Reagan Avery
Nazwisko matki: Travers
Miejsce zamieszkania: Shropshire, Anglia
Czystość krwi: czysta, szlachetna
Status majątkowy: bogaty
Zawód: Brytyjski Przedstawiciel Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów
Wzrost: 183 cm
Waga: 76 kg
Kolor włosów: siwe
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: często nosi wąsy i brodę, mógłby zostać ludzkim kameleonem, bo potrafi doskonale wtapiać się w otoczenie, przystosowuje się do każdych warunków terytorialnych, świetnie naśladuje akcenty, jest wybitnym dyplomatą, choć posiada specyficzne i zaraźliwie poczucie humoru
Tabebuja, sztywna, 11, 5 cala, z rdzeniem z sierści mantykory, na rękojeści znajduje się dewiza rodu Averych
Slytherin
sowa
puste i ciemne pomieszczenie, z którego nie ma ucieczki
niemowlęcymi główkami bliźniąt
Laidan na kolanach
lingwistyką, historią czarodziejów, ich życiem poza granicami Wielkiej Brytanii
mojemu synowi, reszta latających oszołomów na miotłach mnie nie interesuje
nie miewam wolnego czasu, ale podróżuję, niegdyś interesowałem się smokami, obecnie zamieniłem je na kobiety, uwielbiam spędzać krótkie chwile ze swoimi dziećmi, wspieram i ganię żonę, czasami poluję
staram się poznawać kulturę kraju, w którym spędzam czas
Christoph Waltz
Kochał ją.
Nie był nikim nadzwyczajnym. W świecie, gdzie wszyscy byli wyjątkowi i gdzie cnotą była oryginalność, zdawał się być tłem, którego brak nawet nie raziłby w oczy. Jako dziecko często podsłuchiwał rozmowy, nie z powodu wrodzonego sprytu, ale dlatego, że nigdy go nie zauważano. Jeden z wielu, niewidzialny i niesprawiający kłopotów wychowawczych malec, który był kochany… z czystego przymusu. Trudno nie obdarzać uczuciem kogoś tak poprawnego i grzecznego, choć wyczuwał, że jest miłość wymuszona, że jego rodzice traktują go dobrze z obowiązku. W nagrodę za dobre postępowanie. Jeszcze wtedy przypuszczał, że mu się to opłaci. Do uszu wlewano mu truciznę o tym, że ludzie prawi zdobędą świat, że wystarczy być odpowiednio wychowanym, a świat pochyli przed nim głowy.
Nie dodawano oczywistości – był Averym i z tego powodu i tak gięły się przed nim kolana. Łudził się, że jednak pozostanie w tym przeklętym świecie sobą. Milczącym, mającym swój świat, który wkrótce przed dziesiątą rocznicą jego urodzin stał się magiczny.
O dziwo, zupełnie nad tym nie panował. Czary zjawiały się samoistnie, prowokowały go, zmuszały do użycia przemocy przeciwko ludziom, którzy do niedawna mu nie przeszkadzali. Zupełnie jakby jego rodowe przekleństwo polegało nie na genetycznej przypadłości, a na braku kontroli nad swoimi czynami. Lekceważące traktowanie samego siebie nie wchodziło w grę, próbował opanować naturalne skłonności do gniewu i agresji ostrą dyscypliną.
Tą zadziwiał nawet nauczycieli w Hogwarcie. Dobrze pamiętał, że magiczna szkoła nauczyła go, by w dalszym ciągu pozostawać w cieniu. Był najlepszym suflerem, mózgiem wielu ślizgońskich dywersji, a mimo to nadal był nieuchwytny. Nikt nie uwierzyłby w to, że przyczyną wielu niemoralnych i sprzecznych z kodeksem rycerskiego czarodzieja zachowań jest wysoki blondyn z ogromną wadą wzroku. Nie był nikim szczególnym, nawet dobre oceny nie budziły u nikogo zaskoczenia.
Przemykał się, przeslizgywal niemal przez całą szkołę. Wpadka i przyłapanie go na gorącym, ćpuńskim uczynku z kolegami była brzmienna w skutkach. Przez jego wyczyn kilkoro graczy ze slizgonskiej drużyny quiditcha zostało zawieszonych. Nigdy nie sądził, że sport może wywoływać aż tak negatywne emocje. On chciał im tylko pomóc, a pazur smoka, który nielegalnie sprowadzili, miał wzmocnić drużynę. Jak widać jednak nie został doceniony, wręcz przeciwnie: spotkał się z ogromnym ostracyzmem ze strony kolegów i mało brakowałoby, a przyjaciół zacząłby szukać w innych szeregach. Do dziś brzydzi się sobą i faktem, że próbował zawrzeć znajomości ze szlamami. Wszystko po to, by nie został sam. Po pewnym czasie rozsądnie stwierdził, ze ludzie nie są mu potrzebni do szczęścia. Dostał nauczkę, już nie próbował łamać zasad w szkole. Mało brakowało, a zlałby się do reszty z murami Hogwartu. Śmiertelny, a tak bardzo przypominający ducha. Niesamowite, że mniej więcej w tym czasie odkrył, że nie ma dla kogo żyć. Rodzina to była tylko figura, kolekcjonował na nią haki, nie pozwalał zamieść sekretów rodu pod dywan. Były bezpieczne z nim, ale oduczyły go szacunku do kogokolwiek. Każdy był brudny, każdy napawał go obrzydzeniem, może dlatego, że sam był daleki od wszelkich namiętności. Nie umiał być ludzki i to mściło się po nim.
Podczas gdy dawni jego kompani zakładali rodziny (zwykle pod przymusem), on mógł rozkładać karty. W rękawie chował same asy. Nie mogli go zmusić do niczego, sam wybrał swoją ścieżkę kariery, która wiodła go do Magicznej Współpracy Czarodziejów. Był łakomy na doznania, pragnął odkryć świat zgoła inny od ciasnej Wielkiej Brytanii, gdzie wprawdzie panny już zdążyły zrzucić gorsety, ale nadal opinały je sztywne konwenanse. Pluł na nie, czując, że jedyną ucieczką od samego siebie (nijakiego i względnie niezauważalnego) byli bohaterowie, których ożywiał na anonimowych pergaminach. Specjalizował się w notatkach z podróży, wkrótce zaczął prowadzić regularny dziennik. Postanowił zgłębić języki świata i wybrał metodę empiryczną – świat stał się mu domem, prędko mógł się pochwalić kontaktami z przedstawicielami czarodziejów w całej Europie, potem Ameryce.
Podróżował, smakował, chłonął wiedzę, zwykle niedostępną dla tych, którzy w Anglii szukali zaspokojenia swoich potrzeb.
To, co nie przystało szlachcicowi, burzyło mu krew w żyłach, choć nadal czuł, że aby być najlepszym – drugie miejsce nigdy go nie interesowało – musi doświadczyć. Z trudem wychodził ze swojej bezpiecznej skorupy, poza nią krył się świat iluzji, który do reszty go pochłonął.
Najpierw była to jednak kariera. Zarzucił historie na rzecz pięcia się do góry w drabinie społecznej. Po raz kolejny śmiało ignorował fakt, że jest Averym i jego droga była wybrukowana gronostajem. Liczyła się tylko zachłanność z jaką triumfował w Ministerstwie Magii. Gdy złożono mu propozycję matrymonialną i gdy zrozumiał, że to się mu opłaci, wykonał kolejny krok. Bez namiętności.
Ta przyszła szóstego czerwca, miała suknię, która podkreślała kolor jej oczu i początkowo nawet bawiło go to, że zauważa takie szczegóły i że potrafi rozebrać na czynniki pierwsze sposoby na złapanie go w sieć zależności, a potem świadomie w nią wpadł. Pokochał Laidan. Tak, po latach mógł przyznać z całą świadomością, że zaczęła stanowić treść jego życia, choć zrobił wiele, by zatuszować ten fakt.
Miał przecież ją za żonę, ale nigdy nie odczuł wzajemności. Był starszy, dobrze rokujący i błyszczący na przyjęciach, ale nadal wtapiał się. Tym razem to ona stała się ostrym konturem jego życia, gwiazdą, która najlepiej błyszczała na jego tle. Boginią.
Tą, która stawała się odległa, nieobecna, milcząca. Nic dziwnego, że podróże służbowe zajmowały mu coraz więcej czasu, a jego małżeństwo stało się pergaminowym koszmarkiem z jego najnowszej historii. Tej, której nigdy nie ośmielił się wydać. Nauczył się nie zauważać tego, co dzieje się w jego domu. Znacznie ciekawsze wydawały mu się międzynarodowe losy czarodziejów. Współpraca, jaką nawiązał z Ministerstwem Magii, stała się motorem jego kariery, początkowo był tylko skromnym pracownikiem Departamentu, ale to wkrótce miało się zmienić.
Nic dziwnego, że praca stała się jego obsesją. W domu nie mógł poradzić sobie z faktem, że coraz częściej mijają się z Laidan, także w sypialni. Potrzebował pobudzenia. Nie sądził, że miałaby pretensje o liczne kochanki, które zdobywał dyskrecją i świetnością rodu, ktoś musiał pełnić za nią zaszczyty bycia jego biologiczną połową, pozostawał tylko mężczyzną. Mającym potrzeby i przeżywającym niepowiedzenia tak silne, że tylko pazur smoka mógł pomóc. Po raz kolejny odezwał się w nim demon z Hogwartu, ta pewność, że stać go na więcej niż zwykłych śmiertelników… że nikt nigdy go nie złapie, bo trudno było podejrzewać kogoś tak wysoko postawionego i szczęśliwie żonatego. Nie był ćpunem, nie był marginesem społecznym, był Averym, który tylko coraz częściej mylił kroki w tym tańcu pozorów. Mógł być w przyszłości skrajnie niebezpieczny, dlatego z żalem odrzucał uzależnienie.
I tak będąc ekstremalnie trzeźwym i wyposzczonym, odkrywał pewnego dnia karty przed swoją małżonką, wiedząc, że koledzy śmieją się z ich braku pożycia. Pamiętał policzek, jeden z jej strony, pięć z jego. Zaciśnięcie jej paznokci na swoim ramieniu, jego palce na wypukłych piersiach. Ból. Wrzeszczała, miotała się, a on po raz pierwszy od dawna czuł ten dreszcz. Już nie musiał sięgać po pergamin, by ożywić własne uczucia. Przelewały się przez jego palce, gdy brał ją i obserwował cierpienie na pięknej twarzy. Był przytomny jak nigdy.
Potem (po jej śpiączce, po porodzie, po latach milczenia, kiedy bliźnięta były dla niego wszystkim) powiedział, że nie był sobą. Kłamstwo. To one budują szczęśliwe małżeństwo.
I rodzinę. Jest ojcem trójki dzieci, ale tylko przed samym sobą przyznaje, że nigdy nie darzył ich jednakowym uczuciem. Samaela zagarnęła Laidan, ulepiła go z tej samej gliny na swój obraz i podobieństwo i choć nadal jest jej wdzięczny - zrobiła to wszak dla jego kariery - to ma wrażenie, że przez nikły kontakt z pierworodnym w dzieciństwie zatracił zdolność do kochania go. Jeśli kiedykolwiek powielił błędy wychowawcze swoich rodziców, to są one związane z tym dorosłym mężczyzną, którego powinien kochać. Bogowie każdej cywilizacji wiedzą, jak bardzo się stara. Nadal pozostaje jednak obojętny, co na co dzień maskuje szacunkiem. Tylko ten potrafi mu okazać bez cienia hipokryzji ze swojej strony.
To dlatego jego sugestia sprowadzenia córki z Egiptu okazała się wiążąca, choć jest daleki od narzucenia bliźniętom swojej woli. Wśród czystokrwistych jest ewenementem na skalę światową - słucha swoich dzieci i potrafi pozwolić im na własną drogę życiową. Doskonale zdaje sobie sprawę, że młodsze pociechy kocha miłością nieskończoną i pozwala im na dużo. Mówiąc wprost - rozpieszcza ich niemożliwie i potrafi sam poddać się autokrytyce. Nie jest sprawiedliwy w swych osadach - Soren mógł bez przeszkód zająć się lataniem na miotle (choć oboje z Laidan widzieli go w innej roli), a córka podróżować po Egipcie, przedłużając swój pobyt tam. Wyrazem, a raczej próbą rozsądku z jego strony było sprowadzenie jej na zaręczyny brata i podsuniecie narzeczonego, którego dla niej wybrał. Wszystko po to, by i Samael poczuł się kochany przez ojca i brany poważnie jako jego następca, choć sympatia rodzica jest nadal po stronie bliźniąt. Może dlatego, że są tak do niego podobni?
Nie kryje jednak, że czasami rodzina przegrywała bój z pracą. Ta stała się dla niego lekarstwem na napiętą po gwałcie sytuacji w domu. Nie waha się stwierdzić, że jego małżeństwo uratował awans: stał się Brytyjskim Przedstawicielem Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów, co oznaczało jeszcze więcej podróży i życia na własną rękę. Poza domem przestawał odczuwać wyrzuty sumienia z powodu jej śpiączki, a klątwa Odyny skutecznie ich rozdzielała. Nie musiał ją zabierać, mógł poznawać świat z perspektywy kogoś młodszego, chętnego i wpatrzonego w niego. Nie żebrać o uczucia żony, który stały się już tylko oszustwem.
Przykre jest, że po raz kolejny niedawno zdał sobie sprawę, że ją kocha…ł i że wysokie stanowisko w Ministerstwie Magii i nieobecność w domu nie sprawiły, że wyleczył się z tej chorej fascynacji, która sprawiała, że wreszcie pragnął stać się bytem realnym, osobą z krwi i kości, kimś, kto tym razem nie będzie chował się za sceną.
Kocha ją.
13 | |
1 | |
2 | |
0 | |
0 | |
0 | |
13 |
różdżka, sowa, teleportacja, 10 pkt statystyk, sproszkowany pazur smoka
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Reagan Avery dnia 06.12.15 13:36, w całości zmieniany 3 razy
No space among the clouds,
And I feel I'm heading down,
That's alright.
Witamy wśród Morsów
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see