Salon
AutorWiadomość
Salon
Obszerne pomieszczenie urządzone w nieco staroindyjskim stylu. Cząstka Indii wyrwana z rodzinnego domu młodego Lovegooda i przeniesiona do Londynu.
Dom znajdował się z dala od wszelkich śladów społeczeństwa, ogrodzony z jednej strony lasem, a z drugiej niewielką rzeką Lee. Pasował mu taki klimat, chociaż w Indiach usytuowany był z daleka od jakiegokolwiek szemrzącego strumyka i to chyba było tym głównym powodem, przez który Aaron nie do końca czuł się w Londynie jak w swojej ojczyźnie. To miasto nadal było dla niego architektoniczną puszką, do której został poniekąd wsadzony siłą. Ale teraz, kiedy miał już te swoje dwadzieścia sześć lat na karku, nie było sensu marudzić jak małe dziecko.
Kiedy dotarli na tereny posiadłości, przez całą drogę jakoś dziwnie milcząc, jakby nagle ich przeszłość wcale ich ze sobą nie łączyła, Aaron poszedł przodem, by otworzyć jej drzwi i zapraszając ją w ten sposób do środka. Od razu owionął ją delikatny zapach kadzidełek i suszonych liści herbacianych, zupełnie różniący się od tego, który wędrował każdego dnia po herbaciarni.
- Wejdź - zaprosił ją nieco chrypliwym głosem, obciążonym całą tą sytuacją.
Skrzatka biegająca po domu jakby instynktownie wiedziała, co robić. Dlatego od razu w kuchni woda zabulgotała w czajniku, w łazience zaszeleściły ręczniki i zaszumiała woda. Deszcz doskwierał im przecież niemal do samego progu, więc najlepszym rozwiązaniem będzie albo natychmiastowe przebranie się w ciepłe rzeczy, albo po prostu wzięcie gorącej kąpieli.
Spojrzał na Bell i wskazał jej, by usiadła na kanapie w salonie.
- Zaraz wszystko przyniosę, odpocznij - polecił.
Zdjął tylko w korytarzu buty i marynarkę, po czym poszedł do łazienki, by zabrać z niej wszystkie potrzebne przybory, między innymi miskę z zimną wodą, ręczniki i drobne środki odkażające ranę. Z kuchni chwycił kawał zamrożonego mięsa, który na pewno przyniesie ulgę w obolałych policzkach. Miał nadzieję, że tamta kobieta nie złamała Bell nosa, bo... bo tak się składa, że Aaron jest łamagą z magii leczniczej. Aurelia nie wróciła ze swoich wielkich eskapad i w tym domu, oprócz bandaży i resztek maści leczniczych, jakie bliźniaczka Lovegooda tu zostawiła, co mogłoby zostać użyte w dobrej sprawie ratowania ludzkiego życia.
Przyniósł to wszystko do salonu i usiadł obok niej, badając wzrokiem jej twarz. Prawą dłonią, delikatnie, jakby bał się, że zaraz mu ucieknie, zawinął jej włosy za ucho.
- Jak się czujesz? - spytał niskim głosem. - Nos nie jest złamany? Jak próbowałem was rozdzielać, to uchwyciłem tylko jej pięść wymierzoną w twój prawy policzek.
Zamoczył miękki, czerwony ręcznik w zimnej wodzie i zaczął oczyszczać nim jej twarz. Nie wiedział, jak się ma do tego ustosunkować. Biła się z kobietą. No dobra. Desperacja? Zdenerwowanie?
I nagle coś go tknęło.
- Bell, czy ty... czy ty piłaś? - zmarszczył brwi, "smakując" nozdrzami powietrze.
Kiedy dotarli na tereny posiadłości, przez całą drogę jakoś dziwnie milcząc, jakby nagle ich przeszłość wcale ich ze sobą nie łączyła, Aaron poszedł przodem, by otworzyć jej drzwi i zapraszając ją w ten sposób do środka. Od razu owionął ją delikatny zapach kadzidełek i suszonych liści herbacianych, zupełnie różniący się od tego, który wędrował każdego dnia po herbaciarni.
- Wejdź - zaprosił ją nieco chrypliwym głosem, obciążonym całą tą sytuacją.
Skrzatka biegająca po domu jakby instynktownie wiedziała, co robić. Dlatego od razu w kuchni woda zabulgotała w czajniku, w łazience zaszeleściły ręczniki i zaszumiała woda. Deszcz doskwierał im przecież niemal do samego progu, więc najlepszym rozwiązaniem będzie albo natychmiastowe przebranie się w ciepłe rzeczy, albo po prostu wzięcie gorącej kąpieli.
Spojrzał na Bell i wskazał jej, by usiadła na kanapie w salonie.
- Zaraz wszystko przyniosę, odpocznij - polecił.
Zdjął tylko w korytarzu buty i marynarkę, po czym poszedł do łazienki, by zabrać z niej wszystkie potrzebne przybory, między innymi miskę z zimną wodą, ręczniki i drobne środki odkażające ranę. Z kuchni chwycił kawał zamrożonego mięsa, który na pewno przyniesie ulgę w obolałych policzkach. Miał nadzieję, że tamta kobieta nie złamała Bell nosa, bo... bo tak się składa, że Aaron jest łamagą z magii leczniczej. Aurelia nie wróciła ze swoich wielkich eskapad i w tym domu, oprócz bandaży i resztek maści leczniczych, jakie bliźniaczka Lovegooda tu zostawiła, co mogłoby zostać użyte w dobrej sprawie ratowania ludzkiego życia.
Przyniósł to wszystko do salonu i usiadł obok niej, badając wzrokiem jej twarz. Prawą dłonią, delikatnie, jakby bał się, że zaraz mu ucieknie, zawinął jej włosy za ucho.
- Jak się czujesz? - spytał niskim głosem. - Nos nie jest złamany? Jak próbowałem was rozdzielać, to uchwyciłem tylko jej pięść wymierzoną w twój prawy policzek.
Zamoczył miękki, czerwony ręcznik w zimnej wodzie i zaczął oczyszczać nim jej twarz. Nie wiedział, jak się ma do tego ustosunkować. Biła się z kobietą. No dobra. Desperacja? Zdenerwowanie?
I nagle coś go tknęło.
- Bell, czy ty... czy ty piłaś? - zmarszczył brwi, "smakując" nozdrzami powietrze.
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Droga zdawała się dłużyć w nieskończoność; zalana nawracającym poczuciem winy oraz w obliczu powolnego trzeźwienia nie wiedziałam jaki temat powinnam poruszyć. Żaden nie wydawał mi się dostatecznie dobry czy chociażby odpowiedni. Wszystko w gruncie rzeczy sprowadzało się do bójki, która niedawno miała miejsce. Do rzęsistych wyjaśnień, słów, które nic nie znaczą. Odczuwałam w związku z tym swoisty dyskomfort, który nie ulegał zmianie podczas powolnego spaceru. Z każdym krokiem coraz mocniej odczuwałam skutki awantury: policzki pulsowały żywym ogniem, w okolicach nosa czułam tępy ból. Twarz miałam nieco zaschniętą krwią i błotem, głównie lepiłam się cała od wilgoci spadającej z nieba w postaci kropel deszczu. Chłód przedostawał się do rozgrzanej od emocji skóry zwiastując możliwość rychłego przeziębienia; zdawałam się być zupełnie na tę kwestię obojętna. To były z kolei pozory, ponieważ w pewnym momencie moje ciało zaczęło drżeć z powodu ogarniającego go zimna. Poczułam niejako ulgę widząc dom Lovegooda, żeby następnie do niego wejść. Biło od niego przyjemne ciepło i przede wszystkim wspaniały zapach, który namawiał do pozostania na dłużej.
Niestety, nie mogłam tego zrobić.
- Dziękuję - powiedziałam ledwo słyszalnie, kiedy przekraczałam próg. Naturalnym odruchem było rozglądanie się wokół. Nie da się ukryć, że wnętrze skrywało w sobie wiele orientalnego potencjału; momentalnie zapragnęłam wyjechać jak najdalej od deszczowej Anglii. W miejsce, gdzie byłabym sama... czyli tak jak teraz, tylko w cieplejszej szerokości geograficznej.
Nie byłam pewna, czy siadanie na kanapie to dobry pomysł podczas gdy byłam cała mokra. Spojrzałam niepewnie na krzątającego się Aarona zastanawiając się co zrobić. Kiedy z kolei wrócił do salonu, nie miałam zbytniego wyjścia: musiałam usiąść, skoro uparł się, aby mnie opatrzeć. Starałam się to zrobić jak najmniej inwazyjnie.
- Dobrze. Jest tylko trochę poturbowany - wychrypiałam, wpatrując się w jego ręce. Z jednej strony czułam się bardzo nieswojo, z drugiej zaś pierwszy raz od kilkunastu lat ktoś się o mnie martwił. Albo udawał, że to robi. Obie opcje były lepsze od pierwotnej.
- Piłam - powiedziałam pewnym siebie tonem. Twardo, zdcydowanie, może nawet wyzywająco? Dopiero po kilku sekundach z moich ust wydobyło się ciche westchnięcie zmiękczające wydźwięk wypowiedzianego słowa. Jak dziecko, które odpuszcza kłótnię z rodzicem i ze zrezygnowaniem zgadza się na jego warunki.
Niestety, nie mogłam tego zrobić.
- Dziękuję - powiedziałam ledwo słyszalnie, kiedy przekraczałam próg. Naturalnym odruchem było rozglądanie się wokół. Nie da się ukryć, że wnętrze skrywało w sobie wiele orientalnego potencjału; momentalnie zapragnęłam wyjechać jak najdalej od deszczowej Anglii. W miejsce, gdzie byłabym sama... czyli tak jak teraz, tylko w cieplejszej szerokości geograficznej.
Nie byłam pewna, czy siadanie na kanapie to dobry pomysł podczas gdy byłam cała mokra. Spojrzałam niepewnie na krzątającego się Aarona zastanawiając się co zrobić. Kiedy z kolei wrócił do salonu, nie miałam zbytniego wyjścia: musiałam usiąść, skoro uparł się, aby mnie opatrzeć. Starałam się to zrobić jak najmniej inwazyjnie.
- Dobrze. Jest tylko trochę poturbowany - wychrypiałam, wpatrując się w jego ręce. Z jednej strony czułam się bardzo nieswojo, z drugiej zaś pierwszy raz od kilkunastu lat ktoś się o mnie martwił. Albo udawał, że to robi. Obie opcje były lepsze od pierwotnej.
- Piłam - powiedziałam pewnym siebie tonem. Twardo, zdcydowanie, może nawet wyzywająco? Dopiero po kilku sekundach z moich ust wydobyło się ciche westchnięcie zmiękczające wydźwięk wypowiedzianego słowa. Jak dziecko, które odpuszcza kłótnię z rodzicem i ze zrezygnowaniem zgadza się na jego warunki.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie wiedział, jak mógłby jej pomóc. Oh, oczywiście, że opatrzy jej rany i poda gorącą herbatę dla relaksu, ale... ona miała większy problem od tego, który był wypisany rankami i siniakami na jej twarzy. Widział to. W jej tonie głosu, w jej wzroku, który zdawał się go nie zauważać, w krótkich słowami cechujących się dziwną manierą mówiącą "odpowiedz tylko wtedy, gdy cię o to poproszą". Nawet bez błota i krwi na ubraniu (chłoszczyść wyszło!) wyglądała jak siedem nieszczęść. Dokładnie tak, jak Aurelia po każdym swoim powrocie do domu po kolejnej wielkiej eskapadzie na nieznany ląd. Zmęczona, mokra od deszczu i emocji, które wciąż kleiły się do jej ciała razem z potem, wiernym przyjacielem każdej przygody. W takich chwilach rodziło się w nim poczucie obowiązku, jakiś wewnętrzny przymus otoczenia ją opieką i troską, jakiej nie zaznała jeszcze godzinę temu.
Kobiety nie powinny się bić. Nawet, jeśli walczą ku dobru sprawy.
- Przytrzymaj to przy policzku - podał jej kawał mięsa zawinięty w ręcznik. Chłód był odczuwalny, ale nie sprawiał kolejnej fali bólu. - Opuchlizna szybciej zejdzie.
Ah, nie, przepraszam. Aaron znał się nieco na lecznictwie. Aurelia kiedyś uczyła go podstawowych działań związanych z udzieleniem komuś pomocy. Do obitej powierzchni ciała przykłada się coś zimnego, bo opuchlizna schodzi; rozcięty palec włóż pod zimną wodę, a potem obwiąż jałowym kawałkiem materiału; jak się poparzysz, to szybko polej to zimną wodą. Ot, kilka prostych zasad, a czasami ratowały życie.
- Niestety nie mam dziurawca w domu, a pewnie by się przydał... - kącik jego ust drgnął delikatnie, by unieść się w tym spazmie ku górze. Naczelny błazen króla się znalazł. Wziął głęboki wdech. Porzucił nadzieje o rozbawieniu jej wspomnieniem sprzed kilku lat. - Dlaczego piłaś?
Chyba nie powinien o to pytać. Nie powinien też rościć sobie praw do jakiejkolwiek głębszej rozmowy po kolejnych kilku latach rozłąki. Była jak motyl. Uwielbiał za nią biegać w dzieciństwie, śmiać się razem z nią z każdego swojego potknięcia, a potem... odlatywała, coraz to dalej i dalej. Przylatywała w towarzystwie krwi i bandaży, na chwilę, by spojrzeć w oczy, osuszyć skrzydła i polecieć dalej.
Zostań, Bell. Chociaż na chwilę dłużej.
Kobiety nie powinny się bić. Nawet, jeśli walczą ku dobru sprawy.
- Przytrzymaj to przy policzku - podał jej kawał mięsa zawinięty w ręcznik. Chłód był odczuwalny, ale nie sprawiał kolejnej fali bólu. - Opuchlizna szybciej zejdzie.
Ah, nie, przepraszam. Aaron znał się nieco na lecznictwie. Aurelia kiedyś uczyła go podstawowych działań związanych z udzieleniem komuś pomocy. Do obitej powierzchni ciała przykłada się coś zimnego, bo opuchlizna schodzi; rozcięty palec włóż pod zimną wodę, a potem obwiąż jałowym kawałkiem materiału; jak się poparzysz, to szybko polej to zimną wodą. Ot, kilka prostych zasad, a czasami ratowały życie.
- Niestety nie mam dziurawca w domu, a pewnie by się przydał... - kącik jego ust drgnął delikatnie, by unieść się w tym spazmie ku górze. Naczelny błazen króla się znalazł. Wziął głęboki wdech. Porzucił nadzieje o rozbawieniu jej wspomnieniem sprzed kilku lat. - Dlaczego piłaś?
Chyba nie powinien o to pytać. Nie powinien też rościć sobie praw do jakiejkolwiek głębszej rozmowy po kolejnych kilku latach rozłąki. Była jak motyl. Uwielbiał za nią biegać w dzieciństwie, śmiać się razem z nią z każdego swojego potknięcia, a potem... odlatywała, coraz to dalej i dalej. Przylatywała w towarzystwie krwi i bandaży, na chwilę, by spojrzeć w oczy, osuszyć skrzydła i polecieć dalej.
Zostań, Bell. Chociaż na chwilę dłużej.
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nikt nie mógł mi pomóc. Nikt nie miał takiej mocy, aby cofnąć się w czasie i oddać mi moje zgubione przed laty życie. Oddać matkę nienaznaczoną likantropią i normalnego ojca. To wszystko pozostawało poza sferą moich marzeń i nic z tym zrobić nie mogłam. Mogłam jedynie żyć lub umrzeć; nie wiedzieć czemu wybrałam to pierwsze. Śmierć za życia, też dobry temat. Prościej byłoby zginąć, zamknąć oczy na wieki i nie myśleć o tym, co było. Przeszłość została w tyle i tak powinno być; dlaczego zatem do niej wracam, dzień w dzień? Dlaczego się tym tak mocno zadręczam? Tkwiąc w bagnie trudno jest zrobić ten pierwszy krok w stronę wyjścia. Bałam się nieuchronnej zguby, która mogłaby wciągnąć mnie głębiej, co sprawiało, że wolałam wybrać zachowawczość. Przecież Ślizgoni są tchórzami, wszystko pasuje, prawda? Uciekam, a Aaron stał się bumerangiem wypuszczonym z rąk dawno temu. Teraz powrócił i... wszystko było inne. My byliśmy inni, borykaliśmy się z innymi problemami niż stłuczone kolano czy zniszczona ulubiona zabawka. Powrót nie był możliwy a to bolało najmocniej. Dokładnie w tej chwili, w której na nowo przyzwyczajał mnie do uczucia troski. Skuliłam się w sobie mocniej zupełnie jak spłoszone, dzikie zwierzę. Nie, to nie to, że nie ufałam... strach i niepewność zdominowały moją zdolność odczuwania.
