Wydarzenia


Ekipa forum
Ogród różany
AutorWiadomość
Ogród różany [odnośnik]11.12.15 9:19

Ogród różany

Po oświadczynach z Maire, Alfred postanowił stworzyć coś w swoim wielkim dworze, co pozwoli się tu lepiej poczuć przyszłej żonie. Po przyjętych zaręczynach Alfred nie mógł czekać już dłużej. Na co miałby czekać? Większość czasu sam zajmował się ogrodem, aby zaprezentować go w najpiękniejszej krasie ukochanej. Do czasu przeprowadzki Maire ogród jest zabezpieczony zaklęciami i nikt nie może tu wchodzić oprócz Alfreda i zaufanego skrzata.




If I risk it all,
could You break my fall?

Alfred Parkinson
Alfred Parkinson
Zawód : Wiedźma Straż
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Cynik i król bez miłości - to tylko tytuły.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1679-alfie-parkinson#17486 http://morsmordre.forumpolish.com/t1693-magenta#17983 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1695-alfred-parkinson#17987
Re: Ogród różany [odnośnik]25.12.15 19:58
proszę nie sugerujcie się długością mojego posta – musiałam wszystko wytłumaczyć i opisać, a krótko naprawdę się nie dało!
7.10.1995
Nikt nie powie Alfredowi: wiem, co czujesz. Dwunastego września otrzymał zawiadomienie o kiepskim zdrowiu matki, jednak myślał, że to nic wielkiego. Ojciec może okazał jej zbyt wiele miłości na raz. Nigdy nie potrafiłem tego zaakceptować. Dlaczego  moja mama wciąż była z tą… podróbką człowieka? Od tamtego listu Alfred miał niespokojne noce. Co dzień śniło mu się, że znajduje martwą matkę. Ślub ustalili na trzydziestego pierwszego października, w tę samą datę, w którą zjednoczyli się rodzice Alfreda. Przygotowania przebiegały o dziwo bardzo sprawnie. Matka jak i rodzeństwo Alfiego zadbali prawie o wszystko. Zaproszenia mieli wysyłać ósmego października, gdy matka przy wypisywaniu ich zemdlała. Uzdrowiciel powiedział, że daje jej góra tydzień, że nie potrafi tego już naprawić. Alfred nie mógł tego słuchać. Wrzeszczał na niego, a potok słów nie mógł się skończyć. Jak to, uzdrowiciel nie jest w stanie naprawić jego matki? Mówi, że umrze przed ślubem? Jego ukochana matka? To była jakaś kpina. Ze szpitala świętego Munga przywieźli matkę do rezydencji Alfreda. Nie mogła chodzić, cały czas pluła krwią. Nie potrafił tego znieść. Bezsilność wypełniała jego serce. Wysłał patronusa do Maire i drugi raz w życiu przed nią uklęknął, prosząc, aby ślub się odbył właśnie dzisiaj. Dopóki żyje jego matka, żeby dała im swoje błogosławieństwo, żeby widziała jej sukienkę, uśmiech Alfreda i szczerze wypowiadane słowa przysięgi. Czekała na ten moment, życzyła to synowi na każdą możliwą okazję, a teraz… Nie miała sił na nic. Ludzie pomyślą, że oszaleli, po co się spieszyć, ale dla Alfreda ślub bez matki mógłby w ogóle się nie odbyć. Nie było ważniejszej osoby w jego życiu niż ona. Gdyby tylko powiedziała, że ma zabić ojca, zrobiłby to bez skrupułów. Ale ona całe życie go broniła…
Siódmego października minął dokładnie miesiąc od oświadczyn. W tym czasie Alfred starał się bardzo zaskakiwać każdego dnia Maire. Po pracy codziennie się spotykali, a gdy wracał do domu tworzył od zera ogród różany. Chciał, aby poczuła się tu jak u siebie. Może próbował ją przekupić najpiękniejszymi, magicznymi różami, lecz nie o to chodziło. Każdy chciał mieć coś „swojego”. Alfred miał płótno, farby, a Maire róże i fortepian. Te rzeczy nie dało odłączyć się od duszy człowieka. Postanowił więc, że to właśnie tu odbędzie się ślub. Maire zobaczy pierwszy raz na oczy ogród, który będzie jednym z dowodów oddania, miłości. Szybko napisali list do świadka nie był zbyt wylewny. Alfred po znajomości załatwił również urzędnika z Ministerstwa Magii w zastępie za nestora rodu, który nie mógł przybyć jak najszybciej. Matka z każdą godziną gasła mu w oczach. Gdy urzędnik napisał, że będzie najszybciej za dwadzieścia minut, Alfred posłał sowę do Anthonego. Tak, Burke. Niech świat będzie zdziwiony. Wszak ślub jest w tajemnicy, nikt się nie dowie o ich przyjaźni na zabój. Ojciec chodził po jego domu, oceniając każdy najmniejszy fragment. Alfred ubrał biały garnitur, przypinka z herbem Parkinsonów dumnie zdobiła pierś. Nie można było na nic już czekać. Czas się żenić. Spojrzał w lustro, zastanawiając się, czy jest gotowy. Nawet nie wiedział, w którym pomieszczeniu kryje się Maire i kto jej pomaga z przygotowaniami. Miała trochę więcej czasu niż Anthony… Mimo wszystko.
Rodzeństwo Alfreda przygotowało ogród różany na gości. Wszak to nie były dzikie tłumy, najbliższa rodzina i świadkowie, nie o takim ślubie marzyli przyszli państwo Parkinsonowie. Zielona poszetka ożywiała biel garnituru. Zapalił ostatniego papierosa w życiu kawalera. Matka chwiejnie do niego podeszła i do butonierki włożyła biały goździk. I czuł, że rozpada się na kawałki, że nie może jej stracić, nie potrafił jej nawet podziękować. Przytulił ją do siebie i jego myśli krążyły tylko wokół tego, jak bardzo  będzie tęsknił, że nie da sobie bez niej rady. Świat się zatrzyma i będzie opłakiwał lady Parkinson.
Na środku ogrodu stała nieduża altana z bokami ozdobionymi białymi, pnącymi różami. Zaś na jej czubku przypięte zostały dwa herby rodu Bulstrode i Parkinson. Dopiero w oddali mieścił się stół, który zakrywały teraz skrzaty i dekorowały go w barwach zieleni i bieli. Nikt nie przygotowałby czegoś zjawiskowego w kilka godzin. Nieplanowanego, zaskakującego. Alfred stanął przy altanie, witając urzędnika Ministerstwa Magii. Czekał na przybycie swojego świadka, na pojawienie się  Maire wraz ze świadkową i swoim ojcem. Matka jako jedyna siedziała, wyraźnie wychudzona, blada, słaba. Alfredowi łamało się serce, gdy na nią patrzył. Pozostało mu jedynie czekanie. Czekanie na najpiękniejszy moment jego życia. Nawet nie przeszkadzało mu to, że służba kręciła się wokół i wszystko szykowała. Nawet tu w ogrodzie czuł zapachy dobiegające z kuchni. Denerwował się, a to zauważyłby każdy troll. Maire, słodka Maire, gdzie jesteś?




If I risk it all,
could You break my fall?



Ostatnio zmieniony przez Alfred Parkinson dnia 25.12.15 22:24, w całości zmieniany 1 raz
Alfred Parkinson
Alfred Parkinson
Zawód : Wiedźma Straż
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Cynik i król bez miłości - to tylko tytuły.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1679-alfie-parkinson#17486 http://morsmordre.forumpolish.com/t1693-magenta#17983 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1695-alfred-parkinson#17987
Re: Ogród różany [odnośnik]25.12.15 21:36
Siódmy września, siódmy października. Słodycz szczęśliwej siódemki zamieniała się w gorycz, kiedy z jasnozielonych oczu Alfreda wyzierał smutek. Miała wrażenie, że on klęczy przed kimś innym, a ona beznamiętnie przygląda się, jak prosi o przyspieszenie ślubu. To szaleństwo, podpowiadała chłodna ocena szlachcianki, a jakiś damski głos bez cienia wahania zgadzał się na to, niemal rozbawiając Maire do łez. Wewnętrzny demon wykpiwał powagę sytuacji, gdy na bladej twarzy malowało się skupienie. Podała mu dłoń, musnęła ustami policzek. Ona czy ktoś inny? Szok był zbyt duży, by nie zapanował wewnątrz niej chaos, musiała się jakoś bronić. Odprowadzała kogoś do odosobnionego pokoju, w którym czekała sukienka. Nie miała pojęcia, czemu pomagała służbie przyodziać pannę młodą w biel i złoto, czemu cierpliwie obserwowała jak na ciemnych włosach upinają długi, zakrywający nagie ramiona welon, czemu pisała listy do druhen, które należało uprzedzić. Wianek z białych róż przetykanych złotą nicią. Miała przytrzymać bukiecik, w który ktoś włożył goździk na szczęście, taki jak pana młodego. Och, ta szalona, szczęśliwa para. Nie było czasu. Na makijaż czy oczekiwanie? Przyspieszenie ślubu nie było dla nich problemem, tak bardzo go przecież pragnęli. Patrzyła na to wszystko dużymi, srebrnymi oczami jak bezstronny, bezuczuciowy obserwator. A może nie do końca bezuczuciowy? Przez emocjonalną pustkę zaczęła przebijać się zazdrość. O co? Nie wiedziała. Ona, Maire Bulstrode, nagle zaczynała się gubić. W lustrze mignęło odbicie białej postaci, ale nim zdążyła przyjrzeć się wiotkiej dziewczynie, w pokoju pojawił się jej ojciec. Jej ojciec? Podała mu dłoń, drżącą, bladą dłoń, a on milczał, wpatrując się w nią z mieszaniną zachwytu i bólu. Zaczynało do niej docierać. Zachwiała się, ale podtrzymał ją lord Bulstrode. Ciasno zapięta sukienka nie pozwalała nabrać powietrza do płuc, kiedy zrozumiała, że to ona wychodzi za mąż. Zaraz. Teraz. Za kogo? Zza grubego welonu zarzuconego już na twarz nie widać było spłoszonego spojrzenia, kiedy niespokojne myśli uciekały z głowy, pozostawiając kompletną pustkę wprawiającą ją w panikę. Ojciec nie umiał jej pomóc. Nie miał wielu córek, by mieć doświadczenie w takich sytuacjach, jak dotąd był tylko szczęśliwym (lub nie) panem młodym. A teraz... Maire zacisnęła dłonie na blacie toaletki aż pobielały jej kostki i dopiero wtedy to dostrzegła. Pierścionek zaręczynowy. Zielony kamień hipnotyzował i uspokajał, pomagając opanować nagłą histerię. Jak dobrze, że nie widział jej nikt prócz ojca. Była już gotowa. Sukienka, welon, wianek, naszyjnik matki, bukiet. Nie, nie była. Zamiast dłoni drżało jej serce ogarnięte nagłymi wątpliwościami. Och, doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma absolutnie żadnej możliwości, by się wycofać w tym momencie. Właściwie nigdy nie było. Bezwładna kukiełka w szponach rodowych powinności. Jakim cudem nie dusiła się pod tym welonem? Wyglądał jak firanka. Róże w bukiecie były nieświeże, w wianku też, sukienka krzywo uszyta. Nie pozwalała sobie na panikę. Na Merlina, była Maire Bulstrode, może jeszcze przez kilkanaście czy kilka minut, nie mogła panikować. Z wrażenia nie pamiętała nawet, jak ma nazywać się później. Właściwie nic nie pamiętała. Czy ktoś stosował na nią Oblivate? Może była pod zaklęciem Imperiusa? Spoglądała posępnie na ojca, a on tego nie widział spod welonu, pełny zdystansowanej ekscytacji, kiedy podawał jej swoje ramię. Kiedyś musieli wreszcie stąd wyjść. Przywitać druhny. Poznać pana młodego. Paniczne urojenia mieszały się z rzeczywistością, kiedy zamknięty na prawdę umysł podsuwał coraz to wymyślniejsze obrazy, zatruwając jej serce. Czy nie kochało? Nie biło dla mężczyzny, który na nią czekał? A jednak teraz poruszała się w jakimś gęstym koszmarze, nie rozumiejąc, co sprawia, że to koszmar. Nie dostrzegła brakującego elementu układanki, tak nieodzownego, naturalnego jak tlen, którego nieobecność zamieniłaby rzeczywistość w jałową pustynię.
Maire Parkinson
Maire Parkinson
Zawód : Służby Administracyjne Wizengamotu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
And I know that I can survive
I'll walk through fire to save my life
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nie ma róży bez ognia
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1777-maire-bulstrode http://morsmordre.forumpolish.com/t1850-panna-gruszka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1852-maire-bulstrode
Re: Ogród różany [odnośnik]28.12.15 3:26
Magenta, sowa o dość obłąkańczym spojrzeniu zastała Anthony’ego w dobrym zdrowiu. Dzięki niech będą Merlinowi. Jednak była ostatnią rzeczą, której Burke mógł się spodziewać. Dzień spędzony w piwnicach Gringotta, gdzie nowe pokolenie łamaczy klątw szkoliło się pod jego czujnym okiem, przed wyruszeniem w świat, nie sprzyjał jego strojowi. Właściwie to wyglądał, jak gdyby pokłócił się z wanną, a zanim miał dotrzeć do domu, wypadało sprawdzić jak prowadzą się jego ulubione interesy pod jego nieobecność. Dlatego więc, kiedy sowa upuściła przed nim list, zaklął tak siarczyście, że stary nieboszczyk szewc, który kiedyś prowadził kram na Pokątnej, zapewne przewróciłby się w grobie z żalu, że nie wykorzystał za życia podobnego sformułowania. Deportował się wprost do domu, szybko przebierając się w szatę wyjściową, a kurzu z włosów i twarzy pozbywając się za pomocą zaklęcia. Nie miał żadnego prezentu dla młodej pary, zwlekał z nim, sądząc, że do Nocy Duchów jest jeszcze sporo czasu. Hohoho i ciut ciut. Zegarek w korytarzu wybił godzinę za pięć dwunastą i ostatnie co mu pozostało to teleportowanie się na miejsce z pustymi rękami. Właściwie mógł nie tracić czasu na przebieranie. Zrobił to z szacunku do Maire oraz matki Parkinsona, która zapewne miała być obecna na tej błyskawicznej ceremonii na wariackich papierach. Teleportował się na wskazany adres. Ceremonia miała odbyć się w ogrodzie, z którego aż biło zaklęciami ochronnymi. Anthony zatrzymał się przed bramą, jednak został wpuszczony do środka przez zaufanego skrzata Parkinsonów. Już zaczynał podejrzewać, że Alfred każe mu na siebie czekać. Wkroczył do różanego ogrodu, którego nigdy wcześniej nie widział, a jego oczy momentalnie zrobiły się odrobinę szersze. A więc Alfred mimo wszystko był przygotowany. Odnalazł wzrokiem pana już nie takiego młodego, urzędnika z Ministerstwa oraz matkę wcześniej wymienionego. Skłonił się lady Parkinson, lecz jego kroki skierowały go wprost do Alfreda. Na końcu słowa miał słowa powitania, które wydały mu się tak beznadziejnie banalne, że w ostatniej chwili powstrzymał się od nich, witając się z Parkinsonem w milczeniu. Wspólnie oczekiwali panny młodej. Drogiej kuzynki, króra już niedługo miała wstąpić poprzez węzeł małżeński do pozornie znienawidzonego rodu. Pozornie, ponieważ nie zjawił się wyłącznie dla niej. Występował w charakterze świadka pana młodego. W czasie ostatnich sekund przed ceremonią, zastanawiał się czy wszystkie poprzednie momenty, w których rzucał wszystko i zjawiał się jak na wezwanie nie były tylko przygotowaniem do tego dnia.
- Nie zawiedź jej, Parkinson. - Spojrzenie rzucone przez urzędnika mającego przeprowadzić ceremonię uświadomiło mu, że wypowiedział te słowa na głos.
|wybaczcie że tak krótko, ale nie wiem co tu więcej napisać
Anthony Burke
Anthony Burke
Zawód : Łamacz klątw
Wiek : 33
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Jak mogę im odmówić,
skoro boskość chcą mi wmówić?
Nie zawiodę ich,
Bo stać mnie na ten gest
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogród różany JeOxmJA
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t712-anthony-burke https://www.morsmordre.net/t783-poczta-anthony-ego https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f211-durham-dwor-burke https://www.morsmordre.net/t971-anthony-burke
Re: Ogród różany [odnośnik]01.01.16 22:38
Muzyczka na ślubie
Nie mógł wytrzymać, urzędnik próbował go zagadywać, a on tylko wyszarpywał z kieszeni swojego rodzeństwa papierosy. Niby minęła tylko minuta, może trzy, lecz Alfred denerwował się jak nigdy. Mama nie mogła wstać, więc zachrypniętym głosem zwracała mu uwagę, że prędzej spali swój garnitr i wydepcze miejsce w którym chodził w przód i w tył niż się uspokoi. Czuł ścisk w żołądku, a pojawienie się Anthony’ego tylko spotęgowało efekt. Kolejny papieros, kolejne przekleństwa cisnące się na usta. Co on wyprawia, czy naprawdę nie będzie tego żałował? Maire wydawała mu się najbardziej odpowiednią osobą na to stanowisko, a teraz czuł się jak gówniarz, który bał się własnej matce powiedzieć, że czuje niepokojące uczucie w sercu i tym razem to nie jest nienawiść. Mówisz do niego, Anthony, a on tylko wyciąga paczkę papierosów w twoją stronę. Chciał powiedzieć: nie dam ej wilczych jagód jako prawdziwa, męska obietnica, ale otaczające go rodzeństwo nie powinno tego słyszeć. Skinął głową, czując coś w rodzaju zdrady. Czy Maire nie mogła okazać się złą żoną? Nie dać potomstwa, zwariować z niebezpieczeństwa wpisanego w zawód Alfreda? Czy to on zawsze miał być tym złym?
- Burke, to miało być słowo wsparcia? – prychnął, gasząc papierosa i już chciał wziąć kolejnego, ale matka zaczęła tak głośno i sugestywnie kasłać, że odpuścił. Gdy pojawiła się świadkowa Isolde Bulstrode, Alfred prosił w myślach, aby nie zaczęła się sytuacja, w której i Is, i Maire, i jego ojciec zaczynają rozmowę od „co ty tu robisz”. Orkiestra zamówiona na ostatnią chwilę nie była taka, jaką sobie wymarzyli. Trzech skrzypków stroiło swoje instrumenty, a gdyby tylko Alfred mógł, to rzuciłby na nich zaklęcie wyciszające. Co za okropny dźwięk! Wyjął z kieszeni obrączki, które przekazał przyjacielowi. Chciał dodać: trzymaj prosto, ale słowa grzęzły gdzieś w gardle. Radosne dzieci siostry biegały po całym ogrodzie w kremowych sukieneczkach, a gdy dostały po koszyku z płatkami róż, umilkły jak na zawołanie. Muzyka zaczęła grać, dzieci sypały kwiatkami… A Maire jeszcze nie szła, jeszcze nie pojawiła się w bramie ogrodu. Przerażony spojrzał na Anthony’ego, unikając wzroku matki. Kurwa, a co jeśli nie przyjdzie? Nachyla się do Burka, oddając mu również paczkę papierosów. Pierwsze takty rozegrane, a tu pustka.
- A jak się rozmyśli? – szepnął, zapominając o otoczce rodu szlacheckiego. Czuł ulgę, że to Anthony stoi tuż obok niego i trzyma obrączki, a z drugiej strony do jego serca wkradł się niepokój. Co jeśli Maire uznała, że to wszystko jest za szybko i ona nie chce w tym uczestniczyć? Kurwa, kurwa, kurwa.




If I risk it all,
could You break my fall?

Alfred Parkinson
Alfred Parkinson
Zawód : Wiedźma Straż
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Cynik i król bez miłości - to tylko tytuły.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1679-alfie-parkinson#17486 http://morsmordre.forumpolish.com/t1693-magenta#17983 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1695-alfred-parkinson#17987
Re: Ogród różany [odnośnik]01.01.16 23:33
Ktoś dyskretnie wczepił we wstążkę bukietu niewielką broszkę z herbem Bulstrode, ktoś otulił jej ramiona narzutką, ktoś dał znak, by ojciec zaprowadził ją do ogrodu. Twarze przesuwające się za materiałem welonu były niewyraźne, a ona nie czuła potrzeby, by się im przyglądać. Jej obojętnej twarzy i tak nie było widać.
Sunęła blisko przy ojcu, nie wiedząc już co się dzieje. Wrażenia zmysłowe docierały do niej jakby stłumione, a w środku rozpętała się burza. Urojenia przejmowały władzę nad umysłem, a Maire czuła się jak marionetka. Obejmowała ciasno ramię ojca, pogrążając się w coraz większym smutku i odrazie, którymi napawała ją myśl o bliskim małżeństwie. I ten obrzydliwy stan trwał przez całą piekielnie długą drogę z pokoiku w którym się przygotowywała aż do różanego ogrodu, którego nigdy dotąd nie widziała. A który w jednej sekundzie wyniósł ją na wyżyny absolutnego zachwytu, gdy każdy kwiat róży pochylał się, a ona pragnęła dotknąć aksamitnych płatków. I wtedy, otoczona słodkim zapachem i pastelowymi kolorami dostrzegła w centrum Alfreda. Jak mogła o nim zapomnieć? Trio grało Mozarta, a ona szła, wpatrując się w pana młodego, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Może tak było? Miał już siwe włosy, a ręce nerwowo mu drżały. Och, Alfredzie, czy dobrze robimy? Wiedziała, jak wyglądać może życie w aranżowanym związku, nie to ją przerażało, na to była przygotowana. Ale zawiedzione nadzieje - odarcie z iluzji idealnego związku, który kreowała jej wyobraźnia w ostatnim miesiącu. Czy po ślubie mogło się to wszystko okazać jednym wielkim kłamstwem?
Dzieci sypały kwiatki, a droga nie była nieskończoną prostą. Nastąpił moment symboliczny. Widziała jak drżały ojcu ręce, gdy ujął delikatnie jej dłoń i musnął ustami. To nie była wyuczona kwestia. Ten jeden moment koronował całe jej panieńskie życie i stawiał pieczęć na umowie pomiędzy dwoma rodami. Miały jeszcze paść słowa, ale gest przekazania już nastąpił, kiedy lord Bulstrode oddał jej dłoń Alfredowi i usunął się na bok. A ona widziała Anthony'ego, jej kochanego kuzyna, którego nieoczekiwana obecność dodawała otuchy i nadziei. Tak, był osobą, którą chciała widzieć za swoim przyszłym mężem. Mężczyzną, który miał stać się - przynajmniej w teorii - najbliższą jej osobą, a w praktyce - człowiekiem decydującym o tym, jak wyglądać będzie jej dalsze życie.
Maire Parkinson
Maire Parkinson
Zawód : Służby Administracyjne Wizengamotu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
And I know that I can survive
I'll walk through fire to save my life
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nie ma róży bez ognia
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1777-maire-bulstrode http://morsmordre.forumpolish.com/t1850-panna-gruszka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1852-maire-bulstrode
Re: Ogród różany [odnośnik]03.01.16 19:24
Krok pierwszy - przeczytaj list.
Krok drugi - zawołaj pokojówkę. Podczas kiedy ona układa ci włosy, odwołaj swoje wszystkie zobowiązania do końca dnia.
Krok trzeci - znajdź tę uroczą broszkę z herbem rodu, bo to może być miły prezent. Przypomnienie kim jesteś nawet pomimo zmiany nazwiska.
Krok czwarty - pojaw się na ślubie kuzynki, w złotej, pasującej do sukni ślubnej, sukience, w pantofelkach wcale nie szklanych, gotowa spełnić się w roli druhny najlepiej jak potrafisz.
Udało mi się to wszystko zrobić w mniej niż pół godziny.
Zabawne to bardzo, jak bardzo różnimy się w tym momencie z Maire. Miesiąc od zaręczyn, ona już idzie w stronę ślubnego kobierca, ja nawet nie ustaliłam daty ślubu. Inne są, chyba, nasze historie - chociaż co ja tam mogę wierzyć o miłości. Z natury sceptyczna Isolde Bulstrode, patrząc na ołtarz nigdy nie widzę dwójki zakochanych ludzi.
Zazwyczaj widzę bardzo zdenerwowanych ludzi.
Ciekawe czy i ja będę tak wyglądać, rozdygotana, prowadzona do ołtarza, z głową pełną wątpliwości? Na ślepo podająca bukiet najbliżej stojącej druhnie, nie mogąca skupić na niczym ani nikim innym poza człowiekiem, który do końca mojego życia będzie decydował o tym czy dzień będzie dobry czy raczej nie?
Sama nie wiem.
Wiem za to, że Alfred jest dobrym człowiekiem - dla mnie zawsze takim był.
Dlatego chichoczę cichutko kiedy nie jest pewien, że Maire pojawi się przed ołtarzem. W naszym gronie takie historie się nie zdarzają. Owszem, krąży legenda o pra-pra-ciotce z rodu akurat odpowiedniego do historii (Flint, to najczęściej jest Flint, bo co złe to oni), która w dniu własnego ślubu próbowała uciec na miotle, i przypadkowo powiesiła się na własnym welonie, wpadając na drzewo, bo ciężko kontrolować jakimkolwiek środkiem transportu, szczególnie wielkim kijem, mając na sobie ważącą tonę suknię.
Na całe szczęście ta, którą ma na sobie moja kuzynka, nie wygląda na równie ciężką. Chociaż to w ogóle nie są rozważania jakie powinny mi towarzyszyć w podobnym momencie.
Teraz powinnam się uśmiechać - więc to robię, posyłam ci moja droga, uśmiechy pełne otuchy. Przecież wiem, że dasz sobie radę.
Tak jak nasze dały sobie radę nasze matki. Przed nimi ich matki. Całe pokolenia dobrze urodzonych panien.
A zanim się obejrzysz, przyjdzie dzień w którym będziesz patrzeć na swoje dziecko stojące w tym samym miejscu co ty dzisiaj.
Lady Parkinson.
Isolde Bulstrode
Isolde Bulstrode
Zawód : magipsychiatra
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Ne puero gladium
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ogród różany Tumblr_inline_nqm79lz1VK1qm4wze_500
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t918-isolde-bulstrode https://www.morsmordre.net/t936-oktawiusz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f149-whitehall-10-4 https://www.morsmordre.net/t1307-isolde-bulstrode#10005
Re: Ogród różany [odnośnik]05.01.16 20:54
Dwadzieścia minut, co do sekundy. Odsypiałem właśnie cały tydzień pracy i odbijania jej sobie, gdy dobrze znana mi sowa zaczęła się dobijać do okna mojej sypialni. Miałem zamiar zignorować natrętny dźwięk sprawiający wrażenie, jakby miał zaraz rozłupać mi czaszkę na pół, zakryłem głowę poduszką, udając, że nie istnieję i rzeczywistość mnie nie dotyczy, ale przerośnięty wróbel nie dawał spokoju, dlatego ostatecznie zwlokłem się z łóżka, by wyklinając na czym świat stoi, otworzyć okno i sięgnąć po list od Parkinsona. Dwadzieścia minut, co do sekundy. Czy to nie było najszybsze planowanie ceremonii w historii wszystkich ślubów szlacheckich? Czy to w ogóle przystoi? Podskoczyłem w miejscu, gdy spadło na mnie otrzeźwienie, to nie pora wracać do ciepłego łóżka. Pozwoliłem pergaminowi opaść na podłogę, gdy popędziłem brać zimny prysznic, który zmyłby ze mnie resztki snu i wczorajszego niegodnego prowadzania się, by parę minut później przywdziać pierwszą z brzegu szatę wyjściową, z braku lepszego prezentu i czasu, by takowy znaleźć, chwycić niezaczętą, elegancką butelkę Toujours Pur i szybkim krokiem opuścić mieszkanie, by teleportować się we wskazane miejsce.  Dwadzieścia minut, co do sekundy. To prawdziwy cud, że zdążyłem.
Wkroczyłem do ogrodu, który do bólu przypominał ogród Rosierów. Czy kiedy ostatni raz byłem u Parkinsona, w mojej krwi krążyło aż tyle etanolu, że nie zauważyłem, że nagle stał się fanem róż i postanowił nimi obsadzić wszystko naokoło? W pośpiechu i oszczędnie w słowach witałem się ze znanymi mi uczestnikami kameralnego ślubu, skinąłem również głową Isolde i Anthony'emu, występujących zapewne w roli świadków, uśmiechnąłem się, miejmy nadzieję, pokrzepiająco do Alfreda, po czym złożyłem pocałunek na wychudzonej dłoni matki Alfreda, lady Parkinson, którą znałem praktycznie od zawsze, często bawiąc w towarzystwie tej familii, z którą podobno poprzez gałąź mojej rodzicielki byłem spokrewniony, jak i pewnie ze wszystkimi innymi rodami w jakiś pokrętny sposób. Zabrakło już czasu na dalsze uprzejmości, dwudziesta minuta właśnie dobiegła końca, a muzycy rozpoczęli pierwsze akordy Mozarta. Posypały się kwiatki, a oczy moje, jak i wszystkich zebranych, powędrowały w kierunku kroczącej w stronę ołtarza panny młodej.


stars, hide your fires:
  let not light see my black and deep desires.
 
Perseus Avery
Perseus Avery
Zawód : wiedźmia straż
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
vicious
vengeful
victorious
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nothing good ever stays with me
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1103-perseus-julius-avery https://www.morsmordre.net/t1235-persowa-poczta#9205 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f177-shropshire-dwor-averych https://www.morsmordre.net/t2783-skrytka-bankowa-nr-318#44957 https://www.morsmordre.net/t1181-perseus-avery#8549
Re: Ogród różany [odnośnik]06.01.16 13:27
„Przysięga Wieczysta — zaklęcie, które w magiczny sposób wiąże dwie osoby zobowiązując je do dotrzymania słowa innemu człowiekowi. W przeciwnym razie, gdy zostanie ona złamana, osoba, która przysięgała, umiera. Jest niewerbalne, jednak trzeba powiedzieć, np. co ktoś ma zrobić, a druga osoba musi przysiąc. Do wykonania zaklęcia potrzebna jest osoba, która będzie Gwarantem i rzuci zaklęcie.”
Sekundy, zaledwie sekundy dzieliły ich od zjednoczenia się w kajdanach małżeństwa, a całe zjawisko obserwowali najważniejsze osoby w jego życiu, rodzina i najwspanialsi przyjaciele. Cieszył się, że obydwojgu się udało. Chociaż na wielu językach będzie ten ślub, miał on swoja ideę. Alfred czując się przymuszony do kolejnego małżeństwa, nie wziąłby go bez swojej matki. I nieważne, czy to była cudowna Maire czy podła wiedźma. Bez mamy ten ślub nie byłby pusty, nijaki. Mogli mówić: za szybko, czy to przystoi, czy Maire nie jest już w ciąży, ale nie rozumieli, że słowo „przysięgam” w przypadku przyszłego państwa Parkinson było symbolem czegoś lepszego. Alfred mógłby się w końcu wyrwać spod dyktanda swojego ojca, zacząć absolutnie nowe życie. Chociaż kat stał tuż obok, Alfred go nie zauważał. Wodził po twarzach najcenniejszych ludzi w jego życiu, matce, bracie, siostrze, Anthonym, Perseusie i słodkiej Isolde. Czego mu brakowało jeszcze do szczęścia? To ci ludzie przejmowali się jego losem, na nich mógł liczyć w każdej sytuacji i nieważne, czy to była obecność na ślubie czy brak kawy w domu. Albo ewentualnej whisky bo smutki lepiej zapija się we dwóch. I ta jedyna, która kroczyła pośród płatów róż. Nie mógł być bardziej szczęśliwym człowiekiem. Jeszcze jedno spojrzenie na przyjaciół i lekki uśmiech na twarzy, lecz ten prawdziwy, rzadko spotykany.
Maire wyglądała przepięknie. Dlaczego już miała gotową sukienkę? Nie sądził, że ta chwila to dla niej pożegnanie ze starym rodem, a powitanie nowego, jeszcze nieznanego. Będzie musiała zmienić swój podpis i przedstawiać się jako Lady Parkinson. Gdy znalazła się tuż przy nim i nastąpiło uroczyste przejęcie jej dłoni, coś w nim zadrżało. Czy obydwoje robili słusznie? A co jeśli niepotrzebnie uparł się, że jego mama ma być na ślubie i powinni poczekać? W tym geście kryło się zaufanie, pomimo tego, że nikt z Parkinsonów nie był człowiekiem, któremu warto było zaufać. Słowa przysięgi docierały d niego jak zza mgły. Wiedział, co chce obiecać Maire i nie było tu żadnej formułki, która spisywała się w każdej sytuacji. Lojalność, szacunek, podziw, oddanie, wierność, to jedne z wielu wartości. Małżeństwo nie było szklanym kloszem, które powinno funkcjonować wtedy, gdy postępujemy wszyscy zgodnie z jedną regułą: gdy urodzi się prawowity dziedzic, możemy przestać ze sobą rozmawiać. Chociaż urzędnik nie złączył ich ognistą nicią symbolizującą Przysięgę Wieczystą, Alfred czuł się jakby właśnie w niej uczestniczył. Już nie było miejsca na błędy. Pierwsze małżeństwo było eksperymentalne, to musiało być do końca życia. Aż ich śmierć nie rozłączy.
- Przysięgam – ledwo to zdążył wychrypieć, a brat Alfreda pospieszył się i wystrzelił szampana. Zapewne wszyscy spojrzeli na niego krytyczne, bo Maire nie powiedziała „tak”, a już szukał kieliszków, do których może przelać schłodzonego, wzburzonego szampana. Wszystko szło nie tak, miał rację w liście, ale czyż nie zapamiętają ten ślub do końca swoich dni? Jeszcze obrączki z białymi kryształami nie błyszczały na ich palcach, a brat… Alfred ciężko westchnął. Wzrok skupił na Maire, to był jej czas na przysięgę. Anthony na pewno trzymał już obrączki i niecierpliwił się, kiedy może się ich pozbyć i napić się szampana.




If I risk it all,
could You break my fall?

Alfred Parkinson
Alfred Parkinson
Zawód : Wiedźma Straż
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Cynik i król bez miłości - to tylko tytuły.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1679-alfie-parkinson#17486 http://morsmordre.forumpolish.com/t1693-magenta#17983 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1695-alfred-parkinson#17987
Re: Ogród różany [odnośnik]06.01.16 14:35
Maire mogła iść do ślubu bez butów, bez kwiatków i bez welonu, ale sukienka była czymś, czego w życiu by sobie nie odpuściła. Sporym zaskoczeniem mógł być fakt, że suknia była spadkiem po matce - rzecz jasna nie dokładnie taka, jak oglądać ją mogli teraz, gdyż ze względu na zmieniającą się modę (zmiana nazwiska na Parkinson zobowiązuje) sukienka sprzed niemal trzydziestu lat nie zrobiłaby dobrego wrażenia. Właściwie poza samym materiałem niewiele z niej pozostało, bo krawiec wyprawiał z nią cuda, jednak skróciło to znacznie sam proces powstawania gotowej sukni. A może jednak nie do końca gotowej, o czym nieco boleśnie przypominało parę wbijających się w delikatną skórę szpilek. Dla piękna trzeba cierpieć, nieprawdaż? Nie pierwszy i nie ostatni raz. Zresztą Maire była zbyt przejęta ślubem, więc jedynie krawiec modlił się, by nic się nie rozleciało, dodając do tego skandalicznego niemal ślubu kolejny smaczek.
Szumiało jej w uszach, pożałowała nawet, że chwilę wcześniej odtrąciła podsuwany dyskretnie kieliszek. Denerwowała się i dziękowała Merlinowi, że jej twarz zasłonięta była grubym welonem skrywającym trudne do opanowania uczucia.
I wreszcie stanęła naprzeciwko Alfreda. Statyczność podkreślała, że odwrotu już nie ma (nigdy nie było), a wszystkie obawy i nadzieje ziszczą się właśnie teraz, zaraz. Tylko nie mdlej, pouczała się w myślach, nim jeszcze przesunęła niespokojny wzrok na pana młodego. Słowa urzędnika dochodziły do niej jak zza ściany, a ona czuła, jak upięty ciasno gorset nie pozwala oddychać. Mało brakowało, a zaraz padłaby (ze szlachecką gracją, a jakże) omdlała w ramiona... czy to Isolde za nią stała? Nie, nie mogła tego zrobić. Gdyby to był Anthony - owszem, ale o ile pannie młodej wypadało mdleć, to wywracanie przy tym kuzynki było niepożądane.
I nagle zapadła cisza, urzędnik nie gadał, zaś wszystkie oczy zwróciły się na Alfreda. Naprawdę był skłonny to zrobić? Świat na moment zwolnił, kiedy obserwowała jak mężczyzna rozchyla usta i formułuje to jedno jedyne słowo, które miała zaważyć na ich życiu. Przysięgam. I nim zdążyła naprawdę zemdleć, nie zwracając uwagi nawet na kieszonkowy wzrost swojej druhny, rozległ się wystrzał. Każdy musi mieć swoje pięć minut, nieprawdaż? To było tak nieoczekiwane i nie na miejscu, że Maire poczuła nagłe otrzeźwienie. Jakby nagle stanęła obok i przyglądała się całej ceremonii z bezpiecznego dystansu. Rozbawiony uśmieszek zatańczył na ustach, gdy zdała sobie sprawę, że teraz jej kolej, a przecież skoro już szampan otwarty...
- Przysięgam. - powiedziała pewnie, jakby naśladowała dźwięk wyskakującego z butelki korka. Rzucała wyzwanie światu, przeznaczeniu, herbom, krwi, nazwisku, sobie i Alfredowi. Wraz z bąbelkami ulatywał w powietrze rozsądek, ale obawy miały jeszcze powrócić. Może za kwadrans, może trzy godziny, a może dopiero wieczorem. Słyszała jak każda magiczna róża powtarza wypowiedziane przez nią słowo i wciąż nie docierał do niej jego ciężar. Przecież to było jedynie swoiste przedłużenie, a w tym wypadku może bardziej krótkie preludium do niezwykle nieprzepisowego szeptu - Kocham cię. - który wyrwał się z ust, gdy jej mąż unosił welon, ukazując światu - a może bardziej garstce jego przedstawicieli - twarz swojej szczęśliwej żony. Lady Maire Zethar Parkinson.
Maire Parkinson
Maire Parkinson
Zawód : Służby Administracyjne Wizengamotu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
And I know that I can survive
I'll walk through fire to save my life
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
nie ma róży bez ognia
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1777-maire-bulstrode http://morsmordre.forumpolish.com/t1850-panna-gruszka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1852-maire-bulstrode
Re: Ogród różany [odnośnik]23.01.16 15:07
kochani, nie ma sensu tego przedłużać

Przysięgam, to bolało najbardziej - a co jeśli nie będzie potrafił ich wszystkich spełnić? Co jeśli był zwyczajnie za stary na zmiany w swoim życiu? Zaciskająca się muszka na jego szyi, goździki, bezczelny zapach przygotowanych już potraw na stole zatrzymywał czas w miejscu. Poczuł chłód obrączki na palcu i stracił dech. Poprzedni ślub wyglądał zupełnie inaczej. Tam nie było przymusu, ludzi, na których Alfredowi zależało. Inni mogą nazwać ich egoistami, że tak ważny dzień pragnęli zachować dla siebie. Nie potrzebowali rozgłosu w gazetach i wielkiego wesela. Tu znajdowali się prawie wszyscy najważniejsi. Prawie...
I nastał ten moment, gdy wypadałoby wyznać swoją miłość, lecz na jego usta nie zwracali uwagi tylko przyjaciele, ale i ojciec, który zapewne w duchu drwił z jego słabości do innej osoby. I coś go powstrzymało po raz drugi. Nie chciał, aby Maire wyszła na tą zbyt uczuciową, wszak Bulstrode byli znani ze swoich masek, lecz szybko szukał rozwiązania. Powolne uniesienie welonu tuż po włożeniu obrączek z białymi kryształami na palec było po raz kolejnym coś w rodzaju rytuału. Szukał jakiegoś wyjścia, sam na twarzy miał maskę. Próbował ukryć własną niepewność, przerażenie, a jednocześnie oddanie osobie, bez której nie wyobrażał sobie życia. Głęboki oddech i cały świat się zatrzymał. Pierwszy raz ma prawo pocałować Maire bez żadnych wyrzutów sumienia. Nieprzyzwyczajony do noszenia obrączki czuł już jej palenie i dziwny brak komfortu, ale dzięki tej delikatniej ozdobie zdobył się na odwagę. Miał prawo brzmiało jakby otrzymał teraz swoją nową własność, z którą będzie mógł zrobić, co tylko mu się podoba. Tak zapewne widział to wszystko ojciec Alfreda, lecz matka o wiele lepiej rozumiała syna. Skromny pocałunek pełen oddania przypieczętował ważność całej uroczystości, a gdy wszyscy zaczęli bić brawo, a brat Alfreda rozlewał już szampana, mężczyzna dopiero wtedy wyznał miłość swojej ukochanej na ucho, aby nikt inny nie słyszał. Czy się wstydził? Tak, lecz samych słów, a nie uczucia. Wtedy złączył ich dłonie, wznosząc toast.
- Wypijmy zdrowie za wszystkich tu zebranych - w szczególności za Maire i jego matkę - Za to, że jesteście z nami, to dla nas niesamowite wyróżnienie. Wypijmy też za nas, Maire i Alfreda Parkinson - niestety nie był dobry w przemowach, a dobieranie słów szło mu naprawdę z wielką trudnością. W końcu zaprosili wszystkich do stołu, gdzie znajdowały się przepyszne potrawy, dużo alkoholu i czas był na zabawę. Ojciec zabrał matkę tuż po ceremonii, może i widział wystarczająco, ale Alfred miał ochotę powiedzieć, że mama tu zostaje. Niestety nie warto było robić awantury. Pewnie nie wróciliście na noc do domu, bo byliście wszyscy tak pijani, że teleportacja groziłaby rozszczepieniem.
zt dla wszystkich




If I risk it all,
could You break my fall?

Alfred Parkinson
Alfred Parkinson
Zawód : Wiedźma Straż
Wiek : 36
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Cynik i król bez miłości - to tylko tytuły.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
http://morsmordre.forumpolish.com/t1679-alfie-parkinson#17486 http://morsmordre.forumpolish.com/t1693-magenta#17983 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/f103-gloucestershire-cotswolds-hills-12 http://morsmordre.forumpolish.com/t1695-alfred-parkinson#17987
Ogród różany
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach