Jadalnia
AutorWiadomość
Jadalnia
Przeznaczona zarówno do podejmowania dużej liczby gości, jak i kameralnych posiłków rodzeństwa Nott. Pomieszczenie jest dość obszerne, a stół magicznie poszerza się, gdy zachodzi taka potrzeba. Okna wychodzą na maleńki ogród znajdujący się za domem.
Then I’d trade all my tomorrows for just one yesterday.
Beatrice Nott
Zawód : opiekunka jednorożców
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Przyrzekam na kobiety stałość niewzruszoną,
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|wybierz, który dzień września Ci pasuje
Kiedy zbiegała lekko po schodach, praktycznie nie było jej słychać. Dama przecież zawsze musiała poruszać się bezszelestnie. Miękkie pantofelki nie wydawały żadnego dźwięku w zetknięciu z drewnianą podłogą i zdradzał ją jedynie cichy szelest błękitnej (jak zwykle!) sukni. W holu znalazła moment, by zerknąć w wielkie kryształowe lustro i upewnić się, że jasne loki układają się w odpowiedni sposób. Była blada jak zwykle, ale jej usta zdobił szeroki uśmiech. Cieszyła się jak dziecko, niecierpliwie wyczekując wizyty panienki Bulstrode. Tak dawno jej nie widziała! Maire z pewnością nie będzie zaskoczona tą bladością. - pomyślała, jak często wykazując się w myślach czarnym humorem. Przyjaciółka cierpiąca na tą samą przypadłość doskonale wiedziała, że zdrowo wyglądające cera nigdy nie jest, nie była i nie będzie ich udziałem. Śmiejąc się cicho, potrząsnęła głową i ruszyła dalej, w kierunku jadalni. W pomieszczeniu czekał na nią skrzat, który właśnie zakończył nakrywanie do stołu. Przygotowano dwa miejsca, pozostawiając to u szczytu stołu wolne, na wypadek, gdyby pan domu jednak się pojawił i zechciał zaszczycić młode damy swoją obecnością. Choć mówiąc szczerze, Bea nie liczyła na to szczególnie. Bastian miał ostatnio zbyt dużo na głowie.
Kiwnęła potakująco głową, delegując skrzata do drzwi, by przyprowadził gościa, gdy tylko pojawi się na progu. Przed odejściem, skrzat poinformował ją jeszcze, że przed godziną dostarczono list z Sheerwood. Bea uniosła lekko brwi, zdziwiona i poprosiła o kopertę: była zaadresowana do Bastiana i do niej. Sprawa więc tyczyła w jakiś sposób ich obojga... Zaintrygowana przez moment obracała w palcach przesyłkę, ale zaraz odłożyła ją na szafkę, słysząc z korytarza człapanie skrzata i cichy szelest materiału. List i tak musiał poczekać na Bastę, a ona nie miała już więcej czasu, na zamartwianie się nestorem i jego wymysłami. Nie dziś!
- Maire! - nieco drżąco wypowiedziała imię przyjaciółki, czując bolesny skurcz w sercu na jej widok. Szybko pokonała dzielącą je odległość i objęła ją mocno, nie bacząc w tym momencie na jakiekolwiek zasady etykiety. - Jak dobrze Cię widzieć. - mruknęła gdzieś na wysokości jej ranienia, boleśnie odczuwając w tym momencie dzielącą je różnicę wzrostu. Musiała lekko wspiąć się na palce, by nie zniknąć przy wyższej towarzyszce. Nie wypuszczała jej jednak z objęć nawet na moment.
Kiedy zbiegała lekko po schodach, praktycznie nie było jej słychać. Dama przecież zawsze musiała poruszać się bezszelestnie. Miękkie pantofelki nie wydawały żadnego dźwięku w zetknięciu z drewnianą podłogą i zdradzał ją jedynie cichy szelest błękitnej (jak zwykle!) sukni. W holu znalazła moment, by zerknąć w wielkie kryształowe lustro i upewnić się, że jasne loki układają się w odpowiedni sposób. Była blada jak zwykle, ale jej usta zdobił szeroki uśmiech. Cieszyła się jak dziecko, niecierpliwie wyczekując wizyty panienki Bulstrode. Tak dawno jej nie widziała! Maire z pewnością nie będzie zaskoczona tą bladością. - pomyślała, jak często wykazując się w myślach czarnym humorem. Przyjaciółka cierpiąca na tą samą przypadłość doskonale wiedziała, że zdrowo wyglądające cera nigdy nie jest, nie była i nie będzie ich udziałem. Śmiejąc się cicho, potrząsnęła głową i ruszyła dalej, w kierunku jadalni. W pomieszczeniu czekał na nią skrzat, który właśnie zakończył nakrywanie do stołu. Przygotowano dwa miejsca, pozostawiając to u szczytu stołu wolne, na wypadek, gdyby pan domu jednak się pojawił i zechciał zaszczycić młode damy swoją obecnością. Choć mówiąc szczerze, Bea nie liczyła na to szczególnie. Bastian miał ostatnio zbyt dużo na głowie.
Kiwnęła potakująco głową, delegując skrzata do drzwi, by przyprowadził gościa, gdy tylko pojawi się na progu. Przed odejściem, skrzat poinformował ją jeszcze, że przed godziną dostarczono list z Sheerwood. Bea uniosła lekko brwi, zdziwiona i poprosiła o kopertę: była zaadresowana do Bastiana i do niej. Sprawa więc tyczyła w jakiś sposób ich obojga... Zaintrygowana przez moment obracała w palcach przesyłkę, ale zaraz odłożyła ją na szafkę, słysząc z korytarza człapanie skrzata i cichy szelest materiału. List i tak musiał poczekać na Bastę, a ona nie miała już więcej czasu, na zamartwianie się nestorem i jego wymysłami. Nie dziś!
- Maire! - nieco drżąco wypowiedziała imię przyjaciółki, czując bolesny skurcz w sercu na jej widok. Szybko pokonała dzielącą je odległość i objęła ją mocno, nie bacząc w tym momencie na jakiekolwiek zasady etykiety. - Jak dobrze Cię widzieć. - mruknęła gdzieś na wysokości jej ranienia, boleśnie odczuwając w tym momencie dzielącą je różnicę wzrostu. Musiała lekko wspiąć się na palce, by nie zniknąć przy wyższej towarzyszce. Nie wypuszczała jej jednak z objęć nawet na moment.
Then I’d trade all my tomorrows for just one yesterday.
Beatrice Nott
Zawód : opiekunka jednorożców
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Przyrzekam na kobiety stałość niewzruszoną,
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
8 września
Od ponad dwudziestu czterech godzin Maire była zaręczona. Mimo upływu czasu nie była w stanie oderwać myśli od ostatnich wydarzeń, które zapadły jej w pamięć tak mocno, że pamiętała każdy zawijas Alfredowych liter zapisanych w romantycznym liście. A może to dlatego, że czytała go później w domu, kiedy już się rozstali wieczorem, raz po raz, ucząc się go na pamięć. To też było jakieś wyjaśnienie. Jak dotąd nie miała okazji, żeby z kimkolwiek o tym porozmawiać. To znaczy, informacja o zaręczynach powoli (no, może nie tak do końca powoli) już się rozchodziła, ale nie chodziło o to. Nie chodziło o gratulacje, o powtarzanie, że Alfred Parkinson to wspaniała partia i z pewnością będzie szczęśliwa mogąc zostać jego żoną. O ile brak bratniej duszy zwykle nie doskwierał Maire tak bardziej - w końcu wśród rodów szlachetnej krwi wielką uwagę przykładano do umiejętności tłumienia w sobie uczuć i przemyśleń - tak tym razem niemożność zwierzenia się komukolwiek wydawała się być wręcz bolesna. Tak samo jak myśl, że jedyna osoba, której mogłaby, chciałaby się zwierzyć, nie utrzymywała z nią kontaktu od paru lat. Maire nie była już pewna, co tak naprawdę oddaliło ją z Beatrice. Wszystko zaczęło się psuć chyba po tragicznej śmierci Notta, Bea zdystansowała się i uciekła do jednorożców. Maire nie umiała jej pocieszyć. Teraz, czując słodki smak miłości na ustach i gorzki posmak śmierci na języku rozumiała choć trochę swoją przyjaciółkę. Może dlatego zdecydowała się do niej napisać. Zastanawiała się, czy Beatrice nie uzna jej za egoistkę, która chce jedynie się wyżalić, ale ich przyjaźń była zbyt cenna, zbyt mocna kiedyś, zbyt długa, by Maire przejmowała się czymś takim. Nie raz zapominały przecież o zasadach dobrego wychowania, śmiejąc się zbyt głośno albo zdradzając sobie zbyt wiele sekretów. Czy oddaliły się tak bardzo, by teraz miało się to zmienić? Maire miała nadzieję, że nie. Nie chciała, żeby ta relacja stała się kolejną z wielu wciśniętych w sztywne ramy szlacheckich zwyczajów.
Drżała, stojąc przed drzwiami do domu Notta. Nie zdążyła nawet przemyśleć, co powinna powiedzieć na początku, kiedy domowy skrzat umożliwił jej wejście. Fioletowa sukienka nie gryzła się ze szmaragdem zaręczynowego pierścionka, ale minęło tak niewiele czasu od kiedy Alfred jej go założył, że Bulstrode miała wrażenie, że jego zieleń aż kłuje w oczy.
Słysząc swoje imię odwróciła się natychmiast, a jej twarz rozjaśnił niemal dziecięcy uśmiech, którego wystudiowana maska szlachcianki nie była w stanie przysłonić. Nie przejmowała się niestosownością uścisku, kiedy przytulała przyjaciółkę, która zdąża się zmienić przez te parę lat. Obie urosły, bez wątpienia, ale Bea stała się... bardziej kobieca? Nie miała szans na razie się jej przyjrzeć. - Ciebie również, Beatrice. - szepnęła z równym przejęciem, nie mając bynajmniej zamiaru uwalniać się z uścisku przyjaciółki. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo mi cię brakowało. Czułam się taka samotna... - wyznała jeszcze ciszej gdzieś ponad głową blondynki. Dobrze, że nie było Bastiana, a skrzat się ulotnił. Bez wątpienia nie uniknęły by komentarzy o emocjonalnych kobietach.
Od ponad dwudziestu czterech godzin Maire była zaręczona. Mimo upływu czasu nie była w stanie oderwać myśli od ostatnich wydarzeń, które zapadły jej w pamięć tak mocno, że pamiętała każdy zawijas Alfredowych liter zapisanych w romantycznym liście. A może to dlatego, że czytała go później w domu, kiedy już się rozstali wieczorem, raz po raz, ucząc się go na pamięć. To też było jakieś wyjaśnienie. Jak dotąd nie miała okazji, żeby z kimkolwiek o tym porozmawiać. To znaczy, informacja o zaręczynach powoli (no, może nie tak do końca powoli) już się rozchodziła, ale nie chodziło o to. Nie chodziło o gratulacje, o powtarzanie, że Alfred Parkinson to wspaniała partia i z pewnością będzie szczęśliwa mogąc zostać jego żoną. O ile brak bratniej duszy zwykle nie doskwierał Maire tak bardziej - w końcu wśród rodów szlachetnej krwi wielką uwagę przykładano do umiejętności tłumienia w sobie uczuć i przemyśleń - tak tym razem niemożność zwierzenia się komukolwiek wydawała się być wręcz bolesna. Tak samo jak myśl, że jedyna osoba, której mogłaby, chciałaby się zwierzyć, nie utrzymywała z nią kontaktu od paru lat. Maire nie była już pewna, co tak naprawdę oddaliło ją z Beatrice. Wszystko zaczęło się psuć chyba po tragicznej śmierci Notta, Bea zdystansowała się i uciekła do jednorożców. Maire nie umiała jej pocieszyć. Teraz, czując słodki smak miłości na ustach i gorzki posmak śmierci na języku rozumiała choć trochę swoją przyjaciółkę. Może dlatego zdecydowała się do niej napisać. Zastanawiała się, czy Beatrice nie uzna jej za egoistkę, która chce jedynie się wyżalić, ale ich przyjaźń była zbyt cenna, zbyt mocna kiedyś, zbyt długa, by Maire przejmowała się czymś takim. Nie raz zapominały przecież o zasadach dobrego wychowania, śmiejąc się zbyt głośno albo zdradzając sobie zbyt wiele sekretów. Czy oddaliły się tak bardzo, by teraz miało się to zmienić? Maire miała nadzieję, że nie. Nie chciała, żeby ta relacja stała się kolejną z wielu wciśniętych w sztywne ramy szlacheckich zwyczajów.
Drżała, stojąc przed drzwiami do domu Notta. Nie zdążyła nawet przemyśleć, co powinna powiedzieć na początku, kiedy domowy skrzat umożliwił jej wejście. Fioletowa sukienka nie gryzła się ze szmaragdem zaręczynowego pierścionka, ale minęło tak niewiele czasu od kiedy Alfred jej go założył, że Bulstrode miała wrażenie, że jego zieleń aż kłuje w oczy.
Słysząc swoje imię odwróciła się natychmiast, a jej twarz rozjaśnił niemal dziecięcy uśmiech, którego wystudiowana maska szlachcianki nie była w stanie przysłonić. Nie przejmowała się niestosownością uścisku, kiedy przytulała przyjaciółkę, która zdąża się zmienić przez te parę lat. Obie urosły, bez wątpienia, ale Bea stała się... bardziej kobieca? Nie miała szans na razie się jej przyjrzeć. - Ciebie również, Beatrice. - szepnęła z równym przejęciem, nie mając bynajmniej zamiaru uwalniać się z uścisku przyjaciółki. - Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo mi cię brakowało. Czułam się taka samotna... - wyznała jeszcze ciszej gdzieś ponad głową blondynki. Dobrze, że nie było Bastiana, a skrzat się ulotnił. Bez wątpienia nie uniknęły by komentarzy o emocjonalnych kobietach.
Maire Parkinson
Zawód : Służby Administracyjne Wizengamotu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
And I know that I can survive
I'll walk through fire to save my life
I'll walk through fire to save my life
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wystarczyło przymknąć na moment powieki i mocniej wcisnąć policzek w miękki materiał jej szaty, by na chwilę zapomnieć, że minęło tyle długich lat. Lat wypełnionych zarówno cierpieniem jak i słodką satysfakcją czerpaną z kolejnych sukcesów naukowych. Beatrice uwielbiała swoją pracę! Kochała nad życie swoje jednorożce i każdą chwilę spędzoną w rezerwacie. Jednak gdyby tylko miała okazję, bez wahania wymieniłaby wszystkie te ciężko przepracowane lata (każde zapisane słowo i każdą poczynioną obserwację, każdą łzę i kroplę krwi) na życie Tobiasa. Gdyby nie jego tragiczna śmierć, nigdy nie uciekłaby do rezerwatu. Nie zerwałaby kontaktu z Maire i tak wieloma innymi osobami, które były jej bliskie. Miałaby teraz męża, a jeśli los okazałby się łaskawy (los nigdy nie jest dla nas łaskawy, słodka Beatrice) może nawet dziecko. Miałaby wszystko to o czym żadna z nich nigdy nie marzyła, ale czego obie zapragnęły - lub wkrótce zapragną.
To była jednak tylko chwila słodkiego zapomnienia. Zaraz potem panna Nott uchyliła powieki, by roziskrzonymi oczyma przebiec po twarzy przyjaciółki. Bulstrode wyglądała dobrze i na tyle zdrowo, na ile mogła dzieląc z Nottówną przekleństwo Serpentyny. Im dłużej Bea się przyglądała, tym szerszy uśmiech wkradał się podstępem na jej usta. Rzadko kiedy tak jawnie i bezwstydnie obnosiła się ze swoimi uczuciami - ale przy Maire mogła sobie pozwolić na rzadki luksus szczerości.
- Proszę, nie mów dalej. - szepnęła z przejęciem, ujmując jej dłonie w swoje. - Serce mi pęka na myśl, że zostawiłam Cię na tak długo... Przepraszam, Maire. Nie powinnam była. Ale wtedy nie umiałam inaczej, a później bałam się, że nie zechcesz mi wybaczyć. - jej uśmiech zbladł, oczy spoważniały na moment. Mocniej zacisnęła palce na jej szczupłych dłoniach.
- Tym bardziej się cieszę, że do mnie napisałaś. - dodała szybko, znów pogodniejąc. Panna Bulstrode wspaniałomyślnie wyciągnęła do niej rękę po latach milczenia i Beatrice zamierzała przyjąć ją z wdzięcznością. Zwłaszcza, że niebawem będzie potrzebować ramienia, na którym przyjdzie jej się wypłakać. Ale to jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz... List od nestora dopiero czekał na otwarcie.
Pod palcami, Beatrice wyczuła coś nietypowego. Pierścionek! W jakże newralgicznym miejscu. Jej brwi uniosły się lekko do góry, gdy jedną dłoń przyjaciółki puściła, a tą drugą z pierścionkiem uniosła do góry.
- Czy to jest to co myślę? - spytała cicho, trochę niepewnie. Uważnie obserwowała reakcję Maire, nie wiedząc do końca czego się spodziewać. Przecież ona nigdy nie chciała wychodzić za mąż! Czyżby i ją zmuszono..?
To była jednak tylko chwila słodkiego zapomnienia. Zaraz potem panna Nott uchyliła powieki, by roziskrzonymi oczyma przebiec po twarzy przyjaciółki. Bulstrode wyglądała dobrze i na tyle zdrowo, na ile mogła dzieląc z Nottówną przekleństwo Serpentyny. Im dłużej Bea się przyglądała, tym szerszy uśmiech wkradał się podstępem na jej usta. Rzadko kiedy tak jawnie i bezwstydnie obnosiła się ze swoimi uczuciami - ale przy Maire mogła sobie pozwolić na rzadki luksus szczerości.
- Proszę, nie mów dalej. - szepnęła z przejęciem, ujmując jej dłonie w swoje. - Serce mi pęka na myśl, że zostawiłam Cię na tak długo... Przepraszam, Maire. Nie powinnam była. Ale wtedy nie umiałam inaczej, a później bałam się, że nie zechcesz mi wybaczyć. - jej uśmiech zbladł, oczy spoważniały na moment. Mocniej zacisnęła palce na jej szczupłych dłoniach.
- Tym bardziej się cieszę, że do mnie napisałaś. - dodała szybko, znów pogodniejąc. Panna Bulstrode wspaniałomyślnie wyciągnęła do niej rękę po latach milczenia i Beatrice zamierzała przyjąć ją z wdzięcznością. Zwłaszcza, że niebawem będzie potrzebować ramienia, na którym przyjdzie jej się wypłakać. Ale to jeszcze nie dziś, jeszcze nie teraz... List od nestora dopiero czekał na otwarcie.
Pod palcami, Beatrice wyczuła coś nietypowego. Pierścionek! W jakże newralgicznym miejscu. Jej brwi uniosły się lekko do góry, gdy jedną dłoń przyjaciółki puściła, a tą drugą z pierścionkiem uniosła do góry.
- Czy to jest to co myślę? - spytała cicho, trochę niepewnie. Uważnie obserwowała reakcję Maire, nie wiedząc do końca czego się spodziewać. Przecież ona nigdy nie chciała wychodzić za mąż! Czyżby i ją zmuszono..?
Then I’d trade all my tomorrows for just one yesterday.
Beatrice Nott
Zawód : opiekunka jednorożców
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Przyrzekam na kobiety stałość niewzruszoną,
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Trudno powiedzieć, jak potoczyłoby się ich życie, gdyby nie śmierć Tobiasa. Żaden czarodziej nie odkrył, jak przywrócić życie zmarłemu i choć wiele osób pragnęłoby znaleźć eliksir życia, nie było możliwości by przywrócić ukochanego Beatrice. Wystarczyło jedno zaklęcie, by kogoś zabić, ale cała magiczna wiedza nie mogła tego odwrócić. Nie było już jednak sensu zadręczać się co by było gdyby. Czas leczy rany - to banał, ale nie było innego wyjścia, jak tylko pozwolić sobie ochłonąć, choć częściowo pogodzić się ze stratą i żyć dalej. Cóż, łatwo było mówić, a przecież Maire wciąż pamiętała tragiczną śmierć swojej matki. Tak długo na początku znajomości była chłodna dla Beatrice, która swoją (ich) chorobą przypominała o zakrwawionym łóżku i dwóch martwych ciałach. Ale zawsze wychodziła z założenia, że do wszystkiego można się przyzwyczaić. Do niezrozumienia, do bliskości śmierci, do szlacheckich obowiązków, do testrali i krwawego kaszlu. Co wcale nie umniejsza bólu.
Dziewczęta uśmiechały się do siebie, a Bulstrode zauważała zmiany, jakie znaczyły się na twarzy przyjaciółki. Serce ściskała myśl, że tak wiele czasu upłynęło, ale nie było sensu zamartwiać się tym, kiedy już udało im się znów spotkać. Postanowiła sobie solennie, że pozwoli już tak nierozważnie na utratę tej przyjaźni.
- Kochana... nie masz najmniejszego powodu się obwiniać. - zauważyła jedynie, chcąc uciąć temat ewentualnej winy. Bez wątpienia Nottówna odsunęła się po ciężkich przejściach, ale obowiązkiem przyjaciółki było trwać przy niej pomimo trudnych chwil. Obie nie były niewinne, obie też nie zawiniły w pełni - nie było najmniejszego sensu rozpamiętywać tamtych chwil, przypominających nie tylko o tak długim braku kontaktu, ale też o tym, co go spowodowało.
Chciała jeszcze raz zaznaczyć, jak bardzo było to dla niej ważne i że również się cieszy, ale uprzedził ją gest Beatrice. Na moment przestała oddychać, kiedy blondynka unosiła dłoń przyozdobioną pierścionkiem. Sprawa była jeszcze zbyt świeża, zbyt emocjonalna (w końcu to dlatego Maire przełamała konwenanse i napisała do swojej powierniczki), by Bulstrode nie poczuła przejęcia. Momentalnie jej policzki zdradliwie się zarumieniły, a serce przyspieszyło. Nie spodziewała się, że temat tak szybko się pojawi, ale Beatrice - kochana Beatrice! - zapewne poczuła drgnienie swojego czułego serca, od razu zauważając najbardziej zaprzątającą umysł przyjaciółki sprawę. Zupełnie jakby czytała jej w myślach.
- Zależy co myślisz. - odpowiedziała z przejęciem niewiele głośniej od dziewczyny. Bea miała być pierwszą osobą, której Maire zamierzała powiedzieć osobiście, co się wydarzyło i przełamanie się nie było łatwe. Tym bardziej, że wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż planowały, a nawet zupełnie inaczej, niż im wmawiano. W rodach czystej krwi mało kto oszukiwał dziewczęta, że wyjdą za mąż z miłości, że będą szczęśliwe. Podkreślano znaczenie nazwiska, herbu, rodową godność, obowiązek, ale nawet jeśli ktoś wspominał o uczuciu, życie zwykle weryfikowało bajki. Niewielu z młodego pokolenia pochwalić mogło się kochającymi rodzicami, dla których małżeństwo było czymś więcej niż utrzymaniem się na salonach i w drzewie genealogicznym. Maire również nie była pewna, czy jej rodzice naprawdę się kochali, czy byli po prostu przyzwyczajeni do myśli o swoim zaplanowanym małżeństwie. Z jednej strony był więc szlachecki wzorzec (a może antywzorzec?), a drugiej dziewczęce obietnice, że po wieki wieków nienawidzić będą mężczyzn i umkną od małżeństwa. A teraz okazywało się, że istnieje też zupełnie możliwość. Bulstrode, choć nigdy jawnie tego nie przyznała, nie potrafiła kiedyś zrozumieć tego niespodziewanego uczucia Beatrice do swojego kuzyna, początkowo czuła się niemal zdradzona. W tym momencie jednak... może bała się podświadomie, że nie łączyła je jedynie choroba? Może obie były przeklęte, może nigdy nie było żadnej z nich pisane szczęśliwe życie? Zaczynała nagle wątpić w swoją fortunę, jej wzrok stawał się wystraszony. Zupełnie nie wyglądała jak panienka, która zamiast narzuconego narzeczonego dostała w od losu w prezencie wspaniałego mężczyznę, który dla jej zgody terroryzował cały dział Ministerstwa i klęczał na twardej posadzce pomimo rodowej dumy.
Dziewczęta uśmiechały się do siebie, a Bulstrode zauważała zmiany, jakie znaczyły się na twarzy przyjaciółki. Serce ściskała myśl, że tak wiele czasu upłynęło, ale nie było sensu zamartwiać się tym, kiedy już udało im się znów spotkać. Postanowiła sobie solennie, że pozwoli już tak nierozważnie na utratę tej przyjaźni.
- Kochana... nie masz najmniejszego powodu się obwiniać. - zauważyła jedynie, chcąc uciąć temat ewentualnej winy. Bez wątpienia Nottówna odsunęła się po ciężkich przejściach, ale obowiązkiem przyjaciółki było trwać przy niej pomimo trudnych chwil. Obie nie były niewinne, obie też nie zawiniły w pełni - nie było najmniejszego sensu rozpamiętywać tamtych chwil, przypominających nie tylko o tak długim braku kontaktu, ale też o tym, co go spowodowało.
Chciała jeszcze raz zaznaczyć, jak bardzo było to dla niej ważne i że również się cieszy, ale uprzedził ją gest Beatrice. Na moment przestała oddychać, kiedy blondynka unosiła dłoń przyozdobioną pierścionkiem. Sprawa była jeszcze zbyt świeża, zbyt emocjonalna (w końcu to dlatego Maire przełamała konwenanse i napisała do swojej powierniczki), by Bulstrode nie poczuła przejęcia. Momentalnie jej policzki zdradliwie się zarumieniły, a serce przyspieszyło. Nie spodziewała się, że temat tak szybko się pojawi, ale Beatrice - kochana Beatrice! - zapewne poczuła drgnienie swojego czułego serca, od razu zauważając najbardziej zaprzątającą umysł przyjaciółki sprawę. Zupełnie jakby czytała jej w myślach.
- Zależy co myślisz. - odpowiedziała z przejęciem niewiele głośniej od dziewczyny. Bea miała być pierwszą osobą, której Maire zamierzała powiedzieć osobiście, co się wydarzyło i przełamanie się nie było łatwe. Tym bardziej, że wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż planowały, a nawet zupełnie inaczej, niż im wmawiano. W rodach czystej krwi mało kto oszukiwał dziewczęta, że wyjdą za mąż z miłości, że będą szczęśliwe. Podkreślano znaczenie nazwiska, herbu, rodową godność, obowiązek, ale nawet jeśli ktoś wspominał o uczuciu, życie zwykle weryfikowało bajki. Niewielu z młodego pokolenia pochwalić mogło się kochającymi rodzicami, dla których małżeństwo było czymś więcej niż utrzymaniem się na salonach i w drzewie genealogicznym. Maire również nie była pewna, czy jej rodzice naprawdę się kochali, czy byli po prostu przyzwyczajeni do myśli o swoim zaplanowanym małżeństwie. Z jednej strony był więc szlachecki wzorzec (a może antywzorzec?), a drugiej dziewczęce obietnice, że po wieki wieków nienawidzić będą mężczyzn i umkną od małżeństwa. A teraz okazywało się, że istnieje też zupełnie możliwość. Bulstrode, choć nigdy jawnie tego nie przyznała, nie potrafiła kiedyś zrozumieć tego niespodziewanego uczucia Beatrice do swojego kuzyna, początkowo czuła się niemal zdradzona. W tym momencie jednak... może bała się podświadomie, że nie łączyła je jedynie choroba? Może obie były przeklęte, może nigdy nie było żadnej z nich pisane szczęśliwe życie? Zaczynała nagle wątpić w swoją fortunę, jej wzrok stawał się wystraszony. Zupełnie nie wyglądała jak panienka, która zamiast narzuconego narzeczonego dostała w od losu w prezencie wspaniałego mężczyznę, który dla jej zgody terroryzował cały dział Ministerstwa i klęczał na twardej posadzce pomimo rodowej dumy.
Maire Parkinson
Zawód : Służby Administracyjne Wizengamotu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
And I know that I can survive
I'll walk through fire to save my life
I'll walk through fire to save my life
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Poświęciła kilka dłuższych sekund na dokładne przyjrzenie się nowej biżuterii swojej towarzyszki. Złoto i szmaragd - klejnot rodowy bez wątpienia! Wciąż pięknie zachowany, ale wyraźnie wiekowy. Dwa, trzy pokolenia kobiet nosiły go już na swoich palcach? Beatrice całkiem nieźle znała się na biżuterii, miała ogromną słabość do błyskotek. Jednak jeszcze lepiej znała się na heraldyce, bo historia rodów prawdziwe czystej krwi była nieodłączną częścią jej edukacji w latach najmłodszych. Wszak to jej rodzina stała na straży spisu angielskich rodzin o nieposzlakowanej opinii. Bez trudu rozpoznała kolory i specyficzną estetykę pierścionka. Było to wyjątkowo proste - pewnie dlatego, że połowa jej krewnych nosiła podobne ozdoby. Jej własna matka miała piękny naszyjnik ze złota, pereł i szmaragdów, który obiecała przekazać córce w dniu ślubu (i choć było to istne arcydzieło, Beatrice miała nadzieje nigdy go nie otrzymać). Wykonano go w podobnym stylu co pierścionek zdobiący palec panny Bulstrode.
- Myślę, że wkrótce możemy zostać kuzynkami. - odpowiedziała cicho, siląc się na neutralny ton. Jej oczy uniosły się na twarz Maire, studiując jej mimikę z jeszcze większą uwagą niż przed chwilą kunsztowne wykonanie pierścionka zaręczynowego. Przyjaciółka z każdą chwilą zdawała się być coraz bardziej niepewna i choć Bea usiłowała zapanować na wyrazem swojej twarzy to niepokój odbił się również na jej obliczu.
- Chodź. - zachęciła ją miękkim tonem i delikatnie poprowadziła w stronę stołu. Usadziła Maire na wygodnym krześle i sama zaraz usiadła obok. Z kryształowej karafki nalała wody do dwóch szklanek i podsunęła jedną w stronę przyjaciółki. - Opowiedz mi wszystko, najdroższa. - poprosiła uśmiechając się ciepło, znów ujmując jej dłoń w uspokajającym geście. - Najlepiej zaczynając od tego kim jest ten kto wsunął ten pierścionek na Twój palec. - dodała, w myślach już od dłuższej chwili przeglądając sylwetki wszystkich swoich kuzynów i wujów z rodu Parkinsonów, którzy mogli pokusić się o schwytanie tej pięknej istoty w swoje sidła.
Martwiła się przy tym, oczywiście! Dawno temu zwątpiła w miłość jako taką. Tragedia tygodniowego narzeczeństwa odarła ją z tej odrobiny romantyzmu, która uchowała się jakoś w jej pełnym chłodnej logiki umyśle. Małżeństwo zaś kojarzyła jedynie z interesami rodziny. Było dla niej nie tylko utratą wolności, ale również pośrednim zagrożeniem życia i zdrowia. Czyż nie jest obowiązkiem żony rodzić dzieci? Do tego na pewno żadna z nich nie była stworzona. I właśnie z tego powodu niecały tydzień temu zerwano jej wstępne zaręczyny z Leonardem. Póki co pozostawała wolna od rodowych zobowiązań, ale na jak długo..? Bała się, że Maire zaręczono wbrew jej woli. Że była nieszczęśliwa i przestraszona. Po tych wszystkich przejściach, które miała za sobą Beatrice była nieco zgorzkniała. Nie wierzyła więc, że przyjaciółka mogła pokochać swego wybranka. Zwyczajnie odrzucała prawdziwość tak pięknych historii, wkładała je wszystkie między bajki. I choć życzyła swojej powierniczce wszystkiego co najlepsze, nie spodziewała się usłyszeć dobrych wieści.
- Myślę, że wkrótce możemy zostać kuzynkami. - odpowiedziała cicho, siląc się na neutralny ton. Jej oczy uniosły się na twarz Maire, studiując jej mimikę z jeszcze większą uwagą niż przed chwilą kunsztowne wykonanie pierścionka zaręczynowego. Przyjaciółka z każdą chwilą zdawała się być coraz bardziej niepewna i choć Bea usiłowała zapanować na wyrazem swojej twarzy to niepokój odbił się również na jej obliczu.
- Chodź. - zachęciła ją miękkim tonem i delikatnie poprowadziła w stronę stołu. Usadziła Maire na wygodnym krześle i sama zaraz usiadła obok. Z kryształowej karafki nalała wody do dwóch szklanek i podsunęła jedną w stronę przyjaciółki. - Opowiedz mi wszystko, najdroższa. - poprosiła uśmiechając się ciepło, znów ujmując jej dłoń w uspokajającym geście. - Najlepiej zaczynając od tego kim jest ten kto wsunął ten pierścionek na Twój palec. - dodała, w myślach już od dłuższej chwili przeglądając sylwetki wszystkich swoich kuzynów i wujów z rodu Parkinsonów, którzy mogli pokusić się o schwytanie tej pięknej istoty w swoje sidła.
Martwiła się przy tym, oczywiście! Dawno temu zwątpiła w miłość jako taką. Tragedia tygodniowego narzeczeństwa odarła ją z tej odrobiny romantyzmu, która uchowała się jakoś w jej pełnym chłodnej logiki umyśle. Małżeństwo zaś kojarzyła jedynie z interesami rodziny. Było dla niej nie tylko utratą wolności, ale również pośrednim zagrożeniem życia i zdrowia. Czyż nie jest obowiązkiem żony rodzić dzieci? Do tego na pewno żadna z nich nie była stworzona. I właśnie z tego powodu niecały tydzień temu zerwano jej wstępne zaręczyny z Leonardem. Póki co pozostawała wolna od rodowych zobowiązań, ale na jak długo..? Bała się, że Maire zaręczono wbrew jej woli. Że była nieszczęśliwa i przestraszona. Po tych wszystkich przejściach, które miała za sobą Beatrice była nieco zgorzkniała. Nie wierzyła więc, że przyjaciółka mogła pokochać swego wybranka. Zwyczajnie odrzucała prawdziwość tak pięknych historii, wkładała je wszystkie między bajki. I choć życzyła swojej powierniczce wszystkiego co najlepsze, nie spodziewała się usłyszeć dobrych wieści.
Then I’d trade all my tomorrows for just one yesterday.
Beatrice Nott
Zawód : opiekunka jednorożców
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Przyrzekam na kobiety stałość niewzruszoną,
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
nienawidzić ród męski, nigdy nie być żoną.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Choć każdy szlachetnie urodzony musiał zapoznać się z historią szlachetnych rodów (w szczególności swojego oraz jemu najbliższych), to wiedza zdobyta przez Maire w dzieciństwie nie była tak rozległa jak Beatrice. Blondynka w ciągu krótkiej chwili ocenić mogła, jakie nazwisko zastąpić ma w przyszłości Bulstrode, budząc tym samym cichy podziw u przyjaciółki. Przynajmniej część tajemnicy została odkryta, a cudowna Bea potrafiła zachowywać spokój i nie naciskać na wystarczająco zestresowaną Maire, która pokiwała lekko głową na potwierdzenie. Sama przecież rzuciła pierwszy okruszek, wspominając enigmatycznie w swoim liście, że nie będą potrzebowały wstawiennictwa ciotek Beatrice, by mogła zwiedzić rezerwat. Nie wątpiła w to, że Alfred, mogąc wreszcie oficjalnie zaprosić ją do swojej posiadłości, umożliwi jej także spacer wśród jednorożców. Zawsze pragnęła to zrobić, a teraz miała okazję... którą należało szybko wykorzystać.
Niemal automatycznie podążyła za przyjaciółką i usiadła na jednym z wygodnych krzeseł, oplatając smukłymi palcami szklankę. Przez moment wpatrywała się w wodę, zastanawiając się, co właściwie powinna powiedzieć. Zabawne - szlachecki wzorzec aranżowanego małżeństwa tak mocno utkwiony był w jej świadomości, że wyznanie swoich uczuć wydawało się być wręcz gwałtem na zasadach kultury. Jak śmiała zakochać się w swoim przyszłym mężu? Miłość była niemalże abstrakcją, tematem tak rzadko poruszanym na salonach zdominowanych przez przyzwyczajenia i obowiązki, że trudno było się do niej przyznać.
- Alfred. - wyznała w końcu, kiedy otuchy dodała jej dłoń Beatrice. Po raz drugi od początku wizyty jej policzki zmieniły kolor. Tak bardzo potrzebowała się zwierzyć, ale nagle zabrakło jej słów. Nie wiedziała od czego zacząć. Czy mogła zdradzić, że spotyka się z nim od roku, ponad roku? Zerknęła na swoją towarzyszkę, jakby poszukując wsparcia, oczekując kolejnego pytania, które pozwoliłoby jej się otworzyć, ale dostrzegła w jej oczach zmartwienie. Pomimo ciepła rozjaśniającego twarz Beatrice, wyzierał z niej również smutek i obawa, której może nikt inny by nie zauważył, ale nie Maire. Niemalże się oburzyła, zdając sobie sprawę, jak blondynka myśli zapewne o całej tej sprawie i natychmiast poczuła potrzebę obronienia Alfreda, który bez wątpienia mylnie pojęty został jako intruz. - Och, Bea, to nie tak jak myślisz! - szepnęła pospiesznie, pochylając się lekko, jakby ktoś mógł podsłuchiwać ich rozmowę. Przyzwyczajenie ze szkolnych czasów. - To wszystko jest zupełnie inaczej, to jest takie... - usiłowała tłumaczyć, ale nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa. Pokręciła głową zbyt energicznie, jak na dobrze wychowaną szlachciankę, ściskając lekko dłoń Beatrice. Nie wiedziała, jak przekonać dziewczynę, jak krótko i jasno wyjaśnić jej, że nie musi się o nią obawiać. Nie w ten sposób, ten nieszczęśliwy, współczując jej narzuconego narzeczonego. Przysunęła się jeszcze bliżej, zbliżając usta do ucha przyjaciółki, jakby zdradzała jej jedną ze swoich największych tajemnic. - On przede mną uklęknął. - wyznała z uczuciem. Który z mężczyzn się na to decydował? Który ze szlachciców? Często narzeczeni spotykali się dopiero na ślubie zaaranżowanym w całości przez rodziców, więc osobiste zaręczyny, ba, takie zaręczyny...
Niemal automatycznie podążyła za przyjaciółką i usiadła na jednym z wygodnych krzeseł, oplatając smukłymi palcami szklankę. Przez moment wpatrywała się w wodę, zastanawiając się, co właściwie powinna powiedzieć. Zabawne - szlachecki wzorzec aranżowanego małżeństwa tak mocno utkwiony był w jej świadomości, że wyznanie swoich uczuć wydawało się być wręcz gwałtem na zasadach kultury. Jak śmiała zakochać się w swoim przyszłym mężu? Miłość była niemalże abstrakcją, tematem tak rzadko poruszanym na salonach zdominowanych przez przyzwyczajenia i obowiązki, że trudno było się do niej przyznać.
- Alfred. - wyznała w końcu, kiedy otuchy dodała jej dłoń Beatrice. Po raz drugi od początku wizyty jej policzki zmieniły kolor. Tak bardzo potrzebowała się zwierzyć, ale nagle zabrakło jej słów. Nie wiedziała od czego zacząć. Czy mogła zdradzić, że spotyka się z nim od roku, ponad roku? Zerknęła na swoją towarzyszkę, jakby poszukując wsparcia, oczekując kolejnego pytania, które pozwoliłoby jej się otworzyć, ale dostrzegła w jej oczach zmartwienie. Pomimo ciepła rozjaśniającego twarz Beatrice, wyzierał z niej również smutek i obawa, której może nikt inny by nie zauważył, ale nie Maire. Niemalże się oburzyła, zdając sobie sprawę, jak blondynka myśli zapewne o całej tej sprawie i natychmiast poczuła potrzebę obronienia Alfreda, który bez wątpienia mylnie pojęty został jako intruz. - Och, Bea, to nie tak jak myślisz! - szepnęła pospiesznie, pochylając się lekko, jakby ktoś mógł podsłuchiwać ich rozmowę. Przyzwyczajenie ze szkolnych czasów. - To wszystko jest zupełnie inaczej, to jest takie... - usiłowała tłumaczyć, ale nie potrafiła znaleźć odpowiedniego słowa. Pokręciła głową zbyt energicznie, jak na dobrze wychowaną szlachciankę, ściskając lekko dłoń Beatrice. Nie wiedziała, jak przekonać dziewczynę, jak krótko i jasno wyjaśnić jej, że nie musi się o nią obawiać. Nie w ten sposób, ten nieszczęśliwy, współczując jej narzuconego narzeczonego. Przysunęła się jeszcze bliżej, zbliżając usta do ucha przyjaciółki, jakby zdradzała jej jedną ze swoich największych tajemnic. - On przede mną uklęknął. - wyznała z uczuciem. Który z mężczyzn się na to decydował? Który ze szlachciców? Często narzeczeni spotykali się dopiero na ślubie zaaranżowanym w całości przez rodziców, więc osobiste zaręczyny, ba, takie zaręczyny...
Maire Parkinson
Zawód : Służby Administracyjne Wizengamotu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
And I know that I can survive
I'll walk through fire to save my life
I'll walk through fire to save my life
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jadalnia
Szybka odpowiedź