Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Polana w głębi lasu
W lasach Dorset palą się liczne, mniejsze ogniska, przy których zbierają się czarodzieje. Niektóre z nich są po prostu miejscem zapewniającym ciepło i rozmowę, ale przy innych uczestnicy oddają się też... innym rozrywkom. Na jednej z polan w lesie rozpalono kilkanaście mniejszych ognisk, przy których ustawiono kosze z suszonymi ziołami, używanymi do wytwarzania magicznych kadzideł. Niektóre z nich rosną w okolicznych lasach, inne sprowadzono z bardzo daleka, wiele z nich przywieźli handlarze przybyli zza granicy, zwłaszcza z Hiszpanii.
Zioła można wrzucić w ogień, uwalniając w ten sposób zapach, który odniesie efekt na wszystkich znajdujących się przy palenisku istot.
W jednym wątku można wykorzystać tylko jedną mieszankę ziół. Są to głównie substancje roślinne, zioła. Postać z zielarstwem na co najmniej II poziomie potrafi rozpoznać ich znaczenie i wybrać odpowiednie, wrzucając do ognia konkretne spośród rozpisanych na poniższej liście. Pozostałe postaci mogą próbować ich w sposób losowy - poprzez rzut kością k6:
1: Mieszanina żywicy i sosnowych igieł przepełniona jest też czymś, co pachnie jak świeże górskie powietrze. Bardzo orzeźwiająco, nieco otumaniająco. Zapach jest łagodny, koi zmysły, uspokaja nastroje, wzbudza zaufanie do rozmówców. Pobudza do szczerych wyznań i zdradzania sekretów, ale nie hamuje całkowicie naturalnych barier związanych z rozmową z osobami nieznajomymi lub takimi, przy których postać naturalnie czułaby się skrępowana.
2: Drzewny zapach musi mieć swoje źródło w niewielkiej ilości drzewa sandałowego, które zmieszano z rosnącymi w Dorset dzikimi kwiatami oraz sporą ilością ostrokrzewu. Kadzidło jest trochę duszne, głębokie, wprowadza w przyjemne odrętwienie, spowalnia zmysły i pozwala w pełni odprężyć ciało. Pod jego wpływem trudniej jest zebrać myśli. Wprowadza w przyjemne otępienie i relaksację, odpędza troski.
3: Słodki zapach bergamotki przebija się przez skromniejszy bukiet owoców, które prowadzi cytryna oraz nieznacznie mniej wyczuwalna porzeczka, zapach jest przyjemny, świeży, lekko cytrusowy, dodaje energii, poprawia nastrój. Dalsze nuty kadzidła lekko i przyjemnie otępiają. Czarodziej znajdujący się pod wpływem tego kadzidła staje się pobudzony do flirtu i trudniej mu usiedzieć w miejscu, korci go spacer lub taniec.
4: Gryzące zioła, pieprz, rozmaryn, tymianek i inne, które trudniej rozpoznać, przemykają do odrętwionego umysłu, wyciągając z niego cienie. Niektórzy twierdzą, że to kadzidło oczyszcza umysł: pobudza smutek, zmusza do sięgnięcia po problemy i uzewnętrznienia ich, do szczerych wyznań odnośnie tego, co ostatnim czasem trapi czarodzieja, co jest jego zmartwieniem. Wyciska z oczu łzy, ale dzięki temu pozwala zostawić najczarniejsze myśli za sobą i rozpocząć nowy etap życia bez obciążenia.
5: Zapach wiedziony przez silnego irysa w towarzystwie polnych kwiatów wywołuje wesołość, a przy dłuższej ekspozycji - niekontrolowany śmiech. Poprzez lekkie przytępienie zmysłów dodaje odwagi, skłania do czynów i wyznań, na które czarodziej nie miał wcześniej odwagi, a na które od zawsze miał ochotę.
6: Lawenda przeważnie koi zmysły, ale w towarzystwie czterolistnej koniczyny i konwalii odnosi podobny efekt na istoty, nie na ludzi. Czarodziejów zaczyna drażnić, roztrząsa najdawniejsze urazy. Pod jego wpływem niektórzy mogą stać się skorzy do drobnych złośliwości, a inni do kłótni lub nawet agresywni.
Skorzystanie z kadzideł przy ognisku zastępuje jedną wybraną używkę z osiągnięcia hedonista.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
- Hm? - przeniósł błędny jeszcze wzrok na Anthony'ego, próbując przypomnieć sobie zadane przez niego przytanie. - Ariadne? - powtórzył za nim jak echo, składając pytanie kuzyna w całość i dopiero teraz odkrywając w nim sen. - Nie. To znaczy, w zasadzie nie wiem. Nie pytałem - wyjaśnił szybko i dość chaotycznie, lecz zgodnie z prawdą. Jego umysł już od rana pochłonięty był rozważaniami, to też oprócz przelotnego uśmiechu puszczonego w kierunku siostry, kiedy ta przemierzała korytarz dworku, nie zdążył zamienić z nią choćby jednego słowa.
