Pokój Eilis
AutorWiadomość
Pokój Eilis
Najważniejszy w całym pomieszczeniu jest regał ze składnikami do eliksirów. Pod ścianą znajduje się też drewniany stół, na którym zawsze głośno bulgocze kociołek. Eilis chcąc zadbać o odpowiedni zapach wnętrza, wszędzie rozstawia klimatyczne świeczki zapachowe. Nie ma dnia ani nocy, gdy kociołek odpoczywa. W pokoju Eilis nie mogło też zabraknąć stylowego kominka, dzięki któremu przemieszcza się do pracy. ~reszta opisu potem
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jeszcze tego samego dnia od wysłania listu, Alan poszedł do przełożonego prosząc o wcześniejsze wyjście. Jak zwykle nie było problemu, toteż zaraz po skończonej zmianie ogarnął się, pożegnał ze znajomymi z pracy, którzy jeszcze w niej zostawali, po czym wyszedł. Początkowo wolał nie ryzykować teleportacji do miejsca mało mu znanego. Ot, by przypadkiem nie wpaść na kogoś, kto nie powinien zobaczyć nagle pojawiającego się znikąd człowieka. Całkiem dobrze mu było z tym jego statycznym i może lekko nudnym życiem, nie potrzebował dodatkowych problemów, bo mimo wszystko miał ich trochę, a te skutecznie zatruwały mu codzienność. Przeszedł jednak kawałek Londynu, po czym rozmyślił się, kiedy dotarło do niego, że jego pacjentka nie mieszka w centrum miasta i droga na pieszo mogłaby mu zająć zbyt dużo czasu. Tak więc teleportował się, pojawiając się tuż przed posiadłością.
Stanął przed drzwiami, poprawiając kołnierz w koszuli, którą miał na sobie. Mimo, że teraz również miał wykonywać swoją pracę, zrezygnował z klasycznego lekarskiego kitla, który nosił cały czas w Mungu. Przebrał się w swoje zwyczajne ubrania nie tylko po to, aby nie rzucać się zanadto w oczy, ale także dla swojej własnej swobody. I Eilis, która zapewne również czułaby się niezręcznie gdyby Alan pojawił się w jej domu w fartuchu. Jasna koszula a także czarna marynarka pasowały do siebie idealnie. Był to ubiór prosty i być może nieco niemodny w tych czasach, jednak Bennett nigdy nie nadążał za aktualną modą. I nigdy nie chciał nadążać. Ubiór jednak był jego najmniejszym zmartwieniem. Już w momencie otrzymania listu zaczął martwić się o zdrowie swojej pacjentki. Takim właśnie człowiekiem był mimo, że wielu starszych lekarzy mówiło mu, że kiedyś mu to przejdzie. Przejmował się swoimi pacjentami, przejmował się ludźmi, nieraz aż za bardzo. Jego empatia i dobroć były tak wysoko rozwinięte, że to wszystko podchodziło wręcz pod naiwność. Naiwność, którą ktoś kiedyś mógł z łatwością wykorzystać. Ale odbiegłam nieco od tematu...
Alan stanął przed drzwiami posiadłości i zapukał. Gdy drzwi zostały otwarte, on przywitał się skinieniem głowy i lekkim uśmiechem. Za zgodą osoby, która otworzyła drzwi - zrobi krok do środka.
Stanął przed drzwiami, poprawiając kołnierz w koszuli, którą miał na sobie. Mimo, że teraz również miał wykonywać swoją pracę, zrezygnował z klasycznego lekarskiego kitla, który nosił cały czas w Mungu. Przebrał się w swoje zwyczajne ubrania nie tylko po to, aby nie rzucać się zanadto w oczy, ale także dla swojej własnej swobody. I Eilis, która zapewne również czułaby się niezręcznie gdyby Alan pojawił się w jej domu w fartuchu. Jasna koszula a także czarna marynarka pasowały do siebie idealnie. Był to ubiór prosty i być może nieco niemodny w tych czasach, jednak Bennett nigdy nie nadążał za aktualną modą. I nigdy nie chciał nadążać. Ubiór jednak był jego najmniejszym zmartwieniem. Już w momencie otrzymania listu zaczął martwić się o zdrowie swojej pacjentki. Takim właśnie człowiekiem był mimo, że wielu starszych lekarzy mówiło mu, że kiedyś mu to przejdzie. Przejmował się swoimi pacjentami, przejmował się ludźmi, nieraz aż za bardzo. Jego empatia i dobroć były tak wysoko rozwinięte, że to wszystko podchodziło wręcz pod naiwność. Naiwność, którą ktoś kiedyś mógł z łatwością wykorzystać. Ale odbiegłam nieco od tematu...
Alan stanął przed drzwiami posiadłości i zapukał. Gdy drzwi zostały otwarte, on przywitał się skinieniem głowy i lekkim uśmiechem. Za zgodą osoby, która otworzyła drzwi - zrobi krok do środka.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
14 października 1955
Ktokolwiek mu otworzył drzwi, a zapewne to była służba Harriett, zaprowadziła go od razu do mojego pokoju. W lekkim rozgardiaszu z kręconymi, rozpuszczonymi włosami powitałam go zdziwionym wzrokiem.
- Nie sądziłam, że pan tak szybko przyjdzie - wyszeptałam, zawiązując prędko poły szlafroka i próbując wstać z łóżka, ale na mojej twarzy pojawił się grymas bólu. Chciałam go powitać jak należy, ale obydwie dłonie musiałam zaciskać w piąstki, aby nie płakać z wycieńczenia. Wolałam wbijać paznokcie, próbując odwrócić swoją uwagę od stanu zdrowia niż myśleć, na które kolejne stawy ból promieniuje. Całe dnie praktyczne spędzałam tu, w swoim łóżku, z boku na bok szukając sobie miejsca. Dużo czytałam, czasem prosiłam o trzymanie mi książki przez Charliego, bo chwyt chociażby kartki był niemożliwy. Miałam wrażenie, że tym razem moje objawy są całkowicie psychosomatyczne. Jeszcze niedawno tańcowałam na weselu państwa Carrow, a dziś nie potrafiłam wstać z łóżka. Objawy najczęściej nasilały się nad ranem, ale ja starałam się udawać przed wszystkimi, że jestem zdrową, młodą czarownica, której nic nie jest straszne i zupełnie nic ją nie ogranicza. Niestety tańce musiałam przerwać, a Samael odprowadził mnie do domu. Próbowałam jeszcze raz wstać z łóżka, ale opadłam na poduszki.
- Przepraszam, tak mnie wszystko boli, nie mogę nawet złapać fiolki z eliksirem - narzekam na swoje nadgarstki, ale kiwam panu głową, aby wszedł śmiało do środka. Czułam się jak kaleka, jak posąg, który był zupełnie bezużyteczny. Chciałam płakać z własnej bezsilności, lecz musiałam to ukryć, zacisnęłam mocniej wargi, spuszczając wzrok. Było mi tak strasznie głupio. Dawno się tak nie czułam. Powinnam zaproponować panu herbatę, podać babeczkę, ale tkwiłam w łóżku.
- Och - westchnęłam, nie wiedząc, co mam powiedzieć. Sam widział. Nadgarstki bolały tak bardzo, że trudno było mi chwycić fiolkę z eliksirem rozgrzewającym, a co dopiero go przygotować. Przez nieobecność w pracy nie miałam nawet jak poprosić Inary o "pożyczkę fiolki". Już samo napisanie listu sprawiło mi wielki ból.
Ktokolwiek mu otworzył drzwi, a zapewne to była służba Harriett, zaprowadziła go od razu do mojego pokoju. W lekkim rozgardiaszu z kręconymi, rozpuszczonymi włosami powitałam go zdziwionym wzrokiem.
- Nie sądziłam, że pan tak szybko przyjdzie - wyszeptałam, zawiązując prędko poły szlafroka i próbując wstać z łóżka, ale na mojej twarzy pojawił się grymas bólu. Chciałam go powitać jak należy, ale obydwie dłonie musiałam zaciskać w piąstki, aby nie płakać z wycieńczenia. Wolałam wbijać paznokcie, próbując odwrócić swoją uwagę od stanu zdrowia niż myśleć, na które kolejne stawy ból promieniuje. Całe dnie praktyczne spędzałam tu, w swoim łóżku, z boku na bok szukając sobie miejsca. Dużo czytałam, czasem prosiłam o trzymanie mi książki przez Charliego, bo chwyt chociażby kartki był niemożliwy. Miałam wrażenie, że tym razem moje objawy są całkowicie psychosomatyczne. Jeszcze niedawno tańcowałam na weselu państwa Carrow, a dziś nie potrafiłam wstać z łóżka. Objawy najczęściej nasilały się nad ranem, ale ja starałam się udawać przed wszystkimi, że jestem zdrową, młodą czarownica, której nic nie jest straszne i zupełnie nic ją nie ogranicza. Niestety tańce musiałam przerwać, a Samael odprowadził mnie do domu. Próbowałam jeszcze raz wstać z łóżka, ale opadłam na poduszki.
- Przepraszam, tak mnie wszystko boli, nie mogę nawet złapać fiolki z eliksirem - narzekam na swoje nadgarstki, ale kiwam panu głową, aby wszedł śmiało do środka. Czułam się jak kaleka, jak posąg, który był zupełnie bezużyteczny. Chciałam płakać z własnej bezsilności, lecz musiałam to ukryć, zacisnęłam mocniej wargi, spuszczając wzrok. Było mi tak strasznie głupio. Dawno się tak nie czułam. Powinnam zaproponować panu herbatę, podać babeczkę, ale tkwiłam w łóżku.
- Och - westchnęłam, nie wiedząc, co mam powiedzieć. Sam widział. Nadgarstki bolały tak bardzo, że trudno było mi chwycić fiolkę z eliksirem rozgrzewającym, a co dopiero go przygotować. Przez nieobecność w pracy nie miałam nawet jak poprosić Inary o "pożyczkę fiolki". Już samo napisanie listu sprawiło mi wielki ból.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ktoś go wpuścił, nie ważne kto. Ważne, że już to było dla niego wystarczającą podpowiedzią, by domyślił się, że z jego pacjentką nie jest dobrze. Zmartwił się, starając nie okazywać tego temu komuś, kto wpuścił go do środka i prowadził do sypialni Eilis. A nawet sam fakt, że prowadzili go właśnie do sypialni, był dla niego jedynie potwierdzeniem przypuszczeń. Alan czasem potrafił być bardzo bystry, ale także bardzo empatyczny. Czasami zbyt bardzo.
- Sytuacja w Mungu nie wymagała mojej obowiązkowej obecności, a więc mogłem sobie na to pozwolić. - Wyjaśnił, uśmiechając się. Uśmiech był zaraźliwy, prawda? A nawet jeśli nie to widok czyjegoś uśmiechu często powodował choćby maleńkie uczucie zadowolenia, poczucie bezpieczeństwa. Na pewno był on lepszą strategią, niźli gdyby Bennett stanął nad nią, zaczął płakać i rozpaczać nad tym jak bardzo jest biedna, jak bardzo musi ją boleć. Po co to, skoro jedynie pogorszyłoby to jej samopoczucie? Praca lekarza była czymś, co doskonale uczyło obchodzenia się z ludźmi, rozumienia ich, ich bólu, potrzeb, zmartwień. Choć bywali lekarze tak zimni i nieczuli, że nie zwracali na to wszystko najmniejszej uwagi.
- Proszę nie wstawać - odezwał się widząc, że Eilis próbuje podnieść się z łóżka. Widział bardzo wyraźnie, że sprawiało jej to ból. Jako lekarz miał za zadanie zminimalizować ból, pozbyć się go, poprawić jej stan zdrowia, samopoczucie. Gdyby więc pozwolił jej teraz pomimo cierpienia wstać z łóżka i krzątać się wokoło niego, by przyjąć go jak gościa, minęłoby się to z celem jego przybycia tutaj. - Niech się Pani nie przejmuje. Doskonale rozumiem, a więc proszę nie wstawać. Zaraz się wszystkim zajmiemy, od tego tu jestem. - Wyjaśnił, posyłając jej kolejny uśmiech. Był ciepłym, miłym człowiekiem z natury. Taką aurę zdawał się wokoło siebie roztaczać, powodując często uczucie spokoju, bezpieczeństwa i właśnie ciepła.
- Przyniosłem ze sobą wywar Herkulesa, maść Herkulesa oraz płyn relaksujący. - Zaczął. Nie spodziewał się, że Eilis jest w aż tak kiepskim stanie, lecz przyniósł maść w razie gdyby nie miała ochoty pić wywaru ze względu na jego nieprzyjemny smak. Teraz mogło to być dobrą alternatywą, skoro trudno jej było utrzymać fiolkę w dłoni. Podszedł bliżej i popatrzył na nią z góry. I wcale nie chodziło o to, że leżała na łóżku. On tak czy siak był wyższy od niej. - Próbujemy pić wywar, w czym oczywiście pomogę, czy smarujemy bolące stawy maścią? - Spytał, stając przy łóżku. Usiadł na krześle, które zdawało się stać tam specjalnie dla niego. Kto wie - może tak właśnie było? Eilis miała o tyle pecha, że nie wynaleziono lekarstwa leczącego chorobę, na którą chorowała. Mogli jedynie załagodzić objawy, pozbyć się bólu chociażby częściowo. Ale jej stawy i kości z biegiem czasu miały się coraz gorzej.
- Swoją drogą myślałem od tym od jakiegoś czasu... Nie jestem dużo od Pani starszy, a więc może wolałaby Pani mówić mi po imieniu? - Zaproponował, chcąc zagaić także luźną rozmowę nie kręcącą się wokoło choroby, która i tak musiała jej wystarczająco dokuczać w ciągu ostatnich dni.
- Sytuacja w Mungu nie wymagała mojej obowiązkowej obecności, a więc mogłem sobie na to pozwolić. - Wyjaśnił, uśmiechając się. Uśmiech był zaraźliwy, prawda? A nawet jeśli nie to widok czyjegoś uśmiechu często powodował choćby maleńkie uczucie zadowolenia, poczucie bezpieczeństwa. Na pewno był on lepszą strategią, niźli gdyby Bennett stanął nad nią, zaczął płakać i rozpaczać nad tym jak bardzo jest biedna, jak bardzo musi ją boleć. Po co to, skoro jedynie pogorszyłoby to jej samopoczucie? Praca lekarza była czymś, co doskonale uczyło obchodzenia się z ludźmi, rozumienia ich, ich bólu, potrzeb, zmartwień. Choć bywali lekarze tak zimni i nieczuli, że nie zwracali na to wszystko najmniejszej uwagi.
- Proszę nie wstawać - odezwał się widząc, że Eilis próbuje podnieść się z łóżka. Widział bardzo wyraźnie, że sprawiało jej to ból. Jako lekarz miał za zadanie zminimalizować ból, pozbyć się go, poprawić jej stan zdrowia, samopoczucie. Gdyby więc pozwolił jej teraz pomimo cierpienia wstać z łóżka i krzątać się wokoło niego, by przyjąć go jak gościa, minęłoby się to z celem jego przybycia tutaj. - Niech się Pani nie przejmuje. Doskonale rozumiem, a więc proszę nie wstawać. Zaraz się wszystkim zajmiemy, od tego tu jestem. - Wyjaśnił, posyłając jej kolejny uśmiech. Był ciepłym, miłym człowiekiem z natury. Taką aurę zdawał się wokoło siebie roztaczać, powodując często uczucie spokoju, bezpieczeństwa i właśnie ciepła.
- Przyniosłem ze sobą wywar Herkulesa, maść Herkulesa oraz płyn relaksujący. - Zaczął. Nie spodziewał się, że Eilis jest w aż tak kiepskim stanie, lecz przyniósł maść w razie gdyby nie miała ochoty pić wywaru ze względu na jego nieprzyjemny smak. Teraz mogło to być dobrą alternatywą, skoro trudno jej było utrzymać fiolkę w dłoni. Podszedł bliżej i popatrzył na nią z góry. I wcale nie chodziło o to, że leżała na łóżku. On tak czy siak był wyższy od niej. - Próbujemy pić wywar, w czym oczywiście pomogę, czy smarujemy bolące stawy maścią? - Spytał, stając przy łóżku. Usiadł na krześle, które zdawało się stać tam specjalnie dla niego. Kto wie - może tak właśnie było? Eilis miała o tyle pecha, że nie wynaleziono lekarstwa leczącego chorobę, na którą chorowała. Mogli jedynie załagodzić objawy, pozbyć się bólu chociażby częściowo. Ale jej stawy i kości z biegiem czasu miały się coraz gorzej.
- Swoją drogą myślałem od tym od jakiegoś czasu... Nie jestem dużo od Pani starszy, a więc może wolałaby Pani mówić mi po imieniu? - Zaproponował, chcąc zagaić także luźną rozmowę nie kręcącą się wokoło choroby, która i tak musiała jej wystarczająco dokuczać w ciągu ostatnich dni.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Znaliśmy się nie tylko z korytarzy Szpitala Świętego Munga, ale i pracowaliśmy razem, czyż nie panie Bennett? Wiele razy ratował mnie pan podczas pracy, a co dopiero po… Powinnam uruchomić tu jakąś szybką linię kominków, bo czuję, że coraz częściej będziesz moim gościem. Ledwo wsparłam się na łokciach, a już opadłam na poduszki z cichym jękiem.
- Cieszę się, że tym razem nikt nie próbował się pozabijać – może nie wyszedł mi ten żart, ale nie oczekuj ode mnie zbyt wiele. Staram się uśmiechnąć, ukrywam nawet przed panem swój ból. Dlaczego akurat mnie spotkał Dotyk Meduzy? Czy nie powinniśmy cieszyć się życiem, chwytać dzień? A ja leżałam w łóżku, zawalając po raz kolejny swoje obowiązki. Często uważałam, że wybrałam dobrego uzdrowiciela. Budował pan ze mną najpierw relacje, aby dokładnie znać mój przypadek, a nie tylko wypisywał kolejne eliksiry, które nota bene sama sobie pewnie robiłam. Był cudownym człowiekiem, nawet jeśli często spotykał się z moją wręcz niepełnosprawnością, rozumiał to i szukał sposobu, aby mi pomóc.
- W łóżku nie powinnam pana witać – krzywię się. Żaden z moich współpracowników nie powinien widzieć mnie w koszuli nocnej. Z boku to bardzo źle wyglądało, ale nie byłam w stanie wstać z łóżka. Męczyły mnie nie tylko bóle stawów, ale i paskudne koszmary. Mogłam przecież zagryźć wargi, zacisnąć mocniej zęby i może podałabym panu kawę bez rozlewania wszystkiego na boki. Żaden mężczyzna nie powinien mnie widzieć w takim stanie. Uświadomiłam sobie nawet, że przecież zaraz powinnam zdjąć kołdrę z siebie i pozwolić panu wykonywać wszystkie magomedyczne czynności, ale nagość mnie onieśmielała.
- Jest pan aniołem, zdaje sobie pan z tego sprawę? – wyszeptałam, wskazując miejsce przy łóżku, które jeszcze niedawno zajmowała pewnie Harriett albo Charlie. Czy ktoś mnie jeszcze tu odwiedzał? Och, nieistotne. Aż chciałam się do pana przytulić, płakać przez niesprawiedliwość losu i prosić o eliksir na słodki sen, bo mam dość tej rzeczywistości.
- Same pyszności – skrzywiłam się na myśl o smaku i zapachu medykamentów. Trzymałam dłonie zaciśnięte w małe piąstki, tłumacząc sobie w tej czwartej klasie, że to właśnie pomaga zminimalizować ból. Do dziś nie przyznałam się jeszcze przed sobą, że kłamałam. Wszystkie moje słowa przy „nie boli mnie” zawierały małe, słodkie kłamstewka.
- A wywar i maść nie da mi mocniejszego efektu? – szepczę cicho, czując własną beznadzieję. Powinnam tryskać energią. Przywitać pana babeczkami, gorącą herbatą i szczerym uśmiechem. Tymczasem wyglądałam jak wrak człowieka. Kręcone włosy wplątały się między poduszki i kołdrę, a ja nie mogłam złapać nawet szczotki czy różdżki, aby próbować doprowadzić je do ładu. Niewyspana i zmęczona, tak bym właśnie siebie określiła. W takich falach bólu nie potrafiłam go nawet ukrywać na twarzy. Pieprzona jesień. Zawsze do mnie witałeś, gdy pierwsze liście traciły swój zielony kolor. Ile to już lat, panie Bennett?
- Oczywiście, to świetny pomysł. W końcu znamy się jak stare konie – dodaję trochę smutno, bo chociaż jesteś wspaniałym człowiekiem, wolałabym chodzić z tobą na kremowe piwo po pracy i marzyć skrycie przed snem, żebyś mnie rozbierał, a nie tak jak dziś. Widzisz mnie onieśmieloną, zawstydzoną własnym wyglądem i stanem zdrowia. Nie chodzi mi o ciebie, rozumiesz to, prawda? Tylko okoliczności nam przeszkadzają.
- Cieszę się, że tym razem nikt nie próbował się pozabijać – może nie wyszedł mi ten żart, ale nie oczekuj ode mnie zbyt wiele. Staram się uśmiechnąć, ukrywam nawet przed panem swój ból. Dlaczego akurat mnie spotkał Dotyk Meduzy? Czy nie powinniśmy cieszyć się życiem, chwytać dzień? A ja leżałam w łóżku, zawalając po raz kolejny swoje obowiązki. Często uważałam, że wybrałam dobrego uzdrowiciela. Budował pan ze mną najpierw relacje, aby dokładnie znać mój przypadek, a nie tylko wypisywał kolejne eliksiry, które nota bene sama sobie pewnie robiłam. Był cudownym człowiekiem, nawet jeśli często spotykał się z moją wręcz niepełnosprawnością, rozumiał to i szukał sposobu, aby mi pomóc.
- W łóżku nie powinnam pana witać – krzywię się. Żaden z moich współpracowników nie powinien widzieć mnie w koszuli nocnej. Z boku to bardzo źle wyglądało, ale nie byłam w stanie wstać z łóżka. Męczyły mnie nie tylko bóle stawów, ale i paskudne koszmary. Mogłam przecież zagryźć wargi, zacisnąć mocniej zęby i może podałabym panu kawę bez rozlewania wszystkiego na boki. Żaden mężczyzna nie powinien mnie widzieć w takim stanie. Uświadomiłam sobie nawet, że przecież zaraz powinnam zdjąć kołdrę z siebie i pozwolić panu wykonywać wszystkie magomedyczne czynności, ale nagość mnie onieśmielała.
- Jest pan aniołem, zdaje sobie pan z tego sprawę? – wyszeptałam, wskazując miejsce przy łóżku, które jeszcze niedawno zajmowała pewnie Harriett albo Charlie. Czy ktoś mnie jeszcze tu odwiedzał? Och, nieistotne. Aż chciałam się do pana przytulić, płakać przez niesprawiedliwość losu i prosić o eliksir na słodki sen, bo mam dość tej rzeczywistości.
- Same pyszności – skrzywiłam się na myśl o smaku i zapachu medykamentów. Trzymałam dłonie zaciśnięte w małe piąstki, tłumacząc sobie w tej czwartej klasie, że to właśnie pomaga zminimalizować ból. Do dziś nie przyznałam się jeszcze przed sobą, że kłamałam. Wszystkie moje słowa przy „nie boli mnie” zawierały małe, słodkie kłamstewka.
- A wywar i maść nie da mi mocniejszego efektu? – szepczę cicho, czując własną beznadzieję. Powinnam tryskać energią. Przywitać pana babeczkami, gorącą herbatą i szczerym uśmiechem. Tymczasem wyglądałam jak wrak człowieka. Kręcone włosy wplątały się między poduszki i kołdrę, a ja nie mogłam złapać nawet szczotki czy różdżki, aby próbować doprowadzić je do ładu. Niewyspana i zmęczona, tak bym właśnie siebie określiła. W takich falach bólu nie potrafiłam go nawet ukrywać na twarzy. Pieprzona jesień. Zawsze do mnie witałeś, gdy pierwsze liście traciły swój zielony kolor. Ile to już lat, panie Bennett?
- Oczywiście, to świetny pomysł. W końcu znamy się jak stare konie – dodaję trochę smutno, bo chociaż jesteś wspaniałym człowiekiem, wolałabym chodzić z tobą na kremowe piwo po pracy i marzyć skrycie przed snem, żebyś mnie rozbierał, a nie tak jak dziś. Widzisz mnie onieśmieloną, zawstydzoną własnym wyglądem i stanem zdrowia. Nie chodzi mi o ciebie, rozumiesz to, prawda? Tylko okoliczności nam przeszkadzają.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Najwyraźniej ma Pani sporo szczęścia - przyznał, spoglądając na nią z lekkim uśmiechem. Zdawał się wcale nie zauważać jej "niepełnosprawności", nie zwracać na nią najmniejszej uwagi. Nie chciał, by czuła się jak ktoś godny pożałowania, zasługujący jedynie na litość. Znał ją. Leczył ją od lat, od początku była pod jego opieką, odkąd tylko zachorowała. Racja. Zbudowali pomiędzy sobą małą wieżyczkę relacji, opierającą się na wspólnych pogawędkach w pracy i poza nią, na piciu kawy, herbaty. Ale owa wieżyczka miała również cień i była nim właśnie choroba Eilis. Dotyk meduzy powoli trawił jej ciało, bawiąc się nią i pokazując jej jak niewielki mamy czasami wpływ na swoje życie. A on? On ubolewał nad tym z całego serca. Zupełnie tak, jakby dotyczyło to jakiejś cholernie bliskiej mu osoby. Była tak młoda a życie już tak jej dokuczyło.
- Jeszcze jedno podobne słowo, a zapewniam, że użyję czaru zatykającego usta. - Zagroził niby to poważnie, jednak w jego tonie dało się wyczuć swego rodzaju rozbawienie a także rezygnację nie skażoną poczuciem smutku, złości czy czegoś w tym rodzaju. Raczej nostalgii i sympatii do tej dziewczyny, do ich relacji, do tego, że mógł ją leczyć i była jedną z jego pierwszych pacjentek. W rzeczywistości żadnego kneblowania nie brał nawet pod uwagę. Chciał jedynie, aby przestała się już przejmować tym wszystkim.
- Myślę, że zaszła tu mała pomyłka. Staram się jak mogę, ale do anioła mi daleko. Gdybym nim był, z pewnością uleczyłbym Panią oraz wiele innych osób - przyznał pół żartem, pół serio. Jego usta wygięły się nieco w uśmiechu. - Ale dziękuję. - Dodał, zajmując miejsce na krześle przy łóżku. Wymienił co posiada przy sobie i co może jej podać. Nie dziwił się jej reakcji. Sam spróbował kiedyś dosłownie "umoczyć język" w eliksirze, który jej podawał. Dobrze pamiętał jego nieprzyjemny smak. Nikt za nim nie przepadał.
- Dadzą, lecz osobiście wolałbym nie korzystać z obu naraz. Co zrobimy jeśli organizm przyzwyczai się i oba przestaną działać, a Pani się pogorszy? - Zasugerował, patrząc na nią. To do niej należała ostateczna decyzja. No... Może nie całkiem, jednak zamierzał brać jej zdanie pod uwagę. Zawsze to robił, nie chciał decydować sam. I to właśnie również dzięki temu udało im się zbudować całkiem przyjemną relację lekarz-pacjent. Wielu mogło im tego pozazdrościć. Na świecie było wiele oschłych, zimnych lekarzy, którzy najwyraźniej byli już zmęczeni swoim zawodem, bądź w cale się do niego nie nadawali. W Mugnu także było kilkoro takich. Całe szczęście Bennett do nich nie należał.
- Może nie jak stare konie, ale na tyle długo, aby wreszcie odpuścić sobie per pan i pani. - Odparł, uśmiechając się do niej. Przyglądał jej się. Nawet teraz nad nią górował, siedząc na krześle podczas kiedy ona leżała przygwożdżona do łóżka. Ciężka, niezdolna do ruchu, niczym przytłoczona czymś niewidzialnym. Współczuł jej. Była ładną kobietą, młodą kobietą. Miała piękne rysy twarzy, śliczny kolor oczu, pełne usta, a nawet przyjemny dla ucha głos. Czemu więc spotykało to właśnie ją? Tego nie rozumiał. Wielokrotnie zadawał sobie te pytanie lecząc ją, a także spotykając w Mungu innych pacjentów. Dzieci, kobiety, osoby o niesamowicie czystych sercach dotknięte okrutnymi, wyżerającymi ich ciała choróbskami. A on w wielu przypadkach nie mógł dać im należytej pomocy, zabrać tego od nich.
Cisza omiotła ich oboje, ale nie przeszkadzało mu. Słyszał bardzo wyraźnie jej oddech. Cichy, miarowy, ale zdawało mu się, że aż nazbyt cichy. A może przesadzał? Tak, tak właśnie musiało być. Wydawało mu sie, że to ona jest przytłoczona tym wszystkim, lecz on również był przytłoczony współczuciem. Odruchowo sięgnął po jej dłoń, ujmując ją delikatnie i układając na spodzie własnej dłoni. Palce drugiej ręki przejechały po jej bladej, miękkiej skórze. Kciuk wyznaczył niewidzialną ścieżkę po wierzchu jej dłoni, a potem przejechał po wystających kostkach. Dopiero po chwili, jakby zdając sobie sprawę z tego co robi, zaczął je nieco masować, nadając temu nieco więcej lekarskiego profesjonalizmu.
- Boli? - Zadał ciche pytanie, przerywające trwającą do tej pory ciszę. Od początku zamierzał po prostu sprawdzić funkcjonowanie jej stawów, czy była to tylko przykrywka usprawiedliwiająca jego czyny? Kto wie.
- Jeszcze jedno podobne słowo, a zapewniam, że użyję czaru zatykającego usta. - Zagroził niby to poważnie, jednak w jego tonie dało się wyczuć swego rodzaju rozbawienie a także rezygnację nie skażoną poczuciem smutku, złości czy czegoś w tym rodzaju. Raczej nostalgii i sympatii do tej dziewczyny, do ich relacji, do tego, że mógł ją leczyć i była jedną z jego pierwszych pacjentek. W rzeczywistości żadnego kneblowania nie brał nawet pod uwagę. Chciał jedynie, aby przestała się już przejmować tym wszystkim.
- Myślę, że zaszła tu mała pomyłka. Staram się jak mogę, ale do anioła mi daleko. Gdybym nim był, z pewnością uleczyłbym Panią oraz wiele innych osób - przyznał pół żartem, pół serio. Jego usta wygięły się nieco w uśmiechu. - Ale dziękuję. - Dodał, zajmując miejsce na krześle przy łóżku. Wymienił co posiada przy sobie i co może jej podać. Nie dziwił się jej reakcji. Sam spróbował kiedyś dosłownie "umoczyć język" w eliksirze, który jej podawał. Dobrze pamiętał jego nieprzyjemny smak. Nikt za nim nie przepadał.
- Dadzą, lecz osobiście wolałbym nie korzystać z obu naraz. Co zrobimy jeśli organizm przyzwyczai się i oba przestaną działać, a Pani się pogorszy? - Zasugerował, patrząc na nią. To do niej należała ostateczna decyzja. No... Może nie całkiem, jednak zamierzał brać jej zdanie pod uwagę. Zawsze to robił, nie chciał decydować sam. I to właśnie również dzięki temu udało im się zbudować całkiem przyjemną relację lekarz-pacjent. Wielu mogło im tego pozazdrościć. Na świecie było wiele oschłych, zimnych lekarzy, którzy najwyraźniej byli już zmęczeni swoim zawodem, bądź w cale się do niego nie nadawali. W Mugnu także było kilkoro takich. Całe szczęście Bennett do nich nie należał.
- Może nie jak stare konie, ale na tyle długo, aby wreszcie odpuścić sobie per pan i pani. - Odparł, uśmiechając się do niej. Przyglądał jej się. Nawet teraz nad nią górował, siedząc na krześle podczas kiedy ona leżała przygwożdżona do łóżka. Ciężka, niezdolna do ruchu, niczym przytłoczona czymś niewidzialnym. Współczuł jej. Była ładną kobietą, młodą kobietą. Miała piękne rysy twarzy, śliczny kolor oczu, pełne usta, a nawet przyjemny dla ucha głos. Czemu więc spotykało to właśnie ją? Tego nie rozumiał. Wielokrotnie zadawał sobie te pytanie lecząc ją, a także spotykając w Mungu innych pacjentów. Dzieci, kobiety, osoby o niesamowicie czystych sercach dotknięte okrutnymi, wyżerającymi ich ciała choróbskami. A on w wielu przypadkach nie mógł dać im należytej pomocy, zabrać tego od nich.
Cisza omiotła ich oboje, ale nie przeszkadzało mu. Słyszał bardzo wyraźnie jej oddech. Cichy, miarowy, ale zdawało mu się, że aż nazbyt cichy. A może przesadzał? Tak, tak właśnie musiało być. Wydawało mu sie, że to ona jest przytłoczona tym wszystkim, lecz on również był przytłoczony współczuciem. Odruchowo sięgnął po jej dłoń, ujmując ją delikatnie i układając na spodzie własnej dłoni. Palce drugiej ręki przejechały po jej bladej, miękkiej skórze. Kciuk wyznaczył niewidzialną ścieżkę po wierzchu jej dłoni, a potem przejechał po wystających kostkach. Dopiero po chwili, jakby zdając sobie sprawę z tego co robi, zaczął je nieco masować, nadając temu nieco więcej lekarskiego profesjonalizmu.
- Boli? - Zadał ciche pytanie, przerywające trwającą do tej pory ciszę. Od początku zamierzał po prostu sprawdzić funkcjonowanie jej stawów, czy była to tylko przykrywka usprawiedliwiająca jego czyny? Kto wie.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Nie wiem, czy to jest szczęście – wzdycham ciężko, patrząc na pogiętą kołdrę, zaciśnięte piąstki i beznadziejność ogólnej sytuacji. Zamiast witać cię w pięknej sukience, ja siedzę w łóżku z koszuli nocnej. Włosy są w istnym rozgardiaszu, a przy kręconych kosmykach wydaje mi się, że mam istne gniazdo dla nargli albo innych. Schowałam piąstki pod kołdrę. Nie mogłam na nie patrzeć. Czułam się bezsilna. Tak właśnie ma wyglądać moje szczęście?
- Na wzgląd na całą naszą znajomość, to nadal niestosowne, Alanie – gładko już przechodzę na ty. Uwielbiałam spotykać się z tobą na przelotną herbatę. Niestety rzadko kiedy piłam kawę. Byłabym hipokrytką, gdybym cały czas krzyczała na Garretta, a sama pod stołem alchemika miała puszkę ze sprawdzaną kawkę z Meksyku albo Kenii. Te mieszanki były taką rzadkością, że nawet jakby smakowały jak siki hipogryfa, to pewnie każdy by je zachwalał. Importowane używki zawsze były na językach. Oczywiście śmiałam się z tej niestosowności. Czułam się jak laleczka w twoich ramionach. Zawsze wiedziałeś jak mi pomóc. Miałeś takie dobre serce. Nie musiałeś otaczać mnie ciągłą opieka, abym czuła, jak troskliwym człowiekiem jesteś. Nie mogłam trafić lepiej.
- A może rzeczywiście mam szczęście i dlatego na ciebie trafiłam? – skoro nie chcesz być tak nazywany, to będę tak mówiła do ciebie tylko w myślach. Ich nie możesz kontrolować, prawda? Może ryzykowałam zbyt wiele, gdy po raz pierwszy poszłam do młodego uzdrowiciela Bennetta i wierzyłam, że mnie całkowicie uleczy. Długo czekałam na diagnozę, wszak Dotyk Meduzy powinien rozwijać się dopiero w tym wieku, a nie gdy ledwo skończyłam 4 klasę. Mimo wszystko, Alan mnie nie wyśmiewał. Wciąż dążył do poznania diagnozy, a nawet coś tak nieprawdopodobnego jak Dotyk Meduzy nie stanowiło dla niego problemu. Szukał i znalazł odpowiedź. Teraz mógł już działać. Przewróciłam oczami, wzdychając ciężko.
- Wolę chyba maść, ten eliksir jest wyjątkowo paskudny. Ech, ja jeszcze coś wymyślę… – marudzę, bo na pewno wiesz, że moim największym marzeniem jest wynalezienie leku na Dotyk Meduzy. Dopiero zaczynam swoje poszukiwania, planuję i wymyślam, ale wciąż boję się, że mój móżdżek to za mało, a w pojedynkę tego nie zrobię. Albo stworzę jakieś gumy do żucia, które zabijają smak tego, co się aktualnie spożywa.
- Alanie, nie chciałbyś do mnie dołączyć? – mamroczę, opadając na poduszki. Teraz mi już wszystko jedno, co będzie ze mną robił. Najpewniej pod koniec wizyty poproszę go o podanie mi eliksiru słodkiego snu. Powinnam jeszcze wysłać zawiadomienie do mojej matki, ale zbyt bolały mnie nadgarstki, aby trzymać pióro w ręku. – Będę potrzebowała na pewno czyjeś pomocy, och, Alanie, a co jeśli antidotum jest na wyciągnięcie ręki? – szepnęłam. Na pewno nie raz i nie dwa opowiadałam ci o grupie badawczej, która zajęłaby się naprawdę poważnymi badaniami. Musiałam spróbować. Jak umrę bez tego, zostanę duchem i będę wieść marne życie na ulicach Śmiertelnego Nokturnu. Alan byłby idealny w moim zespole. To on by najlepiej kontrolował, co się ze mną dzieje, czyż nie? Przymknęłam oczy na dotyk, był kojący, to na pewno. Czasami się zastanawiałam, czy między nami nie było prawdziwej chemii. Czułam się zawsze jak w niebie, gdy mnie dotykał, a ból odchodził w krótkie, dość aczkolwiek, zapomnienie.
- Tak, najbardziej prawy, chyba wykańczam go cały czas w pracy – przyznałam się, bo trudno było mi pisać lewą ręką i robić nią wszystko, co zwykle robiłam prawą. A Szpital Świętego Munga nie będzie inwestował w asystenta dla mnie. – Nie można cię zatrudnić na wyłączność? – zaśmiałam się, bo kto pogardziłby wiecznym masażem? Mógł zauważyć, że sama jego obecność wpływa na mnie pozytywnie, więc powinien dostać order na najlepszego uzdrowiciela!
- Na wzgląd na całą naszą znajomość, to nadal niestosowne, Alanie – gładko już przechodzę na ty. Uwielbiałam spotykać się z tobą na przelotną herbatę. Niestety rzadko kiedy piłam kawę. Byłabym hipokrytką, gdybym cały czas krzyczała na Garretta, a sama pod stołem alchemika miała puszkę ze sprawdzaną kawkę z Meksyku albo Kenii. Te mieszanki były taką rzadkością, że nawet jakby smakowały jak siki hipogryfa, to pewnie każdy by je zachwalał. Importowane używki zawsze były na językach. Oczywiście śmiałam się z tej niestosowności. Czułam się jak laleczka w twoich ramionach. Zawsze wiedziałeś jak mi pomóc. Miałeś takie dobre serce. Nie musiałeś otaczać mnie ciągłą opieka, abym czuła, jak troskliwym człowiekiem jesteś. Nie mogłam trafić lepiej.
- A może rzeczywiście mam szczęście i dlatego na ciebie trafiłam? – skoro nie chcesz być tak nazywany, to będę tak mówiła do ciebie tylko w myślach. Ich nie możesz kontrolować, prawda? Może ryzykowałam zbyt wiele, gdy po raz pierwszy poszłam do młodego uzdrowiciela Bennetta i wierzyłam, że mnie całkowicie uleczy. Długo czekałam na diagnozę, wszak Dotyk Meduzy powinien rozwijać się dopiero w tym wieku, a nie gdy ledwo skończyłam 4 klasę. Mimo wszystko, Alan mnie nie wyśmiewał. Wciąż dążył do poznania diagnozy, a nawet coś tak nieprawdopodobnego jak Dotyk Meduzy nie stanowiło dla niego problemu. Szukał i znalazł odpowiedź. Teraz mógł już działać. Przewróciłam oczami, wzdychając ciężko.
- Wolę chyba maść, ten eliksir jest wyjątkowo paskudny. Ech, ja jeszcze coś wymyślę… – marudzę, bo na pewno wiesz, że moim największym marzeniem jest wynalezienie leku na Dotyk Meduzy. Dopiero zaczynam swoje poszukiwania, planuję i wymyślam, ale wciąż boję się, że mój móżdżek to za mało, a w pojedynkę tego nie zrobię. Albo stworzę jakieś gumy do żucia, które zabijają smak tego, co się aktualnie spożywa.
- Alanie, nie chciałbyś do mnie dołączyć? – mamroczę, opadając na poduszki. Teraz mi już wszystko jedno, co będzie ze mną robił. Najpewniej pod koniec wizyty poproszę go o podanie mi eliksiru słodkiego snu. Powinnam jeszcze wysłać zawiadomienie do mojej matki, ale zbyt bolały mnie nadgarstki, aby trzymać pióro w ręku. – Będę potrzebowała na pewno czyjeś pomocy, och, Alanie, a co jeśli antidotum jest na wyciągnięcie ręki? – szepnęłam. Na pewno nie raz i nie dwa opowiadałam ci o grupie badawczej, która zajęłaby się naprawdę poważnymi badaniami. Musiałam spróbować. Jak umrę bez tego, zostanę duchem i będę wieść marne życie na ulicach Śmiertelnego Nokturnu. Alan byłby idealny w moim zespole. To on by najlepiej kontrolował, co się ze mną dzieje, czyż nie? Przymknęłam oczy na dotyk, był kojący, to na pewno. Czasami się zastanawiałam, czy między nami nie było prawdziwej chemii. Czułam się zawsze jak w niebie, gdy mnie dotykał, a ból odchodził w krótkie, dość aczkolwiek, zapomnienie.
- Tak, najbardziej prawy, chyba wykańczam go cały czas w pracy – przyznałam się, bo trudno było mi pisać lewą ręką i robić nią wszystko, co zwykle robiłam prawą. A Szpital Świętego Munga nie będzie inwestował w asystenta dla mnie. – Nie można cię zatrudnić na wyłączność? – zaśmiałam się, bo kto pogardziłby wiecznym masażem? Mógł zauważyć, że sama jego obecność wpływa na mnie pozytywnie, więc powinien dostać order na najlepszego uzdrowiciela!
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- A więc szczęście w nieszczęściu - mruknął krótko, w odpowiedzi. Nie chciał ciągnąć tego tematu, mówić o nieszczęściu i niesprawiedliwości losu, jaka ją spotkała. Dobrze wiedział, że nie zasługiwała na to, że nie zasługiwała na tak utrudniającą życie, nieuleczalną chorobę. Nie była jedyna. Co dzień spotykał wiele chorych, poszkodowanych ludzi. Co dzień zajmował się nimi, rozmawiał, słuchał o ich zmartwieniach i smutkach. Współczuł im, współczuł każdemu z osobna. Ale ona pod pewnym względem była wyjątkowa. Była to chyba sprawa czysto sentymentalna, wszak Eilis była przecież jedną z jego pierwszych pacjentek. Jakże wielką odwagą wykazała się te kilka lat temu, idąc do początkującego magomedyka.
- Pogrozić mogę. - Odparł. Uśmiechnął się z rozbawieniem. Doprawdy, nawet rozmowa na tak niecodzienne, a przy tym głupkowate tematy szła im tak prosto, tak dobrze. Te wszystkie lata, wszystkie rozmowy, wszystkie wspólnie wypite herbaty - wszystko to wytworzyło między nimi specyficzną więź, która również była bardzo ważnym elementem leczenia. Bo po co leczyć się u kogoś, komu się nie ufa, bądź nie lubi?
- Nie odpowiem Ci na to pytanie. Po pierwsze zbyt mnie nimi zawstydzasz, po drugie nie znam na nie odpowiedzi. - Odpowiedział, zerkając na nią z uśmiechem. Nie umiał reagować na komplementy. Sam zawsze dawał ich wiele, jednak osobiście otrzymywał ich niewiele i zazwyczaj od pacjentów, których udało mu się wyleczyć. Zawsze wtedy czuł się zakłopotany, zawsze wtedy nie wiedział jak powinien zareagować. Teraz nie było inaczej.
- No więc maść - zdecydował, kiwając głową. Z torby wyjął co potrzeba i odłożył w losowe miejsce. Zbliżył się do łóżka Eilis, usiadł na nim i sięgnął po opakowanie z maścią, które obracał kilkukrotnie w palcach. Te zetknęły się z zakrętką, gdy chciał ją już otworzyć, lecz wtedy zadała mu pytanie. Pytanie kompletnie zaskakujące. Pytanie, którego się nie spodziewał, lecz które wywołało u niego przyjemne uczucie ciepła. Czy chcesz do mnie dołączyć? Same te słowa były dla niego wyróżnieniem.
- Oczywiście - odparł bez namysłu, pozwalając jej mówić dalej. Obserwował jak wzdycha na myśl o tym, że mogłaby wynaleźć lek na swoją chorobę, przyczyniając się tym samym do rozwoju medycyny, ratując inne osoby, które chorowały na to samo. Jakże znajome było mu to uczucie. On również marzył o wynalezieniu leku. Leku na chorobę jego matki. Ale w przeciwieństwie do Eilis - on się poddał. Bał się, że skrzywdzi matkę podając jej eksperymentalne eliksiry. Przypomniawszy sobie o tym, ściągnął brwi i utkwił poważny wzrok w jakimś punkcie.
- Zamierzasz sprawdzać eliksiry na sobie? - Zadał pytanie, choć dobrze znał odpowiedź. Spojrzał na nią z niepokojem, nieświadomie ściskając jej dłoń nieco mocniej. Lecz raczej nie na tyle, by ją to bolało. - A co jeśli coś Ci się stanie? Jeżeli zrobisz sobie krzywdę i nie będę w stanie Ci pomóc? - Mruknął. Bał się. Sama myśl o tym go przerażała i nie potrafił pozbyć się tego uczucia za żadne skarby. Martwił się o nią, to chyba oczywiste.
- Prawy. - Mruknął mechanicznie, otwierając opakowanie z maścią. Nabrał nieco na palec i przytknął go do stawu na dłoni Eilis. Smarował, masując lekko, delikatnie, ale sprawnie. Wydawał się przy tym nieobecny. Myślami błądził gdzieś, najprawdopodobniej wokoło ich wcześniejszego tematu. Obudziły go jej słowa. Chwilowo popatrzył się na nią otępiały, nie do końca wiedząc co do niego powiedziała. A potem uśmiechnął się.
- Niestety. Chcę pomagać wielu ludziom - mruknął. Sięgnął po drugą jej dłoń i uniósł ją delikatnie, by przytknąć jej wierzch do swoich ust. - Ale dziękuję. Bardzo mi pochlebiają te słowa - dodał. Czy ją podrywał? Sam chyba nie był pewien. Choć nie był osobą, która mogłaby śmiało myśleć o romansie ze swoją pacjentką, także on potrafił być niezwykle przyciągający, zachęcający. Szkoda, że najczęściej zauważały to jego najstarsze pacjentki.
- Pogrozić mogę. - Odparł. Uśmiechnął się z rozbawieniem. Doprawdy, nawet rozmowa na tak niecodzienne, a przy tym głupkowate tematy szła im tak prosto, tak dobrze. Te wszystkie lata, wszystkie rozmowy, wszystkie wspólnie wypite herbaty - wszystko to wytworzyło między nimi specyficzną więź, która również była bardzo ważnym elementem leczenia. Bo po co leczyć się u kogoś, komu się nie ufa, bądź nie lubi?
- Nie odpowiem Ci na to pytanie. Po pierwsze zbyt mnie nimi zawstydzasz, po drugie nie znam na nie odpowiedzi. - Odpowiedział, zerkając na nią z uśmiechem. Nie umiał reagować na komplementy. Sam zawsze dawał ich wiele, jednak osobiście otrzymywał ich niewiele i zazwyczaj od pacjentów, których udało mu się wyleczyć. Zawsze wtedy czuł się zakłopotany, zawsze wtedy nie wiedział jak powinien zareagować. Teraz nie było inaczej.
- No więc maść - zdecydował, kiwając głową. Z torby wyjął co potrzeba i odłożył w losowe miejsce. Zbliżył się do łóżka Eilis, usiadł na nim i sięgnął po opakowanie z maścią, które obracał kilkukrotnie w palcach. Te zetknęły się z zakrętką, gdy chciał ją już otworzyć, lecz wtedy zadała mu pytanie. Pytanie kompletnie zaskakujące. Pytanie, którego się nie spodziewał, lecz które wywołało u niego przyjemne uczucie ciepła. Czy chcesz do mnie dołączyć? Same te słowa były dla niego wyróżnieniem.
- Oczywiście - odparł bez namysłu, pozwalając jej mówić dalej. Obserwował jak wzdycha na myśl o tym, że mogłaby wynaleźć lek na swoją chorobę, przyczyniając się tym samym do rozwoju medycyny, ratując inne osoby, które chorowały na to samo. Jakże znajome było mu to uczucie. On również marzył o wynalezieniu leku. Leku na chorobę jego matki. Ale w przeciwieństwie do Eilis - on się poddał. Bał się, że skrzywdzi matkę podając jej eksperymentalne eliksiry. Przypomniawszy sobie o tym, ściągnął brwi i utkwił poważny wzrok w jakimś punkcie.
- Zamierzasz sprawdzać eliksiry na sobie? - Zadał pytanie, choć dobrze znał odpowiedź. Spojrzał na nią z niepokojem, nieświadomie ściskając jej dłoń nieco mocniej. Lecz raczej nie na tyle, by ją to bolało. - A co jeśli coś Ci się stanie? Jeżeli zrobisz sobie krzywdę i nie będę w stanie Ci pomóc? - Mruknął. Bał się. Sama myśl o tym go przerażała i nie potrafił pozbyć się tego uczucia za żadne skarby. Martwił się o nią, to chyba oczywiste.
- Prawy. - Mruknął mechanicznie, otwierając opakowanie z maścią. Nabrał nieco na palec i przytknął go do stawu na dłoni Eilis. Smarował, masując lekko, delikatnie, ale sprawnie. Wydawał się przy tym nieobecny. Myślami błądził gdzieś, najprawdopodobniej wokoło ich wcześniejszego tematu. Obudziły go jej słowa. Chwilowo popatrzył się na nią otępiały, nie do końca wiedząc co do niego powiedziała. A potem uśmiechnął się.
- Niestety. Chcę pomagać wielu ludziom - mruknął. Sięgnął po drugą jej dłoń i uniósł ją delikatnie, by przytknąć jej wierzch do swoich ust. - Ale dziękuję. Bardzo mi pochlebiają te słowa - dodał. Czy ją podrywał? Sam chyba nie był pewien. Choć nie był osobą, która mogłaby śmiało myśleć o romansie ze swoją pacjentką, także on potrafił być niezwykle przyciągający, zachęcający. Szkoda, że najczęściej zauważały to jego najstarsze pacjentki.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Poprawiłam kręcone kosmyki włosów i zrobiłam szybkiego warkocza. Nie mogłam znieść tego nieładu na swojej głowie. Czasami widziałeś mnie w gorszym stanie, ale jak każda kobieta chciałam być zawsze piękna, niezależne od sytuacji. Zaśmiałam się cichutko.
- Wiesz, ciągle pamiętam ten dzień, jak przyszłam po wyniki, kto dostał się na staż. Ludzie się dziwnie patrzyli jak cię przytulałam, może szukali jakiegoś skandalu – to było równo trzy lata temu, gdy przerażona stałam na korytarzu na piątym piętrze, przetrzepywałam listę z nazwiskami. Zobaczyłam Sykes Eilis, zaczęłam skakać jak szalona, a gdy zobaczyłam cię wychodzącego z sali, szybko wskoczyłam w twoje ramiona, szepcząc, że się dostałam. To jedno z moich najbardziej szczęśliwych wspomnień. Wiedziałeś?
- Masz zbyt łagodne przysposobienie, żebym traktowała twoje groźby na poważnie – powiedziałam potulnie. Może po prostu nigdy nie widziałam twojej groźnej miny, wszak wypełniałam wszystkie twoje zalecenia. Nawet bałam się pomyśleć, jak moja choroba by się rozwijała bez twojej pomocy. Poddawałam się każdej twojej prośbie.
- Alan, naprawdę mówię poważnie, chciałabym założyć taką grupę badawczą, nie wyobrażam sobie jej bez ciebie – z komplementów gładko przechodzę do konkretów. Może byłam zbyt ambitna, jeszcze nie wiedziałam jak to ma wyglądać, ale chciałam pozyskać grupę ludzi z pasją, z werwą, a przede wszystkim takich, którzy nie powiedzą mi, że oszalałam. Czy kobieta powinna siedzieć tylko w domu? Nie widziałam siebie liczącej tylko dni i czas do powrotu męża. Czy to źle? Czy to źle, że miałam swoje ambicje? Obserwowałam jak wyjmujesz coś z torby. Przyszło mi nawet na myśli, że wolałabym być nieprzytomna. Nie czułabym takiego zapachu i skrępowania twoim dotykiem.
- Och, Alan, to będzie dla mnie takie wyróżnienie – uniosłabym teraz dłonie do ust ze wzruszenia, ale nie mogłam, bo już zajmowałeś się nadgarstkami, próbując pozbawić bólu. Wiedziałam, że osiągniemy wiele. Nie wolno było się poddawać. Nigdy nie zaakceptuje swojej choroby. Zabierała mi ona wszystko, co kocham. A co jeśli mogłabym znów wrócić do skrzypiec?
- Dlaczego od razu jesteś tak pesymistyczny? – szepczę oskarżająco. Oczywiście, że na początku będę próbować na ja sobie. Nie wiem, czy Szpital zgodzi się na patronat, ale skąd miałabym inaczej zorganizować pacjentów? Co życie przyniesie… Spróbuję sobie z tym poradzić. A co jeśli za dwa miesiące poznam kogoś i stwierdzę, że to wszystko jest bezsensu?
- Zawsze mi pomożesz, ratowałeś mnie z gorszych opresji – dodaję, mówiąc dokładnie o dzisiejszej sytuacji. Czy jest coś gorszego niż brak możliwości samodzielnego posmarowania swojego ciała? Albo pisania? Albo wzięcia małego dziecka na ręce bez obaw, że może się je opuścić? Wyciągam posłusznie dłoń, przymykając oczy na jego dotyk. Nie wiem, czy powinnam mówić, że jest magiczny? Ból powoli odchodzi w zapomnienie, a ja po krótkich masażu mogę w końcu ruszać prawą dłonią. Prostowałam i zginałam palce, kręciłam kółka nadgarstkiem.
- Co zrobiłabym bez ciebie? – szepczę znów dziękczynnie. Na pewno zrobię ci babeczki jak się tylko lepiej poczuje. – Czy naprawdę stworzysz ze mną grupę badawczą? Alan, chcę to zatrzymać – dodaję smutno, podając drugą dłoń. Czuję się jak kaleka. Nie mogę nic zrobić, a wysmarowanie każdego stawu zajmie dużo czasu. Dlaczego nie wpadliśmy na to wcześniej? Pewnie nie miałam tyle odwagi. Powinnam już dawno wziąć życie w swoje ręce, ale nie chce tego robić bez ciebie. Wplątuje cię w coś tak ryzykownego, a zarazem w grupę, która może odmienić całkowicie twoje życie. Jak myślisz, dasz radę? Będziesz moim towarzyszem? Chcę, aby zapamiętano nasze nazwiska. Chcę odwdzięczyć się i uczynić cię najlepszym uzdrowicielem w Londynie? A może na świecie? Jeśli tylko znajdziemy sposób na zminimalizowanie skutków Dotyku Meduzy, och, będę najszczęśliwszą kobietą na ziemi.
- Wiesz, ciągle pamiętam ten dzień, jak przyszłam po wyniki, kto dostał się na staż. Ludzie się dziwnie patrzyli jak cię przytulałam, może szukali jakiegoś skandalu – to było równo trzy lata temu, gdy przerażona stałam na korytarzu na piątym piętrze, przetrzepywałam listę z nazwiskami. Zobaczyłam Sykes Eilis, zaczęłam skakać jak szalona, a gdy zobaczyłam cię wychodzącego z sali, szybko wskoczyłam w twoje ramiona, szepcząc, że się dostałam. To jedno z moich najbardziej szczęśliwych wspomnień. Wiedziałeś?
- Masz zbyt łagodne przysposobienie, żebym traktowała twoje groźby na poważnie – powiedziałam potulnie. Może po prostu nigdy nie widziałam twojej groźnej miny, wszak wypełniałam wszystkie twoje zalecenia. Nawet bałam się pomyśleć, jak moja choroba by się rozwijała bez twojej pomocy. Poddawałam się każdej twojej prośbie.
- Alan, naprawdę mówię poważnie, chciałabym założyć taką grupę badawczą, nie wyobrażam sobie jej bez ciebie – z komplementów gładko przechodzę do konkretów. Może byłam zbyt ambitna, jeszcze nie wiedziałam jak to ma wyglądać, ale chciałam pozyskać grupę ludzi z pasją, z werwą, a przede wszystkim takich, którzy nie powiedzą mi, że oszalałam. Czy kobieta powinna siedzieć tylko w domu? Nie widziałam siebie liczącej tylko dni i czas do powrotu męża. Czy to źle? Czy to źle, że miałam swoje ambicje? Obserwowałam jak wyjmujesz coś z torby. Przyszło mi nawet na myśli, że wolałabym być nieprzytomna. Nie czułabym takiego zapachu i skrępowania twoim dotykiem.
- Och, Alan, to będzie dla mnie takie wyróżnienie – uniosłabym teraz dłonie do ust ze wzruszenia, ale nie mogłam, bo już zajmowałeś się nadgarstkami, próbując pozbawić bólu. Wiedziałam, że osiągniemy wiele. Nie wolno było się poddawać. Nigdy nie zaakceptuje swojej choroby. Zabierała mi ona wszystko, co kocham. A co jeśli mogłabym znów wrócić do skrzypiec?
- Dlaczego od razu jesteś tak pesymistyczny? – szepczę oskarżająco. Oczywiście, że na początku będę próbować na ja sobie. Nie wiem, czy Szpital zgodzi się na patronat, ale skąd miałabym inaczej zorganizować pacjentów? Co życie przyniesie… Spróbuję sobie z tym poradzić. A co jeśli za dwa miesiące poznam kogoś i stwierdzę, że to wszystko jest bezsensu?
- Zawsze mi pomożesz, ratowałeś mnie z gorszych opresji – dodaję, mówiąc dokładnie o dzisiejszej sytuacji. Czy jest coś gorszego niż brak możliwości samodzielnego posmarowania swojego ciała? Albo pisania? Albo wzięcia małego dziecka na ręce bez obaw, że może się je opuścić? Wyciągam posłusznie dłoń, przymykając oczy na jego dotyk. Nie wiem, czy powinnam mówić, że jest magiczny? Ból powoli odchodzi w zapomnienie, a ja po krótkich masażu mogę w końcu ruszać prawą dłonią. Prostowałam i zginałam palce, kręciłam kółka nadgarstkiem.
- Co zrobiłabym bez ciebie? – szepczę znów dziękczynnie. Na pewno zrobię ci babeczki jak się tylko lepiej poczuje. – Czy naprawdę stworzysz ze mną grupę badawczą? Alan, chcę to zatrzymać – dodaję smutno, podając drugą dłoń. Czuję się jak kaleka. Nie mogę nic zrobić, a wysmarowanie każdego stawu zajmie dużo czasu. Dlaczego nie wpadliśmy na to wcześniej? Pewnie nie miałam tyle odwagi. Powinnam już dawno wziąć życie w swoje ręce, ale nie chce tego robić bez ciebie. Wplątuje cię w coś tak ryzykownego, a zarazem w grupę, która może odmienić całkowicie twoje życie. Jak myślisz, dasz radę? Będziesz moim towarzyszem? Chcę, aby zapamiętano nasze nazwiska. Chcę odwdzięczyć się i uczynić cię najlepszym uzdrowicielem w Londynie? A może na świecie? Jeśli tylko znajdziemy sposób na zminimalizowanie skutków Dotyku Meduzy, och, będę najszczęśliwszą kobietą na ziemi.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Również go pamiętam. - Uśmiechnął się na samo wspomnienie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego jak wiele szczegółów z tamtego dnia ciągle tkwiło w jego pamięci. Sam nie wiedział czemu tak było. - Po cichu kibicowałem Ci i byłem wielce ucieszony, gdy zobaczyłem listy. - Po tym jak Eilis dostała się na staż, podjął starania o to, aby to właśnie ona została jego nowym alchemikiem. Tak się złożyło, że w tamtym czasie jego obecny partner zaczął zawodzić, a więc z chęcią zamienił go na swoją uroczą pacjentkę. Musiał przyznać, że jak do tej pory był zadowolony z tej współpracy i uważał, że podjął wtedy dobrą decyzję. Znali się, a więc współpraca szła im lepiej niżeli miałby dostać alchemika, którego nie znał. Mógł ją mieć na oku i reagować jeżeli widział, że jej stan się pogarszał. Widział wiele plusów tego, że mogli pracować razem.
- Łagodne? Na Merlina, chyba muszę popracować nad nieco twardszym wizerunkiem samego siebie. Uwierzysz lub nie, ale w Hogwarcie byłem okropnym rozrabiaką. Często wdawałem się w bójki. - Roześmiał się cicho na samo wspomnienie. Czasem miał wrażenie, że niektórzy profesorowie byli bliscy osiwienia przez niego. Całe szczęście już w trakcie nauki w Hogwarcie zaczął wyrastać z tej psotnej części swojej osobowości. Teraz ta ukazywała się bardzo rzadko. Eilis raczej nie miała okazji zobaczyć go w tym wydaniu. I tak chyba było lepiej.
- To dla mnie wielkie wyróżnienie, ale Eilis... - zaczął niepewnie. Ostatecznie westchnął, nie bardzo wiedząc co powinien jej powiedzieć. To było nagłe, to było niespodziewane. Owszem, czasami wspominała już o tym, że chciałaby wynaleźć lek na swoją chorobę. Wcale jej się nie dziwił, wszak sam kiedyś marzył o wynalezieniu lekarstwa na dolegliwość swojej matki. On jednak poddał się bardzo szybko, a właściwie to nawet nie wziął się za to na poważnie. Jej plany i marzenia zawstydzały go, dotkliwie przypominając o tym jak wielkim tchórzem był. I jak beznadziejnym synem.
- Po prostu boję się, Eilis. To chyba oczywiste. - Odparł, wzdychając ciężko. Wbił wzrok w skórę na jej dłoniach, nie przerywając tego swoistego masażu, który w rzeczywistości był po prostu smarowaniem jej stawów maścią. Starał się być delikatny, ale i stanowczy jednocześnie. Chyba mu to wychodziło. Twarz pokazywała maksymalne skupienie, a on sam uparcie zastanawiał się nad tym co mówiła. Oczywiście, że jej pomoże. Nie musiała nawet o to pytać. Jednak obawy go nie opuszczały. Co jeżeli coś pójdzie nie tak a on nie da rady jej uratować? Wzdrygnął się na samą myśl.
- Nie wiem, oj nie wiem co byś zrobiła beze mnie - odparł już nieco pogodniej, unosząc wzrok i spoglądając na nią z uśmiechem. Łagodność... Był tak łagodną i dobrą osobą, a wszystko to odbijało się na jego twarzy, w jego spojrzeniu, uśmiechu. Teraz usta wyginały się w uśmieszku rozbawienia. Kończył smarować kostki w jej drugiej dłoni. - Oczywiście, że Ci pomogę. Ale pod warunkiem, że będziesz ostrożna. Nie darowałbym sobie gdyby coś się stało, a ja nie byłbym w stanie Ci pomóc. - Spojrzał na nią znów. Skończył smarować jej dłoń.
- No. To dłonie mamy z głowy. Co jeszcze, łokcie? Czy chcesz wziąć ogrzewającą kąpiel? - Spytał, z żalem wypuszczając jej dłoń z uścisku. Choć nigdy nie myślał o niej w ten romantyczny sposób, on także był facetem. Samotnym facetem, któremu przyjemność sprawiał dotyk miękkiej, kobiecej skóry.
- Łagodne? Na Merlina, chyba muszę popracować nad nieco twardszym wizerunkiem samego siebie. Uwierzysz lub nie, ale w Hogwarcie byłem okropnym rozrabiaką. Często wdawałem się w bójki. - Roześmiał się cicho na samo wspomnienie. Czasem miał wrażenie, że niektórzy profesorowie byli bliscy osiwienia przez niego. Całe szczęście już w trakcie nauki w Hogwarcie zaczął wyrastać z tej psotnej części swojej osobowości. Teraz ta ukazywała się bardzo rzadko. Eilis raczej nie miała okazji zobaczyć go w tym wydaniu. I tak chyba było lepiej.
- To dla mnie wielkie wyróżnienie, ale Eilis... - zaczął niepewnie. Ostatecznie westchnął, nie bardzo wiedząc co powinien jej powiedzieć. To było nagłe, to było niespodziewane. Owszem, czasami wspominała już o tym, że chciałaby wynaleźć lek na swoją chorobę. Wcale jej się nie dziwił, wszak sam kiedyś marzył o wynalezieniu lekarstwa na dolegliwość swojej matki. On jednak poddał się bardzo szybko, a właściwie to nawet nie wziął się za to na poważnie. Jej plany i marzenia zawstydzały go, dotkliwie przypominając o tym jak wielkim tchórzem był. I jak beznadziejnym synem.
- Po prostu boję się, Eilis. To chyba oczywiste. - Odparł, wzdychając ciężko. Wbił wzrok w skórę na jej dłoniach, nie przerywając tego swoistego masażu, który w rzeczywistości był po prostu smarowaniem jej stawów maścią. Starał się być delikatny, ale i stanowczy jednocześnie. Chyba mu to wychodziło. Twarz pokazywała maksymalne skupienie, a on sam uparcie zastanawiał się nad tym co mówiła. Oczywiście, że jej pomoże. Nie musiała nawet o to pytać. Jednak obawy go nie opuszczały. Co jeżeli coś pójdzie nie tak a on nie da rady jej uratować? Wzdrygnął się na samą myśl.
- Nie wiem, oj nie wiem co byś zrobiła beze mnie - odparł już nieco pogodniej, unosząc wzrok i spoglądając na nią z uśmiechem. Łagodność... Był tak łagodną i dobrą osobą, a wszystko to odbijało się na jego twarzy, w jego spojrzeniu, uśmiechu. Teraz usta wyginały się w uśmieszku rozbawienia. Kończył smarować kostki w jej drugiej dłoni. - Oczywiście, że Ci pomogę. Ale pod warunkiem, że będziesz ostrożna. Nie darowałbym sobie gdyby coś się stało, a ja nie byłbym w stanie Ci pomóc. - Spojrzał na nią znów. Skończył smarować jej dłoń.
- No. To dłonie mamy z głowy. Co jeszcze, łokcie? Czy chcesz wziąć ogrzewającą kąpiel? - Spytał, z żalem wypuszczając jej dłoń z uścisku. Choć nigdy nie myślał o niej w ten romantyczny sposób, on także był facetem. Samotnym facetem, któremu przyjemność sprawiał dotyk miękkiej, kobiecej skóry.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Na początku myślałam, że to kiepski żart, ale potem wszyscy mówili mi, że te listy są prawdziwe. Nie wyobrażam sobie pracy na innym oddziale, a ty? – pytam, a ten mur wstydu powoli się rozkrusza na drobny pył pomiędzy nami. Trudno mi czasami cię odgrozić od łatki przyjaciela, którą przyczepiłam już dawno temu. Zawstydzona swoim półnagim ciałem, sytuacją, w której nie mogłam ci nawet podać herbaty czy poczęstować wypiekami. Nie takiej gościnności mnie uczono. Zaśmiałam się cichutko, wyobrażając sobie ciebie jako rozrabiakę.
- Nie wierzę, opowiedz mi coś, tak na dobranoc – nie chcę mówić, że gdyby ktoś mnie spytał, czy byłbyś w stanie kogoś zaatakować, to pokręciłabym głową i szybko zaprzeczyła. Nie wątpiłabym, że potrafiłbyś kogoś obronić, ale nie widziałam cię jako agresora. Może zbyt często czułam twoje dobre serce? Jesteś takim cudownym człowiekiem. Nie wiem, czy ta maść ma też działa odprężające, ale opadłam na poduszki, a fala snu w końcu powoli nadchodzi. Nie spałam już tyle czasu, gdy ból rządził moim ciałem i nie mogłam się nawet ruszyć. Czułam się ciężarem dla wszystkich wokół. Jaki był ze mnie pracownik, ciocia, przyjaciółka, kiedy byłam przywiązana wręcz do łóżka?
- O mnie się boisz? Przecież wiesz, że wygram z chorobą! – mówię to jakbym była na haju, ale w moich oczach pojawiają się łzy. A co jeśli nie uda mi się? Może i miałam silny charakter, ale moje ciało jak na zawołanie odmawiało posłuszeństwa. Smutek ze strachem wypełnił moje serce, a łzy próbowałam zatuszować, zamykając oczy. Morfeusz pragnął zabrać mnie w swe ramiona, ale ciągle myślałam o tym, że kiedyś, być może za szybko, zamienię się w posąg, tracąc swoje uczucia, marzenia i pragnienia. Kogo chciałam oszukać? Ciebie, siebie? Może moją mamę najbardziej. Moje życie skończyło się wtedy, gdy skrzypce nie wydały już z siebie żadnego dźwięku. Zaciskam wargi, szybciej oddycham i przecież czuję, że żyje. Serce bije jak szalone, oddech porywa do tańca kosmyki włosów. Uśmiecham się nieco wymuszenie, zdając sobie sprawę, że Alan jest prawdopodobnie jedyną osobą, która tak agresywnie i zaborczo trzyma mnie przy życiu. Czy to nie on bardziej walczy o moje stawy niż ja? Chcę wynaleźć lek na chorobę, a sama zajeżdżam swój organizm pracując od czwartej rano do dwudziestej drugiej. Czy nie powinnam mu tego powiedzieć?
- Jesteś moim największym skarbem – przyznaję rację, majacząc już cichutko pod nosem. Sen szarpie za moje ramiona, ledwo z tym walczę. Wolno zamykam i otwieram powieki, kiedy całkowicie zapominam o bólu. Kręcę głową, odkładając dłonie na kołdrę.
- Opowiedz mi coś, przytul mnie – mamroczę dalej, już przez sen. I nie wiem, czy jesteś dalej przy mnie, czy kładziesz się obok tak jak kiedyś i pilnujesz moich snów. Nic już nie wiem, chcę tylko wypocząć, odetchnąć i zapomnieć, że za jakiś czas mogę już nigdy nie poczuć dotyku, a Meduza zbierze swoje krwawe żniwo.
zt
- Nie wierzę, opowiedz mi coś, tak na dobranoc – nie chcę mówić, że gdyby ktoś mnie spytał, czy byłbyś w stanie kogoś zaatakować, to pokręciłabym głową i szybko zaprzeczyła. Nie wątpiłabym, że potrafiłbyś kogoś obronić, ale nie widziałam cię jako agresora. Może zbyt często czułam twoje dobre serce? Jesteś takim cudownym człowiekiem. Nie wiem, czy ta maść ma też działa odprężające, ale opadłam na poduszki, a fala snu w końcu powoli nadchodzi. Nie spałam już tyle czasu, gdy ból rządził moim ciałem i nie mogłam się nawet ruszyć. Czułam się ciężarem dla wszystkich wokół. Jaki był ze mnie pracownik, ciocia, przyjaciółka, kiedy byłam przywiązana wręcz do łóżka?
- O mnie się boisz? Przecież wiesz, że wygram z chorobą! – mówię to jakbym była na haju, ale w moich oczach pojawiają się łzy. A co jeśli nie uda mi się? Może i miałam silny charakter, ale moje ciało jak na zawołanie odmawiało posłuszeństwa. Smutek ze strachem wypełnił moje serce, a łzy próbowałam zatuszować, zamykając oczy. Morfeusz pragnął zabrać mnie w swe ramiona, ale ciągle myślałam o tym, że kiedyś, być może za szybko, zamienię się w posąg, tracąc swoje uczucia, marzenia i pragnienia. Kogo chciałam oszukać? Ciebie, siebie? Może moją mamę najbardziej. Moje życie skończyło się wtedy, gdy skrzypce nie wydały już z siebie żadnego dźwięku. Zaciskam wargi, szybciej oddycham i przecież czuję, że żyje. Serce bije jak szalone, oddech porywa do tańca kosmyki włosów. Uśmiecham się nieco wymuszenie, zdając sobie sprawę, że Alan jest prawdopodobnie jedyną osobą, która tak agresywnie i zaborczo trzyma mnie przy życiu. Czy to nie on bardziej walczy o moje stawy niż ja? Chcę wynaleźć lek na chorobę, a sama zajeżdżam swój organizm pracując od czwartej rano do dwudziestej drugiej. Czy nie powinnam mu tego powiedzieć?
- Jesteś moim największym skarbem – przyznaję rację, majacząc już cichutko pod nosem. Sen szarpie za moje ramiona, ledwo z tym walczę. Wolno zamykam i otwieram powieki, kiedy całkowicie zapominam o bólu. Kręcę głową, odkładając dłonie na kołdrę.
- Opowiedz mi coś, przytul mnie – mamroczę dalej, już przez sen. I nie wiem, czy jesteś dalej przy mnie, czy kładziesz się obok tak jak kiedyś i pilnujesz moich snów. Nic już nie wiem, chcę tylko wypocząć, odetchnąć i zapomnieć, że za jakiś czas mogę już nigdy nie poczuć dotyku, a Meduza zbierze swoje krwawe żniwo.
zt
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pokój Eilis
Szybka odpowiedź