Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Pomost
Liczne mniejsze ogniska ciągnące się wzdłuż plaży wydawały się nieco bardziej ustronne. Przy kilku serwowano ciepłe pieczone ziemniaczki z solą, odrobiną masła i kubkiem orzeźwiającej maślanki. W tej okolicy dało się również spotkać najwięcej starszych czarodziejów, którzy odpoczywali, ciesząc się widokiem bawiącej się młodzieży i wspominając własną młodość, wielu z nich opowiadało przy ogniskach interesujące historie sprzed dziesiątek lat, a najstarszy spośród nich - nawet sprzed wieku. Ciekawi dawnych zwyczajów młodzi czarodzieje wysłuchiwali tego z zapartym tchem. Pozostali odchodzili niewzruszeni, dołączając do beztroskich zabaw. Wybrzmiewała wyliczanka chodzi lisek koło drogi śpiewana w rytm prymitywnej fujarki, gdy spore grono młodych czarodziejów bawiło się w tę zabawę, chętnie witając każdego, kto zechciał do nich dołączyć.
Im dalej od głównych ognisk tym okolica wydawała się cichsza i ustronniejsza. Odpoczywający tutaj czarodzieje nie mieli na twarzach tej pogodnej radości, wydawali się zatroskani. Wiele kobiet siedziało z dziećmi, ale bez ojców, wielu mężczyzn było okaleczonych. Okryci kocami, które rozdawano przy straganach na jarmarku, szukali wytchnienia.
Na plaży rozstawiono wiklinowy kosz z białymi lampionami. Wieczorem, kiedy słońce zachodzi za horyzont, a wiatr zaczyna wiać w stronę morza, uczestnicy festiwalu mogą zapalić je prostym zaklęciem i posłać do nieba wraz ze swoimi marzeniami. Na koszu wisi szarfa z mottem Prewettów: ab imo pectore, a same lampiony mają symbolizować miłosny lot Aenghusa i Caer – bohaterów rodowej legendy, którzy w postaci łabędzi spędzili w powietrzu trzy dni i trzy noce.
Na mniej zatłoczonej plaży najłatwiej jest odnaleźć bursztyn - zwany morskim złotem - wyrzucany przez fale. Jest to znalezisko rzadkie, lecz magiastronomowie twierdzą, iż święto żniw związane jest z ruchami gwiazd, które wywołują przypływy niosące magiczną aurą ściągającą ten cenny i piękny surowiec do brzegu. Aby przeszukać piasek nad brzegiem należy rzucić kością k10, w przypadku uzyskania wyniku 1-3 można rzucać ponownie w kolejnym poście. W przypadku uzyskania wyników 1-3 trzy razy z rzędu postaci marzną dłonie i może próbować ponownie dopiero po ogrzaniu się przy ognisku.
- Bursztyny:
- 1: Nic nie znajdujesz.
2: Nic nie znajdujesz.
3: Nic nie znajdujesz.
4: Znajdujesz mały bursztyn o jasnozłotym ubarwieniu.
5: Znajdujesz mały bursztyn o miodowym ubarwieniu.
6: Znajdujesz mały bursztyn o kasztanowym ubarwieniu.
7: Znajdujesz nieco większy bursztyn z inkluzją owada.
8: Znajdujesz nieco większy bursztyn z inkluzją rośliny.
9: Znajdujesz duży ładny bursztyn z inkluzją rzadkiego pięknego kwiatu paproci.
10: Znajdujesz duży bursztyn, który nieznacznie połyskuje ciepłą aurą pomimo wyjęcia go z zimnej wody. Postać z geomancją na poziomie I rozpozna w nim świetlny bursztyn (Kwiat paproci zatopiony w bursztynie, który można oprawić w wisior albo pierścień lub rozbić na bransoletę albo naszyjnik. Legenda głosi, że podarowana od ukochanej osoby zaklina w sobie miłość i ogrzewa Bije ciepłem, działa tylko na obdarowaną osobę - chroni przed zimnem, a nawet zamarznięciem. Rzucenie zaklęć związanych z zimnem na osobę posiadającą bursztyn wymaga o 10 oczek więcej), po rozpoznaniu możesz zgłosić się po jego dopisanie do ekwipunku postaci w aktualizacjach.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:09, w całości zmieniany 1 raz
Wydawało jej się, że czasy użalania się nad sobą dawno już minęły, a Jessa pogodziła się z tym, że najważniejszym mężczyzną w jej życiu już na zawsze pozostanie Amos, lecz widok zakochanych par, kwitnących romansów i wszechobecnej miłości po prostu ją przytłaczał. Splotła swój wianek, lecz w morską toń rzuciła go ze złością, gdy kątem oka zauważyła scenkę rozgrywającą się kilkanaście metrów dalej. Nie spodziewała się, że tak bardzo dotknie ją fakt, iż każda z koleżanek odnalazła dla siebie kawalera, z którym gotowa była spędzić resztę Festiwalu. Zapewne sprawy miałyby się inaczej, gdyby syn mógł towarzyszyć jej w Dorset, jednak nie zamierzała ryzykować i zabierać go do miejsca, w którym o wybuch anomalii było łatwiej, niż o sproszkowany róg dwurożca w porządnej cenie. Prócz przyjaciół nie miała więc u boku nikogo drogiego ani nawet całkiem nieznajomego, do kogo mogłaby robić maślane oczy lub z kim pozwoliłaby sobie na niezobowiązujący flirt. Frustrowało ją to, irytowało, aż w końcu poczuła, że jest po prostu tym faktem rozgniewana. A idealnym lekarstwem na negatywne emocje było zawsze latanie na miotle.
Chwyciła więc swoją, wysłużoną lecz wciąż ukochaną i ruszyła w drogę z Otterton do Weymouth, która zajęła jej raptem półtorej godziny. Czując wiatr smagający ją po twarzy nie myślała już o wydarzeniach poprzednich dni, a żal mijał wprost proporcjonalnie do każdej nowej strategii, jaka pojawiała się w jej głowie – jutro miał się tu odbyć mecz Quidditcha, którego Jessa wprost nie mogła się doczekać! Dlatego właśnie po wylądowaniu swoje kroki skierowała od razu na pomost, z którego mogła bez przeszkód podziwiać miejsce jutrzejszej potyczki. Spokojne fale rozbijały się o brzeg, a słońce śmiało przeglądało się w błękitnej tafli, lecz Diggory nie potrafiła doceniać walorów pogodowych – jeśli utrzymają się do jutra, mogą utrudniać grę. Widoczność była kluczowa, jeśli nie chcieli uciekać się do korzystania z tych wszystkich wymyślnych gadżetów, których Diggory wciąż była zagorzałą przeciwniczką.
Wędrując po drewnianych deskach wpatrywała się tylko i wyłącznie w błękit nieba i morze, dlatego zbyt późno zorientowała się, że w jej stronę zbliża się znajoma sylwetka. Nie przykładając większej uwagi do rozszyfrowania personaliów znajomego, postąpiła jeszcze kilka kroków skupiona tylko i wyłącznie na rozmyślaniu o tym, czy bramki zawisną tu już dziś, czy może dopiero jutro. Karą za brak skupienia było żałosne „och”, które wyrwało się z jej ust w momencie, w którym rozpoznała Alpharda.
Zaraz potem stanęła jak wryta, a wszystkie negatywne emocje, rzekomo rozładowane podczas lotu, powróciły ze zdwojoną mocą. Panika na wieść o pożarze w Minsiterstwie i wyrzuty sumienia po tym, jak nie zdecydowała się sięgnąć po pióro, by naskrobać do niego kilka słów. Smutek i rozgoryczenie po przeczytaniu artykułu, który trafił w jej ręce zupełnym przypadkiem, gdy dziadek Diggory użyczył jej swojej gazety jako packi na muchy. Irracjonalny żal i złość z feralnego czwartego sierpnia, gdy morska toń porywała jej wianek i obmywała kolano, na którym klęczał Black…
- Krew krwi nierówna – wycedziła przez zęby zamiast powitania, a skonfundowane spojrzenie zmieniło się w nieco mniej zmieszane, a na pewno bardziej rozżalone – Gratuluję artykułu. Do czego użyłbyś mojej? Ani to czysta, ani mugolska… ewenement! – zakpiła, choć nie chciała świadomie zaczynać kłótni i brnąć w wyrzucanie swoich żalów. To było jednak silniejsze od niej, stała więc dumna i wyprostowana, pozwalając promieniom słońca padać na pokryte piegami ramiona zdecydowanie zbyt długo.
Nie zdołał ukryć zaskoczenia pierwszymi słowami, jakie wypadły z jej ust w jego stronę. Dostrzegł na jej twarzy rozgoryczenie i złość; znał te uczucia w wydaniu panny Diggory, ale tym razem całkowicie się w nich pogubił, ponieważ nigdy wcześniej nie kierowała ich przeciw niemu. Jeszcze te gratulacje wypowiedziane z jawnym szyderstwem. Czy nie mogła ich oszczędzić zarówno jemu, jak i sobie? Próbował ukryć przed nią, że zdołała ugodzić jego dumę, lecz było za późno, na jego twarzy nadal utrzymywał się okropny grymas świadczący o irytacji, której nie szło zignorować. A to nieczułością dotknąłby ją najbardziej, pozornym spokojem wręcz rozjuszył. W tej chwili bardzo chciał, aby pomyślała, że kompletnie nic dla niego nie znaczy, bo na podobne odtrącenie skazała go ona, gdy nie odpowiedziała na żaden z jego listów.
– Chyba nie powinno mnie dziwić to, że tylko tyle zdołałaś wyciągnąć z mojego artykułu – uznał z jawną urazą, a w jego ciemnych oczach buzował gniew. – To cud, że w ogóle sięgnęłaś po czasopismo naukowe. Przeczytałaś cały tekst czy raczej zatrzymałaś się na tytule, z góry zakładając o czym przyszło mi napisać? – dodał jeszcze zgryźliwiej, aby tylko zranić ją do żywego dość pośrednim wspomnieniem jej dawnej niechęci do nauki. Może równie mocno drażniło ją wytykanie przeszłości, co jego samego. Może zawstydzała pamięć o przeżytych wspólnie chwilach. A może tamte dni nic dla niej nie znaczyły i nie wracała do nich nigdy.
Czego właściwie oczekiwała tu, na tym pomoście, robiąc mu wyrzuty? Sama blisko dziesięć lat temu zerwała tę znajomość. Jedno przypadkowe spotkanie w czerwcu niczego nie zmieniało, zażyłości między nimi nic nie mogło odbudować. Dopiero teraz między nimi wybrzmiała jakże niewygodna praca, przed którą tak długo się bronili. Ta relacja nigdy nie miała sensu. Lord Black i panna Diggory – dwa kompletnie różne światy. Wcześniej mógł nie przyjmować tego do wiadomości, jednak czystość jej krwi miała znaczenie.
– To nie był artykuł o wydźwięku politycznym – wyjaśnił w końcu niecierpliwie z pomocą cichego syku, odwracając od niej wzrok. Chyba sam siebie próbował oszukać, przecież słyszał wiele opinii, które tak właśnie podsumowywały jego dzieło. Ale nie on decydował o wynikach tych wszystkich badań na temat istoty krwi w magicznych rytuałach, do których dotarł w swych źródłach. I wcale nie rozpisywał się o czystości czerwonej posoki, omówił wiele innych wątków. Dlaczego tak łatwo wszystko wypaczyła? Ona, dziewczyna, która niegdyś tak dobrze go znała.
Nie, nie poznała go nigdy. W jej obecności zawsze wstydził się swego szlacheckiego stanu, tym samym nie dając się poznać w pełni. Teraz stał przed nią lord niewstydzący się swego pochodzenia. Stał przed nią Black, który zamierzał w najbliższej przyszłości wypełnić jedną z powinności wobec własnej rodziny.
and giving it up
Największą bolączką lat szkolnych były kiepskie wyniki w nauce, a Diggory po dziś dzień uznawała wstydliwym fakt, że nie sięgała po książki z równą chęcią i zapałem, co jej rówieśnicy. Black wiedział o tym, znał jej dawne słabe punkty i potrafił uderzyć tak, by zabolało najmocniej. Czy i ona miała zniżyć się do jego poziomu i odpowiedzieć tym samym?
Na razie jednak w zielonoszarych oczach błysnęły niebezpieczne ogniki; nie zamierzała odpuścić mu tej zniewagi. Podeszła bliżej, nie rejestrując nawet skrzypiących pod stopami drewnianych desek. Chłodna morska bryza sprawiała, że rumieniec powoli znikał z jej twarzy, lecz rozgoryczenie wciąż było na niej doskonale odmalowane.
- Jak długo czekałeś, żeby mi to wypomnieć? – zapytała kpiąco, zadzierając lekko głowę, bo marzenia Alpharda z lat szkolnych wreszcie się spełniły i rzeczywiście górował nad nią wzrostem – Głupia Diggory, do pomagania mi na pewno zmusili cię siłą… a nie, zaczekaj – udała, że bardzo mocno się nad czymś zastanawia, lecz teatralność jej zachowania przesączona była złośliwością – Sam się zaoferowałeś. Już wtedy wiedziałeś, że to stracona sprawa, czy doszedłeś do tego dopiero po latach? Jeśli to pierwsze, mogłeś śmiało uzewnętrznić się w listach, tej podpałki nigdy nie miałam dość.
Nie potrafiła zapanować nad swoim gniewem, który kazał jej wyrzucać z siebie słowa, jakich w późniejszych momentach na pewno miała pożałować. Teraz jednak interesowało ją tylko odpłacenie się Alphardowi pięknym za nadobne. Skoro on mógł poruszać struny przeszłości, ona także mogła sięgnąć po tę samą broń. To nie od niej wymagało się spokoju i opanowania, to nie ona była pod obstrzałem czujnych oczu swoich rodziców i czarodziejskiego społeczeństwa. Pod tym względem miała przewagę, lecz znajdowała się w nieco gorszej pozycji, gdyż była ewidentnie bardziej poruszona spotkaniem i zajściem, niż przewidywały to wszelkie normy. I nawet jeśli na powrót miała stać się harpią, którą kiedyś była, niech tak będzie.
To nie był artykuł o wydźwięku politycznym.
- Tak, wmawiaj to sobie – prychnęła kpiąco – Za setnym razem może ci się uda i będziesz mógł dalej żyć w swojej złotej klatce zbudowanej z wyparcia. Nie łudzę się już, że się obudzisz i zobaczysz jak naprawdę wygląda teraz świat, w którym przyszło nam żyć.
Wciągnęła powietrze i przyjrzała mu się uważnie, szukając oznak mogących świadczyć o tym, że przekroczyła jakąś niewidzialną linię, zza której nie będzie już powrotu.
- I pomyśleć, że chciałam do ciebie napisać i upewnić się, że wszystko u ciebie dobrze po tym wybuchu w Ministerstwie. Szlachetnej krwi spłynęło tam tyle samo, co mieszanej – nie pytała go o wnioski płynące z jej nerwowej wypowiedzi. Jeśli chciał, mógł wyciągnąć je sam.
Ta reakcja, jak mu się zdawało, szybko minęła. On z kolei nie musiał kilkukrotnie zachęcać do podzielenia się swoimi problemami, bo na całe szczęście, nie próbowała ukrywać w czym jest problem… pomijając ten z podaniem właściwej nazwy tego jednego ważnego składnika. Głupio mu zresztą byłoby opowiadać między innymi o dzisiejszych zawodach i o tym, że nieszczęśliwie się zakochał.
– Trzminorka?... – zapytał, chcąc się upewnić, że chodziło właśnie o ten miód. Zgadzałby się z podawanym przez nią opisem. Ale co? Zjadła go? Od tak?
On sam jeszcze nie uchwycił całości. Nadal nie wiedział w czym dokładnie tkwiło sedno problemu i żalu czarownicy. Z kolejnymi słowami tylko coraz mocniej się dziwił. Z niedowierzaniem spoglądał na ciasto, które trzymała nieznana mu kobieta. Czy to oznaczało, że to, co trzymała miało w sobie ten właśnie miód? Spojrzał na nią przerażony. Głupio mu było powiedzieć „wyrzuć to!” albo „wypluj to!”, skoro sama powiedziała, że zrobiła to według przepisu jej mamy. Bardziej chciałby ją pocieszyć… ale tu pojawiał się kolejny problem, bo dziewczyna podetknęła mu ciasto niemal pod nos, zachęcając do przekonania się.
Powinien odmówić, bo wiedział czym mogło to się skończyć. Zresztą i tak nie miał na nic ochoty. W głowie miał tylko jedną rzecz. Śliczną blondynkę, która tego dnia poprosiła go o zdjęcie butów. Nie mógł tak zacząć się mazać. Jeszcze by go dostrzegła ta lady i co by wtedy zrobił? Z drugiej stron nie wypadało od tak wyrzucić podtykanego ciasta. Ale wypadało mu go brać i tak jeść? Co powinien zrobić? Patrzył to na nią, to na ciasto, potem rozejrzał się dookoła, jak gdyby chciał wypatrzeć lady z labiryntu. Może powinien znaleźć jakieś ładne słowa… ale nie, czarownica skutecznie naciskała. Nabrał powietrza. Kiedyś posiadanie ogromnego zasobu empatii źle się dla niego skończy. Uśmiechnął się żałośnie. Dobrowolnie pakował się w wyjątkowo nieprzyjemną sytuację, a wszystko przez to, że postanowił sprawdzić czy wszystko było w porządku. Oderwał kawałek ciasta, przymknął oczy i przełknął go. Nie trzeba było czekać długo, żeby sam poczuł się wyjątkowo żałośnie. Placek był dobry, tak mu się zdawało, ale smutek jaki się w nim rozprzestrzenił był okropny.
– Dobre – odezwał się, choć jego twarz wcale tego nie mówiła. Zjadłby więcej, gdyby nie ten miód trzminorka. Patrzył w ciszy na blachę. Od razu przypomniał sobie o tym drobnym uśmiechu tajemniczej lady po tym jak wygrał kolejne zawody. Płakał wyjątkowo żałośnie. – Dobrze pieczesz, ale ten miód… – mruknął przez łzy. – Dlaczego dali tobie akurat ten przeklęty miód? Dlaczego nie spotkałem tutaj tej ślicznej blondynki? - zawył żałośnie, przecierając oczy. – Przepraszam, ale nie mogę więcej.
[bylobrzydkobedzieladnie]
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Ostatnio zmieniony przez Anthony Macmillan dnia 26.08.18 18:24, w całości zmieniany 1 raz
Uwierzył, że to zrobiła. Spaliła listy od niego. Listy, nad którymi pochylał się przez długie godziny, tak skrupulatnie dobierając słowa w obawie przed nakreśleniem niedorzecznie brzmiących zdań. Te same listy, które pisał z mocniej bijącym sercem, czerwonymi plamami zawstydzenia na policzkach, zatajając ten fakt przed bliskimi na wszelkie możliwe sposoby. Nigdy nie zostały mu zwrócone, dlatego też łudził się, że być może są dla niej cenne. Dla niego takie właśnie były. Pisywał je z oddaniem, starannie składał i ostrożnie chował do kopert, a potem upraszał sowę o zachowanie korespondencji w jak najlepszym stanie. Jakiż był naiwny! Musiała mieć z niego prawdziwy ubaw, młody lord Black uganiający się za Gryfonką. A może nie tylko ona go wyśmiewała, równie dobrze mogła opowiadać o jego dziwacznym afekcie innym pannom podczas wieczornych rozmów w dormitorium. Zapewne nie czytała tych listów, które słał, gdy opuściła szkołę, od razu rzucała je w ogień.
– Obcowanie z twoją głupotą udowadniało mi jak wdzięczny powinienem być rodzicom za nauki pobrane już we wczesnym dzieciństwie – odgryzł się z podłym uśmieszkiem tańczącym na ustach. Był on zaledwie pierwszą warstwą beznamiętnej maski, którą próbował rozpaczliwie przyzwać. Złość jednak była zbyt silna, targała jego duszą, wypalała go od środka. Musiał wypowiedzieć te zjadliwe słowa. Kolejne już cisnęły mu się na usta.
– I niby jak ten świat wygląda? – wyrzucił z siebie donośnie, patrząc jej prosto w oczy, nie dając otumanić się ich barwą, choć wcześniej uznawał ją za wspaniałą. Nie był już naiwnym nastolatkiem, którego onieśmielała bliskość z jakimkolwiek dziewczęciem. – Ślepi ludzie zarzucający nas ograniczeniami – warknął z irytacji. – Otumaniający chorymi ideami, że wszyscy mogą być równi, a pochodzenie nie ma znaczenia – przedstawiał dalej swój pogląd na rzeczywistość, nie bojąc się już, że może powiedzieć przy niej zbyt wiele, narażając się tym samym na pogardę z jej strony. – Co złego widzisz w tym, że czystokrwiści czarodzieje chcą zachować swoje tradycje budowane od pokoleń? Co złego twoim zdaniem jest w tym, że nie każdy chce mieszać się z mugolami, którzy nie są w stanie uszanować naszej kultury?
Miał dość ignorancji, z jaką mierzył się przez siedem lat swojej edukacji. Adepci sztuki magicznej niezbyt zainteresowani dociekaniem o początkach magii, jej istocie, usatysfakcjonowani tym, że mogą po prostu machnąć różdżką i wykonać kilka magicznych sztuczek, bądź spróbować polatać na miotle. Niedobrze mu się robiło na samo wspomnienie. Również Jessa nie szukała innych możliwości, zadowoliła się tylko powierzchownym aspektem magii. Z kolei Black marzył o jej zgłębianiu, szukaniu odpowiedzi na gnębiące go pytania.
– Ale jak zwykle nie napisałaś nic – odparł z goryczą, obrzucając ją pogardliwym spojrzeniem. Lecz w czeluściach ciemnych zwierciadeł duszy kryło się więcej, jakby próbowały z nich wyjrzeć na świat ślepia zranionego boleśnie zwierzęcia. – Na twoim miejscu ubolewałbym, że i moja krew nie została przelana tamtego dnia. Jakąż straszną kreaturą jestem teraz w twoich oczach.
Czy potrafiłaby jeszcze z przyzwoitości zaprzeczyć tym słowom? Nie, w obcej złości chętnie by im przytaknęła, na pewno. A jednak czekał na jej odpowiedź, nie odrywając od niej surowego spojrzenia.
and giving it up
Pękało jej serce, gdy tak się do niej odnosił, lecz ona sama zacięcie brnęła w tę farsę dalej, pragnąc odwdzięczyć mu się jeszcze bardziej soczystymi od złośliwości słowami, lodowatym spojrzeniem i grymasami nieukrywanej odrazy. Cóż z tego, że próbowała, skoro rumieńce doskonale ją zdradzały; wiele osób nazwało ją głupią, lecz ta obelga w jego ustach miażdżyła jej pewność siebie i sprawiała, że chciało jej się płakać. Nie mogła dać mu tej satysfakcji i nawet jeśli będzie musiała zadławić się własnym szlochem, nie wypuści go na światło dzienne.
I niby jak ten świat wygląda?
Spojrzeniem rzucił jej wyzwanie, lecz wytrzymała je dzielnie i nie cofnęła się ani o krok, chociaż trzęsła się ze złości, a na język spływało jej tyle jadu, że musiała pozbywać się go niemalże w ilościach hurtowych.
- Z nas dwojga to ty jesteś ograniczony. To ty nie możesz zadawać się z kim chcesz, nie możesz realizować się w swoich pasjach – pamiętała wyraz jego twarzy, gdy w Liquid Paradise opowiadał jej o dalekich podróżach; widziała wtedy, że wciąż o nich marzy. Co się zmieniło przez te tygodnie, dlaczego musieli palić za sobą wszystkie mosty? – To wasze tradycje są chore. Dlaczego ludzie nie mogą po prostu mieć wyboru? Sam z siebie uklęknąłeś w wodzie, czy ktoś cię zmusił do tej błazenady? – zapytała, poruszając wreszcie temat, który dla własnego dobra powinna pozostawić zakopany głęboko pod warstwą swojego żalu.
Nie miała prawa mu tego wygarniać, to była jego osobista sprawa, a jej słowa stanowiły cios poniżej pasa. Lecz jego idee były dla niej niezrozumiałe, nie mogła pojąć, jak ktoś może mieć tak bardzo ograniczone spojrzenie. Cóż złego było w dążeniu do równości? Początki magii niech pozostaną dla naukowców, a dla dobra jej przyszłości wszyscy powinni zastanowić się, w jakim społeczeństwie żyją. Zanim unicestwią sami siebie w swoim pędzie ku czystości.
Dawniej usiedliby w cieniu rozłożystego dębu i – upewniając się, że nikt nie zwraca na nich uwagi – wymienili się poglądami w kulturalny sposób, zamiast wydzierać na siebie i krzywdzić każdym kolejnym słowem. Co się stało, że dwoje dorosłych dogadywało się gorzej, niż dwoje nastolatków lata temu?
Wspomnienie listów, choć przywołała je sama, wywołało kolejny rumieniec na jej twarzy. Nie miał pojęcia, że wciąż trzymała je wszystkie, nie mógł wiedzieć, że blefowała. W jego ciemnych oczach zauważyła, że łatwo połknął to kłamstwo. Może po prostu chciał w nie uwierzyć? Tak na pewno byłoby łatwiej.
- Nie uważam cię za straszną kreaturę, jest mi ciebie po prostu żal – westchnęła z politowaniem, przyglądając się jego sylwetce od czubka głowy aż po idealnie wypastowane buty, zroszone odrobinę przez ściółkę, przez jaką przeszło mu się moment temu przedzierać – Może i jesteś mądrzejszy, ale na pewno nie jesteś wolny, a najgorsze jest to, że podświadomie doskonale o tym wiesz. Gdzie twoja matka, kręci się tu blisko? Złożyłabym jej uszanowanie, gdyby wasza tradycja mi na to pozwoliła – zakpiła gorzko – Zaplanowała ci już całe życie? Jest w nim miejsce na Quidditcha, na dalekie podróże, na oddychanie pełną piersią? Masz rację, ślepi ludzie naprawdę zarzucają was ograniczeniami…
Założyła ręce na piersi, szykując się na kontratak, choć miała wrażenie, że wyłożyła mu swoją prawdę naprawdę spokojnie, zważywszy na sytuację, w której się znaleźli.
Dawna bliskość przepadła, nawet jeśli wspólnych wspomnień czas nie zdołał zatrzeć. W którym momencie nadeszła dorosłość, rzeczywistość w końcu musiała się odezwać, a nawet całkowicie ich przytłoczyć. Nie było już tamtej zbuntowanej Gryfonki i tego niepewnego siebie Ślizgona. Teraz ostrymi spojrzeniami mierzyło się dwoje ludzi, których nawet w przeszłości wcale nie łączyło tak wiele, a obecnie nie łączyło praktycznie nic poza samą przeszłością z lat szkolnych. Na chwilę udało im się odejść od wyrzutów opieranych na dawnej wiedzy o sobie nawzajem, nagle ich gwałtowna wymiana zdań zaczęła mocno ocierać się o politykę. To Black pociągnął ten wątek, mając już tak bardzo dość tej cholernej poprawności politycznej zabijającej zdrowy rozsądek wśród społeczeństwa. Lecz Jessa szybko powróciła do osobistych przytyków. A może sam ich nie zaprzestał? Spoglądał na nią wręcz z odrazą, jednak prawdziwe obrzydzenie czuł przede wszystkim do siebie. Kolejny raz władzę nad nim brały emocje. Czy specjalnie doprowadziła go do furii, dobrze wiedząc, że właśnie tej części natury nienawidzi w sobie najbardziej? Zmieniła się prze te lata aż tak bardzo, aby stać się niezwykle perfidną kobietą? Równie dobrze zawsze mogła właśnie taka być, ale nie zauważał tego, zbyt mocno zaślepiony tym paskudnym zauroczeniem. Jakże w tej chwili nią gardził.
Prawda w jej słowach oszołomiła go. Nie chciał tego słuchać, a jednak nie miał wyboru. Ledwo był w stanie utrzymać na niej spojrzenie, jeszcze bardziej przejmująco ciemne od spalającego go wściekłości. Teraz nie mógł przyznać jej racji. Był Blackiem, nie powinien wstydzić się swego pochodzenia, a nawet związanych z tym powinności.
– I kto tu ma ograniczone spojrzenie – wysyczał hardo. – Nawet przez myśl ci nie przyszło, że mogłem paść na kolana przed kobietą, bo tego chciałem? – spytał z irytacją, usta jednak układając w bezczelny uśmieszek. – Boli cię to, że mam jasną przyszłość, gdy twoja wciąż nie jest klarowna? Skoro zmuszona jesteś do szwendania się po labiryncie z tym prymitywem Wrightem, zapewne nie masz szans na ułożenie sobie życia.
To był nieprzemyślany strzał. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bliski był nakreślenia jej rzeczywistej sytuacji. Samotna matka, którą narzeczony opuścił przez wieść o ciąży. Unikał informacji o jej osobie, zarówno o karierze i życiu prywatnym, gdy tylko dowiedział się o jej zaręczynach. Jednak do myślenia dawało to, że nic nie słyszał o jej zmaganiach w labiryncie z mężem, za to zdążył dowiedzieć się o wyczynach panny Diggory z Josephem Wrightem. Dlaczego obraz tej dwójki razem go irytował? Bezwiednie zaciskał boleśnie dłonie w pięści, póki knykcie całkiem nie zbielały od siły nacisku. Coraz ciężej było mu oddychać.
Żałowała go! Naprawdę musiała być głupia, skoro żałowała jakiegokolwiek lorda i to z rodu dyskredytującego ją przez posiadanie mieszanej krwi. Nie chciał jej parszywego współczucia. Nie chciał litościwego spojrzenia. Nie chciał jej wersji prawdy, którą szastała na prawo i lewo bez zastanowienia. Tak bardzo nie chciał mieć z nią nic do czynienia. Na wzmiankę o matce planującej jego życie mocniej się w nim zagotowało. Czy to był punkt kulminacyjny? Zarzut o braku wolności miał być tym, co dotknie go najbardziej, uderzy w posady jego jestestwa? W jednej chwili chwycił ją mocno za ramię i szarpnął nią ostro z wściekłości go rozsadzającej.
– I myślisz, że wszystko o mnie wiesz?! – wykrzyczał jej prosto w twarz bez oporów, cały czarowny na twarzy ze złości, z szaleństwem kształtującym się w czarnych ślepiach. – Jaki masz prawo mnie osądzać?! – ryknął ponownie, znów nią szarpiąc. – Ty, która się ode mnie odwróciłaś bez słowa wyjaśnienia!
Odepchnął ją od siebie, czekając na to, aż wyciągnie różdżkę i rzuci w niego zaklęciem. Wciąż jednak nie był spokojny, musiał wygarnąć jej więcej, mocniej ją zranić. Ona nie wahała się tego robić.
– A gdzie twoja matka, Diggory? – wyrzucił z siebie w końcu jadowicie. – Czyżby nie kręciła się wokół córeczki, gdy już nie ma z tego korzyści?
and giving it up
Przyłapanie go na kłamstwie przyniosło jej przypływ satysfakcji, jaka powinna zapalić w jej głowie lampkę ostrzegawczą, nie była wszakże człowiekiem, który cieszył się z czyichś porażek i z lubością wytykał błędy innym. Tym razem jednak wszystkie chwyty wydawały się być dozwolone, a zawzięta Jessa z radością posłała Alphardowi kolejny kpiący uśmieszek. Wyrzuty sumienia nie nadchodziły i nic nie mogło powstrzymać słowotoku.
- Nie przyszło, bo doskonale pamiętam nasze czerwcowe spotkanie, podczas którego zachowywałeś się jak zahukany stary kawaler – warknęła, wspominając Liquid Paradise i własny kiepski żart o wieczorze kawalerskim; była bystra i na nieszczęście dla niego potrafiła wykorzystać tamten wieczór na swoją korzyść – Więc nie pleć farmazonów o jasnej przyszłości, skoro nawet ja nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, a co dopiero ty. No, ale oczywiście winszuję zaręczyn – skrzywiła się, jakby pod nos podstawiono jej wyjątkowo brzydko pachnące danie – I życzę powodzenia w wypełnianiu obowiązków małżeńskich. Skoro tacy jesteście tradycyjni, to pewnie cała twoja rodzina będzie obserwować twoje pokładziny? – zaśmiała się w wyjątkowo okrutny sposób.
W myślach zganiła się za własne słowa, lecz jedynie dlatego, że wiedziała doskonale, ze stać ją było na lepszą obelgę – te o cielesności może nie były wysokich lotów, ale przynajmniej miały szansę trafić tam, gdzie celowała – w dumę potomka szlachetnego i starożytnego rodu Blacków.
Coś jednak trafiło i ją, jak to bywało w momentach, w których zamiast obrony wyprowadzało się kolejny atak. Czy Klub Pojedynków niczego jej nie nauczył? Jej przyszłość była klarowna, lecz na horyzoncie nie widniał nikt, z kim Jessa mogłaby spędzić resztę życia. Wspomniany Joseph był jej dobrym przyjacielem, lecz nie widziała go u swojego boku, podobnie jak żadnego innego znajomego płci męskiej. Zdziwiła ją uwaga Alpharda – czyżby obserwował jej poczynania w labiryncie? Wiedział o niej zdecydowanie zbyt wiele, niż powinien był, skoro chciał uchodzić za niewzruszonego niczym lorda wyznającego jedyne słuszne poglądy o czystości krwi.
- Jesteś zazdrosny? – zapytała, nawet rozbawiona faktem, że może jego własne słowa obrócić przeciwko niemu – Trzeba było zaprosić mnie do zabawy zanim on to zrobił.
Przez moment była naprawdę dumna z własnej, wyimaginowanej przewagi. Powinna jednak zdawać sobie sprawę, że w tej sytuacji nie ma wygranych, a oboje polegną z kretesem we własnym żalu i późniejszych, gorzkich wspomnieniach tego spotkania. Obserwowała jego oblicze, wyszukiwała najmniejszych nawet grymasów, lecz opuściła swoją gardę zbyt nisko i nie była gotowa na wybuch wściekłości, jaki wstrząsnął Alphardem.
Gdy szarpnął ją za ramię i krzyknął prosto w twarz, mogła tylko bezczynnie zezwolić mu na potraktowanie tak, jakby była bezwolną lalką; osłupiała wytrzeszczyła oczy, w których przez ułamek sekundy błysnął strach. Miała do czynienia ze wściekłym czarodziejem o całkiem wrogich poglądach – jaką miała pewność, że nie zrobi jej krzywdy? Z każdą chwilą coraz mniejszą.
Odepchnął ją wreszcie, lecz wtedy nabierała już własnego rozpędu, pragnąc zrewanżować mu się za zniewagę, której się dopuścił. Wrzała w niej krew, twarz przybrała barwę włosów, lecz nie sięgnęła po różdżkę; w pierwszym, prymitywnym odruchu podeszła bliżej, by uderzyć go w pierś, odepchnąć tak samo, jak on odepchnął ją.
- Nigdy więcej nie podnoś na mnie ręki! – postąpiła krok do przodu pragnąc sprawić, by Alphard się cofnął – Zrobiłam to dla Ciebie! Moja matka nie ma korzyści z kręcenia się dookoła mnie i ty też byś ich nie miał, wyświadczyłam ci cholerną przysługę i powinieneś być mi wdzięczny! Dzięki temu możesz teraz chodzić z podniesioną głową po całym Weymouth, zamiast ukrywać się przed członkami rodziny, która niechybnie by cię wydziedziczyła!
Nie wyjawiła mu całej prawdy, ale jakże by mogła? Rozpalona gniewem miała w głębokim poważaniu to, czy ktokolwiek ich widzi lub słyszy – chciała tylko sprawić mu przykrość i jednocześnie przynieść swojego rodzaju objawienie. Musiał wiedzieć, że miała rację, musiał jej ją przyznać.
– Kto tu niby mówi o miłości? – spytał z jawną kpiną, choć przez te słowa poczuł się po prostu źle. Trudno mu było wyjaśnić przyczyny tego stanu, to było coś jak drgnięcie w trzewiach świadczące o kiełkującym wewnątrz buncie, choć już wcześniej rozgorzał z wściekłości i uparcie rzucał kolejnymi złośliwościami. Ale wyjątkowo to jego własne słowa sprawiły mu dyskomfort. Przecież wiedział, że przy ożenku ze szlachetną damą może liczyć co najwyżej na odrobinę lojalności i w przyszłości być może na odrobinę przywiązania. – Myślisz, że liczę na miłość? To tylko mrzonka, za którą gnają głupcy – stwierdził lekko, niby całkowicie obojętnie, ledwo utrzymując spojrzenie ciemnych oczu na jej twarzy. Dawne zauroczenie miało cokolwiek wspólnego z tą rzekomą mrzonką? – Gdybyś nie zauważyła, mamy już sierpień. Powinnaś wiedzieć, że wiele może wydarzyć się w ciągu blisko dwóch miesięcy. Na przykład młody lord może wreszcie pomyśleć o wielu powinnościach, których uosobieniem może stać się piękna lady – każde kolejne słowo było jeszcze bardziej zjadliwe, lecz pod całą kpiną kryło się więcej. Czuł niesmak do niej, za to, że śmiała pouczać go na temat miłości i obowiązku względem rodu, ale mdliło go również, kiedy myślał o własnej postawie.
– Zazdrosny? – powtórzył po niej, po czym prychnął pogardliwie. Próbował udawać, że usłyszał jedną z największych niedorzeczności w swoim życiu, lecz to podejrzenie zbyt mocno ocierało się o prawdę. Nigdy nie miał okazji towarzyszyć jej przy jakiejkolwiek zabawie, to zawsze było nierealne. Ale rozpaczanie teraz z powodu przeszłości, której nigdy nie było, to dopiero byłaby niedorzeczność. – Co najwyżej ubolewam nad tak marnym wyborem, ale najwidoczniej każde z nas dostaje tyle, na ile zasłużyło.
Jak wiele osób chciałoby się znaleźć na jego miejscu? Nie sposób tego zliczyć. Pochodzenie i związane z tym korzyści godne były pozazdroszczenia. Wreszcie jego przyszłość stawała się coraz bardziej klarowna, nie było sensu przed tym uciekać. Dlaczego Jessa ośmielała się twierdzić inaczej? Nic nie wiedziała, żyła w swoim świecie nierealnych ideałów i bezpardonowo chciała narzucać je innym. Cóż złego jest w małżeństwie bez miłości? Dbanie o tradycję nie nosiło w sobie znamion zła. Nie pojmowała tego, atakowała dalej, nic zatem dziwnego, że puściły mu nerwy. Po raz pierwszy był bliski zrobienia jej krzywdy. Ledwo się opanował, przynajmniej nie wrzeszczał, co było trudne, bo Diggory nie potrafiła odpuścić. Za grosz instynktu samozachowawczego. Bezmyślna, głupia, pyska. Musiała mu oddać, więc uderzyła go w pierś, odepchnęła tak, jak on zrobił z nią przed chwilą. Potem postąpiła krok na przód, lecz uparcie nie odstąpił jej pola. Rzucał jej z góry wściekłe spojrzenia, zaraz chwytając mocno za jej rękę, zaciskając pętlę z palców na jej smukłym nadgarstku. Mógłby pogruchotać jej kości, naprawdę mógłby, aby usłyszeć ten charakterystyczny trzask. Tymczasem wsłuchiwał się tylko w jej dalsze wrzaski.
– O czym ty bredzisz? – wydusił z siebie ledwo przytomnie, pozostając jeszcze mocno otępiałym po tym, co też mu powiedziała. Czuł, że to wszystko to prawda. Sam nieraz myślał, że swym brakiem odzewu wiele rzeczy mu ułatwiła. Zdecydował się opuścić rodzime strony, a poznanie nowych zakątków świata poszerzyło jego horyzonty. Nie chciał przyznać, że ich znajomością ryzykował, a przy innym obrocie spraw, przez jeszcze większe pogłębienie tej relacji, byłby rzeczywiście bliski wydziedziczenia. – Za co przypisujesz sobie tak wielkie zasługi?! – wykrzyczał jej to pytanie prosto w twarz, znajdując się kilka centymetrów przed nią, tak bardzo blisko i po raz pierwszy tak nikły dystans między nimi wcale go nie cieszył. – Za cholerne tchórzostwo?! – dodał jeszcze głośniej, resztkami sił, nie odrywając od niej rozwścieczonego spojrzenia.
Znów coś w nim pękło, ale tym razem było to przełamanie złości. Puścił jej dłoń i cofnął się o krok, nie potrafiąc stać tuż przy niej. Wpatrywał się w nią pustym wzrokiem, nie dowierzając jeszcze jej racjom, nawet jeśli były słuszne. Jak mógłby być jej wdzięczny za to, że odwróciła się od niego bez słowa? Tak długo marzył, że pewnego dnia przyśle mu list, w którym wyjaśni wszystkie motywy, jakie stały za jej decyzją. Usłyszenie ich nawet po tylu latach nie przyniosło mu żadnej ulgi.
– Zakończmy to – zaproponował w końcu ochryple, zmęczony już tym bezsensownym starciem. Odnalazł w sobie resztki rozsądku, gdy zdał sobie sprawę z tego, jak ważną częścią żenującego widowiska się stał. Wściekłość, jeszcze chwilę temu tak gorącą, że aż buchająca niczym nieokiełznane płomienie, przerodziła się w bezkresne rozczarowanie. To była fala żalu rozlewająca się po całej duszy, która pozostawiała po sobą całkowitą pustkę. – Kiedy spotkamy się ponownie, przejdźmy obok siebie obojętnie – kolejna propozycja podyktowana rozsądkiem. – Masz moje słowo, że nie poślę ku tobie już ani jednego spojrzenia.
and giving it up
Przygryzła wargi, wyrzucając sobie w duchu chwilę słabości, która kazała jej uderzyć w sentymentalne tony. Miała nadzieję, że nawet w pojedynkę wychowa swojego syna tak, by nigdy nawet nie zwątpił w fakt, że należą mu się miłość i szacunek. W tym momencie gardziła rodziną Alpharda jak jeszcze nigdy wcześniej, a przecież żaden z pozostałych Blacków nie pojawił się na pomoście by także stanąć z panną Diggory w słowne szranki, nawet szanowna lady Black wyjątkowo trzymała się z daleka.
Czy Jessa miała w ogóle prawo mówić o miłości, skoro przydomek panny z dzieckiem przykleił się do niej na dobre? Jej jedyny w życiu poważny związek zakończył się wiele lat temu, a pierścionek zaręczynowy leżał teraz gdzieś na dnie Tamizy, lecz mimo to rudowłosa pouczała stojącego przed nią mężczyznę w taki sposób, jakby pozjadała wszystkie rozumy i jednocześnie była najszczęśliwszą, zakochaną osobą na świecie. Alphard nie znał jej historii, nie miał pojęcia o samotnym macierzyństwie i rzeczywiście mógł uważać, że Diggory szasta ideałami i wzniosłymi słowami na prawo i lewo, lecz sam fakt, iż Jessa jeszcze w nie wierzyła, zakrawał o cud. Nie ubodły jej więc dalsze odniesienia do labiryntu ani słowa Blacka o tym, że każdy dostaje to, na co zasłużył. Było jej przykro, a smutek odmalował się na piegowatej twarzy dość wyraźnie, lecz mówiła szczerze, gdy żałowała czarodzieja stojącego naprzeciwko. Zazdrościła mu naprawdę wielu rzeczy, lecz nigdy życia w złotej klatce.
Gdyby rozmowa cały czas toczyła się w tym kierunku, być może wreszcie padłyby jakieś przeprosiny lub ton głosów rozmówców złagodniałby trochę. Niestety, oboje przekroczyli granicę, zza której nie było już powrotu. Alphard miał rację, Jessa nie mogła się w tym momencie pochwalić instynktem samozachowawczym, skoro zamiast odsunąć się byle dalej, brnęła w tę dziwną szarpaninę, pragnąc natychmiast zadośćuczynić mu za fizycznie poniżenie, jakiego dokonał. Nie myślała o tym, że agresja nigdy nie jest wyjściem, że jest najgorszą z możliwych opcji – musiała mu oddać. Gdy więc złapał ją za nadgarstek, natychmiast wykręciła dłoń tak, by również i ona mogła mocno go złapać. Trwali w tej dziwnej pozie, mierząc się spojrzeniami i w głębokim poważaniu mając wszystko, co ich otaczało.
Nazwanie byłej Gryfonki tchórzem było najgorszym błędem, jaki Black mógł popełnić, bynajmniej nie dlatego, że były to puste słowa. Były prawdziwe, dlatego zabolały tak bardzo. Przez lata Jessa wmawiała sobie, że zrobiła to wszystko dla niego, że swoją decyzją ułatwiła mu życie i nie musiał martwić się o swoją reputacje, a nienazwanie uczucia, jakie do niej żywił mógł łatwo przekuć w nienawiść po tak drastycznym zerwaniu kontaktu. Być może leżało tam ziarno prawdy, lecz Diggory, wtedy skupiona głównie na sobie, podjęła egoistyczną i bardzo samolubną decyzję. Bała się tego, co może się stać, jeśli nie zerwą znajomości. Bała się tego, do czego może doprowadzić ich relacja. Bała się, że wreszcie nadejdzie moment, w którym będą musieli ją zdefiniować.
Zakończmy to.
Kolejny cios przyszedł zanim w ogóle zdążyła zareagować na poprzedni. Trafiała jej się idealna szansa do odwrotu, przyjęcie jego propozycji równało się zapomnieniu, wyplątaniu z tej przedziwnej kłótni, w jaką zaangażowali się tego sierpniowego dnia. Rozsądne, dojrzałe wyjście zakładało zerwanie wszelkich kontaktów i ignorowanie się w przyszłości. Lecz Jessa nie mogła znieść poprzedniej zniewagi, a Alphard dolał oliwy do ognia, gdy okazywało się, że najwyraźniej jest ponad to. Nie wyglądał już na rozognionego, odezwał się względnie spokojnie. Czy to rozczarowanie, zawód jej osobą? Za kogo musiał ją uważać, skoro jeszcze przed chwilą szarpał ją, by teraz powoli zacząć przyjmować postawę rasowego stoika. Czy naprawdę byłby w stanie nawet na nią nie spojrzeć? Czy to było to, czego właśnie chciała?
Rozżalona i niemalże ze łzami w oczach spojrzała na niego wściekle ten jeden ostatni raz, zanim nie podjęła zapewne trzeciej najgorszej decyzji w swoim życiu i nie ruszyła na niego z całej siły, pragnąc zrzucić go z pomostu do wody. Nie panowała nad własnymi emocjami i jeśli miała ponieść porażkę to przynajmniej widowiskową.
Być może Diggory wysnuła kilka tez ocierających się o rzeczywistość, jednak wciąż nie miała prawa szachować nimi tak swobodnie, jakby wszystkie już rozumy pozjadała. Wiele gorzkich słów między nimi rozbrzmiało, zbyt wiele. Emocje wymknęły się spod kontroli, a między nimi wzrastała coraz większa niechęć. Zmęczony był kłótnią, wylewającym się z ich ust jadem, stopniowo zaczynało brakować mu sił na posyłanie jej wściekłych spojrzeń. Odkładał na plan własne umęczenie, lecz ono w pewnej chwili urosło do takich rozmiarów, że nie mógł go zignorować. Mógłby wypowiedzieć jeszcze więcej przykrości, ale miał dość tej pętli nienawiści. Przerwał ją, odważył się zrobić to jako pierwszy, aby odejść w spokoju. Taki przynajmniej miał zamysł.
Dlaczego ten jeden raz nie mogła pokierować się zdrowym rozsądkiem? Przyglądała mu się z początku oszołomiona, potem wyraźnie zraniona, a na koniec jej zielono-szare tęczówki rozbłysły z wściekłości. Groźba bycia ignorowaną zabolała ją bardziej niż te wszystkie raniące słowa. Trudno mu było to zrozumieć. Nie był przygotowany na to, że ruszy na niego i popchnie go z całej siły, a dawna krzepa rudowłosej da o sobie znać w pełni, choć dawno już przyszło jej zrezygnować ze sportowej kariery. Utrata równowagi sprawiła, że instynktownie chwycił się czegoś, co teoretycznie pozwoliłoby mu utrzymać się w pionie. Złapał desperacko za cokolwiek. Padło na ramię Jessy. Ta nie była przygotowana na ciężar drugiego ciała ratującego się przed wpadnięciem do wody. W efekcie nie znalazł w niej oparcia, za to pociągnął ją za sobą prosto w morską toń.
Z głośnym pluskiem uderzył plecami o taflę wody. Przez chwilę był kompletnie zanurzony i w pierwszym odruchu zaczął mocno wierzgać wszystkimi kończynami. Nigdy nie nauczył się pływać. W jednej chwili przypomniał sobie swoje pierwsze i ostatnie podtopienie, kiedy to zbyt przejęty Cygnusem nauczyciel nie zważał na młodszego z braci. Pod wodą chwycił za ramię rudowłosej, przyciągając ją do siebie w próbie ratowania własnej skóry. Nie był pewien dzięki jakim zabiegom wypłynął na powierzchnię, jednak udało mu się i wówczas szybko złapał się krawędzi pomostu. Zaciągnął się powietrzem, zachłysnął przy okazji wodą, a z wrażenia rozbolały go płuca, jakby potłuczone o ograniczające im powierzchnię żebra.
– Ty wariatko! – wykrzyknął wściekle. – Ty cholerna wariatko! – powtórzył z mocą, jeszcze bardziej wzburzony, dodając wulgaryzm, który umknął z jego ust bezwiednie. – Całkiem postradałaś rozum?! Oszalałaś?!
Panika i gniew, te dwie emocje stworzyły dziwną mieszankę, przez co nie potrafił nad sobą zapanować. Brał szybkie i głębokie oddechy, wciąż uparcie nie otwierając oczu i palce zaciskając na drewnianych deskach zbitych w pomost.
– Szalona – mruczał pod nosem ledwo słyszalnie pomiędzy oddechami. – Chora baba – wydusił z siebie kolejne wyzwisko pod jej adresem. – Wariatka – te nieprzyjemne określenia przybrały postać mantry, która wypłynęła w dziwnym kształcie na powierzchnię umysłu. Musiał wyjść z wody jak najszybciej, ponownie znaleźć się na pomoście.
and giving it up
Diggory najlepszy przykład miała pod własnym dachem, gdzie dziadek nawet po śmierci swojej żony nie przestał pielęgnować pamięci o niej. Poznali się i zakochali w sobie bezpowrotnie, czego owocem był ojciec Jessy. Szli razem przez życie, ramię w ramię, wspierając się i mogąc na sobie polegać; nie brakowało im wzlotów i upadków, lecz spoiwem ich relacji zawsze była miłość. Mając tak silny wzór tego uczucia, rudowłosa po latach od zaręczyn zaczęła kwestionować czy w ogóle kiedykolwiek była zakochana w ojcu Amosa, lecz odpowiedź była zbyt trudna do zniesienia. Młodość była da niej okresem burzy najróżniejszych emocji, które oceniać można było tylko z perspektywy czasu.
I właśnie na tym poległa dziś w starciu z Alphardem – zbyt łatwo pozwoliła, by uczucia z nastoletnich czasów przyćmiły jej zdrowy rozsądek; zwątpiła we własną decyzję i przyznała mu się do tego w najgorszy z możliwych sposobów. Przy okazji nie dała się wcale poznać z dojrzalszej strony, dlatego Black miał pełne prawo by sądzić, że Diggory nic się nie zmieniła i mentalnie reprezentuje wciąż poziom siedemnastolatki, zachowując się jeszcze gorzej. Ale nie mogła nic na to poradzić, nie w sytuacji, w której wyczuła rychłe odrzucenie.
To śmieszne, że w ogóle się tym przejmowała, że ten mężczyzna jeszcze cokolwiek dla niej znaczył. Przekreśliła tę relację lata temu, a teraz zachowywała się nieodpowiedzialnie, nierozsądnie… po prostu głupio. Na pewno wyzywał ją w myślach od idiotek, ale to i tak zabolałoby mniej niż nagła zmiana nastawienia ze wzburzonego na lodowaty i przeszywający ją na wskroś. Wolała, by ciskał w nią piorunami złośliwości, niż otaczał się murem obojętności i pozwalał, by każda z jej emocji odbijała się od niego.
Była sfrustrowana i co najgorsze na tyle zdesperowana, by nie przemyśleć swojego ostatniego kroku. Popchnęła go, nie zważając na konsekwencje, a te mogłyby być olbrzymie – Alphard nie potrafił przecież pływać. Na całe szczęście nie wpadł do wody sam, a rudowłosa czując, że spada z pomostu zaraz za nim, nawet niespecjalnie walczyła o utrzymanie równowagi.
Nie spodziewała się, że od razu zostanie podtopiona, że zabraknie jej tchu i cała zanurzy się pod wodą, nie mogąc zaczerpnąć powietrza przez jakiś czas. Otworzyła oczy, lecz natychmiast zaczęły ją szczypać, próbowała się szarpnąć, lecz Alphard trzymał mocno jej ramię i choć wiedziała, że nie robił tego specjalnie, a raczej naprawdę próbował się wynurzyć, zdenerwowała się za mocno, by zachować zimną krew. Gdy wreszcie i jej udało się przebić przez morską toń i odetchnąć, odruchowo rozejrzała się za mężczyzną i upewniła się, że wszystko z nim w porządku. Bardzo wyraźnie usłyszała obelgi, jakimi ją obrzucał, dlatego uznała, że zagrożenie minęło. Nie odpowiedziała na żaden z epitetów, bo wstyd palił ją od środka, a policzki na nowo zabarwiła zdradziecka czerwień. Odwaga uleciała z niej wraz z kolejnym wydechem, a Jessa miała tylko ochotę zapaść się pod ziemię; zamiast tego zanurzyła się pod wodę i krzyknęła ile tylko miała sił w płucach. Krzyk pozostawał niemy i tylko ona sama wiedziała jak wiele emocji zlało się w jedno. Musiała uciekać.
Upewniwszy się, że Alphard wspiął się z powrotem na pomost, odwróciła wreszcie wzrok od jego sylwetki i zdecydowała się na szybkie dopłynięcie do brzegu. Nie chciała spędzać w Weymouth ani chwili dłużej. Tu leżały pogrzebane zarówno jej duma, jak i resztki godności. Ubrania ciążyły na niej, gdy stanęła wreszcie na piasku, ale udało jej się wymacać różdżkę i czym prędzej ruszyła po swoją miotłę z zamiarem odlecenia stąd tak szybko, jak szybko biło teraz jej serce.
| zt x 2
Przełom pojawił się kiedy to przy kolacji jeden z wujów rodzeństwa Prewett wspomniał o silnej anomalii znajdującej się na ich terenie. Lorraine zdawała sobie sprawę z tego, że te atakowały już każdą część ich magicznego świata i nie wyglądało na to by mogli się ich szybko pozbyć. Dojście do każdego z tych miejsc było niemalże niemożliwe, a i tak ciągle powstawały nowe. Coraz silniejsze. Opowieść o anomalii i skutkach jakie ze sobą niosła pobudziły jej wyobraźnie. Choć wewnętrznie nie chciała się nastawiać na to, że artefakt znajduje się tuż obok nich to jednak zbagatelizowanie tego tropu byłoby niemądre. Tego samego zdania była Julia, która także wyłapała charakterystyczne dla przedmiotu zjawiska. Kobiety musiały się tym zająć tym bardziej, że niedługo miał się zacząć festiwal lata i upilnowanie wszystkich nieproszonych gości było niemożliwe. Kto wie komu przyjdzie się tutaj zbliżyć? Kto wie czy ktoś nie sięgnie po to czego tak bardzo szukały? Tego Prewettówna zwyczajnie by sobie nie wybaczyła.
Pogoda w miejscu byłej anomalii odstawała od tej rozchodzącej się po reszcie terenów ich posiadłości. Pomimo ujarzmienia już mocy tego dzikiego zjawiska to nadal panował tu przejmujący chłód. Prawdopodobnie ktoś kto nie znałby ich terenów powiedziałby, że to naturalne przy takim zbiorniku wody, ale Lorraine czuła, że to nie jest normalny chłód tego miejsca, a pozostałość po tym co jeszcze chwile temu tutaj było.
Lorraine zatrzymała się na pomoście spoglądając na kobietę. Miały trudne zadanie. Zdążyły przeszukać już cały teren, ale niczego nie znalazły. Jedyne co im zostało do przeszukania to dno, a wejście do wody nie było możliwe dopóki pływały w nich czaropiranie. Nieszczęsne czaropiranie. Szlachcianka była zwolenniczką wszystkich stworzeń. Tak samo przecież jak Julia. Jednakże te konkretne dzisiaj psuły im szyki. - Musimy zachować ostrożność – zaczęła krzywiąc się nieznacznie. - Nie chciałabym się z nimi spotkać twarzą w twarz. - dodała. Lorraine nie miała pomysłu jak się ich pozbyć. Nie wiedziała też co mogą zrobić by dokładnie przeszukać wodę. To wszystko sprawiało, że kobieta wcale nie miała ochoty do tej wody wchodzić tym bardziej, że nie mogły być niczego pewne. Jednak wiedziała, że spróbują. Innego wyjścia nie było.
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Dopiero Lorraine wskazała jej inne skojarzenie - z przedmiotem, którego poszukują już od tak dawna. Rozmawiali o nim na spotkaniu, minął już niemal miesiąc i nadal kompletnie nic nie mieli. Zgodziła się by ruszyć na miejsce jeszcze tego samego dnia.
Co prawda czaropiranie skutecznie odstraszały większość ciekawskich osób od tej części wód na ich terenie, jednak zawsze mógł znaleźć się szaleniec który dostrzegłwszy szczególny przedmiot w wodzie rzuciłby się w nią. I albo znalazł to, czego oni szukają, albo po prostu zrobił sobie krzywdę czy raczej dał magicznym stworzeniom ją zrobić.
Umówiły się na wieczór, bo czaropiranie o tej porze powinny być spokojniejsze i po prostu dość ospałe. Julia zabrała z kuchni niemały kawałek surowego mięsa, żeby rozproszyć je i odciągnąć ich uwagę.
- Kiedy coś krwistego będzie tutaj, nie powinny zwracać na nas zbytnio uwagi. - powiedziała spokojnym tonem w kierunku Lorraine. Przy pomocy zaklęcia umocowała krwiste mięso do pomostu, lekko pozwalając mu się zanużyć w wodzie. Skrzywiła się przy tym, nie było to przyjemne zadanie, jednak czaropiranie od razu zgromadziły się dookoła i zjadły to do czego sięgały, dalej krążąc charakterystycznie (kręcąc się trochę w lewą stronę) wyskakiwały próbując ugryźć jeszcze kawałek.
- Gdyby jakaś do ciebie zbłądziła, po prostu poświeć jej lumosem. Nie lubią ostrego światła. Na chwilę oślepną i zacznął się kręcić w miejscu, mogą trochę przy tym zmieniać kolor, ale nic ci nie zrobią. - na pojedynczą zadziała, reszta powinna zająć się mięsem. Julia zaraz zeszła z pomostu. Oddaliły się od niego trochę i przyszła pora by wejść do chłodnej wody. Przeszły ją dreszcze.
- Oby tylko to było to...
Tak dobrze byłoby zamknąć choć jeden problem.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Prewett spodziewała się, że zadanie nie będzie należało do najłatwiejszych. W końcu rzecz nie nazywałaby się artefaktem gdyby każdy mógłby z łatwością po nią sięgnąć. Nie znała się zbytnio na poszukiwaniach i może to właśnie dlatego tyle czasu potrzebowała by poskładać wszystko w całość. Bo przecież nawet nie podejrzewała, że to czego tak szukała od miesiąca znajdowało się tuż przed jej nosem. Gdyby tylko wróciła myślami do starych prawd babki, która przecież powtarzała, że ten kto okiem horyzontu szuka omija wszystko co ma przed oczami. Tak było i w tym przypadku. Ostatnio jednak przestała wyglądać łatwych ścieżek. Wszystko było trudne i skomplikowane. I zdecydowanie nie na jej głowę choć próbowała jakoś to poukładać.
Szlachcianka spojrzała na spory kawał mięsa trzymany w dłoniach rudowłosej. - To naprawdę dobry pomysł – pochwaliła, bo przecież w ogóle do głowy jej nie przyszło by coś ze sobą zabrać. Czasami zachowywała się tak jakby odjęło jej rozum, ale to nie dlatego, że nie miała o niczym pojęcia, ale dlatego, że zbyt mocno skupiała się na tym co obok niżeli na konkretach. Skinęła głową doskonale znając naturę tych stworzeń. Miały z Julią tę przewagę, że czaropiranie nie były im całkowicie obce. Oczywiście Lorraine nigdy nie miała z nimi zbyt bliskiego spotkania, ale jednak wiedza na temat zwierząt i stworzeń bardzo się przydawała w takich sytuacjach. Blondynka patrzyła jak łaknące mięsa piranie gromadzą się przy kawałku mięsa i pokręciła głową z niedowierzaniem.
Zejście z pomostu było dość śliskie, a to też wszystko przez porę jaką wybrały na daną eskapadę. Dniem wszystko mogło być o wiele trudniejsze. W końcu nie tylko czaropiranie są wtedy pobudzone, ale i reszta domowników. Lorraine biorąc głęboki wdech postawiła jedną nogę w zimnej wodzie, a po chwili drugą. Kiedy jej oczom ukazała się pirania kobieta rzuciła szybkie lumos by ją odgonić. - Musimy zejść na samo dno? - zapytała choć podejrzewała, że właśnie takie było ich zadanie. Lorraine niezbyt dobrze radziła sobie w wodzie. - Musimy użyć czegoś co pozwoli nam dłużej tam zostać. W końcu nie wiemy tak naprawdę gdzie dokładnie szukać. - dodała.
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset