Zielony salon
AutorWiadomość
Salon w kolorze malachitu
Pokój zabaw przeróżnych, którego kolory nawiązują do domu hogwarckiego - tutaj zaprasza Deimos swoich gości na szklaneczkę bądź wiadro alkoholu.
A czasami dzieje się tutaj Sodoma i Gomorra.
A czasami dzieje się tutaj Sodoma i Gomorra.
Wyreżyserowana, sztywna, sztampowa atmosfera. Zgiełk. Potworny hałas, odbijający się od rozległej przestrzeni. Przytłaczająca obecność, niezliczonej liczby gości, zabierającej cenne milimetry, zbawiennego, świeżego powietrza. Szelest wytwornych sukni, ścierających intensywną zieleń soczystych traw. Nienaturalna uprzejmość. Zadowolone miny, uśmiechnięte wyrazy twarzy. Oznaki wzruszenia, widoczne na, zalanych łzami, bladych, kobiecych policzkach. Szarmanckie maniery. Górnolotne, wysublimowane tematy do zażyłej, zaangażowanej, absorbującej uwagę dyskusji. Skoczna muzyka, idealna do frywolnych swawoli na drewnianym parkiecie. Ceremonia, zwieńczenie silnej, małżeńskiej więzi. Nierozerwalny węzeł - do samej, okrutnej śmierci. Cudowny obrazek, moje najszczersze gratulacje!
Brakowało powietrza. Ciężkie, pojedyncze oddechy, powodowały ucisk klatki piersiowej. Wina, za ciasnej kreacji? Złego samopoczucia, nagłego spadku ciśnienia? Była jedną z nielicznych uczestniczek, ekskluzywnego wydarzenia, nie biorących udziału w uroczystym przebiegu, małżeńskiej ceremonii. Słyszała pojedyncze wyrazy. Głośne westchnienia. Gromkie, oklaski, wieńczące wspaniałomyślne dzieło. Zajmowała miejsce, na samym końcu podłużnego stołu. Gęsty, niebieskawy dym, otulał, wymalowane na twarzy zażenowanie. Czyżby, mieszało się z ogromną niechęcią, obojętnością, zdegustowaniem? Wnikał w każdą komórkę. Pobudzał, zmęczone płuca. Łagodził niepokój, niepowstrzymany stres. Butelka, dobrego alkoholu, pustoszała w niesamowitym tempie. Od pewnego momentu, nie fatygowała znakomitych kryształów. Przykładając, wąską szyję do krwiście czerwonych ust, upijała kolejne, gorzkie roztargnienia. Żałowała przybycia. Nieprzemyślanej, pochopnej decyzji. Fatygi niezawodnego partnera, zagubionego w rozległej oddali. Co jakiś czas, wzdychała ciężko, przełykając kolejną dawkę. Pierwsze, niespodziewane, zawroty głowy, władały nieważkim ciałem, podczas próby, poczęstunku, słodkim, kuszącym wypiekiem. Piętrowe, kremowe ciasto, spadło na sam środek stołu, powodując rozległą plamę. Zmarszczyła brwi w niezadowoleniu. Zadecydowała o szybkiej, zmianie lokalizacji. Porywając kolejna, samotną butelkę, starego, czerwonego wina, z trudem podniosła się do pionu, zaczepiając, falbaniasty materiał, wyjściowej sukienki. Wyrzuciła niedopałek. Mętlik, nie pozwalał na jasne i trzeźwe myślenie. Szybką, bezwzględną degradację. Skrajne, wywracające wnętrzności odczucia, powodowały dyskomfort. Dlaczego, trwała w tym przeklętym miejscu? Pakowała w kolejne, nieuniknione kłopoty? Brodziła poprzez rozległą nizinę, kierując w sam środek, zielonkawej paszczy lwa? Przekraczając próg, zachwiała się po raz kolejny, jeszcze bardziej niebezpieczne, kwitując wszystko, siarczystym przekleństwem. Eleganckie, stylizowane pomieszczenie – znane, cenione, ulubione. Barwy, przypominające, zamierzchłe czasy szkolne. Wygodne kanapy, rozległy stół. Biblioteczka, obszerny barek. Składowisko podarunków, przeniesionych z płóciennego namiotu. Podeszła, do wyżej wymienionej sterty, przyglądając się, niezmiernemu bogactwu. Odnalazła niewielki posążek, przykryty aksamitną narzutą. Wydobyła, ulokowała na samej górze. Dostając, niespodziewanego, ataku kaszlu, postanowiła usiać na skórzanej kanapie. Opróżnić, jeszcze jedną butelkę. I zniknąć. Może na zawsze?
anything you do, everything's for you
Brakowało powietrza. Ciężkie, pojedyncze oddechy, powodowały ucisk klatki piersiowej. Wina, za ciasnej kreacji? Złego samopoczucia, nagłego spadku ciśnienia? Była jedną z nielicznych uczestniczek, ekskluzywnego wydarzenia, nie biorących udziału w uroczystym przebiegu, małżeńskiej ceremonii. Słyszała pojedyncze wyrazy. Głośne westchnienia. Gromkie, oklaski, wieńczące wspaniałomyślne dzieło. Zajmowała miejsce, na samym końcu podłużnego stołu. Gęsty, niebieskawy dym, otulał, wymalowane na twarzy zażenowanie. Czyżby, mieszało się z ogromną niechęcią, obojętnością, zdegustowaniem? Wnikał w każdą komórkę. Pobudzał, zmęczone płuca. Łagodził niepokój, niepowstrzymany stres. Butelka, dobrego alkoholu, pustoszała w niesamowitym tempie. Od pewnego momentu, nie fatygowała znakomitych kryształów. Przykładając, wąską szyję do krwiście czerwonych ust, upijała kolejne, gorzkie roztargnienia. Żałowała przybycia. Nieprzemyślanej, pochopnej decyzji. Fatygi niezawodnego partnera, zagubionego w rozległej oddali. Co jakiś czas, wzdychała ciężko, przełykając kolejną dawkę. Pierwsze, niespodziewane, zawroty głowy, władały nieważkim ciałem, podczas próby, poczęstunku, słodkim, kuszącym wypiekiem. Piętrowe, kremowe ciasto, spadło na sam środek stołu, powodując rozległą plamę. Zmarszczyła brwi w niezadowoleniu. Zadecydowała o szybkiej, zmianie lokalizacji. Porywając kolejna, samotną butelkę, starego, czerwonego wina, z trudem podniosła się do pionu, zaczepiając, falbaniasty materiał, wyjściowej sukienki. Wyrzuciła niedopałek. Mętlik, nie pozwalał na jasne i trzeźwe myślenie. Szybką, bezwzględną degradację. Skrajne, wywracające wnętrzności odczucia, powodowały dyskomfort. Dlaczego, trwała w tym przeklętym miejscu? Pakowała w kolejne, nieuniknione kłopoty? Brodziła poprzez rozległą nizinę, kierując w sam środek, zielonkawej paszczy lwa? Przekraczając próg, zachwiała się po raz kolejny, jeszcze bardziej niebezpieczne, kwitując wszystko, siarczystym przekleństwem. Eleganckie, stylizowane pomieszczenie – znane, cenione, ulubione. Barwy, przypominające, zamierzchłe czasy szkolne. Wygodne kanapy, rozległy stół. Biblioteczka, obszerny barek. Składowisko podarunków, przeniesionych z płóciennego namiotu. Podeszła, do wyżej wymienionej sterty, przyglądając się, niezmiernemu bogactwu. Odnalazła niewielki posążek, przykryty aksamitną narzutą. Wydobyła, ulokowała na samej górze. Dostając, niespodziewanego, ataku kaszlu, postanowiła usiać na skórzanej kanapie. Opróżnić, jeszcze jedną butelkę. I zniknąć. Może na zawsze?
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Odrywam się od zgiełku, koniec tańca, koniec naliczanych minut, które należało posiąść we władanie, ale to już koniec. Teraz tylko odpoczynek i zbieranie sił na finał. Na którego choćby wspomnienie, troche mi się przewraca w brzuchu. Przecież jestem taki romantyczny , kto by dał wiarę, że będe robił zaprogramowane przez ojców dzieci w ten jeden dzień, kiedy oni wszyscy hucznie weselą się na dole. Nietaktem jest myślenie nawet takie, więc opuszczam namiot wymiguję się sprawdzeniem czegoś. Niech mi ziemia lekką będzie, tak sobie myślę, kiedy na ten grób który ojciec mi zgotował, idę polać butelki szampana.
Czy jest coś, co mnie może ucieszyć w tym dniu? Prezenty. Zaglądam do zielonego pokoju, patrzę na kilkanaście pięknych butelek z Toujours Pur, na zastawy porcelanowe, na obraz, na delikatesy i złote wyroby. W poczuciu zadowolenia sięgam do wnętrza szaty i wyjmuję okrytą masą szafirową papierośnicę. Kiedyś będzie ją się chwalił inny lord, dziś na szczęście jest tylko moja. Zapalam sobie z lubnością i chcę odpocząć, wtedy jednak gdy wzrok mój przechadza się po pomieszczeniu, zauważam, że nie jestem sam.
- Jednak przyszłaś - niezadowolenie bije w obojętnym tonie i twarzy, która się odwraca. Oczy jednak ciekawe, co rusz wędrują w stronę Milburgii. Czy to ona się chwieje, czy mi już dość trunków? Liczę dni od naszej kłótni. Czyżby dwa miesiące wystarczyły, by jej złość na mnie minęła? Nie wygląda ani dobrze, ani źle. Wygląda jakby się po prostu zmęczyła.
Przesuwam spojrzeniem dalej, już nie ograniczam się do sukni, która wypełnia cały pokój zielony. Widzę znajomy kształt. Jej paznokcie zaciskają się na szyji, w miejscu, gdzie pękł materiał kilkanaście lat temu.
- Co to tu robi - tym razem mam podniesioną czujność. Papieros drga mi w dłoni, więc przykrywam ją drugą, by nie widziała, że się przestraszyłem.
Czy jest coś, co mnie może ucieszyć w tym dniu? Prezenty. Zaglądam do zielonego pokoju, patrzę na kilkanaście pięknych butelek z Toujours Pur, na zastawy porcelanowe, na obraz, na delikatesy i złote wyroby. W poczuciu zadowolenia sięgam do wnętrza szaty i wyjmuję okrytą masą szafirową papierośnicę. Kiedyś będzie ją się chwalił inny lord, dziś na szczęście jest tylko moja. Zapalam sobie z lubnością i chcę odpocząć, wtedy jednak gdy wzrok mój przechadza się po pomieszczeniu, zauważam, że nie jestem sam.
- Jednak przyszłaś - niezadowolenie bije w obojętnym tonie i twarzy, która się odwraca. Oczy jednak ciekawe, co rusz wędrują w stronę Milburgii. Czy to ona się chwieje, czy mi już dość trunków? Liczę dni od naszej kłótni. Czyżby dwa miesiące wystarczyły, by jej złość na mnie minęła? Nie wygląda ani dobrze, ani źle. Wygląda jakby się po prostu zmęczyła.
Przesuwam spojrzeniem dalej, już nie ograniczam się do sukni, która wypełnia cały pokój zielony. Widzę znajomy kształt. Jej paznokcie zaciskają się na szyji, w miejscu, gdzie pękł materiał kilkanaście lat temu.
- Co to tu robi - tym razem mam podniesioną czujność. Papieros drga mi w dłoni, więc przykrywam ją drugą, by nie widziała, że się przestraszyłem.
Próba, ogarnięcia wzrokiem, całości, obszernego metrażu, była wręcz niemożliwa. Przyciągające, absorbujące uwagę elementy, zatrzymywały wzrok ciekawskich, metalicznie szarych oczu, tracących, szerokie, pole widzenia. Ozdobne, ścienne ornamenty. Wysokie, rzeźbione sufity. Skupienie uwagi na najdrobniejszym elemencie. Wyodrębnienie szczegółów. Znamienita, paleta kolorów. Nurty w dziedzinie sztuki. Odpowiednie, rodzaje malarstwa. Obserwowała, nisko zawieszony, strojny żyrandol. Lekkie, migoczące, falujące światło, tańczyło na gładkim blacie okrągłego stołu. Klimatyczne, ciepłe, przyspieszające, zgubny efekt wypitego alkoholu. Zawroty głowy, dawały się we znaki, mimo ówczesnego opanowania. Stan, błogiej nieważkości, wkraczał na bogate salony. Głowa zrobiła się cięższa. Zimna, przyłożona do skroni dłoń, nie dawała ukojenia. Czyżby, należało spróbować, czegoś innego? Uderzająca fala, ogłuszającego dźwięku, pochodzącego z zewnątrz. Zaczęły się pierwsze tańce? Orkiestra, przygrywa, skoczne, frywolne melodie. Cóż za bezguście, nie lepiej zatrudnić solistę? Kolejny, pokaźny łyk. Czerwony pigment, ozdobił przezroczystą szyjkę. Dlaczego świat, wirował, tak niestabilnie?
Ciężko sprecyzować, wszelkie, nagromadzone odczucia. Kłębiące myśli, nie dawały ukojenia. Umysł, podsyłał, nieskończoną gamę, wszelakich scenariuszy. A może by tak, rozpętać, prawdziwą awanturę? Przyczynić się do złego? Czy miała na tyle odwagi, silnej woli oraz determinacji? Na pewno, zderza się z rzeczywistością? Mozolne kroki, zbliżające do, drewnianych drzwi, powodują, uderzającą falę niepokoju. Brunetka, rozchyla powieki w niemym przerażeniu, nie sądząc, aby jakakolwiek, znamienita osobistość, zaszczyciła swą obecnością. Kanapa, na której siedziała, znajdowała się, na lekkim uboczu, z dala od zasięgu wzroku, nieznanego intruza. Starała się, powstrzymać ciężki, świszczący oddech. Wtopić w brunatne obicie. Pozostać niezauważoną. Niespodziewane wtargnięcie, skutkowało, przyspieszonym biciem serca. Fala gorąca, wnikała w najmniejsze komórki. Pan Młody, we własnej osobie. Elegancki, dostojny, wyróżniony. Wyglądał obłędnie, mimo widocznego zmęczenia. Wstępnego, alkoholowego upojenia. Wydawał się, pogrążony we własnym,wyimaginowanym świecie. W szybkim tempie, przedostał w stronę prezentów, koncentrując uwagę. Czyżby coś go gryzło? Jak oceniał przygotowane przyjęcie? Partnerka, spełniała wszelkie wymagania? Był naprawdę, szczęśliwy? Niebieska papierośnica, przykuwa uwagę kobiety. Unosi się lekko, próbując dostrzec, najdrobniejsze detale. Jeden z drogocennych prezentów? W tym samym czasie, szlachcic, podejmuje gwałtowny ruch. Spostrzegawczy błękit, zatrzymuje się na przyczajonym obliczu. Obojętne, zimne, niezadowolone spojrzenie, stawia do pionu. Gwałtownie, potykając niebezpiecznie, o wystający kant stołu. Stara się, zachować dumną, wyprostowaną postawę. Lustrować doskonały profil, tym samym obojętnym, beznamiętnym wzrokiem. Dostosować, intonację głosu: - I wychodzę! - zapewnia. Rusza przed siebie, zapominając o zgubnej, plątaninie karmazynowego materiału. Nie czuje się najlepiej. Zatrzymuje na chwilę, aby pokonać nasilające zawroty głowy. Nie patrzy w jego stronę. Wszelkie, paraliżujące emocje, powracają. Wspomnienia, sytuacji, sprzed kilku miesięcy. Zadają dziwny, wewnętrzny dyskomfort. Ból? Butelka, pozostała. Oparta bezpiecznie o część, niewiarygodnie, miękkiej sofy. Kolejne słowa, pełne niepokoju, przywracają realność. Istnie, złośliwy grymas, wykrzywia blade usta. Satysfakcja, napełniająca, upragniona odwaga? Szelest materiału, dochodzący z okolicy stołu. Nie odwraca się. - Znakomity prezent, prawda? - przerywa. Postanawia, odwrócić swe oblicze. Skonfrontować rozbawienie z widocznym zaniepokojeniem. Uważa, aby nie popełnić niestosownego. - Nie musiałam, długo wybierać. - delikatny krok do przodu. - Prawdziwe złoto, uderza w twe gusta, mam rację? - i po co tyle ironii Milburgo. Lepiej, kontroluj swą rozkołysaną postawę.
Ciężko sprecyzować, wszelkie, nagromadzone odczucia. Kłębiące myśli, nie dawały ukojenia. Umysł, podsyłał, nieskończoną gamę, wszelakich scenariuszy. A może by tak, rozpętać, prawdziwą awanturę? Przyczynić się do złego? Czy miała na tyle odwagi, silnej woli oraz determinacji? Na pewno, zderza się z rzeczywistością? Mozolne kroki, zbliżające do, drewnianych drzwi, powodują, uderzającą falę niepokoju. Brunetka, rozchyla powieki w niemym przerażeniu, nie sądząc, aby jakakolwiek, znamienita osobistość, zaszczyciła swą obecnością. Kanapa, na której siedziała, znajdowała się, na lekkim uboczu, z dala od zasięgu wzroku, nieznanego intruza. Starała się, powstrzymać ciężki, świszczący oddech. Wtopić w brunatne obicie. Pozostać niezauważoną. Niespodziewane wtargnięcie, skutkowało, przyspieszonym biciem serca. Fala gorąca, wnikała w najmniejsze komórki. Pan Młody, we własnej osobie. Elegancki, dostojny, wyróżniony. Wyglądał obłędnie, mimo widocznego zmęczenia. Wstępnego, alkoholowego upojenia. Wydawał się, pogrążony we własnym,wyimaginowanym świecie. W szybkim tempie, przedostał w stronę prezentów, koncentrując uwagę. Czyżby coś go gryzło? Jak oceniał przygotowane przyjęcie? Partnerka, spełniała wszelkie wymagania? Był naprawdę, szczęśliwy? Niebieska papierośnica, przykuwa uwagę kobiety. Unosi się lekko, próbując dostrzec, najdrobniejsze detale. Jeden z drogocennych prezentów? W tym samym czasie, szlachcic, podejmuje gwałtowny ruch. Spostrzegawczy błękit, zatrzymuje się na przyczajonym obliczu. Obojętne, zimne, niezadowolone spojrzenie, stawia do pionu. Gwałtownie, potykając niebezpiecznie, o wystający kant stołu. Stara się, zachować dumną, wyprostowaną postawę. Lustrować doskonały profil, tym samym obojętnym, beznamiętnym wzrokiem. Dostosować, intonację głosu: - I wychodzę! - zapewnia. Rusza przed siebie, zapominając o zgubnej, plątaninie karmazynowego materiału. Nie czuje się najlepiej. Zatrzymuje na chwilę, aby pokonać nasilające zawroty głowy. Nie patrzy w jego stronę. Wszelkie, paraliżujące emocje, powracają. Wspomnienia, sytuacji, sprzed kilku miesięcy. Zadają dziwny, wewnętrzny dyskomfort. Ból? Butelka, pozostała. Oparta bezpiecznie o część, niewiarygodnie, miękkiej sofy. Kolejne słowa, pełne niepokoju, przywracają realność. Istnie, złośliwy grymas, wykrzywia blade usta. Satysfakcja, napełniająca, upragniona odwaga? Szelest materiału, dochodzący z okolicy stołu. Nie odwraca się. - Znakomity prezent, prawda? - przerywa. Postanawia, odwrócić swe oblicze. Skonfrontować rozbawienie z widocznym zaniepokojeniem. Uważa, aby nie popełnić niestosownego. - Nie musiałam, długo wybierać. - delikatny krok do przodu. - Prawdziwe złoto, uderza w twe gusta, mam rację? - i po co tyle ironii Milburgo. Lepiej, kontroluj swą rozkołysaną postawę.
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Już wychodzisz? A spróbowałaś tortu? - nie nie nie, powinienem ją zostawić, pozwolić odejść, tak, by już nie miała okazji by zadać mi jakąkolwiek.. torturę. Ale nie umiem się powstrzymać. Nie umiem nie zawołać jej, nie umiem nie zwrócić spragnionych oczu w jej kierunku i nie powiedzieć: - Chyba dużo wypiłaś - wiem, jak bezczelnie to brzmi w tym momencie, bo jakkolwiek nie postarałem się, by nie czuć już nigdy, widziałem, że ona wciąż miała to coś w sobie, coś co ją tutaj przygnało i kazało opróżnić pięć butelek wina. Czy preferuje to samo wino co Megara? Czy mógłbym obie zgładzić podając im jedną butelkę? Wolne żarty. Nie myśli mi się tak proste rozwiązanie dla owych dam. Śmierć, coż, czy to nie zbyt proste? A po niej co, znów trafiłaby mi się kolejna podobna do panny Malfoy. Miałbym powtórkę z rozrywki i to wszystko tylko dlatego, że się zdenerwowałem? Och nie, już lepiej zostać przy tym co znam. Przy wrogu, którego znam? To mi się nasuwa, ale z jakiego powodu miałbym nazywać Megarę swoim wrogiem? Ja jej wcale nie znam, może będzie mi posłuszna, może tak naprawdę ojciec miał rację i wybrali mi na prawdę odpowiednią żonę?
Pędzą me myśli pijane. Bo jestem nieco zalkoholizowany. Wydmuchuję chmurę dymu, chcę się spytać co ty pieprzysz Milburga . A ona się bawi, ona chce mnie chyba doprowadzić do zawału.
- Nie wygłupiaj się - wyraźnie zły, słaby, bo okazuję tę złość, ruszam w jej stronę, jakbym chciał jej wyrwać z piersi ten posążek. Obawiam się najgorszego, wiem, że jeżeli zaraz nie wyjdę z pokoju, dopadnie mnie jej głos. Powie Dejmos, Dejmos, masz ochotę zagrać w grę?. Co jej powiem. Czy będę miał wystarczająco dużo siły by odmówić? Nie, nie, nie, idź już Milburgo, nie pozwól mi upaść tak nisko, nie...
O co ja cię proszę Milburgo. Przecież dobrze wiem, że w Twych opętańczych myślach jestem najsrożej karcony. Za to, że chciałem być raz w życiu fair. Nie wobec Ciebie, więc to cię tak boli?
Pędzą me myśli pijane. Bo jestem nieco zalkoholizowany. Wydmuchuję chmurę dymu, chcę się spytać co ty pieprzysz Milburga . A ona się bawi, ona chce mnie chyba doprowadzić do zawału.
- Nie wygłupiaj się - wyraźnie zły, słaby, bo okazuję tę złość, ruszam w jej stronę, jakbym chciał jej wyrwać z piersi ten posążek. Obawiam się najgorszego, wiem, że jeżeli zaraz nie wyjdę z pokoju, dopadnie mnie jej głos. Powie Dejmos, Dejmos, masz ochotę zagrać w grę?. Co jej powiem. Czy będę miał wystarczająco dużo siły by odmówić? Nie, nie, nie, idź już Milburgo, nie pozwól mi upaść tak nisko, nie...
O co ja cię proszę Milburgo. Przecież dobrze wiem, że w Twych opętańczych myślach jestem najsrożej karcony. Za to, że chciałem być raz w życiu fair. Nie wobec Ciebie, więc to cię tak boli?
Obszerne, otulone niezapomnianymi wspomnieniami miejsce, wyzwalało mieszane odczucia. Radowało, przenikającym sentymentem. Emanowało, empatyczną, przyciągającą energią. Przypominało o niezapomnianych, wydarzeniach lat ubiegłych. Obezwładniało lodowatym niepokojem. Napełniało wewnętrzną odrazą, niechęcią, obrzydzeniem. Żal, spowodowany, niespodziewanymi odwiedzinami, zawładnął, pozbawionym stabilności, rozkołysanym, kobiecym ciałem. Czyżby kierowała się instynktem, niezawodną, kobiecą intuicją? Próbowała udowodnić swą niepodważalną wyższość, wytrzymałość, a także nieposkromioną siłę? Przygotowana, na pewną konfrontację przenikliwego, świdrującego błękitu, rozdzierającego obolały, rozdrobniony organizm. Resztki, zgubnej nadziei, przywracały funkcjonowanie, trzeźwość myślenia. Pulsujące, zielonkawe szkło, kuszącego kształtu butelki, odbijało delikatne promienie zachodzącego słońca. Rozświetliło niecodzienną bladość, przemęczonej twarzy, wyrażającej śmiertelną powagę, obojętność, beznamiętność. Metalowe oczy, wyłapywały, oddalone sylwetki strzelistych konarów. Wytężony, wyostrzony słuch, rejestrował pojedyncze słowa, gromkie salwy śmiechu, uroczystą muzykę, która niejednokrotnie, spotykała się z wewnętrzną, konstruktywną krytyką. Popełniła błąd. Zwierzęcy, łowiecki instynkt, nakazywał natychmiastową ewakuację. Prawdziwy drapieżnik, powinien odważnie, przystąpić do konfrontacji, z najcięższym, najbardziej niebezpiecznym wrogiem. Przyjąć bojową postawę, groźnie zmarszczyć brwi, pochylić nieznacznie. Przygotować, do ostatecznego ataku.
Cały czas, wpatrywała się w barczyste ramiona współtowarzysza, podkreślone przez idealnie dobrany garnitur. Migoczące słońce, roztaczało złocistą, kojącą poświatę, na ciemnych refleksach, profilu twarzy oraz przedmiocie, współgrającym niesamowitą kolorystyką. Zmniejszyła, dzieloną odległość. Oddychała ciężko, nierównomiernie. Lekkie, zawroty głowy, nie pozwalały na odpowiednie skupienie. Przenikliwe dźwięki o zwiększonej tonacji, wnikały wewnątrz wrażliwej podświadomości, powodując niezidentyfikowane drgania. O czym myślał? Jak wyglądała w jego oczach? Potraktował to, jako kolejną, paskudną intrygę, zabawę, wykorzystanie? Zmarszczyła brwi w niezadowoleniu, gdy z jego ust, wydobywały się wyżej wymienione słowa. Zapach ziołowej mieszanki, którą wdmuchiwał wewnątrz ogromnych wentylatorów, drażniły nozdrza, gardło, przełyk. Przyjemnie, kojąco, wzmagając paniczny nałóg. Po raz kolejny, delikatnie, zmniejszyła odległość. Chciała, zwrócić jego uwagę. W tym samym momencie, lord, odwraca się gwałtownie. Kobieta, cofa się instynktownie, potykając o falbaniasty materiał rozłożystej sukni. Odległość od drzwi, była niewielka. - Przyznaj... - zaczyna, intensywnie spoglądając w oczy przeciwnika. - Przyznaj, że się boisz. - tego, że sobie nie poradzisz. Utraty, przeciwności losu. Niezadowolenia najważniejszego. Utraty kontroli, panowania nad sobą. Pozycji, reputacji, dobrego zdania. Braku posłuszeństwa, ze strony obecnie ci najbliższej? Ukochanego widoku, dźwięku, tonu głosu. Wielogodzinnych rozmów, powiernictwa problemów, dzielenia tajemnic. Utraty wspomnień, sentymentu? Tchórzysz? Poddajesz się odgórnej woli? Pokazujesz słabość?- Wyjeżdżam. - mocny, stanowczy, obojętny ton zachrypniętego głosu. Ręce opuszczone wzdłuż ciała. Wzrok, przekierowany w podłogę, aby lepiej pozbierać, wszelkie rozchwiane myśli. Ponowne, utkwienie w eleganckiej postaci. - Znasz zasady. - wymowna przerwa, spotęgowana, nabraniem powietrza. Wyschnięte gardło. Narastający ból głowy. - Zrobisz co zechcesz. Wyrzucisz, zapomnisz, oddasz. - obojętność, wzruszenie ramionami, delikatne przejście do przodu. Zniżenie głosu, do wymownego szeptu. - Zagrasz. - podejście do drzwi, złapanie za pozłacaną, zdobioną ornamentami klamkę. - Możemy to zakończyć. - pauza. - Raz i na zawsze.
Cały czas, wpatrywała się w barczyste ramiona współtowarzysza, podkreślone przez idealnie dobrany garnitur. Migoczące słońce, roztaczało złocistą, kojącą poświatę, na ciemnych refleksach, profilu twarzy oraz przedmiocie, współgrającym niesamowitą kolorystyką. Zmniejszyła, dzieloną odległość. Oddychała ciężko, nierównomiernie. Lekkie, zawroty głowy, nie pozwalały na odpowiednie skupienie. Przenikliwe dźwięki o zwiększonej tonacji, wnikały wewnątrz wrażliwej podświadomości, powodując niezidentyfikowane drgania. O czym myślał? Jak wyglądała w jego oczach? Potraktował to, jako kolejną, paskudną intrygę, zabawę, wykorzystanie? Zmarszczyła brwi w niezadowoleniu, gdy z jego ust, wydobywały się wyżej wymienione słowa. Zapach ziołowej mieszanki, którą wdmuchiwał wewnątrz ogromnych wentylatorów, drażniły nozdrza, gardło, przełyk. Przyjemnie, kojąco, wzmagając paniczny nałóg. Po raz kolejny, delikatnie, zmniejszyła odległość. Chciała, zwrócić jego uwagę. W tym samym momencie, lord, odwraca się gwałtownie. Kobieta, cofa się instynktownie, potykając o falbaniasty materiał rozłożystej sukni. Odległość od drzwi, była niewielka. - Przyznaj... - zaczyna, intensywnie spoglądając w oczy przeciwnika. - Przyznaj, że się boisz. - tego, że sobie nie poradzisz. Utraty, przeciwności losu. Niezadowolenia najważniejszego. Utraty kontroli, panowania nad sobą. Pozycji, reputacji, dobrego zdania. Braku posłuszeństwa, ze strony obecnie ci najbliższej? Ukochanego widoku, dźwięku, tonu głosu. Wielogodzinnych rozmów, powiernictwa problemów, dzielenia tajemnic. Utraty wspomnień, sentymentu? Tchórzysz? Poddajesz się odgórnej woli? Pokazujesz słabość?- Wyjeżdżam. - mocny, stanowczy, obojętny ton zachrypniętego głosu. Ręce opuszczone wzdłuż ciała. Wzrok, przekierowany w podłogę, aby lepiej pozbierać, wszelkie rozchwiane myśli. Ponowne, utkwienie w eleganckiej postaci. - Znasz zasady. - wymowna przerwa, spotęgowana, nabraniem powietrza. Wyschnięte gardło. Narastający ból głowy. - Zrobisz co zechcesz. Wyrzucisz, zapomnisz, oddasz. - obojętność, wzruszenie ramionami, delikatne przejście do przodu. Zniżenie głosu, do wymownego szeptu. - Zagrasz. - podejście do drzwi, złapanie za pozłacaną, zdobioną ornamentami klamkę. - Możemy to zakończyć. - pauza. - Raz i na zawsze.
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Podjęcie wyzwania wydaje się być mimo wszystko priorytetem, którego nie mógłby zaniechać. Pomimo wszystkich obiecanek, które zarówno jej jak i Cynthii złożył, mimo tego, że jest świeżo upieczonym mężem, wcale nie wydaje się chcieć zrezygnować z zabawy, która go ukształtowała.
Spogląda na jej ciało ponętnie zapakowane w suknię w kolorze krwi. Powoli przesuwa po nim spojrzeniem, ona i tak się nie zorientuje, jest pijana i taka zostanie.
Podeszła bliżej, a jego strach zainicjowany widokiem posążka jakby zmalał, bo pojawiło się coś odwrotnego. Pragnienie spragnionego, by usta swe zatopić w tych kragłościach. Ile jeszcze będzie musiał wycierpieć?
- Wyjedziesz - powtarza po niej, ale to nie jest zadanie, którym chciałby ją obarczyć. Patrzy w jej oczy, nietrzeźwe i najdroższe. Mógłby być jeszcze bardziej okropny, jeżeli w tej chwili zacząłby wyznawać jej miłość, która przecież w jakiś pokrętny sposób napędzała ich relację. Nigdy nie użyje słowa na m, czy słowa na k. Te dwa nie będą istniały w ich słowniku, zamiast tego skupi się na wychwalaniu wszystkich żenujących momentów w których okazała swoją słabość, ona zaś będzie się mściła, podając mu jak na tacy te rzeczy, przez które nie będzie w stanie się skupić.
Spogląda na posążek, symbol władzy. Teraz jego kolej, bo przecież nie może zakończyć wszystkiego raz na zawsze, to nie wypada, nie komuś takiemu jak on.
- I wrócisz za kilka miesięcy sprawdzić mnie. I wrócisz i jeżeli zmienię się nie do poznania, to zmienisz to, bo nie chcę stawać się kimś innym - taka umowa, takie zadanie. Nietuzinkowe, właściwie chyba jedno z najbardziej nietypowych, może dzięki temu weźmie je na poważnie. Nie żeby wyśmiewali się z poprzednich zadań - wszystkie były równie istotne i traktowane honorowo. I chociaż nie raz tracili przy tym godność, przecież dla siebie zdolni byli nie tylko to zrobić.
Życia bez owej niezdrowej relacji sobie Deimos nie wyobraża. Dlatego chociaż mówił coś innego wcześniej kiedy widzieli się przed miesiącem, dziś znów wchodzi do tej samej rzeki.
Spogląda na jej ciało ponętnie zapakowane w suknię w kolorze krwi. Powoli przesuwa po nim spojrzeniem, ona i tak się nie zorientuje, jest pijana i taka zostanie.
Podeszła bliżej, a jego strach zainicjowany widokiem posążka jakby zmalał, bo pojawiło się coś odwrotnego. Pragnienie spragnionego, by usta swe zatopić w tych kragłościach. Ile jeszcze będzie musiał wycierpieć?
- Wyjedziesz - powtarza po niej, ale to nie jest zadanie, którym chciałby ją obarczyć. Patrzy w jej oczy, nietrzeźwe i najdroższe. Mógłby być jeszcze bardziej okropny, jeżeli w tej chwili zacząłby wyznawać jej miłość, która przecież w jakiś pokrętny sposób napędzała ich relację. Nigdy nie użyje słowa na m, czy słowa na k. Te dwa nie będą istniały w ich słowniku, zamiast tego skupi się na wychwalaniu wszystkich żenujących momentów w których okazała swoją słabość, ona zaś będzie się mściła, podając mu jak na tacy te rzeczy, przez które nie będzie w stanie się skupić.
Spogląda na posążek, symbol władzy. Teraz jego kolej, bo przecież nie może zakończyć wszystkiego raz na zawsze, to nie wypada, nie komuś takiemu jak on.
- I wrócisz za kilka miesięcy sprawdzić mnie. I wrócisz i jeżeli zmienię się nie do poznania, to zmienisz to, bo nie chcę stawać się kimś innym - taka umowa, takie zadanie. Nietuzinkowe, właściwie chyba jedno z najbardziej nietypowych, może dzięki temu weźmie je na poważnie. Nie żeby wyśmiewali się z poprzednich zadań - wszystkie były równie istotne i traktowane honorowo. I chociaż nie raz tracili przy tym godność, przecież dla siebie zdolni byli nie tylko to zrobić.
Życia bez owej niezdrowej relacji sobie Deimos nie wyobraża. Dlatego chociaż mówił coś innego wcześniej kiedy widzieli się przed miesiącem, dziś znów wchodzi do tej samej rzeki.
Wizja, wspólnej, sielankowej przyszłości, niejednokrotny wytwór bujnej wyobraźni. Zwieńczenie wieloletniej, nietuzinkowej, intensywnej relacji. Zakończenie gry, którą niegdyś rozpoczęli. Zmieniony stan rzeczy. Wywrócona rzeczywistość, ograniczająca wiele, kontrowersyjnych aspektów. Czy, mimo zmiany najbliższego stylu życia, będzie w stanie zaangażować się w destruktywną koligacje? Posiada świadomość, nieobliczalności ciemnowłosej konkurentki? Przekroczy granicę? Połyskliwy przedmiot, zdobił regałową półkę od czasu, poprzedniego spotkania. Beznamiętnie, bezwładnie, bezużytecznie. Czekał na swoją kolej. Niejednokrotnie, bliska, urzeczywistnienie okrutnego zadania. Wdrążenia zemsty za niewłaściwe traktowanie. Chęć zabawy, wykorzystanie, uwikłanie w intrygę? Miała w sobie, resztki przyzwoitości?
Nie podąża za jego wzrokiem. Rozmigotane światło zachodzącego słońca, oślepia nieznacznie, nakazując niezdrowe przymrożenie oczu. Suknia, uwiera przeponę uniemożliwiając głębokie oddechy. Duszące opary ziołowego dymu, potęgują zawroty głowy. Zwiększają temperaturę ciała. Opiera się o zimną powierzchnię zielonkawej, kamiennej ściany. Przykłada dłoń do rozgrzanego czoła. Potrzeba świeżego powietrza, skracała cenny czas nieoczekiwanej, krótkotrwałej wizyty. Absorbująca aparycja, wyzwalała potrzebę kojącego dotyku. Delikatnego muśnięcia, szorstkiej skóry dłoni. Tęsknoty za silnym uściskiem, wyjątkowym zapachem. Specyficzną bliskością. Lekki niepokój, związany z utratą, uciskał wnętrzności. Czy tak piekielny dyskomfort, będzie towarzyszył do końca nieudolnego życia? Śledzi, sprężyste ruchy warg, układających się w słowo o podobnym brzmieniu. Zawsze tak drgały? Przyciągały, rozpraszały? Czyżby, całkowicie pogodził się z zaistniałym stanem rzeczy? Zaprzestał, pożądania jakiegokolwiek kontaktu. Nie ma już sił, tonąc w podwyższonej ilości, emocjonalnych doznań. Nie czuje się najlepiej. Wyczuwa spodziewany, oczekiwany koniec, utratę, pożegnanie. Odpycha ciało od gładkiej powierzchni. Naciska na klamkę, słysząc szokującą kontynuację. Każde, odrębne słowo, trafia w odmęty zamglonej podświadomości. Nie potrafi, odgadnąć intencji, sensu, zamiaru. Czego mogło dotyczyć? Dlaczego miałby to robić? Co mogłoby złamać tak silną osobowość? Stosuje, swego rodzaju prowokacje? Odwraca się pospiesznie, nie mówiąc ani słowa. Prostuje sylwetkę. Spogląda intensywnie, złowrogo, charakterystycznie wyrażając: zdezorientowanie, zaskoczenie, niewymowne pytanie o dalsze działanie. Jesteś tego pewny? Użyłeś właściwego zagrania? Widzisz dla nas iskierkę nadziei? Podchodzi w jego stronę. Zatrzymuje się na chwilę. Wyciąga z dłoni połyskującą figurkę, muskając końcówkami palców. Wychodzi pospiesznie, zostawiając za sobą tysiące niedopowiedzeń. Odszukuje Mulcibera, aby w pośpiechu, opuścić teren posiadłości nowożeńców. Czy wróci? Carrow, udaje się na dół, aby już w pełni poświęcić się ceremonii, zabawie do białego rana jak i pięknej wybrance.
Nie podąża za jego wzrokiem. Rozmigotane światło zachodzącego słońca, oślepia nieznacznie, nakazując niezdrowe przymrożenie oczu. Suknia, uwiera przeponę uniemożliwiając głębokie oddechy. Duszące opary ziołowego dymu, potęgują zawroty głowy. Zwiększają temperaturę ciała. Opiera się o zimną powierzchnię zielonkawej, kamiennej ściany. Przykłada dłoń do rozgrzanego czoła. Potrzeba świeżego powietrza, skracała cenny czas nieoczekiwanej, krótkotrwałej wizyty. Absorbująca aparycja, wyzwalała potrzebę kojącego dotyku. Delikatnego muśnięcia, szorstkiej skóry dłoni. Tęsknoty za silnym uściskiem, wyjątkowym zapachem. Specyficzną bliskością. Lekki niepokój, związany z utratą, uciskał wnętrzności. Czy tak piekielny dyskomfort, będzie towarzyszył do końca nieudolnego życia? Śledzi, sprężyste ruchy warg, układających się w słowo o podobnym brzmieniu. Zawsze tak drgały? Przyciągały, rozpraszały? Czyżby, całkowicie pogodził się z zaistniałym stanem rzeczy? Zaprzestał, pożądania jakiegokolwiek kontaktu. Nie ma już sił, tonąc w podwyższonej ilości, emocjonalnych doznań. Nie czuje się najlepiej. Wyczuwa spodziewany, oczekiwany koniec, utratę, pożegnanie. Odpycha ciało od gładkiej powierzchni. Naciska na klamkę, słysząc szokującą kontynuację. Każde, odrębne słowo, trafia w odmęty zamglonej podświadomości. Nie potrafi, odgadnąć intencji, sensu, zamiaru. Czego mogło dotyczyć? Dlaczego miałby to robić? Co mogłoby złamać tak silną osobowość? Stosuje, swego rodzaju prowokacje? Odwraca się pospiesznie, nie mówiąc ani słowa. Prostuje sylwetkę. Spogląda intensywnie, złowrogo, charakterystycznie wyrażając: zdezorientowanie, zaskoczenie, niewymowne pytanie o dalsze działanie. Jesteś tego pewny? Użyłeś właściwego zagrania? Widzisz dla nas iskierkę nadziei? Podchodzi w jego stronę. Zatrzymuje się na chwilę. Wyciąga z dłoni połyskującą figurkę, muskając końcówkami palców. Wychodzi pospiesznie, zostawiając za sobą tysiące niedopowiedzeń. Odszukuje Mulcibera, aby w pośpiechu, opuścić teren posiadłości nowożeńców. Czy wróci? Carrow, udaje się na dół, aby już w pełni poświęcić się ceremonii, zabawie do białego rana jak i pięknej wybrance.
[koniec]
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zielony salon
Szybka odpowiedź