Oliver Thomas Burke
Nazwisko matki: Slughorn
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: szlachetna
Zawód: były alchemik w Mungu, obecnie pracuje u Borgina&Burke'a
Wzrost: 172 cm
Waga: 67 kg
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: uśmiech, który niemal nigdy nie schodzi z twarzy, odstające uszy a także leworęczność
12 i ćwierć cala, dość giętka, limba, włos pogrebina
Slytherin
gronostaj
stos płonących, najważniejszych dla mnie zapisków
wonią ziół, chłodnym powietrzem i charakterystyczną dla starej zabudowy stęchlizną
swoją matkę, dumną z ukończonego dzieła
zielarstwem - ogółem mówiąc przyrodą, eksperymentuję z eliksirami, fascynuje mnie czarna magia, zgłębiam swoją wiedzę
tym, którzy moim zdaniem wygrają w danym meczu
biegam tu i tam, pakuję się w nieciekawe sytuacje, gram w karty, obstawiam wyścigi konne
bluesa i rock 'n' rolla
Joseph Gordon-Levitt
Pamiętasz jeszcze? Na pewno musisz pamiętać.
Wiesz, kim jest. Nie trzeba tobie powtarzać. Zdajesz sobie sprawę, że większość czasu spędza w piwnicy, skryty wraz z masą gryzoni, jakie odwracają pokryte brunatną sierścią pyski na każde wypowiedziane przez niego słowo. Stare mury są jego królestwem, a pozbawione tynku, nagie cztery ściany, majaczące pośród półmroku - prywatną komnatą. Kociołek jedynym, co pragnie zauważyć. Unoszący się dym - niemą fascynacją, gdy dolewane po kolei składniki łączą się razem w prawdziwą esencję. Dzieło. Władca ciemnych paciorkowych ślepiów, które wychwytują i przekazują mu wszystko, co zdołają w swoim zasięgu wychwycić. Pogrążony w otępiałym bezruchu przypominasz sobie stwierdzenie; jedno, proste, które niegdyś powiedział ci w tajemnicy.
Nie szukaj sprzymierzeńców wśród ludzi - szukaj wśród szczurów, ich jest znacznie więcej.
Luty.
Jest zima, noc skuwają kajdany chłodu, który unosi się w powietrzu wraz z wirującą, śnieżną zawieruchą. Księżyc rzuca skradzioną słońcu poświatę, góruje ponad granatowym niebem, po jakimś czasie całkowicie stłamszony przez gęste, napuchnięte i ciężkie chmury. Wtedy właśnie przychodzi na świat, w jeden określony, zimowy wieczór, na pozór nie wydający się wyróżniać niczym szczególnym. Po krzykach matki następuje krzyk dziecka - głośny, rozdzierający chwilową ciszę, kiedy niewielkie płuca po raz pierwszy napełniają się powietrzem. Dziecko nie wyróżnia się, jest po prostu dzieckiem, niewielką, różową istotą o gładkiej skórze i przymkniętych przez większość czasu oczach; kiedy śpi wewnątrz swojej kołyski, otoczone troskliwą opieką rodziców. Oliver Thomas Burke, tak zostało nadane mu na imię. Choć jeszcze tego nie wie, oczekiwania wobec niego rosną; jest jedynym męskim potomkiem z tego małżeństwa, nie może uniknąć ciekawskich spojrzeń sióstr, które usiłują go doglądać, podglądając niemal na każdym kroku.
Matka jest nieobecna. Alchemia pochłania ją niemal w zupełności - gdy tylko mąż opuszcza posiadłość, zamyka się w swoim pokoju, nie pozwalając nikomu do niego zaglądać. Mówi, że pracuje. Oliver zna te słowa niemal na pamięć, kiwa bezwiednie dziecięcą głową, doskonale rozumie, że nie może udać się do zakazanego miejsca. Choć ciekawska natura szepcze na ucho inne zwroty, tutaj obowiązuje bezwzględny nakaz posłuszeństwa. Ojciec dogląda go, dba, by już od najmłodszych lat wzrastał na godnego rodziny mężczyznę. Sam dużo podróżuje, kolekcjonuje rzadkie, magiczne artefakty. Jak każdy Burke, wie doskonale, na czym polegają interesy. Jego spojrzenie przepełnia jednak dezaprobata; widzi, że syn nie umie sprostać wymaganiom, wydaje się zbyt chudy, zbyt niski, zbyt szybko zaczyna się męczyć. Choruje na świniowstręt i choć dolegliwość nie powinna go przekreślać, coś jeszcze zdaje się nie pasować do tej wizji. Ojciec jednak milczy. Nie mówi nic, dogląda, cały czas interesuje się osiągnięciami dziecka. Chłopiec pasjonuje się nauką, już od najmłodszych lat sięgając po różne książki. Jest sprytny i cierpi momentami na nadmiar energii - zawsze chodząc własnymi ścieżkami. W wieku ośmiu lat znosi do domu szczury; napotyka tym samym na powszechny sprzeciw. Twierdzi, że do niego mówią. Diagnoza uzdrowiciela wskazuje na zdrowie - z chłopcem jest wszystko w porządku. Matka, przyglądając się mu, milczy, jednak z jej spojrzenia wyczytuje zrozumienie.
Tragedia.
Zawsze przychodzi znienacka, obejmując obmierzłymi kończynami, które wydłużają się i splatają, unieruchamiając ofiary w niekończącym się uścisku. Oddziela. Separuje, na zawsze wyznaczając granicę nieistnienia. Oliver ma dziesięć lat, kiedy odchodzi jego matka. Zupełnie nagle, nieprzewidywalnie, jakby za chwilę miała się pojawić, szepcząc do ucha miłe Dobranoc. Zamiast tego wieczne Dobranoc zlepiło w sen rozkładu jej powieki, a pożegnalne słowa padały pośród łez, żalów i cichej, skrywanej przez domowników tajemnicy. Ojciec nie chce mówić o powodzie jej śmierci.
Znaleziono ją martwą w pokoju. Na tym kończy się rozmowa, urywana zdecydowanym, wymownym spojrzeniem. Nie wolno o nic więcej zapytać. Śmierć matki wywiera na Oliverze duży wpływ - nie zdaje sobie jednak sprawy, że w rzeczywistości będzie mu ona towarzyszyć przez całe dalsze życie. Wciąż obecna, tym razem pośrednio, przemawiając do niego w nieustannych, powtarzalnych słowach. Na razie jest jednak tylko dzieckiem, które podświadomie podejmuje się wielu rzeczy, coraz bardziej przybliża do okrutnego świata, z jakim będzie się musiało wkrótce zetknąć.
Szkoła.
Do Hogwartu przybywa wraz z gromadą innych uczniów; rusza w swoją podróż w nieznane, by po raz pierwszy zetknąć się ze światem magii w jego prawdziwym obliczu. Dotychczas wyłącznie żyjąc wśród rodziny, obracając się w towarzystwie zaprzyjaźnionych familii - teraz jednak wie, że będzie mógł chwycić różdżkę i uczyć się rzucać zaklęcia. Na dawnych spotkaniach zazwyczaj milczał. Uczony, że lepiej nie mówić nic, niż sprawić kłopoty jednym nietaktownym wygłupem. Zawsze czuł się inny, choćby ze względu na samo pochodzenie. Wychowany w przekonaniu wyższości czarodziejskich rodzin nad innymi, nie miał problemów z zaakceptowaniem siebie. Zawiera znajomości już w przedziale, dając się poznać jako gadatliwy i wesoły pierwszoroczny. Choć zdaje sobie sprawę z czystości krwi i wyższości szlachetnej nad innymi, nie odtrąca osób o innych jej statusie. Stara się być neutralny, jednocześnie wiedząc, w jakim towarzystwie należy się obracać. Niczego nie robi bez powodu, choć nie szczędzi sobie przy tym zwyczajnej rozrywki. Dba o pozycję, jest zakłamany, ale jednocześnie pozostaje sobą.
Serce momentalnie przyspiesza, gdy na ceremonii zostaje wyczytane jego imię. Cieniutki głosik przypomina mu o rodzinnych tradycjach, zasiewając w sercu ziarno obawy, że mogą one zostać złamane. Kiedy jednak stary, pogmatwany kapelusz krzyczy na całą salę SLYTHERIN!, opanowanie znowu powraca, a na twarzy gości pełen szczęścia uśmiech. W tym nie zawiódł rodziny, siadając przy stole, gdzie miały zwyczaj gromadzić się pokolenia osób o noszonym przez niego nazwisku. Oliver uczy się chętnie - sięga po naukę eliksirów, które zaczyna intensywnie zgłębiać. Czasem cierpią na tym inne przedmioty, jest człowiekiem z pasją, pochłonięty sztuką warzenia różnorakich mikstur. Dużym zainteresowaniem darzy także zielarstwo. Dołącza do Toma Riddle'a, przez co fascynacja przenosi się również w kierunku czarnej magii. Nie jest fanatykiem poglądów o mugolakach, zachowując przy tym zdystansowany, zdrowy w jego mniemaniu umiar. Trzyma się, bo wie, że jest to najlepsza z możliwych opcji. Chce zgłębiać wiedzę, chce mieć szereg kontaktów, które utrzymuje jeszcze do dnia dzisiejszego. Rycerz Walpurgii. Zapamiętany przez ogół jako wesoły i żywy chłopak, który zawsze dopingował swoją drużynę na meczach Quidditcha, nigdy nie stronił od nauki, chętnie grał w czarodziejskie gry i jeszcze chętniej rozmawiał. O wszystkim. Pod przykrywką tego uśmiechniętego chłopca kryje się jednak ktoś znacznie inny, ktoś, kto planuje, jest sprytny, ukryty niczym wąż pod pozorem zwyczajnej beztroski. Ci, którzy go znają, wiedzą. Reszta ma szansę się domyślić.
Albo przegrać.
Hogwart nie jest końcem.
Jest jedynie podsyceniem ambicji, przystankiem na drodze w rozwoju, który nieustannie ulega przemianom. Pasja Olivera pozostaje niezmienna - eliksiry pochłaniają go, umieszczając przez większą część czasu w wilgotnych podziemiach domostwa. Już nie chłopiec, ale - młody mężczyzna, ma w głowie przede wszystkim naukę. Nie interesują go najnowsze plotki, na przyjęciach bywa tylko z przymusu, nie angażuje się w romanse, poświęcając wyłącznie napełnionym fiolkom. Fascynuje go, że w jednej może umieścić śmierć a w drugiej życie. Ojciec mówi: Idziesz w ślady matki. Początkowo wyłącznie luźno, niby w półżarcie, kiedy mają okazję się minąć. Potem jednak powtarza znacznie częściej. Oliver wie, kim była jego matka. Zdaje sobie sprawę, że utalentowana w swojej dziedzinie, nie chciała poddać się konwenansom - zamknąć w murach domostwa i wyłącznie wychowywać dzieci. Jednak matka zawsze była owiana tajemnicą, skryta gdzieś za myślami pełnymi wątpliwości, za tęsknotą oraz pragnieniem ponownego ujrzenia jej twarzy, która - choć częściowo nieobecna, sprawiała radość już samym faktem istnienia.
Ojciec bierze go pewnego dnia na rozmowę. Jest poważny; Oliver ma złe przeczucia, atmosfera zagęszcza się wokół nich na wzór gęstej mazi, potęgując napięcie i wyznaczając okropny ból wyczekiwania. Po jakimś czasie mężczyzna przemawia, tonem spokojnym acz konkretnym, pokazując na liczne stosy papierów. Znajdują się w dawnym pokoju matki, tym zakazanym, tym jakże od dzieciństwa niedostępnym. Oliver czuje, jak serce przyspiesza, gdy chłonie kolejne słowa, wwiercające się prosto wgłąb jego umysłu. Twoja matka nie umarła bez powodu. Pracowała nad czymś i to coś - możliwe, że właśnie ją zabiło. Nie pokazuję ci jednak tego bez powodu - ojciec marszczy wtedy brwi, przyglądając się mu uważnie. To istotne. Wydaje mi się, że chciałaby, abyś podjął się tego po jej śmierci.
Oliver początkowo nic nie mówi. Ciekawość i radość mieszają się w jego wnętrzu ze wściekłością, że dopiero teraz może dowiedzieć się całej prawdy. Ojciec jednak pozostaje niewzruszony; opuszcza go niedługo potem, zostawiając samego we wnętrzu pomieszczenia. Zapiski matki nic mu nie mówią. Są niczym szyfr, niczym nieodgadniona zagadka, którą do dziś usiłuje zgłębiać. Są katalizatorem ambicji, popychają go do przodu, informują, że nauka dopiero się zaczyna. Oliver wie już, że matka pracowała nad różnymi, nowymi recepturami eliksirów. Czy na nieuleczalne choroby? Czy były to trucizny, albo ratujące od nich antidota? Zapisane pokrętnym językiem stronice pergaminów milczą, spoglądając nań jedynie pustym, skrytym w atramentowych szlakach wzrokiem.
Jednego nie rozumiał - czemu właściwie ojciec zwrócił się do niego w tej sprawie? Czy nie leżało po stronie rodziców, aby chronić dzieci od popełniania poprzednich błędów? Wydawało mu się jednak, że musiał istnieć powód, dla którego rękopisy matki nie uległy zniszczeniu. Czyżby ojciec zdołał zauważyć w nich konkretne założenia?
Alchemia.
Kariera stoi przed nim otworem. Jest młody, ma niezbędne zdolności, opuścił szkołę z nieprzeciętnymi wynikami w koniecznych dziedzinach. Wybiera inną drogę, początkowo nie angażując się specjalnie w rodzinny interes. Nie odłącza się jednak od niego całkowicie - pomaga choćby, pełniąc rolę konsultanta, przy zakładaniu plantacji opium. Oliver rozpoczyna staż w Mungu. Zgłębia swoją wiedzę, powoli wspinając się po hierarchicznych szczeblach. Przygotowuje eliksiry, lekarstwa, które mają przywracać zdrowie poszczególnym pacjentom. Współpracuje z uzdrowicielami, jest sumienny, dobrze wywiązuje się ze swoich obowiązków. Wydaje się, że jego praca będzie nadal w powolnym tempie postępować, upodabniać jeden dzień do drugiego, układając się w charakterze osobliwego cyklu.
Przełom następuje jednak w 1954 roku. Oliver nie czuje się do końca dobrze w roli szpitalnego alchemika. Duża ilość zleceń uniemożliwia mu pracę nad własnymi projektami, a ciche, nielegalne interesy są w tym przypadku iście niebezpieczną wizją. Mężczyźnie zdaje się, że zatrzymał się w rozwoju. Uwięziony. Stłamszony. Sytuacja coraz mniej zaczyna mu odpowiadać; szuka innego wyjścia, coraz częściej zaglądając na Śmiertelny Nokturn. Odnawia kontakty, przygotowuje sobie miejsce. Bada wszystko dokładnie. Dowiaduje się, że Borgin&Burke potrzebuje na stanowisko kogoś o jego specjalizacji. Oliver nie zastanawia się długo, ściągnięty perspektywą większej swobody i nie do końca legalnych interesów. Odchodzi z Munga, zrywając przy tym część niewygodnych kontaktów. Znajomym odpowiada, że będzie działał na własną rękę. Wszystko tłumaczy możliwościami rozwoju, zagłębiając się potajemnie w mrokach nokturnowego półświatka.
Drobna sylwetka przebiega, majacząc nikłym cieniem wychwyconym między mrugnięciami oka. Szczury. Okropne zwierzęta, brudne, zakłamane, tłamszące się gdzieś po kątach...
Zaskakujące, ile mają cech wspólnych z ludźmi, prawda?
Wiedzą i widzą wszystko. Oliver nigdy ich nie lekceważy - to w końcu dzięki nim może zdobywać informacje, których normalnie nie byłby w stanie uzyskać. Jego ręka, z sentymentalną powolnością, kreśli na papierze kolejny spis ingerentów. Nie wie, co przyniesie los, choć nie wydaje mu się, aby wkrótce miał zapaść koniec. Raczej dopiero początek, początek tego wszystkiego, powoli przybliżając go do zwieńczenia niegdyś postawionych celów.
Jeszcze wiele zostało do odkrycia.
Gronostaj to zwierzę, jakie może wydawać się niewinne i urocze, ale niemal zwodniczo - jest drapieżnikiem, uchodzącym również za symbol władzy.
2 | |
0 | |
1 | |
17 | |
0 | |
3 | |
2 |
różdżka, kociołek miedziany, 8 punktów statystyk
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Oliver Burke dnia 04.12.15 8:55, w całości zmieniany 3 razy
Witamy wśród Morsów
prządką