Leandra Argentia Malfoy
Nazwisko matki: Crouch;
Nazwisko ojca: Avery;
Miejsce zamieszkania: Wiltshire;
Czystość krwi: Szlachetna;
Status majątkowy: Bogata;
Zawód: Pomaganie ciotce Laidan w galerii; rozpoczęty staż w Mungu
Wzrost: 162 centymetry;
Waga: 45 kilogramów;
Kolor włosów: Jasny blond;
Kolor oczu: Jasny błękit;
Znaki szczególne: Sine usta, blada cera, do złudzenia przypominająca porcelanę i rumiane policzki.
12 cali, dość giętka, drzewo różane, włos z grzywy jednorożca
Slytherin
Koń czystej krwi arabskiej
Atak duszności
Sierść konia, palona kawa, magiczne laudanum, dzika róża i zapach powietrza po deszczu
Aprobata w oczach ojca
Magia lecznicza, jazda konna, sztuka, literatura, muzyka, taniec i dobre maniery
Zgodzi się z każdą opinią
Jazda konna, taniec
Klasyczna
Marloes Horst
Dusi się.
Małą szyjkę ciasno oplata pępowina, pilnując niczym Cerber bram piekieł by jej płuca nie wypełniły się oddechem po raz pierwszy. Lady Leandra, wciąż nieświadoma tego, co dzieje się poza bezpiecznym ciałem jej matki, zmaga się ze wszystkimi prawami natury w nierównej walce o swoje życie. W tym samym czasie, krzyki Septimy mieszają się z podszytym nutą strachu głosem akuszerki, powtarzającej wciąż te same utarte frazesy i szalejącą za oknem śnieżycą, uderzającą o antyczne szyby w posiadłości Averych, tworząc spójną całość, przyprawiającą o ból głowy czekającego za drzwiami pana domu. Aż wreszcie po kolejnym parciu, nastaje cisza. Niepokojąca, złowroga i zgubna. Pozwalająca kobiecie w połogu opaść bez siły na zabrudzone krwią, jedwabne poduszki i odetchnąć z ulgą. Dla niej to już koniec, trud porodu przenosi się na cudze ramiona. Uzdrowicielka patrzy na niewielką dziewczynkę, z trudem przebierającą drobnymi nóżkami i w głębi ducha błaga Merlina, by z jej zsiniałych usteczek wreszcie wydobył się pierwszy krzyk. Rodzina Averych nie wybacza pomyłek, srogo przyjdzie jej zapłacić za utratę życia tej niewielkiej istotki. Mijają sekundy, a każda kolejna zdaje się o stokroć cenniejsza od poprzedniej. Tykanie zabytkowego zegara zwalnia wraz z biciem jej serca. Aż wreszcie, gdy już chce się poddać, ciszę przerywa płacz noworodka.
Najwyraźniej pierwszej córce Septimy zapisane było walczyć o każdy oddech już od pierwszych chwil życia.
Leandra Argentia, nosząca imiona swoich dwóch prababek, jest niemowlęciem niebywale uroczym. Jej drobne ciałko ginie na tle zdobionej kołyski, przytłoczone ogromem drogich materiałów i harfowanych poduszek. A jednak gdy kolejne osoby pochylają się nad nią, by przyjrzeć się nowemu nabytkowi brytyjskiej arystokracji, jej spokojne lico kradnie całą uwagę. Jako jedyna z całego rodzeństwa miała odziedziczyć jasne włosy i anielską urodę po swojej matce, z każdym rokiem coraz mocniej przypominając jej miniaturkę i w sposób raczej znaczący odstając od srogiego wizerunku Averych.
Dusi się.