Bez słowa trzymałam kawał zimnego mięsa, który powoli wbijał cienkie igiełki w moją skórę. Nie tylko tej na policzkach, ale również tą na dłoni. Ręcznik był niezłym izolatorem, dlatego nie mogłam grymasić; tak po prawdzie to chyba nie byłabym w stanie tak wykrzywić twarzy. A przynajmniej nie bez kolejnej fali rozdzierającej krzywdy.
- To prawda, dziurawiec jest niezastąpiony. Zawdzięczasz mu życie, powinieneś trzymać go w razie czego - powiedziałam. Z delikatnym rozbawieniem w głosie; każda podjęta próba uśmiechu kończyła się bólem, dlatego zaniechałam jej bardzo prędko. Wydawało się, że ta kwestia wciąż pozostanie najważniejszą, ale wtedy pojawiło się pytanie Aarona dźwięczące bezlitośnie w czaszce. Patrzyłam prosto w jego oczy, zupełnie, jakbym chciała w nich odczytać to, czy naprawdę chciał znać odpowiedź na to pytanie. Czy to zaspokoi jego żądzę ciekawości?
- To był... paskudny dzień. Naprawdę paskudny. Chciałam o nim zapomnieć - przyznałam. Spuszczając wzrok na dół bojąc się kolejnej fali pytań, na które najprawdopodobniej nie mogłabym udzielić odpowiedzi.
Bez słowa trzymałam kawał zimnego mięsa, który powoli wbijał cienkie igiełki w moją skórę. Nie tylko tej na policzkach, ale również tą na dłoni. Ręcznik był niezłym izolatorem, dlatego nie mogłam grymasić; tak po prawdzie to chyba nie byłabym w stanie tak wykrzywić twarzy. A przynajmniej nie bez kolejnej fali rozdzierającej krzywdy.
- To prawda, dziurawiec jest niezastąpiony. Zawdzięczasz mu życie, powinieneś trzymać go w razie czego - powiedziałam. Z delikatnym rozbawieniem w głosie; każda podjęta próba uśmiechu kończyła się bólem, dlatego zaniechałam jej bardzo prędko. Wydawało się, że ta kwestia wciąż pozostanie najważniejszą, ale wtedy pojawiło się pytanie Aarona dźwięczące bezlitośnie w czaszce. Patrzyłam prosto w jego oczy, zupełnie, jakbym chciała w nich odczytać to, czy naprawdę chciał znać odpowiedź na to pytanie. Czy to zaspokoi jego żądzę ciekawości?
- To był... paskudny dzień. Naprawdę paskudny. Chciałam o nim zapomnieć - przyznałam. Spuszczając wzrok na dół bojąc się kolejnej fali pytań, na które najprawdopodobniej nie mogłabym udzielić odpowiedzi.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Patrzył na jej twarz wciąż szukając punktów zaczepienia, wskazówek, które mogłyby naprowadzić go na źródło jej problemu... albo chociaż jego cząstkę. W tej chwili dałby sobie nawet rękę odkroić, żeby tylko móc jej jakoś pomóc, stanąć przed nią i osłonić przed kamieniami, które raniły nie tylko jej ciało, ale też i psychikę. Taka przecież była ludzka natura, prawda? Jeśli ktoś wiele dla ciebie znaczy, zwłaszcza, że spędziłeś z tą osobą prawie całe dzieciństwo i zdążyłeś w jakimś stopniu się do niej przywiązać, to budzi się w tobie poczucie obowiązku wobec niej. Obowiązku, który cechuje się troską i opieką nad tą osobą w trudnych chwilach.
Aaron doskonale wiedział, że takie chwile przeżywa teraz Bellona i nie miał zamiaru tak po prostu biernie ją obserwować. Z drugiej jednak strony nie mógł też jej pomóc, bo zwyczajnie nie wiedział, o co tak naprawdę chodziło. Paskudny dzień to zbyt ogólny opis problemu, by można było wyciągnąć z niego właściwe wnioski i podjąć odpowiednie kroki w celu wyeliminowania go z jej życiowego menu.
Było mu zimno i dygotał, chociaż starał się nie zwracać na to żadnej uwagi, cały jej zapas wykorzystując dla Bell.
- Następnym razem poważnie zastanowię się nad jego zakupem i uzupełnieniem domowych zapasów - odparł, chwytając w dłoń niewielki flakonik z maścią na siniaki, który jeszcze przed swoim wyjazdem zostawiła mu Aura. Wziął odrobinę biało-srebrnej mazi na palec i delikatnymi ruchami zaczął nakładać ją na ranki powstałe po pobiciu. Wzrokiem natrafił na jej dłoń, okaleczoną przez nadmierną przemoc, zwłaszcza tę doznaną. - Zaparzę herbaty i przyniosę ci ciepłe rzeczy, żebyś mogła się przebrać. Zaczekaj tutaj.
Czuł kłującą boleśnie niepewność, kiedy wstawał z kanapy. Spojrzał na nią jeszcze raz i rozpoczął swój maraton po domu. Pierwsza w kolejce była kuchni. Stuknął różdżką w czajnik, przygotował dwa kubki razem z odpowiednią mieszanką herbaty. W tym wypadku czerwona z imbirem spełni swój rozgrzewający obowiązek. W swojej sypialni przebrał się w suche rzeczy, po czym z szafy zabrał ciepły, zimowy sweter i gruby koc, a z pokoju Aurelii zabrał pierwszą lepszą cieplejszą sukienkę. Wrócił z tym ekwipunkiem do Bell i położył go obok niej na kanapie.
- Łazienka jest na wprost, jeśli chciałabyś z niej skorzystać. O ile wiem, przygotowana jest już kąpiel - patrzył na nią uważnie, nadal bawiąc się w detektywa szukającego odpowiedzi na jej problemy. - Próbuję ci jakoś pomóc, chociaż nie wiem, na ile moje starania są właściwe.
Aaron doskonale wiedział, że takie chwile przeżywa teraz Bellona i nie miał zamiaru tak po prostu biernie ją obserwować. Z drugiej jednak strony nie mógł też jej pomóc, bo zwyczajnie nie wiedział, o co tak naprawdę chodziło. Paskudny dzień to zbyt ogólny opis problemu, by można było wyciągnąć z niego właściwe wnioski i podjąć odpowiednie kroki w celu wyeliminowania go z jej życiowego menu.
Było mu zimno i dygotał, chociaż starał się nie zwracać na to żadnej uwagi, cały jej zapas wykorzystując dla Bell.
- Następnym razem poważnie zastanowię się nad jego zakupem i uzupełnieniem domowych zapasów - odparł, chwytając w dłoń niewielki flakonik z maścią na siniaki, który jeszcze przed swoim wyjazdem zostawiła mu Aura. Wziął odrobinę biało-srebrnej mazi na palec i delikatnymi ruchami zaczął nakładać ją na ranki powstałe po pobiciu. Wzrokiem natrafił na jej dłoń, okaleczoną przez nadmierną przemoc, zwłaszcza tę doznaną. - Zaparzę herbaty i przyniosę ci ciepłe rzeczy, żebyś mogła się przebrać. Zaczekaj tutaj.
Czuł kłującą boleśnie niepewność, kiedy wstawał z kanapy. Spojrzał na nią jeszcze raz i rozpoczął swój maraton po domu. Pierwsza w kolejce była kuchni. Stuknął różdżką w czajnik, przygotował dwa kubki razem z odpowiednią mieszanką herbaty. W tym wypadku czerwona z imbirem spełni swój rozgrzewający obowiązek. W swojej sypialni przebrał się w suche rzeczy, po czym z szafy zabrał ciepły, zimowy sweter i gruby koc, a z pokoju Aurelii zabrał pierwszą lepszą cieplejszą sukienkę. Wrócił z tym ekwipunkiem do Bell i położył go obok niej na kanapie.
- Łazienka jest na wprost, jeśli chciałabyś z niej skorzystać. O ile wiem, przygotowana jest już kąpiel - patrzył na nią uważnie, nadal bawiąc się w detektywa szukającego odpowiedzi na jej problemy. - Próbuję ci jakoś pomóc, chociaż nie wiem, na ile moje starania są właściwe.
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jego dotyk był... specyficzny. Z jednej strony wzrastała we mnie obawa spowodowana doświadczeniem, z drugiej z kolei był on miły i przynosił ukojenie. Znów drżałam, próbując sobie wmówić, że to tylko i wyłącznie sprawka chłodu oblepiającego moją skórę. Całe ciało. W tej konkretnej chwili pragnęłam więcej ciepła, a Aaron mi je stopniowo zapewniał, co trochę mnie zawstydzało. Gdyby nie czerwone od zimna i bijatyki policzki, z pewnością zauważyłby palące rumieńce wykwitające na powierzchni lica. Zupełnie nie rozumiałam dlaczego nagle doświadczyłam wzbudzenia tylu uczuć naraz. Krępowało mnie to i przerażało, ale nie mówiłam nic. Coś rozgrzewało mnie od środka i byłam temu po prostu wdzięczna. Tak jak mężczyźnie przede mną, który zajął się mną, a przecież wcale nie musiał. Wypadek z kuszą... to była tylko i wyłącznie moja wina. Mój błąd. Nie miał żadnego długu wdzięczności, nie u mnie.
Starałam się uśmiechnąć na jego słowa, bo wydawało mi się, że nie wymagają dodatkowego komentarza. Nie byłam chodzącą reklamą dziurawca, nikt mi za to nie płacił. Przełożyłam także mięso do drugiego policzka, nie chcąc, aby tamten pierwszy się odmroził, to było zupełnie niepotrzebne. Wystarczyło tego chłodu na dziś, prawda?
Skinęłam lekko głową słysząc plan działania na następne minuty.
- Tęskniłam za waszą herbatą przez te wszystkie lata - wyznałam w przypływie nieokreślonej ckliwości. Być może w ten sposób chciałam go upewnić, kiedy wstawał, że nie ucieknę stąd nagle przez okno: nie jestem przecież kotem. Bliżej było mi do psów, nawet, jeżeli nie udało mi się tego dowieść. Lojalności głównie. Gdzie minęły te wszystkie dni, które zmarnowaliśmy, Aaronie? Nie, co ja plotę! Dobrze się stało. Nie musiałeś się o mnie zamartwiać. Zakładam naiwnie, że martwiłbyś się.
Cierpliwie czekałam zastanawiając się, czy mu przypadkiem nie pomóc. Ból skutecznie mi uświadomił, że większy wysiłek fizyczny byłby bardzo niewskazany, dlatego niezmiennie siedziałam niewzruszona na swoim miejscu. Ponownie podjęłam próbę uśmiechu widząc arsenał, w który miałam się oblec. Najprawdopodobniej nie byłam na to wszystko gotowa. Rozsądek nakazał mi zabranie w dłonie te wszystkie rzeczy i powolne skierowanie się w kierunku łazienki. Dosłownie w połowie drogi zatrzymałam się i obróciłam w stronę Lovegooda. Jakbym chciała mu powiedzieć coś ważnego; chyba zrezygnowałam.
- I tak zrobiłeś dla mnie więcej niż ktokolwiek kiedykolwiek - odezwałam się wreszcie. Próbując nadać słowom wesołego wydźwięku pomimo tego, że były okropnie smutne. Chwilę później zniknęłam za drzwiami łazienki.
Spoglądając w lustro nie wyglądałam wcale dobrze. Odłożyłam ręcznik z mięsem na umywalkę czując nawrót mdłości. Nie znosiłam patrzeć na swoje odbicie. Szczególnie tak szpetne. To najpewniej dlatego wykąpałam się bardzo szybko powracając do salonu ubrana we wszystko, co tylko mogłam, włącznie z ręcznikiem na głowie. Nie obejrzałam się w lustrze ani razu, za to stanęłam przed Aaronem jak gdybym wychodziła z przymierzalni podczas ciuchowych zakupów. Nie widzałam się, ale musiałam wyglądać zabawnie, szczególnie w jego swetrze.
Starałam się uśmiechnąć na jego słowa, bo wydawało mi się, że nie wymagają dodatkowego komentarza. Nie byłam chodzącą reklamą dziurawca, nikt mi za to nie płacił. Przełożyłam także mięso do drugiego policzka, nie chcąc, aby tamten pierwszy się odmroził, to było zupełnie niepotrzebne. Wystarczyło tego chłodu na dziś, prawda?
Skinęłam lekko głową słysząc plan działania na następne minuty.
- Tęskniłam za waszą herbatą przez te wszystkie lata - wyznałam w przypływie nieokreślonej ckliwości. Być może w ten sposób chciałam go upewnić, kiedy wstawał, że nie ucieknę stąd nagle przez okno: nie jestem przecież kotem. Bliżej było mi do psów, nawet, jeżeli nie udało mi się tego dowieść. Lojalności głównie. Gdzie minęły te wszystkie dni, które zmarnowaliśmy, Aaronie? Nie, co ja plotę! Dobrze się stało. Nie musiałeś się o mnie zamartwiać. Zakładam naiwnie, że martwiłbyś się.
Cierpliwie czekałam zastanawiając się, czy mu przypadkiem nie pomóc. Ból skutecznie mi uświadomił, że większy wysiłek fizyczny byłby bardzo niewskazany, dlatego niezmiennie siedziałam niewzruszona na swoim miejscu. Ponownie podjęłam próbę uśmiechu widząc arsenał, w który miałam się oblec. Najprawdopodobniej nie byłam na to wszystko gotowa. Rozsądek nakazał mi zabranie w dłonie te wszystkie rzeczy i powolne skierowanie się w kierunku łazienki. Dosłownie w połowie drogi zatrzymałam się i obróciłam w stronę Lovegooda. Jakbym chciała mu powiedzieć coś ważnego; chyba zrezygnowałam.
- I tak zrobiłeś dla mnie więcej niż ktokolwiek kiedykolwiek - odezwałam się wreszcie. Próbując nadać słowom wesołego wydźwięku pomimo tego, że były okropnie smutne. Chwilę później zniknęłam za drzwiami łazienki.
Spoglądając w lustro nie wyglądałam wcale dobrze. Odłożyłam ręcznik z mięsem na umywalkę czując nawrót mdłości. Nie znosiłam patrzeć na swoje odbicie. Szczególnie tak szpetne. To najpewniej dlatego wykąpałam się bardzo szybko powracając do salonu ubrana we wszystko, co tylko mogłam, włącznie z ręcznikiem na głowie. Nie obejrzałam się w lustrze ani razu, za to stanęłam przed Aaronem jak gdybym wychodziła z przymierzalni podczas ciuchowych zakupów. Nie widzałam się, ale musiałam wyglądać zabawnie, szczególnie w jego swetrze.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Tęskniła. Z ulgą przyznał, że to pierwsza pozytywna myśl, jaka została zgrabnie uformowana przez jej usta. To był dobry znak, właśnie ta wskazówka, której potrzebował. Czyżby tymi drobnymi gestami, swoim swetrem i gorącą herbatą poprawił jej samopoczucie? Czego oczekiwałeś, Aaronie? Że zbawisz świat jakimś wielkim czynem? Że zrobisz z siebie wielkiego czarodzieja i jednym machnięciem różdżki sprawisz, że jej życie momentalnie ulegnie zmianie? Oczywiście na lepsze.
Mylił się. Wystarczyło po prostu o nią zadbać, żeby poczuła się lepiej. Lovegood jak zwykle nie mierzył siły na zamiary. Jak zwykle chciał zrobić więcej niż to, czego od niego wymagano.
Uśmiechnął się lekko, z wdzięcznością przyjmując jej komplement. Bo przecież herbata to był on. Jego żona, kochanka, esencja jego życia. Dobrze było patrzeć na jej twarz, nieco zmienionej przez unoszące się kąciki jej ust, nadające jej urok tamtych lat, kiedy była dla Aarona prawie że leśną nimfą.
Wstał razem za nią z zamiarem udania się do kuchni. Kiedy minęli się na ścieżkach jego domu, kątem oka dostrzegł odwracającą się w jego kierunku jej sylwetkę opatrzoną kilogramem rzeczy. Spojrzał w jej stronę. Powie mu coś? Że dziękuje? Że jest świetnym facetem? Albo że trochę za nim tęskniła?
Zamrugał. Tego się nie spodziewał. Zrobił dla niej więcej niż ktokolwiek kiedykolwiek. Tym razem jego oczekiwania były znacznie mniejsze niż rzeczywisty efekt.
- Cieszę się, że chociaż tak mogłem ci pomóc - przyznał, uśmiechając się z ulgą.
Bo to były tylko ciuchy, tylko herbata i tylko drobne opatrunki. Nic więcej. Nic ponad to, co było w wymiarze jego sił, chociaż bardzo chciał wyjść poza granice i zrobić coś więcej.
Kiedy zniknęła za drzwiami łazienki, on udał się do kuchni, by wlać gorącą wodę do kubków i zaparzyć w obu herbatę. Wsunął zaparzacz do wody, obserwując powoli zabarwiającą się na czerwono wodę. Doskonale wiedział, kiedy wyjąć go z powrotem, by napój indyjskich bożków był zaparzony idealnie. Słyszał plusk wody dochodzący z łazienki, obijający się o puste ściany i tworzący niesamowite echo. Nikt wcześniej nie zwracał na to uwagi, bo... mieszkał tu tylko Aaron. Obecność jeszcze kogoś pokazywała mu nowe oblicze jego londyńskiego schronienia.
Jak tylko usłyszał otwierające się drzwi, wyszedł z kuchni niosąc w dłoniach kubki z herbatą.
Kiedyś ktoś chyba powiedział, że męska koszula na kobiecie jest jak flaga na zdobytym lądzie. W tej chwili Aaron musiał się z tym zgodzić... nawet, jeśli Bell nie była jego nawet w jednym calu.
- Do twarzy ci w tym - odparł barwiąc swój głos nutką rozbawienia i uśmiechając się przy tym nieco szerzej. - Czujesz się już trochę lepiej?
Postawił kubki na stoliku przy kanapie.
Mylił się. Wystarczyło po prostu o nią zadbać, żeby poczuła się lepiej. Lovegood jak zwykle nie mierzył siły na zamiary. Jak zwykle chciał zrobić więcej niż to, czego od niego wymagano.
Uśmiechnął się lekko, z wdzięcznością przyjmując jej komplement. Bo przecież herbata to był on. Jego żona, kochanka, esencja jego życia. Dobrze było patrzeć na jej twarz, nieco zmienionej przez unoszące się kąciki jej ust, nadające jej urok tamtych lat, kiedy była dla Aarona prawie że leśną nimfą.
Wstał razem za nią z zamiarem udania się do kuchni. Kiedy minęli się na ścieżkach jego domu, kątem oka dostrzegł odwracającą się w jego kierunku jej sylwetkę opatrzoną kilogramem rzeczy. Spojrzał w jej stronę. Powie mu coś? Że dziękuje? Że jest świetnym facetem? Albo że trochę za nim tęskniła?
Zamrugał. Tego się nie spodziewał. Zrobił dla niej więcej niż ktokolwiek kiedykolwiek. Tym razem jego oczekiwania były znacznie mniejsze niż rzeczywisty efekt.
- Cieszę się, że chociaż tak mogłem ci pomóc - przyznał, uśmiechając się z ulgą.
Bo to były tylko ciuchy, tylko herbata i tylko drobne opatrunki. Nic więcej. Nic ponad to, co było w wymiarze jego sił, chociaż bardzo chciał wyjść poza granice i zrobić coś więcej.
Kiedy zniknęła za drzwiami łazienki, on udał się do kuchni, by wlać gorącą wodę do kubków i zaparzyć w obu herbatę. Wsunął zaparzacz do wody, obserwując powoli zabarwiającą się na czerwono wodę. Doskonale wiedział, kiedy wyjąć go z powrotem, by napój indyjskich bożków był zaparzony idealnie. Słyszał plusk wody dochodzący z łazienki, obijający się o puste ściany i tworzący niesamowite echo. Nikt wcześniej nie zwracał na to uwagi, bo... mieszkał tu tylko Aaron. Obecność jeszcze kogoś pokazywała mu nowe oblicze jego londyńskiego schronienia.
Jak tylko usłyszał otwierające się drzwi, wyszedł z kuchni niosąc w dłoniach kubki z herbatą.
Kiedyś ktoś chyba powiedział, że męska koszula na kobiecie jest jak flaga na zdobytym lądzie. W tej chwili Aaron musiał się z tym zgodzić... nawet, jeśli Bell nie była jego nawet w jednym calu.
- Do twarzy ci w tym - odparł barwiąc swój głos nutką rozbawienia i uśmiechając się przy tym nieco szerzej. - Czujesz się już trochę lepiej?
Postawił kubki na stoliku przy kanapie.
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie potrzebowałam królestw i złota, zdawałoby się nawet, że potrzebuję tak niewiele: raptem odrobiny troski, towarzystwa. Gorzej, że w tym konkretnym momencie czułam się jak intruz, który zaburza pewien porządek dnia. Niespodziewanie weszłam do tego domu, zajęłam łazienkę, zużyłam herbatę, założyciłam ubrania, które nie należały do mnie. W głowie nieustannie słyszałam szepty, że Aaron zrobił to wszystko z powodu poczucia obowiązku, względnie litości; to było najgorszym, co mogło mnie spotkać. Gardziłam tymi uczuciami, twierdząc, że zarezerwowane są one dla słabych jednostek; czy ja byłam silna? Z jednej strony wciąż żyłam, z drugiej nadal się nad sobą użalałam. No, dobrze, jedynie w myślach, ale na pewno było widać, że nie jestem sobą. Zwykłą dziewczyną ze zwykłym życiem. Chciałabym nią być, ale we mnie wciąż tkwiło przekonanie, że bramy tego świata zostały dla mnie na zawsze zamknięte. Mój dawny przyjaciel pokazywał mi co utraciłam, a mimo to... nie chciałam w tym momencie się smucić. Wiecie, o czym tak naprawdę marzyłam? By te chwile się nie kończyły, żebym mogła je chłonąć jeszcze przez długie minuty, łapać to nikłe szczęście, które odczuwałam. Wszystko to po to, by mieć siłę wrócić do pustego, smutnego domu na obrzeżach Londynu i nie widzieć się z nikim przez długie tygodnie.
Trudno było określić, czego takiego oczekiwałam stojąc przed Aaronem; wiem jedynie, że udało mi się złapać ulotną nutkę radości, która rozbrzmiewała w jego głosie, docierając do mojego serca. Przez ułamek sekundy poczułam się jak ta mała dziewczynka ciesząca się ze swej roli w szkolnym przedstawieniu, oczekująca na ostateczny werdykt rodziców, w kwestii kostiumu. Ich zadowolenie jest swoistą machiną napędzającą kolejne iskry szczęścia, niewyczerpalnym perpetuum mobile zdolnym do zrażania tym innych. Nie mogłam się uśmiechać zbyt szeroko z oczywistych względów, z pewnością jednak drżały mi kąciki ust.
- Tak, dziękuję - powiedziałam. Zaraz potem usiadłam na kanapie, podkulając kolana pod klatkę piersiową. Herbata przyjemnie parowała, a ja nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy piłam ją po raz ostatni. Ostrożnie nachyliłam się w celu chwycenia za kubek; niepewnie przytknęłam jego krawędź do ust, jednocześnie dmuchając na gorącą ciecz, by wreszcie upić z niej kilka drobnych, rozgrzewających łyków.
- Przypomina mi się zima i nasze walki na śnieżki. I krzyki matki, że jesteśmy cali mokrzy i na pewno się pochorujemy - rzuciłam nagle, wpatrując się w powierzchnię herbaty. Po chwili uniosłam głowę. - Szczerze mówiąc po tobie spodziewałam się krzątającej się w kuchni żony i gromadki dzieci-pomocników wykłócających się o najlepszą herbatę. Zdecydowanie tu za cicho - uznałam, w przypływie impulsu. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że to mogły być nieodpowiednie słowa: tak na dobrą sprawę Aaron mógł być przykładowo wdowcem. Nie rozmawialiśmy przecież o swoich prywatnych sprawach. - Przepraszam, nie powinnam była - sprostowałam zatem, ponownie unikając jego wzroku. Z powodu czystego zakłopotania.
Trudno było określić, czego takiego oczekiwałam stojąc przed Aaronem; wiem jedynie, że udało mi się złapać ulotną nutkę radości, która rozbrzmiewała w jego głosie, docierając do mojego serca. Przez ułamek sekundy poczułam się jak ta mała dziewczynka ciesząca się ze swej roli w szkolnym przedstawieniu, oczekująca na ostateczny werdykt rodziców, w kwestii kostiumu. Ich zadowolenie jest swoistą machiną napędzającą kolejne iskry szczęścia, niewyczerpalnym perpetuum mobile zdolnym do zrażania tym innych. Nie mogłam się uśmiechać zbyt szeroko z oczywistych względów, z pewnością jednak drżały mi kąciki ust.
- Tak, dziękuję - powiedziałam. Zaraz potem usiadłam na kanapie, podkulając kolana pod klatkę piersiową. Herbata przyjemnie parowała, a ja nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy piłam ją po raz ostatni. Ostrożnie nachyliłam się w celu chwycenia za kubek; niepewnie przytknęłam jego krawędź do ust, jednocześnie dmuchając na gorącą ciecz, by wreszcie upić z niej kilka drobnych, rozgrzewających łyków.
- Przypomina mi się zima i nasze walki na śnieżki. I krzyki matki, że jesteśmy cali mokrzy i na pewno się pochorujemy - rzuciłam nagle, wpatrując się w powierzchnię herbaty. Po chwili uniosłam głowę. - Szczerze mówiąc po tobie spodziewałam się krzątającej się w kuchni żony i gromadki dzieci-pomocników wykłócających się o najlepszą herbatę. Zdecydowanie tu za cicho - uznałam, w przypływie impulsu. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że to mogły być nieodpowiednie słowa: tak na dobrą sprawę Aaron mógł być przykładowo wdowcem. Nie rozmawialiśmy przecież o swoich prywatnych sprawach. - Przepraszam, nie powinnam była - sprostowałam zatem, ponownie unikając jego wzroku. Z powodu czystego zakłopotania.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
W tej chwili Aaron przestał zauważać te drobne ranki i siniaki na jej twarzy. Stała jakieś metry od niego, wyprostowana, niemal niknąca w jego ubraniach; może nieco wymęczona przez los, przez dziewczynę, która tak pazernie się na nią zamachiwała, przez niepotrzebnie wypowiedziane słowa, przez czas. Mógł tylko zgadywać, meandrować gdzieś w odmętach swojej psychiki głęboko analizującej jej stany emocjonalne. I chociaż nadal go to męczyło, to teraz starał się skupić tylko i wyłącznie na niej teraźniejszej. Dla niego siniaków już prawie nie było na jej twarzy, chociaż wciąż kontrolowały jej uśmiech i chęć uzewnętrznienia. Nie było ranek. Była tylko ona. Wciąż śliczna i nieco dzika, ale tym razem już nie jako dziewczynka, a jako dorosła kobieta. Doceń to, Aaron, bo znowu ci zniknie, szeptał mu do ucha pewien cichy głosik.
Sięgnął z barku misę z ciastkami z kardamonem. Wylądowała obok kubków z ich herbatą. Aaron sięgnął do swój i wygodnie umiejscowił się z nim na kanapie. Zerknął na nią.
- A potem kazała nam trzymać nogi w misie z niemal wrzącą wodą. Trzęśliśmy się od stóp do głów, ale wciąż z uśmiechami na twarzach. Teraz jesteśmy już zbyt dorośli na takie harce, co? - zaśmiał się cicho, wyciągając albumu swoich myśli to wspomnienie z dzieciństwa. Nie spodziewał się akurat takiej kontynuacji tematu, dlatego milczał czekając, aż skończy mówić. Łagodny uśmiech powrócił na jego twarz. - Nie, nie, Bell, nie przepraszaj. Ojciec co rusz pisze do mnie i proponuje, teraz to już wręcz zmusza do ożenku, ale mnie to nie bawi. Nie potrzebuję kobiety, do której nie będę nic czuł. Ani dzieci, które wcale nie będą mostem między mną, a żoną. I chociaż czuję oddech starego Lovegooda na karku, to staram się o tym nie myśleć. No a ty? Rodzina nie podrzuciła ci kandydata na męża? Albo... może już go masz, a ja o niczym nie wiem?
Chciał jej coś jeszcze powiedzieć, ale... zabrakło mu śliny na języku. Bo przecież to niemożliwe, żeby tak piękna kobieta długo była samotna. To oczekiwanie na odpowiedź było wręcz fizycznie bolesne. Nie powinien myśleć o niej w tych kategoriach, ale... ale jeśli jednak...?
Sięgnął z barku misę z ciastkami z kardamonem. Wylądowała obok kubków z ich herbatą. Aaron sięgnął do swój i wygodnie umiejscowił się z nim na kanapie. Zerknął na nią.
- A potem kazała nam trzymać nogi w misie z niemal wrzącą wodą. Trzęśliśmy się od stóp do głów, ale wciąż z uśmiechami na twarzach. Teraz jesteśmy już zbyt dorośli na takie harce, co? - zaśmiał się cicho, wyciągając albumu swoich myśli to wspomnienie z dzieciństwa. Nie spodziewał się akurat takiej kontynuacji tematu, dlatego milczał czekając, aż skończy mówić. Łagodny uśmiech powrócił na jego twarz. - Nie, nie, Bell, nie przepraszaj. Ojciec co rusz pisze do mnie i proponuje, teraz to już wręcz zmusza do ożenku, ale mnie to nie bawi. Nie potrzebuję kobiety, do której nie będę nic czuł. Ani dzieci, które wcale nie będą mostem między mną, a żoną. I chociaż czuję oddech starego Lovegooda na karku, to staram się o tym nie myśleć. No a ty? Rodzina nie podrzuciła ci kandydata na męża? Albo... może już go masz, a ja o niczym nie wiem?
Chciał jej coś jeszcze powiedzieć, ale... zabrakło mu śliny na języku. Bo przecież to niemożliwe, żeby tak piękna kobieta długo była samotna. To oczekiwanie na odpowiedź było wręcz fizycznie bolesne. Nie powinien myśleć o niej w tych kategoriach, ale... ale jeśli jednak...?
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wędrowałam po dawno nieodkurzanych uczuciach, których teraz mogłam na nowo doświadczyć; nie tylko cieplej zrobiło mi się na ciele, ale również puste do tej pory serce sprawiało wrażenie, jak gdyby żarzyło się od przeżywanych w tym domu emocji. Napędzało mnie to do produkcji kolejnych porcji energii, których nie miałam jak spożytkować. I tak zdawałam sobie sprawę z tego, że najprawdopodobniej chwilę później odczułabym skutki szaleństwa bardzo dotkliwie: wciąż przecież byłam obolała i ta kwestia nie zmieni się zbyt prędko. Usiłowałam zatem się wyciszyć, znaleźć konsensus pomiędzy tym, co było, a tym, co jest teraz. Miło było tak posiedzieć, powspominać i... porozmawiać. Nawet, jeżeli zdawałam sobie sprawę z tego, że zboczyłam na dość niewygodny temat. Łudziłam się jeszcze naiwnie, że Aaron go nie pociągnie, stając się równie zmieszany jak ja. Widocznie czuł się swobodnie w moim towarzystwie i chciał uchylić rąbka tajemnicy jego życia. Ciekawiło mnie to, jak sobie radził, jednocześnie bojąc się jak ognia rozwinięcia tej sytuacji; wolałabym jedynie słuchać, ewentualnie komentować, ale na pewno nie zwierzać się z mrocznych sekretów mojego obfitego w użalanie się nad sobą jestestwa. Nie było to nic, o czym mogłabym opowiadać do herbaty i ciastek po dłuższym urwaniu się kontaktu i nie miałam chwilowo pomysłu, jak to przekazać.
Najpierw skupiłam się jednak na wspominkach z dzieciństwa. Uśmiechnęłam się tyle, na ile mogłam; wspomnienie matki kiedy jeszcze nie była tym czymś było wyjątkowo miłym, bez względu na to, jak bardzo nieodpowiedzialną kobietą była. Nie miałam najmniejszej chęci do tego, aby ją oceniać czy podsumowywać; o zmarłych nie powinno się źle mówić, mimo wszystko.
- Za starzy może nie... zbyt dojrzali, bo martwimy się tym, że nie wypada - skomentowałam. Następnie upiłam kolejne łyki herbaty słuchając tego, co ma do powiedzenia. O tyle, o ile było to ciekawe, to zachęcanie mnie do zwierzeń było zatrzaśnięciem się w pułapkę, którą sama na siebie nastawiłam.
- Na szczęście zmusić cię nie może, bo wydziedziczenie to chyba nie te kręgi? - odezwałam się najpierw, zerkając przelotnie na Aarona. - Moi rodzice nie żyją, dlatego nie suszą mi o to głowy. Bardzo mi to odpowiada, bo nie zamierzam zakładać rodziny. - Nigdy. - Natomiast wujostwo... też się mną nie interesuje, więc jestem bezpieczna - zakończyłam zgrabnie, z lekkim zadowoleniem. Jaka szkoda, że wtedy jeszcze nie wiedziałam w jak wielkim błędzie jestem. I jak los okrutnie zakpi z nas obojga. - Za to ty, nie, żebym popędzała, ale mógłbyś dorobić się dzieci. I odwiedzać mnie z nimi czasem, wybawią się z psami za wsze czasy i nie będziesz musiał słuchać ich jęków odnośnie kupna jednego - dodałam, próbując udawać poważną. Tak naprawdę w tym momencie nie zastanawiało mnie to czyje i jakie to dzieci miałyby być; przemawiała przeze mnie samotność i to, że z chęcią popatrzyłabym na ożywiony dom przy Trout Road 45.
Najpierw skupiłam się jednak na wspominkach z dzieciństwa. Uśmiechnęłam się tyle, na ile mogłam; wspomnienie matki kiedy jeszcze nie była tym czymś było wyjątkowo miłym, bez względu na to, jak bardzo nieodpowiedzialną kobietą była. Nie miałam najmniejszej chęci do tego, aby ją oceniać czy podsumowywać; o zmarłych nie powinno się źle mówić, mimo wszystko.
- Za starzy może nie... zbyt dojrzali, bo martwimy się tym, że nie wypada - skomentowałam. Następnie upiłam kolejne łyki herbaty słuchając tego, co ma do powiedzenia. O tyle, o ile było to ciekawe, to zachęcanie mnie do zwierzeń było zatrzaśnięciem się w pułapkę, którą sama na siebie nastawiłam.
- Na szczęście zmusić cię nie może, bo wydziedziczenie to chyba nie te kręgi? - odezwałam się najpierw, zerkając przelotnie na Aarona. - Moi rodzice nie żyją, dlatego nie suszą mi o to głowy. Bardzo mi to odpowiada, bo nie zamierzam zakładać rodziny. - Nigdy. - Natomiast wujostwo... też się mną nie interesuje, więc jestem bezpieczna - zakończyłam zgrabnie, z lekkim zadowoleniem. Jaka szkoda, że wtedy jeszcze nie wiedziałam w jak wielkim błędzie jestem. I jak los okrutnie zakpi z nas obojga. - Za to ty, nie, żebym popędzała, ale mógłbyś dorobić się dzieci. I odwiedzać mnie z nimi czasem, wybawią się z psami za wsze czasy i nie będziesz musiał słuchać ich jęków odnośnie kupna jednego - dodałam, próbując udawać poważną. Tak naprawdę w tym momencie nie zastanawiało mnie to czyje i jakie to dzieci miałyby być; przemawiała przeze mnie samotność i to, że z chęcią popatrzyłabym na ożywiony dom przy Trout Road 45.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Została na chwilę dłużej. Chociaż nie wypowiedział tego życzenia na głos i ono wciąż tkwiło gdzieś na dnie jego świadomości, to Bell naprawdę została. W którymś momencie nieco zdjął go strach, że odmówi opieki w postaci ubrań i kąpieli, podziękuje, rzuci krótkie "żegnaj" i wyjdzie frontowymi drzwiami. Chyba miałby jej to za złe, gdyby zdecydowała się na te kilka prostych ruchów. Chociaż... może po prostu szybko pogodziłby się z tą sytuacją? Nie byli już szalejącymi w śniegu dziećmi, które za nic miały śmigające dookoła rozkazy, nakazy i wole swoich rodziców. Była tylko wszechogarniająca wolność... no i może jedyne zmartwienie objawiające się jako nieszczęsny powrót Aarona do domu. To był moment, w którym całe szczęście nagromadzone w ciągu jednej wizyty wyparowywało ciemnymi chmurami z jego ciała, marszcząc przy tym brwi i wyginając usta w podkówkę. Jeszcze chwilą, tato, jeszcze małą chwile! Oddałby kocioł złota, żeby ta chwila przerodziła się w całą wieczność.
- Sądzisz, że nadal mamy w sobie tę ostatnią iskrę minionego dzieciństwa? - zerknął na nią, kiedy przełknął kolejny łyk herbaty, który przyjemnie rozlewał się po jego żołądku.
Aaron sam zaczął się zastanawiać, czy oby na pewno ojciec nie może go wydziedziczyć. Niby nie pochodzili ze szlacheckiego rodu, ale... ale wciąż miał prawo dzielić miejsce z synem w jego prywatnych sprawach.
Wziął kolejny łyk herbaty i niemal odetchnął z ulgą. Nie miała nikogo. Żaden mężczyzna nie zajął tego szlachetnego miejsca w jej życiu... i właśnie dlatego zaczął dociekać jeszcze bardziej. Przecież to jest naprawdę niemożliwe. Może coś się stało? Może ktoś ją zranił? Wyklęła ze swojego życia męski ród przez jednego z jego przedstawicieli? Nieodpowiedzialnego, głupiego osobnika, który z okrutna łatwością splamił imię tego rodu? To były tylko jego domysły. Nieważne, że być może trafne, tylko domysły.
Oh, chwila...
To jedno zdanie skruszyło rozbawienie chowające się między ich słowami. Moi rodzice nie żyją.
- Przykro mi, Bell - odparł, patrząc na nią, ale... ją to jakby nie ruszyło? Czyżby było to aż tak dawno temu, że zapomniała o całym bólu. Kąciki jego ust zadrżały w uśmiechu, kiedy wróciła do poprzedniego tematu dzieci. Nie był tematem tabu, Aaron po prostu... nie rozumiał go jeszcze tak dobrze, jak powinien. - Na razie mogę cię odwiedzać sam, bo dzieci się nie spodziewam. No i... psa też nie kupię, wybacz. Nadal mieszkasz w tym samym miejscu?
- Sądzisz, że nadal mamy w sobie tę ostatnią iskrę minionego dzieciństwa? - zerknął na nią, kiedy przełknął kolejny łyk herbaty, który przyjemnie rozlewał się po jego żołądku.
Aaron sam zaczął się zastanawiać, czy oby na pewno ojciec nie może go wydziedziczyć. Niby nie pochodzili ze szlacheckiego rodu, ale... ale wciąż miał prawo dzielić miejsce z synem w jego prywatnych sprawach.
Wziął kolejny łyk herbaty i niemal odetchnął z ulgą. Nie miała nikogo. Żaden mężczyzna nie zajął tego szlachetnego miejsca w jej życiu... i właśnie dlatego zaczął dociekać jeszcze bardziej. Przecież to jest naprawdę niemożliwe. Może coś się stało? Może ktoś ją zranił? Wyklęła ze swojego życia męski ród przez jednego z jego przedstawicieli? Nieodpowiedzialnego, głupiego osobnika, który z okrutna łatwością splamił imię tego rodu? To były tylko jego domysły. Nieważne, że być może trafne, tylko domysły.
Oh, chwila...
To jedno zdanie skruszyło rozbawienie chowające się między ich słowami. Moi rodzice nie żyją.
- Przykro mi, Bell - odparł, patrząc na nią, ale... ją to jakby nie ruszyło? Czyżby było to aż tak dawno temu, że zapomniała o całym bólu. Kąciki jego ust zadrżały w uśmiechu, kiedy wróciła do poprzedniego tematu dzieci. Nie był tematem tabu, Aaron po prostu... nie rozumiał go jeszcze tak dobrze, jak powinien. - Na razie mogę cię odwiedzać sam, bo dzieci się nie spodziewam. No i... psa też nie kupię, wybacz. Nadal mieszkasz w tym samym miejscu?
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie przeczę, że powinnam odwrócić się na pięcie i odejść. Podziękować za troskę, zapewnić o rychłym zwróceniu ubrań, by następnie opuścić pachnący herbatą dom. Zaoszczędziłoby mi to wielu rozczarowań, jak chociażby nieubłagany koniec tych pięknych chwil. Powinnam ograniczyć się do niezbędnego minimum, ba! nawet nie zastanawiać się nad niczym, tylko po prostu wyjść. Nie wpuszczać pozytywnych uczuć do swojej spętanej pajęczynami duszy, chroniąc się w ten sposób przed kolejnymi ranami. Teraz z kolei zdawałam się tym nie przejmować pogrążona w ciepłej, przyjemnej atmosferze. Było mi tak cudownie błogo, że wreszcie straciłam czujność. Nie było podskórnego braku zaufania do rodzaju męskiego, obawy o siebie samą, lęku przed zamkniętymi pomieszczeniami. Byliśmy tylko (albo raczej aż?) my, słodkości i przyjemne wspominki. Zapomniałam już nawet o tym, że piłam, że się awanturowałam... incydent w karczmie i przed nią wydawał się być teraz tak cudownie odległy, wręcz nierealny. Procenty już dawno ze mnie uleciały, a ja mogłam dzięki temu zachować trzeźwość (ha, jakie to zabawne) umysłu. To prawda, nie byliśmy już dziećmi; czy dlatego mamy rezygnować ze spędzania ze sobą czasu? Tak szczerze, to zastanawiałam się teraz dlaczego zerwaliśmy ze sobą kontakt na tak długo? Czyżbym była niemiłym ogniwem w życiu Aarona? On z kolei nie potrafił mi tego powiedzieć, abym sobie poszła? Poczułam drobne ukłucie w klatce piersiowej, ale nie powiedziałam nic na ten temat.
Czy mamy? To pytanie było bardzo trudne; wierzyłam w niego, ale czy ja potrafiłam wrócić do czasów dzieciństwa? Na chwilę obecną było to niemożliwe. I najprawdopodobniej już zawsze będzie niemożliwe.
- W tobie wciąż widzę ten łobuzerski błysk - odpowiedziałam zatem, może nieco wymijająco. Dodałam do tego lekki uśmiech, co by zatuszować wewnętrzną obawę i zakłopotanie. Także moją niezdolność do normalności, która była widoczna, ale... być może teraz jakby mniej?
Gdyby tylko wiedział...
Hm, nie dowie się. Na pewno go to także nie obchodzi, więc w czym problem? Za to skinęłam głową, kiedy powiedział, że mu przykro. Mnie również. Nie wiedział jednak wszystkiego i miałam nadzieję, że tak pozostanie.
- No wiesz? Pozbawiasz mnie zarobku - stwierdziłam, trochę rozbawiona. - A tak poważnie, to zapraszam. Nadal mieszkam na Trout Road. Wiem, że ten dom może ci się kojarzyć dosyć przykro zważywszy na naszą, ekhm, leśną przygodę, ale... no, dobra, nie mam niczego, co mogłoby cię zachęcić do ponownych odwiedzin. Liczyłam na wsparcie ze strony twoich nieistniejących dzieci - zakończyłam. Kąciki ust drgnęły, ale zaraz potem usta zanurzyłam w herbacie.
Czy mamy? To pytanie było bardzo trudne; wierzyłam w niego, ale czy ja potrafiłam wrócić do czasów dzieciństwa? Na chwilę obecną było to niemożliwe. I najprawdopodobniej już zawsze będzie niemożliwe.
- W tobie wciąż widzę ten łobuzerski błysk - odpowiedziałam zatem, może nieco wymijająco. Dodałam do tego lekki uśmiech, co by zatuszować wewnętrzną obawę i zakłopotanie. Także moją niezdolność do normalności, która była widoczna, ale... być może teraz jakby mniej?
Gdyby tylko wiedział...
Hm, nie dowie się. Na pewno go to także nie obchodzi, więc w czym problem? Za to skinęłam głową, kiedy powiedział, że mu przykro. Mnie również. Nie wiedział jednak wszystkiego i miałam nadzieję, że tak pozostanie.
- No wiesz? Pozbawiasz mnie zarobku - stwierdziłam, trochę rozbawiona. - A tak poważnie, to zapraszam. Nadal mieszkam na Trout Road. Wiem, że ten dom może ci się kojarzyć dosyć przykro zważywszy na naszą, ekhm, leśną przygodę, ale... no, dobra, nie mam niczego, co mogłoby cię zachęcić do ponownych odwiedzin. Liczyłam na wsparcie ze strony twoich nieistniejących dzieci - zakończyłam. Kąciki ust drgnęły, ale zaraz potem usta zanurzyłam w herbacie.
just fake the smile
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To samo pytanie tłukło się z głośnym echem po jego głowie. Dlaczego się do niego nie odzywała? Miała do siebie żal o to, że kiedyś przebiła jego nogę strzałą ze swojej kuszy? Może faktycznie... Aaron był wtedy zbyt zajęty pracą i rozwijającą się herbaciarnią, żeby najzwyczajniej w świecie pójść do niej i wszystko wytłumaczyć, powiedzieć, że to już nic, że zapomniał. Właśnie w tej chwili zaczynał żałować, że całkowicie poświęcił się ideałom, które przekazał mu jego ojciec. Posiadanie Bell jako przyjaciółki i dobrego sojusznika powinno w którymś momencie wybić się na przód tego wyścigu priorytetów.
- W tobie jest go nieco więcej - odpowiedział z poczciwym śmiechem, który nigdy nie miał za zadanie wyśmiewać, a raczej dodawać sytuacji komicznego zabarwienia. - Ostatnio biłem się chyba w pięćdziesiątym trzecim. Wyrobiłaś za mnie normę.
Czasami się zastanawiał, czy herbaciarnia nie ujmowała mu męskości... ale potem zauważał te maślane oczy niektórych klientek i od razu poprawiał mu się humor!
Po raz kolejny się zaśmiał. Wspomnienie ich leśnej przygody wzbudzało w nim już tylko pozytywne odczucia, chociaż mogło się wydawać to paradoksalne. Odgonił szybko bolesne wspomnienie, kiedy to Selina kopnęła go pod stołem w piszczel. Tak, dokładnie ten piszczel, który kiedyś został uszkodzony. To było w lipcu i ból zdążył już na szczęście minąć.
- No wiesz... jakby tak pobawić się w metafory, to w sumie herbata jest moją córką - parsknął cicho śmiechem. - Pasuje ci to? Przyjdę z nią. Wsadzimy ją do kubków - i ona będzie szczęśliwa, i my. Pogadamy o dawnych czasach, co? Dobrze będzie je powspominać.
Był w stanie wypuścić ją od siebie tylko wtedy, kiedy herbata zniknęła z ich kubków, chociaż nadal czuł przed tym jakieś opory. Brakowało mu jej towarzystwa i głosu. Pocieszała go jedynie myśl o tym, że niedługo znów się spotkają.
| zt x2
- W tobie jest go nieco więcej - odpowiedział z poczciwym śmiechem, który nigdy nie miał za zadanie wyśmiewać, a raczej dodawać sytuacji komicznego zabarwienia. - Ostatnio biłem się chyba w pięćdziesiątym trzecim. Wyrobiłaś za mnie normę.
Czasami się zastanawiał, czy herbaciarnia nie ujmowała mu męskości... ale potem zauważał te maślane oczy niektórych klientek i od razu poprawiał mu się humor!
Po raz kolejny się zaśmiał. Wspomnienie ich leśnej przygody wzbudzało w nim już tylko pozytywne odczucia, chociaż mogło się wydawać to paradoksalne. Odgonił szybko bolesne wspomnienie, kiedy to Selina kopnęła go pod stołem w piszczel. Tak, dokładnie ten piszczel, który kiedyś został uszkodzony. To było w lipcu i ból zdążył już na szczęście minąć.
- No wiesz... jakby tak pobawić się w metafory, to w sumie herbata jest moją córką - parsknął cicho śmiechem. - Pasuje ci to? Przyjdę z nią. Wsadzimy ją do kubków - i ona będzie szczęśliwa, i my. Pogadamy o dawnych czasach, co? Dobrze będzie je powspominać.
Był w stanie wypuścić ją od siebie tylko wtedy, kiedy herbata zniknęła z ich kubków, chociaż nadal czuł przed tym jakieś opory. Brakowało mu jej towarzystwa i głosu. Pocieszała go jedynie myśl o tym, że niedługo znów się spotkają.
| zt x2
Aaron Lovegood
Zawód : Właściciel herbaciarni "Czerwony Imbryk"
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I'm just a man
I do what I can
Don't put the blame on me
I do what I can
Don't put the blame on me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Salon
Szybka odpowiedź