Salon
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Salon
Miejsce, w którym właściciel mieszkania najchętniej spędza czas. Często nieco zaniedbane, co uwidacznia się w lekkim bałaganie oraz niewielkiej warstwie kurzu osadzającej się na wszystkim. Nic dziwnego, skoro Alan bywa w mieszkaniu tak rzadko. Jest to jednak miejsce niezwykle klimatyczne. Stare, lekko poprzecierane meble, ze skrzypiącymi drzwiczkami; stara kanapa, o dziwo dużo wygodniejsza niż wygląda; stolik z często porozrzucanymi na nim książkami, przy którym stoją trzy krzesełka; na ścianach porozwieszane obrazy, które wisiały tu już w momencie, gdy Bennett się wprowadzał, a których nie ośmielił się zdjąć, by nie popsuć uroku tego miejsca. Najważniejszy w tym salonie jest jednak kominek, którego obecność pomogła Alanowi w dokonaniu wyboru o wynajęciu tego mieszkania. Stoją przy nim dwa fotele, nieco skrzypiące gdy się na nich siada, ale nadal całkiem wygodne. Jest to miejsce idealne do tego, by usiąść tu wieczorem z kubkiem ciepłej herbaty. Bez względu na to, jaka jest pora roku.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
|17 wrzesnia|
Tego dnia wziął sobie wolne. Był bowiem umówiony z Eileen. Na samą myśl jego serce biło szybciej, w duszy panowała radość, a nastrój polepszał sie. Zawsze wtedy jednak karcił sam siebie, przyciszał, uciszał. To spotkanie miało być bowiem zupełnie inne. Wcale nie radosne, wcale nie okalane dziecięcymi wręcz żartami, których Eileen czasem miała dość, a on i tak dalej je ciągnął. Nie mieli śmiać się, żartować i wspominać dawne czasy. Tym razem otoczką spotkania było coś smutnego, a wręcz tragicznego. Śmierć Rossy. Śmierć nagła, niespodziewana dla Alana, a na pewno również dla jej rodziny i przyjaciół. Bennett nie miał pojęcia co się stało, ale nie zamierzał pytać. Nie chciał przypadkiem poruszyć jakiejś wrażliwej struny, psując opanowanie, które Eileen zdawała się wypracować. A przynajmniej tak to wyglądało w jej listach. Martwił się o nią, cholernie się martwił. Była jego przyjaciółką, a także osobą najbliższą jego sercu. Za nią wskoczył by w ogień, zrobiłby dla niej wszystko. Jej radość była jego radością, a smutek jego smutkiem. Nie chciał oglądać jej zasmuconej bądź, nie daj boże, płaczącej twarzy. Na samą myśl odczuwał jakiś uścisk w żołądku, trwający chwilę i boleśnie odbijający się chwilowo na jego samopoczuciu. Powodował niepokój, zamęt w jego sercu. Nie wiedział czego ma się spodziewać po jej wizycie.
Wziął wolne i starał się nieco uprzątnąć w mieszkaniu. Eileen była tu już nie raz. Nie raz też widziała skrajny bałagan, którego on nie miał czasu ogarnąć. Mimo to chciał, by była u niego gościem, dla którego pochował książki zalegające na kanapie, na stoliku, a nawet na podłodze; dla którego wytarł tę coraz grubszą warstwę kurzu, osadzającą się na wszystkim. Kupił także coś słodkiego oraz coś do picia. Chciał ją ugościć jak najlepiej. Zupełnie, jakby to miało ją jakoś pocieszyć.
Gdy usłyszał dzwonek, wstał z fotela i odłożył na stół aktualnie czytaną książkę. ,,Medycyna mugoli" była kolejnym już, dość pokaźnym tomiszczem o podobnej tematyce, który pochłaniał w ostatnim czasie. Była ona dość interesująca, choć niektóre mugolskie rozwiązania niewiele wnosiły do tego, jak leczyło się w świecie magii. Teraz tom spoczął na stoliku, zaś Bennett podszedł do drzwi, by bez namysłu je otworzyć. Dobrze wiedział kto za nimi stał, więc nie zamierzał nawet sprawdzać. Gdy drewniane wrota uchyliły się, Alan przystanął na chwilę w bezruchu, co było naturalną reakcją. Mózg przez dosłownie parę sekund odświeżał informacje, potwierdzając, że osoba, która stała naprzeciw niego była dokładnie tą osobą, której się spodziewał. Trwało to sekundę, może dwie.
- Eileen... - wyrwały mu się ciche słowa. A potem dość gwałtownie przechylił się do przodu, łapiąc ją za ramię i pociągając do siebie tak, aby nie sprawić jej bólu, ale by w jednym kroku znalazła się we wnętrzu mieszkania. I nie tylko, bo także w jego ramionach. Nie wiedział co powinien powiedzieć, jak zacząć rozmowę, więc po prostu przycisnął ją do siebie, chowając ją w swoich objęciach, oplatając ramionami, jakby chciał ją w nich ukryć przed całym światem. Nie miał pojęcia jak sobie radziła, co chciała mu powiedzieć, jak się czuła. Ale zrobił to odruchowo, czując znów ten nieszczęsny uścisk w żołądku. Było mu przykro, cholernie przykro, a jednocześnie martwił się o nią tak bardzo, że najchętniej zamieniłby się z nią miejscami, by zamiast niej uporać się z tym wszystkim.
Tego dnia wziął sobie wolne. Był bowiem umówiony z Eileen. Na samą myśl jego serce biło szybciej, w duszy panowała radość, a nastrój polepszał sie. Zawsze wtedy jednak karcił sam siebie, przyciszał, uciszał. To spotkanie miało być bowiem zupełnie inne. Wcale nie radosne, wcale nie okalane dziecięcymi wręcz żartami, których Eileen czasem miała dość, a on i tak dalej je ciągnął. Nie mieli śmiać się, żartować i wspominać dawne czasy. Tym razem otoczką spotkania było coś smutnego, a wręcz tragicznego. Śmierć Rossy. Śmierć nagła, niespodziewana dla Alana, a na pewno również dla jej rodziny i przyjaciół. Bennett nie miał pojęcia co się stało, ale nie zamierzał pytać. Nie chciał przypadkiem poruszyć jakiejś wrażliwej struny, psując opanowanie, które Eileen zdawała się wypracować. A przynajmniej tak to wyglądało w jej listach. Martwił się o nią, cholernie się martwił. Była jego przyjaciółką, a także osobą najbliższą jego sercu. Za nią wskoczył by w ogień, zrobiłby dla niej wszystko. Jej radość była jego radością, a smutek jego smutkiem. Nie chciał oglądać jej zasmuconej bądź, nie daj boże, płaczącej twarzy. Na samą myśl odczuwał jakiś uścisk w żołądku, trwający chwilę i boleśnie odbijający się chwilowo na jego samopoczuciu. Powodował niepokój, zamęt w jego sercu. Nie wiedział czego ma się spodziewać po jej wizycie.
Wziął wolne i starał się nieco uprzątnąć w mieszkaniu. Eileen była tu już nie raz. Nie raz też widziała skrajny bałagan, którego on nie miał czasu ogarnąć. Mimo to chciał, by była u niego gościem, dla którego pochował książki zalegające na kanapie, na stoliku, a nawet na podłodze; dla którego wytarł tę coraz grubszą warstwę kurzu, osadzającą się na wszystkim. Kupił także coś słodkiego oraz coś do picia. Chciał ją ugościć jak najlepiej. Zupełnie, jakby to miało ją jakoś pocieszyć.
Gdy usłyszał dzwonek, wstał z fotela i odłożył na stół aktualnie czytaną książkę. ,,Medycyna mugoli" była kolejnym już, dość pokaźnym tomiszczem o podobnej tematyce, który pochłaniał w ostatnim czasie. Była ona dość interesująca, choć niektóre mugolskie rozwiązania niewiele wnosiły do tego, jak leczyło się w świecie magii. Teraz tom spoczął na stoliku, zaś Bennett podszedł do drzwi, by bez namysłu je otworzyć. Dobrze wiedział kto za nimi stał, więc nie zamierzał nawet sprawdzać. Gdy drewniane wrota uchyliły się, Alan przystanął na chwilę w bezruchu, co było naturalną reakcją. Mózg przez dosłownie parę sekund odświeżał informacje, potwierdzając, że osoba, która stała naprzeciw niego była dokładnie tą osobą, której się spodziewał. Trwało to sekundę, może dwie.
- Eileen... - wyrwały mu się ciche słowa. A potem dość gwałtownie przechylił się do przodu, łapiąc ją za ramię i pociągając do siebie tak, aby nie sprawić jej bólu, ale by w jednym kroku znalazła się we wnętrzu mieszkania. I nie tylko, bo także w jego ramionach. Nie wiedział co powinien powiedzieć, jak zacząć rozmowę, więc po prostu przycisnął ją do siebie, chowając ją w swoich objęciach, oplatając ramionami, jakby chciał ją w nich ukryć przed całym światem. Nie miał pojęcia jak sobie radziła, co chciała mu powiedzieć, jak się czuła. Ale zrobił to odruchowo, czując znów ten nieszczęsny uścisk w żołądku. Było mu przykro, cholernie przykro, a jednocześnie martwił się o nią tak bardzo, że najchętniej zamieniłby się z nią miejscami, by zamiast niej uporać się z tym wszystkim.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wcale nie chciała teleportować się z Hogwartu do Londynu. Każdy skrawek tego miasta przypominał jej o Rossie. Nieważne, czy przechodziła obok cukierni, w której kiedyś obie zachwycały się szarlotką, czy przez park, który słyszał wszystkie ich rozmowy. Chodziła po ścieżkach, które doskonale znała, a jej myśli bombardowane były wspomnieniami. Dlatego Hogwart był w tej chwili dla niej istnym azylem, odpoczynkiem od myśli zatrutych przenikającą ciało tęsknotą. Na lekcjach musiała być absolutnie skupiona, bo wystarczyła jedna chwila nieuwagi, żeby któryś uczeń wsadził łapy tam, gdzie nie powinien. Sprawdzanie wypracowań, chociaż krótkich, również skutecznie ratowały ją przed tonięciem w swoich prywatnych sprawach. Sama musiała się kontrolować. Nie mogła dać po sobie poznać, że coś się stało. I chociaż przycichła, entuzjazm w niej przygasł, to starała się przywoływać na twarz chociaż cień uśmiechu. Tego starego, ciepłego uśmiechu, którym niegdyś wszystkich raczyła.
Wchodząc po schodkach prowadzących do mieszkania Alana, nawet nie próbowała udawać, że jest lekka jak piórko. Dlatego kiedy zapukała, a on otworzył jej drzwi, nie zobaczył twarzy jaśniejącej od szczęścia. Bez większych protestów dała się wciągnąć do środka i przytulić, ulegając ciepłu jego ramion i sama go przy tym obejmując. Zamknęła oczy.
- Przepraszam, że nie powiedziałam ci wcześniej - szepnęła do niego.
Nie płakała, nawet głos jej się nie załamywał. Była jak laleczka, której ktoś po prostu wyłączył kanaliki łzowe. Przyjmowała ból z pokorą, godziła się na niego, chociaż to wcale nie sprawiało, że redukowało to jego ogólne działanie. Chowała go gdzieś w głębi duszy i przykrywała grubym kocem. Wiedziała, że był obok, wciąż go czuła, ale starała się go akceptować mając nadzieję, że w ten sposób po jakimś czasie zwyczajnie niknie.
Wchodząc po schodkach prowadzących do mieszkania Alana, nawet nie próbowała udawać, że jest lekka jak piórko. Dlatego kiedy zapukała, a on otworzył jej drzwi, nie zobaczył twarzy jaśniejącej od szczęścia. Bez większych protestów dała się wciągnąć do środka i przytulić, ulegając ciepłu jego ramion i sama go przy tym obejmując. Zamknęła oczy.
- Przepraszam, że nie powiedziałam ci wcześniej - szepnęła do niego.
Nie płakała, nawet głos jej się nie załamywał. Była jak laleczka, której ktoś po prostu wyłączył kanaliki łzowe. Przyjmowała ból z pokorą, godziła się na niego, chociaż to wcale nie sprawiało, że redukowało to jego ogólne działanie. Chowała go gdzieś w głębi duszy i przykrywała grubym kocem. Wiedziała, że był obok, wciąż go czuła, ale starała się go akceptować mając nadzieję, że w ten sposób po jakimś czasie zwyczajnie niknie.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Ostatnio zmieniony przez Eileen Wilde dnia 08.12.15 14:54, w całości zmieniany 1 raz
Alan nie do końca potrafił wejść w skórę Eileen. Nigdy nie przeżył podobnej straty do tej, z którą ona obecnie się zmagała. Nigdy nie miał ojca, albo raczej tak sobie powtarzał, chcąc wyrzucić go ze swojej pamięci, jak gdyby William nigdy nie istniał. Nie miał także rodzeństwa, albo miał, lecz nie miał pojęcia o jego istnieniu. Jego dziadkowie umarli zanim się urodził. Nie potrafił wiec do końca jej zrozumieć, postawić się w jej sytuacji. A starał się, starał z całego serca. Próbował patrzeć na to z wielu stron, aby być dla niej jak najlepszym wsparciem. Podporą, która nie ugnie się i nie złamie pod ciężarem bólu, smutku i wszystkich innych negatywnych emocji, które ciążyły nad Eileen. Był jej przyjacielem, chciał odjąć jej wszelkich smutków i cierpień, ale nie potrafił. To było niemożliwe, nawet w świecie magii.
Sam nie wiedział czemu tak zareagował, gdy ja zobaczył. Tęsknota? Miłość? Współczucie? A możne to jej smutny, przygnębiony wyraz twarzy, tak niepodobny do tego, który zwykł u niej widywać? A może wszystko na raz? Patrzył na nią ledwie chwilę, jednak tyle wystarczyło, by poczuł jak coś ściska jego serce. Boleśnie, uparcie, powodując u niego serię nieprzyjemnych uczuć, kołaczących się w jego wnętrzu i siejących chaos i spustoszenie na przemian. Nie mógł na to patrzeć, chyba wolał, aby przyszła do niego zapłakana, z odznaczającymi się pod oczami sińcami.
- Ciii... - odezwał się cicho, gdy zaczęła go przepraszać. - Nawet się tym nie przejmuj, to nie ma teraz najmniejszego znaczenia - dodał cicho, nie wypuszczając jej z objęć. Nie miał zamiaru jej wypuszczać. Zwykle niezwykłą przyjemność sprawiało mu przytulanie jej. Teraz, ze względu na sytuację, nie potrafił czerpać z tego choćby najmniejszej radości. Czuł się tak, jakby ktoś po cichu wbijał mu szpilkę w plecy. A więc jak musiała się czuć ona?
- Eileen... Możesz płakać - zaczął po chwili. - Nie powinnaś się wstydzić lub powstrzymywać. Jesteś dorosła, tak, ale właśnie dlatego powinnaś wiedzieć, że łzy nie są niczym złym, ani godnym wstydu. Zwłaszcza przy przyjacielu. - Pogłaskał ją ostrożne po głowie, drugą ręką ciągle przyciskając ją do siebie. Chyba, że z jakiegoś powodu zechciała mu uciec. - Nie próbuj na siłę udawać silnej, Eili. Masz prawo do słabości. Duszenie w sobie żalu jest najgorszym, co możesz zrobić.
Brzmiał niczym ojciec pocieszający swoje dziecko. Jak dobry mąż wspierający żonę. Nie był żadnym z nich, lecz był przyjacielem, na którego zawsze mogła liczyć. I ona dobrze to wiedziała. Może i uważała Hogwart za swój azyl, jednak z jakiegoś powodu sama zaproponowała to spotkanie. To znaczyło, że azyl nie wystarczał i potrzebowała obecności kogoś bliskiego. Alan nie był psychologiem, lecz lekarzem. Nie potrzeba było jednak mieć specjalnej wiedzy, by wiedzieć, że duszenie w sobie negatywnych emocji miało destruktywny wpływ na każdego. Udawanie, że jest się silniejszym niż było się w rzeczywistości niewiele dawało.
Sam nie wiedział czemu tak zareagował, gdy ja zobaczył. Tęsknota? Miłość? Współczucie? A możne to jej smutny, przygnębiony wyraz twarzy, tak niepodobny do tego, który zwykł u niej widywać? A może wszystko na raz? Patrzył na nią ledwie chwilę, jednak tyle wystarczyło, by poczuł jak coś ściska jego serce. Boleśnie, uparcie, powodując u niego serię nieprzyjemnych uczuć, kołaczących się w jego wnętrzu i siejących chaos i spustoszenie na przemian. Nie mógł na to patrzeć, chyba wolał, aby przyszła do niego zapłakana, z odznaczającymi się pod oczami sińcami.
- Ciii... - odezwał się cicho, gdy zaczęła go przepraszać. - Nawet się tym nie przejmuj, to nie ma teraz najmniejszego znaczenia - dodał cicho, nie wypuszczając jej z objęć. Nie miał zamiaru jej wypuszczać. Zwykle niezwykłą przyjemność sprawiało mu przytulanie jej. Teraz, ze względu na sytuację, nie potrafił czerpać z tego choćby najmniejszej radości. Czuł się tak, jakby ktoś po cichu wbijał mu szpilkę w plecy. A więc jak musiała się czuć ona?
- Eileen... Możesz płakać - zaczął po chwili. - Nie powinnaś się wstydzić lub powstrzymywać. Jesteś dorosła, tak, ale właśnie dlatego powinnaś wiedzieć, że łzy nie są niczym złym, ani godnym wstydu. Zwłaszcza przy przyjacielu. - Pogłaskał ją ostrożne po głowie, drugą ręką ciągle przyciskając ją do siebie. Chyba, że z jakiegoś powodu zechciała mu uciec. - Nie próbuj na siłę udawać silnej, Eili. Masz prawo do słabości. Duszenie w sobie żalu jest najgorszym, co możesz zrobić.
Brzmiał niczym ojciec pocieszający swoje dziecko. Jak dobry mąż wspierający żonę. Nie był żadnym z nich, lecz był przyjacielem, na którego zawsze mogła liczyć. I ona dobrze to wiedziała. Może i uważała Hogwart za swój azyl, jednak z jakiegoś powodu sama zaproponowała to spotkanie. To znaczyło, że azyl nie wystarczał i potrzebowała obecności kogoś bliskiego. Alan nie był psychologiem, lecz lekarzem. Nie potrzeba było jednak mieć specjalnej wiedzy, by wiedzieć, że duszenie w sobie negatywnych emocji miało destruktywny wpływ na każdego. Udawanie, że jest się silniejszym niż było się w rzeczywistości niewiele dawało.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Właśnie. Dlaczego Eileen zdecydowała się tu przyjechać mimo tego, że Hogwart uważała w tej chwili za jedyne słuszne schronienie? Bo była tu osoba, której tak bezpośrednio ten dramat nie dotyczył. Znał Rossę, owszem, Eileen nie ukrywała przed nią, że ma tak wspaniałego przyjaciela, ale to wciąż była ona siostrą jego przyjaciółki. Zależało jej na tym, żeby ktoś spojrzał na jej problem parą oczu, które patrzą inaczej. Żadnej rodziny, żadnego ojca, matki lub kuzynów. Żadnego "przykro mi" z ust osób, które były najbliżej. Mierziło ją to ciągłe pocieszanie, mówienie, że będzie dobrze, że ona by nie chciała, żeby wszyscy byli tacy smutni z jej powodu.
Mówił jej, że może płakać. Zachęcał ją do niego, nagabywał. A płacz był ostatnią rzeczą, jakiej chciała teraz przy nim dokonywać. Dlatego puściła go i weszła do środka. Rozejrzała się. Było... czysto.
- Nie chcę już płakać. Na pogrzebie wylałam wiadro łez, a może i dwa, wystarczy. - powiedziała, nie odwracając się do niego. - Napijemy się herbaty?
Płacz sprawia, że czerwienisz się cała na twarzy, wilgotna gula zatyka ci gardło swoim słonym ciężarem, płuca nie nadążają z nabieraniem oddechu we właściwych odległościach czasowych, prawie że się krztusisz własnym żalem. Ocierasz policzki, a z oczu łzy nadal płyną strumieniami, jakby nagle uruchomił się ich zapas magazynowany przez te wszystkie lata szczęścia w twoim życiu. Wyglądasz wtedy żałośnie, tak nieludzko, całe twoje piękno ulatuje w jednej sekundzie. Teraz Eileen zamiast zwyczajnie płakać, wybuchała. Doszła do momentu, w którym ostrzeżenie o duszeniu w sobie żalu w niczym nie pomagało.
To był dla niej naprawdę ciężki czas. Czas analizy własnego ja, skrzętnego układania emocji na półkach, dysponowania opanowaniem, zimną krwią i spokojem.
Mówił jej, że może płakać. Zachęcał ją do niego, nagabywał. A płacz był ostatnią rzeczą, jakiej chciała teraz przy nim dokonywać. Dlatego puściła go i weszła do środka. Rozejrzała się. Było... czysto.
- Nie chcę już płakać. Na pogrzebie wylałam wiadro łez, a może i dwa, wystarczy. - powiedziała, nie odwracając się do niego. - Napijemy się herbaty?
Płacz sprawia, że czerwienisz się cała na twarzy, wilgotna gula zatyka ci gardło swoim słonym ciężarem, płuca nie nadążają z nabieraniem oddechu we właściwych odległościach czasowych, prawie że się krztusisz własnym żalem. Ocierasz policzki, a z oczu łzy nadal płyną strumieniami, jakby nagle uruchomił się ich zapas magazynowany przez te wszystkie lata szczęścia w twoim życiu. Wyglądasz wtedy żałośnie, tak nieludzko, całe twoje piękno ulatuje w jednej sekundzie. Teraz Eileen zamiast zwyczajnie płakać, wybuchała. Doszła do momentu, w którym ostrzeżenie o duszeniu w sobie żalu w niczym nie pomagało.
To był dla niej naprawdę ciężki czas. Czas analizy własnego ja, skrzętnego układania emocji na półkach, dysponowania opanowaniem, zimną krwią i spokojem.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Nie wiedział co sprawiło, że przyszła właśnie do niego, a nie do kogoś ze swojej rodziny. Tłumaczył to faktem, że był jej przyjacielem. Kimś, kto był dla niej wsparciem, komu wiedziała, że może zaufać, powiedzieć o wszystkim, wypłakać się, jeżeli miała na to ochotę. Dobrze wiedziała, że nigdy by jej nie wyśmiał, nie krytykował, bądź nie powiedział ani złego słowa z tego powodu. Tak... Rossa była dla niego "jedynie" siostrą jego przyjaciółki. Nie znał jej zbyt dobrze, lecz parał do niej naturalną niemalże sympatią, która udzielała mu się od Eileen. Lubił patrzeć na nie, na tę więź ich łączącą i siostrzaną miłość między nimi. A teraz tego wszystkiego miało już nie być. Nawet on czuł pewną pustkę, której nie do końca rozumiał. Ale najważniejsze dla niego było to, aby jakoś wesprzeć Eileen.
Zachęcał ją do płaczu, bo wiedział, że to pomogłoby jej choć na chwilę. Nie chciał oglądać jej łez, ale tym bardziej nie chciał widzieć zamkniętych uczuć, które, wbrew temu co sama sądziła, odbijały się na niej bardzo wyraźnie. Wiedział, że nie chciała się rozpłakać także ze względu na niego. Ale nie zamierzał jej do niczego przymuszać. Nie zamierzał także o nic pytać wierząc, że jeżeli będzie chciała to sama mu o wszystkim opowie. Eileen dobrze wiedziała, że nie usłyszy od niego słów typu ,,wszystko będzie dobrze", jakie słyszała już zapewne tysiąc razy. Znał ją na tyle dobrze, że wiedział, iż przyniesie to odwrotny skutek.
- Dobrze. Skoro tak chcesz.- zgodził się, gdy stwierdziła, że nie chce już płakać. Nie miał prawa zmuszać jej do czegokolwiek i przede wszystkim nie chciał tego robić. - Herbata, oczywiście. Już idę zrobić. - Kiwnął głową i powędrował do kuchni. Nie wołał jej, by szła za nim. Wiedział, że się rozgości i jeżeli będzie chciała - pójdzie do kuchni za nim. Wstawił wodę i gdy ta się gotowała, wyjął z szafki ciasteczka, które rozłożył na talerzyku. Zaniósł go do salonu i rozłożył na stoliku, a gdy woda zagotowała się - zrobił im obojgu herbatę. Wrzesień dawno już przybył na świat, przynosząc ze sobą coraz większy chłód. Letnie, ciepłe noce odeszły wraz z sierpniem. Ciepła herbata była więc dobrym pomysłem w popołudniowej i wieczornej porze. Postawił kubek na stole. Był gorący, więc nie podał go Eileen. Przez jakiś czas milczał. Wiedział, że milczenie także jest potrzebne w takich momentach. Cisza koiła, gdy obok był ktoś bliski.
- W Hogwarcie wszystko w porządku? Jak Dyrektor? - zagadał po chwili ciszy, zerkając na nią. Nie wiedział czy takie zagadywanie będzie w porządku. Właściwie to nie bardzo wiedział jak powinien się zachować gdy między nimi trwała taka cisza.
Zachęcał ją do płaczu, bo wiedział, że to pomogłoby jej choć na chwilę. Nie chciał oglądać jej łez, ale tym bardziej nie chciał widzieć zamkniętych uczuć, które, wbrew temu co sama sądziła, odbijały się na niej bardzo wyraźnie. Wiedział, że nie chciała się rozpłakać także ze względu na niego. Ale nie zamierzał jej do niczego przymuszać. Nie zamierzał także o nic pytać wierząc, że jeżeli będzie chciała to sama mu o wszystkim opowie. Eileen dobrze wiedziała, że nie usłyszy od niego słów typu ,,wszystko będzie dobrze", jakie słyszała już zapewne tysiąc razy. Znał ją na tyle dobrze, że wiedział, iż przyniesie to odwrotny skutek.
- Dobrze. Skoro tak chcesz.- zgodził się, gdy stwierdziła, że nie chce już płakać. Nie miał prawa zmuszać jej do czegokolwiek i przede wszystkim nie chciał tego robić. - Herbata, oczywiście. Już idę zrobić. - Kiwnął głową i powędrował do kuchni. Nie wołał jej, by szła za nim. Wiedział, że się rozgości i jeżeli będzie chciała - pójdzie do kuchni za nim. Wstawił wodę i gdy ta się gotowała, wyjął z szafki ciasteczka, które rozłożył na talerzyku. Zaniósł go do salonu i rozłożył na stoliku, a gdy woda zagotowała się - zrobił im obojgu herbatę. Wrzesień dawno już przybył na świat, przynosząc ze sobą coraz większy chłód. Letnie, ciepłe noce odeszły wraz z sierpniem. Ciepła herbata była więc dobrym pomysłem w popołudniowej i wieczornej porze. Postawił kubek na stole. Był gorący, więc nie podał go Eileen. Przez jakiś czas milczał. Wiedział, że milczenie także jest potrzebne w takich momentach. Cisza koiła, gdy obok był ktoś bliski.
- W Hogwarcie wszystko w porządku? Jak Dyrektor? - zagadał po chwili ciszy, zerkając na nią. Nie wiedział czy takie zagadywanie będzie w porządku. Właściwie to nie bardzo wiedział jak powinien się zachować gdy między nimi trwała taka cisza.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
"Wszystko będzie dobrze" przestało pełnić jakąkolwiek rolę w jej życiu. Te trzy słowa nagle straciły sens, nie wnosiły niczego nowego, bo przecież... było dobrze. Wszystko inne było po staremu. Nadal miała dobrą pracę, nadal miała gdzie mieszkać i co jeść, miała co na siebie włożyć. To, co przeżywała, nie mieściło się w żadne ramy tego, co ludzie nazywali "złem". Czuła się przecież dobrze. To nic, że tylko fizycznie, to nic. Tej drugiej stronie siebie, która czuła się już zdecydowanie gorzej, założyła maskę obojętności, pod którą ukryła skrzętnie wszystkie negatywne emocje. To był swego rodzaju odpowiednio dobrany kaganiec, który nałożyła z własnej, nieprzymuszonej woli.
Odwróciła się, by na niego spojrzeć, gdy usłyszała jego głos. Był tak samo przygnębiony jak ona sama.
A może... może i nawet bardziej?
Zmarszczyła delikatnie brwi i powoli ruszyła w kierunku kuchni, bezgłośnie mijając kolejne skrawki podłogi i meble.
- Dobrze - odparła cicho. - Znośnie.
Oparła się ramieniem o ścianę pomiędzy jednym pomieszczeniem a drugim. Wzrokiem błądziła po nic nie znaczących elementach. Okrągłych uchwytach szafek, ostrych zakończeniach leżącego na stole widelca, na koronkowych wzorkach ukrytych w nieco chyba zaniedbanej firance, kilku rysach na białej, lśniącej powierzchni zlewu. W końcu podniosła oczy na Alana, jakby chciała mentalnie przygotować się do wymuszenia na swoich strunach głosowych wypowiedzenia kilku kolejnych słów.
- Jestem nie do zniesienia w takim stanie? - spytała szeptem, niczym mała dziewczynka, która właśnie pyta swoich rodziców, czy zrobiła coś złego.
Bo... nie zrobiła, prawda? To ona tutaj jest ofiarą. To ją zraniono i zostawiono na pastwę żalu.
Odwróciła się, by na niego spojrzeć, gdy usłyszała jego głos. Był tak samo przygnębiony jak ona sama.
A może... może i nawet bardziej?
Zmarszczyła delikatnie brwi i powoli ruszyła w kierunku kuchni, bezgłośnie mijając kolejne skrawki podłogi i meble.
- Dobrze - odparła cicho. - Znośnie.
Oparła się ramieniem o ścianę pomiędzy jednym pomieszczeniem a drugim. Wzrokiem błądziła po nic nie znaczących elementach. Okrągłych uchwytach szafek, ostrych zakończeniach leżącego na stole widelca, na koronkowych wzorkach ukrytych w nieco chyba zaniedbanej firance, kilku rysach na białej, lśniącej powierzchni zlewu. W końcu podniosła oczy na Alana, jakby chciała mentalnie przygotować się do wymuszenia na swoich strunach głosowych wypowiedzenia kilku kolejnych słów.
- Jestem nie do zniesienia w takim stanie? - spytała szeptem, niczym mała dziewczynka, która właśnie pyta swoich rodziców, czy zrobiła coś złego.
Bo... nie zrobiła, prawda? To ona tutaj jest ofiarą. To ją zraniono i zostawiono na pastwę żalu.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Nie powtarzał tych słów, które zapewne słyszała już tyle razy. Nie chciał tego robić bo wiedział, jak głupie i bezsensowne są one w takim momencie. Nie było słów, które mógłby teraz do niej skierować, by ją pocieszyć. Żadne słowa nie zwrócą jej siostry, a ból... Ból pozostanie, będzie w niej tkwił niczym plama na śnieżnobiałej kartce bądź na materiale. Ale powoli, z czasem, będzie blaknąć, aż stanie się tak mało widoczna, że nie będzie jej już przeszkadzać. Pustka w sercu pozostanie i Alan dobrze to wiedział mimo, że nigdy nie stracił nikogo bliskiego. Nie wiedział jak się czuła, ale próbował to sobie wyobrazić. Był bardzo empatyczną osobą, więc jej przygnębienie udzielało się i jemu. Zwłaszcza, gdy patrzył na nią... tak smutną, nieszczęśliwą, pustą. Była teraz niczym wyprana z emocji lalka. Bolało go to. Nikt nie chciał, aby jego ukochana osoba cierpiała, prawda? Oddałby wszystko, by oszczędzić jej tego. Mógłby nawet wszystko wziąć na siebie. Byle by znów widzieć dawną Eileen.
- Aha. - mruknął cicho, kiedy odpowiedziała na jego pytania. - Chodź do salonu. Tam będzie nam wygodniej niż w kuchni. - zaproponował, wymijając ją z dwoma kubkami w dłoniach. Podszedł do stolika i tam je odłożył. Cały czas intensywnie myślał i zastanawiał się co zrobić, jak się zachować, jak przerwać tą nieznośną ciszę. Czuł jak to wszystko wyżera go od środka, jak nie daje mu spokoju. Czuł się z tym coraz gorzej... Co z niego za przyjaciel, skoro nie potrafił jej pocieszyć i nie wie nawet jak się zachować?! Co jej dało przyjście do niego, skoro nie potrafił jej pomóc, ani dać odpowiedniego wsparcia?! Poczucie beznadziejności wywołane jego bezradnością zaczęło coraz bardziej ciążyć mu na sercu. Niczym magiczny kamień, który ktoś po cichu wrzucił na jego dno, a który powoli rósł i rósł, coraz bardziej się rozpychając i sprawiając coraz więcej bólu. Cały czas jednak powtarzał sobie, że musi coś zrobić. Eileen czuła się znacznie gorzej od niego!
Zdębiał, kiedy usłyszał jej słowa. Stał wtedy przy stoliku, ustawiając na nim ciastka i kubki, ale słysząc jej słowa wyprostował się i posłał jej zdziwione spojrzenie. Nie odpowiedział nic, lecz jego wyraz twarzy zmienił się. Zaskoczenie znikło, a zamiast niego pojawił się swoisty grymas, któremu Eileen raczej nie zdążyła się przyjrzeć, bo Bennett zaraz się odwrócił. Sięgnął coś, po czym podszedł do niej. Stanął przed nią i spojrzał na nią z góry, marszcząc brwi.
- Nieznośne jest to, co teraz mówisz, Eili. - odrzekł ostro, lecz było w tym także coś z jego wrodzonej łagodności. Nie była to ostrość wywołana złością. Był to ten typ ostrości, którą stosowało się, by komuś przemówić do rozsądku. Westchnął głośno i przejechał dłonią po swojej twarzy, by potem nagle złapać ją za podbródek i ... wcisnąć jej do buziaka ciastko. - Masz i jedz. Jeśli masz zamiar gadać więcej takich bzdur to wcinaj ciastka aż Ci nie przejdzie. - odpowiedział, wyrzucając z siebie słowa tak szybko, jak szybko przed chwilą wcisnął jej do buzi ciastko. Widok jej zaskoczonej miny z dodatkiem kruchego ciasteczka w buzi na tyle go rozczulił i rozbawił, że parsknął cichym śmiechem, przytykając wierzch pięści do ust, by się powstrzymać.
- Co ja z Tobą mam... - westchnął jeszcze tylko, starając się ukryć rozbawienie. Nie wiedział czy powinien w tej chwili żartować i się śmiać. Ale może właśnie tego potrzebowała?
- Aha. - mruknął cicho, kiedy odpowiedziała na jego pytania. - Chodź do salonu. Tam będzie nam wygodniej niż w kuchni. - zaproponował, wymijając ją z dwoma kubkami w dłoniach. Podszedł do stolika i tam je odłożył. Cały czas intensywnie myślał i zastanawiał się co zrobić, jak się zachować, jak przerwać tą nieznośną ciszę. Czuł jak to wszystko wyżera go od środka, jak nie daje mu spokoju. Czuł się z tym coraz gorzej... Co z niego za przyjaciel, skoro nie potrafił jej pocieszyć i nie wie nawet jak się zachować?! Co jej dało przyjście do niego, skoro nie potrafił jej pomóc, ani dać odpowiedniego wsparcia?! Poczucie beznadziejności wywołane jego bezradnością zaczęło coraz bardziej ciążyć mu na sercu. Niczym magiczny kamień, który ktoś po cichu wrzucił na jego dno, a który powoli rósł i rósł, coraz bardziej się rozpychając i sprawiając coraz więcej bólu. Cały czas jednak powtarzał sobie, że musi coś zrobić. Eileen czuła się znacznie gorzej od niego!
Zdębiał, kiedy usłyszał jej słowa. Stał wtedy przy stoliku, ustawiając na nim ciastka i kubki, ale słysząc jej słowa wyprostował się i posłał jej zdziwione spojrzenie. Nie odpowiedział nic, lecz jego wyraz twarzy zmienił się. Zaskoczenie znikło, a zamiast niego pojawił się swoisty grymas, któremu Eileen raczej nie zdążyła się przyjrzeć, bo Bennett zaraz się odwrócił. Sięgnął coś, po czym podszedł do niej. Stanął przed nią i spojrzał na nią z góry, marszcząc brwi.
- Nieznośne jest to, co teraz mówisz, Eili. - odrzekł ostro, lecz było w tym także coś z jego wrodzonej łagodności. Nie była to ostrość wywołana złością. Był to ten typ ostrości, którą stosowało się, by komuś przemówić do rozsądku. Westchnął głośno i przejechał dłonią po swojej twarzy, by potem nagle złapać ją za podbródek i ... wcisnąć jej do buziaka ciastko. - Masz i jedz. Jeśli masz zamiar gadać więcej takich bzdur to wcinaj ciastka aż Ci nie przejdzie. - odpowiedział, wyrzucając z siebie słowa tak szybko, jak szybko przed chwilą wcisnął jej do buzi ciastko. Widok jej zaskoczonej miny z dodatkiem kruchego ciasteczka w buzi na tyle go rozczulił i rozbawił, że parsknął cichym śmiechem, przytykając wierzch pięści do ust, by się powstrzymać.
- Co ja z Tobą mam... - westchnął jeszcze tylko, starając się ukryć rozbawienie. Nie wiedział czy powinien w tej chwili żartować i się śmiać. Ale może właśnie tego potrzebowała?
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Szczęście ją mierziło. Boleśnie tykało ją pod żebra niczym mała dziewczynka, która chce pobawić się ze swoją starszą siostrą, zajętą jednak przez sprawy swojego dorosłego życia. No pobaw się ze mną, Ellie, no pobaw! Przecież kiedyś tak się razem bawiłyśmy!. Tylko to słyszała w swojej głowie. Głos upiornie przypominał ten Rossy, kiedy jeszcze obie mogły dumnie nazywać się "dziećmi". Dlatego irytowało ją mijanie na ulicy uśmiechających się ludzi, śmiejących się z cudzych żartów. Czuła się wtedy tak, jakby ktoś posypywał solą jej świeżą ranę pozostałą po pogrzebie.
Poszła za nim posłusznie do salonu i usiadła przy stole, niemal od razu przyciągając do siebie kubek z herbatą. Nigdy nie rozwodziła się nad jej zapachem czy smakiem. Lubiła stałą mieszankę owoców leśnych, za którymi czasami za bardzo tęskniła zimą. Już chciała unieść kubek do ust, kiedy poczuła na sobie wzrok Alana. Spojrzała na niego i aż drgnęła, kiedy wsadził jej ciastko do ust. Zamrugała kilka razy, patrząc na niego, jakby właśnie nie miała bladego pojęcia, co z nią zrobił.
Odgryzła kawałek ciastka, a pozostały mały kawałek chwyciła w palce. Długo mieliła go w ustach, jakby to bardzo pomagało jej przetrawić... to wszystko, co ją spotkało. W końcu spojrzała na swojego przyjaciela, a na jej ustach zakwitł delikatny uśmiech. Wyglądał trochę jak pączek róży rozwijający się wczesną wiosną - nieśmiały, niepewny, ale urokliwy. I w końcu broda jej zadrżała, pociągnęła cicho nosem, usta wykrzywiły się i zaczęła płakać. Deszcz koniecznie musiał spaść całą swoją zimną postacią na ten powoli budzący się do życia ogród. Musiał, prawda? Bo chociaż Eileen twardo upierała się przy swoich racjach i próbowała zgrywać twardą, to jednak Alan był osobą, która potrafiła jednym gestem skruszyć ścianę udawanego bohaterstwa, którą tak uporczywie budowała, by odgrodzić się od świata.
Wstała z krzesła i tak zwyczajnie, najprościej w świecie, przytuliła się do niego. Wtuliła twarz w jego sweter, pozwalając, by słone łzy zatopiły się w jego miękkiej fakturze. Może miał rację? Może płacz, tym razem nie w samotności, a w jego towarzystwie, pomoże jej wyjść z dołka, który wykopał jej los?
Poszła za nim posłusznie do salonu i usiadła przy stole, niemal od razu przyciągając do siebie kubek z herbatą. Nigdy nie rozwodziła się nad jej zapachem czy smakiem. Lubiła stałą mieszankę owoców leśnych, za którymi czasami za bardzo tęskniła zimą. Już chciała unieść kubek do ust, kiedy poczuła na sobie wzrok Alana. Spojrzała na niego i aż drgnęła, kiedy wsadził jej ciastko do ust. Zamrugała kilka razy, patrząc na niego, jakby właśnie nie miała bladego pojęcia, co z nią zrobił.
Odgryzła kawałek ciastka, a pozostały mały kawałek chwyciła w palce. Długo mieliła go w ustach, jakby to bardzo pomagało jej przetrawić... to wszystko, co ją spotkało. W końcu spojrzała na swojego przyjaciela, a na jej ustach zakwitł delikatny uśmiech. Wyglądał trochę jak pączek róży rozwijający się wczesną wiosną - nieśmiały, niepewny, ale urokliwy. I w końcu broda jej zadrżała, pociągnęła cicho nosem, usta wykrzywiły się i zaczęła płakać. Deszcz koniecznie musiał spaść całą swoją zimną postacią na ten powoli budzący się do życia ogród. Musiał, prawda? Bo chociaż Eileen twardo upierała się przy swoich racjach i próbowała zgrywać twardą, to jednak Alan był osobą, która potrafiła jednym gestem skruszyć ścianę udawanego bohaterstwa, którą tak uporczywie budowała, by odgrodzić się od świata.
Wstała z krzesła i tak zwyczajnie, najprościej w świecie, przytuliła się do niego. Wtuliła twarz w jego sweter, pozwalając, by słone łzy zatopiły się w jego miękkiej fakturze. Może miał rację? Może płacz, tym razem nie w samotności, a w jego towarzystwie, pomoże jej wyjść z dołka, który wykopał jej los?
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Nie miał pojęcia co działo się w jej głowie, ale przepraszanie za cokolwiek i jakiekolwiek wyrzuty w swoim kierunku były ostatnią rzeczą, jaką chciał słuchać. Natomiast jej smutny ale nieobecny wzrok, twarz obojętna i wyprana z emocji były ostatnim, co chciał widzieć. Jego umysł cały czas pracował na wysokich obrotach, próbując znaleźć wyjście z tej sytuacji, drogę do odpowiednich słów, do odpowiednich czynów. Wszystko po to, by jej trochę ulżyć, by ją pocieszyć i, choć wydawać by się to mogło nieco okrutne, zbić tę kruchą skorupkę, w której się chowała. Dobrze wiedział, że tylko wyjście na zewnątrz mogło jej coś pomóc. Krycie się we wnętrzu tej skorupki razem ze wszystkimi negatywnymi uczuciami, które jej towarzyszyły, były działaniami destrukcyjnymi. Bał się o nią, martwił, był wręcz wystraszony stanem w jakim była.
Zamurowało go po jej słowach. Zadziałał więc niemalże instynktownie. Był człowiekiem o pozytywnym nastawieniu do życia, lubił żartować, robić jej psikusy (głównie marchewkowe). Dlatego jego wewnętrzne ja podpowiedziało mu co ma zrobić. I zrobił... Wcisnął jej ciastko do buzi. Nigdy by się nie spodziewał, że ten pozornie tak głupi czyn doprowadzi do wszystkiego, co miało miejsce tuż po tym. Dopiero po chwili w jego głowie pojawiło się pytanie ,,Co ja właściwie zrobiłem?". Te jednak zostało zagłuszone przez widok, jaki się przed nim roztoczył. Zdezorientowana, zawieszona Eileen, która ostrożnie chrupała ciastko. A potem...
Uśmiechnęła się.
Nie wiedział czy ów uśmiech wydał mu się tak piękny dlatego, że od jakiegoś czasu oglądał tylko maskę obojętności, którą włożyła na swoją twarz. Nie wiedział czy to dlatego, że tak naprawdę nigdy nie widział u niej takiego uśmiechu. Niepewnego, delikatnego, ale pełnego emocji i uroku... Był niczym budzący się rano do życia pączek róży. Delikatnie i niepewnie rozwijający się, by, jakby z obawą, wyjrzeć na świat. Był to jednak widok tak śliczny i łapiący za serce, że Alan zamarł, wpatrując się w nią otępiały i... zauroczony. Jak dobrze, że nie mogła słyszeć jak szybko biło mu wtedy serce! Jak dobrze, że nie wiedziała, co w tej chwili czuł. Tego przyjemnego ciepła, które rozpływało się po jego ciele, docierając do każdej komórki jego ciała. Boże... jak on ją kochał. Miał ochotę jej to powiedzieć, przytulić ją, pocałować. Tak długo na to czekał, tak długo o tym marzył. Ale nie... To nie była odpowiednia pora.
Z amoku wyrwał go zmieniający się nagle wyraz twarzy Eileen. Nie do końca jeszcze wrócił do świata żywych, kiedy dziewczyna wstała i przytuliła się do niego. Serce dalej biło mu jak szalone, kiedy powoli rozjaśniało mu się w umyśle. Objął ją. Tak jak poprzednio, otulił ją swoimi ramionami przyciskając do siebie dłonią, którą ułożył na jej plecach. Druga bezwiednie wędrowała po kosmykach jej włosów.
- Dobrze, już dobrze. Płacz ile chcesz, aż nie poczujesz się choć odrobinę lepiej. - Powiedział cicho.
Stał tak w miejscu, nieruchomo, wreszcie będąc dla niej oparciem, jakim od początku chciał być. Stał twardo i pewnie, nie chcąc być podporą, która się złamie. Ucałował ją w czubek głowy, dalej głaszcząc ją po plecach. I czekał aż się wypłacze. Czekał cierpliwie i z nadzieją. Miał w sobie dużo cierpliwości. Wystarczyło mu jej na to, aby czekać na nią od tylu lat, a więc czekanie aż się wypłacze nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Miał nadzieję, że to choć trochę jej pomoże.
Zamurowało go po jej słowach. Zadziałał więc niemalże instynktownie. Był człowiekiem o pozytywnym nastawieniu do życia, lubił żartować, robić jej psikusy (głównie marchewkowe). Dlatego jego wewnętrzne ja podpowiedziało mu co ma zrobić. I zrobił... Wcisnął jej ciastko do buzi. Nigdy by się nie spodziewał, że ten pozornie tak głupi czyn doprowadzi do wszystkiego, co miało miejsce tuż po tym. Dopiero po chwili w jego głowie pojawiło się pytanie ,,Co ja właściwie zrobiłem?". Te jednak zostało zagłuszone przez widok, jaki się przed nim roztoczył. Zdezorientowana, zawieszona Eileen, która ostrożnie chrupała ciastko. A potem...
Uśmiechnęła się.
Nie wiedział czy ów uśmiech wydał mu się tak piękny dlatego, że od jakiegoś czasu oglądał tylko maskę obojętności, którą włożyła na swoją twarz. Nie wiedział czy to dlatego, że tak naprawdę nigdy nie widział u niej takiego uśmiechu. Niepewnego, delikatnego, ale pełnego emocji i uroku... Był niczym budzący się rano do życia pączek róży. Delikatnie i niepewnie rozwijający się, by, jakby z obawą, wyjrzeć na świat. Był to jednak widok tak śliczny i łapiący za serce, że Alan zamarł, wpatrując się w nią otępiały i... zauroczony. Jak dobrze, że nie mogła słyszeć jak szybko biło mu wtedy serce! Jak dobrze, że nie wiedziała, co w tej chwili czuł. Tego przyjemnego ciepła, które rozpływało się po jego ciele, docierając do każdej komórki jego ciała. Boże... jak on ją kochał. Miał ochotę jej to powiedzieć, przytulić ją, pocałować. Tak długo na to czekał, tak długo o tym marzył. Ale nie... To nie była odpowiednia pora.
Z amoku wyrwał go zmieniający się nagle wyraz twarzy Eileen. Nie do końca jeszcze wrócił do świata żywych, kiedy dziewczyna wstała i przytuliła się do niego. Serce dalej biło mu jak szalone, kiedy powoli rozjaśniało mu się w umyśle. Objął ją. Tak jak poprzednio, otulił ją swoimi ramionami przyciskając do siebie dłonią, którą ułożył na jej plecach. Druga bezwiednie wędrowała po kosmykach jej włosów.
- Dobrze, już dobrze. Płacz ile chcesz, aż nie poczujesz się choć odrobinę lepiej. - Powiedział cicho.
Stał tak w miejscu, nieruchomo, wreszcie będąc dla niej oparciem, jakim od początku chciał być. Stał twardo i pewnie, nie chcąc być podporą, która się złamie. Ucałował ją w czubek głowy, dalej głaszcząc ją po plecach. I czekał aż się wypłacze. Czekał cierpliwie i z nadzieją. Miał w sobie dużo cierpliwości. Wystarczyło mu jej na to, aby czekać na nią od tylu lat, a więc czekanie aż się wypłacze nie stanowiło dla niego żadnego problemu. Miał nadzieję, że to choć trochę jej pomoże.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Ogród zamókł do cna, nikt nie ochronił róży przed deszczem, ciężkie krople łamały gałązki obrzydzając cały widok. Dlatego nie chciała płakać. Bo płacz obrzydzał. Powodował, że oczy przykrywane były łuną czerwonych pajęczynek, policzki również zachodziły nieprzyjemną czerwienią, a usta drżały, jakby ktoś traktował je nieprzyjemnymi bodźcami elektrycznymi. Ale tym razem przegrała tę walkę. Głównie była to walka z samą sobą, ale też i może odrobinę z Alanem starającym się narzucić jej pewną wolę, której za wszelką cenę nie chciała do siebie przyjąć.
Ale to... pomogło. Wypłakanie się w jego ciepłe ciało okryte swetrem było swego rodzaju katharsis, którego nie udało jej się dopełnić na pogrzebie, chociaż płakała na nim o wiele mocniej niż teraz.
Musieli tak stać długie minuty, dopóki Eileen nie poczuła, że wszystko powoli i mozolnie zaczyna się układać. Bardzo powoli i bardzo mozolnie.
- Dzięki - pociągnęła nosem odsuwając się od niego delikatnie. - Już mi lepiej.
Chciała się uśmiechnąć, ale nie miała na to siły, chociaż chęci były ogromne!
- Masz może chusteczkę?
Oprócz uśmiechu, najchętniej wymusiłaby jeszcze na sobie przeniesienie na Alana swojego spojrzenie, ale na to nie starczyło jej już pewności siebie. Wiedziała jak wygląda i chociaż była świadoma tego, że jej przyjaciel w tej chwili wcale na nią nie patrzył w ten sposób (nie mógł przecież, prawda?), to i tak poruszyła się w niej ta kobieca cząstka, która podsuwała jej co rusz stanowcze myśli traktujące o tym, że taka zapłakana i smutna nie powinna patrzeć w oczy żadnemu mężczyźnie.
W Hogwarcie przez chwilę żałowała, że teleportuje się do kamienicy, w której mieszkał Alan. Naprawdę żałowała. Ale teraz... teraz nie żałowała ani trochę.
Ale to... pomogło. Wypłakanie się w jego ciepłe ciało okryte swetrem było swego rodzaju katharsis, którego nie udało jej się dopełnić na pogrzebie, chociaż płakała na nim o wiele mocniej niż teraz.
Musieli tak stać długie minuty, dopóki Eileen nie poczuła, że wszystko powoli i mozolnie zaczyna się układać. Bardzo powoli i bardzo mozolnie.
- Dzięki - pociągnęła nosem odsuwając się od niego delikatnie. - Już mi lepiej.
Chciała się uśmiechnąć, ale nie miała na to siły, chociaż chęci były ogromne!
- Masz może chusteczkę?
Oprócz uśmiechu, najchętniej wymusiłaby jeszcze na sobie przeniesienie na Alana swojego spojrzenie, ale na to nie starczyło jej już pewności siebie. Wiedziała jak wygląda i chociaż była świadoma tego, że jej przyjaciel w tej chwili wcale na nią nie patrzył w ten sposób (nie mógł przecież, prawda?), to i tak poruszyła się w niej ta kobieca cząstka, która podsuwała jej co rusz stanowcze myśli traktujące o tym, że taka zapłakana i smutna nie powinna patrzeć w oczy żadnemu mężczyźnie.
W Hogwarcie przez chwilę żałowała, że teleportuje się do kamienicy, w której mieszkał Alan. Naprawdę żałowała. Ale teraz... teraz nie żałowała ani trochę.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Deszcz również był potrzebny. I Eileen jako osoba, która tak bardzo kochała rośliny, powinna dobrze o tym wiedzieć. Żadna roślina nie przetrwałaby, gdyby na świat zstąpiłyby ciągnące się w nieskończoność susze. W chwilach, gdy na ziemię spadał letni żar, nie przerwany przez ani jedną kropelkę deszczu, wszystkie rośliny cierpiały i opadały z sił, z niecierpliwością czekając na deszcz. Bez niego stawały się coraz słabsze, aż umierały, stając się suchymi pędami, których trzeba było się pozbyć. Tak było też z sercem Eileen. Próbowała zesłać na swoje serce susze, nie dopuszczając do niego ani kropelki emocji. Sądziła, że tak będzie lepiej, że w ten sposób uchroni się przed tym, co było dla niej nieznane i ciężkie do zniesienia, a co mógł przynieść ze sobą deszcz. Wcale tak nie było i Alan dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Musiał zmusić ją do tego, by przestała tak kurczowo trzymać nad sobą to, co nie pozwalało na spłynięcie po jej policzku choćby jednej słonej kropelki, która miała uratować jej serce przed wyschnięciem z rozpaczy. Mimo, że tak uparcie udawała, że z nią wszystko w porządku.
Gdy więc przypadkiem spowodował, że skorupka okrywająca Eileen pękła, otulił ją ramionami i cierpliwie czekał, aż wyrzuci z siebie tyle łez, ile potrzebowała. Nie odezwał się przez ten czas ani słowem, po cichu głaszcząc ją po włosach i wsłuchując się w odgłosy jej szlochu oraz w bicie własnego serca. Co jakiś czas lekko kiwał się z nią na boki, co jakiś czas nieruchomiał, przyciskając ją do siebie. Czasem przytykał usta do jej głowy, robiąc to chyba głównie dla siebie. Ta mała czułość, na jaką pozwalał sobie w tej sytuacji powodowała, że jego serce biło szybciej, a po ciele rozpływało się przyjemne uczucie zadowolenia. Lgnął do niej, pragnął jej bliskości, dotyku. Wręcz wariował na jej punkcie, choć nigdy nie dał tego po sobie poznać. Raczej traktował ją ostrożnie, pozwalając sobie czasem na takie malutkie, ale sprawiające mu wielką satysfakcję, gesty, w których Eileen nigdy nie doszukała się niczego.
- Nie ma za co. - Odpowiedział po cichu, kiedy już przestała płakać i odsunęła się od niego. - Cieszę się, że już Ci trochę lepiej - dodał. Nie patrzył na nią. Zerknął na nią tylko w pierwszym momencie, robiąc to odruchowo i ze zmartwienia. Wiedział jednak, że nawet jeśli był jej przyjacielem, to z pewnością nie chciała, by ją taką oglądał. Nie chciał więc jej wprawiać w zakłopotanie, więc nie przyglądał się jej. Robił to również dla siebie, bowiem widok jej zapłakanej, smutnej twarzy powodował w nim napływ uczuć, w tym także negatywnych. Aż serce mu się krajało gdy ją taką oglądał. Pragnął zawsze widzieć na jej twarzy jedynie szczęście i uśmiech nim spowodowany.
- Oczywiście, już Ci daję. - Odpowiedział, odwracając się od niej. Podszedł do jakiejś szafki i wyjął z niej pudełeczko z chusteczkami. Podał je Eileen i odsunął się, dając jej czas, aby doprowadziła się do porządku. Miał nadzieję, że doprowadzenie jej do płaczu (jakkolwiek to nie brzmi) rzeczywiście miało przynieść pozytywne skutki. Nie darowałby sobie chyba, gdyby w ten sposób jeszcze pogorszył sprawę. Nie chciałby, aby kiedykolwiek żałowała, że tu przyszła.
- Mam nadzieję, że nie żałujesz, że tutaj przyszłaś, Eileen - odezwał się, wypowiadając na głos swoje obawy. - Nie wiem czy nie przesadziłem z czymś. - Uniósł wzrok, spoglądając na nią niepewnie. Sięgnął po swój kubek i upił z niego parę łyków. Oparł się o blat stolika i spoglądał na nią.
Gdy więc przypadkiem spowodował, że skorupka okrywająca Eileen pękła, otulił ją ramionami i cierpliwie czekał, aż wyrzuci z siebie tyle łez, ile potrzebowała. Nie odezwał się przez ten czas ani słowem, po cichu głaszcząc ją po włosach i wsłuchując się w odgłosy jej szlochu oraz w bicie własnego serca. Co jakiś czas lekko kiwał się z nią na boki, co jakiś czas nieruchomiał, przyciskając ją do siebie. Czasem przytykał usta do jej głowy, robiąc to chyba głównie dla siebie. Ta mała czułość, na jaką pozwalał sobie w tej sytuacji powodowała, że jego serce biło szybciej, a po ciele rozpływało się przyjemne uczucie zadowolenia. Lgnął do niej, pragnął jej bliskości, dotyku. Wręcz wariował na jej punkcie, choć nigdy nie dał tego po sobie poznać. Raczej traktował ją ostrożnie, pozwalając sobie czasem na takie malutkie, ale sprawiające mu wielką satysfakcję, gesty, w których Eileen nigdy nie doszukała się niczego.
- Nie ma za co. - Odpowiedział po cichu, kiedy już przestała płakać i odsunęła się od niego. - Cieszę się, że już Ci trochę lepiej - dodał. Nie patrzył na nią. Zerknął na nią tylko w pierwszym momencie, robiąc to odruchowo i ze zmartwienia. Wiedział jednak, że nawet jeśli był jej przyjacielem, to z pewnością nie chciała, by ją taką oglądał. Nie chciał więc jej wprawiać w zakłopotanie, więc nie przyglądał się jej. Robił to również dla siebie, bowiem widok jej zapłakanej, smutnej twarzy powodował w nim napływ uczuć, w tym także negatywnych. Aż serce mu się krajało gdy ją taką oglądał. Pragnął zawsze widzieć na jej twarzy jedynie szczęście i uśmiech nim spowodowany.
- Oczywiście, już Ci daję. - Odpowiedział, odwracając się od niej. Podszedł do jakiejś szafki i wyjął z niej pudełeczko z chusteczkami. Podał je Eileen i odsunął się, dając jej czas, aby doprowadziła się do porządku. Miał nadzieję, że doprowadzenie jej do płaczu (jakkolwiek to nie brzmi) rzeczywiście miało przynieść pozytywne skutki. Nie darowałby sobie chyba, gdyby w ten sposób jeszcze pogorszył sprawę. Nie chciałby, aby kiedykolwiek żałowała, że tu przyszła.
- Mam nadzieję, że nie żałujesz, że tutaj przyszłaś, Eileen - odezwał się, wypowiadając na głos swoje obawy. - Nie wiem czy nie przesadziłem z czymś. - Uniósł wzrok, spoglądając na nią niepewnie. Sięgnął po swój kubek i upił z niego parę łyków. Oparł się o blat stolika i spoglądał na nią.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pierwsza fala żalu była już za nią, druga z resztą też. Mur runął, pozostawiając Eileen samą na tym smutnym pustkowiu. Wiedziała, że obok są osoby, na które zawsze mogła liczyć, ale teraz... teraz chciała sobie z tym poradzić sama. Nieważne, że bolało, nieważne, że sprawiało ból. Chciała dojść do tego sama. Znaleźć remedium, jakiś ogromny plaster, którym z powodzeniem zakleiła by tę dziurę powstałą po śmierci siostry. Chciała tak niewiele, a jednocześnie niewyobrażalnie dużo. Ból psychiczny nie zawsze był proporcjonalny do tego fizycznego - przyjmował różne formy, czasami zbyt duże i ciężkie do uniesienia, czasem lekkie i proste, nie sprawiające żadnych problemów, zgadzające się na symbiozę z właścicielem.
Miała nadzieję, że to remedium, którego szukała, było już w zasięgu jej dłoni. Dokładnie tak, jak chusteczki, po które z chęcią sięgnęła. Z kobiecą elegancją oczyściła swój nos ("wysmarkała" to przecież takie brzydkie słowo!) i zwiniętą chusteczkę schowała w dłoniach.
- Jest lepiej, dziękuję - uśmiechnęła się do niego łagodnie, sięgając po następną chusteczką i osuszając sobie nią oczy. - Alan, nie mów tak. Sama zaproponowałam ci to spotkanie, więc jak mogłabym tego żałować?
A jednak... tak, przez chwilę, przez jedną krótką chwilę, żałowała. Nikt nie poradzi nic na to, że jednak jest kobietą, której zdanie notorycznie może się zmieniać.
- Wszystko u ciebie dobrze?
Przyszła do niego z jednym celu, ale to nie znaczy, że nie interesował ją jego los!
Miała nadzieję, że to remedium, którego szukała, było już w zasięgu jej dłoni. Dokładnie tak, jak chusteczki, po które z chęcią sięgnęła. Z kobiecą elegancją oczyściła swój nos ("wysmarkała" to przecież takie brzydkie słowo!) i zwiniętą chusteczkę schowała w dłoniach.
- Jest lepiej, dziękuję - uśmiechnęła się do niego łagodnie, sięgając po następną chusteczką i osuszając sobie nią oczy. - Alan, nie mów tak. Sama zaproponowałam ci to spotkanie, więc jak mogłabym tego żałować?
A jednak... tak, przez chwilę, przez jedną krótką chwilę, żałowała. Nikt nie poradzi nic na to, że jednak jest kobietą, której zdanie notorycznie może się zmieniać.
- Wszystko u ciebie dobrze?
Przyszła do niego z jednym celu, ale to nie znaczy, że nie interesował ją jego los!
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Miał cichą nadzieję, że uda mu się jej pomóc, że pomoże jej sięgnąć po ów plasterek, którym miała opatrzyć zbolałą duszę i serce. Jeżeli jednak chciałaby osiągnąć to sama, on jako przyjaciel stałby obok, wspierając ją w duchu, lecz nie wcinając jej się na siłę. Zawsze taki był. Często potrafił wyczuć czego jej potrzeba, czy powinien działać, czy wstrzymać się i po cichu dopingować. Miał tą naturalną umiejętność, która czyniła z niego nie tylko dobrego przyjaciela, ale również i dobrego lekarza, a kiedyś może i wspaniałego narzeczonego, męża, ojca. Choć póki co nie wybiegał myślami tak daleko i w dość ciemnych barwach widział swoją miłosną przyszłość. Nieszczęśliwa miłość od lat panowała w jego sercu i mimo, iż wiedział, że nie ma zbyt wielkich szans na zmianę, nie potrafił się jej pozbyć i wybić sobie z głowy tej odrobiny nadziei, która ciągle w nim tkwiła.
Podawał więc po cichu chusteczki tej, która była dla niego najważniejsza. Nie patrzył się na nią dla jej własnego komfortu, zaledwie raz lub dwa razy zerkając na nią ukradkiem w celu sprawdzenia, czy wszystko jest w porządku. Był człowiekiem, na którego mogła liczyć nawet w tak drobniutkiej kwestii.
- Niby tak, ale wolałem spytać. Nie chciałbym Ci w jakiś sposób sprawić przykrości, czy pogorszyć sprawy. - Mruknął, ale ostatecznie wzruszył tylko ramionami w geście bezradności, ale również po to, aby nie ciągnąć tego tematu dłużej. Bo i po co.
- Wszystko dobrze, o mnie się nie martw - skłamał. Nie wszystko było dobrze. Od tygodni jego głowę zaprzątał pewien problem, który nie dawał mu spokoju, który spędzał mu sen z powiek i powodował, że Alan od nowa zamykał się w swoim światku pracoholika, by nie myśleć, by zająć się czymś innym. To właśnie był jego sposób na ucieczkę od zmartwień. Marny, ale zawsze jakiś. Pomagał, choć tylko odrobinę. Daniel mógł być z siebie dumny. – Wróciłem do swojego starego nawyku i jak przystało na pracoholika spędzam całe dnie w Mungu. - Znów wzruszył ramionami, jak gdyby to co mówił, było czymś zupełnie w porządku, czymś naturalnym i niczym złym.
Podawał więc po cichu chusteczki tej, która była dla niego najważniejsza. Nie patrzył się na nią dla jej własnego komfortu, zaledwie raz lub dwa razy zerkając na nią ukradkiem w celu sprawdzenia, czy wszystko jest w porządku. Był człowiekiem, na którego mogła liczyć nawet w tak drobniutkiej kwestii.
- Niby tak, ale wolałem spytać. Nie chciałbym Ci w jakiś sposób sprawić przykrości, czy pogorszyć sprawy. - Mruknął, ale ostatecznie wzruszył tylko ramionami w geście bezradności, ale również po to, aby nie ciągnąć tego tematu dłużej. Bo i po co.
- Wszystko dobrze, o mnie się nie martw - skłamał. Nie wszystko było dobrze. Od tygodni jego głowę zaprzątał pewien problem, który nie dawał mu spokoju, który spędzał mu sen z powiek i powodował, że Alan od nowa zamykał się w swoim światku pracoholika, by nie myśleć, by zająć się czymś innym. To właśnie był jego sposób na ucieczkę od zmartwień. Marny, ale zawsze jakiś. Pomagał, choć tylko odrobinę. Daniel mógł być z siebie dumny. – Wróciłem do swojego starego nawyku i jak przystało na pracoholika spędzam całe dnie w Mungu. - Znów wzruszył ramionami, jak gdyby to co mówił, było czymś zupełnie w porządku, czymś naturalnym i niczym złym.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Harmonia. Wiedziała, że przyroda ją uwielbiała. Jeśli coś oddałaś, powinnaś dostać coś w zamian. Coś dobrego, naznaczonego dodatnim ładunkiem, który naprawiłby równowagę w twoim życiu. Straciła siostrę, kawałek siebie, cząstkę dzieciństwa, która pełniła tak ważną rolę w jej życiu. Nie utraciła dobrych wspomnień, ale... jakie one teraz miały znaczenie, skoro osoba, która grała w nich główną rolę nie żyła?
Dzisiaj nie była dobrą przyjaciółką. Była egoistką, która przyszła wypłakać swoje żale na alanowym ramieniu, okazać swoje własne problemy i szukać zrozumienia sytuacji, w której się znalazła. Ale... chociaż ten jeden raz mogła, prawda? Chociaż ten jeden raz potrzebowała, by to ktoś, a nie ona sama, wykazał się empatią.
Przyciągnęła do siebie kubek z herbatą, która chyba zdążyła już odrobinę wystygnąć i wzięła niedużego łyka. Zawinęła dłonią włosy za lewe ucho, wzrok przeniosła na Alana.
- Nie, nie przejmuj się, nie pogorszyłeś sytuacji tym pytaniem. W każdym razie... dziękuję za zrozumienie. Potrzebowałam go. - odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się do niego łagodnie. Powietrze wdychane po płaczu wydawało się jakieś... czystsze, świeższe. Katharsis. - Czyli wszystko u ciebie w porządku... a co u twojej mamy? Jak jej zdrowie?
Zauważyła jak trudno było jej pytać o rzeczy, które aktualnie wcale a wcale nie nawiązywały do jej aktualnego stanu emocjonalnego, ale z drugiej strony... cholera, nie chciała opowiadać o śmierci siostry. Czuła się jak zawieszona w próżni. Nie mogła poruszyć się ani w jedną, ani w drugą stronę. Pozostało jej tylko czekać, liczyć, że to czas zburzy mur, która wybudowała w przeciągu jednego dnia... albo na kogoś, kto mógłby to zrobić.
Dzisiaj nie była dobrą przyjaciółką. Była egoistką, która przyszła wypłakać swoje żale na alanowym ramieniu, okazać swoje własne problemy i szukać zrozumienia sytuacji, w której się znalazła. Ale... chociaż ten jeden raz mogła, prawda? Chociaż ten jeden raz potrzebowała, by to ktoś, a nie ona sama, wykazał się empatią.
Przyciągnęła do siebie kubek z herbatą, która chyba zdążyła już odrobinę wystygnąć i wzięła niedużego łyka. Zawinęła dłonią włosy za lewe ucho, wzrok przeniosła na Alana.
- Nie, nie przejmuj się, nie pogorszyłeś sytuacji tym pytaniem. W każdym razie... dziękuję za zrozumienie. Potrzebowałam go. - odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się do niego łagodnie. Powietrze wdychane po płaczu wydawało się jakieś... czystsze, świeższe. Katharsis. - Czyli wszystko u ciebie w porządku... a co u twojej mamy? Jak jej zdrowie?
Zauważyła jak trudno było jej pytać o rzeczy, które aktualnie wcale a wcale nie nawiązywały do jej aktualnego stanu emocjonalnego, ale z drugiej strony... cholera, nie chciała opowiadać o śmierci siostry. Czuła się jak zawieszona w próżni. Nie mogła poruszyć się ani w jedną, ani w drugą stronę. Pozostało jej tylko czekać, liczyć, że to czas zburzy mur, która wybudowała w przeciągu jednego dnia... albo na kogoś, kto mógłby to zrobić.
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Salon
Szybka odpowiedź