Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset
Polana w głębi lasu
W lasach Dorset palą się liczne, mniejsze ogniska, przy których zbierają się czarodzieje. Niektóre z nich są po prostu miejscem zapewniającym ciepło i rozmowę, ale przy innych uczestnicy oddają się też... innym rozrywkom. Na jednej z polan w lesie rozpalono kilkanaście mniejszych ognisk, przy których ustawiono kosze z suszonymi ziołami, używanymi do wytwarzania magicznych kadzideł. Niektóre z nich rosną w okolicznych lasach, inne sprowadzono z bardzo daleka, wiele z nich przywieźli handlarze przybyli zza granicy, zwłaszcza z Hiszpanii.
Zioła można wrzucić w ogień, uwalniając w ten sposób zapach, który odniesie efekt na wszystkich znajdujących się przy palenisku istot.
W jednym wątku można wykorzystać tylko jedną mieszankę ziół. Są to głównie substancje roślinne, zioła. Postać z zielarstwem na co najmniej II poziomie potrafi rozpoznać ich znaczenie i wybrać odpowiednie, wrzucając do ognia konkretne spośród rozpisanych na poniższej liście. Pozostałe postaci mogą próbować ich w sposób losowy - poprzez rzut kością k6:
1: Mieszanina żywicy i sosnowych igieł przepełniona jest też czymś, co pachnie jak świeże górskie powietrze. Bardzo orzeźwiająco, nieco otumaniająco. Zapach jest łagodny, koi zmysły, uspokaja nastroje, wzbudza zaufanie do rozmówców. Pobudza do szczerych wyznań i zdradzania sekretów, ale nie hamuje całkowicie naturalnych barier związanych z rozmową z osobami nieznajomymi lub takimi, przy których postać naturalnie czułaby się skrępowana.
2: Drzewny zapach musi mieć swoje źródło w niewielkiej ilości drzewa sandałowego, które zmieszano z rosnącymi w Dorset dzikimi kwiatami oraz sporą ilością ostrokrzewu. Kadzidło jest trochę duszne, głębokie, wprowadza w przyjemne odrętwienie, spowalnia zmysły i pozwala w pełni odprężyć ciało. Pod jego wpływem trudniej jest zebrać myśli. Wprowadza w przyjemne otępienie i relaksację, odpędza troski.
3: Słodki zapach bergamotki przebija się przez skromniejszy bukiet owoców, które prowadzi cytryna oraz nieznacznie mniej wyczuwalna porzeczka, zapach jest przyjemny, świeży, lekko cytrusowy, dodaje energii, poprawia nastrój. Dalsze nuty kadzidła lekko i przyjemnie otępiają. Czarodziej znajdujący się pod wpływem tego kadzidła staje się pobudzony do flirtu i trudniej mu usiedzieć w miejscu, korci go spacer lub taniec.
4: Gryzące zioła, pieprz, rozmaryn, tymianek i inne, które trudniej rozpoznać, przemykają do odrętwionego umysłu, wyciągając z niego cienie. Niektórzy twierdzą, że to kadzidło oczyszcza umysł: pobudza smutek, zmusza do sięgnięcia po problemy i uzewnętrznienia ich, do szczerych wyznań odnośnie tego, co ostatnim czasem trapi czarodzieja, co jest jego zmartwieniem. Wyciska z oczu łzy, ale dzięki temu pozwala zostawić najczarniejsze myśli za sobą i rozpocząć nowy etap życia bez obciążenia.
5: Zapach wiedziony przez silnego irysa w towarzystwie polnych kwiatów wywołuje wesołość, a przy dłuższej ekspozycji - niekontrolowany śmiech. Poprzez lekkie przytępienie zmysłów dodaje odwagi, skłania do czynów i wyznań, na które czarodziej nie miał wcześniej odwagi, a na które od zawsze miał ochotę.
6: Lawenda przeważnie koi zmysły, ale w towarzystwie czterolistnej koniczyny i konwalii odnosi podobny efekt na istoty, nie na ludzi. Czarodziejów zaczyna drażnić, roztrząsa najdawniejsze urazy. Pod jego wpływem niektórzy mogą stać się skorzy do drobnych złośliwości, a inni do kłótni lub nawet agresywni.
Skorzystanie z kadzideł przy ognisku zastępuje jedną wybraną używkę z osiągnięcia hedonista.
Wśród świętujących czarodziejów krążą ceremonialne misy wypełnione pszenicznym piwem zmieszanym z fermentowanym kwiatowym miodem, tradycyjny napój Lughnasadh. Ze wspólnych mis pili wszyscy, przekazując je sobie z rąk do rąk. Naczynia zapełniały charłaczki w zwiewnych sukienkach noszące przy sobie duże miedziane dzbany.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:07, w całości zmieniany 2 razy
Podążyła za mężem w prawo, wyczuwając, że zbliżają się już do końca spaceru. Zwolniła jeszcze kroku, zarówno ze zmęczenia jak i z chęci przebywania jeszcze chwilę w samotności. Chłód wysokich ścian pozwalał jej lżej oddychać, gwarantując także swobodę od wścibskich spojrzeń. Splotła palce z jego, wspierając głowę na męskim ramieniu, by w ten delikatny sposób zatrzymać go na chwilę w miejscu. - Dziękuję - powiedziała cicho, podnosząc głowę do góry, by spojrzeć mu w oczy. Przeniosła dłonie w górę, na bok jego twarzy, by łagodnie przychylić ją niżej, umożliwiając sobie złożenie delikatnego pocałunku na jego ustach. Szorstki zarost drapał ją po policzkach, nie lubiła tego, tak samo jak publicznego okazywania czułości, ale tutaj byli przecież sami a Evandra czuła potrzebę okazania mu swej wdzięczności. Nie za przekonanie jej do udziału w zabawie razem z wyzywającym ją pospólstwem, ale za wszystko, co ostatnio wobec niej czynił. Za troskę oraz częstszą obecność, za wyrozumiałość i obsypywanie prezentami. Po ślubie wiele się zmieniło i to na lepsze. Uśmiechnęła się lekko w trakcie małżeńskiej pieszczoty, pozwalając mu nieco dłużej niż nakazywała to przyzwoitość, zakosztować słodyczy swych różanych ust. Odsunęła się i pogłaskała go ostrożnie po policzku a na jej policzkach wykwitł lekki, zdrowy rumieniec. - Chodźmy - powtórzyła dumnie, znów splatając dłonie w jedno, czując chłód jego obrączki dotykającej jej drobnych palców.
|Skręcamy w prawo.
- Mogłybyśmy rzucić na siebie nawzajem oblivate - śmieję się trochę pod nosem, bo to w naszym przypadku byłoby chyba gorsze od śmierci. A przynajmniej tak mi się wydaje patrząc na nasze umiejętności. Bycie Sproutem czasem nie wystarczy.
- O, rzeczywiście, to muszą być elfy - przytakuję rozglądając się z zaciekawieniem wokół. Czyli zbliżamy się do mety. - Jak myślisz, kto wygra? - pytam luźno. Mam nadzieję, że Julka z narzeczonym, ale może być też Max z Rią. To, że nie będziemy to my, jakoś nieszczególnie mnie martwi. - Oooo to jest świetny plan - stwierdzam i aż podskakuję z ekscytacji. Głodna jestem, w końcu przed chwilą mówiłam o klopsach. Ale ciasto też byłoby pyszną alternatywą.
ty jesteś tym co księżyc
od dawien dawna znaczył
tobą jest co słońce
kiedykolwiek zaśpiewa
Świetliki pojawiły się na ścieżce prowadzącej na wprost, więc po szybkiej konsultacji - raczej zgodnej - z Jessą, Joe znów ująwszy dłoń przyjaciółki, ruszył biegiem alejką skręcającą w prawo.
Coś mu się wydawało, że są blisko, a więc przyspieszenie tempa było jak najbardziej wskazane.
Bzyczenie faktycznie usłyszał w pewnym momencie, ale tylko zmarszczył brwi i odwrócił się w stronę Jessy. Zwolnił przy tym nieco.
- Też to słyszysz? Co to za odgłos? - zapytał. Jemu samemu kompletnie nic nie przychodziło do głowy, ale miał nieprzyjemne wrażenie, że taki odgłos mogły wydawać jakieś magiczne stworzenia. Magiczne stworzenia, z którymi nigdy nie mógł się dogadać, i które atakowały go przy pierwszej lepszej okazji.
Odepchnął od siebie tą myśl. Może to tylko zbiorowisko tych świetlików tak bzyczało...?
No team can ever best the best of Puddlemere!
Oh, brother I will hear you call.
What if I lose it all?
Oh, sister I will help you out!
Oh, if the sky comes falling down, for you, there’s nothing in this world I wouldn’t do.
Wyglądało na to, że udało się rozwiązać zagadkę eliksirów poprawnie. Charlie odgadła wszystkie trzy mikstury i wypowiedziała ich nazwy, pozwalając, by Florean przekazał je goblinom w zamian za obiecaną dla nich wszystkich podpowiedź. Nie wiedziała, od czego to zależało, że za pierwszym razem światełka przysłoniły obie błędne ścieżki, a potem tylko po jednej, więc przez większość czasu musieli zgadywać dalszą drogę. Ale czy dobrze? Tego nie wiedziała. Bardzo możliwe, że już dawno gdzieś pobłądzili i wcale nie zbliżali się do środka.
- Słyszysz to? - zastanowiła się, kiedy nagle usłyszała jakieś dźwięki, coś jakby dziwne szelesty i brzęczenie. Zastanowiła się przez moment. - To chyba skrzydełka elfów - uświadomiła sobie, że ich trzepoczące skrzydła mogłyby wydawać takie dźwięki. - Może jesteśmy już blisko wyjścia?
Wcześniej pożegnali się z Floreanem i Frances i ruszyli dalej, tym razem prosto do przodu. Szelest skrzydełek dochodził zewsząd, więc nie potrafiłaby określić, w którą stronę powinni pójść. Dlatego wybrała drogę na chybił trafił spośród tych dwóch, które nie zostały zasłonięte. Przyspieszyła kroku, chcąc jak najszybciej się przekonać, co znajdą za tym korytarzem.
- Mhm... - zmarszczyłem brwi, słysząc brzęczenie i szelest elfów - Myślisz? W takim razie musimy być już blisko nagrody! Ale jestem podekscytowany! - kiwam energicznie głową, obiema dłońmi sięgając do swojej fryzury, by odgarnąć pogrążone w chaosie loki i jakoś tak automatycznie przyspieszam nieco kroku.
Nie skromnie muszę powiedzieć, że sprawdziłem się w roli tłumacza. Może powinienem zastanowić się nad dodatkowym zawodem? Już nieźle mi szło dawanie korków z historii, ale tłumaczenia prawdopodobnie byłyby bardziej dochodowe. Ach, tyle możliwości zarobku! Może udałoby mi się uzbierać na ten niewielki domek w Weymouth? Naprawdę widzę tam siebie za kilka lat.
- Dziękuję za owocną współpracę! - Podziękowałem swoim towarzyszom zanim ruszyliśmy dalej. Oni postanowili iść do przodu, ja nie byłem co do tego przekonany. - Tam? - Zapytałem Franię, wskazując na ścieżkę po lewej stronie. Prawdopodobnie się mylę, ale czuję, że właśnie tam powinniśmy iść. Mam wrażenie, że już długo tułamy się po tym labiryncie, czyżbyśmy w końcu zmierzali w kierunku wyjścia? Chyba że się zgubiliśmy, ale przecież już wcześniej doszedłem do wniosku, że to nie byłoby takie tragiczne.
but a good man
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
- Naprawdę nie masz najmniejszego pojęcia o kobietach, co Tony? - westchnął cicho, przenosząc wzrok z mężczyzny na trawę po której stąpał. Nie miał zamiaru już dłużej go strofować - w obecnym stanie, to i tak nie miało większego sensu. Mógł mieć jedynie nadzieję, że starszy Macmillan szybko dojdzie do siebie a całe zamieszanie związane z panną Weasley i Maxine, odejdzie w niepamięć - przy odpowiednim zadośćuczynieniu, oczywiście.
- Słyszysz? - rzucił do kuzyna, odruchowo łapiąc go za przedramię. - Chyba jesteśmy blisko - dodał zaraz, ponownie przybierając na usta uśmiech. Następnie ruszył żwawym krokiem w kierunku odgłosu, jakie wydawały elfie skrzydełka.
ONMS I
I dream of kissing it.
Nie potrafię długo unosić się złością za śliskie, nierówne kamienie. Nie, kiedy udało się opuścić jaskinie bez większych szkód. Cieszę się otwartą przestrzenią, wdycham świeże powietrze, ignorując, że jest odrobinę zbyt duszne. Błądzenie pomiędzy ścieżkami labiryntu wygrywa w zestawieniu z ciasnotą jaskini. - Nie wydaje mi się, jesteśmy już tutaj całkiem długo, nie sądzisz? - łapię Jean pod ramię i prowadzę przed siebie. Raz sklątce tylnowybuchowej śmierć. - Marzę o soku dyniowym - z tego powodu mam nadzieję, że nie będzie nam dane spędzić kolejne godziny nad łamigłówkami z różnych dziedzin magicznej wiedzy.
Nie jestem pewna, kiedy zwracam uwagę na to, że coś się zmienia. Dźwięk jest charakterystyczny, zapewne w młodości musiałam słyszeć go niejednokrotnie. Choć wywodzą się z Kornwalii, stały się popularne w innych regionach, byleby nie związanych z kamiennymi murami miast. - Chochliki - zwalniam kroku, próbując sobie przypomnieć, co właściwie o nich wiem. I proszę, mam te wyczekiwane magiczne stworzenia, pomimo to nie jestem rada, że coś w każdej chwili może wplątać mi się we włosy albo, o zgrozo!, unieść w górę pociągając za uszy.
ONMS - I poziom
these violent delights have
violent ends...
Wyczuwając gest Evandry, obejrzał się na nią troskliwie, sądząc, że odczuła znużenie - już otwierał usta, by swoją troskę wyrazić w głos, gdy zwróciła jego uwagę melodyjnym głosem. Kącik jego ust uniósł się lekko w górę, szczęśliwsza była piękniejsza - wolał ją widzieć taką, wdzięczną i czułą niż rozsierdzoną. Uniósł dłoń do jej twarzy, uniesionej w jego stronę, ostrożnie chwytając między palce jej gładką, długą łabędzią szyję, przygładzając ją czułym dotykiem - i zatrzymując przy sobie jej usta na dłużej, smakując ich słodyczy. Nie zwykli okazywać sobie nadmiernej uczuciowości publicznie, w towarzystwie nie było to mile widziane, kiedy drobniejsze gesty pozostawiały więcej dla wyobraźni - ale gęste zarośla krzewów nie mogły dopuścić do nich żadnych gapiów.
- To ja co dnia dziękować mogę tobie - odparł gładko szeptem, kiedy już rozłączyli usta, nie porzucając roli wiernego kochanka. Czując palce wokół swojej dłoni - ruszył w ślad za nią, krok za krokiem, przeciągając spojrzeniem po falującym materiale sukni sunącym po miękkiej trawie. - Słyszysz ten dźwięk? To elfy - nie miał co do tego najmniejszych wątpliwości. - Jest ich cała gromada, musimy być niedaleko.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Mężczyźni to skomplikowany temat. Na pewno dla kogoś, kto nie obcuje z nimi na co dzień i komu romantyczne zrywy nie były dotąd po drodze - choć to nie o nie chodziło, to druga z Harpii sama skierowała szybkopędzące myśli Rii na te tory.
- Powinnyśmy stworzyć radar na niewłaściwych mężczyzn - odpowiedziała Maxine z uśmiechem. Pokrzepiającym, będącym typowym światłem pośród ciemności, czyli czymś, czym czarownica zamierzała odgonić ciemne chmury zwisające nad ich czuprynami; a to wszystko przez nią. Zaczęła ten bezsensowny temat zupełnie niepotrzebnie. - Wiesz, można być samotnym czekając na porządną kobietę. - Odwróciła kota ogonem, a kąciki ust zatańczyły na piegowatej twarzy. Każdy kij miał dwa końce, a świat mienił się szarością, nie skrajnością. Nie wszystko dostrzegalne było na pierwszy rzut oka, choć bez wątpienia przyjaciółka miała rację. Większość życiowych przypadków tak właśnie wyglądała, natomiast wyjątki potwierdzały regułę. Na wszystko istniał margines błędu.
Niuchacz został udobruchany, klucz odnaleziony, a przejście odkryte. Powinny być z siebie dumne. Weasley ostatni raz obejrzała się na Macmillanów, później na nieznaną im parę, która najlepiej poradziła sobie z postawionym przed nimi zadaniem. - Kudłacz to kulka miłości - zaśmiała się na wyznanie blondynki, choć starała się to ukryć za zasłoną palców prawej ręki spoczywających na ustach. - Hej, zawsze jesteśmy gwiazdami! - zaperzyła się rudowłosa. Była niestety przekonana, że nie wygrają, ale to nie szkodzi. Pomijając nieprzyjemny incydent Rhiannon bawiła się przednio. Nie żałowała, że wybrała się z Demondówną właśnie do labiryntu. - Och, to chyba dźwięk elfich skrzydełek - wypowiedziała nagle, unosząc głowę do góry i bacznie obserwując wszystko dookoła. To mogło oznaczać, że były blisko celu.
| Idziemy na przód, numer 3., potem zt Ria
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Ria Weasley dnia 27.07.19 0:33, w całości zmieniany 1 raz
Pokusiłaby się wręcz o stwierdzenie, że urodziła się pod właśnie nieszczęśliwą gwiazdą, a jej znakiem zodiaku powinien być ponurak - symbol nieszczęścia.
- Dokładnie tak! - przyznała jej rację bojowym tonem.- Albo zaczarować fałszoskop, aby miał inne działanie. Zamiast gwizdać, gdy w pobliżu znajduje się czarnoksiężnik, to mógłby gwizdać, kiedy pojawia się blisko jakiś huncwot, nie? Opatentuję to i zrobię na tym biznes - klasnęła w dłonie z radości, zachwycona własnym, genialnym pomysłem; ciekawe ile mogłaby na tym zarobić? Na pewno kobiet takich jak ona - oszukanych i skrzywdzonych - było więcej. To byłoby nie tylko wspaniałe, biznesowe posunięcie, lecz takie miły gest dla kobiecej solidarności. - To chyba on powinien jej szukać, a nie czekać jak księżniczka na balkonie - odparowała Maxine, unosząc lekko brew; czasami Ria miała aż za duże poczucie sprawiedliwości i wszystkich chciała bronić. Desmond częściej wpadała w skrajności.
- Kulka - prychnęła Maxine, otrzepując klucz z ziemi. - To jest gigantyczny globus... - uściśliła; Kudłacz był ogromny. Nigdy nie widziała tak wielkiego psa, który by był jednocześnie tak łagodnym stworzeniem. Obawiała się, że gdyby ktoś włamał się do ich domu, to łasiłby się nawet do włamywacza. - No pewnie. Nawet jeśli przegramy, to i tak wygramy - odparła wesoło Maxine; może nie dotrą pierwsze do środka, ale cudownie się bawiły - i to było najważniejsze w tym wszystkim. Poczuje ukłucie żalu, gdy przegrają, to oczywiste, ale i tak nie będzie żałowała, że się tu zjawiła. Zwłaszcza z Rią. - [b]Chyba tak, chodźmy, szybko![b] - zawołała Maxine, czując, że serce szybciej zabiło jej z ekscytacji. Złapała Rudzielca za rękę i obie puściły się biegiem wybraną ścieżką.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
Nigdzie nie było widać kolejnych zadań do wykonania, Diggory spodziewała się więc, ze za kolejnym zakrętem odnajdą puchar zwycięzców bądź cokolwiek, co ogłosi światu ich wygraną. Zasłużyli na nią!
Zwolnili, gdy usłyszeli bzyczenie; rudowłosa być może nie znała się na wszystkich gatunkach owadów czy czarodziejskich stworzeń, lecz mogła być przynajmniej pewna, że w oddali nie czeka na nich rój os – z tym wygrała niedawno we własnym ogródku. Oby stworzonka znajdujące się nieopodal były nastawione o wiele przyjaźniej.
- Słyszę – potwierdziła, zwalniając nieco; nie chcieli przecież zderzyć się czołowo z czymś, co czychało na nich już tak blisko – Ale zaraz zagłuszą to ludzie wiwatujący na naszą cześć – wyszczerzyła się do przyjaciela i pociągnęła go lekko, by nie tracić czasu i jak najszybciej dobiec do celu.
Blisko otaczał się kobietami, które lubiły szufladkowanie. Lady, małżonka tego lub tamtego, chętnie podkreślały do kogo należą, samemu nie siląc się na wypracowanie imieniu własnego znaczenia. Oznaczone etykietą były nudne i przewidywalne, miałkie i bezbarwne, różniące się szczegółami tak drobnymi, że nawet aurorska spostrzegawczość poległaby w próbie odnalezienia różnic. Jedna grała na harfie, druga na skrzypcach, tej dobrze w szkarłatach, a tamtej w niemalże żałobnej czerni. Elementy niezbędnej szlacheckiej etykiety oraz wykształcenia zlewały się w jeden, niezwykle powolny i nieskomplikowany nurt, drażniący Magnusa do granic wytrzymałości. Lubił patrzeć na piękne niewiasty, aczkolwiek odkąd odkrył, że to pojęcie względne, wpadł po uszy, zakochując się w nieoczywistej brzydocie. Dość na przekór. Naturalnie, urok srebrzystowłosych wil ciągle zapierał mu dech, lecz preferował urodę inną. Niebezpieczną, drapieżną, którą zdzierał z wybranek tak, jak dziwek zdzierało się odzienie. Rowle zachwycał się jednak błyskiem w oku, ustom skrojonym w wyzywającym uśmiechu, zmarsczeniem brwi i pocięciem czoła bruzdami tak mocno, że w skórze wycinały się trwałe ślady zafrasowania.
-Skoro nie potrzebujesz, to dlaczego postępujesz tak konwencjonalnie i umieszczasz się w nawiasie? - zapytał i zadrgał kącik jego wąskich warg; próba Lary w zepchnięciu go do żałosnej defensywy bez argumentów spełzła na niczym - wyrzucając się poza także określasz ramy - za długo służył stanardom, by nie poznawać dogmatów, jakie pewnie miała w głowie. Nie była jak inne, ale jej przypadek nie stanowił ewenementu na skalę światową, ani nawet w Wielkiej Brytanii. Ucieczka od kanonu - niemożliwa, lecz bieg ciągnący się w nieskończoność zawsze przecież można urozmaicić.
-Wyśmienicie - przytaknął swobodnie, kładąc dłoń na jej talii i wędrując nią aż do ramienia. Chciał poczuć jej napiętą siłę: przypominała mu cięciwę łuku gotwą do wystrzelenia, precyzyjnie do wyznaczonego celu, i tak też się z nią obszedł, delikatnie i stanowczo, jakby badał elegancką broń dopasowaną do jego ręki. Zero erotyzmu, wyłącznie kipiąca ciekawość jej i jej reakcji. Nawet bierność dałaby mu interesujący bodziec, bo zżerała go intrygacja tą dziewczyną.
-Chcesz, żebym został twoim mentorem? - odparł, nieznacznie podnosząc intonację na pytającą. Dokąd mógłby ją doprowadzić, jako protekotor? Przed oblicze Czarnego Pana to pewne, lecz ile sam wcześniej wycisnąłby z tej dziewczyny - mocy i pragnień, wierzeń, energii. Wiedzy, bo zdawał sobie sprawę, że w niektórych dziedzinach pozostaje ignorantem, a ona posiada tę niepokojącą czystość umysłu, zawłaszczającą znaczenie z czarnych literek.
-Odważysz się? - zmierzył się z jej wzrokiem, hardym i nieugiętym, wysuwając jasną propozycję. Nie groził, a ostrzegał, prawie lojalnie, w końcu bratał się z przyjaciółką rodziny, którą nestor pewnie uznałby za pomiota samego szatana. Ciotka nie cieszyła się sympatią (jego siostra się w nią wdała), ale Lara miała niepowtarzalną okazję dowieść swej wartości. Teraz, czy za dziesięć lat, bez znaczenia: los zadział krzyżując ich ścieżki i pozostawił ich samym sobie. Kiwnął głową - zapamięta to i postara się mocno, by wkrótce pozbyła się dla niego tajemnic. Nie wszystkich, starczyło uchylenia rąbka tajemnicy, nie chciał widzieć, co skrywa pod spódnicą. Wyrzucanie sekretów kryło w sobie dostojeństwo, a nie ordynarność, jak dokonanie negliżu przez portową kurwę na życzenie rozsuwającą nogi i podkasującą kieckę aż pod pępek.
Znowu sprowokowała go do śmiechu. Żywego, jak woda rozbijająca się o skały, teraz połechtała ego, rade, że być może będzie wspominać to niefrasobliwe popołudnie spędzone u boku lorda Cheshire na relaksującym spacerze - śmiało - zachęcił, nie będzie się bronić. Przybyli w intencjach pokojowych - miała w planach krwawe zerwanie sojuszu?
-Teraz w prawo - rzekł najprościej, ciemna jaskinia nieco złagodniała, świetlisty ognik zamigotał przed jendym z wydrążonych korytarzy, pozostawiając im dwie ścieżki do wyboru. Zdecydował on, nie bawiąc się w dżentelmena (nie był nim) i wciskając się w ciemny tunel.
-Idziesz? - zawołał kpiąco, odwracając się przez ramię. Poczekał, aż dotrze do niego jej zapach i dopiero po tym ruszył dalej, wiedziony dobrym przeczuciem. Albo wizją komicznego końca, z krwią ściekajacą z pleców i krewną, odbierającą wet za swoją zhańbioną matkę.
Powiedz mi, że warto
Że przejdziemy przez to wszystko gładko
Będzie wiosna dla mych dzieci przez kolejne tysiąc lat
- Nie spodziewałeś się pewnie, że będziesz mógł się popisać znajomością goblideguckiego? - zagadnęła przyjaciela, gdy szli dróżką. Frania nigdy nie uczyła się obcych języków, co nieraz przysparzało jej żalu - w końcu chciała kiedyś zobaczyć świat, a gdyby opanowała jakiś język poza angielskim z pewnością byłoby jej łatwiej. To, że sparzyła się na rzeczywistości wkraczając w dorosłość mogłoby jeszcze być nieistotnym szczegółem.
Pożegnali się z dotychczasowymi towarzyszami i od tamtej pory nie napotkali nikogo. Tylko wszechobecny szelest jakby narastał w powietrzu. Frances nie umiała go zidentyfikować, ale intuicja podpowiadała jej, że to jakiś znak. A intuicji słuchała się zawsze, pozwalając nieraz - niekoniecznie mądrze - by przyćmiewała nawet dyktando rozsądku.
- Słyszysz? Może koniec już niedaleko... - nie żeby dłużyło jej się kluczenie po labiryncie, trochę nawet ciekawiło ją, jakie zadania mogli ominąć wybierając takie a nie inne ścieżki, ale przecież czekały na nich także inne atrakcje festiwalu. Zdążyła się już pogodzić ze świadomością, że raczej to nie oni odniosą zwycięstwo w wyścigu do środka labiryntu, tym chętniej więc myślała o rzeczach przygotowanych dla gości Prewettów poza nim.
Chodziło o dobrą zabawę, ale porażka zawsze ma gorzkawy smak, nawet w tak pięknych okolicznościach.
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
Gdy tylko skrzynia została otwarta, natychmiast skupił swój wzrok na świetlikach gromadzących się wokół zaledwie jednego przejścia. Liczył na więcej, biorąc pod uwagę to, jak dobrze szło im przez całą podróż w labiryncie. Może tym razem mieli stanąć przed własnym wyborem. Nie wiedział. Przemierzając korytarze żywopłotu, uświadamiał sobie coraz więcej, im dłużej obracał się pośród tak różnorodnego towarzystwa.
— Zatem to już koniec — odezwał się do Inary, gdy zaproponował ostatni z kierunków, który mieli obrać. Charakterystyczny odgłos dobywał się zewsząd i nie dawał Zachary'emu powodów, by zdecydować inaczej. Kierował się czystą intuicją, niczym więcej.
— Jak myślisz, co mogą zwiastować odgłosy tych skrzydełek? — zapytał, gdy pozostawali sami jeszcze przez te kilka chwil. Tylko tyle zostało im na wymianę ostatnich słów, których nikt inny miał nie usłyszeć.
I don't care about
the in-crowd
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Dorset