Wydarzenia


Ekipa forum
Sypialnia Margaux
AutorWiadomość
Sypialnia Margaux [odnośnik]26.11.15 22:58

Sypialnia

Jasna tapeta na ścianach, kremowa pościel i białe firanki miały w założeniu optycznie powiększyć mikroskopijne i nieco klaustrofobiczne pomieszczenie, ale raczej nie zdały egzaminu. W prostokątnym pokoju znajduje się proste, drewniane łóżko i szafa na ubrania, zabawnie przekrzywiona, bo pozbawiona jednej nóżki. Na parapecie, w zasięgu ręki, zawsze stoi niezwykle stare wydanie Królowej śniegu, notes do rysowania i świeczka. Na bezsenne noce.

W przeciwległym kącie leżało kiedyś kocie posłanie, ale Margie szybko zorientowała się, że tylko niepotrzebnie zajmuje przestrzeń, bo Śnieżka upodobała sobie miejsce na łóżkowej poduszce. Teraz posłania nie ma, jest za to sierść na pościeli.


[bylobrzydkobedzieladnie]


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder




Ostatnio zmieniony przez Margaux Vance dnia 05.10.16 13:29, w całości zmieniany 2 razy
Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Sypialnia Margaux [odnośnik]04.06.16 16:51
jeszcze przed grą z Melką, grudzień

W nocy powstają upiory, słuchają urywanego szlochu samotnych dusz, żerują na emocjach katalizowanych przez strzępki czarnych scenariuszy, które mary osobiście sączą do uszu wędrowców do świtu. Ale dzisiaj odgradza mnie od nich bariera zbudowana na solidnych fundamentach relacji, która zaczyna zabarwiać się pigmentem przyjaźni? Chyba mogę już tak to sklasyfikować.
Otula mnie ciemność, lecz tym razem nie wypełnia jej ani jeden atom strachu. Sny (sny, nie koszmary, jestem tego pewien) ustawiają się w kolejce, by wkraść się do mojej głowy i zrobić ze mnie marionetkę w swoim teatrzyku cieni, lecz w tym momencie nadal jeszcze nie potrafię zasnąć, bo zbyt wiele myśli wisi w powietrzu, tuż obok pytań i odpowiedzi, które nigdy nie padły - wciąż wypełniają tę niewielką przestrzeń między nami.
Czasami zastanawiam się, czym zasłużyłem sobie na to, że na mojej krętej drodze, zdającej się prowadzić tylko do kolejnego życiowego zaułka, pojawiają się tacy ludzie, jak Ty. Pod ciężarem Twojej krystalicznie czystej duszy uginałem się niepewnie, z początku odrzucając Twoją dłoń, którą wyciągnęłaś w moją stronę w momencie, kiedy najbardziej tego potrzebowałem. Musiałaś wyczytać w mych oczach strach, nie sądzę, bym, pozostając przecież w stanie skrajnego wyczerpania, potrafił wtedy udawać, że wcale nie jestem przerażony - chyba nawet bardziej niż podczas felernej nocy, kiedy mierzyłem się na spojrzenia z hipogryfem i przegrałem ów pojedynek. Tym razem nie drżałem tylko o swoje życie; uciekłem, by nic nie stało się tym, którzy budowali dla mnie podwaliny całego świata. Ale codzienność mugoli pełna jest pułapek, zakleszczających się na nieobeznanych z ich realiami czarodziejach (wydawało mi się, że Clement zdradził mi mugolskie tajemnice, ale chyba zbyt dużo wody upłynęło w Tamizie od tamtego czasu, bym cokolwiek z tego pamiętał). Pomogłaś mi poruszać się wśród różnorodnych sideł tak, bym nauczył się, jak w nie nie wpaść. Ofiarowałaś miejsce do spania (na materacu ledwie mieszczącym się pomiędzy Twoim łóżkiem a ścianą), załatwiłaś źródło utrzymania (nigdy nie przepuszczałem, że mam w sobie wystarczająco dużo cierpliwości, by tkać bukiety delikatnych kwiatów i tworzyć kompozycje względnie estetyczne), stanowisz bramę do mojego prawdziwego świata, za którym tęsknię z całych sił (tylko dzięki Tobie wiem, co dzieje się po tej czarodziejskiej stronie Londynu), a ja… Co ja dałem Ci w zamian? Jedynie melancholiczne wieczory, kubek wypełniony parującą mieszanką Twoich, zresztą, herbat (tworzę dziwne miksy, zależnie od nastroju), dbałość o wazon w salonie, w którym teraz pysznią się pięknem niepozorne kwiaty (poczułem się tutaj tak, jakbym naprawdę mieszkał u siebie - przełamałem zapach gardenii subtelną wonią niezapominajek).
Przewracam się na drugi bok, a materac wydaje z siebie skrzypnięcie przepełnione oburzeniem. Przez chwilę nie oddycham, nasłuchując, czy Twój oddech jest miarowy. - Margo…? - szeptem upewniam się, czy aby na pewno mam rację. Ty też nie możesz zasnąć w szaleństwie dzisiejszego firmamentu?


what matters most is how well you walk through the f i r e.
Felix Tremaine
Felix Tremaine
Zawód : goni mnie przeszłość
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
w środku pękają struny
chwil, pulsuje rzeka
czerwienią moich win,
gonię sam siebie i znów
zamiera świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
maybe I deserve all of this.
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1475-felix-tremaine https://www.morsmordre.net/t1556-papierowe-wspomnienia#15039 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-smiertelny-nokturn-13-poddasze https://www.morsmordre.net/t1577-felix-tremaine
Re: Sypialnia Margaux [odnośnik]10.06.16 23:08
Bezsenne noce były nowością.
Nie pamiętała, by kiedykolwiek wcześniej ciemność ciążyła jej tak bardzo. Była przyzwyczajona do zupełnie innej jej formy; miękkiej, wypełniającej uszy szumiącym w oddali morzem, albo lekkiej i przejrzystej, przerywanej wpadającym przez firanki światłem ulicznych latarni. Nocne powietrze, wdzierające się przez szpary w nieszczelnych framugach, do tej pory zawsze przynosiło jej ukojenie – kołysało do snu po ciężkim dniu pracy, rozrzedzało charakterystyczną woń szpitala, oddalało wspomnienia gdzieś poza obszar myśli, pozostawiając po sobie jedynie poczucie dobrze spełnionego obowiązku i mglistą wizję naznaczonych wdzięcznością uśmiechów. Uwielbiała ten moment codzienności; przytulenie policzka do gładkiej, chłodnej jeszcze poduszki, zakrycie się puchową kołdrą aż po uszy, uczucie powolnego odpływania w senne marzenia. Wewnętrzny spokój traktowała jako coś niepodważalnego, zagwarantowanego, co często wyróżniało ją na tle innych; ale w którymś momencie, gdzieś w ciągu ostatnich tygodni, cała ta harmonijna kompozycja zdawała się zburzyć, sprawiając, że ciemność, zamiast uspokajać, zaczęła niepokoić.
Bo nie kojarzyła się już tylko z bezpieczeństwem i spokojem; ilekroć zamykała oczy, wracała do szaleńczej ucieczki na przełaj przez las i słyszała śmigające zaklęcia. Albo jeszcze gorzej – wędrowała fantomowymi korytarzami Tower, gdzie za każdym zakrętem czaili się strażnicy, gotowi jednym machnięciem różdżki zniszczyć tę kruchą, utkaną z pajęczych nici część jej życia, która dopiero co zaczęła się nieśmiało odbudowywać. Świat wywrócił się do góry nogami, starannie poukładane ziarenka piasku przesypały się na drugą stronę klepsydry, czernie i biele zmieszały się ze sobą, sprawiając, że otaczała ją szarość; a w tej nie potrafiła się poruszać, mając wrażenie, że każdy krok groził potknięciem.
To dziwne, że w tym wszystkim obecność Feliksa wydawała jej się wręcz jednym z ostatnich łączników z normalnością. Kiedy zobaczyła go na ulicy, przypadkowo, nieświadomie wręcz wyłapując przyblakły kolor cyjanowej, trudnej do wyrzucenia z pamięci barwy tęczówek, wiedziała. Nie domyślała się, nie rozważała za i przeciw, nie biła się z własną moralnością, bo skoro ktoś jej potrzebował, na puste rozmyślania nie było miejsca. Może nawet zbyt intensywnie nalegała, żeby przyjął jej pomoc, ale nie mógł wiedzieć jednego – że podczas gdy on z wyraźnym wahaniem chwytał za jej wyciągniętą dłoń, ona desperacko łapała się poczucia rzeczywistości.
Dzisiaj niemal już nie pamiętała, jak brzmiała cisza jej – ich? – sypialni, gdy przerywał ją tylko jeden oddech. Choć wiedziała, że dodatkowa obecność była tylko tymczasowa, zdecydowała się (nieco tchórzliwie?) nie wybiegać myślami w przyszłość. Zdążyła przyzwyczaić się już do powrotów do mieszkania, które dla odmiany nie świeciło pustkami, do drugiej pary butów, wciśniętych we wnękę w przedpokoju, do trochę wyższej kupki naczyń w kuchennym zlewie i do spokojnego głosu, wymawiającego cicho jej imię.
Nie odpowiedziała od razu, na moment nieruchomiejąc na łóżku i zastanawiając się, czy szept nie był przypadkiem wytworem jej wyobraźni. Odwróciła się, opierając się na łokciu, a długi warkocz z jasnych włosów przesunął się z szelestem po poduszce. Odnalazła wzrokiem wysoką, szczupłą sylwetkę, uśmiechając się mimowolnie. Z ulgą? – Hm? – mruknęła, potwierdzając tylko to, co już wiedział – że sen po raz kolejny bawił się z nią w chowanego, wyparty z umysłu przez zbyt szybko biegające myśli.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Sypialnia Margaux [odnośnik]17.12.16 17:45
27 marca
Tęskniłam za tobą wiesz? Marzec był dla nas jakoś dziwnie niesprawiedliwy. Rozdzielili nas chyba za karę – chociaż nic złego nie zrobiłyśmy. Bo przecież byłyśmy duetem niezwyciężonym. Może brak biegłości w poruszaniu się po wodzie wpłynął na decyzję szefa naszego Departamentu. I tak ostatnio nie patrzył w moją stronę zbyt przychylnie. A jednak ostatnio każda z nas szła na inną zmianę, a nawet w inną stronę. Choć od jakiegoś czasu znów czuła się bliżej, rozumiałam już gdzie byłaś i o czym nie mówiłaś. Teraz łączyło nas coś jeszcze więcej niż praca i przyjaźń.
Dziś w końcu nie miałyśmy się minąć. Dziś potrzebowałam cię jeszcze bardziej niż w jakikolwiek inny dzień tego miesiąca. Wczoraj było wspomnieniem – niestety boleśnie realnym. Groźba padająca z ust Judith mogła stać się zdarzeniem dokonanym szybko, a ja nie wiedziałam co robić. Bo przecież nie mogłam mu powiedzieć. Nie chciałam. Nie umiałam.
Niby jak miałoby to wyglądać? Albo jak powinno? Nie miało to znaczenia przecież. Nie po to skrywałam swoje uczucia tyle czasu by teraz wyskoczyć z nimi -jak to mawiała moja mama- jak Filip z konopi. Podskórnie czułam że to nie jest dobry moment. Jednak szybko też dochodziłam do wniosku, że owy moment mógł nie nadejść nigdy.
Ale byłam cierpliwa. Przynajmniej w tej jednej kwestii. Mogłam na niego czekać do końca życia. Choć wiedziałam że złamie mi serce gdy zwiąże się z inną. Nie chciałam jednak o tym myśleć. Nie umiałam. Wyrzucałam tą wizję z pamięci blokując swoje dalsze kroki w tym jednym aspekcie życia – miłości. Oddałam mu swoje serce. Ciało rozdwajając wedle chęci i uznania, jednak zawsze nie temu które chciałam darować na zawsze.
Moja głowa wcale nie robiła się spokojniejsza. Nits pojawiała się i znikała a ja coraz mocniej czułam że wariuję. Tracę głowę. Gubię się w samej sobie. A może bardziej w słowach które brzęczą mi przy każdym razie gdy z uporem powtarza że muszę się obudzić i że nic z tego świata nie jest realne- że wszystko wymyśliłam. Bo przecież wiem że jest wytworem mojej głowy, chorej wyobraźni a jednak czasem czuję jak przeciąga mnie na swoją stronę.
A co najważniejsze potrzebuję ciebie, kilku win w szklanych butelkach i Śnieżki pałętającej się między naszymi nogami. Śmiechów z moich ostatnich potknięć i rozmów na tematy ważne. Ja dziś zamierzam poruszyć ich sporo. Ale zanim wrócisz idę do Twojego pokoju ze swojego zgarniam wszystkie poduszki które ciągnę na krześle. Śmiesznie to wygląda, ledwie sobie radze, ale w końcu docieram na miejsce. Zostawiam to wszystko tam na krótką chwilę bo przypominam sobie że należałoby zacząć od wina. Więc narzucam kurtkę a potem teleportuję się pod sklep z którego wracam z czterema butelkami wina i pełną torbą słodyczy. Zostawiam wszystko w kuchni, ale tylko na chwile bo potem uznaję że bez sensu w kuchni to zostawiam. Zabieram do pokoju – Twojego tego do którego tak bezpardonowo wlazłam. Różdżką przywołuję dwa kieliszki – dziś pijemy jak damy. A potem zabieram się do roboty. Zamierzam zbudować nam fort. Nasz własny, prywatny zamek. Zamkniemy się w nich otaczając fosą którą zostanie reszta mieszkania. Dziś cały świat nie będzie miał znaczenia. Dziś będziemy śmiać się i płakać na zmianę, potem rumienić i dawać sobie rady. Dzisiejsze problemy muszą poczekać do jutra.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Sypialnia Margaux 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Sypialnia Margaux [odnośnik]28.12.16 22:57
W pierwszych miesiącach po powrocie do Londynu nie znosiła wracać do mieszkania. Było puste, dziwnie chłodne, niby własne, ale jednocześnie jakieś takie obce. Nieprzyjazne. Bez kojącego zapachu ziołowej herbaty, wiszącego w powietrzu, bez zdjęć w ramkach i bez poukrywanych po kątach wspomnień, stanowiło jej najmniej ulubione miejsce w całej stolicy i być może dlatego szukała sobie niekończących się wymówek, żeby je opuścić, powstrzymując grymas rozczarowania za każdym razem, gdy starsi ratownicy wysyłali ją do domu kilka minut przed planowanym końcem zmiany. Zdarzało się, że w ostatniej chwili rezygnowała z wysłania listu do rodziców, zawierającego wstydliwe pytanie o możliwość powrotu; zawsze jednak upór stawał jej na drodze i nie pozwalał przyznać się do porażki.
Na szczęście.
Od tamtego czasu zmieniło się wszystko; dzisiaj maleńkie mieszkanie było jej azylem i najczęściej nie mogła już doczekać się, żeby ukryć się w jego cieple. Chociaż ceglane ściany kamienicy trudno było nazwać nieprzenikalnymi, nie mogła nie ulec wrażeniu, że chroniły ją przed całym światem, i że choćby cała czarodziejska rzeczywistość stanęła w płomieniach, to tutaj nie mogło dosięgnąć jej nic złego. Sporo z tej pewności wiązało się z obecnością Justine, która jak gdyby nigdy nic wkradła się z powrotem do jej życia, wtapiając się w nie tak zgrabnie i lekko, że Margaux nie mogła uwierzyć, że przez jakiś czas jej tam nie było.
Nadal jednak nie przestała szeroko uśmiechać się na widok drugiej pary stojących w przedpokoju butów, choć tym razem był to uśmiech odrobinę groteskowy, zakłócany szczękającymi z zimna zębami. Nad Londynem od paru dni wisiały ciężkie, szaro-czarne chmury, kilka razy w ciągu doby wyrzucając z siebie hektolitry wody, spadającej na ziemię w postaci ciężkich, deszczowych zasłon, które potrafiły w ciągu paru minut przedostać się przez pięć warstw ubrań. Jedna z takich nawałnic złapała ją dokładnie w połowie drogi do mieszkania, więc gdy dotarła do znajomej kamienicy, była przemoknięta do suchej nitki. Nie chcąc ryzykować używania magii w towarzystwie mugoli, pozwoliła sobie na zaklęcie osuszające dopiero po znalezieniu się za bezpiecznymi drzwiami numeru ósmego.
Just? – zawołała, odwieszając (suchy już) płaszcz i zrzucając niewygodne buty. Była zmęczona i odrobinę zdenerwowana; widmo jutrzejszej wyprawy do Szkocji wisiało na nią od co najmniej tygodnia, sprawiając, że niedopuszczanie do siebie katastroficznych myśli było trudniejsze niż zazwyczaj. Wmawiała sobie, że wszystkie czarne scenariusze były jedynie wytworem jej wyobraźni, ale prawdę mówiąc miała realne powody do obaw – poprzednie misje nie do końca były pozbawione ofiar.
Wsunęła na stopy ciepłe kapcie i niemal od razu czując się odrobinę lepiej, podreptała najpierw do pokoju przyjaciółki. Tylko po to, żeby zastać go pustym; i to nie tylko pozbawionym obecności lokatorki, ale również i całego zestawu pościeli. Zmarszczyła brwi, ale na jej ustach jednocześnie zadrgał lekki uśmiech, który poszerzył się jedynie, gdy pokonawszy niewielką przestrzeń korytarza, wsunęła się do własnej sypialni. – Mamy jakieś święto, o którym zapomniałam? – zapytała, unosząc wyżej jasne brwi i przyglądając się czterem (czterem) butelkom czerwonego wina, leżącym zaraz obok pokaźnej kupki słodkości. Przeniosła spojrzenie na Justine, z trudem odszukując jej kieszonkowych rozmiarów sylwetkę pośród wzrastającej konstrukcji, złożonej z poduszek i puchowej kołdry. Choć wciąż odrobinę drżała z zimna, niemal automatycznie zrobiło jej się cieplej. – Potrzebujesz pomocy z tym placem budowy? – zapytała żartobliwie, ale ciepło, klękając na podłodze i zaciskając palce na najbliższej poduszce. Kątem oka zauważyła Śnieżkę, która póki co siedziała na parapecie, przyglądając się temu wszystkiemu z wyraźną dozą nieufności i dezorientacji.
Margaux odetchnęła cicho, czując, jak z jej ramion unosi się przynajmniej połowa ciążącego na nich balastu. Była w domu.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Sypialnia Margaux [odnośnik]29.12.16 4:04
W ogóle nie słyszę trzaskają drzwi wejściowe. Nie słyszę też gdy mnie wołasz bo tak mocno skupiam się tym o zbudować dla nas miejsce do którego nikt inny wstępu nie ma. Dopiero gdy otwierasz drzwi do swojego pokoju i zwracasz się do mnie dociera do mnie, że już jesteś. I nic nie mogę począć na to, że na serce spływa mi ulga. A całość mojej niepoważnej jednostki jest więcej niż szczęśliwa, że wróciłaś na czas. Nie przerywam jednak roboty.
-Dzisiaj jest święto Tonce, albo Vanks – do wyboru, ale to drugie chyba lepiej brzmi. – informuję cię spokojnie, trochę sepleniąc bo różdżkę trzymam między zębami – na wszelki wypadek – dłonie zaś zajęte mam przez koc – trzeci z kolei – z którego tworzę ostatnią ze ścian. W środku zapaliłam już magiczne światła. Zaraz wejdziemy do środka i skryjemy się w naszym pościelowym zamku, do którego wstęp będzie mieć tylko jeszcze jedna księżniczka – Śnieżka – o ile przekona się do stworzonej przeze mnie konstrukcji. Właściwie brzmię też tak, jakby takie święta realnie istniały, nie tak jakbym w chwilę po tym jak wchodzisz do pokoju i zadajesz to pytanie skonstruowała nazwy z połączenia naszych nazwisk. W końcu – gdy już pewna jestem że koc nie odpadnie za chwilę – spoglądam na ciebie i częstuję uśmiechem. Twoje obecność dodaje mi sił, mimo że w myślach nadal krąży wiele niepewności strachu, które, mam nadzieję, uda nam się wspólnie przegnić. – Prędzej Rutherford pocałuje dementora niż pozwolę mu na to, byśmy tylko w drzwiach się mijały. – celowo używam nazwiska naszego szefa. Podpadł mi ostatnio – i choć wiem, że to ogólnie nieładne groszczopryszczki mu w myślach życzę – po pierwsze, przydzielając nam innych partnerów, wrzucając nas na zupełnie inne zmiany, po drugie zaś tym listem który mi przesłał. Niby wiem, że powinnam już dawno rozwiązać sprawę z włosami które robią co chcą, ale jednocześnie też czuję w środku że by ją rozwiązać odblokować coś w środku siebie muszę, a pojęcia nie mam jak to zrobić. W końcu odwracam się do ciebie, śmiesznie to wygląda, bo teraz już obie na kolanach jesteśmy. I na tych kolanach pokonuję odległość która nas dzieli. Wyciągam różdżkę z ust i rzucam ją na którąś z poduszek, a potem obejmuję cię. Tak po prostu – bo mogę i chcę. Jesteś moim drugim ramiennym azylem. I wiem, że świadoma jesteś tego ile dla mnie znaczysz. Wdycham przez chwilę twój zapach, czując, że zaraz popłaczę się z radości, a przecież nie czas jeszcze na to jest. Więc kończę uścisk. Znów uśmiecham się do Ciebie, a potem łapię za wino. Mościmy się w naszym zamku a ja otwieram wino szybko i sprawnie, nalewam go do kieliszków, które przecież naszykowałam, ale planuję zacząć zrzuceniem dużej bomby. Wyjawię ci sekret który skrywam od lat. Powiem ci o czymś, o czym nie mówiłam nikomu. Ale to za chwilę, bo na razie nadal trochę tchórzę. Więc porzucam na chwilę myśl by pić jak dama i przytykam butelkę do ust pociągam z niej sporo – kilka pokaźnych łyków. Razem z płynem, który jest już kieliszkach pół butelki ubyło. Potem sięgam po jeden z napełnionych naczyń i podaję Tobie. Biorę głęboki wdech. Jeden, drugi, a potem trzeci. Potem sięgam po kieliszek i unoszę go do ust i gdy płyn dotyka moich warg – właśnie wtedy – uznaję, że to najlepszy moment, by powiedzieć ci co czuję, bo istnieje mała (maluśienieńka) szansa na to, że to co powiem zginie gdzieś w winie i nadal sekretem pozostanie. -Kocham Skamandera. – wybrzmiewa wprawiając w drgania kieliszek przy którym nadal trzymam usta. Właściwie brzmi to jak „kłołołołochamSkamandelela” połączone w jedną bełkotliwą całość. Zerkam na ciebie na sekundę, a potem podciągam pod siebie nogi. Czuję jak zdradliwe ciepło wkrada mi się na policzki. A jeszcze bardziej zdradliwe włosy przyjmują trzykolorowy wzór który chyba już od zawsze miał należeć do niego. Nie mogę na Ciebie patrzeć. Czuję się jak kompletna idiotka, więc zamykam oczy, marszczę brwi i kieliszek do końca przechylam, jakby mając nadzieję że jak opuszczę go, to okaże się że wcale nic jeszcze nie powiedziałam. A może że i wcale Ciebie nie ma, bo tylko moja chora głowa uroiła sobie że już wróciłaś.
Ale tak się nie dzieje. Bo jak kieliszek jest już w dole, a ja uchylam jedno oko by sprawdzić czy wszystko dzieje się naprawdę czy nie, ty nadal siedzisz obok. A ja zamieram tak. Czerwona na twarz. Z ustami wygiętymi, brwiami zmarszczonymi i tylko jednym okiem otwartym.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Sypialnia Margaux 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Sypialnia Margaux [odnośnik]30.12.16 1:23
Miała w życiu wiele rzeczy, na które nie zasługiwała. Wspaniałych rodziców, na przykład. Najlepszych ludzi na świecie, którzy od swojej córki powinni byli dostać mnóstwo czystego szczęścia, a zamiast tego otrzymali masę problemów i całą dziwaczną, obcą, czarodziejską rzeczywistość do zrozumienia. Albo pracę, do której nigdy nie powinni byli pozwolić jej wrócić, po tym jak odeszła praktycznie z dnia na dzień, pozostawiając po sobie jedynie kiepskie wytłumaczenia. Garretta, którego zraniła w najpaskudniejszy sposób, a który i tak nie zatrzasnął jej drzwi przed nosem, gdy po dwóch latach przez przypadek przez nie wpadła, potykając się na progu. Niektórzy twierdzili, że nie zasługiwała też na płynącą w jej żyłach magię, przekonując ją (i samych siebie nawzajem), że weszła w posiadanie czarodziejskich umiejętności w jakiś tajemniczy i podstępny sposób.
Kolejną osobą, która idealnie wpasowywała się w ten Krąg Rzeczy Niezasłużonych była Justine; najdroższa przyjaciółka, siostra, jak nazywała ją w myślach, która z jakąś dziecinną szczerością wybaczała jej wszystko, za co powinna była chować urazę. Dlaczego nie usłyszała od niej ani słowa wyrzutu, gdy porzuciła ją tak jak wszystko inne, jak ostatni tchórz uciekając z Londynu? Jakim cudem nie miała jej za złe milczenia na temat Zakonu, wymyślania kłamstw, dotyczących tego, dlaczego czasami znikała na długie, wieczorne godziny? Nie, Margaux nie torturowała się w ten sposób w ramach porządku dziennego, ale zdarzały się chwile – jak teraz, gdy patrzyła na tkwiącą w zębach różdżkę i kosmyki włosów, opadające w nieładzie na zmarszczone w skupieniu czoło – w których ta świadomość uderzała ją nagle i bez ostrzeżenia, zalewając cały jej organizm nieposkromioną wdzięcznością i przypominając o konieczności wynagradzania przyjaciółce każdego dnia tych nieznośnych, osobistych słabości.
Vanks brzmi idealnie – zawyrokowała, jakimś dziwnie ściśniętym głosem, za który natychmiastowo zganiła się w myślach, przeklinając niespodziewaną nieumiejętność panowania nad własnymi emocjami. Jeszcze tego brakowało, żeby popsuła ich wieczór, rozklejając się bez żadnego sensownego powodu. Przywołała na usta najszczerszy uśmiech, na jaki była w stanie się zdobyć, spychając irracjonalną radość gdzieś na krawędź świadomości. Nie okazało się to zresztą takie trudne, jak się spodziewała, bo wspomnienie o szefie skutecznie odegnało chwilową euforię. Nie żeby Margaux łączyły z nim jakieś specjalne więzi nienawiści; tak naprawdę osobiście nigdy nie miała okazji mu podpaść, nie przypominała sobie też, żeby kiedykolwiek usłyszała od niego coś więcej niż niegroźną reprymendę za nadmierne angażowanie się w sprawy pacjentów, ale bez specjalnych wyrzutów sumienia obniżała właśnie temperaturę ich relacji o kilkanaście stopni – w imię przyjacielskiej solidarności, oczywiście. – Mam egzamin z łącznej za kilka dni. – Kolejna rzecz do denerwowania się – o dziwo znajdująca się w skali wewnętrznego strachu całkiem blisko nadchodzącej wyprawy po serce Grindelwalda. Priorytety. – Może zdam śpiewająco i poprawię mu tym humor wystarczająco, żeby pozwolił nam działać w jednym zespole. A jak nie – zastanowiła się – to się zbuntujemy – dodała, starając się brzmieć absolutnie poważnie, ale zamiast tego zaśmiała się prawie beztrosko. Dobrze było czasami móc przejmować się kwestiami bardziej przyziemnymi niż zbawianie świata.
Dobrze było też oprzeć głowę na tonksowym ramieniu, choć na tym etapie Margie już całkiem poważnie podejrzewała, że za budową poduszkowego fortu i czterema butelkami wina kryło się coś więcej. Nie mówiła jednak nic, odwzajemniając uścisk i trochę niezgrabnie wczołgując się do pościelowej kryjówki. Oświetlane magicznymi światełkami wnętrze prowizorycznego namiotu nieodzownie kojarzyło jej się z wczesnym dzieciństwem i to wspomnienie automatycznie sprawiło, że poczuła się bezpieczniej. Cieplej. Jak w domu? No, może picie wina prosto z butelki trochę zgrzytało, ale cała reszta się zgadzała. – Marzyłam o tym cały dzień – mruknęła, chowając zmarznięte stopy pod kocem i obejmując palcami chłodne szkło kieliszka, chociaż prawdę mówiąc bardziej marzyła o malinowej herbacie. Ale nie to było teraz istotne; podniosła naczynie do ust, upijając pierwszy łyk słodkawo-cierpkiego napoju i czekając, aż Justine w końcu wyrzuci z siebie to, co planowała powiedzieć od co najmniej kilkunastu minut. Czekając tak intensywnie, że kiedy to już się stało… całkowicie ten fakt przegapiła. – Wiem – powiedziała odruchowo, bez zastanowienia, swoją własną gafę zauważając o całe dwie sekundy za późno. Podniosła spojrzenie znad kieliszka, zauważając oczywiste oznaki katastrofy – podciągnięte pod siebie nogi, czerwone policzki, włosy, które nagle zmieniły kolor – i dopiero wtedy zrozumiała, że to, co dla niej było oczywiste już od jakiegoś czasu, niekoniecznie musiało być oczywiste dla Tonks. I najprawdopodobniej nie było. – Och – rzuciła elokwentnie. – Och. – Odstawiła kieliszek na bok, gdzieś obok kartonowego pudełka, opierając go o jedną ze ścianek, żeby prawie nietknięta zawartość nie wylała się na kremową pościel. Sekundę później już była przy przyjaciółce, przysiadając przed nią na piętach i opierając dłonie o jej szczupłe kolana. – Przepraszam, jestem najgorsza na świecie – powiedziała ze skruchą, przyglądając się uważnie jasnej twarzy, wyłaniającej się zza tęczowych pasm. – Ale to… Chyba nic złego? – zapytała niepewnie, nagle czując się, jakby stąpała po cienkim lodzie. Posłała jej nieśmiałe, pytające spojrzenie; chciała zrozumieć. I chciała też jej szczęścia, bardzo-bardzo – a Samuel wydawał się wystarczająco porządny i dobry, żeby móc jej (kiedyś? może? kto wie? ona zdecydowanie miała zamiar się dowiedzieć) to szczęście ofiarować.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Sypialnia Margaux [odnośnik]30.12.16 3:24
Zazdrościłam Potterom tego, że zbudowali sobie swój własny dom. Zapominając, że przecież i ja swój już stworzyłam. Przypominałaś mi o tym ty w różnych momentach. Gdy śmiałaś się z tego jak wyglądam na kacu, gdy przychodziłaś do mojego pokoju z herbatą malinową w którym nie raz po prostu milczałyśmy we dwójkę. Gdy spoglądałaś na mnie z troską, ale jednocześnie rozbawieniem i czułością gdy dzieliłam się z tobą jedną z moich dziwnych przygód. Byłaś moim domem. I nie mogłam ci mieć za złe tego, że mi czegoś nie mówisz. Nie mogłam, bo wiedziałam że przyjdzie dzień w którym mi powiesz. Wiedziałam, bo nie przeszkadzało mi to, że czegoś nie wiem. Rekompensowałaś mi to wszystko jednym prostym faktem – przyjęłaś mnie do swojego życia. Zaakceptowałaś taką jaka jestem. Kochałaś. Niczego więcej nie mogłam i nie chciałam od ciebie wymagać.
-Zdasz go na pewno. – mówię spokojnie, bo i wątpliwości nie mam, że tak właśnie będzie. Sama też się do niego przygotowuję, ale idzie mi to trochę oporniej, a może bardziej leniwie, niż tobie. -Potem jeszcze tylko jedna z nas nauczy się pływać i nic nie stanie nam na przeszkodzie. – mówię zgryźliwie doskonale wiedząc że obie cierpimy na niechęć do zbliżania się do wody. Znaczy ja cierpię okropnie. Panikuję wręcz gdy stanę zbyt blisko – w miejscu wykraczającym poza moją strefę komfortu - dużego zbiornika wodnego. Bezkres mnie przerażał, uświadamiał mi jak nic nie znaczący jesteśmy. Uśmiecham się jednak cały ten efekt zgryzoty psując.
Ale nie mam czasu się uśmiechać, bo zaraz dzieje się coś, czego nie spodziewałam się w moich najśmielszych snach. Właściwie odegrałam w głowie chyba z milion scenek w których wyobrażałam sobie jak zareagujesz na moje słowa. Ale w żadnej z nich nie padło jedno, krótkie, proste wiem
-W..Wiesz? – pytam ciebie i nie mogę nic poradzić na to że usta drgają mi z jednoczesnego przerażenia jak i szoku. No bo jak to wiesz? Przecież tylko ja miałam wiedzieć. Tylko ja wiedziałam. Przynajmniej tak jeszcze zadawało mi się do wczoraj. Ale nie w tym rzecz. Spoglądam na Twoją twarz już kompletnie zapominając że moja cała czerwona nadal jest. Marszczę brwi i uchylam lekko usta. Coś powiedzieć próbuję, ale jedynie świst się na wierzch wyłania. -Jak to…- zaczynam, ale zawieszam zadanie by zakończyć je słowem, które już przed chwilą mówiłam - …wiesz? – pytam się trochę z wyrzutem. Bo trochę za złe ci mam, że wiedziałaś i nie powiedziałaś że wiesz. I też jakieś irracjonalne mi się to zdaje wszystko, bo przecież to ja miałam bombę na ciebie zrzucić, a w chwili obecnej czuję się jakbyś to ty jedną we mnie rzuciła. Właściwie nie mrugam przez chwilę wcale. Po to by zaraz zamrugać kilka razy pod rząd gdy czuję dotyk Twoich dłoni na swoich kolanach. Spoglądam na nie, a potem znów wzrok odrobinę niżej kieruję, wprost na skrawek koszulki – jego koszulki. I nie potrafię się dalej już gniewać. Bo przecież nagle to wszystko jasne mi się zdaje. Tak proste i typowe dla Ciebie. – Oczywiście, że wiesz. – mówię, unosząc na ciebie spojrzenie i uśmiecham się lekko, nadal czerwieniąc się na twarzy. W końcu po tylu latach spokojnie mogłam nazwać cię ekspertem w dziedzinie mojej jednostki. Ciekawe czy wiesz dłużej niż ja? W końcu dopiero gdzieś na stażu powoli docierała do mnie świadomość tego co do niego czuję. Przez lata upewniałam się w tym dlaczego. Trochę szkoda mi było w tym wszystkim Alana, bo choć kochałam go mocno, to nigdy nie mogłam pokochać go naprawdę. Swoje serce oddałam innemu jeszcze zanim się poznaliśmy.
-Nie jesteś. – zapewniam cię, układając jedną ze swoich dłoni na Twojej. Jakoś tak spodziewałam się że to wszystko będzie cięższe. Okupione większą… nawet sama nie wiem czym? Może większym wstydem wydzierającym ze mnie. Ale mówienie ci o tym jest dziwnie proste. Naturalne. Aż przez chwile zastanawiam się, czemu tyle czasu z tym zwlekałam.
Kręcę zawzięcie głową gdy pytasz czy to coś złego? Oczywiście, że nie. Nigdy nie sądziłam, że moja miłość do niego niesie w sobie znamiona czegoś o wibracjach negatywnych. Wręcz przeciwnie dodawała mi sił. On mi ich dodawał. Zwłaszcza, gdy był blisko. Sprawiał że świat mój mały, ale własny, zdawał się lepszy. Ja byłam lepsza. To dla niego wstawałam co ranek i dla niego uśmiechałam się nie pozwalając by coś mnie złamało. Dla niego i dla kilku innych ważnych mi osób – jedną z nich byłaś ty.
-Ja… - zaczynam, ale jeszcze potrzebuję chwilę. Muszę zebrać słowa. Nie sądziłam bowiem że ta część pójdzie nam tak szybko. Tak łatwo. Unoszę dłoń, tą wolną i zakładam sobie kilka kosmyków za ucho. - … czuję tutaj, w sercu… - mówię dalej dłoń układając na klatce piersiowej – …że on, że ja… - kiepsko mi to idzie. Ale staram się, naprawdę. Próbuję znaleźć odpowiednie słowa by przekazać ci co czuję. Nie zawsze jest to takie proste. Przymykam na chwilę powieki, a czoło układam na kolanach, na których nadal masz ręce. Kieliszek w winem już jakiś czas temu odłożyłam gdzieś na bok. – Przyjaźnimy się tylko – wyjaśniam ci coś, co przecież już wiesz. – Dawno określiliśmy granice. – nie dodaję, że to one nas teraz najmocniej blokują, bowiem czuję, że to nie tylko to. Unoszę głowę, już teraz nie mówię w swoje kolana. Zamiast tego znów kręcę głową. – Nie jesteśmy gotowi na to. – na co konkretnie? Aż mam chęć zapytać bo przecież nic nie ma. Nic nie będzie. I to doprowadza mnie do jakiejś dziwnej żałości. - …on nie jest w gotów, jeszcze, czuję to. – wszystko to jest jakimś strzępkiem w nic nie poskładanych myśli. I w sumie szkoda mi ciebie najmocniej w tej chwili bo to ty, nikt inny, musi z tego wyciągnąć jakiś sens. – Ja… muszę poradzić sobie ze swoimi demonami. – tłumaczę ci, ale już właściwie nie wiem co. Pogubiłam się w tym wszystkim. W uczuciach które mną targają. Ale patrzę ci w oczy, tak jakby wzrokiem chcąc przekazać wszystko, czego powiedzieć nie umiem. I wtedy przypominam sobie dlaczego to mówię. – A jego siostra zagroziła mi wczoraj że mam mu powiedzieć, albo sama to zrobi. Mówi, że nie mogę czekać. Że nie powinnam. – tym kończę tę żałosną wypowiedź. Nawet nie dokładam tego, że mogę czekać i że nawet chcę. Wiem, że wyczytasz to z moich oczu. I nawet nie umiem wypowiedzieć jego imienia w tej chwili. Tak, jakbym miała się razem z jego dźwiękiem rozpaść. Dziwnie żałośnie to wychodzi. A nie lubię taka być. Przy tobie się jednak nie wstydzę. Wiem, że zrozumiesz.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Sypialnia Margaux 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Sypialnia Margaux [odnośnik]14.01.17 18:00
W chwilach takich jak ta, łatwo było udawać, że nic się nie zmieniło. Łagodne światło, miękki szelest pościeli, ciche mruczenie kota i zapach kwiatowego szamponu do włosów Just, cofały ją do czasów beztroski; do szczęśliwych lat w trakcie stażu i zaraz po nim, gdy nie bała się zaglądać do Proroka Codziennego, gdy nie istniał Zakon, a jej przyjaciele nie mieli w spojrzeniu tego pogłębiającego się z każdym miesiącem smutku, tym widoczniejszego, im więcej wiszących na ścianie kwatery piór szarzało i rozsypywało się w pył. Była wdzięczna za te chwile, bo przypominały jej, o co tak naprawdę walczyła i, co najważniejsze – że wciąż miała ku temu powody, nawet jeżeli świat zdawał się odbierać je jeden po drugim. Może i była naiwna, ale wierzyła niepodważalnie, że popękaną rzeczywistość można było naprawić i przywrócić do nienaruszonego, dobrego stanu.
Dzisiaj jednak bez wyrzutów sumienia składała broń, a myśli o nadchodzącej wojnie nie zajmowały jej wcale; poduszkowy fort był ciepły, szczelny i nie dopuszczał do środka żadnych nieszczęść, stanowiąc ciche schronienie wśród szalejącej wichury. Zapomniała już, że jeszcze kilka minut temu mokła w lodowatym, zalewającym ulice Londynu deszczu; miarowe stukanie kropel o dach i szybę było już tylko niewyraźnym echem średnio przyjemnego spaceru, i tylko wzmagało uczucie przytulności i izolacji. Czuła się nawet na tyle bezpiecznie, że wspomnienie o nauce pływania wywołało w niej śmiech, zamiast odruchowego wykrzywienia warg w mieszance niepokoju i sprzeciwu. – Bez szaleństw – odpowiedziała, zaciskając wargi i kręcąc głową jak uparta pięciolatka. – Jeszcze nie wypiłam aż tyle, żeby się na to zgodzić – zastrzegła, na wpół poważnie, na wpół żartując.
To nie tak, że nie próbowała nauczyć się pływać. Jej tata był rybakiem, spędził na morzu połowę życia; w dodatku odkąd pamiętała, mieszkała w pobliżu zbiorników wodnych, najpierw we Francji, później w Kornwalii. Pamiętała jak przez mgłę rodziców, namawiających ją do zrobienia kolejnego kroku w stronę wypełnionego niekończącą się wodą horyzontu, ale nie przypominała sobie, by kiedykolwiek udało im się uzyskać coś więcej niż zdecydowane protesty. To chyba ta nieskończoność przerażała ją najbardziej; wyobrażała sobie – mocno irracjonalnie – jak fale porywają ją z dala od brzegu, niosąc w nieznajomym kierunku tak długo, aż utraciłaby jakikolwiek punkt odniesienia. Nie, nie była nigdy specjalnie lękliwym dzieckiem, ale nigdy też nie potrafiła mierzyć się z niebezpieczeństwem, którego nie widziała.
Ciekawe, czy Just towarzyszyły podobne obawy? Nigdy nie zapytała, teraz jednak najwidoczniej jej głowę zaprzątały zupełnie inne strachy. Wcale nie mniej poważne. – To znaczy… domyślałam się. Nie wiedziałam na pewno – powiedziała cicho, nadal czując wyrzuty sumienia na widok zdezorientowanego wyrazu twarzy przyjaciółki. Jak mogła zachować się tak nietaktownie wobec kogoś, kto właśnie obdarzał ją jeszcze większą ilością zaufania, niż dotychczas? Poczuła ukłucie zmartwienia – czy ją rozzłościła? – zniwelowane prawie natychmiast przez lekki uśmiech i dotyk drobnych palców na jej własnych, nadal odrobinę chłodniejszych od długiego przebywania na zewnątrz.
Słuchała jej uważnie, nie niecierpliwiąc się i nie próbując pospieszać kolejnych słów do wydostania się na zewnątrz, trochę żałując, że nie wiedziała jak sprawić, żeby to wszystko było choć nieco łatwiejsze. Siedząca przed nią kobieta chowała w sobie jedno z najczystszych i najbardziej szczerych serc na świecie, zasługujących na to, żeby ktoś obdarzył je odwzajemnioną miłością, choć Margaux podejrzewała, że sama zainteresowana nie była tego świadoma. I że nawet nie uwierzyłaby jej, gdyby jej o tym powiedziała.
A chciała jej powiedzieć; to i wiele innych rzeczy, ale czuła też, że nie powinna przerywać cichego monologu, bo być może nie była jedyną z ich dwójki, która słyszała go po raz pierwszy. Więc milczała i, wysunąwszy jedną dłoń ze skomplikowanej konstrukcji, zaczęła lekko gładzić ją po kolorowych włosach. Przestała dopiero, gdy opowieść dotarła do rozmowy z siostrą Samuela, a Justine podniosła z powrotem czoło, spoglądając na nią tym doskonale jej znanym spojrzeniem – takim, z którego teoretycznie potrafiła czytać jak z otwartej książki, ale które kryło też w sobie słowa i uczucia wypisane zbyt drobną czcionką, żeby była w stanie domyślić się ich treści. – Niech tylko spróbuje się wtrącić, to kompletnie nie jest jej sprawa – powiedziała wojowniczo, oburzona na samą myśl, że ktoś mógłby w ten sposób szantażować emocjonalnie jej przyjaciółkę. Jej wrażliwą, dobrą, cudowną przyjaciółkę. Zamilkła, przygryzając bezwiednie wewnętrzną stronę policzka i przez kilka sekund całkiem poważnie rozważając napisanie do bezdusznej dziewczyny i zagrożenie niekonwencjonalnym użyciem zaklęcia wyrywającego zęby. Nie o to tu jednak teraz chodziło.
Westchnęła cicho, prostując się i spoglądając poważnie na Tonks. Chciała jej powiedzieć, że na pewno wszystko z czasem się ułoży i rozwinie w piękną opowieść ze szczęśliwym zakończeniem, ale przecież dawno już nie składała obietnic bez pokrycia. – Nie słuchaj jej – powiedziała, spoglądając w niebieskie tęczówki, które zawsze kojarzyły jej się z prześwitującym przez chmury błękitem nieba. – Zresztą mnie też nie słuchaj. Nikt nie ma prawa mówić ci, co powinnaś, a czego nie powinnaś robić, bo to wiesz tylko ty. – Zawahała się. – Nawet jeśli jeszcze nie wiesz, że wiesz. – Zmarszczyła brwi. – Hm, to miało więcej sensu w mojej głowie. – Przymknęła na moment powieki, tracąc cierpliwość do samej siebie. Dlaczego na co dzień zdawała się mieć na wszystko gotowe odpowiedzi, a w chwilach naprawdę ważnych, nie potrafiła zamienić myśli w logicznie połączone ze sobą słowa?
Zacisnęła lekko palce na spoczywającej na nich dłoni. – Chodzi mi o to, że jeżeli chcesz czekać, to jak najbardziej możesz. Ale – znów na nią spojrzała – jesteś pewna, że nie możecie sobie nawzajem pomóc w pokonywaniu tych demonów? – zapytała. Nie natarczywie, ani wyczekująco, nie tak, jakby próbowała udowodnić swoje racje; wiedziała jedynie, jak to było uciekać od kogoś, zamiast uciekać do niego. Próbowała tego sama i, cóż, żałowała do tej pory, że nie była wtedy odważniejsza.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Sypialnia Margaux [odnośnik]17.01.17 21:37
Śmieję się z twoich słów. Idealnie się dobrałyśmy. Jakoś dziwnie wszystko pasowało nam do siebie jak ulał. Jak dwa, trochę dziwne i kanciaste puzzle, które idealni wchodzą jeden w drogi uzupełniając ostatnie fragmenty obrazka. Łączyło nas tyle – choćby ta awersja do zbiorników wodnych – choć tyle samo też miałyśmy w sobie cech różnych, innych od drugiej. Ale rozumiałaś mnie jak nikt. A twoja wyrozumiałość dla mojej jednostki nie raz już mnie zadziwiła. Zawsze dawałaś mi miłość i zrozumienie, pomagałaś zrozumieć samą siebie. Czasem temperowałaś, gdy mój charakter dość nadpobudliwie chciał robić rzeczy, których wiedziałaś że będę potem żałować. A jeśli już nie było cię obok by powstrzymać mnie przed moją własną głupotą nie serwowałaś mi kazań z listy wykładów o wspólnej nazwie: „A nie mówiłam?”.  Sprawiałaś, że to małe mieszkanko które dzieliłyśmy wspólnie nie było tylko zimnymi ceglanymi ścianami wypełnionymi sprzętem zbędnym do życia. Sprawiałaś, że to miejsce było domem. Prawdziwym. Całkowitym. Pełnym.
-Sam jest altruistą. Przekłada życie, szczęście, wszystkich nad swoje własne. Znasz go. – mówię po krótkiej chwili ciszy w której znów zbierałam myśli. Zostawiam na razie problem groźby padającej z ust jego siostry. Moje myśli odbiegają też w stronę naszego tematu. Kilka lat po szkole nasz kontakt był wątły, dopiero później na nowo go odnowiliśmy stając się dla siebie osobami bliskimi. Nie wiedziałam co przeżył przez te lata, ale nie zapytałam też nigdy wiedziona intuicją i własnym sposobem bycia- wolałam cierpliwie poczekać, aż sam nie dojdzie do wniosku, że chce się tym ze mną podzielić. Może nie zmienił się wiele w ciągu tych kilku lat po szkole. Dorósł, to na pewno. Ale niósł też ze sobą bagaż doświadczeń, który skrzętnie ukrywał przed światem. Nie sądziłam, bym miała prawo domagać się ujawnienia skrywanego sekretu. Nie byłam pewna, czy jakiś ma, ale dziwne przeczucie przynosiło wrażenie, że właśnie tak jest. – Martwi się o każdego, poza sobą. – kontynuuję marszcząc lekko nos, jakby irytował mnie ten fakt. I po części tak jest. Rozumiem jego oddanie sprawie. Rozumiem niezłomność postanowień. Ale jednocześnie boli mnie, że zdaje się zachowywać, jakby z góry zakładał, że nie zasługuje na szczęście. Boli mnie, bowiem znam tylko parę osób które na nie naprawdę zasługiwało za dobroć, którą okazują światu, za cierpliwość którą się wykazują i za poświęcenie, którym się odznaczają. Samuel należał do tej grupy, choć najmocniej to on sam próbował siebie z niej wyrzucić. -Coś go trapi w środku, widzę to na dnie jego tęczówek, choć nigdy mi się do tego nie przyznał. – wyznaję ci to, co zauważyłam już dawno. Boję się jednak, że może zmyśliłam to sobie. Uroiłam, tak samo jak marę, które nawiedza mnie na jawie. – Byłabym dla niego balastem. Dodatkowym obciążeniem. – tłumaczę ci dalej, mocno próbując pozbierać myśli. Staram się, żeby miały większy sens, ale chyba nadal wychodzi mi to marnie. Może poza tobą próbuję przekonać też siebie. Bo przecież masz rację. Dużo jej nawet masz. Przez chwilę mocno zastanawiam się aby w końcu zebrać się w sobie. Odgonić na chwilę cichy głosik który już teraz nie tyle co szepcze, a drze się wniebogłosy by nie mówić ci o tym. By nie mówić, bo gdy już powiem nie będzie odwrotu. A co zrobię, jeśli uznasz mnie za wariatkę? Ale za długo już przed wszystkim uciekam – zwłaszcza przed ludźmi których kocham. A może nie uciekam przed wami, tylko przed samą sobą. Znów całkiem racjonalny wniosek mówi mi, że przecież przed samą sobą nie ucieknę. Pogłębiam odrobinę uścisk naszych dłoni. Zaciskając swoje na tych twoich – które przed chwilą zacisnęłaś.
-Ja… jestem chora Margo. – wyznaję w końcu coś, co chyba nie sądziłam, że powiem komukolwiek. Coś, co idzie za mną jak cień. Coś, co myślałam że pożegnałam już dawno temu, by na nowo nawiedziło mnie wraz z początkiem roku. - Choć mocno starałam sobie wmówić że nie. – odwracam wzrok, nie potrafię na ciebie teraz patrzeć. Zawieszam spojrzenie na naszych dłoniach, zastanawiając się, czy kolejne słowa nie sprawią że wyrwiesz dłoń z mojego uścisku. - Ale objawy nawróciły. Widzę… widzę marę czasem. Postać, której nikt inny nie może dostrzec. – przymykam powieki biorąc głęboki wdech. Jeden drugi, a potem trzeci. – On… ona… ta mara… - zawieszam się jeszcze walcząc w sobie. Czy powinnam skończyć wypowiedź? Czy może jest jeszcze szansa żebym się wycofała i odwróciła wszystko w żart. Jakaś część mnie mówi, że właśnie tak powinnam zrobić. Ta druga zabrania jednak znów uciekać. Chować się do skorupy mając nadzieję, że tam nic złego mnie nie spotka. Przecież wiem, że zło może dosięgnąć mnie wszędzie. – mówi, że powinnam się obudzić. Że zmyśliłam cały ten świat. Że nic nie jest tak naprawdę prawdziwe. – wypuszczam słowa na jednym wydechu. Szepczę je właściwie bojąc się zobaczyć twoją reakcję. Dlatego oczy mam nadal zamknięte. Czuję jak zbierają się pod nimi łzy, ale zabraniam sobie płakać. Możliwość oczyszczenia duszy przez łzy do luksu, który mi się dzisiaj nie należy. -Ale przecież nie mogłam was zmyślić. Ciebie z dobrocią przewyższającą jakiegokolwiek znanego mi człowieka. Jego, z sercem wielkim niczym najwyższy budek na świecie– nie byłabym w stanie wykreować jednostek tak wspaniałych jak ludzie którzy mnie otaczają. Mój umysł jest na to zbyt ograniczony. – mówię żałośnie nie wiedząc co myślisz. Bojąc się, że zaraz zostawisz mnie na zawsze. – Nie wiem co robić. Ale na pewno nie mogę tego zrobić jemu. Martwi się o cały świat, egoizmem byłoby prosić by martwił się i o mnie. – kończę ostatecznie, ale nadal za bardzo się boję by otworzyć oczy. Tkwię więc tak – z nogami podciągniętymi, oczami zamkniętymi i grymasem żałości zdobiącym twarz.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Sypialnia Margaux 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Sypialnia Margaux [odnośnik]21.01.17 19:56
Drżała o nią czasami. Dopuszczanie ludzi do siebie tak blisko, mocno, prawdziwie, zawsze niosło za sobą ryzyko złamanego serca, a Just była już praktycznie jego częścią. Wdarła się do niego po cichu, w rytm tego charakterystycznego, zaraźliwego śmiechu, wypełniając puste miejsce, z którego istnienia do tej pory Margaux nie zdawała sobie sprawy, a które wydawało się być tam od zawsze, zarezerwowane specjalnie dla niej. Trochę irracjonalnie, ktoś mógłby stwierdzić, bo teoretycznie były swoimi przeciwieństwami, kontrastując ze sobą nie tylko wyglądem i różnicą wzrostu, ale głównie charakterem; a jednak, coś sprawiało, że mimo tych różnic (a może właśnie dzięki nim?) ich myśli tak często biegły równolegle obok siebie, a emocje wydawały się przepływać od jednej do drugiej jak niewidzialne fale, nadawane na tej samej częstotliwości.
Rozumiała też teraz; mimo że z całą pewnością nie znała Sama nawet w połowie tak dobrze jak Just, to nie był przecież jedynym altruistą, o jakim była w stanie pomyśleć. Nie dziwiły jej więc rozterki przyjaciółki, bo wiedziała, jakie to uczucie być dla kogoś ciężarem; z drugiej strony, nie wyobrażała sobie, żeby termin ten mógłby kiedykolwiek zostać przypisany do siedzącej naprzeciwko kobiety. Żałowała, że nie potrafiła otworzyć swojego umysłu i pokazać jej, czarno na białym, tych wszystkich myśli, których nie dało się ubrać w słowa, bo czuła, że tylko wtedy Tonks by jej uwierzyła i przestała podkopywać własną wartość. – Niekoniecznie – powiedziała cicho, przekrzywiając lekko głowę, jakby się nad czymś mocno zastanawiała. – Nie jesteś ciężarem dla mnie – dodała pewnie, stwierdzając fakt, zupełnie jakby to był ostateczny argument zamykający dyskusję. Ale nie był. Margaux wiedziała, że nie był. – Wiesz, niektórzy ludzie stają się silniejsi właśnie przez to, że mogą komuś pomóc. Dzięki temu zaczynają wierzyć, że może i oni mają prawo do szczęścia, i czasami pozwalają wtedy pomóc też sobie. – Zawahała się przez moment, zbierając myśli. – Może Sam potrzebuje właśnie kogoś, kto dostrzeże to, co od dawna boi się pokazać. – Uśmiechnęła się lekko, ale też odrobinę poważnie, zaciskając mocniej zamknięte na dłoni przyjaciółki palce.
Celowo nie przerywała ciszy, która później zapadła, podskórnie wyczuwając, że nie było to zwykłe milczenie. Wydawało się ciężkie, tak bardzo dla nich nietypowe, pełne niewypowiedzianego zawahania i wewnętrznych rozterek, rozgrywających się – wyjątkowo – jedynie po jednej stronie poduszkowego fortu. Margaux czekała cierpliwie, nie obdarzając Just zirytowanymi spojrzeniami ani nie wzdychając przeciągle; zawiesiła wzrok gdzieś na wysokości wejścia do prowizorycznego namiotu, przy którym przycupnęła Śnieżka – zaciekawiona powstałą konstrukcją i dobiegającymi z niej głosami, zdecydowała się w końcu zaryzykować opuszczenie bezpiecznej kryjówki na parapecie. Być może liczyła, że uda jej się znaleźć parę ciepłych kolan, a może po prostu jej kocie zmysły wyczuły, że kojące mruczenie będzie niedługo potrzebne; bo rzeczywiście, gdy Tonks odezwała się ponownie, puszysty kłębek białego futra zakręcił się kilkakrotnie wokół własnej osi i ułożył na jednej z poduszek, wypełniając przestrzeń cichą melodią.
Margaux podniosła głowę, odszukując spojrzeniem twarz przyjaciółki, ale jej wzrok nie natrafił na parę błękitnych tęczówek; zamiast tego zahaczył o łagodny profil, drżącą ledwie zauważalnie linię szczęki, kosmyki włosów, które wyglądały na jakby bledsze, niż jeszcze minutę temu. Słuchała uważnie, starając się nie przerwać niepokojącego monologu ani razu, gdyż zdawała sobie sprawę, jak trudne musiało być wypowiedzenie chociażby pierwszych słów. Jednocześnie próbowała uporządkować sensownie własne uczucia, zamieniające się nagle w chaotyczną, różnokolorową mieszankę; rozpoznawała głównie troskę, ale też przygniatające niedowierzanie i smutek, bo oto po raz kolejny docierało do niej, jak przeraźliwie nisko i niesprawiedliwie oceniała samą siebie jej najukochańsza przyjaciółka. Przymknęła na sekundę powieki, a do emocjonalnego kołowrotku dołączyły wyrzuty sumienia; czy mogła zrobić coś więcej, żeby uświadomić ją, jak cudowną i wartościową osobą była? – Och, Just – wyrzuciła z siebie w końcu, nie mogąc już dłużej wytrzymać ciszy, która zapadła po ostatnim wyznaniu. Chciała, żeby na nią spojrzała, żeby przestała wreszcie studiować spojrzeniem wewnętrzną stronę własnych powiek, tak uparcie, jakby chciała wywiercić w nich dziurę. – Justine Tonks – powtórzyła, celowo używając pełnej formy imienia, tej samej, której właścicielka tak bardzo nie znosiła. Spodziewała się przez moment, że obrzuci ją oburzonym wzrokiem, ale przynajmniej na nią spojrzy; jej cierpliwość wyczerpała się pół sekundy później, gdy oswobodziła delikatnie dłonie z ciepłego potrzasku, by na kolanach pokonać odległość dzielącą ją od przyjaciółki i otoczyć jej drobną sylwetkę ramionami.
Dziękuję, że mi powiedziałaś – wymruczała gdzieś w nieistniejącą przestrzeń między jej twarzą, a justynkowym obojczykiem, bo wśród zalewających ją emocji, znalazła się też i wdzięczność; za zaufanie i za wszystko. – Ale nigdy nie myśl, że nie jestem prawdziwa, bo ta przyjaźń, to jedna z najprawdziwszych rzeczy, jaką kiedykolwiek miałam – powiedziała, znów czując, że nie było takich słów, które można by uznać za wystarczające.
Podniosła głowę, znów próbując odszukać te śliczne (nawet jeżeli czasami głupiutkie), tonksowe oczy; troska i odruchowa potrzeba zaproponowania jakiejkolwiek formy pomocy po raz kolejny zaczęły przebijać się na powierzchnię, więc przez chwilę Margaux ważyła możliwe opcje. – Widzisz ją teraz? – zapytała. Chciała zrozumieć, pojąć, zabrać z ramion przyjaciółki trochę ciężaru, który do tej pory musiała nieść sama. Wiedziała, że nie była w stanie pomóc jej tak naprawdę; nie była magipsychiatrą i prawdę mówiąc miała na ten temat niewielkie pojęcie, a jedyny specjalista w tej dziedzinie, jakiego znała, był skończonym dupkiem, ale… może jej wątłe wsparcie mogło ulżyć jej chociaż odrobinę? – Próbowałaś… z kimś o tym porozmawiać? – Stąpała tu po nieznanym terenie, ale miała nadzieję, że nie robiła tego jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany. – Jeżeli mogę jakoś pomóc, powiedz tylko słowo – dodała w końcu, choć może nie musiała; bezwarunkowe stawanie w swojej obronie od zawsze było przecież wpisane w ich relację.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Sypialnia Margaux [odnośnik]22.01.17 22:43
Z nikim nie czułam się tak. Właśnie dokładnie tak, jakby cały świat mógł stanąć do walki ze mną i byłam pewna, że u mojego boku jawiłabyś się ty. Ale nawet mimo tego – mimo niezachwianej wiary w łączącą nas więź – bałam się powiedzieć ci o niektórych rzeczach. Nawet nie dlatego chyba, że bałam się że nie zrozumiesz. A bardziej dlatego, że nie rozumiałam jak to robisz. Posiadałaś w sobie chyba nieskończone pokłady empatii. Przy tobie wszystko zdawało się prostsze, łatwiejsze. Nawet, jeśli jeszcze chwilę wcześniej zadawało się nieosiągalne.
Radość rozpierała mnie o środka na myśl, że w końcu udało nam się znaleźć trochę czasu na wieczorne sam na sam. Jednocześnie też nie byłam zła o to, że wcześniej schodziło to na drugi plan. Ostatnio działo się więcej i bardziej intensywnie – a ja wiedziałam, że moja kolej nadejdzie, tak jak zawsze. Unoszę lekko kącik ust gdy zapewniasz mnie, że ci nie ciążę. Miłe to z twojej strony jest. Naprawdę. Ale jakiś chochlik w mojej głowie i tak mówi mi nachalnie że racji wcale nie masz. Bo przecież choćby teraz ci ciążę mamląc ozorem i skarżąc się na wszystko. Może nie na wszystko ale na wiele. I to ciąży mnie, że ja ci znów ciąże, ale nie umiem tak po prostu załatwić tego sama bo nie wiem jak. Potrzebuję twojego spojrzenia, bo jakoś potrafiłaś spojrzeć na rzeczy inaczej. Lepiej. Rozsądniej nawet.
-Co jeśli kiedyś zacznie uwierać go to? Moja niezdolność do bycia partnerem równym. Który pomaga mu, zamiast ciągle potrzebować pomocy jego? – pytam, jakby jednocześnie zgadzając się – a może bardziej ufając – każdemu z twoich słów, ale też znajdując kolejne powody dlaczego bierność jest lepsza od wyzwania uczuć które skrywam. Wstyd mi za samą siebie, bo ta rozmowa wygląda dość komicznie. Ty – mówiąca rzeczy z sensem, mająca racje (nie poddawałam tego pod wątpliwości żadne) i ja – stale znajdująca jakieś ale, na każde z słów które mówisz. Może w tym dialogu nie walczyłam z tobą a z moim wewnętrznym tchórzem, które mocno starałam się trzymać na uwięzi, ale którego w tym jednym wypadku nie udało mi się zamknąć w ciemnej komórce. - Boję się… - zaczynam wzdychając lekko. Składając broń. Chcąc chyba wyznać jeszcze więcej. Nie więcej. Wszystko. – Boję się, że przez tyle lat wymyśliłam sobie to jak idealnie mogłoby nam być razem. I, że bardziej… że bezpiecznej zdaje mi się żyć tym wyobrażeniem o nas, bo wykonanie jakiejś akcji mogłoby zostać zburzone przez brutalną rzeczywistość. – wyjawiam w końcu chyba swój największy lęk związany ze mną i Samuelem. Tyle lat – chwil może bardziej – zdążyłam poświęcić na wyobrażaniu nas sobie razem. Tak naprawdę. Witaniu go lekko zaspanym uśmiechem i przymykaniu powiek na sekundę w momencie oczekiwania, aż jego usta musną moją skroń. Usypianiu w rytm melodii który komponowałby się z bicia jego serca i spokojnego, miarowego oddechu. Wspólnych śniadań, czy trochę opóźnionego obiadu – kiedy jedno z nas wracałoby później. Ciepłej, rozpalającej w sercu iskrę notki na pergaminie – mojej zawsze pokreślonej bo chcącej wyrazić jeszcze więcej – że obiad jest w lodówce, jeśli nie dane byłoby nam go zjeść razem. Wspólnego życia. Takie okropnie normalnego. Ale czy w ogóle – nawet nie razem – miało nam być takie dane?
Cisza która między nastała wcale mi się jako taka nie dziwiła. Słyszałam bicia serca – moje i twoje – dziś tak nieznośnie niezsynchronizowane i bałam się, że to pierwsza oznaka naszego rozpadu. Rozpadu Vanks. Miarowe tykanie zera nieznośnie wprowadzało jeszcze więcej nieładu. A nasze oddechu domykały tą dziwną muzykę. Nie zareagowałam gdy po raz pierwszy zwróciłaś się do mnie. Dopiero potem, gdy zwróciłaś się do mnie pełnym imieniem niechętnie uniosłam głowę a potem powieki. Twój widok zabolał mnie, bowiem naprawdę nie sądziłam, że po moich słowach zechcesz jeszcze trwać przy mnie. Mój lęk pogłębił się, gdy zabrałaś dłonie. A ciche głosik w głowie szeptał mi, że doskonale wiedział, że właśnie tak będzie. I gdy byłam pewna że odchodzi, odsuwasz się by wyjść, ty przysunęłaś się jeszcze bardziej. Dziękując (?) mi. A zaraz potem obejmując. A twoje kolejny słowa sprawiły że nie umiałam utrzymać już dłużej łez na uwięzi. Więc puściłam je wolno. Zaczęłam płakać. Szlochać mocno, jednocześnie w tym samym czasie śmiejąc się z własnej głupoty. Z tego, że mogłam zwątpić w to co nas łączyło. W twoją przyjaźń, tak niezawodną. Tak pewną. Dopiero tymi słowami  wyciągnęłaś mnie ku górze. Łzy dokonywały zbawiennego oczyszczenia duszy, na które jeszcze chwilę wcześniej sobie nie pozwalałam. Potok łez nie leciał długo, ale był zbawienny. Pokręciłam głową na twoje kolejne pytanie. – Nie. Dzisiaj jej nie widziałam. – odpowiadam ci spokojnie. Wdychając mocno powietrze, łapiąc je lekko spazmatycznie i do kompletu pociągając nosem – na pewno jestem urocza w tej chwili. Unoszę dłoń i wycieram jeden policzek z łez. – Miałam nadzieję, że przejdzie tak jak wcześniej. – stwierdziłam spokojnie, może głupio trochę, nawinie nawet. Wzdycham ciężko i mocno przez chwilę myśląc. – Mam… czuję, że mam… jakieś wspomnienie, koszmarne okrutne. I czasem zdaje mi się, że już go sięgam, dotykam prawie, ale ono ucieka ode mnie na nowo. Wyparłam je ze świadomości nie wiem jak do niego wrócić. Ale przechodzi mnie dziwne przeczucie, że to klucz – nie tylko do mary, ale i do moich lęków. – już oddech mi się trochę normuje, ale nadal powietrze łapię z rozedrganiem. Już się nie boję że cię stracę. Już w sumie nie rozumiem czemu się bałam. Twoje ostanie słowa sprawiają że spoglądam na ciebie z niedowierzaniem. – Przecież już mi pomogłaś. – mówię to z pewnością. Stwierdzam fakt oczywisty, taki, którego stwierdzać się nawet nie powinno. Bo co jest faktem, na zawsze nim pozostanie niezależnie od jakichkolwiek innych zmiennych. A jednego czego byłam pewna w tym świecie, to ciebie. Ciebie i tego białego dziwnego futrzaka który rozłożył się na jednej z poduszek mrucząc z zadowoleniem. Mojego domu.



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Sypialnia Margaux 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Sypialnia Margaux [odnośnik]26.01.17 16:55
Czuła się trochę jak oszustka. Siedząc przy niej, udzielając rad – płynących prosto z serca i szczerych, to prawda – a jednocześnie zdając sobie sprawę, że nie zasługiwała na miano żadnego autorytetu. Nie rozumiała, dlaczego Just pokładała w niej tyle zaufania; jej życie było przecież dalekie od ideału, jej decyzje częściej dramatyczne w skutkach niż dobre, dyktowane raczej ryzykowną metodą prób i błędów, niż zdrowym rozsądkiem czy sensownymi przemyśleniami. Może i czasami zdarzało jej się spojrzeć na sytuację jaśniej, zauważyć coś, co przeoczył ktoś inny, jednak w większości przypadków była jak dziecko, dopiero uczące się trudnej sztuki chodzenia; potykające się i chwiejące, wpadające na meble, strącające z blatów kryształowe, drogie naczynia i potrzebujące stałego wsparcia kogoś dojrzalszego, żeby dotrzeć do wyznaczonego celu. Czy była hipokrytką, zachęcając przyjaciółkę do rozmowy, do rzucenia się na głęboką wodę, do podjęcia odważnego kroku, podczas gdy ona sama – postawiona w sytuacji może i nie identycznej, ale na pewno paralelnej – postąpiła dokładnie odwrotnie, uciekając przed odpowiedzialnością? Czy to były jej własne błędy, przed którymi chciała ją ustrzec, czy może po prostu wierzyła w nią bardziej, niż kiedykolwiek wierzyła w samą siebie?
Zastanowiła się przez chwilę, nie odpowiadając od razu; na tym etapie każda jej odpowiedź poprzedzona była co najmniej kilkunastoma sekundami ciszy, gdy niespiesznie i uważnie dobierała słowa, tak, żeby najlepiej odzwierciedlały jej myśli. – Jesteś silniejsza, niż myślisz – powiedziała, uśmiechając się lekko, nie do końca rozumiejąc, jak mogła nie zdawać sobie z tego sprawy; jakie okrutne, przytłaczające i odbierające wiarę w siebie myśli panoszyły się w jej głowie, wyolbrzymiając słabości i roztaczając nieuzasadnione wizje nieuchronnej porażki? – Pomagasz ludziom. Codziennie, nawet jeśli nie zdajesz sobie z tego sprawy. I… – zawahała się, krótko, nieznacznie, niepewna, czy nie przekracza granic – …Sam chyba już od wielu lat uznaje cię za równego sobie partnera. Dlaczego myślisz, że tak wiele by się zmieniło? – zapytała, wpatrując się w błękitne tęczówki uważnie i z troską, zupełnie jakby była w stanie wyczytać z nich coś, co pomogłoby jej… cóż, w pomaganiu. Jakąś ukrytą prawdę, zamierzchłą krzywdę, kłującą drzazgę niepewności i wątpliwości, którą mogłaby usunąć. Ale nie była legilimentą; nie posiadła umiejętności spoglądania prosto w ludzką duszę, widząc jedynie tyle, ile inni decydowali jej się pokazać. Widziała więc strach, obawę, potwierdzone cichym boję się, ale nie dostrzegała przyczyny, najprawdopodobniej i tak zbyt złożonej i skomplikowanej, żeby potrafiła samodzielnie ją rozplątać i usunąć. – Masz rację – powiedziała powoli, machinalnie gładząc i rozprostowując zmarszczkę na pościeli. – Najprawdopodobniej byłoby inaczej, niż sobie wyobraziłaś. Może nawet nie aż tak idealnie. – Kąciki ust drgnęły jej lekko. – Ale może tysiąc razy lepiej.
Znała ten strach. Niekończący się lęk przed rozczarowaniem i ten drugi, gorszy, przed staniem się rozczarowaniem; walka z nimi była chyba wpisana na stałe w każdy jeden dzień, w nużący pościg i ucieczkę, w przekomarzanie się z własnym niedoskonałym umysłem o to, kto tak naprawdę ma rację. Zdawała sobie sprawę, że pozbycie się tkwiących gdzieś w tyle czaszki myśli nie było proste; prawdę mówiąc – nie była nawet pewna, czy było możliwe, ale wiedziała też, że w większości przypadków były to jedynie fałszywe iluzje, odbita w krzywym zwierciadle rzeczywistość, nigdy niespełniająca się przepowiednia. Bo chociaż światu zdarzało się zrzucać na nią smutek, rozpacz i żal, to nieporównywalnie więcej otrzymywała od niego dobrych rzeczy; przyjaźń, miłość, ciepło, zrozumienie. Ciche mruczenie kota w poduszkowym forcie, drugą parę butów w przedpokoju, tomik z wierszami na półce, srebrny pierścionek na palcu. Bratnią duszę, ufającą jej na tyle, by bez skrępowania wypłakiwać się na jej pozornie tylko wątłym ramieniu.
Nie odzywała się długo, słuchając urywanego, wilgotnego od łez oddechu i jedynie kojąco gładząc ją po przygarbionych plecach, cierpliwie i bez ponaglania pozwalając jej wyrzucić z siebie wszystkie negatywne emocje, mając nadzieję, że będzie w stanie przejąć chociażby odrobinę ciężaru, który od dawna zmuszona była w sobie nosić. Nie wiedziała jeszcze jak, ale wiedziała, że nigdy nie pozwoli mierzyć jej się z demonami samej – nawet jeżeli owe demony pozostawały dla niej niewidoczne, ukryte, przyzwyczajone raczej do karmienia się wstydem i samotnością, niż otwartej walki z podwójną siłą przyjaźni. – Przecież nic nie zrobiłam – odpowiedziała nagle, zaskoczona, czując, jak wcześniejsze wyważone i łagodne słowa gdzieś jej uciekają. Westchnęła cicho, kręcąc lekko głową i wolną dłonią ocierając drugi policzek Just, wciąż mokry od cichych łez. – Ale wiesz, że zawsze przy tobie będę, prawda? – Musiała wiedzieć; Margie chciała, żeby wiedziała, bo chociaż zazwyczaj marne było z niej wsparcie – nie była w końcu potężną aurorką, jak Sam czy Garry, nie miała też silnych ramion Bena – to liczyła na to, że sama obecność drugiego człowieka mogła pomóc chociaż trochę. – Jak ta uparta mara znowu się pojawi i będzie opowiadać ci głupoty, to powiedz jej, że Margaux Vance skopie jej tyłek – dodała buntowniczo, połowicznie żartując, ale połowicznie – mówiąc zupełnie poważnie.
Przytuliła się do przyjaciółki mocniej, opierając policzek o jej ramię i wdychając kojący zapach kwiatowego szamponu, przemieszany ze znajomą wonią domu. Jej spojrzenie przemknęło po lewitujących światełkach, zatrzymując się na ledwie napoczętej butelce wina i nietkniętych słodyczach. Zaśmiała się cicho, jakby dopiero teraz sobie o nich przypominając, choć wciąż miała na języku resztki cierpkawo-słodkiego napoju. – Organizujemy najgorsze przyjęcia na świecie – zauważyła, lekko i z rozbawieniem, choć w rzeczywistości od wielu dni nie czuła się lepiej.


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance
Re: Sypialnia Margaux [odnośnik]29.01.17 3:31
Byłaś jang, podczas gdy ja byłam jing. Razem tworzyłyśmy symbol równowagi. Uzupełniałeś mnie. Sprawiałaś, że sama sobie zdawałam się być kompletna. Nawet nie wiesz ile razy zdążyłabym rozpaść się już na kawałki gdyby nie ty. Gdybym wiedziała jak wyrzucasz sobie, że nie jesteś dobrą przyjaciółką zdziwiłabym się okropnie. W moich oczach jawiłaś się najlepszą jej wersją. Jedyną. Żadnej innej nie pragnęłam. Żadna inna nie była tobą. Może i nie byłaś ekspertem w dziedzinach życia, które poruszałyśmy w naszych rozmowach. Może i nie znałaś rozwiązań na wszystkie problemy. I nawet jeśli popełniałaś błędny, to wszystko rekompensował jeden fakt. Byłaś znawczą mojej jednostki. Mojej duszy. Rozumiałaś mnie. Czasem nawet lepiej niż ja sama siebie.
Słucham twoich słów pełna niepewności rozlewających się na całe moje ciało. Czy naprawdę byłam tak silna jak mówiłaś, czy może potrafiłam jedynie udawać taką na tyle dobrze, że i ciebie udało mi się zwieść.
-Ja…- zaczynam, zawieszając głos. Dlaczego? I czy rzeczywiście? Od lat pałętałam się u jego boku. Uważałam za swojego przyjaciela. Kochałam. Przez jakiś czas nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że moje uczucie nie jest czysto platoniczne. Że kocham go całą swoją jednostką. - Nie wiem. – wyznaję w końcu zrezygnowana. Bo naprawdę nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie – nawet sama sobie. Ale gdzieś w odmętach mojego jestestwa zostało dawno temu zasiane ziarno niepewności, czucia, że nie jestem wystarczająco dobra. Niegodna. Moje zachowanie też pozostawiało wiele do życzenia. Byłam kłamcą, hipokrytą. Mówiącą – samej sobie przeważnie – że kocham go najmocniej na świecie, że nie pragnę niczego poza jego miłością. A jednak oddawałam się ramionom innym – tak podobnym do jego – tylko po to by sobie ulżyć, pomóc, przebrnąć przez kolejny dzień w którym topiłam się w morzu mojej nieodwzajemnionej miłości. Ale… jak mógł odwzajemnić coś, o czego istnieniu nie miał pojęcia? Nie mogłam go winić za grzechy, których nie popełnił. Sama zaś za bardzo bałam się powiedzieć mu prawdę czując, że nie będę w stanie potem podnieść się do pionu. Trudno było wyjść z tego kręgu niepewności i przyzwyczajeń, które co rusz zataczało krąg. - Nie czuję się wystarczająco godna, dobra, odpowiednia. Nie czuję, że zasługuję na to, by mnie kochał. A jednocześnie boję się że jeśli wypuszczę wszystkie uczucia które zgromadziłam przez te lata. Całą tą miłość… czuję, że to mnie pogrzebie żywcem, Margo. – dopowiadam jeszcze. To tylko wierzchołek góry lodowej moich lęków. Ale chcę żebyś wiedziała wszystko – choć nie jest w stanie wszystkiego zwerbalizować.
Biorę głęboki wdech, czując jak moja klata piersiowa jest lżejsza. Mniej ciężarów się na niej znajduje. Oczyszczasz mi duszę, wiedziałaś o tym? Sprawiasz, że czuję się lepiej. A nawet dobrze – sama ze sobą.
-W to nie wątpię. Ty też spodziewaj się, że nie pozbędziesz się mnie łatwo, Vance. – zapowiadam ci. Twój gest, pełen czułości, wzrok wypełniony zrozumieniem. To wszystko sprawia i od zawsze sprawiało, że to miejsce to dom. Nasz. Taki z prawdziwego zdarzenia. Przymykam powieki, a potem śmieję się z twoich kolejnych słów. Zaciskam uścisk mocniej przyciągając cię do siebie. Gdy jesteś obok życie zdaje się jakieś znośniejsze.
-Wręcz przeciwnie, organizujemy te najlepsze – te z rodzaju oczyszczających duszę. – stwierdzam spokojnie, bo czuję się lżej. Dzięki tobie. Twoje ciepło i dobro, twoja wyrozumiałość, dotyka najgłębszych komórek w moim ciele. Otula je. Naprawia delikatnym dotykiem twoich słów i gestów. Czego więcej mogłabym chcieć?



The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Sypialnia Margaux 1
Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t3583-justine-just-tonks https://www.morsmordre.net/t3653-baron#66389 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f437-lancashire-forest-of-bowland-stocks-reservoir-gajowka https://www.morsmordre.net/t4284-skrytka-bankowa-nr-914#89080 https://www.morsmordre.net/t3701p15-just-tonks
Re: Sypialnia Margaux [odnośnik]31.01.17 12:08
Ona też czuła się lepiej. Lżej, swobodniej, spokojniej; towarzystwo Just zawsze miało ten zbawienny wpływ, bez względu na to, czy stały ramię w ramię pośrodku chaosu w trakcie akcji ratunkowych, śmiały się beztrosko, czy wypłakiwały sobie nawzajem troski i żale. Było coś magicznego w samym fakcie dzielenia; strachów, obaw, nadziei, doświadczeń, długo skrywanych sekretów wypowiadanych z niepewnością w jasnych oczach. Świadomość, że obok był ktoś, kto chował w sobie te same wątpliwości i kto każdego dnia zmagał się z tymi samymi trudnościami, rozwiewało to wszechobecne uczucie samotności. Nie tylko w rozumieniu fizycznej obecności, choć ta oczywiście również była kojąca; chodziło jednak głównie o przekonanie, że gdy nadejdzie burza – przelotna, mała, wielka, nieistotne – to żadna z nich nie będzie zmuszona stawić jej czoła samodzielnie.
Rozumiem – powiedziała łagodnie, bo naprawdę tak było. Ona również miała te myśli, nawiedzały ją każdego dnia; że starała się za słabo, znaczyła za mało, że choćby próbowała z całych sił, nie będzie w stanie nic zmienić. Drobne kłamstwa, szeptane z niewiadomych przyczyn przez jej własny umysł, obracający się przeciwko niej w najmniej dogodnych momentach, stanowiły wiernego towarzysza codzienności, niezawodnego jak chłodny cień w słoneczną pogodę. Widziała je również w błękitnych tęczówkach Tonks, wkradały się między wypowiadane przez przyjaciółkę zdania i być może Margaux powinna siedzieć z nią tak długo, aż udałoby się je rozgonić, ale... zdawała sobie sprawę, że byłoby to bezcelowe. Walka z czającymi się w półmroku demonami wymagała znacznie więcej niż pokrzepiające słowa i gorące zapewnienia.
Co nie oznaczało, że nie zamierzała jej podjąć.
Jesteś wystarczająco wszystko – powtórzyła uparcie, szukając spojrzeniem oczu przyjaciółki. Wiedziała, że jej nie uwierzy, że nawet jeżeli zdrowy rozsądek przyjmie werbalny przekaz do wiadomości, to uparta podświadomość i tak dopowie swoje. Ale może nie to było ważne. Może niezgrabne stwierdzenie tak czy inaczej miało szansę zachować się w pamięci, ukryte głęboko, ale obecne, oczekujące na dzień, w którym żadna złośliwa myśl nie będzie go już przytłaczała? – I nieważne, co zdecydujesz, wciąż będziesz wystarczająco wszystko – dodała ciszej, ale nie mniej poważnie. Bo przecież tutaj nie było dobrych ani złych wyborów; nie w ich hermetycznej rzeczywistości, nie w poduszkowym forcie, nie w odgrodzonym od okrutnego świata schronieniu. Złowrogie konsekwencje lekkomyślnych decyzji nie miały wstępu do opanowanej przez Vanks strefy.
Uśmiechnęła się przelotnie do własnych myśli, jednocześnie zagłębiając się bardziej w miękkie poduszki. Nie chciała się nigdzie ruszać; ani na zewnątrz, ani do kuchni, ani nawet pół metra dalej, do wciąż wzgardzonego (póki co) alkoholu. – Nawet nie śmiałabym próbować – zapewniła ze śmiechem, w pewnym sensie traktując jednak żartobliwe słowa jako swego rodzaju obietnicę. Ona, po cichu, składała podobną, w najgorszych przypuszczeniach nie spodziewając się, jak szybko los zechce sprawdzić jej prawdziwość.

| Vanks zt! <3


sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last

and tomorrow will be kinder


Margaux Vance
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna

all those layers
of silence
upon silence

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1789-margaux-vance https://www.morsmordre.net/t1809-parapet-margie https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f192-st-james-s-street-13-8 https://www.morsmordre.net/t4449-skrytka-bankowa-nr-479#95033 https://www.morsmordre.net/t1817-margaux-vance

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Sypialnia Margaux
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach