Theodore Theophile Barrowick
Nazwisko matki: Barrowick
Miejsce zamieszkania: między Azay-le-Ferron a Londynem
Czystość krwi: półkrwi
Zawód: magiczna policja
Wzrost: 178 cm
Waga: 73
Kolor włosów: kasztanowe
Kolor oczu: szare zielone niebieskie
Znaki szczególne:
10 cali, dość giętka, limba, włos kudłonia
Gryffindor
Muflon
moje sekrety wychodzą na jaw
zapach świeżego pieczywa, morska bryza, rozmaryn
Ja i Marla jako staruszki a wokół nas mnóstwo naszego potomstwa
rozwiązywanie zagadek, czytanie książek
nietoperze z ballycastle
pisanie listów
rocknroll
matthew bell
Przez długi czas moją matką była moja babka. Prawdy o mej wiecznie nieobecnej siostrze-mamie, dowiedziałem się dużo później. Dziadkowie wychowywali mnie tak jak umieli, stwarzając sobie ze mnie szansę na powodzenie. Czasami słyszałem, jak dziadek powtarzał, że "może z niego coś wyrośnie". Dziadek nie lubił rozmawiać o mojej mamie. Babcia mówiła, że to dlatego, że złamała mu serce swoją ucieczką. Dziś mówię o nich bez problemu rozróżniając mamę od babci, miałem jednak duży problem z tym na początku. Do dziś kiedy rozmawiam z Marlą, mówię jej, że siedzę przy łóżku ojca. Zapominając się na początku, że to jest według krwi mój dziadek, nie ojciec.
Mówi się, że dziadkowie zawsze rozpieszczają swoich wnuków. Moi mogli rozpieszczać mnie na codzień, skoro już mieli mnie tak blisko jak syna. Zachowywali jednakowoż pewną równowagę. Nigdy nie przekupowali mnie słodyczami, wychowywali dość sztywno: musiałem uczyć się odkąd skończyłem pięć lat. Do dziś śni mi się tabliczka mnożenia. Uczyłem się angielskiego (co później bardzo mi się przydało w życiu, szczególnie, kiedy zostałem odesłany do szkoły na Wyspach) i czytałem grube książki. Raz czy drugi spsociłem coś przy użyciu swojej dziecięcej magii, ale nigdy też nie zrobiłem nic spektakularnego. Wbrew oczekiwaniom nie byłem więc wyjątkowym dzieckiem. Posiadanie ojca z mugolskiej rodziny najwidoczniej zniszczyło tę iskrę, która powinienem być wypełniony. Nie narzekałem jednak na swoje położenie, bo mieszkaliśmy w jednej z królewskich rezydencji w samym sercu Francji. Może nie miałem mamy, a mój ojciec mugol pomagał w kuchniach z których jadłem codzień - ale przynajmniej spałem pod baldachimem i ubierałem się w piękne koszule z miękkich materiałów.
Jak to się stało, że ja: dziecko kucharza i niepokornej córki, mogłem mieszkać w tak okazałym pałacu, niczym mały panicz? Otóż moi dziadkowie, arystokracja czystej krwi ze skazą, wyjechali z Polski tuż przed pierwszą wojną światową - było to najmądrzejsze posunięcie w zaistniałej sytuacji politycznej, można uznać, że wykazali się ogromnym wyczuciem. Zatrudnili się na dworze Azay i chociaż było to dla nich uwłaczające, przepracowali tam blisko piętnaście lat jako główni zarządcy dworu. W czasie mieszkania we Francji ich córka - Liliana poszła do Beauxbuntons, a oni wkrótce podpisali układ z ostatnimi właścicielami Azay według którego, to oni mieli odziedziczyć w spadku okazały pałac. W niewyjaśnionych okolicznościach zmarło się wkrótce mugolskiemu pracodawcy, a pałac przeszedł w ręce Barrowicków. Szlachta polska znów miała swój dworek, co więcej - była to iście królewska rezydencja.
Moja siostra odwiedzała nas bardzo rzadko, ale pierwszy raz przyjechała kiedy miałem sześć lat. Ona miała wówczas około ćwierćwiecza i opowiadała o swoim mężu, którego rzeczywiście kocha, ale musiała go zostawić. W tamtym czasie niespecjalnie przejmowałem się tym, żeby pytać o przybranego brata. Nie wiedziałem wszak, że mógł on być dla mnie ojczymem.
Moje jedenaste urodziny nie wróżyły niczego dobrego. Dziadkowie od trzech lat powtarzali mi, żebym uczył się angielskiego, aż w końcu znienawidziłem mówić w obcym języku. Wolałem poświęcić czas na nowe słówka polskie, albo bieganie po łąkach. Kiedy jednak na przyjęciu pojawiła się moja siostra i nie mówiła prawie nic po francusku a denerwowałem się, że woli mówić w obcym języku. Kiedy otrzymałem list ze szkoły Magii, dziadkowie-rodzice musieli wytłumaczyć mi dlaczego niby mam jechać tak daleko do szkoły. Nie mając jeszcze nawet bar micwy za sobą. Mówili dotąd, że dorosły będę dopiero po tym święcie, mówili tak jedynie dlatego, żebym nie sprzeczał się z nimi. Zorganizowali przyjęcie, ale nie było na nim moich przyjaciół. Zdziwiło mnie to, bo ubraliśmy się wszyscy odświętnie, ale nasz kucharz pojawił się w salonie. Wszyscy mieli tak poważne miny, jakby się conajmniej wielka rzecz zadziała. Dlatego, kiedy podali deser jadłem go bardzo powoli i spoglądałem na wszystkich pokolei, aż odłożyłem umoczoną w czekoladzie łyżkę i kazałem powiedzieć co się dzieje. Wtedy moja mama powiedziała, że jest moją babcią, mój tata przyznał się, że jest moim dziadkiem, a mój kucharz, że jest moim ojcem. Oświadczyli, że moja siostra jest moją prawdziwą mamą, poprosili, bym się nie gniewał i obiecali, że kupią najlepsze rzeczy do nowej szkoły. A ja się ich spytałem tylko: dlaczego akurat teraz?
W Hogwarcie nie było mi łatwo. Uczyłem się nowego języka od nowa, wciąż myślałem tylko o mamie, która miała tylko siedemnaście lat więcej ode mnie, a do tego zastanawiałem sie, jak mogłem się nie skapnąć że mój tata jest moim dziadkiem. Czy coś było ze mną nie tak? To się chyba wyczuwa? Powinno? Nic nie dało mi do myślenia, że traktuje mnie jak maszynę do przyswajania wiedzy, niż przejmował się mną, jakbym był jego synem, prędzej jakbym miał przejąć po nim interes - czyli zamek. Skoro jednak zrzucili na moje barki tak wielką odpowiedzialność i wymagali, bym w zamian jeszcze poszedł do tej obcojęzyznej szkoły i uczył się tam na dobrego czarodzieja - postanowiłem, że pokażę im, co o tym myślę. Nie wróciłem na żadne święta, chociaż nie rozumialem połowy rzeczy, uczyłem się pilnie i już na drugim roku mówiłem świetnie po angielsku. Zawdzięczałem motywację tylko sobie, ale to cierpliwość współmieszkańcow dormitorium, więc Weasleya, Selwyna i Prewetta, uczyniła ze mnie tego kim jestem dziś.
W Hogwarcie szło mi lepiej od trzeciego roku. Dostałem się wtedy do drużyny quiddicha i chociaż dziś już nie gram, wtedy byłem świetnym obrońcą. Poza tym, zacząłem normalnie koegzystować w środowisku gryfoniaków, dostawać lepsze oceny i nawet zaliczyłem te wszystkie cieżkie egzaminy po szkole.
No własnie, bo kiedy skończył się Hogwart, wcale nie chciałem wracać do domu. Postanowiłem, że zostanę komisariuszem policji magicznej. I rzeczywiście, odbyłem kurs i przepracowałem już prawie osiem lat w zawodzie. To były ciężkie dni, mieszkałem wówczas w Londynie, przez pierwszy rok z moim kolegą ze szkoły - Lewisem, później sam. Wyspecjalizowałem się w przesłuchiwaniach i mam nadzieję, że nikt mnie już nigdy nie oszuka. Przez jakiś czas marzyło mi się nawet, by spróbować umiejętności czytania w czyjejś głowie. Mój problem polegał jednak na tym, że uważałem to za czarno magiczną zdolność, a przecież nie chciałem by coś mi zarzucono. Odłożyłem więc naukę po kilku miesiącach i już nigdy do niej nie wracałem.
Podczas siedmiu lat pracy w policji miałem dużo czasu, by zacząć zastanawiać sie nad sobą i swoim życiem. Jak wpłynęła na mnie wiadomość o kłamstwie w którym się wychowałem. Czy moi prawdziwi rodzice mnie kochali? I kto był tak na prawdę moim prawdziwym rodzicem? Ludzie, którzy się mną zaopiekowali, łożyli na me wychowanie, czy ci którzy powołali mnie do życia. Miałem narzędzia, wystarczyło popytać, wysłać kilka sów, by w końcu dostać adres. Adrien Carrow. Kim byłeś i czy będziesz chciał mnie pozać? Jestem dla ciebie nikim, natomiast Twoja córka jest moją siostrą. Nie wiem czy wiesz o tym. Nie wiesz, jesteś tak nieświadomy jak ja. Obu nas skrzywdziła ta sama kobieta.
Trzy lata temu poznałem Marlę. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, bo po jakimś czasie okazało sie, że mogliśmy się spotkać nawet w Hogwarcie. Gdybym ja patrzył na nią więcej, a ona zwracała uwagi więcej na mnie. Ale nie zainteresowaliśmy się sobą w szkole, pewnie dlatego, że ja nie wychodziłem za często z dormiorium. Wstydziłem się rozmawiać z obcymi, bo zawsze mnie pytali, dlaczego tak dziwnie mówię po angielsku. Dlatego raczej się nie znaliśmy. Za to jak dziś pamiętam dzień w którym uświadomiłem sobie, że kocham tą piękną krawcową. Wyszliśmy na spacer do parku i siedzieliśmy w ciszy na ławce. Ona opierała głowę o moje ramię i trzymała palce splecione z moimi. Siedzieliśmy tak dłuższy czas, aż powiedziała, że chce tak na zawsze. A ja zrozumiałem, że już nie ma odwrotu, bo własnie się w niej zakochałem. Po trzech latach, ubiegłej zimy oświadczyłem się jej. Nie powiedziała nic, poprosiła o czas. To mnie zabolało, czułem się źle, szczególnie, że mogła uznać, że proszę ją o rękę, bo jest w ciąży. Kochałem ją od tej samej chwili w której ujrzałem ją w Paryżu. Chichotała na after party pokazu mody Coco, nad kieliszkiem z szampanem i adorował ją jakiś Yves Saint Laurent, a ja stałem o na drugim końcu sali w towarzystwie moich bogatych dziadków. Tego wieczora to nie Yves, ale ja towarzyszyłem jej do rana. Piliśmy szampana i przedstawiłem ją pani Chanel. Później długo spacerowaliśmy uliczkami Paryża, a nad ranem, kiedy siedzieliśmy w ogrodach Tuileries - wtedy własnie powiedziała mi, że mogłaby już tak zawsze.
Cztery miesiące temu zostawiłem Marlę w zaawansowanej ciąży pod opieką kuzynki, a sam wyjechałem pilnować umierającego dziadka. Dziadek wkrótce umarł, ale ja wcale nie wróciłem do swojej ukochanej, nie wróciłem do swojego dziecka. Nigdy nie widziałem Gregorego, a Marli powtarzałem w listach, że dziadek niedługo umrze, a ja wrócę by ich uściskać. Marla nie mogła wiedzieć, że dostałem w spadku wielki zamek, że mój przyjaciel ze szkoły przyjechał i że oboje spędzamy już drugi miesiąc na opróżnianiu piwniczki, rozmowach o religii, śmierci i polityce. Poza tym Levi sprawdził już prawie każdą dziewczynę w okolicy, ja za to nauczyłem się piec przeróżne potrawy.
Theo nauczył się wyczarowywać patronusa kilka lekcji po swoich przyjaciołach. Musiał się mocno zastanowić, co jest jego pozytywnym wspomnieniem, wszak w tamtym czasie wciąż nie umiał rozliczyć się z przeszłością, a każde wspomnienie z dzieciństwa brał za nieprawdziwe. W końcu uznał, że lubił quidditch, naukę i dostawanie piątek z wypracowań. Dobre wspomnienia Tadzika wyewoluowały przez lata, teraz najszczęśliwsze wspomnienia wiążą się z narzeczoną, którą wynosi pod niebiosa.
14 | |
0 | |
12 | |
0 | |
0 | |
4 |
różdżka, sowa i punkty
Ostatnio zmieniony przez Theodore Barrowick dnia 27.11.15 23:35, w całości zmieniany 5 razy
If you say you love me too
I may not have a lot to give
But what I got I'll give to you
Witamy wśród Morsów
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot