Frohe Weihnachten!
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
O Tannenbaum, o Tannenbaum,
Wie grün sind deine Blätter!
Du grünst nicht nur zur Sommerzeit,
Nicht auch im Winter, wenn es schneit.
Okno było przystrojone ozdobami; drobne, papierowe gwiazdki wirowały we wspólnym tańcu, targnięte pełnym ekscytacji oddechem. Daniel stawał na palcach, chłonąc z zapałem malujący się przed oczami widok, szyby skąpane w półprzezroczystych szlakach osiadłego szronu, delikatny chłód bijący od parapetu, upstrzone bombkami i świeczkami drzewa, które - niby kolorowe latarnie - rozjaśniały półmrok szybciej niż zwykle zachodzącego słońca. I ten zapach, zapach igieł mieszający się z intensywnym aromatem żywicy, jaki zakorzeniał się głęboko przy każdym wciągnięciu powietrza. Święta zdawały się być już same w sobie m a g i ą, niezwykłą odmianą czarów, na których namiastkę mogły liczyć każde rodziny, również te mugolskie. Wszyscy, niezależnie od pochodzenia i statusu, gromadzili się w owych chwilach przy wspólnym stole, składając sobie nawzajem życzenia i śpiewając kolędy. Czy to nie było piękne? Na drobnej, dziecięcej twarzy wraz z samą myślą pojawiał się szeroki uśmiech, okraszony bielą odsłoniętych zębów. Niemal czuł, jak jego serce bije energicznie - tak, nawet zazwyczaj spokojny i blady, siedzący gdzieś w tle z otwartą książką, ślizgając wzrokiem po kolejnych literach, łączonych powoli w zlepki wyrazów, był obecnie niezwykle żywy, nie umiał wręcz znaleźć sobie miejsca. Zazdrościł pozostałym domownikom zaangażowania - sam niewiele mógł zrobić, choć wmawiał sobie, że gdyby chciał, byłby zdolny do wszystkiego. Nawet do umieszczenia gwiazdy na szczycie choinki, co zawsze czynił z poważną miną ojciec. Na święta cała atmosfera zdawała się być mniej przytłaczająca niż zwykle, a surowe uwagi i obowiązki, nie były rzucane z taką częstotliwością; niemal zanikały, pogrążając wszystkich we wrażeniu błogiego odpoczynku. Przynajmniej na Wigilii, do której należało się przygotować, a to z kolei wymagało bardzo dużo pracy. Daniel obserwował, jak każdy się uwija, jak matka zajmuje się pieczeniem ciast i przygotowywaniem dekoracji. Obserwował, z nie do końca zadowoloną miną, bo często chciał również mieć swój udział, niestety... bezskutecznie. Zagryzł nieznacznie wargę, nadal skupiając się na dostrzeganym przez okno krajobrazie. Powinien coś zrobić. Choć odrobinę wyręczyć matkę, która i tak uwijała się na każdym kroku. Pokazać, że potrafi coś więcej, prócz samego czekania na prezenty. Niech Ernst sobie nie myśli, że jest od niego lepszy, bo bardziej zaangażowano go w pracę! Z głową napuchłą od krążących nieustannie rozważań, wymknął się z pokoju, starając się, by nikt go nie zauważył. Już miał plan, już miał plan w zupełności. Uda się do kuchni i sam upiecze ciasteczka. Pamiętał przecież doskonale, jak robiła je mama, dlatego już bez większych zawahań, wspiął się na krzesło i zajrzał do kuchennej szafki. Nagle jednak usłyszał kroki; przerażony, omal nie spadł ze swojego podwyższenia, chcąc jak najszybciej zatrzeć ślady swojej dziecięcej zbrodni.
Wie grün sind deine Blätter!
Du grünst nicht nur zur Sommerzeit,
Nicht auch im Winter, wenn es schneit.
Okno było przystrojone ozdobami; drobne, papierowe gwiazdki wirowały we wspólnym tańcu, targnięte pełnym ekscytacji oddechem. Daniel stawał na palcach, chłonąc z zapałem malujący się przed oczami widok, szyby skąpane w półprzezroczystych szlakach osiadłego szronu, delikatny chłód bijący od parapetu, upstrzone bombkami i świeczkami drzewa, które - niby kolorowe latarnie - rozjaśniały półmrok szybciej niż zwykle zachodzącego słońca. I ten zapach, zapach igieł mieszający się z intensywnym aromatem żywicy, jaki zakorzeniał się głęboko przy każdym wciągnięciu powietrza. Święta zdawały się być już same w sobie m a g i ą, niezwykłą odmianą czarów, na których namiastkę mogły liczyć każde rodziny, również te mugolskie. Wszyscy, niezależnie od pochodzenia i statusu, gromadzili się w owych chwilach przy wspólnym stole, składając sobie nawzajem życzenia i śpiewając kolędy. Czy to nie było piękne? Na drobnej, dziecięcej twarzy wraz z samą myślą pojawiał się szeroki uśmiech, okraszony bielą odsłoniętych zębów. Niemal czuł, jak jego serce bije energicznie - tak, nawet zazwyczaj spokojny i blady, siedzący gdzieś w tle z otwartą książką, ślizgając wzrokiem po kolejnych literach, łączonych powoli w zlepki wyrazów, był obecnie niezwykle żywy, nie umiał wręcz znaleźć sobie miejsca. Zazdrościł pozostałym domownikom zaangażowania - sam niewiele mógł zrobić, choć wmawiał sobie, że gdyby chciał, byłby zdolny do wszystkiego. Nawet do umieszczenia gwiazdy na szczycie choinki, co zawsze czynił z poważną miną ojciec. Na święta cała atmosfera zdawała się być mniej przytłaczająca niż zwykle, a surowe uwagi i obowiązki, nie były rzucane z taką częstotliwością; niemal zanikały, pogrążając wszystkich we wrażeniu błogiego odpoczynku. Przynajmniej na Wigilii, do której należało się przygotować, a to z kolei wymagało bardzo dużo pracy. Daniel obserwował, jak każdy się uwija, jak matka zajmuje się pieczeniem ciast i przygotowywaniem dekoracji. Obserwował, z nie do końca zadowoloną miną, bo często chciał również mieć swój udział, niestety... bezskutecznie. Zagryzł nieznacznie wargę, nadal skupiając się na dostrzeganym przez okno krajobrazie. Powinien coś zrobić. Choć odrobinę wyręczyć matkę, która i tak uwijała się na każdym kroku. Pokazać, że potrafi coś więcej, prócz samego czekania na prezenty. Niech Ernst sobie nie myśli, że jest od niego lepszy, bo bardziej zaangażowano go w pracę! Z głową napuchłą od krążących nieustannie rozważań, wymknął się z pokoju, starając się, by nikt go nie zauważył. Już miał plan, już miał plan w zupełności. Uda się do kuchni i sam upiecze ciasteczka. Pamiętał przecież doskonale, jak robiła je mama, dlatego już bez większych zawahań, wspiął się na krzesło i zajrzał do kuchennej szafki. Nagle jednak usłyszał kroki; przerażony, omal nie spadł ze swojego podwyższenia, chcąc jak najszybciej zatrzeć ślady swojej dziecięcej zbrodni.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W święta nawet Kruegerowie zdawali się być bardziej znośni. Może za sprawą cudownego zapachu korzennych przypraw, który w tym czasie roznosił się prawie w całym domu (a przynajmniej we wszystkich pomieszczeniach na parterze)? Może była to kwestia choinek i świątecznych ozdób, o których zamieszczenie wszędzie postarała się gospodyni? Obojętnie jak, ale w jakiś magiczny sposób, lecz bez żadnych zaklęć i eliksirów, nawet Alfred odpuszczał sobie ścisłą dyscyplinę. Tak jakby brał wolne od surowości względem rodziny i pozwalał im na urlop od niektórych jego świętych zasad. To była taka ich bożonarodzeniowa tradycja. Jedna z ulubionych Vincenta. Miał nawet zamiar przy składaniu życzeń wspomnieć coś w stylu: i jeszcze, mój drogi bracie, żebyś częściej bywał tak wyjątkowo niespięty jak w święta. To by było zabawne. Wyobrażał sobie jego reakcję na te słowa, jego wyraz twarzy i ciętą ripostę, którą otrzyma w zamian. Jednak póki co, do świąt pozostało jeszcze trochę czasu i o wiele więcej przygotowań. Tak się złożyło, że wszystkich gdzieś nagle wywiało z domu. Wszystkich oprócz Vincenta i Danielka. Tylko gdzie ten chłopak się podziewał? W pokoju go nie było, w salonie również. Czyżby bawił się z wujaszkiem w chowanego? Kolejnym pomieszczeniem do sprawdzenia była kuchnia. Bingo!
Gdy wchodził do kuchni, jego oczom ukazał się drobna sylwetka kilkuletniego chłopczyka chwiejącego się na krzywo postawionym krześle. Dziecko zamknęło nagle szafkę, jakby zaglądanie do niej było czymś zakazanym. To takie urocze! Vincent natychmiast podszedł, prawie podbiegł, bliżej.
- A co ty tutaj robisz? - krzyknął jak najweselszym głosem, przytrzymując chłopca, żeby nie spadł z krzesła. - Potrzebujesz czegoś z tej szafki?
Synowie Alfreda byli tacy kochani! Szczególnie mały Danielek. Czasem Vincentowi było ich bardzo szkoda. Póki sam miał te kilka lat, myślał, że tak ma właśnie być, że to norma w każdej rodzinie. Później zrozumiał jednak, że bywają także mili ojcowie, którzy bardziej skupiają się na miłości niż tresowaniu swoich dzieci. Niestety Kruegerowie należeli do tego rodzaju ludzi, którzy miłość i radość uważali za oznaki słabości, bo przecież ludzie powinni być przede wszystkim silni, prawda? Kto wychowany w mniej surowej atmosferze osiągnął w życiu sukces? W filozofii Alfreda, ich ojca, ojca ich ojca i Merlin wie ile pokoleń wstecz jedynie tresura i oschłość były czynnikami pozwalającymi wychować porządnego człowieka. Gdyby Vincent miał dzieci, na pewno nie miałby serca trzymać ich w aż takiej dyscyplinie. Najpewniej nie miałby serca trzymać ich w jakiejkolwiek dyscyplinie. Za miękki jestem i tyle. Na szczęście będąc dla nich tylko wujkiem, miał prawo spokojnie ich rozpieszczać bez wyrzutów sumienia. Jedynie Alfred mógł mieć do niego jakieś uwagi, jeśli chodzi o jego zachowanie, ale starszy brat miał pretensje do Vinca o bardzo wiele rzeczy, ostatnio takich spraw było coraz więcej, a on coraz bardziej to wszystko ignorował.
Gdy wchodził do kuchni, jego oczom ukazał się drobna sylwetka kilkuletniego chłopczyka chwiejącego się na krzywo postawionym krześle. Dziecko zamknęło nagle szafkę, jakby zaglądanie do niej było czymś zakazanym. To takie urocze! Vincent natychmiast podszedł, prawie podbiegł, bliżej.
- A co ty tutaj robisz? - krzyknął jak najweselszym głosem, przytrzymując chłopca, żeby nie spadł z krzesła. - Potrzebujesz czegoś z tej szafki?
Synowie Alfreda byli tacy kochani! Szczególnie mały Danielek. Czasem Vincentowi było ich bardzo szkoda. Póki sam miał te kilka lat, myślał, że tak ma właśnie być, że to norma w każdej rodzinie. Później zrozumiał jednak, że bywają także mili ojcowie, którzy bardziej skupiają się na miłości niż tresowaniu swoich dzieci. Niestety Kruegerowie należeli do tego rodzaju ludzi, którzy miłość i radość uważali za oznaki słabości, bo przecież ludzie powinni być przede wszystkim silni, prawda? Kto wychowany w mniej surowej atmosferze osiągnął w życiu sukces? W filozofii Alfreda, ich ojca, ojca ich ojca i Merlin wie ile pokoleń wstecz jedynie tresura i oschłość były czynnikami pozwalającymi wychować porządnego człowieka. Gdyby Vincent miał dzieci, na pewno nie miałby serca trzymać ich w aż takiej dyscyplinie. Najpewniej nie miałby serca trzymać ich w jakiejkolwiek dyscyplinie. Za miękki jestem i tyle. Na szczęście będąc dla nich tylko wujkiem, miał prawo spokojnie ich rozpieszczać bez wyrzutów sumienia. Jedynie Alfred mógł mieć do niego jakieś uwagi, jeśli chodzi o jego zachowanie, ale starszy brat miał pretensje do Vinca o bardzo wiele rzeczy, ostatnio takich spraw było coraz więcej, a on coraz bardziej to wszystko ignorował.
Był drugi. Zawsze, we wszystkim, był niczym cień, który snuł się za właściwym ciałem, perfekcyjnie naśladując każde jego ruchy. Był widmem, słabo widocznym nakreśleniem, ciemnym odbiciem na ścianie, rozmytym i niewyraźnym. Nikt nie brał go na poważnie, zdawał się istnieć jak jedynie r e p l i k a, od której wymagano pozostać takim samym, nic więcej, bez żadnych ingerencji. Rozlany w tęczówkach błękit był jednak nieświadomy ciążących obowiązków, otaczał umysł barierą beztroski, nie pozwalając na chłonięcie wszystkich skażonych części. Ale nie, nie chciał być gorszy. Ambicje kierowały nim jak każdym innym, ambicje jeszcze proste i zapewne głupie, ale już doskonale założone, gotowe do podjęcia się - z pozytywnym lub negatywnym skutkiem. Przysuwane krzesło szurało delikatnie, ocierając się o twardą powierzchnię podłogi. Ciało, oparte na jego fundamencie, niby na wzniesieniu pośród porozstawianych na blacie garnków, było naprężone i skoncentrowane. Palce przebiegły po drewnianym skrzydle drzwiczek, by otworzyć zawartość szafki. Woń zapachów od razu uderzyła w niego, wraz z odkrywanym widokiem; całość trwała jednak zaledwie kilka sekund, gwałtownie przerwana przez pojawienie się kogoś
o b c e g o. Przecież nie wolno mu, nie powinien...
N i e.
Zamaszystym ruchem zamknął drogę do swojego celu, skupiając rozmarzony jeszcze umysł wyłącznie na odbiorze aktualnych bodźców. Wraz z zachwianiem ogarnęło go niepohamowane uczucie strachu, jednak wuj przyszedł mu z pomocą, podtrzymując i pozwalając z powrotem bezpiecznie postawić stopy na ziemi. Wyrwał się jednak szybko, niemal zaszył w kącie, spoglądając zlęknionym wzrokiem. Serce biło mu jak szalone, jakby chciało wyrwać się spomiędzy osłony żeber i wyskoczyć z klatki. Niby taka prosta sprawa, lecz w jego dziecięcym mniemaniu niezwykle ważna, niemożliwa do zepsucia - to... koniec? Zamrugał kilka razy energicznie. Dlaczego wuj tak krzyczy? Próbował doszukać się w jego głosie jakiejś złości, skarcenia, jednak na próżno. Podejrzliwa natura mimo wszystko nie chciała ustąpić, podobnie jak poczucie winy, które zapuszczało się coraz głębiej do jego umysłu.
- Nie-eee - wyparował niemal od razu, ledwie łapiąc oddech i powstrzymując się od zająknięcia. Spuścił wzrok, nie mogąc patrzeć wujowi w twarz - poza tym, musiałby wysoko zadzierać głowę, on był przecież taki wysoki! Ech, jak bardzo chciałby już urosnąć. - Ja wcale nie chciałem nic złego, ja tylko... - pogubił się, usiłując sformułować jakieś tłumaczenie. Pewnie będzie na niego zły. Powinien być. W końcu do kuchni nie należy przychodzić bez pytania, bawić się widelcem też nie można, a pluć bratu do talerza to już w ogóle. Westchnął cicho, czekając na wyrok, który lada moment miał zapaść.
o b c e g o. Przecież nie wolno mu, nie powinien...
N i e.
Zamaszystym ruchem zamknął drogę do swojego celu, skupiając rozmarzony jeszcze umysł wyłącznie na odbiorze aktualnych bodźców. Wraz z zachwianiem ogarnęło go niepohamowane uczucie strachu, jednak wuj przyszedł mu z pomocą, podtrzymując i pozwalając z powrotem bezpiecznie postawić stopy na ziemi. Wyrwał się jednak szybko, niemal zaszył w kącie, spoglądając zlęknionym wzrokiem. Serce biło mu jak szalone, jakby chciało wyrwać się spomiędzy osłony żeber i wyskoczyć z klatki. Niby taka prosta sprawa, lecz w jego dziecięcym mniemaniu niezwykle ważna, niemożliwa do zepsucia - to... koniec? Zamrugał kilka razy energicznie. Dlaczego wuj tak krzyczy? Próbował doszukać się w jego głosie jakiejś złości, skarcenia, jednak na próżno. Podejrzliwa natura mimo wszystko nie chciała ustąpić, podobnie jak poczucie winy, które zapuszczało się coraz głębiej do jego umysłu.
- Nie-eee - wyparował niemal od razu, ledwie łapiąc oddech i powstrzymując się od zająknięcia. Spuścił wzrok, nie mogąc patrzeć wujowi w twarz - poza tym, musiałby wysoko zadzierać głowę, on był przecież taki wysoki! Ech, jak bardzo chciałby już urosnąć. - Ja wcale nie chciałem nic złego, ja tylko... - pogubił się, usiłując sformułować jakieś tłumaczenie. Pewnie będzie na niego zły. Powinien być. W końcu do kuchni nie należy przychodzić bez pytania, bawić się widelcem też nie można, a pluć bratu do talerza to już w ogóle. Westchnął cicho, czekając na wyrok, który lada moment miał zapaść.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Vincent nie miał pojęcia, że aż tak bardzo przestraszy swojego bratanka. Zrobiło mu się nawet trochę przykro. Myślał, że dzieciak zacznie się śmiać i poprosi go o podanie przedmiotu, który był jego celem i który pewnie znajdował się na wysokiej półce. Daniel uciekł jednak bardzo szybko. Jakby mężczyzna, który wszedł do kuchni nie był jego przemiłym wujaszkiem, tylko włamywaczem. Stanął w bezpiecznej odległości i zaczął się tłumaczyć. Biedny. Vincentowi było żal chłopca, ale z drugiej strony sytuacja była dość zabawna.
Dziecięce sumienie, twór tak delikatny i czuły na najdrobniejsze przewinienia właściciela. Nawet na te niegroźne, wręcz absurdalnie drobniutkie. Dziecięca dusza, tak niewinna i czysta, a jednak skłonna do czynienia tego, co zakazane, do przekraczania pewnych jasno określonych granic. Co się dzieje z ludźmi, że w pewnym momencie się psują? Sumienie traci swoją moc, na duszy pojawia się coraz większa skaza, a czyny stają się coraz bardziej poważne i podłe? Dorośli potrzebują dziecinności, potrzebują dzieci, żeby się mogli od nich uczyć. Para przerażonych oczu patrząca na niego przez ułamek sekundy przeszyła go na wskroś. Potem chłopiec spuścił wzrok. Bał się, ale zupełnie niepotrzebnie. Sprawa była zupełnie tego nie warta.
- Wiem, że nie chciałeś nic złego! - zapewnił maksymalnie przyjaznym i pełnym zrozumienia tonem. - Ja też nie chciałem. Nie chciałem cię nastraszyć.
Miał wielką nadzieję, że uspokoi bratanka. Najbardziej obawiał się, że Danielek zacznie płakać, a on nie będzie potrafił go pocieszyć. Pomijając to, że rodzice chłopca nie będą zadowoleni (szczególnie Alfred), nie chciał po prostu, żeby dziecko płakało. To by było okropne. Czułby się jak potwór.
- To co, Danielku, idziemy się w coś bawić? Klocki, chowanego...
Vincent uwielbiał niańczyć dzieci. Ernst był już na tyle duży, że nie był już taki chętny na dziecinne zabawy. Poza tym jako pierworodny syn Alfreda, miał o wiele mniej swobody niż jego młodszy brat. Za niedługo miał już iść do szkoły. Danielowi zostało więcej czasu niż całe jego dotychczasowe życie. Był takim brzdącem, że zdaniem Vincenta w głowie były mu jedynie zabawy i kolorowe książeczki. Nawet nie pomyślał o tym, że chłopiec wybrał się do kuchni w zupełnie innym celu.
Dziecięce sumienie, twór tak delikatny i czuły na najdrobniejsze przewinienia właściciela. Nawet na te niegroźne, wręcz absurdalnie drobniutkie. Dziecięca dusza, tak niewinna i czysta, a jednak skłonna do czynienia tego, co zakazane, do przekraczania pewnych jasno określonych granic. Co się dzieje z ludźmi, że w pewnym momencie się psują? Sumienie traci swoją moc, na duszy pojawia się coraz większa skaza, a czyny stają się coraz bardziej poważne i podłe? Dorośli potrzebują dziecinności, potrzebują dzieci, żeby się mogli od nich uczyć. Para przerażonych oczu patrząca na niego przez ułamek sekundy przeszyła go na wskroś. Potem chłopiec spuścił wzrok. Bał się, ale zupełnie niepotrzebnie. Sprawa była zupełnie tego nie warta.
- Wiem, że nie chciałeś nic złego! - zapewnił maksymalnie przyjaznym i pełnym zrozumienia tonem. - Ja też nie chciałem. Nie chciałem cię nastraszyć.
Miał wielką nadzieję, że uspokoi bratanka. Najbardziej obawiał się, że Danielek zacznie płakać, a on nie będzie potrafił go pocieszyć. Pomijając to, że rodzice chłopca nie będą zadowoleni (szczególnie Alfred), nie chciał po prostu, żeby dziecko płakało. To by było okropne. Czułby się jak potwór.
- To co, Danielku, idziemy się w coś bawić? Klocki, chowanego...
Vincent uwielbiał niańczyć dzieci. Ernst był już na tyle duży, że nie był już taki chętny na dziecinne zabawy. Poza tym jako pierworodny syn Alfreda, miał o wiele mniej swobody niż jego młodszy brat. Za niedługo miał już iść do szkoły. Danielowi zostało więcej czasu niż całe jego dotychczasowe życie. Był takim brzdącem, że zdaniem Vincenta w głowie były mu jedynie zabawy i kolorowe książeczki. Nawet nie pomyślał o tym, że chłopiec wybrał się do kuchni w zupełnie innym celu.
Chwila oczekiwania zawsze jest bolesna. Ten przerywnik, spajający ze sobą momenty, sprawia wrażenie ciągnięcia w nieskończoność. Wytęża zmysły, które stają się czuje jak u zwierzęcia, skrywa się między jednym a drugim uderzeniem serca, pośród szybkich, spłyconych oddechów, zakorzeniając jak niechciany intruz. Czekał jednak cierpliwie, czekał z pokorą, utkwiwszy wzrok w podłodze, nie czyniąc przez moment żadnego konkretnego ruchu. Wuj pewnie był na niego zły. Musiał być. Daniel powstrzymywał się od płaczu, który nieznanym powodem próbował wycisnąć z jego oczu drobne krople. Wzrok miał strwożony, pełen lęku, gdy zagnany do rogu, z drżącymi lekko dłońmi, próbował wychwycić jakiekolwiek oznaki niezadowolenia. Nie znalazł ich. Szukał na próżno; przez moment myślał, że to ironia, że to niemożliwe - wuj w ten sposób chce mu przekazać coś innego. Jego ton był jednak nieskażony żadną oznaką złości, miły, zupełnie jakby chciał się z nim pobawić. I właśnie, kiedy padło pytanie, Daniel posmutniał jeszcze bardziej. Drobne usta zacisnęły się w podkówkę, wytworzoną przez grymas opadłych nagle kącików. Przez moment zdawało się, że chłopiec naprawdę wybuchnie płaczem, lecz zamiast tego podniósł się, zadzierając nieznacznie głowę, jakby chciał spojrzeć Vincentowi prosto w oczy. Musiał to powiedzieć, nie mógł już dłużej ukrywać. Nie liczył na pomoc, nie liczył na odzew - gest jego był niemal spontaniczny, wynikał sam z siebie, popchnięty jeszcze niewinną, typowo dziecięcą szczerością. Potrząsnął głową, nie, żadnych zabaw. Nigdy więcej podczas świąt, kiedy wszyscy pracują.
- Nie chcę się bawić - odpowiedział tonem możliwie najbardziej zdecydowanym, jaki zdołał z siebie wykrzesać. - Chciałbym... jakoś pomóc. - dodał po chwili, na nowo zlękniony, znowu zsyłając na siebie jakże niemiłe oczekiwanie. Ale naprawdę, przecież powinni go do czegoś dopuścić. Czy wuj tego nie dostrzegał? Nie miał najmniejszej ochoty być gorszy, nie miał ochoty stanowić wyłącznie ciężary i komuś przeszkadzać. W domu panowała cisza, oprócz nich nie zdawało się być nikogo innego. Miał okazję, a jednak... zdawał się ją całkowicie zmarnować. Pewnie wuj odeśle go do pokoju i każe zająć czymś stosownym. Czekał. Czekał cierpliwie, aż to wypowie.
- Nie chcę się bawić - odpowiedział tonem możliwie najbardziej zdecydowanym, jaki zdołał z siebie wykrzesać. - Chciałbym... jakoś pomóc. - dodał po chwili, na nowo zlękniony, znowu zsyłając na siebie jakże niemiłe oczekiwanie. Ale naprawdę, przecież powinni go do czegoś dopuścić. Czy wuj tego nie dostrzegał? Nie miał najmniejszej ochoty być gorszy, nie miał ochoty stanowić wyłącznie ciężary i komuś przeszkadzać. W domu panowała cisza, oprócz nich nie zdawało się być nikogo innego. Miał okazję, a jednak... zdawał się ją całkowicie zmarnować. Pewnie wuj odeśle go do pokoju i każe zająć czymś stosownym. Czekał. Czekał cierpliwie, aż to wypowie.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
O nie, nie! Nie płacz! Błagam!
Vincent był gotowy zrobić wszystko, żeby tylko Daniel nie zaczął płakać. Mógł tańczyć, śpiewać, lepić bałwana, biegać po całym domu, c o k o l w i e k byleby tylko jakoś rozweselić bratanka. Zaproponował mu zabawę, a ten jeszcze bardziej pogrążył się w smutnym nastroju. Dlaczego jesteś taki zrozpaczony? Przecież się staram! Robię wszystko, żebyś nie płakał! Mężczyzna stracił wszelką nadzieję. Z jego twarzy zaczynała znikać radość zastępowana powoli przerażeniem. Nagle jednak wbrew przewidywaniom Vincenta, chłopiec nie wybuchnął płaczem tylko w pewnym stopniu wyjaśnił sprawę.
Aha! A więc to tak! Dobremu serduszku małego Danielka udzieliła się świąteczna atmosfera. Ciekawe. Czy Vinc kiedykolwiek w swoim dzieciństwie miał równie szlachetne zamiary? Jakoś nie potrafił przywołać w pamięci podobnej sytuacji. Święta zawsze kojarzyły mu się z beztroską. Wszyscy uwijali się jak mrówki, biegając w różne strony i przygotowując się na chwilę odpoczynku, na ten wyjątkowy czas. On był tylko niepotrzebnym elementem tła plączącym się czasem między nogami, wiecznym dzidziusiem, o którym nikt nawet nie pomyślałby, że może w czymkolwiek pomóc, sam tym bardziej by o sobie nie pomyślał w ten sposób. Alfred był tym, który wyręczał rodziców w drobniejszych sprawach, ale on chodził już do szkoły, przy nim Vincent faktycznie czuł się jak dzidziuś. Tu sprawa miała się tak, że Daniel był tylko odrobinę młodszy od Ernsta. W prawdzie od żadnego z nich nikt nic wielkiego nie wymagał, ale starszy brat w większym stopniu uczestniczył w przygotowaniach do świąt i często zgłaszał się na ochotnika.
To naprawdę urzekło Vincenta. Nie mógł odmówić chłopcu tej przyjemności. Skoro chciał jakoś pomóc, to wypadało jakoś go w tym wesprzeć.
- Tak? - Zaciekawił się słowami chłopca. - W takim razie co proponujesz zrobić? - Czy to było mądre z jego strony, że pozwolił chłopcu przejąć stery? Były święta! Nawet Alfred zdawał się czuć wyjątkowość tego czasu! Dlatego właśnie Vinc nie zważając na to, czy powinien, po prostu postanowił w jakiś sposób spełnić marzenia i ambicje bratanka. Niech tym razem on coś zrobi, a wujek jedynie mu pomoże.
Vincent był gotowy zrobić wszystko, żeby tylko Daniel nie zaczął płakać. Mógł tańczyć, śpiewać, lepić bałwana, biegać po całym domu, c o k o l w i e k byleby tylko jakoś rozweselić bratanka. Zaproponował mu zabawę, a ten jeszcze bardziej pogrążył się w smutnym nastroju. Dlaczego jesteś taki zrozpaczony? Przecież się staram! Robię wszystko, żebyś nie płakał! Mężczyzna stracił wszelką nadzieję. Z jego twarzy zaczynała znikać radość zastępowana powoli przerażeniem. Nagle jednak wbrew przewidywaniom Vincenta, chłopiec nie wybuchnął płaczem tylko w pewnym stopniu wyjaśnił sprawę.
Aha! A więc to tak! Dobremu serduszku małego Danielka udzieliła się świąteczna atmosfera. Ciekawe. Czy Vinc kiedykolwiek w swoim dzieciństwie miał równie szlachetne zamiary? Jakoś nie potrafił przywołać w pamięci podobnej sytuacji. Święta zawsze kojarzyły mu się z beztroską. Wszyscy uwijali się jak mrówki, biegając w różne strony i przygotowując się na chwilę odpoczynku, na ten wyjątkowy czas. On był tylko niepotrzebnym elementem tła plączącym się czasem między nogami, wiecznym dzidziusiem, o którym nikt nawet nie pomyślałby, że może w czymkolwiek pomóc, sam tym bardziej by o sobie nie pomyślał w ten sposób. Alfred był tym, który wyręczał rodziców w drobniejszych sprawach, ale on chodził już do szkoły, przy nim Vincent faktycznie czuł się jak dzidziuś. Tu sprawa miała się tak, że Daniel był tylko odrobinę młodszy od Ernsta. W prawdzie od żadnego z nich nikt nic wielkiego nie wymagał, ale starszy brat w większym stopniu uczestniczył w przygotowaniach do świąt i często zgłaszał się na ochotnika.
To naprawdę urzekło Vincenta. Nie mógł odmówić chłopcu tej przyjemności. Skoro chciał jakoś pomóc, to wypadało jakoś go w tym wesprzeć.
- Tak? - Zaciekawił się słowami chłopca. - W takim razie co proponujesz zrobić? - Czy to było mądre z jego strony, że pozwolił chłopcu przejąć stery? Były święta! Nawet Alfred zdawał się czuć wyjątkowość tego czasu! Dlatego właśnie Vinc nie zważając na to, czy powinien, po prostu postanowił w jakiś sposób spełnić marzenia i ambicje bratanka. Niech tym razem on coś zrobi, a wujek jedynie mu pomoże.
Jasne obręcze tęczówek, zawartych w rozszerzonych, dziecięcych oczach, zdawały się pochłaniać światło i migotać jak dwa drobne, pokryte kryształkami lodu odłamki. Sprawiały wrażenie bliskich do płaczu, posmutniałe, szkliste i strwożone, boleśnie przebijając się w ciszy między jedną a drugą reakcją. Wątpił, by ktokolwiek go rozumiał. To dziwne wrażenie pogłębiało się jak obecna na powierzchni rysa, cały czas odczuwalne i obecne. Chciał pomóc, ale czy wuj potrafił odczytać jego słowa jako poważne? Pewnie zaraz wyląduje w pokoju, otoczony zabawkami, by nie plątał się po pokojach i nie przeszkadzał. A on naprawdę miał dość tej roli. Miał dość jej w zupełności, pragnąc zmian i udowodnienia innym, że się co do niego mylą. W tym okresie nie słyszał uwag ojca i nie mógł spokojnie porozmawiać z matką; wszyscy uwijali się, chodzili gdzieś, pozostali tylko... oni, umieszczeni na planie czterech ścian, w kuchni, gdzie przed chwilą jego plany zostały udaremnione. Nie miał jednak zamiaru na tym poprzestać, wszystko rozgrywało się dalej, a atmosfera wydawała niesłychanie napięta. Zagęszczała się, kondensując jak ciemne chmury, cały czas wymuszając ku ruszeniu w nieznane. Wuj wydawał się mu taki... niepojęty. Był zupełnie inny, całkowicie odmienny od ojca, nie racząc go surowym spojrzeniem, nie karcąc, cały czas używając miłego tonu. I jednocześnie to wrażenie, tworzące aurę pewnego ciepła, powodowało w nim podejrzenia. Nie sądził, by skończyło się to tak łatwo, tak prosto, przecież każdy z dorosłych miał swoje obowiązki. A wuj na pewno nie chciał zaprzątać sobie głowy jego obecnością, czyniąc wszystko wyłącznie dlatego, by nie popsuć mu humoru w święta. Na pewno miał go za małe dziecko, za tę drobną sylwetkę, która podążała za starszym bratem, poruszając się ciągle po wyznaczonych szlakach. Na pewno. Wszyscy tak uważali.
- No nie wiem... - skłamał, bo przecież doskonale wiedział. Tylko to okropne wrażenie, ta wchodząca pod skórę nieśmiałość, ograniczająca jego ruchy, z ciągle odczuwanym, przyspieszonym biciem serca. Czuł, jak przeciąga powoli strunę, zapewne do resztek szargając cierpliwość mężczyzny. Ale nie mógł tego już zostawić. Było za późno, by móc się wycofać. - Mama jeszcze nie upiekła pierniczków - błądził spojrzeniem po pokoju, byleby nie zatrzymać go na twarzy wuja. Błądził, krążył i komplikował, bo wyrażenie prostych słów przychodziło mu tak ciężko, jakby właśnie jego język został związany w supeł, nie dopuszczając do uronienia jakichkolwiek wyrażeń. I znowu to oczekiwanie. Odczuwane za każdym razem, niemal oczywiste, lecz zaskakujące go każdą odpowiedzią.
- No nie wiem... - skłamał, bo przecież doskonale wiedział. Tylko to okropne wrażenie, ta wchodząca pod skórę nieśmiałość, ograniczająca jego ruchy, z ciągle odczuwanym, przyspieszonym biciem serca. Czuł, jak przeciąga powoli strunę, zapewne do resztek szargając cierpliwość mężczyzny. Ale nie mógł tego już zostawić. Było za późno, by móc się wycofać. - Mama jeszcze nie upiekła pierniczków - błądził spojrzeniem po pokoju, byleby nie zatrzymać go na twarzy wuja. Błądził, krążył i komplikował, bo wyrażenie prostych słów przychodziło mu tak ciężko, jakby właśnie jego język został związany w supeł, nie dopuszczając do uronienia jakichkolwiek wyrażeń. I znowu to oczekiwanie. Odczuwane za każdym razem, niemal oczywiste, lecz zaskakujące go każdą odpowiedzią.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Daniel nie wpisywał się w standardy dziecka. Był niezwykły - to oczywiste. Vincent nie był jednak pewien, czy jest to pozytywna, czy może negatywna cecha. Miał mieszane uczucia co do zachowania bratanka. Na pewno nie był zły na niego i nie miał do dziecka żadnych pretensji za to, jakie jest. Ten zaledwie kilkuletni chłopczyk był dla niego wielką zagadką, zdumiewającym człowiekiem. Co z niego wyrośnie? - nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie. Trzeba było cierpliwie poczekać, żeby zaspokoić ciekawość. Przynajmniej te dwadzieścia lat. Obym dożył tego momentu. I oby on także dożył.
Większość dzieci naprawdę zareagowałaby inaczej. Czy to była wina Alfreda? Czy to on zrobił z własnego syna to przestraszone stworzonko ukryte w rogu kuchni przed miłym wujaszkiem? Bo przecież Vincent był miły. Był najmilszy. Bardzo się starał. Czyżby tylko mu się tak zdawało? Czyżby w jakiś niepojęty sposób zabrzmiał groźnie? Czyżby na jego twarzy pojawił się nieprzyjemny grymas? To było niemożliwe! Jednak w tej chwili rozważał nawet absurdalnie niekontrolowane negatywne słowa i gesty, które mimowolnie może od niego wyszły i sprawiły, że Danielek prawie płakał. Mężczyzna spanikowałby całkowicie, gdyby nie ta cienka nić porozumienia, którą udało mu się odnaleźć między sobą a bratankiem. Choć pierw wszystko wskazywało na to, że chłopiec ma zamiar odpuścić, zaproponował w końcu nieśmiało wyręczenie mamy w pieczeniu pierniczków. Na całe szczęście, bo właśnie o to chodziło. Intuicja podpowiadała Vincentowi, że Daniel przyszedł do kuchni w konkretnym celu. To było mądre dziecko, mały artysta z mnóstwem pomysłów, a nie zwykły chuligan, który z nudy pod nieobecność rodziców postanowił zrobić cokolwiek. W końcu udało mu się z niego wydobyć sedno sprawy.
- Wspaniale! - aż klasnął w ręce - No to my je upieczemy!
Może to śmieszne, ale Vincent sam cieszył się jak dziecko. To będzie niezły numer! Wszyscy wrócą do domu, a dwaj cukiernicy przywitają ich z talerzem pełnym pierniczków. Ach! Co to by było! Mężczyzna pragnął zobaczyć minę swojego brata, a także jego żony, choć brata szczególnie. Poza tym pieczenie pierniczków kojarzyło mu się z sielankowym czasem pełnym uśmiechów i dobrej zabawy. Każde wspólne gotowanie było czymś cudownym, a co dopiero to, które teraz go czekało. Co za ekipa! On i jego kochany bratanek! Pierwszy raz w akcji, ale to chyba nie było takie trudne? W końcu nie piekli tortu, tylko najzwyklejsze pierniczki.
- Danielku, nie wiesz może gdzie mama trzyma przepisy? - Pieczenie pierniczków może nie wydawało się trudne, ale przepis trzeba było mieć. Bez niego ani rusz!
Zima za oknami, ciepły domek, świąteczny klimat i oni dwaj. Dwaj cukiernicy-debiutanci na samym początku swojego przedsięwzięcia. Zapowiadało się naprawdę idealnie.
Większość dzieci naprawdę zareagowałaby inaczej. Czy to była wina Alfreda? Czy to on zrobił z własnego syna to przestraszone stworzonko ukryte w rogu kuchni przed miłym wujaszkiem? Bo przecież Vincent był miły. Był najmilszy. Bardzo się starał. Czyżby tylko mu się tak zdawało? Czyżby w jakiś niepojęty sposób zabrzmiał groźnie? Czyżby na jego twarzy pojawił się nieprzyjemny grymas? To było niemożliwe! Jednak w tej chwili rozważał nawet absurdalnie niekontrolowane negatywne słowa i gesty, które mimowolnie może od niego wyszły i sprawiły, że Danielek prawie płakał. Mężczyzna spanikowałby całkowicie, gdyby nie ta cienka nić porozumienia, którą udało mu się odnaleźć między sobą a bratankiem. Choć pierw wszystko wskazywało na to, że chłopiec ma zamiar odpuścić, zaproponował w końcu nieśmiało wyręczenie mamy w pieczeniu pierniczków. Na całe szczęście, bo właśnie o to chodziło. Intuicja podpowiadała Vincentowi, że Daniel przyszedł do kuchni w konkretnym celu. To było mądre dziecko, mały artysta z mnóstwem pomysłów, a nie zwykły chuligan, który z nudy pod nieobecność rodziców postanowił zrobić cokolwiek. W końcu udało mu się z niego wydobyć sedno sprawy.
- Wspaniale! - aż klasnął w ręce - No to my je upieczemy!
Może to śmieszne, ale Vincent sam cieszył się jak dziecko. To będzie niezły numer! Wszyscy wrócą do domu, a dwaj cukiernicy przywitają ich z talerzem pełnym pierniczków. Ach! Co to by było! Mężczyzna pragnął zobaczyć minę swojego brata, a także jego żony, choć brata szczególnie. Poza tym pieczenie pierniczków kojarzyło mu się z sielankowym czasem pełnym uśmiechów i dobrej zabawy. Każde wspólne gotowanie było czymś cudownym, a co dopiero to, które teraz go czekało. Co za ekipa! On i jego kochany bratanek! Pierwszy raz w akcji, ale to chyba nie było takie trudne? W końcu nie piekli tortu, tylko najzwyklejsze pierniczki.
- Danielku, nie wiesz może gdzie mama trzyma przepisy? - Pieczenie pierniczków może nie wydawało się trudne, ale przepis trzeba było mieć. Bez niego ani rusz!
Zima za oknami, ciepły domek, świąteczny klimat i oni dwaj. Dwaj cukiernicy-debiutanci na samym początku swojego przedsięwzięcia. Zapowiadało się naprawdę idealnie.
Drobne wargi rozchyliły się w wyrazie zdumienia; Daniel wpatrywał się przez moment w wuja, milcząc jak zaklęty, jedynie rzucając ku niemu spojrzenie rozszerzonych, nadal poszukujących odpowiedzi oczu. Jakby nie dowierzał, niby licząc, że wszystko mu się przesłyszało. Odpowiedź mężczyzny nadal zdawała mu się krążyć w powietrzu, wędrować między ścianami i na nowo rozbijać o uszy, jakby chcąc wielokrotnie przypomnieć o swoim znaczeniu. Zgoda. Entuzjastyczna, połączona z klaśnięciem w dłonie, z wyrażonym na twarzy serdecznym uśmiechem. Nie potrafił tego zrozumieć. Wszystko wydarzyło się zbyt szybko, przeoblekając w zupełnie nieznaną formę.
- My? - zapytał, z początkowo skrytą w głosie niepewnością. Zamrugał energicznie, zadzierając głowę, by móc spojrzeć wujowi prosto w oczy. Nie siedział już skulony, a płaczliwy wyraz mimiki, zdawał się na dobre ją opuścić. Tylko to zmieszanie, wciąż postępujące wewnątrz jego duszy, w charakterze nieproszonego gościa. Starał je się odrzucić, na nowo próbując odnaleźć się w sytuacji. - N... naprawdę? - dodał po lekkim zawahaniu.
Nie był na niego zły. Nie mógł być, na pewno nie oszukiwał, pod tym nie kryła się kolejna kara za złe zachowanie. Tak powtarzał sobie cały czas, odliczając powoli sekundy i patrząc, co przyniesie każda następna chwila. W sercu z drobnej iskierki zaczynała powstawać radość, która postępowała wraz z nadzieją, że upragniony cel jeszcze będzie miał okazję się spełnić. Nie spodziewał się tego. Nie spodziewał się w najmniejszym stopniu, lecz słysząc kolejne słowa, natychmiast wstał ochoczo, usiłując dosięgnąć dłońmi gładkiego kuchennego blatu. Wydawał się bardziej rozluźniony niż przedtem, a na jego twarzy zatańczyło delikatne widmo uśmiechu. Niemal czuł korzenny zapach ciastek, które po wyjęciu z rozgrzanego pieca, pokrywały się brązowo-rudawą barwą. Pierniczki jadło się tylko na święta. Nie miał zamiaru zmarnować takiej szansy.
- W którejś z szafek - powiedział, stając obok nich, jakby chciał zasygnalizować, w której konkretnie mogą się mieścić notatki. - Nie wiedziałem, że umiesz piec, wuju - stwierdził po chwili odważniejszym tonem, cały czas nie spuszczając z niego wzroku. Ciekawiło go, co uczyni, a w bystrym wyrazie oczu można było nawet dojrzeć pewien rodzaj podziwu. Oraz radości, że wreszcie może pomagać. Teraz naprawdę liczył, że wszystko pójdzie zgodnie z poprzednim zamierzeniem.
- My? - zapytał, z początkowo skrytą w głosie niepewnością. Zamrugał energicznie, zadzierając głowę, by móc spojrzeć wujowi prosto w oczy. Nie siedział już skulony, a płaczliwy wyraz mimiki, zdawał się na dobre ją opuścić. Tylko to zmieszanie, wciąż postępujące wewnątrz jego duszy, w charakterze nieproszonego gościa. Starał je się odrzucić, na nowo próbując odnaleźć się w sytuacji. - N... naprawdę? - dodał po lekkim zawahaniu.
Nie był na niego zły. Nie mógł być, na pewno nie oszukiwał, pod tym nie kryła się kolejna kara za złe zachowanie. Tak powtarzał sobie cały czas, odliczając powoli sekundy i patrząc, co przyniesie każda następna chwila. W sercu z drobnej iskierki zaczynała powstawać radość, która postępowała wraz z nadzieją, że upragniony cel jeszcze będzie miał okazję się spełnić. Nie spodziewał się tego. Nie spodziewał się w najmniejszym stopniu, lecz słysząc kolejne słowa, natychmiast wstał ochoczo, usiłując dosięgnąć dłońmi gładkiego kuchennego blatu. Wydawał się bardziej rozluźniony niż przedtem, a na jego twarzy zatańczyło delikatne widmo uśmiechu. Niemal czuł korzenny zapach ciastek, które po wyjęciu z rozgrzanego pieca, pokrywały się brązowo-rudawą barwą. Pierniczki jadło się tylko na święta. Nie miał zamiaru zmarnować takiej szansy.
- W którejś z szafek - powiedział, stając obok nich, jakby chciał zasygnalizować, w której konkretnie mogą się mieścić notatki. - Nie wiedziałem, że umiesz piec, wuju - stwierdził po chwili odważniejszym tonem, cały czas nie spuszczając z niego wzroku. Ciekawiło go, co uczyni, a w bystrym wyrazie oczu można było nawet dojrzeć pewien rodzaj podziwu. Oraz radości, że wreszcie może pomagać. Teraz naprawdę liczył, że wszystko pójdzie zgodnie z poprzednim zamierzeniem.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
I w końcu mu się udało. Daniel bynajmniej nie zamierzał płakać, wręcz przeciwnie. Zainteresował się tak jak w mniemaniu Vincenta miał się zainteresować propozycją zabawy.
- Pewnie, że my! - Widocznie dziecko potrzebowało potwierdzenia. - Zrobimy najlepsze pierniczki na świecie! - Bo nawet jeśli pod względem fizycznym wyjdą im najzwyklejsze pierniczki jakie tylko można sobie wyobrazić, dla Vincenta będą bardzo wyjątkowe, a dla Daniela jeszcze bardziej i zapewne jego mamie także wydadzą się najwspanialsze. Ta kobieta kochała wszystko, co wymyślił jej synek. Jakby na przekór swojemu mężowi, próbowała obdarzyć go takimi zasobami miłości, żeby nie dał zrobić z siebie kolejnego lodowatego Krügera. Niestety ze starszym chłopcem się jej nie udało, ponieważ Alfred zbyt ekspansywnie zajął się jego wychowaniem. Tresurą. Ernst był w końcu p i e r w o r o d n y, a ten tytuł w niektórych rodzinach niósł za sobą bardzo poważne konsekwencje. Daniel też był pod ogromnym wpływem ojca, ale w tym przypadku matka mogła pozwolić sobie na większą swobodę i w pełni to wykorzystywała, może nawet nadużywała tego przywileju. W głębi serca Vincent bardzo jej kibicował. Jego matka była zdecydowanie zbyt nieśmiała i wręcz zaszczuta osobą swojego męża. Natomiast w tej spokojnej, pogodnej kobiecie drzemała wielka siła, która przy jakiejś pomocy z zewnątrz mogłaby konkurować z siłą Alfreda. Kto jednak miał być tą pomocą? Vincent? On zdecydowanie nie chciał pakować się w poważne sprawy dotyczące rodziny brata.
Pierniczki. Teraz liczyły się tylko pierniczki i ta sielanka, która właśnie się zaczynała. Daniel chętnie podjął się wyzwaniu. Natychmiast wziął się do roboty. Wskazał wujkowi, gdzie ma szukać i Vincent od razu otworzył szafkę, w której znajdowały się różne przedmioty, między innymi zeszyty i luźne kartki. To pewnie to! Wszystko było uporządkowane, wyraźnie oznaczone i schludnie napisane. Niemalże wykaligrafowane. Znalezienie odpowiedniego przepisu zajęło mu dosłownie chwilę.
- No widzisz... - mówił do bratanka, rzucając okiem na składniki - Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
Z racji, że pieczenie zdecydowanie nie należało do jego mocnych stron (choć z resztą może należało - nie był pewien, ponieważ jeszcze nigdy nie miał okazji, żeby się przekonać), czuł niemałą tremę. Na tym etapie nie mógł się już wycofać. W końcu kiedyś musi być ten pierwszy raz, a Daniel za bardzo w niego wierzył. Na pewno.
- Danielku, znajdź mąkę i miód, a ja zajmę się resztą składników.
Optymizm Vincenta nie malał, ale wcześniej wydawało mu się, że robienie pierniczków jest mniej skomplikowane. Sądząc po przepisie, czekało ich nie lada wyzwanie. Tak dużo rzeczy mogło pójść źle... Jednak martwienie się na zapas nie leżało w jego naturze. Nie miał zamiaru się poddawać.
- Pewnie, że my! - Widocznie dziecko potrzebowało potwierdzenia. - Zrobimy najlepsze pierniczki na świecie! - Bo nawet jeśli pod względem fizycznym wyjdą im najzwyklejsze pierniczki jakie tylko można sobie wyobrazić, dla Vincenta będą bardzo wyjątkowe, a dla Daniela jeszcze bardziej i zapewne jego mamie także wydadzą się najwspanialsze. Ta kobieta kochała wszystko, co wymyślił jej synek. Jakby na przekór swojemu mężowi, próbowała obdarzyć go takimi zasobami miłości, żeby nie dał zrobić z siebie kolejnego lodowatego Krügera. Niestety ze starszym chłopcem się jej nie udało, ponieważ Alfred zbyt ekspansywnie zajął się jego wychowaniem. Tresurą. Ernst był w końcu p i e r w o r o d n y, a ten tytuł w niektórych rodzinach niósł za sobą bardzo poważne konsekwencje. Daniel też był pod ogromnym wpływem ojca, ale w tym przypadku matka mogła pozwolić sobie na większą swobodę i w pełni to wykorzystywała, może nawet nadużywała tego przywileju. W głębi serca Vincent bardzo jej kibicował. Jego matka była zdecydowanie zbyt nieśmiała i wręcz zaszczuta osobą swojego męża. Natomiast w tej spokojnej, pogodnej kobiecie drzemała wielka siła, która przy jakiejś pomocy z zewnątrz mogłaby konkurować z siłą Alfreda. Kto jednak miał być tą pomocą? Vincent? On zdecydowanie nie chciał pakować się w poważne sprawy dotyczące rodziny brata.
Pierniczki. Teraz liczyły się tylko pierniczki i ta sielanka, która właśnie się zaczynała. Daniel chętnie podjął się wyzwaniu. Natychmiast wziął się do roboty. Wskazał wujkowi, gdzie ma szukać i Vincent od razu otworzył szafkę, w której znajdowały się różne przedmioty, między innymi zeszyty i luźne kartki. To pewnie to! Wszystko było uporządkowane, wyraźnie oznaczone i schludnie napisane. Niemalże wykaligrafowane. Znalezienie odpowiedniego przepisu zajęło mu dosłownie chwilę.
- No widzisz... - mówił do bratanka, rzucając okiem na składniki - Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
Z racji, że pieczenie zdecydowanie nie należało do jego mocnych stron (choć z resztą może należało - nie był pewien, ponieważ jeszcze nigdy nie miał okazji, żeby się przekonać), czuł niemałą tremę. Na tym etapie nie mógł się już wycofać. W końcu kiedyś musi być ten pierwszy raz, a Daniel za bardzo w niego wierzył. Na pewno.
- Danielku, znajdź mąkę i miód, a ja zajmę się resztą składników.
Optymizm Vincenta nie malał, ale wcześniej wydawało mu się, że robienie pierniczków jest mniej skomplikowane. Sądząc po przepisie, czekało ich nie lada wyzwanie. Tak dużo rzeczy mogło pójść źle... Jednak martwienie się na zapas nie leżało w jego naturze. Nie miał zamiaru się poddawać.
Nie należał do normalnych dzieci.
Normalnym dzieciom były w głowie zabawy, cierpiały na nadmiar energii, a potrzeba odkrywania wiązała się u nich zazwyczaj z dotykaniem wszystkich możliwych przedmiotów. Z kolei on zawsze był dziwny. Chudy, blady, w niczym zdawał się nie przypominać Ernsta. W niczym - prócz jasnoniebieskich oczu, które wpatrywały się we wszystko z niemałą wnikliwością. Chodził własnymi drogami, potrafił spędzać cały wolny czas na powolnym zgłębianiu różnych lektur, znacznie chętniej słuchał, niźli mówił. Przyglądał się. Obserwował. Tak czynił również teraz, kiedy z zapałem i przenikającą się fascynacją, uważnie śledził każdy ruch wuja, jakby pragnął zapamiętać go do końca życia, móc w każdej chwili odtworzyć wewnątrz swojej pamięci. Radosny, rozpogodzony - dużo bardziej niż wcześniej. Iskierka nadziei, która pojawiła się, zaczynała gwałtowniej przybierać na sile. Tak. Wierzył w to, że wyjdą im świetne pierniczki; już wyobrażał sobie twarz mamy, która w miłym zaskoczeniu skosztuje ciastek jego (to znaczy ich) roboty.
- Chyba tak - odparł, z malującym się na twarzy, delikatnym uśmiechem. - Musisz mi więcej opowiedzieć o sobie, wuju - dodał. Vincent wydał mu się nagle o wiele bardziej ciekawy; zastanawiał się, ile jeszcze rzeczy o nim nie wie? Wuj pewnie miał barwne życie, choć ojciec nie wypowiadał się na jego temat w specjalnie przychylny sposób. O ile w ogóle się wypowiadał. Temat jego brata nie należał do najchętniej poruszanych w rodzinnym gronie. Nie zastanawiając się jednak bardziej, Daniel skinął nieznacznie głową, ruszając bez większych uwag po składniki.
- Miód. - Postawił przed nim słoik pełen gęstej, o złotawym zabarwieniu substancji. Następnie znowu udał się, tym razem w celu odnalezienia mąki. Całe szczęście, że dość często przesiadywał w kuchni, aby porozmawiać z mamą. Dzięki temu mógł zapamiętać, gdzie co ma swoje miejsce. Bo porządek był bardzo ważny, o ile nie najważniejszy. Zawsze był tego uczony, prawdziwy Niemiec musi być poukładanym człowiekiem. Na moment jednak zatrzymał się. Stał, kręcił, spoglądał z różnych stron i usiłował zabrać w ręce. Dopiero potem, z lekkim przestrachem (jak zareaguje?), spojrzał na wuja i wymamrotał: - Nie uniosę mąki. Jest w dużym worku... Ile jej potrzeba?
Normalnym dzieciom były w głowie zabawy, cierpiały na nadmiar energii, a potrzeba odkrywania wiązała się u nich zazwyczaj z dotykaniem wszystkich możliwych przedmiotów. Z kolei on zawsze był dziwny. Chudy, blady, w niczym zdawał się nie przypominać Ernsta. W niczym - prócz jasnoniebieskich oczu, które wpatrywały się we wszystko z niemałą wnikliwością. Chodził własnymi drogami, potrafił spędzać cały wolny czas na powolnym zgłębianiu różnych lektur, znacznie chętniej słuchał, niźli mówił. Przyglądał się. Obserwował. Tak czynił również teraz, kiedy z zapałem i przenikającą się fascynacją, uważnie śledził każdy ruch wuja, jakby pragnął zapamiętać go do końca życia, móc w każdej chwili odtworzyć wewnątrz swojej pamięci. Radosny, rozpogodzony - dużo bardziej niż wcześniej. Iskierka nadziei, która pojawiła się, zaczynała gwałtowniej przybierać na sile. Tak. Wierzył w to, że wyjdą im świetne pierniczki; już wyobrażał sobie twarz mamy, która w miłym zaskoczeniu skosztuje ciastek jego (to znaczy ich) roboty.
- Chyba tak - odparł, z malującym się na twarzy, delikatnym uśmiechem. - Musisz mi więcej opowiedzieć o sobie, wuju - dodał. Vincent wydał mu się nagle o wiele bardziej ciekawy; zastanawiał się, ile jeszcze rzeczy o nim nie wie? Wuj pewnie miał barwne życie, choć ojciec nie wypowiadał się na jego temat w specjalnie przychylny sposób. O ile w ogóle się wypowiadał. Temat jego brata nie należał do najchętniej poruszanych w rodzinnym gronie. Nie zastanawiając się jednak bardziej, Daniel skinął nieznacznie głową, ruszając bez większych uwag po składniki.
- Miód. - Postawił przed nim słoik pełen gęstej, o złotawym zabarwieniu substancji. Następnie znowu udał się, tym razem w celu odnalezienia mąki. Całe szczęście, że dość często przesiadywał w kuchni, aby porozmawiać z mamą. Dzięki temu mógł zapamiętać, gdzie co ma swoje miejsce. Bo porządek był bardzo ważny, o ile nie najważniejszy. Zawsze był tego uczony, prawdziwy Niemiec musi być poukładanym człowiekiem. Na moment jednak zatrzymał się. Stał, kręcił, spoglądał z różnych stron i usiłował zabrać w ręce. Dopiero potem, z lekkim przestrachem (jak zareaguje?), spojrzał na wuja i wymamrotał: - Nie uniosę mąki. Jest w dużym worku... Ile jej potrzeba?
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Oczywiście, opowiem ci cokolwiek będziesz chciał - szkoda tylko, że życie Vincenta było... nudne. Przynajmniej on sam nie znajdował w nim nic szczególnie godnego uwagi. Miało być tak pięknie, tak interesująco, a wyszło jak zwykle. Ale wiedział jedno - to nie był koniec! Całe życie przed nim, czekało go jeszcze wiele atrakcji i sukcesów. Chciał zwiedzić świat, zgromadzić majątek, zaistnieć jako KTOŚ. Jednak póki co, stał na starcie i czekał na sygnał, żeby w końcu rozpocząć prawdziwe życie. Miał zamiar zrobić to niebawem. Zdołał zebrać trochę pieniędzy. Tym razem nie miał już oporów przed wyjazdem w nieznane. Zrozumiał, że w rodzinnym mieście nie ma nic, co mogłoby go powstrzymać. Naprawdę nie miał nic do stracenia, oprócz pieniędzy, a nawet ta perspektywa jakoś specjalnie go nie przerażała. Wszystko było lepsze od nudy i siedzenia w jednym miejscu, pracowania w tym kruegerowym biznesie, codziennego obcowania w najbliższym otoczeniu najsztywniejszego i najbardziej poważnego człowieka na świecie jakim był Alfred. Jednak póki co, miał tylko niezbyt fascynujące wspomnienia z przeszłości i zalążek planów na dalsze życie. Może to nie było doskonałym materiałem na opowieści, ale zawsze można było co nieco ubarwić. - Opowiem ci o moich przygodach za czasów, gdy byłem policjantem.
Podczas gdy Daniel wziął się za zadanie wyznaczone mu przez wujka, Vincent przeszukiwał szafkę z przyprawami w poszukiwaniu imbiru, cynamonu, szafranu i innych pyszności, które nadawały pierniczkom niepowtarzalnego aromatu. Ach! Zrobi idealną mieszankę, która podbije serca całej rodziny! Do tego miód, który właśnie przyniósł posłuszny bratanek. Dadzą dużo miodu i dużo przypraw, nie będą żałować składników, które czynią ciasteczka jeszcze lepszymi. Już same przygotowania były wspaniałe, a co dopiero efekt!
- Na pewno nie będziemy potrzebować jej aż tyle - zaśmiał się podchodząc do worka z miską w ręce. Nabrał mniej więcej tyle mąki, ile mogło być im potrzebne. - Myślę, że taka ilość wystarczy - mrugnął do uważnie obserwującego go chłopca. - Dla pewności zważymy.
Wszystkie składniki zostały przez nich zebrane i odmierzone według przepisu. Jedynie miodu i przypraw przygotowali więcej, jak zarządził Vincent. Teraz mogli już przejść do kolejnego etapu pracy, tego najistotniejszego i najbardziej wymagającego. Pewnie obaj denerwowali się tak samo, w końcu ani jeden, ani drugi nie piekł nigdy wcześniej. Jednak na ich twarzach nie było widać zdenerwowania. Przecież zgłosili się na ochotników. Taka praca była czystą przyjemnością!
Podczas gdy Daniel wziął się za zadanie wyznaczone mu przez wujka, Vincent przeszukiwał szafkę z przyprawami w poszukiwaniu imbiru, cynamonu, szafranu i innych pyszności, które nadawały pierniczkom niepowtarzalnego aromatu. Ach! Zrobi idealną mieszankę, która podbije serca całej rodziny! Do tego miód, który właśnie przyniósł posłuszny bratanek. Dadzą dużo miodu i dużo przypraw, nie będą żałować składników, które czynią ciasteczka jeszcze lepszymi. Już same przygotowania były wspaniałe, a co dopiero efekt!
- Na pewno nie będziemy potrzebować jej aż tyle - zaśmiał się podchodząc do worka z miską w ręce. Nabrał mniej więcej tyle mąki, ile mogło być im potrzebne. - Myślę, że taka ilość wystarczy - mrugnął do uważnie obserwującego go chłopca. - Dla pewności zważymy.
Wszystkie składniki zostały przez nich zebrane i odmierzone według przepisu. Jedynie miodu i przypraw przygotowali więcej, jak zarządził Vincent. Teraz mogli już przejść do kolejnego etapu pracy, tego najistotniejszego i najbardziej wymagającego. Pewnie obaj denerwowali się tak samo, w końcu ani jeden, ani drugi nie piekł nigdy wcześniej. Jednak na ich twarzach nie było widać zdenerwowania. Przecież zgłosili się na ochotników. Taka praca była czystą przyjemnością!
Vincent był... Nie umiał określić słów, które pojawiały się w jego głowie, kiedy próbował ustatkować o nim jakąś opinię. Inny. Dziwny. Zupełnie niepodobny do reszty rodziny; teraz to dostrzegał. Brakowało mu obecnego na twarzy spięcia, które w połączeniu ze zesztywniałymi mięśniami, nie pozwalały na wkradnięcie się na nią choćby cienia uśmiechu. Brakowało chłodnego wzroku, który swoim taksowaniem zdawał się niemal przeszywać wszystko, co zdołał jedynie dojrzeć w swoim zasięgu. I może dzięki temu, pewność Daniela rosła, podobnie jak wzrastała czająca się ciekawość, która pragnęła dowiedzieć się o osobie mężczyzny nieco więcej. Bo ojciec nigdy o nim nie mówił. Ojciec w ogóle mówił bardzo niewiele, jeśli już to same polecenia i uwagi.
- Mógł wuj zostać pisarzem - zauważył nagle, choć w tym samym momencie uznał, że była to uwaga zupełnie niepotrzebna. Mógł ją przecież źle odebrać. - Pisarze mają ciekawe życie - dodał już nieco mniej pewnym tonem, lecz nadal ostatecznie nie rezygnując z poprzedniego, by uzyskać w zdaniu konkretne uzasadnienie. On chciałby być pisarzem. Albo malarzem. Czasami się łudził i wyobrażał sobie, jak jest znany i bogaty, a wszyscy chcą kupować jego dzieła. Ludzie przyjmują go i patrzą z podziwem, gdzieś w tle uśmiecha się zadowolona matka. Ojciec mówi, że jest z niego d u m n y. Ale nie mógł być dumny z takiego powodu. Miał zostać przedsiębiorcą. Musiał, choć nie umiał się powstrzymywać od drobnych marzeń i dygresji.
Zakłopotanie na szczęście minęło szybko. Daniel nadal nie spuszczał ze swojego wuja wzroku, obserwując jak łączone kolejno składniki, zaczynają przybierać właściwą konsystencję. Albo przynajmniej na to liczył, kiedy nieustannie zadzierał do góry głowę, po jakimś czasie wspinając się na krzesło, licząc, że właśnie wszystko jest gotowe. I można wziąć foremkę, wycinać choinki oraz ludziki, które potem przystroi się warstewką lukru. Początkowo szeroki uśmiech jednak przestał gościć na jego twarzy, kiedy z uwagą szukał kolejnych, świadczących o powodzeniu efektów. Zamiast tego wkroczyło załamanie, postępujące wraz z kolejną falą wątpliwości.
- Wuju, ciasto się klei. Bardzo - stwierdził, przyglądając się mu z różnych stron. Przypominało swoją strukturą brejowatą papkę, pachnącą i aromatyczną - jednak niemal półpłynną. Uniósł upstrzoną nim dłoń, która posłużyła jako świadectwo sprawdzania. Oglądał ją; miał ogromną ochotę spróbować ciasto, ale gdzieś w tyle głowy pobrzmiewał mu głos mamy, która powtarzała mu przecież wielokrotnie, że tak czynić nie wolno. - Chyba musi być twardsze, albo nic z tego. Nie upieczemy i będą źli, a Ernst się będzie ze mnie śmiał - powiedział z nutą żalu w głosie. Już niemal mógł sobie wyobrazić śmiech starszego brata, który będzie wytykać go z tego powodu palcami przynajmniej do Nowego Roku. Wszystko pójdzie na niego. Wszystko było przez niego. - Znowu coś pewnie zepsułem. - Bo wuj na pewno czynił prawidłowo, dorośli są przecież doświadczeni, oni się nie mylą.
- Mógł wuj zostać pisarzem - zauważył nagle, choć w tym samym momencie uznał, że była to uwaga zupełnie niepotrzebna. Mógł ją przecież źle odebrać. - Pisarze mają ciekawe życie - dodał już nieco mniej pewnym tonem, lecz nadal ostatecznie nie rezygnując z poprzedniego, by uzyskać w zdaniu konkretne uzasadnienie. On chciałby być pisarzem. Albo malarzem. Czasami się łudził i wyobrażał sobie, jak jest znany i bogaty, a wszyscy chcą kupować jego dzieła. Ludzie przyjmują go i patrzą z podziwem, gdzieś w tle uśmiecha się zadowolona matka. Ojciec mówi, że jest z niego d u m n y. Ale nie mógł być dumny z takiego powodu. Miał zostać przedsiębiorcą. Musiał, choć nie umiał się powstrzymywać od drobnych marzeń i dygresji.
Zakłopotanie na szczęście minęło szybko. Daniel nadal nie spuszczał ze swojego wuja wzroku, obserwując jak łączone kolejno składniki, zaczynają przybierać właściwą konsystencję. Albo przynajmniej na to liczył, kiedy nieustannie zadzierał do góry głowę, po jakimś czasie wspinając się na krzesło, licząc, że właśnie wszystko jest gotowe. I można wziąć foremkę, wycinać choinki oraz ludziki, które potem przystroi się warstewką lukru. Początkowo szeroki uśmiech jednak przestał gościć na jego twarzy, kiedy z uwagą szukał kolejnych, świadczących o powodzeniu efektów. Zamiast tego wkroczyło załamanie, postępujące wraz z kolejną falą wątpliwości.
- Wuju, ciasto się klei. Bardzo - stwierdził, przyglądając się mu z różnych stron. Przypominało swoją strukturą brejowatą papkę, pachnącą i aromatyczną - jednak niemal półpłynną. Uniósł upstrzoną nim dłoń, która posłużyła jako świadectwo sprawdzania. Oglądał ją; miał ogromną ochotę spróbować ciasto, ale gdzieś w tyle głowy pobrzmiewał mu głos mamy, która powtarzała mu przecież wielokrotnie, że tak czynić nie wolno. - Chyba musi być twardsze, albo nic z tego. Nie upieczemy i będą źli, a Ernst się będzie ze mnie śmiał - powiedział z nutą żalu w głosie. Już niemal mógł sobie wyobrazić śmiech starszego brata, który będzie wytykać go z tego powodu palcami przynajmniej do Nowego Roku. Wszystko pójdzie na niego. Wszystko było przez niego. - Znowu coś pewnie zepsułem. - Bo wuj na pewno czynił prawidłowo, dorośli są przecież doświadczeni, oni się nie mylą.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Pisarzem powiadasz... - zaśmiał się na słowa bratanka. Jeśli to by mu miało zapewnić ciekawe życie, to pewnie by został pisarzem, choć zupełnie się do tego nie nadawał. Opowieści mógł snuć i ubarwiać zależnie od potrzeb - z tym nie miał większych problemów. Jeśli jednak przyszłoby do spisywania tego na papierze, na pewno nie ułożyłby nawet zdania. Wszystko wydawałoby mu się głupie, wręcz skrajnie idiotyczne. Tak jakby zapisane słowa obnażały go z wszelkich słabości, a możliwość przeczytania tego kilkukrotnie przez odbiorcę sprawiała, że ktoś odkryje marność prozy Vincenta. Nigdy nie napisał żadnego opowiadania, ale był pewien, że tak by właśnie było, że dokładnie tak by się czuł, zaczynając swoje nędzne dzieło. Ale czy na pewno pisanie było takie ciekawe? Szczerze w to wątpił. Co mogło być ciekawego w pisaniu? Przecież w policji też dużo pisał i właśnie dlatego (między innymi) zrezygnował ze swojej kariery. - Ciekawe, czy bardziej od mojego! - skwitował.
Wziął... Wzięli się do roboty! W prawdzie to Vincent robił większość rzeczy, ale starał się, żeby Daniel cały czas czuł się potrzebny. Przeszli do etapu, gdy wszystkie składniki były już w jednym naczyniu. Kwestia umiejętnego wyrobienia ciasta, czyli czegoś, czego Vincent nigdy nie robił, a co wydawało mu się dziecinnie proste. Zakasał rękawy i zabrał się do ugniatania. Substancja była lepka i maziowata. Z tego co się orientował, ciasto powinno wyglądać nieco inaczej. Czy coś zrobił źle? Czy właśnie wszystko zepsuł? Daniel pojawił się nagle na wysokości miski i uważnie przypatrywał się zawartości. Mina mu zrzedła. Aha! Nawet dziecko widzi, że jest źle.
- Widzę... - odparł zrezygnowanym głosem, po nadgarstki umazany w... cieście?
Przeliczył się i to bardzo. Gotowanie zupy wydawało się dziecinnie proste w porównaniu z tym, z czym przyszło mu się zmierzyć. Pół biedy, jeśli robiłby to we własnym domu z własnych produktów. Co jeśli zaraz wszyscy wrócą i zastaną go w takim stanie? Miał wyrzucić tę intensywnie pachnącą breję, na którą zużył wiele drogich przypraw? A co będzie czuł Daniel? Wszystko jakoś by zniósł, ale świadomość, że zawiódł chłopca, w którego oczach przed chwilą zdawały się tańczyć iskierki radości, była zbyt bolesna. Nie mógł tak po prostu zrezygnować. Miał ochotę się rozpłakać jak małe dziecko. Przez krótką chwilę w umyśle zaistniała mu wizja Alfreda zastającego ich obojga płaczących w kącie. To nie było ani trochę zabawne!
- Nie, nie martw się! Na pewno nikt nie będzie na ciebie zły, a Ernst wcale się nie będzie śmiał! - zapewnił tonem znacznie weselszym, żeby uspokoić chłopca. Może zaraz poniesie spektakularną porażkę, a Alfred się będzie ze mnie śmiał (albo gorzej...), ale póki co chciał walczyć do końca i nie pozwolić na to, żeby Daniel się załamał, a to było niemal nieuniknione. Chłopiec robił się coraz bardziej smutny.
- Nie! To nie to woja wina, po prostu potrzeba nam... - zawiesił głos i spojrzał do notatek gospodyni. Wtedy go olśniło. - Mąki! - krzyknął nagle. Szczęście do niego powróciło! Dziękuję - powiedział w myślach do nieobecnej w tej chwili matki chłopca, która tak bardzo im pomogła. - Danielku, nasyp mi tu więcej mąki. Myślę, że jedna łyżka wystarczy.
Teraz bratanek naprawdę mu się przydał. Vincent nie uwolniłby się przecież tak łatwo z mazidła, w którym tkwiły obie jego dłonie. Miał wielką nadzieję, że koszmar właśnie się skończył.
Wziął... Wzięli się do roboty! W prawdzie to Vincent robił większość rzeczy, ale starał się, żeby Daniel cały czas czuł się potrzebny. Przeszli do etapu, gdy wszystkie składniki były już w jednym naczyniu. Kwestia umiejętnego wyrobienia ciasta, czyli czegoś, czego Vincent nigdy nie robił, a co wydawało mu się dziecinnie proste. Zakasał rękawy i zabrał się do ugniatania. Substancja była lepka i maziowata. Z tego co się orientował, ciasto powinno wyglądać nieco inaczej. Czy coś zrobił źle? Czy właśnie wszystko zepsuł? Daniel pojawił się nagle na wysokości miski i uważnie przypatrywał się zawartości. Mina mu zrzedła. Aha! Nawet dziecko widzi, że jest źle.
- Widzę... - odparł zrezygnowanym głosem, po nadgarstki umazany w... cieście?
Przeliczył się i to bardzo. Gotowanie zupy wydawało się dziecinnie proste w porównaniu z tym, z czym przyszło mu się zmierzyć. Pół biedy, jeśli robiłby to we własnym domu z własnych produktów. Co jeśli zaraz wszyscy wrócą i zastaną go w takim stanie? Miał wyrzucić tę intensywnie pachnącą breję, na którą zużył wiele drogich przypraw? A co będzie czuł Daniel? Wszystko jakoś by zniósł, ale świadomość, że zawiódł chłopca, w którego oczach przed chwilą zdawały się tańczyć iskierki radości, była zbyt bolesna. Nie mógł tak po prostu zrezygnować. Miał ochotę się rozpłakać jak małe dziecko. Przez krótką chwilę w umyśle zaistniała mu wizja Alfreda zastającego ich obojga płaczących w kącie. To nie było ani trochę zabawne!
- Nie, nie martw się! Na pewno nikt nie będzie na ciebie zły, a Ernst wcale się nie będzie śmiał! - zapewnił tonem znacznie weselszym, żeby uspokoić chłopca. Może zaraz poniesie spektakularną porażkę, a Alfred się będzie ze mnie śmiał (albo gorzej...), ale póki co chciał walczyć do końca i nie pozwolić na to, żeby Daniel się załamał, a to było niemal nieuniknione. Chłopiec robił się coraz bardziej smutny.
- Nie! To nie to woja wina, po prostu potrzeba nam... - zawiesił głos i spojrzał do notatek gospodyni. Wtedy go olśniło. - Mąki! - krzyknął nagle. Szczęście do niego powróciło! Dziękuję - powiedział w myślach do nieobecnej w tej chwili matki chłopca, która tak bardzo im pomogła. - Danielku, nasyp mi tu więcej mąki. Myślę, że jedna łyżka wystarczy.
Teraz bratanek naprawdę mu się przydał. Vincent nie uwolniłby się przecież tak łatwo z mazidła, w którym tkwiły obie jego dłonie. Miał wielką nadzieję, że koszmar właśnie się skończył.
Twarz dziecka wydawała się kalejdoskopem, w którym zamiast szkiełek przemieniały się układy mimiki; od smutku, poprzez niepewność i począwszy na samej radości wygiętych w uśmiechu kącików, by potem od nowa kontynuować cały, całkowicie nieprzewidywalny układ. Za dużo myślał. Za dużo dopowiadał, zbyt bardzo brał do siebie każde mówione słowo. Nie pojmował wielu reakcji i wydarzeń, choć starał się śledzić uważnie pojedyncze momenty, na tyle, ile umiał; dziecięcy umysł przekształcał jeszcze wszystko, przepuszczając przez pryzmat niedoświadczenia.
Czuł przenikającą przy każdym wdechu woń przypraw, korzenną, wyrazistą, przyjemnie podrażniającą wraz z przechodzącym powietrzem zmysły. Wszystko zdawało się przebiegać pomyślnie, lecz poddawane ruchom rąk, ciągnące się, ciemnej barwy ciasto, zupełnie odbiegało od właściwej sobie formy. Lepiło się, nie łączyło, niemal przeciekało między palcami, dłużąc się w gęstych strugach. I wtedy poczuł niepewność - uderzającą równie szybko z przyspieszonym uderzeniem serca, wraz z rozczarowaniem oblewającym całe ciało chłopca na wzór strumieni lodowatej cieczy. Dolna warga drgnęła nieznacznie, stłumiona szybkim przygryzieniem jej miękkiej, lekko spierzchniętej powierzchni. Przyjrzał się uważnie wujowi, słysząc rzucaną przez niego garść zapewnień i próbując przy tym we wszystko uwierzyć. Nie przychodziło mu to łatwo. Nie teraz, nie po tym wszystkim.
- Chciałbym. - Westchnął, wypuszczając ze świstem ciążące powietrze w płucach. - Bo Ernst śmieje się bardzo głośno, tak jakby całe mieszkanie się śmiało - dodał półszeptem, unosząc ku górze oczy, które sprawiały wrażenie przeszklonych, migoczących pośród rzucanych przez okna, jasnych promieni światła. Bał się swojego brata, żył wiecznie w jego cieniu, skazany na ciągłe naśladowanie jego ruchów. Ernst zdawał się często korzystać z dzielących ich różnic, wytykając mu błędy jeszcze bardziej dotkliwie od ojca. Na szczęście, teraz niepokój ponownie go opuścił. Daniel zabrał nieco mąki, wolną ręką wsypując do reszty ciasta. Miał nadzieję, że to pomoże. Patrzył wnikliwie, jak masa powoli zaczyna przybierać zamierzoną konsystencję. Oczywiście należało dodać więcej mąki niż nieco, ale po jakimś czasie wszystko zdawało się już przebiegać bez większych problemów. Z wyjątkiem jednego spostrzeżenia.
- Co to za grudki? - zapytał po chwili; widząc, jak nadmiar wsypanych przypraw tworzył w masie wyraźne, zgrupowane wypukłości. - Mogę wycinać? - zapytał. Powoli zaczął rozglądać się za foremkami.
Czuł przenikającą przy każdym wdechu woń przypraw, korzenną, wyrazistą, przyjemnie podrażniającą wraz z przechodzącym powietrzem zmysły. Wszystko zdawało się przebiegać pomyślnie, lecz poddawane ruchom rąk, ciągnące się, ciemnej barwy ciasto, zupełnie odbiegało od właściwej sobie formy. Lepiło się, nie łączyło, niemal przeciekało między palcami, dłużąc się w gęstych strugach. I wtedy poczuł niepewność - uderzającą równie szybko z przyspieszonym uderzeniem serca, wraz z rozczarowaniem oblewającym całe ciało chłopca na wzór strumieni lodowatej cieczy. Dolna warga drgnęła nieznacznie, stłumiona szybkim przygryzieniem jej miękkiej, lekko spierzchniętej powierzchni. Przyjrzał się uważnie wujowi, słysząc rzucaną przez niego garść zapewnień i próbując przy tym we wszystko uwierzyć. Nie przychodziło mu to łatwo. Nie teraz, nie po tym wszystkim.
- Chciałbym. - Westchnął, wypuszczając ze świstem ciążące powietrze w płucach. - Bo Ernst śmieje się bardzo głośno, tak jakby całe mieszkanie się śmiało - dodał półszeptem, unosząc ku górze oczy, które sprawiały wrażenie przeszklonych, migoczących pośród rzucanych przez okna, jasnych promieni światła. Bał się swojego brata, żył wiecznie w jego cieniu, skazany na ciągłe naśladowanie jego ruchów. Ernst zdawał się często korzystać z dzielących ich różnic, wytykając mu błędy jeszcze bardziej dotkliwie od ojca. Na szczęście, teraz niepokój ponownie go opuścił. Daniel zabrał nieco mąki, wolną ręką wsypując do reszty ciasta. Miał nadzieję, że to pomoże. Patrzył wnikliwie, jak masa powoli zaczyna przybierać zamierzoną konsystencję. Oczywiście należało dodać więcej mąki niż nieco, ale po jakimś czasie wszystko zdawało się już przebiegać bez większych problemów. Z wyjątkiem jednego spostrzeżenia.
- Co to za grudki? - zapytał po chwili; widząc, jak nadmiar wsypanych przypraw tworzył w masie wyraźne, zgrupowane wypukłości. - Mogę wycinać? - zapytał. Powoli zaczął rozglądać się za foremkami.
I'll hit the bottom
hit the bottom and escape
escape
Daniel Krueger
Zawód : Dziennikarz Proroka Codziennego
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
po drugiej stronie
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
na pustej drodze
tańczy mój czas
w strugach deszczu dni toną
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Frohe Weihnachten!
Szybka odpowiedź