
0 | |
5 | |
0 | |
0 | |
7 | |
0 |
Różdżka plus 10 punktów statystyk
[bylobrzydkobedzieladnie]
Witamy wśród Morsów
prządką