Wydarzenia


Ekipa forum
Cygnus Black III (zbudujemy)
AutorWiadomość
Cygnus Black III (zbudujemy) [odnośnik]29.11.15 1:18

Cygnus Black III

Data urodzenia: 31 lipca 1924 roku
Nazwisko matki: Crabbe
Miejsce zamieszkania: Grimmuald Place, Londyn
Czystość krwi: Toujours Pur
Zawód: Pracownik Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów, Inwestor, Aktywista
Wzrost: 179 cm
Waga: 81 kg
Kolor włosów: Ciemnobrązowe, wpadające w czerń
Kolor oczu: Ciemnoniebieskie
Znaki szczególne: Kilkudniowy zarost, wyuczone gesty, wiecznie poważny, opanowany wyraz twarzy, rzadki uśmiech, smutne, zamyślone oczy, nienaganny ubiór, wpisujący się w obecne trendy.


Według Empedoklesa zasadę bytu tworzą cztery korzenie wszechrzeczy, nazywane też żywiołami, elementami, pierwiastkami: powietrze, ziemia, ogień i woda. Elementy te są wieczne, bo "to, co jest", nie powstaje, nie przemija i jest niezmienne. Z drugiej strony zmienność istnieje, bo nie ma powstawania czegokolwiek, co jest śmiertelne, ani nie jest końcem niszczącym śmierć. Jest tylko mieszanie, wymiana tego co pomieszane.



Powietrze

Gwiazdozbiór Łabędzia (Cygnus) -  jeden z bardziej wyrazistych gwiazdozbiorów nieba północnego. Starożytne legendy mówią o zafascynowanym władcy Olimpu, chcącym zapoznać jednostkę, stąpającą po ziemskim padole. Przybierał postać majestatycznego, śnieżnobiałego Łabędzia. W ów kreacji, odwiedził, spartańską królową, Ledę - przyszłą matkę, wyjątkowo pięknej Heleny, o której serce, wybuchła potężna krwawa wojna trojańska. Przypomina, lot niebiańskiego ptaka, skierowany ku południu Otulony letnim powietrzem, Krzyż Północy.

Granatową powłokę, zdobił ogrom jaskrawych punktów, poukładanych w najróżniejsze konstelacje.  Jedna z nich, świeciła najjaśniej. Duszne, przytłaczające, letnie powietrze, wskazywało na nieuniknioną zmianę pogody. Brakowało, świeżych, łagodzących podmuchów wiatru. Zapach, przegrzanego słońcem otoczenia, unosił się ponad roziskrzoną kopułą, ulicznych lamp.  Okna, rozwarte na oścież.  Próba, ugaszenia upalnej, przytłaczającej aury. Mistyka, rozświetlonego pojedynczymi płomykami, salonu. Wypełnionego najróżniejszymi, wartościowymi, eleganckimi meblami. Regałami z opasłymi tomami, niepoznanych, niezgłębionych, fascynujących ksiąg. - Wierzysz w symbolikę? - cienki, jednakże niski głos, pełen podekscytowania, przerwał nieustającą, senną ciszę. Siedziała na obszernej, pikowanej czernią kanapie. Ciemne, puszczone luzem włosy. Oczy w odcieniu, burzowego nieba, iskrzące miłością, czułością, zafascynowaniem, troską oraz  odpowiedzialnością. Blade, wąskie usta, zdobił delikatny, anielski uśmiech. Wierzchem bladej dłoni, gładziła, leżące na kolanach, zaspane zawiniątko.  Mężczyzna, obok, przyglądał się , trzeźwym, nieustępliwym okiem. Gładził hebanowe kosmyki, marszcząc brwi w wymownym zastanowieniu. - Co masz na myśli? - kobieta, utkwiła spojrzenie w zwęglonych oczach. Zastanawiała się. Nie chciała, aby przemyślenia, wydały się niestosowne: - Najjaśniejszą konstelacją, dzisiejszego nieba jest Łabędź. - rzekła wymownie. -   A znak zodiaku? - nowo narodziny osobnik, poruszył się lekko, zmieniając pozycję na ciepłych kolanach. - Myślisz, że będzie tak samo silny, dominujący, jak typowy Lew? Że poradzi sobie... - męska dłoń, dotknęła rozgrzanego policzka. Kojący szept, skonstruował szybką, uspokajającą zmartwione serce odpowiedź: - Csii... Jestem pewien, że nasz syn, będzie wielkim człowiekiem!

Wpatrzony w skupiony wyraz twarzy, zapracowanego ojca, obserwowałem zwinne, dłonie, przerzucały żółty pergamin. Od pewnego czasu, przewyższałem wzrostem, dębowe biurko, podziwiając sterty rozrzuconych papierów. Sygnet rodowy, lśnił w blasku świecy, stojącej nieopodal. Czerń, eleganckiej szaty, absorbowała dziecięcy wzrok. Stalowe oczy, prześlizgiwały się, po atramentowych literach, skrupulatnie, dokładnie, precyzyjnie. - Co robisz Ojcze? - pytałem, pragnąc musnąć placami, wierzch opasłych, oprawionych w kolorowe skóry tomiszczy. - Nie przeszkadzaj mi Cygnusie. - odpowiadał, unikając jakiejkolwiek konfrontacji. - Zajmij się nauką. - dodawał, zbywając mą nieodłączną chęć poznania. Nie krzyczał, nigdy nie krzyczał. Jednakże, surowy, przesiąknięty obojętnością ton, wydawał się przenikać najdrobniejsze serce. W tej samej chwili, zdarzyły się dwie rzeczy: rodziciel, złapał się za nadgarstek, odczuwając przeszywający kości ból. Nie zdążyłem zareagować, podczas gdy do gabinetu, wszedł elegancko ubrany mężczyzna. Umówiony negocjator. Przyszły inwestor. Zignorował mnie. Zostałem wyproszony krótkim, urwanym, skrzywionym: - Synu, zostaw nas samych. Dopiero, kilka lat później, dowiedziałem się, że Pollux, cierpiał na rzadką chorobę genetyczną "Dotyk Meduzy". Nie sądziłem, że paraliżujące macki, dotknął również mnie.

Nie potrafiłem znieść beztroski, lekkomyślności, młodszego rodzeństwa. Drażniące, nieodpowiedzialne zachowanie, pozbawiało upragnionego skupienia. Ukryty wśród sterty, opasłych ksiąg, pragnąłem zgłębiać niepoznane, intrygujące informacje. Nie byłem skory, do bezsensownych, dziecięcych zabaw. Nie lubiłem, niepotrzebnie, brudzić sobie rąk. Walburga i Alfard, byli przeciwieństwem. Ona, okrutna księżniczka, stawiająca na swoim. Nieposkromiona, krzykliwa złośnica, dręczącą wszelkie istoty żywe. Sprawiająca nie małe kłopoty, przez cały okres dorastania. Za wszelką cenę, próbowała mi się przypodobać. Zaskarbić uwagę. Niejednokrotnie, wyciągałem ją z opresji. Beznamiętnie, niechętnie. Jednakże z czystej, braterskiej troski. On, podążał własnymi  ścieżkami. Wiecznie, odosobniony, osamotniony, wyobcowany. Nie pasował do wybuchowej, rodzinnej mieszanki. Odziedziczył ojcowskie opanowanie oraz matczyną delikatność. Był, zbyt mało wyrazisty. Do tej pory, zastanawiam się, w jaki sposób, znalazł się w domu Salazara. Czy, tylko po to, aby odgrywać rolę, najsłabszego, tłamszonego ogniwa? Nie potrafiłem z nim rozmawiać. Wyciągnąłem go z opresji, jeden, jedyny raz, bez wymalowanej na skruszonej twarzy wdzięczności. Napawa mnie obawą. Uważam, że kusi go chęć karygodnej zdrady.

Ojciec, otwarcie, utożsamiał mnie z jednostką, stworzoną do wyższych celów. Nie bez powodu, wykazałem, bardzo wczesne umiejętności magiczne, strącając ulubiony wazon, ukochanej Irmy. - Kryształowy flakon. Rodzinna pamiątka, roztrzaskany na drobny mak?! Pragnął wdrążyć, dopasować do świata polityki, który intrygował w coraz większym stopniu. Przykładano szczególną uwagę do uzdolnień interpersonalnych. Elokwentnego wypowiadania się, dobrych manier, zwracania uwagi na szczegóły, gesty, wypowiadane słowa. Kształcono, umiejętność negocjacji. Perfekcyjne władanie językiem francuskim jak i niemieckim. Z biegiem lat, poszerzyłem kompetencje, o podstawy, jeszcze kilku z nich.  Pollux, coraz częściej, pozwalał uczestniczyć, we wspólnych posiedzeniach oraz typowo biznesowych spotkaniach. Jako pracownik Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów, bliski znajomy Ministra Magii, główny inwestor placówki klinicznej oraz szkoły, przyjmował, niezliczoną liczbę, wyjątkowych gości. Często, zabierał mnie, na wielogodzinne polowania. Zapoznałem się również z podstawami historii magii, astronomii oraz dziejów czysto krwistych czarodziejów. Popieram, wpajany od wieków, niepodważalny pogląd, mówiący o bezgranicznej potędze szlachetnych czarodziejów. Nauczono mnie wrażliwości wobec wszechobecnej sztuki, muzyki, teatru. Nigdy, nie przykładałem wagi do sportu. Jedyną aktywnością, była jazda konna, jak i wielogodzinne spacery.
 
- Witaj młody człowieku. - mężczyzna w szarym, prążkowanym garniturze, nachylił się nad ciemnowłosym, wyprostowanym jak świeca młodzieńcem. Uśmiechał się beztrosko, wystawiając pomarszczoną dłoń, w porozumiewawczym uścisku. Chłopiec, zachowywał poważny wyraz twarzy. Szybko, przeanalizował postawę współtowarzysza. Ciężkie, zapadnięte powieki, niezdrową cerę, białe jak śnieg włosy. - Ohoho, jesteś bardzo silny! - klepiąc wąskie, dziecięce ramię, zarechotał skrzekliwie, podnosząc wzrok na przygotowującego stanowisko gospodarza. - No Polluxie, młody rośnie jak na drożdżach! Gdy, widziałem go, po raz ostatni, wydawał się o głowę mniejszy! Dzisiejsza młodzież. Nigdy za nimi nie nadążysz. - pokiwał głową z niedowierzaniem, dziwną dezaprobatą, zmierzając do zajęcia wygodnego miejsca, na przeciwko zapracowano nestora. - Przejdźmy do rzeczy. - poważny ton, przerwał sielankową atmosferę. Blade, splecione ze sobą dłonie, ulokował na wierzchu dębowego biurka, aby po chwili skonfrontować pewne, władcze spojrzenie: - Chciałbym, wykupić udziały... - przerwał na chwilę. W twojej gazecie Oswaldzie. - zaczął konkretnie, bez zbędnego owijania. Rozmowa nie trwała długo. Szybko, skonstruowane porozumienie, zakończone pomyślnie. Młody dziedzic, obserwował sytuację z wymalowanym zafascynowaniem. Od tamtej pory, wiedział, że chce, być taki jak Ojciec. Postępować wedle jego zasad. Odnosić bezgraniczne sukcesy.

Woda

Dzisiaj odwilż.
I wszystko cieknie. Wszystko cieknie.
Niszczeją wszelkie trwałe formy.
Budzi się z zimy rozedrgany ustrój.

A może Beauxbatons? - zapytała nieśmiało, stojąc na przeciwko, zadumanego męża. Kawa, spoczywająca na szklanym stoliku, już dawno straciła kojące, ciepło. Aromatyczny  zapach kofeiny w połączeniu z lukrecjowym syropem, roznosił się po obszernym pomieszczeniu. - Mamo, co to jest Beauxbatons? - siedzący u podnóża kanapy, najmłodszy wychowanek, przerwał oddanie abstrakcyjnej sztuce rysunku, podsłuchując, rozdrażnioną rozmowę niezdecydowanych rodzicieli. - Postradałaś zmysły? - odpowiedział twardo, unosząc głos w widocznym zniecierpliwieniu. - To nie jest szkoła dla prawdziwych, młodych mężczyzn. Tylko przedstawiciele rodu Rosier, są w stanie wpaść, na tak bezmyślny pomysł, posyłając tam swoje dzieci. Mój syn... - przerwał wymownie, rozglądając się za smukłą sylwetką najstarszej latorośli. - Ma być... - ktoś, stanął w progu, eleganckiego salonu. Odchrząknął nieznacznie, aby nasilić ton głosu. Poprawić stanowczy wydźwięk. - Ja, idę do Hogwartu! - przerwał na chwilę, prześlizgując się po sylwetkach domowników.-  Dlatego przestańcie już o tym dyskutować. - wyszedł, pozostawiając zdumionych dorosłych.



Dlaczego, tak uparcie postawiłem na swoim? Sądziłem, iż wybrana przeze mnie placówka, zadba o całkowity rozwój? Wykształci umiejętności, na których najbardziej mi zależało? W pewnym stopniu, było to prawdą. Zapragnąłem, bliższej konfrontacji, z ludźmi podobnymi do mnie. Chciałem, poczuć na karku, przeszywający oddech adrenaliny, rywalizacji, konkurencji? Współdzielić wyniosłą ideologię, skłaniającą do podjęcia wyjątkowych czynów. Z zafascynowaniem śledziłem magiczną, międzynarodową arenę. Wojna z Grindelwaldem? Śmierć Dumbledora? Wszechobecna panika? Ciekawe, ileż politycznie niestosownych zagrań, można wdrążyć, podczas zniżającej katastrofy. Nie chciałem być zauważonym, poprzez nadmierną pewność siebie, arogancję, czy wykraczające poza regulamin wyczyny. Chciałem, aby  zauważono mnie, na wgląd w niepodważalne osiągnięcia naukowe, na rzecz szkoły oraz dobra adeptów. Wzbogaciłem szeregi, samego Salazara. Dumnie, dołączyłem do ubogiego w entuzjastyczne oklaski stołu, który zapewne bardzo dobrze, znał moją tożsamość.





Ogień

A czwarty wylał swoją czarę na słońce. Ten otrzymał władzę nękania ludzi ogniem. Począł tedy palić ludzi wielki żar. Bluźnili więc w imieniu Boga, lecz nie nawrócili się i nie oddali Mu chwały.

Ziemia

Z kim tak ci będzie źle jak ze mną,
Przez kogo stracisz tyle szans każdego dnia,
Kto blady świt, noce bezsenne
Tak ci zatruje, jak ja?!

Drugi akapit, etc.




Patronus: Kameleon: posiada szczególną zdolność do zmiany barwy wraz ze zmianą stanu fizycznego jak i emocjonalnego.   Kolor często odpowiada danemu typowi otoczenia, w którym przebywa. Wpływa na niego również: natężenie światła oraz temperatura. Trzyma się określonych rewirów, broniąc ich przed intruzami.










 
18
0
3
0
0
8
1


Wyposażenie

Różdżka, teleportacja, 11 punktów statystyk



Gość
Anonymous
Gość
Cygnus Black III (zbudujemy)
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach