Howl Street 5a/6
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Howl Street 5a/6
Jest to niewielki, porośnięty bluszczem domek na przedmieściach Londynu. Nie wyróżnia się niczym szczególnym. Zbudowany z czerwonej cegły, odrapany i wiekowy, czasy swej świetności ma już dawno za sobą. Chroniący prywatności domowników wysoki płot spróchniał, przez lata niekonserwowany - w niektórych miejscach rozpadł się zupełnie, nie stanowiąc już żadnej przeszkody dla jakichkolwiek nieproszonych gości, którzy tylko zechcieliby zjawić się w tej okolicy.
Ciężko dostrzec coś przez brudne, niewielkie okna, jednak każdego wieczoru we wnętrzu domu pali się światło. Powiadają, że zamieszkuje go sędziwa rodzina mugoli - podobno muzyków, a może nauczycieli?, którzy wprowadzili się tu przeszło pięćdziesiąt lat temu i dziś rzadko kiedy wynurzają nosy na zewnątrz, nieufni wobec nikogo. Kręta ścieżka prowadząca do drzwi wejściowych zarosła zielenią, a schodki na werandę zapadły się ze starości. Na drzwiach wciąż wisi bożonarodzeniowy wieniec, brzydki, zniszczony i wyblakły. Daremnie próbować dostać się do środka, daremnie wołać gospodarzy. Wygląda na to, jakby w tym miejscu zatrzymał się czas.
Ciężko dostrzec coś przez brudne, niewielkie okna, jednak każdego wieczoru we wnętrzu domu pali się światło. Powiadają, że zamieszkuje go sędziwa rodzina mugoli - podobno muzyków, a może nauczycieli?, którzy wprowadzili się tu przeszło pięćdziesiąt lat temu i dziś rzadko kiedy wynurzają nosy na zewnątrz, nieufni wobec nikogo. Kręta ścieżka prowadząca do drzwi wejściowych zarosła zielenią, a schodki na werandę zapadły się ze starości. Na drzwiach wciąż wisi bożonarodzeniowy wieniec, brzydki, zniszczony i wyblakły. Daremnie próbować dostać się do środka, daremnie wołać gospodarzy. Wygląda na to, jakby w tym miejscu zatrzymał się czas.
Miała dosyć. Ledwo mogła złapać oddech, a jakiś rudy mężczyzna kazał jej biec dalej i nie przestawać. Zaczęła się obwiniać, że posłuchała się jakieś absurdalnej adnotacji na piórze, zamiast zająć się tłumaczeniem Starożytnych Run. To przyniosłoby o wiele większe profity. Złapała się ściany, oddychając spazmatycznie. Brak kondycji to nie była jedyna wada Keiry. Panienka Moore nie wiedziała, co tu robi i dlaczego musieli uciekać przed policją. Chciała wyciągnąć różdżkę, lecz rozpoczęcie pojedynku na taką grupę było jeszcze bardziej groteskowe niż słuchanie się jakiegoś tam piórka. Oskarżycielsko wyciągnęła palec na zebranych.
- Kim, wy, do cholery, jesteście? - spytała, ale wciąż ciężko oddychała, w dodatku boleśnie zakuła ją kolka. Złapała się pod żebrami, próbując się chociaż trochę uspokoić i wyciszyć. Zatrzymała palec na rudym mężczyźnie, szybko się zreflektowała, bąkając coś pod nosem. Oparła się o ścianę, wciąż oskarżycielsko wpatrywała się w dziki tłum, chociaż nie wiedziała, czy jest bardziej wściekła na pióro, policjantów, czy szalony bieg, istny maraton.
- Czy ktoś może mi cokolwiek wytłumaczyć? Co to za dekret, co to za pióra, dlaczego wszyscy przejmują się tymi piórami! Na Merlina, czy to jakiś koszmar? - fala pytań zalała zebranych. Keira nie wiedziała, co ma zrobić. Może powinna wszystkim podziękować za obecność i wyjść? A co jeśli policjanci ich gonili? - Nic nie rozumiem, nic - dodała marudnie, a taki stan najbardziej niepokoił Keirę. Jak to ona nie była poinformowana? Wszyscy wydawali się doskonale znać między sobą, a ona stała jak kołek i żądała odpowiedzi.
- Kim, wy, do cholery, jesteście? - spytała, ale wciąż ciężko oddychała, w dodatku boleśnie zakuła ją kolka. Złapała się pod żebrami, próbując się chociaż trochę uspokoić i wyciszyć. Zatrzymała palec na rudym mężczyźnie, szybko się zreflektowała, bąkając coś pod nosem. Oparła się o ścianę, wciąż oskarżycielsko wpatrywała się w dziki tłum, chociaż nie wiedziała, czy jest bardziej wściekła na pióro, policjantów, czy szalony bieg, istny maraton.
- Czy ktoś może mi cokolwiek wytłumaczyć? Co to za dekret, co to za pióra, dlaczego wszyscy przejmują się tymi piórami! Na Merlina, czy to jakiś koszmar? - fala pytań zalała zebranych. Keira nie wiedziała, co ma zrobić. Może powinna wszystkim podziękować za obecność i wyjść? A co jeśli policjanci ich gonili? - Nic nie rozumiem, nic - dodała marudnie, a taki stan najbardziej niepokoił Keirę. Jak to ona nie była poinformowana? Wszyscy wydawali się doskonale znać między sobą, a ona stała jak kołek i żądała odpowiedzi.
Gość
Gość
Wokół panował spokój, poza wami na miejscu nie było nikogo więcej, a policjanci stali się jedynie nieprzyjemnym wspomnieniem.
Garrett jako jedyny w grupie strażnik tajemnicy musiał podjąć decyzję, ruszacie na poszukiwania zagubionych towarzyszy, którzy mogą być już zaaresztowani albo znajdują się głęboko w lesie, a nawet w domach, jeśli postanowili odpuścić sobie dalsze wrażenia, czy może idziecie do Kwatery Zakonu, by uniknąć kolejnych niemiłych przygód? Niestety zaklęcie rudowłosego aurora okazało się nieudane.
Lilith jednak się poszczęściło. Jej patronus stanął przed nią czekając na informacje, które zechce przezeń przekazać.
|Dalej nie rzucacie kośćmi, kolejka dowolna, w tym miejscu kończy się interwencja MG. Jeżeli zdecydujecie się wracać po kompanów, musicie rzucać kością, jeśli Garrett postanowi prowadzić grupę do Kwatery, następna kolejka rozgrywa się we wskazanym miejscu.
Lilith, powiedz dokładnie wiadomość, jaką ma przekazać patronus.
Garrett jako jedyny w grupie strażnik tajemnicy musiał podjąć decyzję, ruszacie na poszukiwania zagubionych towarzyszy, którzy mogą być już zaaresztowani albo znajdują się głęboko w lesie, a nawet w domach, jeśli postanowili odpuścić sobie dalsze wrażenia, czy może idziecie do Kwatery Zakonu, by uniknąć kolejnych niemiłych przygód? Niestety zaklęcie rudowłosego aurora okazało się nieudane.
Lilith jednak się poszczęściło. Jej patronus stanął przed nią czekając na informacje, które zechce przezeń przekazać.
|Dalej nie rzucacie kośćmi, kolejka dowolna, w tym miejscu kończy się interwencja MG. Jeżeli zdecydujecie się wracać po kompanów, musicie rzucać kością, jeśli Garrett postanowi prowadzić grupę do Kwatery, następna kolejka rozgrywa się we wskazanym miejscu.
Lilith, powiedz dokładnie wiadomość, jaką ma przekazać patronus.
- Nie teraz - mruknął w stronę Katyi domagającej się wyjaśnień; nie było na to czasu. I jeszcze jak na złość nie mógł skupić się wystarczająco na wyczarowaniu patronusa - srebrnawa mgiełka, jaka wydobyła się z jego różdżki, niewiele miała wspólnego z jaskółką, która mogłaby robić za posłańca.
Samuel i Adrien w Tower, powtarzał w myślach. Świetnie. Po prostu, psidwacza mać, świetnie.
Skinął głową w kierunku Lilith, która wyręczyła go w tej niezręcznej chwili. Na szczęście był zbyt zaaferowany, by przejąć się faktem - i poczuć nieprzyjemne ukłucie goryczy - że osoba z kursu tym razem okazała się bardziej skuteczna od samego aurora. Ale cóż, cała kompilacja nieprzychylnych wydarzeń i fakt, że powinien być za tych ludzi odpowiedzialny, a wszystkim działa się krzywda, działał jako niemalże wystarczające wytłumaczenie.
- Przekaż im, żeby ruszali w kierunku Le Revenant, po drodze ich złapiemy. I niech uważają na policjantów - przekazał cicho Lilith, na koniec wysyłając jej uśmiech, w którym zarazem ukryło się podziękowanie i niema pochwała.
- Wszystkiego dowiecie się zaraz, musicie mi zaufać - rzucił już na tyle głośno, żeby wszyscy mogli go usłyszeć. Kolejny raz skinął na Roberta oferującego pomoc, potem spojrzał przelotnie na Michaela stwierdzającego oczywistość, ale nie powiedział nic - czas się kurczył, w metaforycznej klepsydrze wywołała już się burza piaskowa i nie powinni zostać tu ani chwili dłużej.
Ale z drugiej strony - trójka z nich wciąż pozostawała w tyle. Błąkali się po okolicy, najpewniej nie wiedząc, dokąd pójść i jak ochronić się przed patrolującymi ulice policjantami. Powinni ruszyć im na ratunek; doskonale o tym wiedział, był za nich odpowiedzialny i nie mógł zostawić ich na pastwę losu.
Z tym, że odpowiadał również za los osób zgromadzonych na Howl Street.
- Ruszamy natychmiast do kwatery - wychrypiał, nienawidząc w duszy siebie i całej tej sytuacji. Podejmowanie trudnych decyzji zdecydowanie nie należało do jego ulubionych form spędzania wolnego czasu.
I cóż, jeżeli nie znajdą ich po drodze, odstawi wszystkich do starej chaty i osobiście wyruszy na poszukiwania.
| zt, idziemy tutaj
Samuel i Adrien w Tower, powtarzał w myślach. Świetnie. Po prostu, psidwacza mać, świetnie.
Skinął głową w kierunku Lilith, która wyręczyła go w tej niezręcznej chwili. Na szczęście był zbyt zaaferowany, by przejąć się faktem - i poczuć nieprzyjemne ukłucie goryczy - że osoba z kursu tym razem okazała się bardziej skuteczna od samego aurora. Ale cóż, cała kompilacja nieprzychylnych wydarzeń i fakt, że powinien być za tych ludzi odpowiedzialny, a wszystkim działa się krzywda, działał jako niemalże wystarczające wytłumaczenie.
- Przekaż im, żeby ruszali w kierunku Le Revenant, po drodze ich złapiemy. I niech uważają na policjantów - przekazał cicho Lilith, na koniec wysyłając jej uśmiech, w którym zarazem ukryło się podziękowanie i niema pochwała.
- Wszystkiego dowiecie się zaraz, musicie mi zaufać - rzucił już na tyle głośno, żeby wszyscy mogli go usłyszeć. Kolejny raz skinął na Roberta oferującego pomoc, potem spojrzał przelotnie na Michaela stwierdzającego oczywistość, ale nie powiedział nic - czas się kurczył, w metaforycznej klepsydrze wywołała już się burza piaskowa i nie powinni zostać tu ani chwili dłużej.
Ale z drugiej strony - trójka z nich wciąż pozostawała w tyle. Błąkali się po okolicy, najpewniej nie wiedząc, dokąd pójść i jak ochronić się przed patrolującymi ulice policjantami. Powinni ruszyć im na ratunek; doskonale o tym wiedział, był za nich odpowiedzialny i nie mógł zostawić ich na pastwę losu.
Z tym, że odpowiadał również za los osób zgromadzonych na Howl Street.
- Ruszamy natychmiast do kwatery - wychrypiał, nienawidząc w duszy siebie i całej tej sytuacji. Podejmowanie trudnych decyzji zdecydowanie nie należało do jego ulubionych form spędzania wolnego czasu.
I cóż, jeżeli nie znajdą ich po drodze, odstawi wszystkich do starej chaty i osobiście wyruszy na poszukiwania.
| zt, idziemy tutaj
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Atmosfera była napięta, co chwilę jakieś nerwowo rzucone pytanie, przecinało powietrze i leciało prosto w stronę Garretta, który jednak nie wyglądał, jakby miał zamiar cokolwiek wyjaśniać, o czym zresztą szybko wszystkich poinformował. Pokręciłam nieznacznie głową, przymykając przy tym na chwilę oczy, w geście załamania; rozumiem, że wszyscy jesteśmy zdenerwowani ale naprawdę, czy tak trudno jest poczekać parę minut aż znajdziemy się w bezpiecznym miejscu? Darowałam sobie jednak jakiekolwiek komentarze, jeszcze tego brakowało, żebyśmy zaczęli fuczeć jedno na drugie.
Skinęłam jedynie głową, w odpowiedzi na słowa aurora i nie czekając długo, kucnęłam przed moim patronusem, skupiając się na przekazywanej mu wiadomości.
- Kierujcie się w stronę Le Revenant, stamtąd was zabierzemy... I uważajcie, wokół kręci się pełno policji. - Starałam się mówić wyraźnie, zachowując przy tym sens wiadomości. Podniosłam się a srebrzysty wilk, powoli ruszył w kierunku z którego przed chwilą przybiegliśmy. Nie obraziłabym się, gdybyś po drodze stratował paru mundurowych. Dodałam już w myślach a na moich ustach pojawił się delikatny uśmieszek; właściwie, to należało im się. Powiodłam wzrokiem po pozostałych, upewniając się, że wszyscy zrozumieli przekaz Garretta i będziemy mogli już spokojnie ruszyć we wskazanym przez niego kierunku, po czym zaciskając mocniej palce na różdżce, sama ruszyłam zaraz za nim.
| zt
Skinęłam jedynie głową, w odpowiedzi na słowa aurora i nie czekając długo, kucnęłam przed moim patronusem, skupiając się na przekazywanej mu wiadomości.
- Kierujcie się w stronę Le Revenant, stamtąd was zabierzemy... I uważajcie, wokół kręci się pełno policji. - Starałam się mówić wyraźnie, zachowując przy tym sens wiadomości. Podniosłam się a srebrzysty wilk, powoli ruszył w kierunku z którego przed chwilą przybiegliśmy. Nie obraziłabym się, gdybyś po drodze stratował paru mundurowych. Dodałam już w myślach a na moich ustach pojawił się delikatny uśmieszek; właściwie, to należało im się. Powiodłam wzrokiem po pozostałych, upewniając się, że wszyscy zrozumieli przekaz Garretta i będziemy mogli już spokojnie ruszyć we wskazanym przez niego kierunku, po czym zaciskając mocniej palce na różdżce, sama ruszyłam zaraz za nim.
| zt
And on purpose,
I choose you.
.
I choose you.
.
Lilith Greengrass
Zawód : Auror
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Don't mistake my kindness for weakness,
I'll choke you with the same hands I fed you with.
I'll choke you with the same hands I fed you with.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wciąż lustrował twarze przybyłych. Rzeczywiście, dość specyficzna i przypadkowa zbieranina i chyba jedynym, co ich łączyło, były te pióra.
Wśród grupki która przyszła z Garrettem zauważył zdyszaną i nieco zdezorientowaną Cynthię. Uśmiechnął się do niej.
- Witaj, Cynthio - rzucił; jej widok również był dla niego ogromnym zaskoczeniem. Czyżby również dostała pióro? - Liczę, że wszystkiego się niedługo dowiemy - rzucił do niej półgłosem, tak, że pewnie tylko ona to usłyszała.
Garrett zresztą po chwili zapewnił ich o tym samym. A Michael, choć właściwie go nie znał, w jakiś zadziwiający sposób wydawał się gotów obdarzyć go zaufaniem. Może nie całkowitym, ale wystarczającym, żeby za nim pójść.
Tak więc ponownie skinął na Roberta, zachęcił również Cynthię, by poszła przed nimi. Rozejrzał się raz jeszcze, jednak póki co uliczka wyglądała spokojnie. Mogli więc ruszyć w kierunku wspomnianej przez rudzielca kwatery. Oby już bez żadnych dodatkowych problemów po drodze.
| zt.
Wśród grupki która przyszła z Garrettem zauważył zdyszaną i nieco zdezorientowaną Cynthię. Uśmiechnął się do niej.
- Witaj, Cynthio - rzucił; jej widok również był dla niego ogromnym zaskoczeniem. Czyżby również dostała pióro? - Liczę, że wszystkiego się niedługo dowiemy - rzucił do niej półgłosem, tak, że pewnie tylko ona to usłyszała.
Garrett zresztą po chwili zapewnił ich o tym samym. A Michael, choć właściwie go nie znał, w jakiś zadziwiający sposób wydawał się gotów obdarzyć go zaufaniem. Może nie całkowitym, ale wystarczającym, żeby za nim pójść.
Tak więc ponownie skinął na Roberta, zachęcił również Cynthię, by poszła przed nimi. Rozejrzał się raz jeszcze, jednak póki co uliczka wyglądała spokojnie. Mogli więc ruszyć w kierunku wspomnianej przez rudzielca kwatery. Oby już bez żadnych dodatkowych problemów po drodze.
| zt.
- Idę zaraz obok ciebie - mówię do Bobby'ego, zaciskając usta w wąską kreskę. Och, kochany nie dam ci tej satysfakcji. Jeśli pojawiłaby się przy nas kolejna chmara policjantów, nie chciałabym skończyć w samym środku tego powiększającego się z każdą chwilą kręgu osób i patrzeć, jak któryś z funkcjonariuszy w mocnym uścisku chwyta się za ramię i bez słowa przenosi do Tower. Co to, to nie.
Kwatera? Jaka kwatera, przemyka mi przez myśl, gdy decyduję się pójść śladem rudowłosego Garretta. Wyrównuje mi się oddech, ciśnienie nieco spada, już nie czuję czerwonego rumieńca złości rozlewającego się po policzkach. Idąc między Roberetem, a Michaelem uważnie rozglądam się na wszystkie strony, aby być przygotowaną na natychmiastowe posłużenie się różdżką. Jeśli tylko będzie taka potrzeba.
| zt
Kwatera? Jaka kwatera, przemyka mi przez myśl, gdy decyduję się pójść śladem rudowłosego Garretta. Wyrównuje mi się oddech, ciśnienie nieco spada, już nie czuję czerwonego rumieńca złości rozlewającego się po policzkach. Idąc między Roberetem, a Michaelem uważnie rozglądam się na wszystkie strony, aby być przygotowaną na natychmiastowe posłużenie się różdżką. Jeśli tylko będzie taka potrzeba.
| zt
Gość
Gość
Nieznane pociągało mnie ku odkryciu, a jako że byłam bardziej nieodpowiedzialna, jeśli chodziło o moje własne życie, niż odpowiedzialna, to nie denerwowałam się zanadto zaistniałą sytuacją. Raczej rozglądałam zdyszana z ciekawością i nieogarnięciem po towarzyszących mi twarzach. Zapewne chwilę miało mi zejść, nim wszystkich zapamiętam.
Pokiwałam głową i nawet szturchnęłam zaczepnie z uśmiechem Michaela w ramię, by się o mnie nie martwił. Z pewnością wszystkiego mieliśmy się wkrótce dowiedzieć. Musieliśmy jedynie odzyskać resztę naszej grupy, w tym Fredericka, a potem dotrzeć do tej całej kwatery, o której wspomniał tajemniczo nasz przywódca. Kwatera – to słowo dopiero pobudzało moją wyobraźnię.
Nim jeszcze ruszyłam za resztą, podeszłam do jakiejś panikującej dziewczyny (Keira). Najwyraźniej potrzebowała wsparcia, które zdolna byłam jej ofiarować.
– Spokojnie. Jestem Cynthia, ale możesz mi mówić Cynka. Pracuję w Świętym Mungu jako uzdrowicielka – przedstawiłam się na początek, by wiedziała, z kim ma do czynienia. Może mnie kojarzyła z jakiejś losowej wizyty w Mungu? Ja co prawda jej nie, ale wielu ludzi przewijało się wśród murów szpitala.
– Ja również nic nie wiem, nic nie rozumiem, ale wkrótce się wszystkiego dowiemy – odparłam z całkowitą szczerością i pewnością. – Dostałaś także piórko, prawda? Przywiodły one nas wszystkich w to miejsce, jeśli dobrze wnioskuję. Ale nie możemy tu zostać, gdyż wydano dekret, przez który nie można się zapewne gromadzić w miejscach publicznych. Albo w ogóle gromadzić... Nie znam się na prawie i nie interesuję nim – przyznałam zakłopotana, ale położyłem delikatnie dłoń na jej ramieniu.
– Chodźmy. Ten rudowłosy zaprowadzi nas chyba w bezpieczne miejsce, gdzie nam wszystko wyjaśni – odparłam, nakłaniając ją do ruszenia się z tego miejsca. Miałam nadzieję, że zdecyduje się iść wraz ze mną.
|zt
Pokiwałam głową i nawet szturchnęłam zaczepnie z uśmiechem Michaela w ramię, by się o mnie nie martwił. Z pewnością wszystkiego mieliśmy się wkrótce dowiedzieć. Musieliśmy jedynie odzyskać resztę naszej grupy, w tym Fredericka, a potem dotrzeć do tej całej kwatery, o której wspomniał tajemniczo nasz przywódca. Kwatera – to słowo dopiero pobudzało moją wyobraźnię.
Nim jeszcze ruszyłam za resztą, podeszłam do jakiejś panikującej dziewczyny (Keira). Najwyraźniej potrzebowała wsparcia, które zdolna byłam jej ofiarować.
– Spokojnie. Jestem Cynthia, ale możesz mi mówić Cynka. Pracuję w Świętym Mungu jako uzdrowicielka – przedstawiłam się na początek, by wiedziała, z kim ma do czynienia. Może mnie kojarzyła z jakiejś losowej wizyty w Mungu? Ja co prawda jej nie, ale wielu ludzi przewijało się wśród murów szpitala.
– Ja również nic nie wiem, nic nie rozumiem, ale wkrótce się wszystkiego dowiemy – odparłam z całkowitą szczerością i pewnością. – Dostałaś także piórko, prawda? Przywiodły one nas wszystkich w to miejsce, jeśli dobrze wnioskuję. Ale nie możemy tu zostać, gdyż wydano dekret, przez który nie można się zapewne gromadzić w miejscach publicznych. Albo w ogóle gromadzić... Nie znam się na prawie i nie interesuję nim – przyznałam zakłopotana, ale położyłem delikatnie dłoń na jej ramieniu.
– Chodźmy. Ten rudowłosy zaprowadzi nas chyba w bezpieczne miejsce, gdzie nam wszystko wyjaśni – odparłam, nakłaniając ją do ruszenia się z tego miejsca. Miałam nadzieję, że zdecyduje się iść wraz ze mną.
|zt
» Ratujmy Ziemię! «
To jedyna planeta, na której występuje czekolada.
Cynthia Vanity
Zawód : uzdrowicielka na oddziale wypadków przedmiotowych, cukierniczka, właścicielka Słodkiej Próżności
Wiek : 33
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Dziś rano cały świat kupiłeś,
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
za jedno serce cały świat,
nad gwiazdy szczęściem się wybiłeś,
nad czas i morskie głębie lat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Weszli do starej szopy sprawnie i bez wywoływania hałasu. A przynajmniej z początku. Gdy zaczęli wchodzić głębiej, okazało się, że zauważono ich obecność. Raiden zawsze szedł na początku i nie pozwalał innym zająć swojego miejsca. Skłonności samobójcze? Tak przynajmniej określiłby go ktoś, kto nie znał się na takiej pracy zespołowej. Zespół musiał wiedzieć, że Carter jest gotowy na wszystko, dlaczego więc miałby wymagać czegoś od nich czegoś, czego sam nie był w stanie zrobić? Maniak kontroli. Może tak, ale czuł się z tym dobrze i właściwie. Odpowiadał nie tylko za siebie, ale również za innych. Teraz te słowa nabrały nowego znaczenia za każdym razem jak pomyślał o Artis i noszonym pod jej sercem dziecku. Zaklęcie świsnęło mu nad głową, ale uchylił się w odpowiednim momencie, by oddać Everte Stati prosto w zamaskowanego mężczyznę. Zaraz obok niego rozległy się kolejne krzyki. Reszta policjantów również zaczęła atakować napastników, broniąc się i rzucając kolejne zaklęcia. Raz po raz ciemności były rozświetlane przez różne kolory mgieł wydobywających się z różdżek czarodziejów. Mała szopa okazała się nałożona zaklęciem zwiększającym powierzchnię, przez co Raiden zaczął już kluczyć po trzecim pokoju, raz po raz obezwładniając przestępców. W żyłach buchała mu adrenalina, ale nie bał się. Ani przez chwilę. Był to jeden z jego trybów, który włączał mu się za każdym razem, gdy był na akcji. Jedyne czego nie był pewien to swoich ludzi. Czy wszyscy wyjdą z tego cali? Miał nadzieję, że tak będzie. Nie mógł jednak o tym myśleć i dawać się rozpraszać. Skinął głową McKennie, który znajdował się po przeciwnej stronie ściany, że może go osłaniać. Ten spojrzał na niego z szeroko otwartymi oczami, ale przytaknął, przyjmując wiadomość. Może i był szalony, wychodząc na linię ognia, ale musieli dowiedzieć się, gdzie trzymali zakładników. Wciąż istniała szansa na ich odbicie i Carter zamierzał z niej skorzystać. Stojący trzy metry w głąb pomieszczenia mężczyźni upadli z hukiem na drewniane deski, chociaż jeden z nich zdołał wypowiedzieć zaklęcie. Poleciało jednak w stronę ściany, unikając Raidena w znacznej odległości. Gdy stracili przytomność, Carter od razu nałożył im kajdanki i kazał policjantom wyprowadzić podejrzanych. Oczyścili teren... Tylko jedna osoba miała sparaliżowaną rękę, a druga dostała w udo odłamkiem okna, ale poza tym wszyscy byli cali. Odetchnął z ulgą, rozglądając się po pokoju. Sądził, że to już po wszystkim, ale brakowało mu jednej rzeczy - zakładników. Nigdzie ich nie było. Szopa była pusta. Zmarszczył brwi. Już chciał wyjść, gdy poczuł okrutny zapach. Był tak odrażający, że o mało nie zwymiotował. Okropny smród nie tak ciężko było zlokalizować - dochodził ze ściany, a konkretnie z miejsca, gdzie trafiło zaklęcie atakującego go mężczyzny. Raiden różdżką pozbył się dużej części desek, by stanąć jak wryty.
- Zaglądajcie w każdą ścianę. Rozwalcie podłogi. I wezwijcie aurorów - rozkazywał kolejnym podwładnym, przechodząc przez szopę. Musiał wyjść i nabrać powietrza, zanim wróci z powrotem do środka. Przegniłe ciało znajdujące się w tamtej ścianie przypominało mu o pewnej sprawie, którą prowadzili aurorzy. - Chyba znaleźliśmy kolejne gniazdko... - mruknął, czując jak żołądek wywraca mu się na zewnątrz.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
- Carter – usłyszała nagle. Siedziała za swoim biurkiem w Biurze Aurorów, próbując przebrnąć przez piętrzące się przed nią stosy dokumentacji. Aurorzy o dłuższym stażu, z którymi współpracowała, pełniąc pomocniczą rolę w ich śledztwach, zazwyczaj zrzucali na nią większość papierkowej roboty. Jako, że ostatnio spraw było sporo, także papierów było odpowiednio więcej, ale zajmowanie się nimi miało też dobre strony, wiedziała całkiem sporo o prowadzonych dochodzeniach.
Podniosła jednak wzrok nad jednej z teczek, zauważając jednego z takich aurorów.
- Chyba mamy nowe zgłoszenie w sprawie naszych porywaczy mugoli – powiedział do niej. Tak, Sophia doskonale pamiętała tę sprawę, wyjątkowo nieprzyjemną, ciągnącą się od miesięcy. Grupa czarodziejów, którzy uprowadzali mugoli i przeprowadzali na nich odrażające eksperymenty czarnomagiczne, a którzy zawsze jakoś potrafili umknąć aurorom. I w tej sprawie jej rola była jedynie pomocnicza, nie powierzono by samodzielnego prowadzenia takiego śledztwa osobie, która nie miała nawet rocznego doświadczenia w czynnej pracy.
Podczas szybkiej rozmowy z aurorem, Johnem Simmonsem, z którym już kilka razy współpracowała, dowiedziała się szczegółów. Magiczni policjanci najprawdopodobniej znaleźli kolejną kryjówkę niepokojącej szajki, i że ona, Sophia, miała mu towarzyszyć, ponieważ jego partnerka nadal przebywała w Mungu po ugodzeniu poważną klątwą, a Sophia co nieco już o sprawie wiedziała i mogła mu pomóc.
Niedługo później oboje pojawili się na miejscu zdarzenia. Okolica wyglądała zupełnie zwyczajnie, przeciętne przedmieścia Londynu, nie wyróżniające się niczym specjalnym. Ale to właśnie tu nieopodal, w szopie za jednym z domów, najprawdopodobniej opuszczonym, znaleźli swoją nową kryjówkę umykający im wciąż czarodzieje. Sophia wciąż nie rozumiała kierujących nimi motywacji, nie wiedziała też, czy ich działalność jest powiązana z innymi niepokojącymi zajściami, które miały miejsce w ostatnich miesiącach, ale wiedziała co nieco o schemacie ich działania – zawsze porywali ofiary samotne, takie, których nikt by nie szukał. Ludzi, którymi nikt się nie interesował, jak bezdomni, dzieci ze zbyt licznych, patologicznych rodzin czy opuszczeni przez rodzinę staruszkowie. Pamiętała raport z oględzin poprzedniej kryjówki, choć sama tam nie była: pięć ciał zamurowanych w ścianie z rozmaitymi śladami po czarnomagicznych klątwach i eliksirach, zadanych ofiarom za życia. Przynajmniej dwie zostały zamurowane, wciąż jeszcze żyjąc, o czym świadczyły obrażenia na ich dłoniach. Nie było wiadomo, czy była to jedyna kryjówka i jedyne ofiary, bo mogło istnieć ich więcej. Czarodzieje nie zostali złapani, uciekli zanim na miejscu zjawili się aurorzy, więc Sophia podejrzewała, że po zdemaskowaniu jednej kryjówki po prostu znajdą inną... I nie pomyliła się.
Nie musiała jeszcze nawet wchodzić do starej szopy, żeby poczuć odrażający smród rozkładających się ciał. Simmons już zaczął rozmawiać z policjantami, dopytując ich o okoliczności znalezienia tego miejsca i o schwytanych czarodziejów, a Sophia wślizgnęła się do budynku chwilę po nim, w momencie, kiedy Raidena akurat tam nie było, więc póki co wciąż pozostawała nieświadoma obecności brata.
Zwalczając w sobie odrazę, podciągnęła wyżej cienki szal, który miała na szyi, by częściowo stłumić smród, i rozejrzała się. Szopa, niewielka z zewnątrz, w środku musiała zostać specjalnie powiększona zaklęciami, gdyż wewnątrz było kilka wcale nie tak małych pomieszczeń.
- Ilu ich było? – zapytała, także chcąc się na coś przydać i zdobyć niezbędne informacje do raportu; przybyli już po zabraniu stąd wszystkich, którzy zostali nakryci w budynku, trwało zabezpieczanie miejsca zdarzenia. – Będziemy musieli z nimi później porozmawiać. – Pytanie tylko, czy byli to wszyscy zamieszani w sprawę, czy może ktoś nadal pozostawał na wolności? Tego musieli się koniecznie dowiedzieć, chociaż znając życie Sophia będzie mogła co najwyżej obserwować przesłuchania.
Powoli i niechętnie podeszła do częściowo zdemontowanej ściany, od jednego z policjantów dowiadując się, że ciała zostały znalezione, kiedy ścianę rozbiło jedno z zaklęć, które padły podczas zatrzymania. W niewielkiej wnęce, tak jak miało to miejsce w poprzedniej kryjówce, było upakowane około pięć ciał w różnym stadium rozkładu, czworo dorosłych i jedno dziecko, na oko dziesięcioletni chłopiec, wymizerowany, zaniedbany, z co najmniej paroma złamaniami, licznymi ranami ciętymi i kilkoma innymi śladami pozaklęciowymi. Część ran wyglądała na wygojone zanim zmarł, inne były wyraźnie świeższe, zupełnie jakby zadawano je w różnych odstępach czasu i zaleczano je przed zrobieniem kolejnych.
Ten widok sprawił, że cofnęła się o krok, a dłoń, którą nie trzymała szalika, zacisnęła się w pięść.
- Mógł zostać zamurowany nie dalej niż dwa tygodnie temu. Nie wiemy jeszcze, ile czasu był przetrzymywany, wszystkiego dowiemy się, kiedy ciała zostaną poddane sekcji. Koroner już został powiadomiony, spróbuje ustalić, co spotkało tych biedaków i jak długo to wszystko trwało – usłyszała, ale w duchu myślała nad potwornością tego wszystkiego. Kto był takim zwyrodnialcem, żeby tygodniami przetrzymywać ludzi i systematycznie rzucać na nich klątwy, póki nie padli z wycieńczenia, a potem zamurowywać ich ciała w ścianach i podłogach kryjówek? Kto był taką bestią, żeby zrobić to dziecku?
Simmons wyminął ją i podszedł do wnęki; jako ten bardziej doświadczony, który więcej w życiu widział, podchodził do tego z większym spokojem, choć Sophia widziała, że i on z trudem maskował wstręt i odrazę do ludzi, którzy to zrobili. Sophia stwierdziła jednak, że musi na chwilę wyjść. I kiedy tak szła w stronę drzwi, nagle poczuła, że na kogoś wpada i zatacza się do tyłu...
- Raiden? – wykrztusiła, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, na kogo patrzy.
Podniosła jednak wzrok nad jednej z teczek, zauważając jednego z takich aurorów.
- Chyba mamy nowe zgłoszenie w sprawie naszych porywaczy mugoli – powiedział do niej. Tak, Sophia doskonale pamiętała tę sprawę, wyjątkowo nieprzyjemną, ciągnącą się od miesięcy. Grupa czarodziejów, którzy uprowadzali mugoli i przeprowadzali na nich odrażające eksperymenty czarnomagiczne, a którzy zawsze jakoś potrafili umknąć aurorom. I w tej sprawie jej rola była jedynie pomocnicza, nie powierzono by samodzielnego prowadzenia takiego śledztwa osobie, która nie miała nawet rocznego doświadczenia w czynnej pracy.
Podczas szybkiej rozmowy z aurorem, Johnem Simmonsem, z którym już kilka razy współpracowała, dowiedziała się szczegółów. Magiczni policjanci najprawdopodobniej znaleźli kolejną kryjówkę niepokojącej szajki, i że ona, Sophia, miała mu towarzyszyć, ponieważ jego partnerka nadal przebywała w Mungu po ugodzeniu poważną klątwą, a Sophia co nieco już o sprawie wiedziała i mogła mu pomóc.
Niedługo później oboje pojawili się na miejscu zdarzenia. Okolica wyglądała zupełnie zwyczajnie, przeciętne przedmieścia Londynu, nie wyróżniające się niczym specjalnym. Ale to właśnie tu nieopodal, w szopie za jednym z domów, najprawdopodobniej opuszczonym, znaleźli swoją nową kryjówkę umykający im wciąż czarodzieje. Sophia wciąż nie rozumiała kierujących nimi motywacji, nie wiedziała też, czy ich działalność jest powiązana z innymi niepokojącymi zajściami, które miały miejsce w ostatnich miesiącach, ale wiedziała co nieco o schemacie ich działania – zawsze porywali ofiary samotne, takie, których nikt by nie szukał. Ludzi, którymi nikt się nie interesował, jak bezdomni, dzieci ze zbyt licznych, patologicznych rodzin czy opuszczeni przez rodzinę staruszkowie. Pamiętała raport z oględzin poprzedniej kryjówki, choć sama tam nie była: pięć ciał zamurowanych w ścianie z rozmaitymi śladami po czarnomagicznych klątwach i eliksirach, zadanych ofiarom za życia. Przynajmniej dwie zostały zamurowane, wciąż jeszcze żyjąc, o czym świadczyły obrażenia na ich dłoniach. Nie było wiadomo, czy była to jedyna kryjówka i jedyne ofiary, bo mogło istnieć ich więcej. Czarodzieje nie zostali złapani, uciekli zanim na miejscu zjawili się aurorzy, więc Sophia podejrzewała, że po zdemaskowaniu jednej kryjówki po prostu znajdą inną... I nie pomyliła się.
Nie musiała jeszcze nawet wchodzić do starej szopy, żeby poczuć odrażający smród rozkładających się ciał. Simmons już zaczął rozmawiać z policjantami, dopytując ich o okoliczności znalezienia tego miejsca i o schwytanych czarodziejów, a Sophia wślizgnęła się do budynku chwilę po nim, w momencie, kiedy Raidena akurat tam nie było, więc póki co wciąż pozostawała nieświadoma obecności brata.
Zwalczając w sobie odrazę, podciągnęła wyżej cienki szal, który miała na szyi, by częściowo stłumić smród, i rozejrzała się. Szopa, niewielka z zewnątrz, w środku musiała zostać specjalnie powiększona zaklęciami, gdyż wewnątrz było kilka wcale nie tak małych pomieszczeń.
- Ilu ich było? – zapytała, także chcąc się na coś przydać i zdobyć niezbędne informacje do raportu; przybyli już po zabraniu stąd wszystkich, którzy zostali nakryci w budynku, trwało zabezpieczanie miejsca zdarzenia. – Będziemy musieli z nimi później porozmawiać. – Pytanie tylko, czy byli to wszyscy zamieszani w sprawę, czy może ktoś nadal pozostawał na wolności? Tego musieli się koniecznie dowiedzieć, chociaż znając życie Sophia będzie mogła co najwyżej obserwować przesłuchania.
Powoli i niechętnie podeszła do częściowo zdemontowanej ściany, od jednego z policjantów dowiadując się, że ciała zostały znalezione, kiedy ścianę rozbiło jedno z zaklęć, które padły podczas zatrzymania. W niewielkiej wnęce, tak jak miało to miejsce w poprzedniej kryjówce, było upakowane około pięć ciał w różnym stadium rozkładu, czworo dorosłych i jedno dziecko, na oko dziesięcioletni chłopiec, wymizerowany, zaniedbany, z co najmniej paroma złamaniami, licznymi ranami ciętymi i kilkoma innymi śladami pozaklęciowymi. Część ran wyglądała na wygojone zanim zmarł, inne były wyraźnie świeższe, zupełnie jakby zadawano je w różnych odstępach czasu i zaleczano je przed zrobieniem kolejnych.
Ten widok sprawił, że cofnęła się o krok, a dłoń, którą nie trzymała szalika, zacisnęła się w pięść.
- Mógł zostać zamurowany nie dalej niż dwa tygodnie temu. Nie wiemy jeszcze, ile czasu był przetrzymywany, wszystkiego dowiemy się, kiedy ciała zostaną poddane sekcji. Koroner już został powiadomiony, spróbuje ustalić, co spotkało tych biedaków i jak długo to wszystko trwało – usłyszała, ale w duchu myślała nad potwornością tego wszystkiego. Kto był takim zwyrodnialcem, żeby tygodniami przetrzymywać ludzi i systematycznie rzucać na nich klątwy, póki nie padli z wycieńczenia, a potem zamurowywać ich ciała w ścianach i podłogach kryjówek? Kto był taką bestią, żeby zrobić to dziecku?
Simmons wyminął ją i podszedł do wnęki; jako ten bardziej doświadczony, który więcej w życiu widział, podchodził do tego z większym spokojem, choć Sophia widziała, że i on z trudem maskował wstręt i odrazę do ludzi, którzy to zrobili. Sophia stwierdziła jednak, że musi na chwilę wyjść. I kiedy tak szła w stronę drzwi, nagle poczuła, że na kogoś wpada i zatacza się do tyłu...
- Raiden? – wykrztusiła, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, na kogo patrzy.
Nie wytrzymał tego smrodu. Po powrocie do środka i odkryciu kolejnych zwłok jego ludzie zaczęli wychodzić i zwracać to co zjedli tego dnia. Raiden zrobił to jako ostatni. Nie można było tam normalnie funkcjonować bez odpowiednich masek lub zaklęć ochronnych. Smród nie tyle obezwładniał, co wpychał się do nosa i gardła praktycznie namacalnie. Jakby gęsta ciecz drażniła każdy wolny otwór oddechowy przy okazji powodując silne zawroty głowy. Nie było to takie dziwne - rozkładające się truchła wydobywały wiele toksycznych substancji, które mogły spowodować zatrucia u kogoś, kto nie potrafił się zachować w podobnej sytuacji. Dlatego posłano od razu po aurorów i co ważniejsze - koronerów. To oni musieli zbadać miejsce i dokładnie spisać jak i oznakować ciała. Ile ich było? Nie wiadomo. Carter słyszał o tej sprawie. W końcu kto nie słyszał o zaginięciu takiej liczby mugoli, a potem o odnalezieniu w międzyczasie kryjówki z podobną masakrą? Nie wyłapano podejrzanych, a oznaczało to, że potrzebowano jedynie czasu, by zaczęli działać dalej. Zapewne zrobili to od razu, mając do dyspozycji o wiele szerszą skalę. Wiedzieli jak aurorzy ich wyśledzili i że nie mogą popełnić tego samego błędu co poprzednia, a to oznaczało, że byli jeszcze bardziej niebezpieczni i nieprzewidywalni. Że znali system pracy pracowników biura aurorów i mogli działać, omijając jego zakres. Nikt jednak nie pomyślał, że przeszkodą okaże się czarodziejska policja. Gdyby nie ten losowy zamach przestępcy, możliwe że nigdy by nie odkryli ciał. Jednak Raiden nie wierzył w przypadki. Mieli znaleźć tę szopę, zaklęcie miało uderzyć w ścianę, a oni mieli dotrzeć do tego co za skurwiel stał za tym wszystkim. Wątpił, żeby podobne tortury wykonywali wszyscy, których złapali. Oni pewnie byli jedynie ochroniarzami odpowiedzialnymi za ten cały burdel. Za eksperymentami zapewne stała jedna... Może dwie osoby, ale nie więcej. Zawsze tak było i tutaj podejrzewał to samo. Nigdzie nie znaleźli żadnych narzędzi czy notatek dotyczących tych wszystkich morderstw. Więc nie mogło być głównodowodzącego wśród tych szumowin. Skoro tak długo uciekał, znał się na rzeczy.
Znajdował się w drugiej części szopy, gdy przybyli aurorzy. Wyłamywał deski wspólnie z Taylorem, który co chwila musiał wychodzić, by zwymiotować. Nie dziwił mu się. To powietrze było straszne, a do tego ten widok... Ale musieli zbadać każdą szczelinę. Do tego Raiden polecił, by zawołali również fotografa. Trzeba było to wszystko uwiecznić. W pewnym momencie był tak rozzłoszczony, że zostawił różdżkę i zaczął wyłamywać deski w ścianie. Gdy to zrobił, wprost na niego upadło jedno z ciał. Było małe. Zbyt małe. Carterowi skoczyło serce pod gardło, gdy zdał sobie sprawę nie tyle z faktu, że wprost na niego upadły zwłoki, a dlatego że była to pięcioletnia dziewczynka. Patrzył na nią w szoku, po czym położył ją na miejscu delikatnie i wyszedł szybko z pomieszczenia. Nie zauważył idącej rudowłosej, dlatego wpadł na nią. Ale był w ciężkim szoku, a widok siostry sprawił, że kompletnie się zagubił.
- Sophi? - spytał głupio. - Co ty tutaj robisz?
I zanim mu odpowiedziała, pociągnął ją w stronę wyjścia na zewnątrz, gdzie świeże powietrze pomogło mu uspokoić rozszalałe serce. Nie miał jednak szansy by się do niej odezwać, gdy podszedł do niego jakiś auror i spytał ile ich w sumie było.
- Nie wiem - odpowiedział, ciężko łapiąc oddech. - Mamy dwójkę w korytarzu, pięciu w pokoju po lewej. Nie sprawdziliśmy jeszcze poddasza i podłogi. Złapaliśmy piątkę tych skurwieli, ale nie sądzę, by byli za to odpowiedzialni.
Tamten odszedł, a Raiden znowu spojrzał na siostrę.
- Byłaś w środku? - spytał, chociaż było to bardziej stwierdzenie. Miał twardy głos. Nie chciał, żeby Sophia oglądała takie rzeczy. - I od kiedy się tym zajmujesz?
Znajdował się w drugiej części szopy, gdy przybyli aurorzy. Wyłamywał deski wspólnie z Taylorem, który co chwila musiał wychodzić, by zwymiotować. Nie dziwił mu się. To powietrze było straszne, a do tego ten widok... Ale musieli zbadać każdą szczelinę. Do tego Raiden polecił, by zawołali również fotografa. Trzeba było to wszystko uwiecznić. W pewnym momencie był tak rozzłoszczony, że zostawił różdżkę i zaczął wyłamywać deski w ścianie. Gdy to zrobił, wprost na niego upadło jedno z ciał. Było małe. Zbyt małe. Carterowi skoczyło serce pod gardło, gdy zdał sobie sprawę nie tyle z faktu, że wprost na niego upadły zwłoki, a dlatego że była to pięcioletnia dziewczynka. Patrzył na nią w szoku, po czym położył ją na miejscu delikatnie i wyszedł szybko z pomieszczenia. Nie zauważył idącej rudowłosej, dlatego wpadł na nią. Ale był w ciężkim szoku, a widok siostry sprawił, że kompletnie się zagubił.
- Sophi? - spytał głupio. - Co ty tutaj robisz?
I zanim mu odpowiedziała, pociągnął ją w stronę wyjścia na zewnątrz, gdzie świeże powietrze pomogło mu uspokoić rozszalałe serce. Nie miał jednak szansy by się do niej odezwać, gdy podszedł do niego jakiś auror i spytał ile ich w sumie było.
- Nie wiem - odpowiedział, ciężko łapiąc oddech. - Mamy dwójkę w korytarzu, pięciu w pokoju po lewej. Nie sprawdziliśmy jeszcze poddasza i podłogi. Złapaliśmy piątkę tych skurwieli, ale nie sądzę, by byli za to odpowiedzialni.
Tamten odszedł, a Raiden znowu spojrzał na siostrę.
- Byłaś w środku? - spytał, chociaż było to bardziej stwierdzenie. Miał twardy głos. Nie chciał, żeby Sophia oglądała takie rzeczy. - I od kiedy się tym zajmujesz?
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Sophia nie spodziewała się, że nowa kryjówka zostanie znaleziona tak szybko. Poszukiwani porywacze mugoli do tej pory wykazywali się bardzo dużo sprytem, przez długi czas tak skutecznie unikając schwytania. Dobierali ofiary i miejsca ich przetrzymywania z rozmysłem, znali się także na zabezpieczeniach. Poprzednim razem także mieli kryjówkę nieopodal Londynu, w podobnym nijakim miejscu, w opuszczonym domu na końcu rzadko uczęszczanej, niepozornej ulicy, gdzie miesiącami działali nie niepokojeni przez nikogo, dopóki jedna z ofiar w akcie desperacji nie zdołała im się wymknąć. Był to osłabiony, dogorywający i już prawie niepilnowany mugol, którego spisano na straty, ale który miał dość woli przeżycia, żeby się wydostać i zostać znalezionym.
Najwyraźniej teraz także miała miejsce jakaś wpadka, w wyniku czego kryjówka została znaleziona. I jak wynikało z tego, co jej powiedziano, kilka osób zostało złapanych. Niestety, zbyt późno, żeby uratować niewinne ofiary, których ciała znaleziono w ścianach. Wcześniej zapewne zabezpieczonych zaklęciami, żeby nikt nie wyczuł smrodu, ale trafienie czarem najwyraźniej naruszyło nałożone na nie zabezpieczenia.
Może to kwestia jej niedoświadczenia, a może wrażliwości, ale nie mogła podejść do tej sprawy beznamiętnie i rzeczowo. Musiała na chwilę wyjść i uspokoić się po tym, co zobaczyła. Ale skoro nawet Simmons, mający za sobą dwudziestoletni staż pracy miał problemy z opanowaniem, może nikt nie obwini Sophii o to, że po prostu ją to przerosło? Widziała już niejedno martwe ciało, a także straciła w swoim życiu trójkę bardzo bliskich sobie osób, ale ten widok poruszył nią do głębi, szczególnie widok zmaltretowanego dziecka. Dziecka, którego życie zostało brutalnie przerwane zanim zdążyło na dobre się rozpocząć.
Wpadnięcie na Raidena zupełnie ją zaskoczyło. Nawet nie myślała, że na miejscu zdarzenia może spotkać swojego brata, a i on wyglądał na równie zdumionego jej widokiem, ale zanim zdążyła się odezwać, już pociągnął ją w stronę wyjścia. Tam Sophia natychmiast z ulgą odetchnęła świeżym, czystym powietrzem, chociaż miała wrażenie, że smród zwłok i tak zdążył ją już otoczyć.
- Zostaliśmy wezwani. Towarzyszę Simmonsowi, który prowadził tę poprzednią sprawę sprzed kilku miesięcy – wyjaśniła, gdy już znaleźli się na zewnątrz; jej głos lekko drżał, była w końcu rozemocjonowana i podenerwowana, ale musiała się uspokoić i wrócić do pracy. Simmons nie zabrał jej tutaj tylko po to, żeby panikowała i siedziała na zewnątrz zamiast pomagać. – Ale nie spodziewałam się, że i ty tutaj będziesz. To... taki zaskakujący zbieg okoliczości – Jak dotąd jakoś nie miała okazji współpracować przy jednej sprawie z własnym bratem. Ale chyba kiedyś musiał nadejść ten pierwszy raz. Szkoda tylko, że w tak nieprzyjemnych okolicznościach. – Ja... tylko mu pomagam, ale... To chyba trochę mnie przerosło.
Zacisnęła powieki, a po jej policzku spłynęła samotna łza. Teraz tylko Raiden mógł to zobaczyć. Nie chciała, żeby inni zobaczyli chwilę jej słabości. Jeszcze byliby gotowi uznać, że kobiety naprawdę nadawały się tylko do siedzenia za biurkiem, a przecież tak chciała być pełnoprawnym aurorem. Chciała mieć swój udział w złapaniu tych sukinsynów. I innych, którzy także parali się czarną magią.
- Dam sobie radę – powiedziała szybko, zanim jej brat zdążył to skomentować. – I nie, nie dam się stąd odesłać. – Co prawda oboje wiedzieli, że Raiden nie miał w tym momencie władzy, żeby ją odprawić, to spodziewała się, że będzie próbował trzymać ją z daleka od sprawy. To byłoby bardzo w jego stylu, powiedzieć, żeby tu została i pod żadnym pozorem nie wracała do środka.
Szybko otarła policzek. W samą porę, bo po chwili podszedł do nich jeden z aurorów, których ściągnął Simmons oprócz niej, a Raiden wyliczył znalezione ofiary. Gdy odszedł, Sophia znów spojrzała na brata, krzywiąc się, gdy uświadomiła sobie, że ciała, które widziała, nie były jedynymi, które znajdowały się w tym budynku.
- Byłam. Widziałam ich. Nie byłam na miejscu znalezienia tej poprzedniej kryjówki, ale czytałam raporty, tam wyglądało to bardzo podobnie – rzekła cicho, starając się odepchnąć emocje i skupić się na tym, co należało: na próbie dowiedzenia się czegoś więcej. – Jak to w ogóle się stało, że tu trafiliście i to znaleźliście? Ktoś dał wam cynk, że coś się dzieje? I naprawdę myślisz, że ludzie, których złapaliście, to nie ci, którzy są za to odpowiedzialni?
Skrzywiła się. To by znaczyło, że tamci nadal są na wolności i mogą stworzyć kolejne tak odrażające miejsce. Nie należało do tego dopuścić.
- Myślisz, że w ogóle mamy szansę dorwać tych drani, Raidenie? – zapytała go. – Przecież nie mogą w nieskończoność nam umykać!
Nadal była wzburzona, choć chwila przerwy na zewnątrz niewątpliwie dobrze jej zrobiła. Zerknęła jednak na budynek, przygotowując się psychicznie do tego, że za chwilę musieli tam wrócić.
Najwyraźniej teraz także miała miejsce jakaś wpadka, w wyniku czego kryjówka została znaleziona. I jak wynikało z tego, co jej powiedziano, kilka osób zostało złapanych. Niestety, zbyt późno, żeby uratować niewinne ofiary, których ciała znaleziono w ścianach. Wcześniej zapewne zabezpieczonych zaklęciami, żeby nikt nie wyczuł smrodu, ale trafienie czarem najwyraźniej naruszyło nałożone na nie zabezpieczenia.
Może to kwestia jej niedoświadczenia, a może wrażliwości, ale nie mogła podejść do tej sprawy beznamiętnie i rzeczowo. Musiała na chwilę wyjść i uspokoić się po tym, co zobaczyła. Ale skoro nawet Simmons, mający za sobą dwudziestoletni staż pracy miał problemy z opanowaniem, może nikt nie obwini Sophii o to, że po prostu ją to przerosło? Widziała już niejedno martwe ciało, a także straciła w swoim życiu trójkę bardzo bliskich sobie osób, ale ten widok poruszył nią do głębi, szczególnie widok zmaltretowanego dziecka. Dziecka, którego życie zostało brutalnie przerwane zanim zdążyło na dobre się rozpocząć.
Wpadnięcie na Raidena zupełnie ją zaskoczyło. Nawet nie myślała, że na miejscu zdarzenia może spotkać swojego brata, a i on wyglądał na równie zdumionego jej widokiem, ale zanim zdążyła się odezwać, już pociągnął ją w stronę wyjścia. Tam Sophia natychmiast z ulgą odetchnęła świeżym, czystym powietrzem, chociaż miała wrażenie, że smród zwłok i tak zdążył ją już otoczyć.
- Zostaliśmy wezwani. Towarzyszę Simmonsowi, który prowadził tę poprzednią sprawę sprzed kilku miesięcy – wyjaśniła, gdy już znaleźli się na zewnątrz; jej głos lekko drżał, była w końcu rozemocjonowana i podenerwowana, ale musiała się uspokoić i wrócić do pracy. Simmons nie zabrał jej tutaj tylko po to, żeby panikowała i siedziała na zewnątrz zamiast pomagać. – Ale nie spodziewałam się, że i ty tutaj będziesz. To... taki zaskakujący zbieg okoliczości – Jak dotąd jakoś nie miała okazji współpracować przy jednej sprawie z własnym bratem. Ale chyba kiedyś musiał nadejść ten pierwszy raz. Szkoda tylko, że w tak nieprzyjemnych okolicznościach. – Ja... tylko mu pomagam, ale... To chyba trochę mnie przerosło.
Zacisnęła powieki, a po jej policzku spłynęła samotna łza. Teraz tylko Raiden mógł to zobaczyć. Nie chciała, żeby inni zobaczyli chwilę jej słabości. Jeszcze byliby gotowi uznać, że kobiety naprawdę nadawały się tylko do siedzenia za biurkiem, a przecież tak chciała być pełnoprawnym aurorem. Chciała mieć swój udział w złapaniu tych sukinsynów. I innych, którzy także parali się czarną magią.
- Dam sobie radę – powiedziała szybko, zanim jej brat zdążył to skomentować. – I nie, nie dam się stąd odesłać. – Co prawda oboje wiedzieli, że Raiden nie miał w tym momencie władzy, żeby ją odprawić, to spodziewała się, że będzie próbował trzymać ją z daleka od sprawy. To byłoby bardzo w jego stylu, powiedzieć, żeby tu została i pod żadnym pozorem nie wracała do środka.
Szybko otarła policzek. W samą porę, bo po chwili podszedł do nich jeden z aurorów, których ściągnął Simmons oprócz niej, a Raiden wyliczył znalezione ofiary. Gdy odszedł, Sophia znów spojrzała na brata, krzywiąc się, gdy uświadomiła sobie, że ciała, które widziała, nie były jedynymi, które znajdowały się w tym budynku.
- Byłam. Widziałam ich. Nie byłam na miejscu znalezienia tej poprzedniej kryjówki, ale czytałam raporty, tam wyglądało to bardzo podobnie – rzekła cicho, starając się odepchnąć emocje i skupić się na tym, co należało: na próbie dowiedzenia się czegoś więcej. – Jak to w ogóle się stało, że tu trafiliście i to znaleźliście? Ktoś dał wam cynk, że coś się dzieje? I naprawdę myślisz, że ludzie, których złapaliście, to nie ci, którzy są za to odpowiedzialni?
Skrzywiła się. To by znaczyło, że tamci nadal są na wolności i mogą stworzyć kolejne tak odrażające miejsce. Nie należało do tego dopuścić.
- Myślisz, że w ogóle mamy szansę dorwać tych drani, Raidenie? – zapytała go. – Przecież nie mogą w nieskończoność nam umykać!
Nadal była wzburzona, choć chwila przerwy na zewnątrz niewątpliwie dobrze jej zrobiła. Zerknęła jednak na budynek, przygotowując się psychicznie do tego, że za chwilę musieli tam wrócić.
- Taa... Dzień pełen niespodzianek, co? - mruknął na jej słowa, prostując się i patrząc na wejście do szopy. Trzeba było przyznać, że takiej akcji jeszcze dawno nie miał. Przypominało mu to sprawę, która zaprowadziła ich do El Paso. Ktoś zajmował się eksperymentami na zwierzętach, tworząc dziwne, nieludzkie hybrydy, o których Raiden wolał nawet nie myśleć. Złapali odpowiedzialnego za to wszystko faceta, ale nie dożył procesu. Można by powiedzieć, że była to wielka szkoda, ale w tamtym momencie Carter nic nie poczuł. Był jak pusty robot, który działał wtedy, gdy ktoś go włączył. Albo często mówiono mu, że był jak pies. Starczyło jedynie puścić go ze smyczy we właściwym kierunku. Wolał tak o sobie nie myśleć. W końcu nie był żadnym mścicielem tylko policjantem, który działał według prawa. Nie należał do najemników ani żołnierzy. Najwidoczniej jednak mało kto widział różnicę. Wracając do Wielkiej Brytanii, wiedział, że sprawy będą się różnić od tych które miał w Ameryce. Większy kraj, więcej ludzi i więcej pomysłów. Nie ważne jak bardzo okrutnych. Myślał, że wszystko się zmieni. Zmieniło, ale praca dalej trwała i nie miał nikomu tego za złe. Po prostu chciał pomóc tym wszystkim ludziom, którzy trafili na jego biurko na kupkę zaginieni. Do tego była nieproporcjonalnie większa od tej podejrzani/zatrzymani. Te proporcje z każdym dniem rosły, a on nie miał nad tym kontroli. Coraz rzadziej mógł opieczętować dokumenty z dopiskiem archiwum lub sprawa zamknięta. Wiedział, że w biurze aurorów wcale nie było lepiej, ale nie cieszyło go to zbytnio. Wolał mieć pewność, że zarówno Sophia jak i Artis nie będą musiały się w żaden sposób narażać. Rozumiał ich chęć walki o sprawiedliwość i pokonywanie przestępców, ale często zachodził pod ich drzwi, by zerknąć i skontrolować obie swoje panny. Może i był egoistą w tamtym momencie, ale chciał by zostawały częściej w domu. Nie odmawiał im umiejętności, ale nie wiedziałby co by zrobił, gdyby coś im się stało.
To chyba trochę mnie przerosło.
Spojrzał z powrotem na siostrę i zobaczył, że naprawdę się przestraszyła i przejęła. Nic dziwnego. To wszystko było jak jakiś cholerny dom strachów tylko tym razem wzięty z najgorszego horroru. Raiden zapewne sam miał być prześladowany widokiem ciała tej dziewczynki. Do teraz czuł ściśnięcie w gardle na samą myśl o tym, co zrobiłby tym sukinsynom. Chciał przytulić rudzielca, ale ta otarła łzę, która spłynęła jej po policzku, najwyraźniej nie chcąc by ktokolwiek to zobaczył.
- Wiem - odparł już łagodniej na jej bojowe słowa. Nie zamierzał jej odsyłać. W tamtym momencie tak bardzo przypominała mu o mamie - też nie dawała sobą rządzić nawet w chwilach, w których się bała. A szczególnie podczas nich. Była silną kobietą i Raiden mógł być jedynie dumny z tego, że jego siostra odziedziczyła to po Marlene. Nieważne jak bardzo był przeciwny jej pobytowi tutaj, zdawał sobie sprawę, że nie on o tym decydował. Mógł okazywać jedynie swoje niezadowolenia, ale nie miał zamiaru jeszcze bardziej denerwować Sophii. Nie chciał, żeby to oglądała, co jednak było częścią jej pracy. Prędzej czy później wzięłaby udział w podobnym zdarzeniu - z nim lub bez niego. Gdy zadała pytania, odetchnął i skinął głową. - Od jakichś kilku miesięcy ścigamy pewną grupę odpowiedzialną za handel żywym towarem. Nasz informator powiadomił nas, że to jedna z ich kryjówek. Co wydawało mi się dziwne, bo operowali najczęściej w porcie - przerwał, marszcząc brwi. Znajdzie tego informatora i wyciśnie z niego wszystko. Jeśli naraził policjantów, lepiej by było gdyby już dawno był w Afryce. - Co do tych złapanych... Mam pewną teorię. Spytaj Simmonsa, to mądry facet. Pewnie myśli podobnie, że za tym wszystkim stoi jedna, może dwie osoby. Ci z dzisiaj byli jedynie pionkami.
Wzruszył ramionami jakby dla odgonienia niektórych myśli, ale zaraz padły kolejne pytania.
- Teraz to też sprawa policji, skoro włączyliśmy się w to nawet jeśli przypadkowo. Połączenie sił może przyspieszyć sprawę, więc odpowiadając na twoje pytanie - tak. Utniemy im łeb - odpowiedział, przenosząc na nią spojrzenie i wyminął ją, by podejść do przybyłych koronerów. -Dobrze, że jesteście. Nafaszerowali ten bajzel po brzegi i... Uważajcie - dodał, patrząc na nich wymownie. Główny koroner skinął mu głową i dal znak swoim ludziom, by weszli do środka. Raiden spojrzał na drzewo stojące niedaleko i poszedł ich śladem. Musiał się temu przyjrzeć raz jeszcze.
To chyba trochę mnie przerosło.
Spojrzał z powrotem na siostrę i zobaczył, że naprawdę się przestraszyła i przejęła. Nic dziwnego. To wszystko było jak jakiś cholerny dom strachów tylko tym razem wzięty z najgorszego horroru. Raiden zapewne sam miał być prześladowany widokiem ciała tej dziewczynki. Do teraz czuł ściśnięcie w gardle na samą myśl o tym, co zrobiłby tym sukinsynom. Chciał przytulić rudzielca, ale ta otarła łzę, która spłynęła jej po policzku, najwyraźniej nie chcąc by ktokolwiek to zobaczył.
- Wiem - odparł już łagodniej na jej bojowe słowa. Nie zamierzał jej odsyłać. W tamtym momencie tak bardzo przypominała mu o mamie - też nie dawała sobą rządzić nawet w chwilach, w których się bała. A szczególnie podczas nich. Była silną kobietą i Raiden mógł być jedynie dumny z tego, że jego siostra odziedziczyła to po Marlene. Nieważne jak bardzo był przeciwny jej pobytowi tutaj, zdawał sobie sprawę, że nie on o tym decydował. Mógł okazywać jedynie swoje niezadowolenia, ale nie miał zamiaru jeszcze bardziej denerwować Sophii. Nie chciał, żeby to oglądała, co jednak było częścią jej pracy. Prędzej czy później wzięłaby udział w podobnym zdarzeniu - z nim lub bez niego. Gdy zadała pytania, odetchnął i skinął głową. - Od jakichś kilku miesięcy ścigamy pewną grupę odpowiedzialną za handel żywym towarem. Nasz informator powiadomił nas, że to jedna z ich kryjówek. Co wydawało mi się dziwne, bo operowali najczęściej w porcie - przerwał, marszcząc brwi. Znajdzie tego informatora i wyciśnie z niego wszystko. Jeśli naraził policjantów, lepiej by było gdyby już dawno był w Afryce. - Co do tych złapanych... Mam pewną teorię. Spytaj Simmonsa, to mądry facet. Pewnie myśli podobnie, że za tym wszystkim stoi jedna, może dwie osoby. Ci z dzisiaj byli jedynie pionkami.
Wzruszył ramionami jakby dla odgonienia niektórych myśli, ale zaraz padły kolejne pytania.
- Teraz to też sprawa policji, skoro włączyliśmy się w to nawet jeśli przypadkowo. Połączenie sił może przyspieszyć sprawę, więc odpowiadając na twoje pytanie - tak. Utniemy im łeb - odpowiedział, przenosząc na nią spojrzenie i wyminął ją, by podejść do przybyłych koronerów. -Dobrze, że jesteście. Nafaszerowali ten bajzel po brzegi i... Uważajcie - dodał, patrząc na nich wymownie. Główny koroner skinął mu głową i dal znak swoim ludziom, by weszli do środka. Raiden spojrzał na drzewo stojące niedaleko i poszedł ich śladem. Musiał się temu przyjrzeć raz jeszcze.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Sophia pokiwała głową. Rzeczywiście, był to dzień pełen niespodzianek. W większości niezbyt przyjemnych, jak to, co odkryli wewnątrz tego budynku. Zdecydowanie wolałaby, żeby takie rzeczy jak tutaj nigdy się nie działy, ale niestety na świecie nie brakowało degeneratów, którzy dopuszczali się takich czynów. A rolą aurorów było łapanie ich, tylko niestety nie zawsze było to takie proste. Podejrzewała, że teraz też takie nie będzie.
Chyba każdy, kto jeszcze miał w sobie jakąś wrażliwość, przejąłby się takim widokiem. To, że była aurorem, niewiele w tej kwestii zmieniało. Nie była bezmyślną maszyną do wykonywania poleceń przełożonych, i chociaż uczono ją, żeby nie podchodziła do spraw emocjonalnie, żeby potrafiła oddzielić swoje uczucia od obowiązków, nie potrafiła być chłodna i beznamiętna.
Łatwiej jej było się uspokoić i zdystansować, kiedy nie musiała patrzeć na martwe ofiary. Wyprowadzenie jej na chwilę na zewnątrz było ze strony Raidena dobrym posunięciem. Zdziwiła się jednak, że potrafił zdobyć się na to, żeby potraktować ją nie tylko jak siostrę, ale także jako aurora. Nie spodziewała się tego po nim, gdy tylko go zobaczyła, obawiała się, że będzie widzieć w niej wyłącznie młodszą siostrę, której miejsce powinno być z dala od takich akcji.
Wysłuchała go z uwagą. Teraz należało odłożyć na bok sprawy prywatne, a skupić się przede wszystkim na pracy. Kaprys losu zdecydował, że tego dnia mieli pracować razem, i chociaż to mogło okazać się sporym wyzwaniem, musieli mu sprostać.
- Myślisz, że ta grupa, o której mówisz i ta, której szuka zespół Simmonsa, to ci sami ludzie? – zapytała więc. Zastanawiała się, czy to zbieg okoliczności, czy może rzeczywiście sprawy były powiązane. – Oczywiście, zapytam. On wie o tej sprawie najwięcej, ja tu tylko pomagam. Mam obserwować, sporządzić raporty...
Taka już rola żółtodziobów, musiała się z tym pogodzić. Ale każdy od czegoś zaczynał. Nie miała też nic do gadania w kwestii udziału w sprawie policji, bo to zależało od dowodzącego sprawą, chociaż musiała zgodzić się z bratem, że może współpraca wreszcie przyniesie jakiś przełom?
Gdy tak rozmawiali, na miejscu pojawili się ministerialni koronerzy, zapewne żeby obejrzeć i zabezpieczyć ciała, a potem zabrać je do dokładniejszych badań. Raiden ich śladem podążył do środka, a Sophia oczywiście natychmiast ruszyła za nim i zwalczając wstręt i niepokój, weszła do pokoju, w którym było pięć ciał. Aurorzy i policjanci już zdążyli powiększyć wyłom w ścianie, odsłaniając niszę, w której leżały zwłoki. Rzucono już zaklęcia tłumiące nieprzyjemny smród, ale nawet bez niego Sophia nie czuła się tutaj komfortowo, tym bardziej, że teraz ciała były znacznie lepiej widoczne, a więc i ogrom ich obrażeń ukazał się w całej okazałości. Pod ciałami widniały ślady zaschniętej krwi i płynów, które sączyły się z rozkładających się zwłok.
- Wygląda strasznie – mruknęła półszeptem do brata, patrząc, jak pracownicy ministerstwa zabezpieczają ciała.
- Na pierwszy rzut oka wszyscy mogli umrzeć w ciągu ostatnich kilku miesięcy, chociaż ciała znajdują się w różnych stadiach rozkładu, co każe podejrzewać, że nie umarli jednocześnie. Odpowiednie zaklęcia mogły opóźnić cały proces, ale to ułatwi nam pracę. – Usłyszeli po chwili od mężczyzny stojącego najbliżej wnęki. – Wyczuwam silną aurę czarnej magii. Użyjemy zaklęć sprawdzających, żeby dokładnie wykryć wszystkie klątwy, ale efekty niektórych widać i bez specjalnych testów. Może domyślacie się już, co to za zaklęcia?
Skinął na Sophię i Raidena, najwyraźniej chcąc, żeby podeszli bliżej. Młoda aurorka skupiła się na ciele, które właśnie zostało wyjęte i ułożone na specjalnej płachcie. Mężczyzna, który z nimi rozmawiał, sprawiał wrażenie, jakby chciał przetestować umiejętności młódki; może należał do grona ludzi sceptycznych wobec tego, żeby kobiety, zwłaszcza tak młode, uczestniczyły w takich trudnych sprawach?
Sophia co prawda nie była koronerem, ale aurorzy również byli szkoleni w rozpoznawaniu efektów czarnomagicznych klątw. Zlustrowała wzrokiem ciało leżące przed nią. Mężczyzna w średnim wieku, wychudły i zaniedbany jak wszyscy w tej wnęce, z licznymi ranami ciętymi, z których duża część zabliźniła się za życia ofiary. Z jego pleców zdarto sporą część skóry, z przodu ciała widniała głęboka i rozległa rana jak po pchnięciu ostrym narzędziem, a jego ręka była wykręcona pod bardzo dziwnym kątem.
- Nie jestem w stanie rozpoznać zaklęć na pierwszy rzut oka, bo zdaję sobie sprawę, że ofiara może mieć również obrażenia wewnętrzne, lub mogła zaznać klątw, które nie pozostawiają po sobie śladów, ale zdarta skóra wygląda jak efekt zaklęcia Corio, a te rany... To pewnie pozostałości klątw tnących. Zagojenie się części z nich może świadczyć o tym, że przynajmniej jeden z poszukiwanych sprawców znał się na magii leczniczej i potrafił radzić sobie z efektami klątw... Żeby ofiary nie odeszły przedwcześnie – skrzywiła się zauważalnie, ale zerknęła na mężczyznę, zastanawiając się, czy pomyślnie przeszła swój mały sprawdzian spostrzegawczości. Opisała jeszcze w podobny sposób pozostałe obrażenia, które mogła zauważyć, w międzyczasie przenosząc spojrzenie z mężczyzny na Raidena.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Chyba każdy, kto jeszcze miał w sobie jakąś wrażliwość, przejąłby się takim widokiem. To, że była aurorem, niewiele w tej kwestii zmieniało. Nie była bezmyślną maszyną do wykonywania poleceń przełożonych, i chociaż uczono ją, żeby nie podchodziła do spraw emocjonalnie, żeby potrafiła oddzielić swoje uczucia od obowiązków, nie potrafiła być chłodna i beznamiętna.
Łatwiej jej było się uspokoić i zdystansować, kiedy nie musiała patrzeć na martwe ofiary. Wyprowadzenie jej na chwilę na zewnątrz było ze strony Raidena dobrym posunięciem. Zdziwiła się jednak, że potrafił zdobyć się na to, żeby potraktować ją nie tylko jak siostrę, ale także jako aurora. Nie spodziewała się tego po nim, gdy tylko go zobaczyła, obawiała się, że będzie widzieć w niej wyłącznie młodszą siostrę, której miejsce powinno być z dala od takich akcji.
Wysłuchała go z uwagą. Teraz należało odłożyć na bok sprawy prywatne, a skupić się przede wszystkim na pracy. Kaprys losu zdecydował, że tego dnia mieli pracować razem, i chociaż to mogło okazać się sporym wyzwaniem, musieli mu sprostać.
- Myślisz, że ta grupa, o której mówisz i ta, której szuka zespół Simmonsa, to ci sami ludzie? – zapytała więc. Zastanawiała się, czy to zbieg okoliczności, czy może rzeczywiście sprawy były powiązane. – Oczywiście, zapytam. On wie o tej sprawie najwięcej, ja tu tylko pomagam. Mam obserwować, sporządzić raporty...
Taka już rola żółtodziobów, musiała się z tym pogodzić. Ale każdy od czegoś zaczynał. Nie miała też nic do gadania w kwestii udziału w sprawie policji, bo to zależało od dowodzącego sprawą, chociaż musiała zgodzić się z bratem, że może współpraca wreszcie przyniesie jakiś przełom?
Gdy tak rozmawiali, na miejscu pojawili się ministerialni koronerzy, zapewne żeby obejrzeć i zabezpieczyć ciała, a potem zabrać je do dokładniejszych badań. Raiden ich śladem podążył do środka, a Sophia oczywiście natychmiast ruszyła za nim i zwalczając wstręt i niepokój, weszła do pokoju, w którym było pięć ciał. Aurorzy i policjanci już zdążyli powiększyć wyłom w ścianie, odsłaniając niszę, w której leżały zwłoki. Rzucono już zaklęcia tłumiące nieprzyjemny smród, ale nawet bez niego Sophia nie czuła się tutaj komfortowo, tym bardziej, że teraz ciała były znacznie lepiej widoczne, a więc i ogrom ich obrażeń ukazał się w całej okazałości. Pod ciałami widniały ślady zaschniętej krwi i płynów, które sączyły się z rozkładających się zwłok.
- Wygląda strasznie – mruknęła półszeptem do brata, patrząc, jak pracownicy ministerstwa zabezpieczają ciała.
- Na pierwszy rzut oka wszyscy mogli umrzeć w ciągu ostatnich kilku miesięcy, chociaż ciała znajdują się w różnych stadiach rozkładu, co każe podejrzewać, że nie umarli jednocześnie. Odpowiednie zaklęcia mogły opóźnić cały proces, ale to ułatwi nam pracę. – Usłyszeli po chwili od mężczyzny stojącego najbliżej wnęki. – Wyczuwam silną aurę czarnej magii. Użyjemy zaklęć sprawdzających, żeby dokładnie wykryć wszystkie klątwy, ale efekty niektórych widać i bez specjalnych testów. Może domyślacie się już, co to za zaklęcia?
Skinął na Sophię i Raidena, najwyraźniej chcąc, żeby podeszli bliżej. Młoda aurorka skupiła się na ciele, które właśnie zostało wyjęte i ułożone na specjalnej płachcie. Mężczyzna, który z nimi rozmawiał, sprawiał wrażenie, jakby chciał przetestować umiejętności młódki; może należał do grona ludzi sceptycznych wobec tego, żeby kobiety, zwłaszcza tak młode, uczestniczyły w takich trudnych sprawach?
Sophia co prawda nie była koronerem, ale aurorzy również byli szkoleni w rozpoznawaniu efektów czarnomagicznych klątw. Zlustrowała wzrokiem ciało leżące przed nią. Mężczyzna w średnim wieku, wychudły i zaniedbany jak wszyscy w tej wnęce, z licznymi ranami ciętymi, z których duża część zabliźniła się za życia ofiary. Z jego pleców zdarto sporą część skóry, z przodu ciała widniała głęboka i rozległa rana jak po pchnięciu ostrym narzędziem, a jego ręka była wykręcona pod bardzo dziwnym kątem.
- Nie jestem w stanie rozpoznać zaklęć na pierwszy rzut oka, bo zdaję sobie sprawę, że ofiara może mieć również obrażenia wewnętrzne, lub mogła zaznać klątw, które nie pozostawiają po sobie śladów, ale zdarta skóra wygląda jak efekt zaklęcia Corio, a te rany... To pewnie pozostałości klątw tnących. Zagojenie się części z nich może świadczyć o tym, że przynajmniej jeden z poszukiwanych sprawców znał się na magii leczniczej i potrafił radzić sobie z efektami klątw... Żeby ofiary nie odeszły przedwcześnie – skrzywiła się zauważalnie, ale zerknęła na mężczyznę, zastanawiając się, czy pomyślnie przeszła swój mały sprawdzian spostrzegawczości. Opisała jeszcze w podobny sposób pozostałe obrażenia, które mogła zauważyć, w międzyczasie przenosząc spojrzenie z mężczyzny na Raidena.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Ostatnio zmieniony przez Sophia Carter dnia 08.02.17 13:31, w całości zmieniany 2 razy
Raiden nie wątpił w umiejętności swojej siostry. Wierzył, że posiada niesamowity zmysł orientacji i łączeniu faktów. Może kiedyś miała być w tym lepsza od niego? Zawsze była o wiele bystrzejsza. Ale jak miała się o tym dowiedzieć, skoro nie miała jeszcze, aż tak poważnej sprawy w swojej karierze? A jeśli rozwiązanie jej miało jej przynieść nie tylko pewien rodzaju awans, ale również i pewność siebie oraz swoich możliwości, potrzebowała tego bardziej niż sądziła. On też potrzebował takiej akcji, gdy był młodszym policjantem. Wtedy to było zadziwiające, że jakiś ledwo dwudziestopięcioletni gliniarz złapał od ponad dwóch lat nieuchwytnego czarodzieja na podstawie dowodów i wycinek z gazet. Dlatego podobny koszmar w szopie, przy której stali mógł być szansą dla Sophii. Dostrzegała w tym okazję? Właśnie dlatego postanowił nie upierać się przed jej odesłaniem, chociaż mógłby poprosić Simmonsa o odesłanie żółtodzioba. Miał do niej jednak szacunek, zaufanie i wierzył w to, że da radę. Cokolwiek by się nie wydarzyło, musiała być silna i oglądać świat takim jakim był. Nawet w tych najokrutniejszych barwach, a nie był to kraj owiec. Należał do wilków i jeśli chciało się złapać odpowiedzialnych za ten koszmar, sami musieli się stać mocniejsi, twardsi, bardziej zdeterminowani. Co jednak determinowało bardziej niż widok cierpienia niewinnych i to w tak okrutny sposób?
- Pionki mają to do tego, że można je wymieniać - odpowiedział na jej pytanie. I chociaż nie mówił wprost, taka była prawda. Pobocznych ochroniarzy można było znaleźć wszędzie. Który spaczony umysł nie wziąłby zapłaty za pilnowanie starej szopy? Nie wiedział czy byli to ci sami ludzie. Nikt nie mógł być tego pewny i zapewne dopiero przesłuchanie w dolnych poziomach Tower miało to zmienić. Ale nie miały być to przesłuchania z rodzaju tych miłych i Raiden wiedział, że z chęcią się tam pojawi. Każde spojrzenie na ciała przypominało mu jak bardzo chciał prowadzić te przesłuchania. Czasem potrzebna była nie tylko umiejętność docierania do umysłów tych skurwieli, ale niekiedy brutalność rozwiązywała im języki. A kto miał im uwierzyć? Bydlakom, którzy zabili deskami ciało dziesięciolatki? Znał te procedury. Podobno nie powinno się używać przemocy. Podobno należało traktować zatrzymanych w odpowiedni sposób. Właśnie... Podobno. Nikt jednak nie miał mieć do niego pretensji o dostarczenie do celi jednego z nich w gorszym stanie. Zawsze można było powiedzieć, że sprali go w celi zbiorowej. Rozejrzał się po wnętrzu szopy, obserwując jak koronerzy zajmują się swoją pracą, a jeszcze dwóch policjantów z jego zespołu spisuje wszystko, a samopiszące pióra latają tuż przy nich wraz z pergaminem.
- Gdzie ten fotograf? - rzucił do jednego z nich, a ten odparł, że już został wezwany i niedługo powinien się pojawić. - To niech się pospieszy - mruknął pod nosem i przeszedł dalej, do pomieszczenia gdzie zaklęcie napastnika trafiło w ścianę. Ciała wciąż tkwiły w ścianie, czekając na udokumentowanie ich położenia. Nie spodobało mu się, że jedno z nich zostało wyjęte. - Co wy robicie?! Jeszcze nie było fotografa! Do cholery, chcecie nam rozwalić robotę?! - niemal krzyknął na koronerów, którzy spojrzeli na niego szeroko otwartymi oczyma, bo ten wybuch był tak nagły, że aż drgnęli. Odpowiedział mu jednak kolejny mężczyzna, który był szefem oddziału, a właściwie nakierował myśli Raidena na inny tor. Nie oznaczało to, że Carter dał się ułagodzić. Wciąż był wściekły. - Chcę wiedzieć, co się z nimi stało i to najszybciej jak się da - warknął twardo. Jego ton nie był oczywiście spowodowany przez koronera, a gniew na ludzi odpowiedzialnych za to bestialstwo. Przyjrzał się jednak ciału, kucając przy nim i przykładając dłoń do twarzy. Przez chwilę milczał, by się odezwać. - Ma złamany kręgosłup, prawda? - Podniósł spojrzenie na koronera, który skinął głową. - Corescident i Haemorrio sądząc po podskórnych przebarwieniach. Tu - wskazał przeguby. - I tu - przeniósł dłoń na nad odsłoniętą szyję ofiary. - To nie stężenie pośmiertne - dodał, ale w tym czasie usłyszeli za sobą kroki i zobaczyli fotografa.
- Od czego zacząć? - spytał cichym, drżącym głosem, patrząc na zwłoki.
- Od tego pokoju. Chcę mieć wszystko na tych zdjęciach - powiedział Raiden, po czym wstał i skinął głową koronerowi. - Musimy pogadać z Simmonsem. Chcę wiedzieć więcej o tej sprawie - dodał, odwracając się w stronę Sophii.
- Pionki mają to do tego, że można je wymieniać - odpowiedział na jej pytanie. I chociaż nie mówił wprost, taka była prawda. Pobocznych ochroniarzy można było znaleźć wszędzie. Który spaczony umysł nie wziąłby zapłaty za pilnowanie starej szopy? Nie wiedział czy byli to ci sami ludzie. Nikt nie mógł być tego pewny i zapewne dopiero przesłuchanie w dolnych poziomach Tower miało to zmienić. Ale nie miały być to przesłuchania z rodzaju tych miłych i Raiden wiedział, że z chęcią się tam pojawi. Każde spojrzenie na ciała przypominało mu jak bardzo chciał prowadzić te przesłuchania. Czasem potrzebna była nie tylko umiejętność docierania do umysłów tych skurwieli, ale niekiedy brutalność rozwiązywała im języki. A kto miał im uwierzyć? Bydlakom, którzy zabili deskami ciało dziesięciolatki? Znał te procedury. Podobno nie powinno się używać przemocy. Podobno należało traktować zatrzymanych w odpowiedni sposób. Właśnie... Podobno. Nikt jednak nie miał mieć do niego pretensji o dostarczenie do celi jednego z nich w gorszym stanie. Zawsze można było powiedzieć, że sprali go w celi zbiorowej. Rozejrzał się po wnętrzu szopy, obserwując jak koronerzy zajmują się swoją pracą, a jeszcze dwóch policjantów z jego zespołu spisuje wszystko, a samopiszące pióra latają tuż przy nich wraz z pergaminem.
- Gdzie ten fotograf? - rzucił do jednego z nich, a ten odparł, że już został wezwany i niedługo powinien się pojawić. - To niech się pospieszy - mruknął pod nosem i przeszedł dalej, do pomieszczenia gdzie zaklęcie napastnika trafiło w ścianę. Ciała wciąż tkwiły w ścianie, czekając na udokumentowanie ich położenia. Nie spodobało mu się, że jedno z nich zostało wyjęte. - Co wy robicie?! Jeszcze nie było fotografa! Do cholery, chcecie nam rozwalić robotę?! - niemal krzyknął na koronerów, którzy spojrzeli na niego szeroko otwartymi oczyma, bo ten wybuch był tak nagły, że aż drgnęli. Odpowiedział mu jednak kolejny mężczyzna, który był szefem oddziału, a właściwie nakierował myśli Raidena na inny tor. Nie oznaczało to, że Carter dał się ułagodzić. Wciąż był wściekły. - Chcę wiedzieć, co się z nimi stało i to najszybciej jak się da - warknął twardo. Jego ton nie był oczywiście spowodowany przez koronera, a gniew na ludzi odpowiedzialnych za to bestialstwo. Przyjrzał się jednak ciału, kucając przy nim i przykładając dłoń do twarzy. Przez chwilę milczał, by się odezwać. - Ma złamany kręgosłup, prawda? - Podniósł spojrzenie na koronera, który skinął głową. - Corescident i Haemorrio sądząc po podskórnych przebarwieniach. Tu - wskazał przeguby. - I tu - przeniósł dłoń na nad odsłoniętą szyję ofiary. - To nie stężenie pośmiertne - dodał, ale w tym czasie usłyszeli za sobą kroki i zobaczyli fotografa.
- Od czego zacząć? - spytał cichym, drżącym głosem, patrząc na zwłoki.
- Od tego pokoju. Chcę mieć wszystko na tych zdjęciach - powiedział Raiden, po czym wstał i skinął głową koronerowi. - Musimy pogadać z Simmonsem. Chcę wiedzieć więcej o tej sprawie - dodał, odwracając się w stronę Sophii.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Sophii było trudniej się wykazać choćby z tego względu, że była młoda i była kobietą, co w oczach aurorów starej daty stawiało ją na niższej pozycji. Niektórzy zdawali się uważać, że powinna dziękować na klęczkach za sam fakt, że w ogóle może uczestniczyć w misjach poza biurem, a nie tylko sortować dokumentacje. Z Raidenem dzieliły ją lata doświadczeń; kiedy on już stawiał pierwsze kroki w swoim zawodzie, ona wciąż była na początkowym etapie nauki w Hogwarcie. Teraz jednak nie postrzegała tej sprawy jako okazji do zrobienia kariery i wybicia się. Nie chciała piąć się do celu po trupach, a od samej kariery ważniejsze było dla niej to, żeby faktycznie coś zrobić, przyłożyć swoją rękę do złapania ludzi, którzy byli odpowiedzialni za powstanie tego strasznego miejsca. Docenienie przyjdzie samo, gdy inni aurorzy zobaczą, że mimo bycia kobietą była równie inteligentna i uzdolniona magicznie, jak oni, ale prawdopodobnie musiało minąć dużo więcej czasu i więcej spraw, żeby przestano patrzeć na nią jako na żółtodzioba. Na sprawę, w której to ona by dowodziła, a ktoś inny by pomagał, musiała jeszcze poczekać.
To, co tu widziała, determinowało ją do tego, żeby mimo wstrętu i obrzydzenia przetrwać to i wziąć czynny udział w sprawie, dlatego sama chciała tam wrócić.
Może te dwie sprawy, przez które oboje tu trafili, były ze sobą powiązane, a może nie. Tego musieli dopiero się dowiedzieć. Jakaś poszlaka sprawiła, że ekipa Raidena znalazła się tutaj, więc możliwe, że powiązanie istniało. Gdyby Sophia wiedziała, co w tej chwili chodzi jej bratu po głowie, zapewne nie zaprotestowałaby w żaden sposób i przychyliłaby się do tego, że bydlakami uczestniczącymi w tym, co tu się działo, należało się porządnie zająć, żeby dowiedzieć się czegoś o ludziach, którzy kierowali całym odrażającym procederem porywania mugoli i testowania na nich czarnomagicznych klątw i eliksirów. Jej współczucie dla nich było bardzo ograniczone po tym, co zobaczyła w ścianach, więc tłumiąc narastającą frustrację, skupiła się na sformułowaniu swoich spostrzeżeń na temat stanu zwłok.
- Masz sporo racji, panno... – zaczął mężczyzna, spoglądając na nią z lekkim zainteresowaniem.
- Carter – weszła mu w słowo Sophia, zauważając, że mężczyzna przez chwilę wodził wzrokiem od niej do Raidena, najwyraźniej zastanawiając się nad tą zbieżnością.
- Ale to jeszcze nie wszystko, panno Carter. Pozostałe ofiary również zdają się nosić na sobie podobne ślady. Niedługo się dowiemy – rzekł mężczyzna w odpowiedzi na słowa aurorki. Spojrzał na nią jednak nieco życzliwiej, skoro pokazała, że ma jakiekolwiek pojęcie o oględzinach miejsc zdarzenia.
Fotograf najwyraźniej się spóźniał, a koronerzy spieszyli się, żeby jak najszybciej przetransportować zwłoki, dlatego bez pozwolenia Raidena wyjęli jedno z ciał by dokonać pobieżnych oględzin. Sophia miała okazję zobaczyć swojego brata naprawdę rozeźlonego i zachowującego się zupełnie inaczej niż w domu, w normalnych warunkach poza pracą. Przebywanie z nim tutaj stało się tym łatwiejsze, że łatwiej było jej oddzielić Raidena-brata od Raidena-policjanta na służbie.
Gdy zadał pytania, koroner po chwili potwierdził jego spostrzeżenia.
- To zapewne właśnie to zaklęcie było główną przyczyną zgonu. Jestem przekonany, że nasza ofiara prędzej czy później umarłaby z powodu innych obrażeń, ale ktoś najwyraźniej postanowił zakończyć to wcześniej. I tak, jak zauważyła wcześniej panna Carter, niektóre ślady świadczą o próbach leczenia obrażeń przed zadaniem kolejnych – rzekł mężczyzna w odpowiedzi na słowa Raidena, a Sophia zastanawiała się, czy był to akt łaski wobec udręczonego mugola, czy może po prostu ktoś uznał, że na tym etapie stał się już nieprzydatny i postanowił go dobić? Obstawiała to drugie, tym bardziej, że różny stan rozkładu ofiar świadczył o tym, że nie zginęły w jednym czasie, a więc ktoś po prostu mógł po śmierci jednych ofiar porywać kolejne.
- Najpóźniej za kilka dni powinniśmy być w stanie powiedzieć coś więcej. Wszystkie ciała muszą zostać poddane sekcji, a wtedy zostanie sporządzony raport – powiedział jeszcze czarodziej, po czym powrócił do pracy.
Sophia znowu podeszła do Raidena, podczas gdy właśnie przybyły fotograf zaczął uwieczniać na magicznych fotografiach całe miejsce zdarzenia.
Musiała zgodzić się ze swoim bratem, że musieli udać się do Simmonsa. Zaczęła go wypatrywać, ale chyba przeszedł do innego pomieszczenia, bo nie widziała go w pobliżu.
- Musimy. On z pewnością wie dużo więcej niż ja, zresztą... to od niego pewnie będzie zależała wasza współpraca w tej konkretnej sprawie – powiedziała. – Jeśli zadecydują o dalszej współpracy, będziemy musieli udać się po raporty z oględzin ciał. Dowiedzieć się wszystkiego – powiedziała. Nie była jednak pewna, jak to ostatecznie będzie ze współpracą jego działu z aurorami. Może raporty otrzymają i jedni, i drudzy? Bardzo chciała wiedzieć, co dalej, więc tak łatwo nie pozwoli się odsunąć.
To, co tu widziała, determinowało ją do tego, żeby mimo wstrętu i obrzydzenia przetrwać to i wziąć czynny udział w sprawie, dlatego sama chciała tam wrócić.
Może te dwie sprawy, przez które oboje tu trafili, były ze sobą powiązane, a może nie. Tego musieli dopiero się dowiedzieć. Jakaś poszlaka sprawiła, że ekipa Raidena znalazła się tutaj, więc możliwe, że powiązanie istniało. Gdyby Sophia wiedziała, co w tej chwili chodzi jej bratu po głowie, zapewne nie zaprotestowałaby w żaden sposób i przychyliłaby się do tego, że bydlakami uczestniczącymi w tym, co tu się działo, należało się porządnie zająć, żeby dowiedzieć się czegoś o ludziach, którzy kierowali całym odrażającym procederem porywania mugoli i testowania na nich czarnomagicznych klątw i eliksirów. Jej współczucie dla nich było bardzo ograniczone po tym, co zobaczyła w ścianach, więc tłumiąc narastającą frustrację, skupiła się na sformułowaniu swoich spostrzeżeń na temat stanu zwłok.
- Masz sporo racji, panno... – zaczął mężczyzna, spoglądając na nią z lekkim zainteresowaniem.
- Carter – weszła mu w słowo Sophia, zauważając, że mężczyzna przez chwilę wodził wzrokiem od niej do Raidena, najwyraźniej zastanawiając się nad tą zbieżnością.
- Ale to jeszcze nie wszystko, panno Carter. Pozostałe ofiary również zdają się nosić na sobie podobne ślady. Niedługo się dowiemy – rzekł mężczyzna w odpowiedzi na słowa aurorki. Spojrzał na nią jednak nieco życzliwiej, skoro pokazała, że ma jakiekolwiek pojęcie o oględzinach miejsc zdarzenia.
Fotograf najwyraźniej się spóźniał, a koronerzy spieszyli się, żeby jak najszybciej przetransportować zwłoki, dlatego bez pozwolenia Raidena wyjęli jedno z ciał by dokonać pobieżnych oględzin. Sophia miała okazję zobaczyć swojego brata naprawdę rozeźlonego i zachowującego się zupełnie inaczej niż w domu, w normalnych warunkach poza pracą. Przebywanie z nim tutaj stało się tym łatwiejsze, że łatwiej było jej oddzielić Raidena-brata od Raidena-policjanta na służbie.
Gdy zadał pytania, koroner po chwili potwierdził jego spostrzeżenia.
- To zapewne właśnie to zaklęcie było główną przyczyną zgonu. Jestem przekonany, że nasza ofiara prędzej czy później umarłaby z powodu innych obrażeń, ale ktoś najwyraźniej postanowił zakończyć to wcześniej. I tak, jak zauważyła wcześniej panna Carter, niektóre ślady świadczą o próbach leczenia obrażeń przed zadaniem kolejnych – rzekł mężczyzna w odpowiedzi na słowa Raidena, a Sophia zastanawiała się, czy był to akt łaski wobec udręczonego mugola, czy może po prostu ktoś uznał, że na tym etapie stał się już nieprzydatny i postanowił go dobić? Obstawiała to drugie, tym bardziej, że różny stan rozkładu ofiar świadczył o tym, że nie zginęły w jednym czasie, a więc ktoś po prostu mógł po śmierci jednych ofiar porywać kolejne.
- Najpóźniej za kilka dni powinniśmy być w stanie powiedzieć coś więcej. Wszystkie ciała muszą zostać poddane sekcji, a wtedy zostanie sporządzony raport – powiedział jeszcze czarodziej, po czym powrócił do pracy.
Sophia znowu podeszła do Raidena, podczas gdy właśnie przybyły fotograf zaczął uwieczniać na magicznych fotografiach całe miejsce zdarzenia.
Musiała zgodzić się ze swoim bratem, że musieli udać się do Simmonsa. Zaczęła go wypatrywać, ale chyba przeszedł do innego pomieszczenia, bo nie widziała go w pobliżu.
- Musimy. On z pewnością wie dużo więcej niż ja, zresztą... to od niego pewnie będzie zależała wasza współpraca w tej konkretnej sprawie – powiedziała. – Jeśli zadecydują o dalszej współpracy, będziemy musieli udać się po raporty z oględzin ciał. Dowiedzieć się wszystkiego – powiedziała. Nie była jednak pewna, jak to ostatecznie będzie ze współpracą jego działu z aurorami. Może raporty otrzymają i jedni, i drudzy? Bardzo chciała wiedzieć, co dalej, więc tak łatwo nie pozwoli się odsunąć.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Strona 4 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Howl Street 5a/6
Szybka odpowiedź