Mavis Atria Travers
Nazwisko matki: Rosier
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: Szlachetna
Status majątkowy: Bogata
Zawód: Oficjalnie brygadzistka, zdarza jej się podejmować innych zawodów pod przykrywką metamorfomagii
Wzrost: 180 centymetrów
Waga: 76 kilogramów
Kolor włosów: Bardzo jasny blond, ale może zmieniać ich kolor
Kolor oczu: Przy źrenicach zielone, dalej przechodzące w błękit
Znaki szczególne: Cała jest szczególna, ale wąskiej blizny na prawym obojczyku nie da się pomylić
Jarzębina, Łuska smoka, 11 cali, dość giętka
Ravenclaw
Irbis
Zranienie bliskiej osoby
Morska bryza
Odbicie samej siebie, szczęśliwej, na morzu
Podróże, adrenalina
Harpie z Holyhead
Szermierka, jazda konna, Quidditch
Rock, Jazz, Muzyka Klasyczna
Bryden Jenkins
Legilimens. Ile razy wypowiadałam to słowo, wydzierając wspomnienia z głów innych? Jeden wyraz, dziesięć liter, tysiące myśli. Obcych myśli, myśli innych ludzi. A przecież ja mam także swoje. Ja też mam swoją historię, ginącą pośród milionów bardziej znanych. Legilimens. Swoimi wspomnieniami też chciałabym manipulować.
Urodziłam się jako jedyne dziecko Juliusa Traversa, pewnej burzowej nocy. Nie byłam jego wymarzonym synem, ale postanowił, że tak właśnie będzie mnie traktował. Podczas gdy moje rówieśniczki uczyły się głupot, ja uczyłam się tego jak przetrwać. Godziny poświęcane tańcom i manierom, ja spędzałam na nauce logicznego myślenia, strategii i wszelkiego rodzaju sportów. Od dziecka oswajano mnie z różnymi rodzajami broni, z szermierką, łucznictwem czy walkami wręcz. Spinałam krótko obcięte włosy i bawiłam się z synami przyjaciół rodzin, czasami nawet służby. Nie uczono mnie bezmyślnych reguł, a inteligencję i wdzięk kazano wykorzystywać jako ostrze w walce z potencjalnym przeciwnikiem. Nie widząc w tym absolutnie nic złego siadałam w siodle, by przemierzać lasy wraz z ojcem polując, zrywając zioła i poznając hojność natury. Stopniowo uczono mnie także nawigacji i map, bym w przyszłości nie była ograniczona jak większość szczurów lądowych. Nie byłam dzikuską, nie byłam barbarzyńcą - uważano wskaże, że jestem na to zbyt mądra.
Jestem trująca. Dla siebie, dla otoczenia. Jestem jak ostrze, precyzyjne i chłodne. Potrafię zjednywać sobie ludzi, potrafię podbijać ich serca, bo tym właśnie jestem - zdobywcą. Sprawię, że poczujesz się wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju. Jednak boję się trwałych relacji, boję się dopuszczać kogokolwiek do siebie, bo jest wtedy moją słabością. Oddałabym za niego wszystko i rzuciłabym się w burzę. Widzisz, nie jestem złym człowiekiem - wręcz przeciwnie, prędzej nawet dobrym. Trochę zepsutym, jak większość ludzi. Kocham adrenalinę, mówią, że jestem tak odważna, że aż głupia. Lubię wymierzać sprawiedliwość, pomagać pokrzywdzonym, jednak nadal stąpam po wąskiej lini neutralności, obojętności na świat. Pozornie zawsze otwarta. Zawsze uśmiechnięta, sympatyczna. Dobra ze mnie aktorka, bo w odrywaniu innych potrafię znaleźć samą siebie.
Siadałam przy lustrze raz w tygodniu, a matka obcinała mi włosy. Złociste kosmyki spadały na ziemię, chociaż nie zawsze pozostawały w tym kolorze - umiejętność metamorfomagii była końcu zbyt cenna, aby ją zaprzepaścić, szczególnie w rodzinie Traversów, gdzie transmutacja jest niezwykle cenioną sztuką. Musiałam nauczyć się ją kontrolować, a chociaż lubiłam patrzeć, jak piegi znikają z mojej twarzy, bezustanna nauka w końcu mnie znużyła. Mijały lata, a wraz z nim do moich umiejętności systematycznie dołączano nowe - wraz z moim rosnącym wiekiem, rosła również liczba lekcji etykiety i elokwencji, tak abym potrafiła obracać się w każdym towarzystwie. Pozwalałam włosom rosnąć i upinałam je w wymyślne fryzury, czasami rezygnowałam też z wygodniejszych strojów na rzecz tych bardziej ozdobnych, nadal jednak odgrywałam rolę syna, nie córki i nadal nie sprawiało mi to kłopotu. W wieku lat 11 otrzymałam list opatrzony moim imieniem i nazwiskiem, mówiący o przyjęciu do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Skutkiem wiedzy, którą wpajano mi od dziecka i przestawiania mądrości nad inne wartości, był donośny okrzyk „RAVENCLAW” wydany przez Tiarę Przydziału, po dłuższej chwili od kiedy spoczęła na mojej głowie. Powiedziała mi jednak, że w moim sercu znajduje się dużo miejsca zarówno dla wartości Roweny jak i Godryka i Salazara. Helga nie byłaby ze mnie specjalnie dumna, bo inteligencja zawsze służyła mojemu lenistwu, a pokojowe nastawienie zwyczajnie mnie nudziło. Niezbyt ochoczo podjęłam się tysiąca książek, prowadzących do osiągania jak najwyższych ocen, ale wierzyłam, że nie mogę zawieść ojca, który pokładał we mnie takie nadzieje. W między czasie wybrałam się także w swoją pierwszą podróż statkiem i od razu morska toń skradła moje serce. Koledzy mieli w zwyczaju mówić, że prawdziwie pokochać jestem w stanie jedynie morze i adrenalinę i tkwiła w tym sama prawda.
Jestem pułapką. Nie wiesz, kiedy wpadniesz w moje sidła. Nie jestem zła, ale nie jestem też w stu procentach dobra - potrafię posługiwać się sprytem, podstępem, nie zawsze gram zgodnie z zasadami. Bo zasady są tylko po to, żeby je złamać. Lubię się buntować, wybijać ze schematu, powtarzać, że jestem wyjątkowa, szczególnie wtedy gdy zalewa mnie fala fałszywości. Potrafię dopasować się do sytuacji, potrafię też kłamać, jestem bezwzględna, perfekcjonistyczna. A jednak kocham czuć wiatr we włosach, zapach morskiej bryzy o poranku i kocham wiedzieć, że zmieniłam ten świat choć w najmniejszym stopniu. Wyglądam może na niepozorną, ale ocenianie ludzi po pozorach to Twój największy błąd. Mój też, bo czasami to robię. Kiedyś popełniałam też inny błąd - widziałam świat w czerni i bieli, nie w tysiącach odcieni szarości.
Hogwart był dla mnie z początku nudzącym przeżyciem, potem zaś chwilą wytchnienia. Uczyłam się dobrze, chłonęłam wiedzę, lecz tylko tą, którą uważałam za przydatną - resztę szybko po sprawdzeniu wiadomości wyrzucałam ze swojej głowy. I tak na przykład, zaklęcia lecznicze stały się dla mnie zupełnie niepojęte, bo i uznane za zbyteczne - nie miałam zamiaru udawać się na kursy, by je poznać.. Eliksiry, choć z początku wyraźnie mnie pasjonowały, szybko przestały, nie miałam bowiem cierpliwości, potrzebnej do ich ważenia. Największą przyjemność przynosiło mi tak zwane „bezmyślne wymachiwanie patykiem” zwane szerzej zaklęciami, również tymi powiązanymi z czarną magią. Czary obronne, choć nie wzbudzały we mnie już takiej ekscytacji, również szły mi dobrze, nie przypadła mi do gustu za to transmutacja, będąca chlubą Traversów, lecz z pewnością nie moją. Nie byłam psychopatyczne zapatrzona w oblicze czarnomagicznych klątw, ale wychodziłam z założenia, że powinnam je znać, przedstawiały sobą bowiem krótką drogę do potęgi. Uczyłam się ich nie w samej szkole, a od jednej z moich podstarzałych ciotek, starej panny, która przebyła niemal cały świat przez morze. Do dziś nie używam ich prawie wcale, aczkolwiek podstawy tej sztuki są mi znane. Grywałam również w Quidditcha, zazwyczaj na pozycji ścigającego i chociaż to lubiłam, nigdy nie próbowałam wiązać z tym swojej przyszłości. Do domu wracałam w przerwach od nauki i przerwy te lubiłam, przynajmniej do pewnego czasu.
Jestem pieśnią, pieśnią o wolności, niesioną na skrzydłach wiatru. Robię to co podpowiada mi sumienie, nawet jeżeli działam impulsywnie, żywiołowo, energicznie, ale nie mam wyboru. Lubię być w centrum uwagi, prawdziwa ze mnie dusza towarzystwa - panicznie boję się samotności i odrzucenia. A jednak czasami muszę być sama, żeby lepiej zrozumieć siebie, bo to właśnie to o czym najczęściej zapominam. Fascynuje mnie ludzka psychika, chcę wiedzieć wszystko o innych, ale nigdy o sobie.
Gdy dorosłam, przynajmniej zdaniem moich rodziców, ojciec ujawnił swoje drugie oblicze, które do tej pory nie było mi znane. Pamiętam jak siedziałam na wysokim krześle, bogato zdobionym, w ciemnej komnacie, oświetlanej jedynie kilkoma świecami. Pamiętam swojego rodzica przykładającego mi do czoła różdżkę, wypowiadającego głębokim głosem słowa zaklęcia. Jeden wyraz, dziesięć liter - wtedy, po raz pierwszy mój świat wywrócił się do góry nogami, a wspomnienia pod wpływem zaledwie jednego słowa wypłynęły z głowy. To słowo do dziś śni mi się nocami, a wymawiam je zawsze z odpowiednią intonacją i dozą szacunku, wiem bowiem, w jaki sposób może zmienić czyjeś życie. Od tamtego dnia rozpoczęła się moja nauka legilimencji, sztuki wnikania do cudzej głowy - ale nie tylko. W ciągu ostatnich lat, odkryła ona przede mną wiele więcej swoich zastosowań, pozwalających na to, co niektórym może się jedynie śnić, w marzeniach czy koszmarach, to już kwestia sporna. Naukę tę musiałam pogodzić z Hogwarckimi lekcjami, nie dzieląc się z nikim moją słodką tajemnicą, ukrywaną skrzętnie na dnie własnego mózgu. Z czasem rozumiałam coraz to lepiej przyczyny, które kierowały moim ojcem i mną, od dnia w którym rozpoczęłam swoje szkolenie. Wraz z zamierzeniem uczyniło mnie ono bezwględna profesjonalistką w niemal wszystkim co robiłam i moi rodzice nie raz, nie dwa wysługiwali się mną, zlecając mi różnorakie zadania. Chcieli, abym w przyszłości poradziła sobie ze wszystkimi czyhającymi na mnie niebezpieczeństwami, broniąc dobrego imienia rodu, a w szczególności już, dobrego imienia Juliusza Traversa. Wychowano mnie tak, bym przynosiła dumę, chociaż nie mogę powiedzieć, że brakowało mi miłości. Chociaż pozornie uważano ją za wartość psującą, wiedziałam, że oboje - i matka i ojciec - darzyli mnie tym rodzicielskim uczuciem. Nawet jeśli bywały momenty, w których okazywano mi je przez godziny ćwiczeń, łez i potu.
Jestem księżniczką, wyciętą z marmuru. Skrywam wiele tajemnic, swoich, cudzych, to nie ma już większego znaczenia. Potrafię oczarować, ale w głębi jestem tylko sobą, człowiekiem przepełnionym wadami. I od stóp do głów wypełnionym niepewnością i niezdecydowaniem, z dodatkiem arogancji, przyprószonej charyzmą. Mogę wyciągnąć rękę, zmienić Twój świat, porwać Cię w kolejną z nieustających przygód. Możemy uciec jak najdalej, zostawiając to wszystko za sobą. Lubię trzymać przeszłość w garści, ale nie chcę jej wypominać, paląc wszystkie mosty na tej drodze. Potrafię myśleć, logicznie, kreatywnie, ale mam spore uczulenie na idiotów, a o tych ostatnimi czasy nie trudno. Do celu dążę jednak po trupach, bo moja upartość nie zna granic.
Z czasem nawet nie zorientowałam się, że wyciąganie różdżki i wypowiadanie zaklęcia było już mechanizmem, rutyną wykonywaną odruchowo. Pierwszą „ofiarą” mojej legilimencji był młody Gryfon, były chłopak mojej najlepszej przyjaciółki. Nie potrafiłam wtedy czynić bezpośredniej krzywdy za pomocą sztuki penetrowania umysłu, ale miotała mną przemożna chęć wyrwania mu wszystkich sekretów i oznajmienia ich światu. Wpadłam w głąb jego umysłu i znalazłam w nim coś, co popchnęło mnie do dalszych ćwiczeń - coś intrygującego w zwiedzaniu zakamarków cudzej głowy. Poczęstowałam go później zaklęciem Oblivate, jednak moje nieostrożne działania, ściągnęły na siebie uwagę. Do dziś nie jestem pewna, kto wie o moich umiejętnościach, nie ode mnie, a poprzez posiadanie takich samych zdolności. Wraz z kartami kalendarza, zrywanymi dzień po dniu kończyła się moja edukacja w Hogwarcie i musiałam szukać sobie dalszej drogi życia. Zaliczyłam ostatni rok z wysokimi wynikami w nauce i pełna pozytywnych przeczuć pognałam ku kolejnej przygodzie życia, jaką miała być dorosłość. Mój wybór z początku padł na karierę aurora, nie było to chwalone przez rodzinę, jednak kilka miesięcy później moje życie znowu obróciło się o 180 stopni. Podczas pełni, w wyniku odniesionych ran zginęła moja ukochana ciotka, brygadzistka, ta sama, która niegdyś obiecała mi podróż dookoła świata. To nie był koniec moich zatargów z tymi stworzeniami - w krótkim odstępie czasu straciłam również najbliższą przyjaciółkę, która zakochała się w wilkołaku. Chęć zemsty i wyładowania miotającej mną, bezsensownej żądzy krwi sprawiła, że chwyciłam za broń i z kursu aurorskiego trafiłam wprost na przeszkolenie dla brygadzisty. Ten niecodzienny wybór, zwłaszcza jak na kobietę, z początku zadziwiał, jednak w raz z efektami przeze mnie osiąganymi zaczynał budzić podziw, a nawet strach. Dostałam się, posiadając Wybitny z Zaklęć i Powyżej Oczekiwań z Obrony Przed Czarną Magią oraz przechodząc odpowiednie testy. Nauka pod okiem ojca, już od dziecka, znacznie pomogła mi zaliczyć testy sprawnościowe, a wiedza na temat mentalności innych, zdobyta podczas zgłębiania ich tajemnic pozwoliła mi przeskoczyć również psychologiczną część. Mordercze treningi, wyczerpujące zarówno fizycznie, jak i psychicznie przekonywały mnie, że podjęłam złą decyzję, ale parłam na przód, nie zważając na konsekwencje. Upadałam tysiące razy, jednak ktoś mądrze stwierdził, że aby się podnieść, trzeba zaliczyć solidny upadek. Po półtora roku intensywnego wysiłku, pełnego potu, lecz tym razem pozbawionego łez moje szkolenie wreszcie dobiegło końca. Przez następne dni, tygodnie i miesiące odbywałam asysty pod okiem starszych kolegów po fachu. Moja psychika i tak była już połamana, więc doznanie na własnej skórze jeszcze większego okrucieństwa życia tylko wzmocniło moje poczucie obowiązku. Widząc krzywdy wyrządzane przez wilkołaki, nauczyłam się ich nienawidzić, nigdy nie okazywać litości. Po roku przepracowanym w swoim zawodzie zorientowałam się jednak, jak bardzo marnowałam swoje życie i postanowiłam działać, zmieniona i uformowana przez nowe doświadczenia.
Jestem cieniem, Twoim cieniem, swoim, cieniem wielkości. Rzucam ogromny cień na wszystko za sobą. Stąpam cieniem, by okryć się światłem. Nie zawsze to, co ciemne musi być złe - gwiazdy nie potrafią lśnić bez ciemności. Żeby było światło, musi być też ciemność. Wierzę w równowagę. Jestem pełna cech człowieka, którego chciałbyś znać, najlepszych z najlepszych. Jestem pełna cech człowieka, od którego byś uciekał. Żeby wiedzieć, jaka jestem naprawdę musiałbyś mnie poznać, a to nie lada wyczyn, bo nawet ja nie znam siebie. Widzę swoje odbicie w umysłach innych, w odgrywaniu cudzych ról, ale to nic nie znaczy. Jestem przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Nie zapomnij o mnie. Co będziesz pamiętał, słysząc moje imię? Wojowniczą pieśń, pełną brawury czy ciszę?
Widziałeś tą dziewczynę, która biegała po lesie, zamachując się na wilkołaki? Widziałeś tą dziewczynę, która uśmiechała się słodko na wystawnym bankiecie, ubrana w zdobioną suknię? To byłam ja, w obu przypadkach. Poświęciłam się bez reszty pracy, którą pokochałam, ale kiedy ją kończyłam potrafiłam natychmiastowo zmienić się w damę o nieskazitelnych manierach, tylko po to by coś zyskać. Znajomości, informacje, wiedzę. Zawsze goniłam za wiedzą, tą pożyteczną i przydatną. Dwa lata temu poznałam pewnego bardzo interesującego młodzieńca, który dojrzał moją prawdziwą naturę i pod warstwą pudru dostrzegł niezwykle inteligentną i niebezpieczną istotę. Chwyciłam jego rękę, a on pokazał mi świat, zupełnie inny niż ten, który znałam - wydający się być niemal innym wymiarem. Przestępcze podziemie, półświatek, nazw miał tyle, ile widziało go osób. Pod osłoną metamorfomagii, posługując się licznymi osobowościami poznałam wiele złodziejskich ścieżek i chociaż sama do złodziei się nie zaliczam, spotkałam tam wiele wartościowych osobowości, dokonałam też kilku ciekawych wymian. Tam, gdzie nie docierały baczne oczy służb porządkowych, w większości bardziej skorumpowanych niż sami przestępcy, informacje płynęły swobodnie i dowiedzieć się można było wielu rzeczy. Wtedy również doceniłam wreszcie prawdziwą istotę legilimencji, doskonaląc ją za pomocą różnorodnej grupy ludzi - i królików doświadczalnych i nauczycieli. Raz udało mi się wydrzeć wspomnienie, ze zgubnych szponów Oblivate, innym razem dostrzegłam możliwość manipulacji umysłem, retrospekcjami, myślami, emocjami, snami. Wachlarz nowych opcji rozpościerał się przede mną, a ja kolekcjonowałam każdą z nich, nie służąc sile zła czy dobra, lecz samej sobie. Porządek i ład w za dużej ilości nudziły mnie, więc ciągle szukałam nowych wrażeń - nigdy jednak nie zdarzyło mi się użyć swoich umiejętności do torturowania czarodzieja, przynajmniej na razie. Płynę z prądem, zmieniam się, w zależności od tego czego potrzebuję, niczym ocean. Ojciec byłby ze mnie dumny.
Jestem tylko wspomnieniem, o którym zapomnisz. Oblivate.
10 | |
0 | |
5 | |
0 | |
0 | |
2 | |
5 |
Różdżka, Legilimencja
Witamy wśród Morsów
Ocalałeś, bo byłeś
Na szczęście nie było drzew.
Na szczęście brzytwa pływała po wodzie.