- W zasadzie, sam mogłeś jej zapytać przy śniadaniu - rzucił, przypominając sobie kolejne szczegóły sierpniowego poranka. Zaraz jednak jego twarz rozjaśniała w uśmiechu, a prawa dłoń wylądowała na barku kuzyna. - Daj spokój, nie było tak źle - mówiąc to machnął ręką w lekceważącym geście. - Zasłużone zwycięstwo!
Resztę pozostawił jednak bez komentarza, choć można było uznać za takowy krótkie, acz wymowne spojrzenie, jakie Ayden posłał w kierunku swego krewniaka. Gdy dotarli na miejsce, skłonił się kilku mijanym osobom; z kilkorgiem wymienił uprzejme powitania. Rozglądając się dookoła, spokojnie taksował wzrokiem każdego z przybyłych, po kolei oceniając szanse każdego z uczestników.
- Coś taki przejęty? - spytał kuzyna, nie kryjąc rozbawienia w głosie. Nie wiedział czemu Anthony właściwie tak mocno przeżywał ową konkurencje - wszak była to jedynie zabawa i tak winna być odbierana. - Jeszcze chwila i pomyślę, że Ariadne faktycznie byłaby lepszym partnerem od Ciebie.
przybywam z Tonym!
I dream of kissing it.
Ostatnio zmieniony przez Ayden Macmillan dnia 30.06.18 15:33, w całości zmieniany 1 raz
Dotarłszy na miejsce rozpoczęcia konkurencji, przywitał się z Julią uprzejmym i nieco pokazowym gestem, unosząc jej dłoń do ust z przekornym uśmiechem i prowokacyjnym spojrzeniem wymienionym między jasnymi tęczówkami. Niech plotkują, miał z tego coraz większy ubaw. Kiwnął głową, bardzo zachowawczo, na złożone gratulacje. Może gdyby nie węże, obecność brata, padaczkę Lisa i ogólne zamieszanie, bardziej zająłby się samym przeciwnikiem - a tak, jak sądził, nie miał się czym szczycić. Choć nawet przy zwycięstwie miałby podobne zdanie. W każdym razie - był rad, że ostatecznego ciosu dokonał Macmillan, bowiem zapewniało to Ollivanderowi względny spokój, rozgłosu nie lubił, ani też nie potrzebował. Niekoniecznie zerkał na widownię, ale rudowłosa mignęła mu gdzieś w tłumie jeszcze zanim wszystko się zaczęło, wiedział więc, że obserwowała starcia z kukłą.
- Ja też nie - odparł cicho, szczerze, bez najmniejszego wzruszenia ramionami. Impuls - zdarzało mu się wejść w podobne, spontaniczne rzeczy, bez wcześniejszego przygotowania. - Nie sądziłem, że będziesz to obserwować - przyznał w odwecie, póki mieli czas na wymianę zdań - nie wiedział, czego spodziewać się po labiryncie, nawet jeśli miał być bezpieczniejszy niż walka z rosłą rzeźbą. Pozorna romantyczność tego przedsięwzięcia nakazywała mu sądzić, że mężczyźni będą mieli kilka okazji do spełnienia roli rycerza na białym koniu - pięknie, prawdopodobnie w tym odnalazłby się Constantine, ale jak na złość, brata nie widział wśród zbierających się uczestników. Wolał bezsensownie strzelać zaklęciami w płonące sterty wikliny.
Mieli coś do tych labiryntów, zarośli, podwodnych światów - tym lepiej, dzięki temu pojawiała się iskra wiary, że odnajdą się w tym zaaranżowanym związku. Zresztą, odczuwał już pewną więź z panną Prewett, przez którą był pewien, że jest osobą, jakiej nie dałby skrzywdzić. Może w kościach odczuwał już to, co miało nadejść.
the sound of rustling leaves or wind in the trees
and somehow
the solitude just found me there
Ostrożnie stawiała kroki, czując się w ramionach męża bezpiecznie. Wspierała się na nim całym ciężarem, oddychając cicho z ulgą, gdy znaleźli się w końcu na polanie, z dala od zdradzieckich konarów, gałęzi i kamieni. Znajdowało się już tam kilkoro śmiałków, lecz nikt, kogo szanowałaby na tyle, by wdać się w niezobowiązującą konwersację. Zresztą, była kobietą, lady, żoną i wkrótce matką, to do niej powinni podchodzić zainteresowani wymianą uprzejmości. Przyjęła ramię Tristana, unosząc głowę w górę, by móc spojrzeć mu w oczy. Już nie widziała w nich kłamstwa, jedynie troskę, przywiązanie i miłość. – Wędrowałeś za nim wiele lat, do pięknego skutku – odpowiedziała miękko, wspominając wszystkie zaloty, jakimi ją obdarzał, także podczas Festiwali Lata. – W jak najlepszym, Tristanie – podkreśliła pewnie, nie zdradzając się z lekkim zmęczeniem, które już odczuwała. Machinalnie, wolną ręką, dotknęła sznura pereł, okalających jej szyję. Nie dziękowała za nie, należały się jej, ale doceniała ich piękno i kolejny romantyczny gest, podkreślający, że jej wszelkie strachy okazały się niepotrzebne. Wstydziła się wybuchów, tłumacząc się jednak od razu ciężkim stanem zdrowia oraz wpływem ciąży na ogładę. – Czy to na pewno bezpieczne? – spytała po raz piąty tego dnia, nie kryjąc drobnego niepokoju. Odwaga nie była jej mocną stroną, przywykła do ostrożności, jaką wcale nie uważała za słabość. W obecnym stanie musiała dbać o siebie za dwoje. Dłoń przesunęła się w dół i spoczęła na chwilę na lekko wypukłym brzuchu, skrytym pod czerwonym materiałem. Piękniejszy i trwalszy od pereł syn rozwijał się tuż pod skórą. Uśmiechnęła się lekko, radośnie, do Tristana, a jej błękitne oczy jaśniały podobnymi uczuciami.
(Para z Tristanem.)
Dostrzegła go już na polanie i z uśmiechem wymalowanym na twarzy zaczęła zbliżać się w jego kierunku. Zamachała i zawołała go z daleka, nie wstydząc się ewentualnych spojrzeń, jakie na siebie sprowadzi. Pojawienie się popularnego ścigającego w towarzystwie eks-zawodniczki mogło wzbudzić zainteresowanie, ale Jessa miała je w poważaniu.
- Ile czasu zajęło ci ułożenie włosów? Przyznaj się, stałeś przed lustrem dwie godziny – powitała go w całkowicie swoim stylu, drocząc się w najlepsze; artystyczny nieład na jego głowie był tylko jedną z wielu rzeczy, z której mogli sobie swobodnie żartować.
Przystanęła wreszcie obok i rozłożyła ramiona do uścisku, do którego wkrótce porwała mężczyznę; minął szmat czasu, od kiedy robiła to po raz ostatni.
- Dziękuję za zaproszenie i list dla Amosa. Uparł się, że sam ci odpisze, dlatego przybywam dziś z pustymi rękami – wyjaśniła, ale wiedziała, że ścigający mógł się spodziewać odpowiedzi od jej syna, a także całego pliku nowych rysunków.
Rudowłosa rozejrzała się dookoła, przyglądając wreszcie temu, co przygotowano na dzisiejszy dzień – labirynt piętrzył się już przed nimi, a dookoła zbierały się pary gotowe stawić czoła jego wyzwaniom. Kątem oka zauważyła młodą lady Prewett i mimowolnie zmarszczyła brwi; czy krewniaczka organizatorów mogła liczyć na lepsze traktowanie lub nawet podpowiedzi? Jessa szybko starała się rozgonić podejrzliwe myśli.
- Jeśli konkurencja udzieli mi się za bardzo, sprowadź mnie na ziemię – zażartowała z samej siebie, mając na względzie dobre samopoczucie Wrighta, którego nie chciała przecież zepsuć swoim zachowaniem.
Był graczem Quidditcha i znał ją z młodości, musiał więc wiedzieć, w co się pakuje. Konkursy, rywalizacje i wszelkiego rodzaju konkurowanie z innymi było kiedyś dla Diggory niczym woda na młyn, lecz mogłoby się wydawać, że z biegiem lat panowanie nad emocjami powinno przychodzić jej łatwiej. Wydoroślała, zmieniła się… lecz pewne rzeczy wciąż pozostawały takie same.
| Jessa + Joe Wright
Nawet nie zauważył jak zamyślenie poniosło go w kierunku polany. Szukając tam ukojenia i separacji od głośnego centrum festiwalu, nie zauważył, że jego śladem zaczęły napływać tłumy jakby spodziewały się czegoś niesamowitego. A może znalazł się nieświadomie w odpowiednim miejscu i właściwym czasie, by stać się świadkiem czegoś wzniosłego? Zabawne... Jayden zawsze wierzył w opatrzność losu i wszechświata, dlatego nie przejmował się podobnymi sprawami jak zagubienie drogi. W końcu miał się zgubić, by ktoś inny go odnalazł, nieprawdaż? Dzisiaj tym kimś okazała się nieznana mu kobieta, która podeszła do niego i przypatrywała mu się uważanie. JD dostrzegł ją dopiero w momencie, w którym otworzyła usta i zdał sobie sprawę, że znajdowała się tuż obok oraz oczekiwała po nim jakiejś reakcji. Uśmiechnął się do niej uprzejmie i mimo że nie kojarzył jej twarzy, na pewno miała wiele racji. Młodszy Vane często bywał w szpitalu, gdzie stacjonował jego papa. Bardzo możliwe że poznał niektórych pretendentów do stanowiska na młodszego uzdrowiciela. - Jayden - przywitał się ciepło, skinąwszy delikatnie głową w podzięce za jej poparcie w stosunku do wykładu. - Jeśli i pani powie, że zabrakło w nim potrzebnego romantyzmu to chyba naprawdę zmienię profesję - odparł po chwili, nie maskując się nawet z uśmiechem niezrozumienia w stosunku do zarzutów, ale zaraz jego uwaga została przeniesiona na coś innego. A mianowicie na kolejne wyzwanie, którego nie przyuważył. Nic niesamowitego. Gdy usłyszał pytanie, spojrzał wyraźnie zaskoczony na pannę Scrimgeour jakby chciał potwierdzić czy naprawdę zamierzała wchodzić do labiryntu właśnie z nim. Jeszcze parę chwil temu nie wiedział o tej konkurencji. Najwyraźniej jednak zjawiła się właściwa osoba, która zamierzała go o niej powiadomić. Jay zamknął usta otwarte w niemym pytaniu czy aby na pewno była zdecydowana, ale zaraz odetchnął. - Z wielką przyjemnością zostanę twoim towarzyszem - oznajmił, po czym przeniósł uwagę na innych zebranych. Powinien kojarzyć którychś? - Wciąż pracuje pani w Mungu? - zagadnął, gdy czekali na rozpoczęcie konkurencji.
|Camellia wzięła Jaydena do pary
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 08.08.19 12:51, w całości zmieniany 1 raz
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
|Przyszedłem sam, lecz potem przyciągła mnie Lunara
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 01.07.18 13:33, w całości zmieniany 2 razy
— Nie wiem, czy świat by wytrzymał takie nagromadzenie niesamowitości w jednym miejscu — odpowiedziała znudzonym głosem, choć uśmiech błąkający się na jasnej twarzy przeczył takowemu stanowi ducha. Była gotowa sobie wyobrazić całą ich czwórkę — Hyacinth z rozmarzeniem wpatrujący się w niebo, myślący o niebieskich migdałach. Honesty rozpływająca się nad każdym przejawem życia, chociażby i robaczym. Pomona opowiadająca z zaangażowaniem o magicznym żywopłocie i w tym wszystkim byłaby jeszcze Rowan, narzekająca na stan swego obuwia. Oj tak, ta wizja wprost pachniała zwycięstwem. Ech, te Sprouty — Sugerujesz więc, że nam ma grozić porażka? — zapytała niewinnie, nadymając przy tym policzki w niby oburzeniu. Dziecinność nigdy zdawała się jej nie opuszczać (no, chyba że w czasie pracy), podobnie jak pewnego rodzaju teatralność. Może właśnie to rozczulało wszystkich na tyle, iż zapominali, jak bardzo złośliwym stworzeniem potrafiła być Red.
Zawsze żałowała, iż nie potrafiła kroczyć lekko, z niewymuszoną gracją na wzór tak wielu spotkanych filigranowych panienek. Miast tego jej kroki, jakie znaczyły prześliczne szpilki na średnim obcasie — którym niestraszne były korzenie, wertepy, kamienie oraz inne przyjemne rzeczy, albowiem rudowłosa wydawała się wręcz urodzić w butach na obcasiku na przekór jej karłowatości — były pewne siebie, wręcz władcze zupełnie tak jakby po prostu idąc, przyznawała sobie prawo do posiadania przemierzanej ziemi. I z taką też manierą zmierzała ku polanie wraz z Pomeczką, wysłuchując cierpliwie jej paplaniny. Tęskniła za nią — chociaż nigdy by się do tego otwarcie nie przyznała — i nagła, tak naturalna jej otwartość była naprawdę miłą odmianą po miesiącach wyciszenia oraz napięcia. Chociaż trochę podejrzaną. Uzdrowicielka zmarszczyła lekko nosek, zaraz to obrzucając okolicę dosyć krytycznym spojrzeniem, nie zwracając uwagi na powitania siostry. Nie jej kram, nie jej małpy, czy jakoś tak, ale główką skinęła, bo była przemiłym dziewczęciem. Głównie jak spała, chociaż to też nie było takie pewne, bo była nader terytorialna, jeśli chodziło o jej własne łóżko.
— Cóż, wyobraź sobie, że mój wianek pochwycił sam Benjamin Wright — oświadczyła dumnie, pusząc metaforyczne piórka w niemym zachwycie — Czy dostarczyłam ci wystarczającą ilość słodyczy w podziękowaniu, że nas sobie przedstawiłaś? — zapytała, ściskając lekko ramię starszej Sproutówny. Och! Co to były za cudowne urodziny! Jedne z najlepszych, chociaż każde jej urodziny były najlepsze — A co z tobą? Kto okazał się twoim kawalerem? I tak zaraz po wróżbach z dziewczynami. Te węże! Dobrze, że Anthony ostał się w jednym kawałku. A słyszałaś ten komentarz o rudych? Przysięgam, że jak zobaczę, to rozszarpię. Sam i Antoś mogliby zatuszować potencjalne morderstwo, nie? — zastanowiła się na głos, tym samym potwierdzając swój brak duszy. Acz nie robiła tego za głośno, bo przecież nie powinno się ogłaszać swoich upodobań całemu światu. Wydawało się, iż w oddali mignęły znajome sylwetki. Och, czyżby Bojczuk i Antoś również zamierzali wziąć udział w zabawie? Czy zdawali sobie sprawę, że nie mieli szans? Albo, że któryś z nich będzie zmuszony wziąć obie panny na ciasto pocieszenia, w przypadku przegranej, bądź uszczerbku na zdrowiu?
| Rowanka jest z Pomeczką-kromeczką
Please pull me from the dark,
And show me hope again...
Z drugiej strony Jean podobał się również morał, idea kierowania się sercem, podążania za uczuciami; brzmiało to niczym prosty przepis na szczęśliwe życie, banalno-genialna myśl, która w magiczny sposób działała cuda, nie wymagając przy tym zbyt wiele trudu. Jeszcze jakiś czas temu byłaby skłonna naiwnie dać się jej się porwać, uwierzyć w emocjonalne uniesienia, które zawsze wiodły we właściwą stronę, może nawet również podążyć tą absurdalną ścieżką, która wysoko nad ziemią trzymała wszelką racjonalność. W obliczu ciągłego poszukiwania odpowiedzi, niemalże każda wydawała się brzmieć wiarygodnie, szczególnie gdy miało się niewiele lat.
Udział w zabawie, mimo że traktowała wyłącznie jako przygodę, miał wciąż w sobie odrobinę sentymentalnego charakteru, który słabo przebijał przez kaskady pozostałych myśli. Gdy razem z Josephine gdybały o możliwości wspólnego udziału, skupiała się tylko i wyłącznie na potencjalnych przeszkodach oraz trudnościach, przywołując poprzednie edycje Festiwalu lata, nie zastanawiając się nad faktem, że po raz kolejny stanie nad mniejszymi i większymi wyborami, że będzie musiała zmusić się do podejmowania decyzji. I choć gdy przychodziło do istotnie ważnych kwestii, zazwyczaj odkładała wszelką odpowiedzialność na możliwie jak najpóźniejszy termin, tym razem obiecała sobie, że spróbuje podjąć ryzyko, próbując pozbyć się dotychczasowych, niekoniecznie dobrych nawyków, a być może nawet odnaleźć w sobie siłę do poukładania bałaganu, jaki w nieskończoność zostawiała za sobą.
Na polanę przybyła na kilka minut przed czasem, przystając nieco z boku, aby mieć zarówno dobry widok na konkurencję, jak i Fenwick, której poszukiwała już w niewielkim tłumie. W międzyczasie mignęła jej znajoma, ruda czupryna Jessy, przywitała się więc przelotnym, lecz wciąż ciepłym uśmiechem posłanym z pewnej odległości – zdecydowała się zaczekać w jednym miejscu do samego rozpoczęcia wydarzenia, aby jej towarzyszka w razie czego nie miała problemów z odnalezieniem Desmond.
s t a r d u s t
running through those
v e i n s
Liczyła na to, że i Verze uda się dotrzeć, ale wyglądało na to, że siostra nie przybędzie, więc musiała udać się na miejsce kolejnej zabawy samotnie, z pewnym smutkiem patrząc na swoich znajomych, którzy stali w dwójkach, a ona była osamotniona i nie miała swojej pary. Stanęła na uboczu, samotnie, choć wcześniej pomachała do Rowan, Jessy, Joego i Anthony’ego; ten ostatni zaledwie wczoraj złowił jej wianek, a później tańczyli razem przy ognisku, co niestety zostało zmącone pojawieniem się pewnej nieprzyjemnej szlacheckiej pary. I tutaj zauważyła kilku szlachetnie urodzonych poza Anthonym, ale trzymała się na dystans, wiedząc, że nie wszyscy są tak mili i przystępni jak Macmillan, przy którym w ogóle nie odczuwała, że jest tylko zwykłą czarownicą. Zauważyła też parę osób pamiętanych ze spotkania Zakonu Feniksa, nawet nauczyciela, który opuścił je przed czasem, rezygnując z organizacji. Wydawało jej się niemal zaskakujące, że sporą część będących tu ludzi znała. Pozostawało jej mieć nadzieję, że zostanie sparowana z kimś miłym, z kim raźnie będzie przejść przez zakamarki labiryntu, skoro niestety nie mogła tego zrobić z siostrą. Później będzie musiała opowiedzieć Verze o tym, co robiła, teraz pozostawało czekać na początek zabawy i mieć nadzieję, że znajdzie się dla niej para.
| jestem sama
Nie spodziewała się, że przyjdzie jej wziąć udział w labiryncie - i to z Max. Najchętniej wkręciłaby do zabawy wszystkich możliwych przyjaciół oraz znajomych, ale niestety wędrówki przez magiczne żywopłoty układające się w tajemnicze korytarze zostały zarezerwowane wyłącznie dla par. Ria przełknęła niezadowolenie, choć towarzyszyło jej ono przez długi okres czasu. Jak zawsze z odsieczą przybyła troskliwa mama; na śniadanie zamiast szpinakowych tostów jak każdego poranka, Elaine zaserwowała swojej rodzinie wspaniale smaczną owsiankę. W dodatku ojciec był w domu - w nagrodę za oddanie pracy otrzymał parę chwil wolnego. Rudowłosa zamierzała w związku z tym świętem pozostać w domu, ale sugestywne spojrzenia rodziców oraz chichot matki rozruszał harpiowską wyobraźnię. Skrzywiła się z niesmakiem, czym prędzej opuszczając rodzinny dom. Pełna radości, że państwo Weasley wciąż się kochali, ale jednak wolała o niczym nie wiedzieć.
Spotkały się z przyjaciółką już na miejscu. Harpia snuła się po leśnych ścieżkach prowadzących do serca lasu, gdzie miała odbyć się konkurencja. Chrupała właśnie soczyste jabłko z rodzinnego sadu i z zaciekawieniem rozglądała się dookoła. Wysoko spięte włosy pozbawione choćby grama nieposłusznych kosmyków ułatwiały pole widzenia, a długa, luźna suknia w odcieniu ziemi mogłaby robić za dobry kamuflaż. Najbardziej ucierpiały buty - przez załatwienie jednego podczas poszukiwania kwiatów na wianek, musiała założyć te dużo starsze, mocniej sfatygowane, ale trzymające się na coś więcej niż słowo honoru. Rhiannon wyczyściła zewnętrzną warstwę bardzo dokładnie, ale nie udało się całkowicie zatuszować mankamentów problematycznego obuwia. Musiała wybrać się na zakupy. Nienawidziła zakupów.
- Wiesz, wcale nie było tak jak zarzekałyście się z Rowan. Żadnych ocen i wyśmiewania się z nieporadnych panów, jestem zawiedziona - powiedziała do drugiej Harpii, kiedy już kroczyły razem do miejsca zbiórki. - Ale widziałam cię z Wrightem, to dość zaskakujące. Czyżby międzydrużynowe zacieśnianie więzów? Nie spodziewałam się tego po tobie - dodała zaraz, uśmiechając się bardzo szeroko, może nawet lekko złośliwie. Przygryzła kolejny kęs jabłka. - Za to ja postanowiłam oszukać przeznaczenie - wcale nie wezmę udziału w tych całych wyścigach - wyrzekła Ria, mocno wojowniczo. Ściągnęła nawet brwi prezentując iście marsową minę, która w kontakcie z jej urokiem osobistym wyglądała niezwykle uroczo. Na pewno. Tak czy inaczej - żaden wosk nie będzie dyktował jej jak ma żyć, ot co. - W ogóle oglądałaś starcie na Wiklinowym Magu? Myślałam, że zejdę na zawał. Te anomalie… i węże! Próbowałam w nie ciskać zaklęciami, ale gady były szybkie. - Zaczęła się emocjonować, żywo gestykulując dłońmi. Weasley nawet nie zauważyła jak niedojedzony ogryzek upadł gdzieś po drodze na leśną ściółkę. - I jeszcze to aresztowanie… myślałam, że pobiję tych wszystkich urzędasów, nie mam pojęcia kto ich zatrudnił - dorzuciła oburzona. Naprawdę, zabierać do Tower aurorów? I Bertiego, najsłodszego cukiernika na świecie? Rzeczywiście świetnie radził sobie w zaklęciach, ale to nie powód, żeby robić z niego psychopatę ciskającego czarną magią na wszystkie strony. Właśnie dochodziły do tłumu czarodziejów, kiedy rudowłosa wciąż emocjonowała się minioną konkurencją. Przez to dość niedbale przywitała się ze wszystkimi znajomymi. Z Rowan stojącą z siostrą, z Tony’m i jego kuzynem, także z Jess i Joe oraz samotnej Charlie. Wszystkim posłała subtelny uśmiech i krótko pomachała dłonią; niestety wciąż będąc pod wpływem emocji. Na Bojczuka jedynie łypnęła jakby rozeźlona samą jego obecnością. - Nadal mną telepie jak sobie o tym pomyślę - mruknęła jeszcze do przyjaciółki. Bren nie takie rzeczy widział, ale Bott, którego trawiła gorączka, ugh. Dobrze, że w ogóle przeżył pomimo niekompetencji tamtych gumochłonów. Chyba pozamieniali się na rozumy z Malfoy’ami. Natomiast nawet jak Rhiannon zamierzała zachwycać się spektakularnym zwycięstwem Macmillana, to niestety nie mogła - stały zbyt blisko samego zainteresowanego, żeby Weasley mogła się przemóc.
| Aha, jestem z Max!
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Ria Weasley dnia 01.07.18 19:01, w całości zmieniany 1 raz
Obecność Zachary'ego na polanie poprzedzała także chęć spotkania się z pewną damą, która to zgodziła się stanowić z nim parę w labiryncie, do którego mieli wejść. Fakt ten na początku wydawał się odrobinę niewygodny, zważywszy na to niecodzienne połączenie, jednak wystarczała mu krótka chwila namysłu, by stwierdzić, że odskocznia tego rodzaju była mu właściwie potrzebna. Nadmiar pracy i obowiązków zdawał się być przytłaczający i już nawet Ammun na każdym kroku przypominał mu, aby zapomniał o własnych troskach i znalazł chwilę czasu dla siebie oraz tych, którym w ostatnim czasie nie poświęcał zbyt wiele uwagi. Prośbom mogłoby nie być końca, gdyby nie pewna słabość do raroga wynikająca głównie z tego, że Zachary traktował go na równi z członkami swojej rodziny i nie potrafił mu odmówić, wiedząc, że i jemu sprawi to jakąś przyjemność. Przebywając na polanie, czuł się jednak nieco obco. Z pewnością odstawał swoim kolorem skóry i strojem (jak zwykł nosić szal o każdej porze roku), lecz nie to było źródłem wyobcowania. Niemal nie dostrzegał znajomych, a może tylko próbował ich nie dostrzec, zachowując się nieco zbyt obcesowo. Wiedział za to na pewno, że poszukiwał tylko jednej konkretnej osoby i wydawał się podchodzić do sytuacji całkowicie beztrosko; beztroskę chowając pod maską obojętnego, może nieco zbyt chłodnego spojrzenia wobec innych. Dopiero z przybyciem jego dzisiejszej towarzyszki na twarzy pojawił się niewielki uśmiech ofiary z uwagą i należytą dozą konwenansów.
|Idę razem z Inarą
I don't care about
the in-crowd
Przyszedłem na polanę samotnie, witając się uprzejmym uśmiechem z uczestnikami - Życzę powodzenia! - mówiąc również i stając nieopodal nich. Odruchowo obciągnąłem rękaw koszuli w kolorze dojrzałej maliny, chcąc w ten sposób przykryć niewielką ranę po przedwczorajszej walce - głupio mi było, że niedawno wylądowałem na szpitalnym łóżku u Rowan Sprout, a teraz stałem obok niej z kolejnymi obrażeniami. Ach, Florianie, ostatnio w ogóle na siebie nie uważasz. Musiałem się też powstrzymać przed bardziej wylewnym powitaniem z profesorem Vanem - czy on w ogóle mnie pamięta? Nigdy nie znaliśmy się zbyt dobrze, ale czy w ogóle kojarzy moją twarz? Nie jestem pewny w jaki sposób działa ten proces zapomnienia, a z chęcią bym się tego dowiedział. Tak na wszelki wypadek...? Odchrząknąłem cicho, bo zmieszałem się swoimi własnymi myślami, których przecież nikt nie słyszał. Zerknąłem na wysłużony zegarek, zastanawiając się gdzie jest Frances. Jeżeli nie przyjdzie w przeciągu paru najbliższych minut to zostanę tutaj sam! A nie chciałem, bo bez niej ten labirynt już nie jawił się taką wspaniałą atrakcją. Swoją drogą ciekawe co spotka nas w środku. Organizatorzy zapewniali bezpieczeństwo, zresztą zauważyłem kobietę w ciąży, która tylko te słowa potwierdzała. To dobrze, po ostatnich zmaganiach już mi wystarczy adrenaliny na czas trwania festiwalu.
Idę z Frances!
[bylobrzydkobedzieladnie]
but a good man
Ostatnio zmieniony przez Florean Fortescue dnia 01.07.18 14:06, w całości zmieniany 1 raz
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Nie mogła się dziwić, że Percy wciąż był zajęty. I pracą i czymś, czego jeszcze nie umiała nazwać. Znikał na wieczory, czasem nocy i wracał z ranami, które wyrywały jej serce. Szklana bańka, którą chciano wokół niej nałożyć szlacheckie społeczeństwo - już dawno temu pękło. A ona szarpała się między tym czego pragnęła, a tym, czego nie rozumiała. Tęskniła. I dziękowała losowi za każdy razem, gdy w końcu do niej wracał.
Odrywały ją spotkania. Obecność innych tłumiła, bądź tez zmuszała Inarę, by tłumiła niepokoje, które oplatały jej serce. Chowała je pod uśmiechem, w który wciąż wierzyła. Nawet, jeśli można było nazwać ją naiwną. I tym samym uśmiechem przywitała ciemnooką sylwetkę Zacharego, który zjawił się na polanie. Nie chciała być sama, a towarzystwo uzdrowiciela zdawało jej się kojącą dzień odmianą.
Chłodne, jak na lato powietrze smagało czarnymi puklami, które pozostawiła rozpuszczone. Opadały na plecy i ramiona, chwilami tańcząc wokół jej głowy, to na powrót opadając na ciemnozielona materię półdługiego płaszcza, który chronił przed chłodem. Długa spódnica w czerni i biała, zapinana pod szyją koszula, dopełniały obrazu.
Mimowolnie obróciła na palcu złotą obrączkę, która znajdowała sie obok wygranego na sabacie, pierścieniu z kamieniem księżycowym. Nosiła go ostatnio zawsze. Pamiętała, jak zbawienną moc miał na rozwijające sie pod jej serce dzieciątko. W kieszeni wciąż trzymała skórzane rękawiczki. Nie była pewna, czego miała się spodziewać podczas magicznego labiryntu, ale ciekawość pociągała, rozbijając w jej oczach żywą iskrę zainteresowania - Lordzie Shafiq - przywitała sie oficjalnie, dygając zgodnie z konwenansem, chociaż w źrenicy trudno było szukać wyniosłej powagi. Znajoma, wesoła iskra zwiastowała raczej czającego się gdzieś w pobliżu chochlika. Alchemiczka ożywiła się przyglądając przybyłym - Ostatni Labirynt, jaki udało mi się zwiedzać, okazał się być... halucynacją. Mam nadzieję, że organizatorzy nie zamkną mnie we własnej głowie - kąciki, malowanych czerwienią warg, uniosły się. Uwagę zatrzymała na twarzy towarzysza i jego ciemnych źrenicach. Nie bała sie patrzeć wprost. Do tego mógł się już zdążyć przyzwyczaić.
W parze z Zacharym
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
W tłumie zebranym nieopodal labiryntu Lunara dostrzegła kilka znajomych twarzy - a więc będzie miała do kogo się odezwać, choćby na samym początku, przed wyruszeniem do labiryntu. Dostrzegła Jaydena z jakąś kobietą, Ulyssesa - również w towarzystwie urodziwej niewiasty, a także kilka samotnych postaci. Na swój cel obrała Skanamdera.
- Kogo ja widzę. - obdarowała mężczyznę delikatnym uśmiechem. Jakoś nie przyszło jej do głowy, że mogłaby się tu natknąć właśnie na niego. Chociaż może nie powinno jej to dziwić, krukoński umysł zawsze ciągnęło do zagadek! - Czekasz na kogoś do pary, Tony? A jeśli nie to co powiesz na to, by połączyć siły?
|Za obopólną zgodą, przygarniam pana A. Skamandera do pary
Because the tears on your face,
They leak and leave a trace,
So just when you think the true love's begun, run!
Rowle przekraczał go z nonszalancją - on, mógł - pojawiając się w hrabstwie Prewettów, kiedy jego żona nie radziła sobie z bolącym kręgosłupem i spuchniętymi stopami. Otoczenie żony sztabem uzdrowicieli i masażystek (zadbał, by nie dotykał jej żaden samiec) wyglądałoby na dobrą monetę, gdyby sam nie kręcił się dookoła kobiet. Kilku różnych - przyjaciółek, nic ponadto - chociaż ciążąca nad nim wizja gęstych tłumaczeń paradoksalnie poprawiała humor. Może po prostu wyczekiwał jej wrzasku, wiedząc, że umierający stają się cisi, szarzy i nieobecni? Żałosna prowokacja Losu, osadzona jdnak w znajomych, domowych rejestrach, po których znakomicie potrafił się poruszać. Nawet po omacku, nawet nierozsądnie, szarpany na przemian tęsknotą i wkurwieniem tak silnym, że opamiętywał się z trudem przy przygarnianiu jej do siebie. Wolałby połamać jej kości własnymi rękami, niż patrzeć jak gaśnie i chyba był bliski zaaranżowaniu jej tak prymitywnej śmierci, dokonanej wilczymi kłami własnego męża.
Drapieżne rozwiązania trzymał blisko serca, dlatego bawił się świetnie, tryskając dobrym humorem i niefrasobliwością, szaleńczo licząc na konfrontację z dobrodusznym Archibaldem. Lub jego jednorękim kompanem o potwierdzonych personaliach, z którym Prewetta żywiły mocne powiązania. Fety lubiły się ze skandalami, nawet te ugrzecznione, jak letni festiwal, opiewający miłość oraz ckliwość. W nowym świecie znajdzie się dla nich miejsce, lecz wpierw trzeba zasypać popiołem wypaloną ziemię, by zyskać całkowitą pewność, że na tym gruncie już nic nie wzrośnie.
Ponoć niespodzianki chodzą parami - Rowle w myślach zaczął odliczać do drugiego zaskoczenia. Pierwsze niemal zbiło go z nóg, bo stanął jak wryty, poszukując u kobiety oznak niematerialności lub podobnych mankamentów, poświadczających, że jest jedynie wytowrem wyobraźni. Żartem. Fantomem. Ostatnia osoba, jaką spodziewał się tu zobaczyć miała jednak inne plany i zdecydowanie pochwyciła jego ramię, szepcząc mu do uszka swoje życzenie.
-Niech ci będzie - odparł, spoglądając na nią z ukosa. Dotrzymywała mu kroku nie tylko fizycznie, ale i w bezczelnej namolności - ale potem zabawimy się po mojemu - zdecydował, nie pozostawiając jej miejsca, by wepchnęła palce między drzwi do ich układu. Już się zatrzasnęły, za późno na negocjacje, musiała mu zaufać.
-Powinienem spytać o twoją miłość? Lub chociażby pożądanie? - zagadnął, prowadząc ją na urokliwą polanę, gdzie mieli zetrzeć się z mitem. Brudnym, naznaczonym krwią i wszystkim, co podłe i ludzkie, zabawne, że z tej historii powstała jej semantyczna parodia - rozdzielając te pojęcia świat uczynił sobie wielką krzywdę - poczynił stosowną uwagę, obejmując ją ramieniem, wciąż przyzwoicie, mimo że wepchnął ją wprost w grząski grunt zagwozdek językowych. Tylko?
|jestem z Larą
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset