Polowanie na czarodzieja
AutorWiadomość
Nastał świt. Ciemne niebo w kolorze ultramaryny ustąpiło jasnym promieniom słonecznym. Wszelakie pomarańcze, czerwienie oraz róże rozlały się po firmamencie. Niewielkie obłoki szybowały gdzieś w górze, a na ziemi zaczęło się przejaśniać. To był idealny moment, aby zwlec się z łóżka i przygotować do polowania. Najwięcej zwierzyny rozpoczyna swój krąg życia wcześnie rano, aby zdążyć przed mrokiem. Najeść się, zrobić zapasy. Nawet, jeżeli przygotowania szły dość mozolnie, a słońce wzeszło na niebo już całkowicie, łatwo było napotkać upragnione stworzenia na leśnych ścieżkach.
Bellona, ubrana wygodnie, w bardzo neutralne, wręcz maskujące barwy, z rodową kuszą w pogotowiu, wybyła wreszcie z domu. Było ciepło, to był jeden z tych letnich dni, kiedy pociło się całe ciało, bez wyjątku. A duchota doskwierała nawet najbardziej ciepłolubnym istotom. Stąd Greyback wysnuła wniosek, że część zwierząt będzie kierować się w stronę wodopoju czy też zbiorników wodnych. Niewiele myśląc, po krótkiej wędrówce weszła w gęsty las. Zaraz zboczyła z głównej, czasem uczęszczanej ścieżki, wprost w odmęty zarośli.
Nie było słychać absolutnie niczego, poza jej przyspieszonym oddechem oraz ćwierkaniem ptaków gdzieś w koronach drzew. Co jakiś czas musiała otrzeć pot z czoła, wdychając cicho, niemalże bezgłośnie. Nasłuchiwała. Zastanawiała się jednocześnie, czy nie powinna była wybrać się na polowanie wraz ze swoimi chartami. Teoretycznie nie chciała zrzucać całej odpowiedzialności właśnie na nie, usilnie pragnąć zrobić coś sama, ale nie była wcale przekonana, czy to dobry dzień na tego typu eskapady. Nie wierzyła w swoje umiejętności, które dopiero się rozwijały. Za to bardzo chciała ponownie poczuć w swoich żyłach adrenalinę.
Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, kiedy gdzieś przed nią mignęła sylwetka, prawdopodobnie zwierzęcia. Zdeterminowana, aby zignorować niebagatelne upały i suchość w gardle, powoli zmierzała ku swojej zdobyczy. Z każdym krokiem napinała także cięciwe, możliwe jak najciszej, aby jej ofiara niczego nie usłyszała. Niestety, wystraszona hałasem spowodowanym w krzewie tuż obok niej, wystrzeliła w tamtym kierunku. Wątpiąc, aby to był człowiek, wszak las ten często świecił pustkami, bała się, że tylko rozjuszyła potencjalnego drapieżnika i nie zdąży przed nim uciec. Nie zmienia to faktu, że z duszą na ramieniu rozpoczęła powolne wycofywanie się.
Bellona, ubrana wygodnie, w bardzo neutralne, wręcz maskujące barwy, z rodową kuszą w pogotowiu, wybyła wreszcie z domu. Było ciepło, to był jeden z tych letnich dni, kiedy pociło się całe ciało, bez wyjątku. A duchota doskwierała nawet najbardziej ciepłolubnym istotom. Stąd Greyback wysnuła wniosek, że część zwierząt będzie kierować się w stronę wodopoju czy też zbiorników wodnych. Niewiele myśląc, po krótkiej wędrówce weszła w gęsty las. Zaraz zboczyła z głównej, czasem uczęszczanej ścieżki, wprost w odmęty zarośli.
Nie było słychać absolutnie niczego, poza jej przyspieszonym oddechem oraz ćwierkaniem ptaków gdzieś w koronach drzew. Co jakiś czas musiała otrzeć pot z czoła, wdychając cicho, niemalże bezgłośnie. Nasłuchiwała. Zastanawiała się jednocześnie, czy nie powinna była wybrać się na polowanie wraz ze swoimi chartami. Teoretycznie nie chciała zrzucać całej odpowiedzialności właśnie na nie, usilnie pragnąć zrobić coś sama, ale nie była wcale przekonana, czy to dobry dzień na tego typu eskapady. Nie wierzyła w swoje umiejętności, które dopiero się rozwijały. Za to bardzo chciała ponownie poczuć w swoich żyłach adrenalinę.
Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, kiedy gdzieś przed nią mignęła sylwetka, prawdopodobnie zwierzęcia. Zdeterminowana, aby zignorować niebagatelne upały i suchość w gardle, powoli zmierzała ku swojej zdobyczy. Z każdym krokiem napinała także cięciwe, możliwe jak najciszej, aby jej ofiara niczego nie usłyszała. Niestety, wystraszona hałasem spowodowanym w krzewie tuż obok niej, wystrzeliła w tamtym kierunku. Wątpiąc, aby to był człowiek, wszak las ten często świecił pustkami, bała się, że tylko rozjuszyła potencjalnego drapieżnika i nie zdąży przed nim uciec. Nie zmienia to faktu, że z duszą na ramieniu rozpoczęła powolne wycofywanie się.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zastanówmy się, co w lesie o świcie może robić prosty czarodziej-herbaciarz, współwłaściciel znanej herbaciarni na Pokątnej. Łóżko bardzo musiało mu się znudzić, skoro wyszedł z niego o tak pogańskiej porze. Nie mógł spać? Męczyły go ponure myśli? To wydawało się być dobrym wytłumaczeniem.
Wczoraj dostał od Aurelii list. Jak zwykle tajemniczy, jak zwykle mało mówiący o tym, co się z nią dzieje. Zdawkowe "u mnie wszystko dobrze" za każdym razem musiało go pocieszać, jakimś cudem uspokajać. Nauczył się jej zachowań, w końcu była jego bliźniaczką. Na początku panikował, szybko odpowiadał na listy, próbując zapytać w nich o wszystko. Później pytań było coraz mniej, proporcjonalnie do odpowiedzi. W końcu, po kilku latach, na widok listu reagowało tylko jego serce - czuł jedno mocniejsze uderzenie, to wszystko. Nie znaczyło to jednak, że o niej nie myślał. Jeśli akurat się czymś nie zajmował, cały jego umysł zajęty był myślami o Aurze. Co robi? Co się z nią dzieje? Czy daje sobie radę, gdziekolwiek jest?
Tego ranka postanowił, że wstanie wcześniej i pójdzie na spacer. Długi, orzeźwiający, wstrząsający mięśniami i powodujący zamarzanie powietrza w płucach.
Kawałek biegł, kawałek truchtał, a następny kawałek szedł piechotą. Nie liczył kroków ani dystansu w metrach czy kilometrach. Po prostu szedł przed siebie, rozglądając się i nasłuchując.
Kiedy skupiasz całą swoją uwagę na świecie cię otaczającym, wszelakiej maści problemy same uciekają pod dywan. W dodatku wydaje ci się, że widzisz więcej, niż zazwyczaj.
Aaron zatrzymał się i zmarszczyła brwi, wbijając wzrok w krzak przed sobą. Był gęsto zarośnięty liśćmi na dziwnie wykrzywionych gałęziach, mimo to coś przykuło jego wzrok. Purpurowy kwiat z krwisto czerwonymi plamkami na płatkach. Szybko dotruchtał do owego krzewu i wpełzł między gałęzie tak, że przykryły go całego. Jeśli to był diabelski hibiskus, to musiał go sięgnąć to cudo, choćby ziemia się pod nim rozstąpiła, choćby nagle jakiś zwierz do zaatakował i przegryzł mu nogę!
Położył dłoń na łodydze i pociągnął ją mocno, przez co zachwiał się i zatrząsł całym krzewem, sycząc przy tym boleśnie.
Wczoraj dostał od Aurelii list. Jak zwykle tajemniczy, jak zwykle mało mówiący o tym, co się z nią dzieje. Zdawkowe "u mnie wszystko dobrze" za każdym razem musiało go pocieszać, jakimś cudem uspokajać. Nauczył się jej zachowań, w końcu była jego bliźniaczką. Na początku panikował, szybko odpowiadał na listy, próbując zapytać w nich o wszystko. Później pytań było coraz mniej, proporcjonalnie do odpowiedzi. W końcu, po kilku latach, na widok listu reagowało tylko jego serce - czuł jedno mocniejsze uderzenie, to wszystko. Nie znaczyło to jednak, że o niej nie myślał. Jeśli akurat się czymś nie zajmował, cały jego umysł zajęty był myślami o Aurze. Co robi? Co się z nią dzieje? Czy daje sobie radę, gdziekolwiek jest?
Tego ranka postanowił, że wstanie wcześniej i pójdzie na spacer. Długi, orzeźwiający, wstrząsający mięśniami i powodujący zamarzanie powietrza w płucach.
Kawałek biegł, kawałek truchtał, a następny kawałek szedł piechotą. Nie liczył kroków ani dystansu w metrach czy kilometrach. Po prostu szedł przed siebie, rozglądając się i nasłuchując.
Kiedy skupiasz całą swoją uwagę na świecie cię otaczającym, wszelakiej maści problemy same uciekają pod dywan. W dodatku wydaje ci się, że widzisz więcej, niż zazwyczaj.
Aaron zatrzymał się i zmarszczyła brwi, wbijając wzrok w krzak przed sobą. Był gęsto zarośnięty liśćmi na dziwnie wykrzywionych gałęziach, mimo to coś przykuło jego wzrok. Purpurowy kwiat z krwisto czerwonymi plamkami na płatkach. Szybko dotruchtał do owego krzewu i wpełzł między gałęzie tak, że przykryły go całego. Jeśli to był diabelski hibiskus, to musiał go sięgnąć to cudo, choćby ziemia się pod nim rozstąpiła, choćby nagle jakiś zwierz do zaatakował i przegryzł mu nogę!
Położył dłoń na łodydze i pociągnął ją mocno, przez co zachwiał się i zatrząsł całym krzewem, sycząc przy tym boleśnie.
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Człowiek w nienaturalnym dla niego środowisku powinien być czujny jak nigdy. Ponieważ nie wie, kiedy i co go zaatakuje. Szczególnie w lesie, pośród bujnej roślinności. Nie był to jeden z tych terenów, gdzie występowały same drzewa, w dodatku cienkie, aby całość prześwitywała na wylot. Słońce próbowało przebijać się przez rozłożyste korony; dawało naprawdę niewiele światła. Poczucie duchoty wzmagało się z każdym krokiem, zupełnie jak bicie mojego serca. W uszach dudniła jego miarowa, acz szybka pieśń, nogi zapadały się w miękką ściółkę. Gdzieś po środku tego byłam ja: zbyt wystraszona, aby pobierać jakiekolwiek życiowe lekcje. Raczkowałam w dziedzinie polowań i dopiero z biegiem czasu miało się to zmienić. Miałam stać się wrażliwsza na każdy jeden bodziec, zwłaszcza wzrok i słuch. Teraz zawiódł mnie brak opanowania; zimna krew najprawdopodobniej zużyta została na ochłodzenie organizmu. Dałam się nabrać na element zaskoczenia szeleszczący w zaroślach. Zdawało się, że czasu na pomyślunek jest niewiele, zwłaszcza w obliczu bliskiego spotkania z wrogiem. Ot, prawo dżungli: albo ty zabijesz, albo zabiją ciebie. Nie zmienia to faktu, że moja reakcja była mocno na wyrost. Równie dobrze mógł to być niczemu winny czarodziej zbierający zioła, lub, co gorsza, mugol, który wybrał się po grzyby. Możliwości było wiele, najgorszą z możliwych starałam się odepchnąć jak najdalej, zupełnie, jak gdyby miała mnie ona nie dotyczyć. Jak gdyby udawanie, że czegoś nie ma, miałoby sprawić, że owszem, tego najzwyczajniej w świecie nie ma. O ile myślenie to było wygodne, o tyle bardzo rozmijało się z prawdą.
Prawda dopadła mnie niczym wygłodniały zwierz: usłyszałam krzyk pełen bólu; już wtedy wiedziałam, że nie może należeć do żadnego nierozumnego stworzenia. Z przestrachem spojrzałam na swoją kuszę, a po chwili wahania pędziłam już w kierunku wyrzuconej strzały. To, co zobaczyłam, zdziwiło mnie przeraźliwie.
Na ziemi leżał mężczyzna.
- Aaron? - spytałam cicho, kiedy przekroczyłam dzielącą nas barierę w postaci roślinności. Dawno go nie wiedziałam; tak mi się wydawało, że to on. Albo to tylko pędzący z otchłani historii majak? Smuga przeszłości, która kłamie w moje żywe oczy? Znęca się i przywołuje obrazy, których tak naprawdę nie ma?
Spojrzałam w dół. Czy to moja strzała?
Prawda dopadła mnie niczym wygłodniały zwierz: usłyszałam krzyk pełen bólu; już wtedy wiedziałam, że nie może należeć do żadnego nierozumnego stworzenia. Z przestrachem spojrzałam na swoją kuszę, a po chwili wahania pędziłam już w kierunku wyrzuconej strzały. To, co zobaczyłam, zdziwiło mnie przeraźliwie.
Na ziemi leżał mężczyzna.
- Aaron? - spytałam cicho, kiedy przekroczyłam dzielącą nas barierę w postaci roślinności. Dawno go nie wiedziałam; tak mi się wydawało, że to on. Albo to tylko pędzący z otchłani historii majak? Smuga przeszłości, która kłamie w moje żywe oczy? Znęca się i przywołuje obrazy, których tak naprawdę nie ma?
Spojrzałam w dół. Czy to moja strzała?
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Oh, właśnie, celna uwaga - w środowisku nieprzyjaznym człowiek powinien być wyjątkowo czujny. Aaron zgubił te czujność gdzieś po drodze. Może wypadła mu z kieszeni, kiedy przedzierał się przez chaszcze (chciał chyba poczuć tę adrenalinę z czasu hogwartowych przygód z Aurelią) albo kiedy zahaczył koszulą o wystającą gałąź. W każdym razie, jedno było pewne - nie był czujny. Nie zapaliła mu się czerwona lampka, kiedy usłyszał coś za sobą.
Nieuwaga kosztowała go zbyt wiele.
Las rozdarł ryk bólu. Donośny i... zwierzęcy.
Aaron spojrzał w dół, na swoją nogę. W jego oczach, które teraz nabrały barwy morskich fal w czasie sztormu, malowało się przerażenie. Zdusił w sobie kolejny krzyk, kiedy w akcie nierozwagi postanowił poruszyć nogą. Zacisnął pięść na ziemi obsypanej zeschłą korą i drobnym mchem. Teraz jakoś nie dochodziło do niego, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł. Liczyło się tylko to, że został przez kogoś postrzelony w łydkę. Nie miał jak wrócić do domu? Leżał, nie mogąc się ruszyć? OJ TAM, OJ TAM.
W końcu jego wzrok padł na oprawcę, który stanął dumnie nad swoją ofiarą, niczym myśliwy nad upolowaną zwierzyną.
- B-Bell...? - wyjąkał. - Czy ty... ty... mnie właśnie... na Merlina! - syknął z bólu, gdy spróbował przekręcić się na bok. Wciąż pół-leżał na krzakach, bo gdy ciągnął za wypatrzony kwiat, stracił równowagę.
Jakikolwiek ruch zdawał się być kolejnym nożem, którym ktoś dźgał jego napięte w stresie mięśnie. Zacisnął zęby i wypuścił przez nos powietrze. Absolutnie się tego nie spodziewał. Zwłaszcza tego, że jego niedoszłą morderczynią okazała się od dawna nie widziana przyjaciółka, drobna Bellona Greyback, z którą kiedyś, będąc małym brzdącem, puszczał na rzeczce łódki z papieru.
Wyciągnął do niej dłoń w niemej prośbie o pomoc przy wstawaniu.
Może powinien pomyśleć nad animagią. Gdyby na tym polowaniu był prawdziwą zwierzyną, to na pewno zawisłby na jej ścianie jako "trofeum z tygrysa".
Nieuwaga kosztowała go zbyt wiele.
Las rozdarł ryk bólu. Donośny i... zwierzęcy.
Aaron spojrzał w dół, na swoją nogę. W jego oczach, które teraz nabrały barwy morskich fal w czasie sztormu, malowało się przerażenie. Zdusił w sobie kolejny krzyk, kiedy w akcie nierozwagi postanowił poruszyć nogą. Zacisnął pięść na ziemi obsypanej zeschłą korą i drobnym mchem. Teraz jakoś nie dochodziło do niego, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazł. Liczyło się tylko to, że został przez kogoś postrzelony w łydkę. Nie miał jak wrócić do domu? Leżał, nie mogąc się ruszyć? OJ TAM, OJ TAM.
W końcu jego wzrok padł na oprawcę, który stanął dumnie nad swoją ofiarą, niczym myśliwy nad upolowaną zwierzyną.
- B-Bell...? - wyjąkał. - Czy ty... ty... mnie właśnie... na Merlina! - syknął z bólu, gdy spróbował przekręcić się na bok. Wciąż pół-leżał na krzakach, bo gdy ciągnął za wypatrzony kwiat, stracił równowagę.
Jakikolwiek ruch zdawał się być kolejnym nożem, którym ktoś dźgał jego napięte w stresie mięśnie. Zacisnął zęby i wypuścił przez nos powietrze. Absolutnie się tego nie spodziewał. Zwłaszcza tego, że jego niedoszłą morderczynią okazała się od dawna nie widziana przyjaciółka, drobna Bellona Greyback, z którą kiedyś, będąc małym brzdącem, puszczał na rzeczce łódki z papieru.
Wyciągnął do niej dłoń w niemej prośbie o pomoc przy wstawaniu.
Może powinien pomyśleć nad animagią. Gdyby na tym polowaniu był prawdziwą zwierzyną, to na pewno zawisłby na jej ścianie jako "trofeum z tygrysa".
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Szok, niedowierzanie, niepewność i strach. Tak w skrócie scharakteryzowałabym moje uczucia w tej chwili. Na ziemi naprawdę leżał człowiek, w dodatku nie pierwszy lepszy z brzegu, tylko Aaron. Gdyby nie niesprzyjające okoliczności, na krótką chwilę zrobiłoby mi się cieplej w sercu; Lovegood był bardzo miłym wspomnieniem z dzieciństwa. Zdarzało mi się modlić w duchu, aby jego ojciec zechciał przyjść do nas z herbatą. Wtedy z kolei mogłabym się bawić z jego synem. Przypominać sobie o tym, że istnieją normalni ludzie i normalne relacje między nimi. Nie zastanawiać się nad tym, że nigdy nie ujrzę swej matki, a ojciec oszalał doszczętnie. Przecież byłam jeszcze dzieckiem, miałam prawo do zbawawy i swobody, a nie do tego, aby spełniać jego dziwne ambicje. Kochałam nasze psy, ale czy to oznaczało, że to tylko i wyłącznie z nimi mam spędzać całe swoje życie?
Tak, to wszystko odżyłoby, gdybym nie była przejęta tym, co się właśnie stało. Możliwe, że każda inna osoba byłaby dla mnie nieistotna, dlatego też oddaliłabym się stąd czym prędzej. To był niestety Aaron, nie mogłam go tutaj tak zostawić. Potrzebował mojej pomocy, nawet, jeżeli nie umiałam mu jej dostarczyć.
- To był wypadek - powiedziałam od razu, w razie gdyby przyszło mu do głowy sądzić, że jest inaczej. W panice rozejrzałam się wokół, ale nie było tu niczego. Prócz drzew, krzewów i potencjalnych zwierząt. Żadnych ludzi, żadnych medykamentów i uzdrowicieli. Tylko my. Ja i on, a między nami strzała w jego łydce. Przełknęłam głośno ślinę i podałam mu rękę, aby mógł się dźwignąć do pozycji stojącej.
- Nie umiem magii leczniczej - zachrypiałam, nie mogąc oderwać wzroku od rany. Naprawdę ja to zrobiłam? Rzeczywiście szkoda, że Lovegoog nie był jeleniem. Zającem chociażby. - Nie wiem, czy to dobry pomysł, abyś wstawał. Powinniśmy ją chyba wyjąć i zatamować krew? - rzuciłam; w formie pytania, ponieważ nie byłam dość pewna co do mych słów. Gdzieś w oddali coś zawyło. - Zwabisz zwierzynę - dodałam nieco przytomniej. Przekierowałam wystraszony wzrok na twarz chłopaka. Wydoroślał, urósł. Czy się zmienił? Na pewno bym się nad tym zastanawiała w bardziej sprzyjających okolicznościach.
Tak, to wszystko odżyłoby, gdybym nie była przejęta tym, co się właśnie stało. Możliwe, że każda inna osoba byłaby dla mnie nieistotna, dlatego też oddaliłabym się stąd czym prędzej. To był niestety Aaron, nie mogłam go tutaj tak zostawić. Potrzebował mojej pomocy, nawet, jeżeli nie umiałam mu jej dostarczyć.
- To był wypadek - powiedziałam od razu, w razie gdyby przyszło mu do głowy sądzić, że jest inaczej. W panice rozejrzałam się wokół, ale nie było tu niczego. Prócz drzew, krzewów i potencjalnych zwierząt. Żadnych ludzi, żadnych medykamentów i uzdrowicieli. Tylko my. Ja i on, a między nami strzała w jego łydce. Przełknęłam głośno ślinę i podałam mu rękę, aby mógł się dźwignąć do pozycji stojącej.
- Nie umiem magii leczniczej - zachrypiałam, nie mogąc oderwać wzroku od rany. Naprawdę ja to zrobiłam? Rzeczywiście szkoda, że Lovegoog nie był jeleniem. Zającem chociażby. - Nie wiem, czy to dobry pomysł, abyś wstawał. Powinniśmy ją chyba wyjąć i zatamować krew? - rzuciłam; w formie pytania, ponieważ nie byłam dość pewna co do mych słów. Gdzieś w oddali coś zawyło. - Zwabisz zwierzynę - dodałam nieco przytomniej. Przekierowałam wystraszony wzrok na twarz chłopaka. Wydoroślał, urósł. Czy się zmienił? Na pewno bym się nad tym zastanawiała w bardziej sprzyjających okolicznościach.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W życiu człowieka istnieją rzeczy, których nie da się w żaden sposób przewidzieć. Na przykład takiej strzały przebijającej łydkę. Albo takiej wprawionej w boju łuczniczki, na której oczy musiała opaść mgła, bo... wydawało się niemożliwym pomylenie ludzkiej nogi z tą należącą do jakiegoś zwierzęcia, prawda?
Na razie jakoś wytrzymywał, bo adrenalina, która, jak się mu zdawało, wciąż buzowała w jego krwi, podtrzymywała to złudne wrażenie, że w sumie nic mu się takiego strasznego nie dzieje. Gorzej będzie za kilka minut, kiedy mięśnie nie będą już takie napięte, a nerwy zaczną odbierać każdy bodziec jako atak na życie ich właściciela.
- D-domyślam się... - wyjęczał, kiedy pomagała mu się podnieść.
Oparła się o drzewo, utrzymując zgiętą w połowie nogę nad ziemią i łapiąc przy tym oddech. Spojrzał na nią. Okoliczności nie pomagały mu skupić się na tym, by porządnie przeanalizować jej aktualny wygląd, ale... próbował to robić, wiedziony jakąś fascynacją odnoszącą się do jej osoby.
Pamiętał ją, ale jeszcze za dzieciaka, a nie... w takiej postaci. W jego głowie była jeszcze energiczną, małą dziewczynką, z którą zabawa mijała zbyt szybko. Teraz była dojrzałą kobietą. Zbyt piękną, by Aaron ot tak mógł powstrzymać się przed zlustrowaniem jej swoim spojrzeniem.
Niestety adrenalina przestawała działać i jego ciało postanowiło przeszkodzić mu nawet w tej powierzchownej analizie. Poczuł dotkliwy ból w lewej łydce, ale w porę zacisnął zęby, by nie musiała słuchać jego stęków.
- Nie usiedzę tutaj - odpowiedział szybko. - Mieszkasz gdzieś blisko? W takim stanie raczej nie dam rady się teleportować... z chodzeniem też może być problem... ale jakoś damy we dwójkę radę, co?
Nie wyobrażał sobie, że Bellona nagle odwróci się na pięcie i sobie pójdzie... zostawiając go z jakąś wilczą sforą!
- Jasna cholera... - syknął. - Pomożesz mi?
Musieli jakoś teraz ze sobą współpracować, bo jeśli tego nie zrobią, wkrótce oboje staną się smakołykiem dla jakichś wygłodniałych drapieżników.
Na razie jakoś wytrzymywał, bo adrenalina, która, jak się mu zdawało, wciąż buzowała w jego krwi, podtrzymywała to złudne wrażenie, że w sumie nic mu się takiego strasznego nie dzieje. Gorzej będzie za kilka minut, kiedy mięśnie nie będą już takie napięte, a nerwy zaczną odbierać każdy bodziec jako atak na życie ich właściciela.
- D-domyślam się... - wyjęczał, kiedy pomagała mu się podnieść.
Oparła się o drzewo, utrzymując zgiętą w połowie nogę nad ziemią i łapiąc przy tym oddech. Spojrzał na nią. Okoliczności nie pomagały mu skupić się na tym, by porządnie przeanalizować jej aktualny wygląd, ale... próbował to robić, wiedziony jakąś fascynacją odnoszącą się do jej osoby.
Pamiętał ją, ale jeszcze za dzieciaka, a nie... w takiej postaci. W jego głowie była jeszcze energiczną, małą dziewczynką, z którą zabawa mijała zbyt szybko. Teraz była dojrzałą kobietą. Zbyt piękną, by Aaron ot tak mógł powstrzymać się przed zlustrowaniem jej swoim spojrzeniem.
Niestety adrenalina przestawała działać i jego ciało postanowiło przeszkodzić mu nawet w tej powierzchownej analizie. Poczuł dotkliwy ból w lewej łydce, ale w porę zacisnął zęby, by nie musiała słuchać jego stęków.
- Nie usiedzę tutaj - odpowiedział szybko. - Mieszkasz gdzieś blisko? W takim stanie raczej nie dam rady się teleportować... z chodzeniem też może być problem... ale jakoś damy we dwójkę radę, co?
Nie wyobrażał sobie, że Bellona nagle odwróci się na pięcie i sobie pójdzie... zostawiając go z jakąś wilczą sforą!
- Jasna cholera... - syknął. - Pomożesz mi?
Musieli jakoś teraz ze sobą współpracować, bo jeśli tego nie zrobią, wkrótce oboje staną się smakołykiem dla jakichś wygłodniałych drapieżników.
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Romantyczna sceneria pełna bujnej roślinności i tego, że jesteśmy wokół sami. Naprawdę, niesamowita magia chwili, podczas której powinniśmy oddać się romantycznym pocałunkom. Szkoda, naprawdę szkoda, że między nami nie była strzała miłości, a strzała rozlewu krwi. Płynęły stróżki osocza po aaronowej łydce, powoli zasilając leśną glebę. Płynęła też adrenalina w żyłach, komórki nerwowo drgały. Wzrok się wytężał, z kolei mózg napuchnął od prób odnalezienia wyjścia z sytuacji. Znów się rozejrzałam. To było dziwne, wręcz osobliwe uczucie: wszystko działo się szybko, ale w zwolnionym tempie. Jakbym dostała obuchem w głowę i usiłowała utrzymać równowagę. Chwilowo nie mogłam szukać żadnego oparcia, to ja musiałam nim być. Dla Aarona, który widocznie bardzo cierpiał. Przyznaję, że nie znam uczucia przebicia ciała strzałą; może wtedy byłabym bardziej wyrozumiała. I zdecydowanie bardziej poczuwałabym się do winy. Teraz chłodno próbowałam kalkulować, co to za zwierzynę słychać w oddali i jaka jest odległość między nią a nami. Wnioski nie należały do tych z półki "pozytywne", ale nie chciałam martwić Lovegooda moimi wnioskami. Spojrzałam na niego z lekkim przestrachem, by ostatecznie mój wzrok i tak skierował się w dół, na jego nogę i strzałę.
- Mieszkam, nie jest to jednak tak do końca niedaleko - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Żałując, że nie ugryzłam się w język - Dobra, słuchaj. Wyjmę ci strzałę i owinę bluzką nogę. Doczłapiemy się do mojego domu. Tylko nie możesz krzyczeć, bo zaraz wszystkie zwierzęta się tu zlecą - poinstruowałam go, trochę wojskowym tonem. Niestety, na kwiaty i rzewne łzy nie było czasu. - I tak już nęci ich zapach krwi - dodałam, nie mogąc się powstrzymać przed rozejrzeniem się wokół. Póki co cisza. Dlatego kucnęłam, aby zacisnąć dłoń na wystającej części strzały.
- Gotowy? - spytałam, zadzierając głowę do góry. Naprawdę, byłaby to wspaniała randka. Gdybym tylko umawiała się z kimkolwiek.
- Mieszkam, nie jest to jednak tak do końca niedaleko - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Żałując, że nie ugryzłam się w język - Dobra, słuchaj. Wyjmę ci strzałę i owinę bluzką nogę. Doczłapiemy się do mojego domu. Tylko nie możesz krzyczeć, bo zaraz wszystkie zwierzęta się tu zlecą - poinstruowałam go, trochę wojskowym tonem. Niestety, na kwiaty i rzewne łzy nie było czasu. - I tak już nęci ich zapach krwi - dodałam, nie mogąc się powstrzymać przed rozejrzeniem się wokół. Póki co cisza. Dlatego kucnęłam, aby zacisnąć dłoń na wystającej części strzały.
- Gotowy? - spytałam, zadzierając głowę do góry. Naprawdę, byłaby to wspaniała randka. Gdybym tylko umawiała się z kimkolwiek.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Naprawdę, gdyby nie fakt, że w tej chwili na runie leśnym, w dodatku postrzelony, to na pewno chciałby, by ta sytuacja potoczyła się w zupełnie innym kierunku. Na przykład w takim, przy którym opowiedzieliby sobie o tym, co działo się, gdy nie mieli ze sobą kontaktu. Zaproponowałby jej wtedy herbatę u siebie w domu i wysłuchał wszystkiego, co miałaby do powiedzenia. Wszystkiego. A tym czasem musieli siłować się ze swoimi emocjami, by te nie wyrwały się z ich wnętrz i nie uraziły drugiego. Nieważne, czy był to strach prowadzący do ucieczki, czy też panika wywołana bólem.
Który z resztą zaczął sprawiać Aaronowi Lovegoodowi pewne problemy. Jego ciało zaczęło odbierać nieprzyjemne bodźce ze świata z zewnątrz. Z narastającą siłą zaczynał czuć tę strzałę w swojej nodze i dochodziło do niej, w jakiej sytuacji się znalazł.
- Co? - spojrzał na nią z twarzą coraz bardziej blednącą ze strachu. - Naprawdę chcesz to zrobić? Cholera, naprawdę?
Tylko siłą woli i zaciśniętych zębów udało mu się powstrzymać siebie przed rykiem z bólu wywołanym chwyceniem przez nią strzały. Jego dłoń zacisnęła się na resztkach kory, igłach i mchu leżących ponuro na runie leśnym. Czuł się jak dziecko, któremu dentysta zaraz wyrwie jedynkę. Bo wyrywanie jedynek najbardziej boli. Instynktownie zaczął szukać czegoś, co będzie mógł zacisnąć na zębach. Niestety niczego takiego nie znalazł. Nie było też czasu na dokładniejsze przeszukiwanie okolicy.
- No dobra... - przełknął ślinę, próbując zmusić swoje serce, by zaprzestało prób wydostania się z jego piersi. - Rób, co musisz.
Zacisnął oczy razem ze szczękami, by chociaż w taki sposób zniwelować cierpienie, które za chwilę będzie musiał poczuć. Z jednej strony to była nawet dobra metoda - przygotować się na ból mentalnie - ale z drugiej kiepska, bo Aaron pomyślał, że gdyby zrobiła to od razu, bez uprzedzania go, bolałoby go zdecydowanie mniej.
Może chociaż ucałuje go w czółko, jeśli będzie odważny?
Który z resztą zaczął sprawiać Aaronowi Lovegoodowi pewne problemy. Jego ciało zaczęło odbierać nieprzyjemne bodźce ze świata z zewnątrz. Z narastającą siłą zaczynał czuć tę strzałę w swojej nodze i dochodziło do niej, w jakiej sytuacji się znalazł.
- Co? - spojrzał na nią z twarzą coraz bardziej blednącą ze strachu. - Naprawdę chcesz to zrobić? Cholera, naprawdę?
Tylko siłą woli i zaciśniętych zębów udało mu się powstrzymać siebie przed rykiem z bólu wywołanym chwyceniem przez nią strzały. Jego dłoń zacisnęła się na resztkach kory, igłach i mchu leżących ponuro na runie leśnym. Czuł się jak dziecko, któremu dentysta zaraz wyrwie jedynkę. Bo wyrywanie jedynek najbardziej boli. Instynktownie zaczął szukać czegoś, co będzie mógł zacisnąć na zębach. Niestety niczego takiego nie znalazł. Nie było też czasu na dokładniejsze przeszukiwanie okolicy.
- No dobra... - przełknął ślinę, próbując zmusić swoje serce, by zaprzestało prób wydostania się z jego piersi. - Rób, co musisz.
Zacisnął oczy razem ze szczękami, by chociaż w taki sposób zniwelować cierpienie, które za chwilę będzie musiał poczuć. Z jednej strony to była nawet dobra metoda - przygotować się na ból mentalnie - ale z drugiej kiepska, bo Aaron pomyślał, że gdyby zrobiła to od razu, bez uprzedzania go, bolałoby go zdecydowanie mniej.
Może chociaż ucałuje go w czółko, jeśli będzie odważny?
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Silna potrzeba rozmowy, patrzenia na niego czy przypominania dawnych czasów została zagłuszona. Zagłuszona przez rozsądek, który jawnie podpowiadał, aby zmylić trop zwierzyny i odstawić Aarona w bezpieczne miejsce. To było teraz priorytetem palącym umysł, oddalającym wszystko inne na boczny tor. Chwilowo zapomniałam z kim mam do czynienia skupiając się mocno na instynkcie przeżycia. Czekałam na znak po to tylko, by wyjąć nieszczęsną strzałę z łydki mężczyzny. Nie uważałam, aby chodzenie z ciałem obcym w nodze pozwoliło nam na sprawne poruszanie się; ból z pewnością by się nasilał, nie pozwalając organizmowi na powolne przystępowanie do samoregeneracji. Patrzyłam na Lovegooda wyczekująco, może nieco karcąco? Rozumiałam jego obawy, nie wyglądałam na wprawnego uzdrowiciela; niestety, na dyskusje nie było dużo czasu. Ten nas niemiłosiernie gonił, szykując się do rozerwania nam krtani. Wreszcie, kiedy uzyskałam potrzebną mi zgodę, zacisnęłam mocniej dłoń na drewnianym trzonku. Zaparłam się nogami o ziemię, napięłam mięśnie. Jednym, zdecydowanym ruchem, dzięki dźwigni mogłam wydobyć strzałę z newralgicznego miejsca. Potok krwi wezbrał. Szybko podarłam dół bluzki, ukazując sporą część ciała; strzępy podzieliłam na dwie części: jedną z nich zawiązałam powyżej rany, drugą bezpośrednio na nią, aby zatamować przepływ osocza. W panice, chaotycznymi ruchami wystrzeliłam zakrwawioną strzałę gdzieś daleko, zaś plamy na leśnym runie przysypałam ziemią. Nie wiedziałam, czy te wszystkie zabiegi się na coś zdadzą, miałam tylko nadzieję, że dzięki nim zyskamy trochę czasu.
- Idziemy - powiedziałam. Chwilę później stanowiąc już podporę dla mężczyzny, z którym kuśtykaliśmy powoli w kierunku mojego domu. W oddali mogliśmy usłyszeć wycie. Na moje ucho udało nam się uniknąć najgorszego.
- To się nazywa emocjonujące spotkanie. Chyba już nigdy o mnie nie zapomnisz - rzuciłam, kiedy byliśmy niemalże u celu, a atmosfera z powodu niebezpieczeństwa nieco się rozluźniła. Nie wiem, dlaczego odczułam, że nie chciałabym być przez niego zapomniana; czyżby był jednym z niewielu pozytywnych wspomnień, których to ja nie potrafiłam wymazać z pamięci?
Szczęśliwie, chwilę później znajdowaliśmy się przed moim domem. Z podwórka wyskoczył ku nam Jowisz, widocznie zaniepokojony.
- Siad - powiedziałam; nie wiedząc wcale, że innym przypominało to nieokreślone warknięcie, a nie konkretne słowa. Ważne, że pies usłuchał i nie musiał przychodzić mi na ratunek. - Pamiętasz pierwszego Jowisza? Tego, co zawsze was tak z ojcem obserwował i który pomagał nam kopać w ogródku? Zmarło mu się niestety, to jest już drugi egzemplarz - zagadałam Aarona, chcąc trochę odwrócić jego uwagę od bolącej niewątpliwie nogi.
- Usiądź, muszę się zająć twoją raną - dopowiedziałam, kiedy byliśmy już w środku chaty, w salonie. Ostrożnie pomogłam mu usiąść na kanapie. Sam dom... był wyraźnie opustoszały. Minęły prawie dwa lata odkąd zmarł ojciec.
Trochę przyspieszyłam, mam nadzieję, że się nie gniewasz :D i wybacz, że tak długo!
- Idziemy - powiedziałam. Chwilę później stanowiąc już podporę dla mężczyzny, z którym kuśtykaliśmy powoli w kierunku mojego domu. W oddali mogliśmy usłyszeć wycie. Na moje ucho udało nam się uniknąć najgorszego.
- To się nazywa emocjonujące spotkanie. Chyba już nigdy o mnie nie zapomnisz - rzuciłam, kiedy byliśmy niemalże u celu, a atmosfera z powodu niebezpieczeństwa nieco się rozluźniła. Nie wiem, dlaczego odczułam, że nie chciałabym być przez niego zapomniana; czyżby był jednym z niewielu pozytywnych wspomnień, których to ja nie potrafiłam wymazać z pamięci?
Szczęśliwie, chwilę później znajdowaliśmy się przed moim domem. Z podwórka wyskoczył ku nam Jowisz, widocznie zaniepokojony.
- Siad - powiedziałam; nie wiedząc wcale, że innym przypominało to nieokreślone warknięcie, a nie konkretne słowa. Ważne, że pies usłuchał i nie musiał przychodzić mi na ratunek. - Pamiętasz pierwszego Jowisza? Tego, co zawsze was tak z ojcem obserwował i który pomagał nam kopać w ogródku? Zmarło mu się niestety, to jest już drugi egzemplarz - zagadałam Aarona, chcąc trochę odwrócić jego uwagę od bolącej niewątpliwie nogi.
- Usiądź, muszę się zająć twoją raną - dopowiedziałam, kiedy byliśmy już w środku chaty, w salonie. Ostrożnie pomogłam mu usiąść na kanapie. Sam dom... był wyraźnie opustoszały. Minęły prawie dwa lata odkąd zmarł ojciec.
Trochę przyspieszyłam, mam nadzieję, że się nie gniewasz :D i wybacz, że tak długo!
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Świat stanął w miejscu, gdy Bell zabrała się za wyciąganie strzały. Oboje najwyraźniej nie znali się na magii leczniczej, a to bardzo utrudniało sprawę... i cały powrót Aarona do zdrowia. Jego palce wryły się niemal w ziemię, gdy poczuł jak wyrywana strzała rozrywa mu tkankę od środka. Czuł się jak bomba, która właśnie wybucha, a przy tym musi pozostać absolutnie niema, by nie przerazić albo nie przygnać do siebie gapiów.
Zwłaszcza, jeśli miały to być wilki.
Oddychał ciężko, kiedy strzały nie było już w jego nodze i wręcz czuł, jak upływa z niego czerwony płyn. Poczuł się słabo, ale choć starał się to przed nią kryć, nie wychodziło mu zbytnio. Na pewno zauważyła bladość, która białym pazurem przeorała jego twarz zostawiając po sobie niewielkie krople poty.
Ostatnimi siłami woli, która razem z krwią zdawała się z niego wypływać, wstać i zaczął kuśtykać tuż przy niej, wspierając się na jej ramieniu, by nie stracić równowagi. Nie tak sobie wyobrażał ich spotkania po tak długim czasie rozłąki. W celebrowaniu jej obecności przeszkodził mu przeszywający, promieniujący od łydki do czubka głowy ból.
- Sugerujesz, że kiedyś o tobie zapomniałem? - wyszeptał ledwo słyszalnym głosem, który starał się zabarwić odrobiną humoru.
Im więcej kroków pokonywali, tym mniej miał siły. Każde oparcie stopy o podłoże bolało, każdy podskok szarpał ostatnie włókna mięśniowe, jakby grał na nich jak na harfie. Bolesna melodia drgała w uszach Aarona, denerwując go i wysysając z niego siły życiowe, jakie pozostały.
Zamrugał, gdy dostrzegł ruch siadającego na drewnie psa.
- Jowisz - szepnął słabo. - Coś... coś pamiętam...
Starał się utrzymywać z nią rozmowę, bo jej głos nieco koił jego zmysły, uspokajał... i trzeźwił. Gdy mówiła do niego, na tę jedną chwilę wytężał słuch, wychwytując każde słowo.
Z wielką ulgą usiadł na kanapie, drżąc cały i zamknął oczy. Nie zwracał teraz uwagi na nic. Nawet na to, że było podejrzanie cicho.
- Poddaję się twojej woli, Bell, rób co musisz - połknął resztki śliny, które zostały mu w ustach.
Ból już nie promieniował. Pulsował ohydnie.
Zwłaszcza, jeśli miały to być wilki.
Oddychał ciężko, kiedy strzały nie było już w jego nodze i wręcz czuł, jak upływa z niego czerwony płyn. Poczuł się słabo, ale choć starał się to przed nią kryć, nie wychodziło mu zbytnio. Na pewno zauważyła bladość, która białym pazurem przeorała jego twarz zostawiając po sobie niewielkie krople poty.
Ostatnimi siłami woli, która razem z krwią zdawała się z niego wypływać, wstać i zaczął kuśtykać tuż przy niej, wspierając się na jej ramieniu, by nie stracić równowagi. Nie tak sobie wyobrażał ich spotkania po tak długim czasie rozłąki. W celebrowaniu jej obecności przeszkodził mu przeszywający, promieniujący od łydki do czubka głowy ból.
- Sugerujesz, że kiedyś o tobie zapomniałem? - wyszeptał ledwo słyszalnym głosem, który starał się zabarwić odrobiną humoru.
Im więcej kroków pokonywali, tym mniej miał siły. Każde oparcie stopy o podłoże bolało, każdy podskok szarpał ostatnie włókna mięśniowe, jakby grał na nich jak na harfie. Bolesna melodia drgała w uszach Aarona, denerwując go i wysysając z niego siły życiowe, jakie pozostały.
Zamrugał, gdy dostrzegł ruch siadającego na drewnie psa.
- Jowisz - szepnął słabo. - Coś... coś pamiętam...
Starał się utrzymywać z nią rozmowę, bo jej głos nieco koił jego zmysły, uspokajał... i trzeźwił. Gdy mówiła do niego, na tę jedną chwilę wytężał słuch, wychwytując każde słowo.
Z wielką ulgą usiadł na kanapie, drżąc cały i zamknął oczy. Nie zwracał teraz uwagi na nic. Nawet na to, że było podejrzanie cicho.
- Poddaję się twojej woli, Bell, rób co musisz - połknął resztki śliny, które zostały mu w ustach.
Ból już nie promieniował. Pulsował ohydnie.
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Aaron nie wyglądał za dobrze. Każdym jednym zmysłem starałam się to bagatelizować, wręcz udawać, że sprawy w ogóle nie ma. Bałam się, że kiedy tylko dopuszczę do głosu sumienie, lub co gorsza współczucie, ogarnie mnie panika. Panika, której nie będę umiała powstrzymać. Była niczym rozszalałe tornado, które zmiata wszystko, co napotka na swej drodze. Popuściłam nieco lejc tam, w lesie, widząc to, co zrobiłam. I to było najgorszym uczuciem świata. Nie mogłam mieć skrupułów. Moją głowę wciąż nawiedzały widma przeszłości, które były bezwzględne. Poczuwałam się do tego, aby być jak one; tylko po to, by przeżyć. Wygrać z tym i nigdy się nie dać. Ojciec zawsze powtarzał mi, że w życiu trzeba być twardym, bo na świecie roi się od niebezpieczeństw. Każde jedno może cię albo zniszczyć, albo wzmocnić. Nie chciałam być słaba. Moim życiowym powołaniem było trwanie pomimo wszystko. Tak przynajmniej sądziłam.
Jedynie mizerne ochłapy troski przebijały się przez mój głos. Więcej można było dostrzec w niepewnym spojrzeniu, które z kolei trudno było uchwycić. Kręciłam się po pomieszczeniach zdobywając potrzebne do pracy narzędzia, myśląc cały czas o poprzednich słowach Lovegooda, które pozornie zbyłam milczeniem i chęcią niesienia pomocy. Dźwięczały mi głowie uporczywie próbując odwieść od tego, czym powinnam się teraz zająć. Nie było czasu na sentymenty: to sobie nieprzerwanie wmawiałam. Wreszcie koszmar dobiegł końca, kiedy weszłam do salonu. Usiadłam na ziemi, przy nodze Aarona ze wszystkim, co tylko mogło się przydać. Zdjęłam prowizoryczną opaskę założoną bezpośrednio na ranę, podwinęłam nogawkę jego spodni chcąc się przyjrzeć memu dziełu.
- O dziwo... nie wygląda już tak źle. Krew powoli krzepnie - odezwałam się wreszcie. - Trochę zapiecze - dodałam. Jednocześnie nasączyłam waciki alkoholem, którym przemyłam ranę. Nie powinno wdać się zakażenie, ale niczego nie mogę wykluczyć. Ucisk powyżej rany spisywał się całkiem nieźle.
Kolejne waciki zamoczyłam w wodzie nasiąkniętej dziurawcem. Nieodłączny element naszych szafek, niejednokrotnie przed polowaniem upewnialiśmy się, czy aby na pewno jest. Całość ułożyłam na jeszcze niezasklepionych tkankach.
- Dziurawiec zwiększa krzepliwość krwi. Nie wiem tylko czy nie powinniśmy tego zszyć - powiedziałam w pewnym momencie, dosyć cicho. Skupiłam się na bandażowaniu. Z magią poszłoby to sprawniej, zakładając, że byłabym wykwalifikowanym magomedykiem. - A co do twojego pytania... - zaczęłam ostrożnie. - To wiesz, byliśmy dzieciakami - dokończyłam. Niby obojętnie, czemu towarzyszyło wzruszenie ramion, ale tylko ja wiem jak dziwnie się czułam.
Jedynie mizerne ochłapy troski przebijały się przez mój głos. Więcej można było dostrzec w niepewnym spojrzeniu, które z kolei trudno było uchwycić. Kręciłam się po pomieszczeniach zdobywając potrzebne do pracy narzędzia, myśląc cały czas o poprzednich słowach Lovegooda, które pozornie zbyłam milczeniem i chęcią niesienia pomocy. Dźwięczały mi głowie uporczywie próbując odwieść od tego, czym powinnam się teraz zająć. Nie było czasu na sentymenty: to sobie nieprzerwanie wmawiałam. Wreszcie koszmar dobiegł końca, kiedy weszłam do salonu. Usiadłam na ziemi, przy nodze Aarona ze wszystkim, co tylko mogło się przydać. Zdjęłam prowizoryczną opaskę założoną bezpośrednio na ranę, podwinęłam nogawkę jego spodni chcąc się przyjrzeć memu dziełu.
- O dziwo... nie wygląda już tak źle. Krew powoli krzepnie - odezwałam się wreszcie. - Trochę zapiecze - dodałam. Jednocześnie nasączyłam waciki alkoholem, którym przemyłam ranę. Nie powinno wdać się zakażenie, ale niczego nie mogę wykluczyć. Ucisk powyżej rany spisywał się całkiem nieźle.
Kolejne waciki zamoczyłam w wodzie nasiąkniętej dziurawcem. Nieodłączny element naszych szafek, niejednokrotnie przed polowaniem upewnialiśmy się, czy aby na pewno jest. Całość ułożyłam na jeszcze niezasklepionych tkankach.
- Dziurawiec zwiększa krzepliwość krwi. Nie wiem tylko czy nie powinniśmy tego zszyć - powiedziałam w pewnym momencie, dosyć cicho. Skupiłam się na bandażowaniu. Z magią poszłoby to sprawniej, zakładając, że byłabym wykwalifikowanym magomedykiem. - A co do twojego pytania... - zaczęłam ostrożnie. - To wiesz, byliśmy dzieciakami - dokończyłam. Niby obojętnie, czemu towarzyszyło wzruszenie ramion, ale tylko ja wiem jak dziwnie się czułam.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W procesie myślenia, jaki niesamowicie zwolnił w jego głowie, zastanawiał się, gdzie podział się u niej ten szeroki uśmiech, który pamiętał za dzieciaka. Uwielbiał biegać z nią po lesie, chociaż potykał się o każdy wystający korzeń, nieprzyzwyczajony do europejskich lasów i drzew, które w nim rosły. Byłby zwinny jak młody kociak, gdyby tylko dali mu do dyspozycji mangowce i liany. Przestawienie się, choć wydawało się bajecznie proste, było dla niego bardzo trudne. Śmiejąca się z jego potknięć Bell wyryła się w jego pamięci niczym epitafium na nagrobku, tak trwale i czysto.
Obserwował jej poczynania z nieruchomej pozycji, jaką przybrał. Szukał w niej oznak tej małej dziewczynki, z którą kilkanaście lat temu widział się po raz ostatni. Tą, z którą niegdyś rozumiał się niemal bez słów. Ile jej w tobie zostało, co?
Zacisnął dłonie w pięści, kiedy zaczęła oczyszczać mu ranę, a gdy zaczęła coraz bardziej boleć, zakrył nimi twarz, by powstrzymać się od wydania z siebie jakiegoś dzikiego ryku. Wziął głęboki wdech przez nos, głos mu już niemal całkiem zachrypł. Jej słowa dziwnie odbijały się od jego czaszki, lądując gdzieś w okolicach potylicy. Z zamkniętymi oczami świat mniej wirował, a przynajmniej tak mu się wydawało.
Nie usłyszał wzmianki o zaszywaniu rany. Może i lepiej! Znowu musiałaby oglądać jego skrzywioną grymasem przerażenia twarz. Niezbyt przyjemny widok.
Odsunął swoje dłonie od twarzy, bezwładnie opuścił je na kanapę. W ustach mu zaschło.
- Nawet, jeśli byliśmy dzieciakami, to zbyt dobrze cię zapamiętałem, Bell - uśmiechnął się kątem ust, słabo, niemal niedostrzegalnie. - Zwłaszcza ten dzień, w którym podstawiłaś mi nogę i wpadłem twarzą w mrowisko.
Spojrzał na nią nieco rozmytym, leniwym wzrokiem, który skutecznie maskował rozbawienie tańczące gdzieś w głębi jego duszy.
Nie miał zamiaru nigdzie wychodzić, dopóki nie poczuje się lepiej. Jeśli Bell faktycznie się zmieniła i nie miała zamiaru dłużej go tu gościć, to będzie musiał wyperswadować jej jakoś zaopiekowanie się jego cierpiącą osobą. Przecież nie zostawi konającego na pastwę losu, prawda?
Obserwował jej poczynania z nieruchomej pozycji, jaką przybrał. Szukał w niej oznak tej małej dziewczynki, z którą kilkanaście lat temu widział się po raz ostatni. Tą, z którą niegdyś rozumiał się niemal bez słów. Ile jej w tobie zostało, co?
Zacisnął dłonie w pięści, kiedy zaczęła oczyszczać mu ranę, a gdy zaczęła coraz bardziej boleć, zakrył nimi twarz, by powstrzymać się od wydania z siebie jakiegoś dzikiego ryku. Wziął głęboki wdech przez nos, głos mu już niemal całkiem zachrypł. Jej słowa dziwnie odbijały się od jego czaszki, lądując gdzieś w okolicach potylicy. Z zamkniętymi oczami świat mniej wirował, a przynajmniej tak mu się wydawało.
Nie usłyszał wzmianki o zaszywaniu rany. Może i lepiej! Znowu musiałaby oglądać jego skrzywioną grymasem przerażenia twarz. Niezbyt przyjemny widok.
Odsunął swoje dłonie od twarzy, bezwładnie opuścił je na kanapę. W ustach mu zaschło.
- Nawet, jeśli byliśmy dzieciakami, to zbyt dobrze cię zapamiętałem, Bell - uśmiechnął się kątem ust, słabo, niemal niedostrzegalnie. - Zwłaszcza ten dzień, w którym podstawiłaś mi nogę i wpadłem twarzą w mrowisko.
Spojrzał na nią nieco rozmytym, leniwym wzrokiem, który skutecznie maskował rozbawienie tańczące gdzieś w głębi jego duszy.
Nie miał zamiaru nigdzie wychodzić, dopóki nie poczuje się lepiej. Jeśli Bell faktycznie się zmieniła i nie miała zamiaru dłużej go tu gościć, to będzie musiał wyperswadować jej jakoś zaopiekowanie się jego cierpiącą osobą. Przecież nie zostawi konającego na pastwę losu, prawda?
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dopiero teraz, po latach, po tych wszystkich tragediach, które na mnie spłynęły, powoli zaczęłam rozumieć to, jak bliski był mi Aaron. Nazwałabym go widmem utraconej beztroski, bezkresnej radości i poczucia przyjaźni. Uzmysławiał mi właśnie, jak pięknie kiedyś było i jak już nigdy nie będzie. Kąciki moich ust na moment powędrowały ku górze; niestety, powolna, zalewająca fala smutku zdominowała mój organizm, dlatego twarz moja nabrała neutralnego wyrazu. Dopadł mnie smutek mówiący mi, jak wiele straciłam. Jak wiele się wydarzyło i że nie jestem w stanie tego przywrócić. Nie mogę cofnąć czasu, aby ponownie przeżyć te piękne chwile. Tylko nasza dwójka rozrabiająca poza domem, ciesząca się ze swojego towarzystwa i pragnąca, aby ten moment nigdy się nie skończył: trwał wiecznie. Ta nasza mała wieczność przeminęła, zostawiając nęcące uczucie pustki, z którym trudno się pogodzić. Przynajmniej mi. Nie miałam pojęcia jak ułożyły się losy mego dawnego przyjaciela, może i jego dosięgnęło żniwo okrutnego losu? Pocieszającym było jedynie to, że widocznie i jemu brakowało tamtego życia, albo przyajmniej tych kilku chwil.
Nie chciałam, aby odkrył, że moja egzystencja zmieniła się tak drastycznie jak w rzeczywistości było. Przybrałam na twarzy uśmiech, jeden z tych nieco wymuszonych, kamuflujących. Cisza panująca w domu nie sprzyjała dobremu wizerunkowi; Jowisz znajdował się na zewnątrz, a drzwi zostały zamknięte. Nie mógł zatem przybyć niczym rycerz w lśniącej zbroi, by wybawić mnie z niezręcznej opresji. By tknąć więcej entuzjazmu ten wszechobecny marazm i defetyzm. Dzielnie trzymałam uśmiech w ryzach, bojąc się, że tym bardziej wszystko się wyda. Nie chciałam dokładać mu zmartwień (zmartwiłby się, prawda?), które i tak najprawdopodobniej nie przeszłyby przez moje gardło. Kończyłam bandażować, ciesząc się i smucąc jednocześnie, co było tak bardzo dziwnym uczuciem... dobrze jest coś czuć.
- To prawda, byłam niewydarzonym dzieciakiem - odezwałam się wreszcie. Wszystko ładnie zawiązałam, dzięki czemu mogłam się podnieść i usiąść obok Aarona. Nieustannie trzymając się na dystans. Ciałem, myślami i nieobecnym uśmiechem. - Tylko trochę mnie teraz zmartwiłeś. Cała akcja ze strzałą, abyś o mnie nie zapomniał okazała się być na marne - dodałam. Usilnie próbując rozładować atmosferę, tchnąć w nią więcej rozbawienia. Powinnam po tylu latach spytać co u niego; bałam się tych pytań jak ognia, bo doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że i na mnie przyjdzie pora.
Nie przeszłoby mi to przez gardło.
Nie chciałam, aby odkrył, że moja egzystencja zmieniła się tak drastycznie jak w rzeczywistości było. Przybrałam na twarzy uśmiech, jeden z tych nieco wymuszonych, kamuflujących. Cisza panująca w domu nie sprzyjała dobremu wizerunkowi; Jowisz znajdował się na zewnątrz, a drzwi zostały zamknięte. Nie mógł zatem przybyć niczym rycerz w lśniącej zbroi, by wybawić mnie z niezręcznej opresji. By tknąć więcej entuzjazmu ten wszechobecny marazm i defetyzm. Dzielnie trzymałam uśmiech w ryzach, bojąc się, że tym bardziej wszystko się wyda. Nie chciałam dokładać mu zmartwień (zmartwiłby się, prawda?), które i tak najprawdopodobniej nie przeszłyby przez moje gardło. Kończyłam bandażować, ciesząc się i smucąc jednocześnie, co było tak bardzo dziwnym uczuciem... dobrze jest coś czuć.
- To prawda, byłam niewydarzonym dzieciakiem - odezwałam się wreszcie. Wszystko ładnie zawiązałam, dzięki czemu mogłam się podnieść i usiąść obok Aarona. Nieustannie trzymając się na dystans. Ciałem, myślami i nieobecnym uśmiechem. - Tylko trochę mnie teraz zmartwiłeś. Cała akcja ze strzałą, abyś o mnie nie zapomniał okazała się być na marne - dodałam. Usilnie próbując rozładować atmosferę, tchnąć w nią więcej rozbawienia. Powinnam po tylu latach spytać co u niego; bałam się tych pytań jak ognia, bo doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że i na mnie przyjdzie pora.
Nie przeszłoby mi to przez gardło.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Usłyszała nawet jego śmiech. Krótki, cichy i słaby, ale jednak był to śmiech. To w pewnym sensie dawało ulgę w bólu. Krótki zastrzyk hormonu szczęścia zwiększał nieco próg bólu... no i Aaron tak siedział, raz cierpiąc, a raz ciesząc się, że przez chwilę nic nie czuł. I chociaż wydawało mu się, że Bell nie zachowywała się względem niego naturalnie, to odczuwał jakąś dziwną ulgę, widząc ją jednak całą i zdrową. Chciał zapytać, co się z nią działo przez ten czas, kiedy się nie widzieli, jak się czuje, czy wszystko u niej w porządku... ale brakło mu sił. Już dawno nie czuł się tak zmęczony, jak teraz. To całe feralne zdarzenie wyssało z niego wszystkie siły witalne.
Powieki schodziły coraz niżej, w żaden sposób nie dając się kontrolować. W końcu całkiem opadły, a Aaron niemal natychmiast oddał się w objęcia Morfeusza. Sen dobrze regenerował utracone siły.
Obiecał sobie jednak, że po tej "drzemce" o wszystko ją wypyta.
| koniec
Powieki schodziły coraz niżej, w żaden sposób nie dając się kontrolować. W końcu całkiem opadły, a Aaron niemal natychmiast oddał się w objęcia Morfeusza. Sen dobrze regenerował utracone siły.
Obiecał sobie jednak, że po tej "drzemce" o wszystko ją wypyta.
| koniec
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Polowanie na czarodzieja
Szybka odpowiedź