Wśród guwernantek, od najmłodszych lat wpajających jej do głowy dobre maniery i nie pozwalających na najmniejsze nawet potknięcie. Jak każde dziecko, łaknie uwagi i czułości, jednak plan wychowawczy jej rodziców nie przewiduje okazywania afektu w formie innej, niż kolejnej, porcelanowej lalki, usadzonej obok tuzinów jej podobnych. Jedyną rolą, jaką przypisuje się jej w życiu, jest niesienie chluby swojej rodzinie dobrymi manierami i korzystnym zamążpójściem, gdy tylko zacznie przypominać kobietę. Miast dbać o jej rozwój emocjonalny, posyła się ją na lekcje matematyki, geografii i historii, by w towarzystwie mogła błyszczeć nie tylko urodą, ale również intelektem. Największa uwaga kładziona jest jednak na wszystko to, co każda dama powinna opanować do perfekcji. A ona, jak na damę przystało, próbuje okiełznać francuski, łacinę i grekę, które zdają jej się o wiele bardziej użyteczne, aniżeli nauka haftowania. To dla niej droga przez mękę, nieustannie kaleczy drobne palce i brudzi krwią drogą tkaninę, zaciskając wargi w wąską linię pod wpływem karcącego spojrzenia guwernantki. Z niecierpliwością wyczekuje na jej pozwolenie, by odłożyć robótki na bok i zasiąść przed sztalugami. Z malarstwem radzi sobie wszak o stokroć lepiej. Gra na fortepianie odpręża ją za każdym razem, gdy skołatane dziecięce myśli uciekają od bezpiecznego punktu. Drobne palce przemykają się po klawiszach, z każdym dniem osiągając coraz większą wprawę. Lekcje tańca zdają się być jej osobistym faworytem, wszak z wrodzoną gracją, której pozazdrościłaby jej najwytworniejsza balerina wiruje na parkiecie, choć równie dobrze poruszać mogłaby się na stopach swoich krewniaków. Jednak szczególne miejsce w jej sercu zajmuje jazda konna. Gdyby tylko jej na to zezwolono, zapewne nawet nie opuszczałaby stajni. Długimi godzinami potrafi szusować po rozległych lasach otaczających posiadłość Averych, pozwalając na to, by wiatr rozwiewał jej starannie uczesane włosy i smagał po zaróżowionych policzkach. Tylko tu czuje się naprawdę wolna, nawet wtedy, gdy nauczyciel jazdy konnej woła z nią, że powinna zwolnić.
Dusi się.
Zmaga się z obojętnością rodziców, wciąż nie tracąc dziecięcej naiwności. Bo przecież kochają ją na swój sposób, prawda? Jedyną bliskość zapewnia jej starszy brat, którego od najmłodszych lat stawia w roli bohatera. Nawet wtedy, gdy musi podzielić się miejscem na piedestale z Dorianem Fawleyem, synem bliskich przyjaciół Averych. Niewiele jeszcze rozumie, ale podczas jednych z przerw świątecznych, które spędzają w jednej posiadłości, udaje jej się usłyszeć coś o małżeństwie. Ze zdumieniem patrzy na tego chłopca, który wozi ją na swoich plecach i łaskocze, gdy tylko z jej usteczek znika uśmiech, dochodzi jednak do wniosku, że przecież dorośli panowie nie żenią się z dziećmi. Chyba, że w czasie zabawy lalkami.
Ma Perseusa i Doriana, a jednak oni nie wystarczą.
Chce być dobrą córką, w ten sposób zasłużyć na miłość rodziców. Z pokorą i godnością wykonuje wszystkie polecenia, zaciska zęby nawet wtedy, jeśli coś jej się nie podoba. Wszystko po to, by wreszcie w ich oczach dostrzec uznanie.
Gdy do jej uszu dobiega znajomy głos jej matki, zrywa się od stołu i nie zważając na to, że właśnie wylała atrament na książkę, z której uczono ją czytać, po zdobionych schodach zbiega na dół. Z nadzieją wyciąga chude rączki w stronę rodzicielki, nie tracąc jej nawet wtedy, gdy po raz kolejny odpowiada jej tylko chłodne spojrzenie, a pokornie przepraszająca guwernantka odciąga ją od lady Avery i odprowadza na górę.
Dusi się, nawet jeśli na jej ustach rozciąga się dziecięcy uśmiech.
Dusi się.
Budzi się przerażona, gdy jej płuca nie mogą wypełnić się tlenem. W niemej panice przywołuje do siebie guwernantkę, która zaś w ciągu ułamka sekundy stawia na nogi całą posiadłość i sprowadza najlepiej wykwalifikowanych magomedyków. Leandra ma zaledwie pięć lat, wciąż wystraszona tuli do siebie ulubioną lalkę, ale ukradkiem udaje jej się dosłyszeć stawianą przez uzdrowicieli diagnozę. Klątwa Ondyny. Mruga niebieskimi oczętami, nie mając bladego pojęcia, co to znaczy, błyskotliwy umysł podpowiada jej jednak, że klątwa zwykle nie niesie za sobą nic dobrego. Jej przypuszczenia potwierdzają również niewyraźne twarze rodziców i dźwięk tłuczonej porcelany, gdy ojciec swą złość wyładowuje na drogocennej wazie.
A potem wszystko się zmienia. Nie pozwalają jej już spędzać całych dni w stadninie koni, lekcje tańca zostają okrojone do minimum, a guwernantki z minami strażników więziennych pilnują, by przypadkiem zbytnio się nie przemęczała. Powoli zamyka się ją pod kloszem, chroniąc przed całym światem i upewniając się, że zagrażające jej życiu ataki duszności zostaną opanowane.
Dusi się.
Ale tym razem od nadmiaru powietrza. Gdy rodzice z powściągliwością całują na pożegnanie jej policzki i przypominają Perseusowi, że powinien się nią opiekować, nie może się doczekać aż wsiądzie do pociągu i wreszcie, po pięciu latach rozłąki, pojedzie wraz z nim. Po kryjomu zaciska palce na jego szacie, zniecierpliwiona spogląda na niego kątem oka. No już, chodźmy - gdyby tylko wypadało, zapewne zaczęłaby przebierać nogami.
Kilka godzin później, Tiara Przydziału bez chwili wahania przydziela ją do Slytherinu. Woli nie zastanawiać się, czy to z przeznaczenia, czy z predyspozycji, zajmuje miejsce wśród znajomych twarzy, gdzie przyjdzie jej spędzić kolejnych siedem lat. Bez trudu znajduje szerokie grono przyjaciół, choć za żadne skarby nie przyzna się, że do nich wszystkich podchodzi z typową dla Averych fałszywą rezerwą. Gotowa jest wysłuchać każdej tajemnicy, zabawi rozmową i wesprze, jeśli tylko nie zaszkodzi własnej reputacji, jednak z każdym problemem biegnie do starszego brata. Nikt nie jest w stanie zająć jego miejsca i zdobyć jej bezgranicznego zaufania. Co innego rodzina, w końcu tylko na nią można liczyć.
Inni wychowankowie Hogwartu zdają się jednak tego nie zauważać, zwiedzeni jej idealnymi manierami i ciepłym uśmiechem rozciągniętym na sinych wargach. Albo najzwyczajniej nie chcą tego zauważać. Emanuje rzadko spotykaną wśród rodów szlacheckich pogodą ducha, wyznając świętą zasadę, iż mostów się za sobą nie pali. Nawet tych najmniej znaczących. Choć od urodzenia wpaja się jej do głowy, że mugole są gorszą rasą, nie pozwoli sobie na żadną ujmę w ich kierunku, przynajmniej na razie, póki dziecięca naiwność jest o wiele silniejsza od brutalnej rzeczywistości. W końcu, doskonale zdaje sobie sprawę, jakimi prawami rządzi się dzisiejszy świat - kto może zagwarantować, że to “ścierwo”, jak zwykł nazywać ich jej ojciec, kiedyś jej się nie przyda? Nie bez powodu mówi się, że mowa jest srebrem, a milczenie złotem. Jest damą, nie będzie brudzić sobie dłonie potyczkami, w których udział winni brać mężczyźni. Leandra potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji, obrać poprawny kąt działania i wyjść obronną ręką, zachowując typową dla siebie grację.
Nigdy nie pokazuje na co ją stać, spuszczając głowę z pokorą i wycofując się, nim zdoła dotrzeć do szczytu swoich możliwości. Coraz częściej odkrywa drzemiący w niej potencjał, a jednak surowe wychowanie i zasady, wpajane jej od najmłodszych lat do głowy, zmieszane ze zdrowym rozsądkiem zdają się ograniczać jej zachowanie. Bez wątpienia można nazwać ją bystrą i błyskotliwą, nie obnosi się jednak ze swoim intelektem. Momentami można dostrzec drzemiącą w niej charakterność i dwoistą naturę, choć lepiej czuje się w roli wyniosłej damy, szarej eminencji.
Jest wyśmienitą uczennicą, doskonale odnajdującą się w eliksirach, transmutacji i zielarstwie. Jednak jej specjalnością zdają się być zaklęcia, zarówno te ofensywne jak i defensywne. Studiuje je z zapartym tchem, znacznie wykraczając poza poziom wymagany w Hogwarcie. Na przestrzeni lat jej pasja ewoluuje, ukierunkowując się na magię leczniczą, którą przyswaja na własną rękę, po zajęciach powtarzając wszystkie inkantacje. Zainteresowania te, podszyte troską o ukochanego brata i najbliższego przyjaciela Doriana, pochłaniają całą jej uwagę, niejednokrotnie sprawiając, że znużona zasypia nad opasłym tomiskiem i budzi ją dopiero kolejny atak duszności, spowodowany niewłaściwą pozycją.
Dusi się.
Miękkie wargi Fawleya po raz pierwszy dotykają jej nietkniętych ust, sprawiając, że przez moment czuje się jak prawdziwa kobieta, a nie piętnastoletnie dziewczę, spędzające przerwę świąteczną w rodzinnej posiadłości. Płatki śniegu opadają na jej zarumienione policzki, od razu roztapiając się w zetknięciu z rozgrzaną skórą. Serce bije jej jak oszalałe, gdy z nieznaną jej dotąd czułością zakłada jej kosmyk włosów za ucho, nie odrywając od niej wzroku nawet na moment. Ożenię się z tobą, Leandro. Obiecuję… - szepcze jej do ucha, splatając razem ich dłonie.
Policzek wymierzony jej przez ojca boli bardziej, niż najgorsze tortury. Spogląda na niego ze złością, gdy ten z głowy wydziera jej to najcenniejsze wspomnienie, bezlitośnie obdzierając je z całego sacrum. Zaciska wargi, powietrze ze świstem wciąga przez nos. Z godnością podnosi się z podłogi i zajmuje swoje miejsce, w hebanowym fotelu naprzeciwko ojca. Avery nie okazują słabości, to wpajano jej do głowy odkąd tylko pamięta. Nigdy nie przyjdzie dzierżyć jej roli takiej, jak starszemu bratu, nigdy nie pozwoli się jej na tyle swobody, a jednak od wielu miesięcy Julius przez długie godziny uczy ją ulotnej sztuki wkradania się do ludzkich umysłów. To żaden przejaw rodzicielskiego afektu, to nie troska o swą najstarszą córkę - jak zawsze widzi w tym cel jedynie dla siebie. Niepozorna marionetka w jego rękach, która na każde skinięcie palcem wzbudzi zaufanie i wedrze się do głów przeciwników. Jest człowiekiem zbyt przebiegłym, by od razu nie zauważyć w tym korzyści, by nie postanowić wykorzystać nieuwagi innych do własnych celów. Wszak on sam, wychowawszy ją od pierwszych chwil jej życia, momentami zdaje się zaskoczony siłą umysłu, jaką wykazuje pomimo mizernej postawy i chorowitości. Od razu zauważył w niej predyspozycje, nie mógł przecież pozwolić na to, by wyjątkowe umiejętności jednej z jego latorośli pozostały zaniedbane jedynie dlatego, iż los złośliwy odmówił jej tego szczególnego chromosomu, który uczyniłby z jej jego dziedzica.
Jeszcze raz.
Oznajmia, kończąc swą tyradę na temat moralności młodych panien, zdając się nie zwracać uwagi nawet na to, że przecież niczemu nie zawiniła. To uczucia jej nie przystoją. Przyśpieszone bicie serca i motyle w brzuchu za każdym razem, gdy do jej nozdrzy dociera zapach jego perfum również. Ukaże ją za to już niedługo, dziś jednak nie zamierza przerywać lekcji leglimencji. Jeszcze raz, to nic, że osłabiony umysł opiera się resztkami sił. Jej zadaniem jest przedrzeć się przez bariery, lawirować w labiryncie wspomnień i wydobyć z niego to jedno, którego sobie zażyczył.
Ma stać się jego bronią. Jego marionetką.
Dusi się
Ojcze, proszę! Te słowa po raz pierwszy od osiemnastu lat wydobywają się z jej ust, zaraz po tym jak Julius oznajmia jej, że w przeciągu miesiąca stanie się żoną lorda Malfoya. Nie jest gotowa na małżeństwo, zaledwie przed kilkoma dniami ukończyła naukę w Hogwarcie i jako dumna absolwentka powróciła w rodzinne progi, by z głową uniesioną wysoko do góry wkroczyć w dorosłość. Dzięki wybitnym ocenom z egzaminów, po cichu marzy o przyzwoleniu ojca na rozpoczęcie stażu w Szpitalu Świętego Munga, z nadzieją wypatruje czasów, gdy poza murami szkoły dane jej będzie zaznać życia. Tylko chwilę, nie może wszak przynieść ujmy rodzinnym tradycjom. Co z Dorianem? Czy przez te wszystkie lata ich rychły ślub nie pozostawał w niemej zgodzie pomiędzy ich rodami? Czy nieoficjalnie nie przysięgli ich sobie niedługo po jej narodzinach?
Ojcze, proszę! Doskonale wie, że korzyści polityczne nie mają nic wspólnego ze zmianą jego decyzji. To ma być ostatnia lekcja, jakiej udzieli jej w życiu i możliwe, że najbrutalniejsza ze wszystkich. Avery nie mają prawa do uczuć. Dziewczęce serce rozpada się na tysiące kawałków, oczy po raz pierwszy szklą się od wzbierających się w nich łez.
Posłuszna córka wychodzi za tego, kogo wskaże jej ojciec.
Podniesiony głos, srogie spojrzenie. Nie będzie dalszej dyskusji. Drzwi zamykają się za Juliusem, a ona z bezsilności opada na drewniany parkiet. By na moment przestać być damą, z godnością znosić przeciwieństwa losu i wykrzywiać usta w wystudiowanym uśmiechu. By po prostu rozpłakać się, niczym dziecko, którym wciąż jest.
Nieprędko znowu sobie na to pozwoli.
Kolejne tygodnie zajmują jej przygotowania do ślubu. Wybór kwiatów, dekoracji, przymiarki nieprzyzwoicie drogiej sukni, w której ciężko jej nawet oddychać. Nie pozwala myślom krążyć wokół bolesnych tematów, zdaje się niewzruszona tym, że właśnie sprzedają w trybie natychmiastowym, pomimo wszystkich wysiłków, jakie włożyli w jej wychowanie i wykształcenie. Wreszcie poznaje swojego przyszłego małżonka i najlepiej jak potrafi stara się sprawić wrażenie, że zupełnie nie przejmuje się faktem, iż jej życie całkowicie zależne będzie od tego nieznajomego. Bardziej zajmuje ją praca, czy przynajmniej jej drobna namiastka, na jaką zezwolili rodzice w ferworze ślubnych przygotowań. Każdego dnia znika w galerii ciotki Laidan, by rozwijać fascynację sztuką i przynajmniej jej udowodnić, że pisane winno jej być coś więcej, niż tylko bycie ozdobą swojego męża.
Dusi się.
Ataki choroby powracają w dniu ślubu, bezczelnie powodując opóźnienia w ceremonii. Zniecierpliwieni goście czekają znużeni na pojawienie się panny młodej, którą zaklęciami udrożniającymi drogi oddechowe i solami trzeźwiącymi starają się postawić na nogi. Czternasty sierpnia tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego piątego roku miał być datą, w której połączą się ze sobą dwa znamienite rody, a przez krótką chwilę nie wiadomo nawet, czy miast wesela nie przyjdzie wyprawić stypy. Dusi się. Droga suknia boleśnie ściska płuca, wargi sinieją z braku tlenu, a zwykle rumiane policzki zdają się pozbawione koloru i życia. Wezwani magomedycy nalegają, by odwieźć ją do szpitala, jednak jedno spojrzenie matki wystarczy, by stanowczo pokręciła głową i resztkami sił podniosła się ze zdobionej kanapy i sięgnąć po bukiet białych lilii.
Bycie Averym nie pozwala na słabości, zwłaszcza w takiej chwili.
Nie ma pojęcia, jakim cudem z głową zadartą wysoko do góry udaje jej się dotrzeć do przyszłego małżonka. Wspiera się na ojcowskim ramieniu, gdy nogi zaczynają odmawiać posłuszeństwa, a ona skupia się jedynie na tym, by w tej niebywale ważnej dla niej chwili nie zabrakło jej typowej gracji. Stara się oddychać równomiernie, choć powietrze wcale nie chce trafiać do jej płuc. Ma prezentować się dumnie i wytwornie, gdy przestaje być panienką Avery, a staje się panią Malfoy.
Dusi się.
Tu kończy się dzieciństwo, tu kończy się naiwność.
I tak właśnie umiera niewinność.
Dusi się.
Ale kiedyś wreszcie zaczerpnie oddech.
I nie pozwoli odebrać go sobie już nigdy.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 5 | +1 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 8 | +2 (różdżka) |
Czarna Magia: | 0 | Brak |
Magia lecznicza: | 5 | +2 (różdżka) |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 0 | Brak |
Biegłość | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: francuski | II | 6 |
Historia magii | I | 1 |
Gra na instrumencie (fortepian) | IV | 13 |
Malarstwo | IV | 13 |
Spostrzegawczość | III | 7 |
Taniec | III | 7 |
Jeździectwo | II | 3 |
Anatomia | III | 7 |
Magia umysłu | IV | 13 |
Retoryka | II | 3 |
Reszta: 2 |
Leglimencja, różdżka, trzy punkty statystyk
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
Witamy wśród Morsów
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see