Bocianie Gniazdo
AutorWiadomość
Bocianie gniazdo
Najwyższa część statku, do której można się dostać. Oddalone od pokładu na przeszło dziesięć metrów stanowi najlepsze miejsce do obserwacji. Na szczyt prowadzi linowa drabina, całkiem stabilna. Dookoła masztu zrobiona jest drewniana, solidna podłoga, na której można stanąć bądź usiąść. Trzeba mieć na względzie to, że nie jest ona szczególnie obszerna: na bocianim gnieździe zmieści się w gęstym upakowaniu 8 niedużych osób stojących lub siedzących, które nie będą w stanie się poruszyć; opcjonalnie to 4 osoby ze swobodą ruchów. Z masztu, na łańcuchu zwisa lorneta, którą można obserwować otoczenie. Niekiedy, niektórzy szaleni żeglarze urządzają czasem konkursy skoków do wody z tej wysokości.
Ależ z niego wilk morski! Przeglądając się w lustrze przed wyjściem z domu - pozwolił sobie na ten drobny, narcystyczny przejaw próżności - zdążył jeszcze zdjąć opaskę z oka. Co za dużo, to niezdrowo, a dzierżąc w ręku całkiem sporawy hak i tak sprawiał wrażenie pirata wsławionego na światowych morzach. Albo na londyńskiej Tamizie, ale któż zwracałby uwagę na takie szczegóły? W każdym razie czuł się wyjątkowo na miejscu, gdy zahaczył hakiem (:>) pierw o burtę pokładu, a potem, lawirując między schodzącymi się gośćmi, skierował się ku miejscu, skąd niewątpliwie miałby najlepszy widok na wszystko, co się działo. Złapał pewnie olinowanie drabinki - stabilna, serio? Chwiał się jak chorągiewka na wietrze i miotało nim jak szatan, ale zrzucił to na winę nagłego porywu wiatru, który na szczęście szybko ustał - i stopień na stopniem wspinał się w górę. Pierwszy, drugi metr - potem nie patrzył już w dół, by nie uświadamiać sobie, że musi wyglądać dość zabawnie; stary pryk hasający po linowych drabinkach niczym zwinna małpka.
Odetchnął z ulgą, gdy zwalił swoje cielsko na stabilnej platformie. Wyczekiwał oklasków uznania z pokładu, ale najwyraźniej nikt nie zwrócił uwagi na jego akrobatyczne umiejętności - chociaż był nieprzyjemnie pewien, że gdyby gruchnął teraz z tych dziesięciu metrów i widowiskowo rozbił sobie czaszkę przed jakąś delikatną damą, ktoś w końcu raczyłby go zauważyć na tyle, by zepchnąć szlachetne truchło do Tamizy. Wymacał dłonią jedną z grubszych lin o oparł się o nią mocno, przechylając się nad krawędzią i wyszukując wzrokiem w gęstniejącym tłumie kogoś znajomego. Takie imprezy nie należały w magicznym świecie do zbyt częstych atrakcji - Traversowie woleli się szlajać po morzach, niż dokować w portach, a już na pewno nie w portach londyńskich, więc było całkiem oczywiste, że zleci się tu chmara ciekawskich szerszeni, które będą chciały skosztować przyjemności morskiej zabawy. A na co powabniejsze szerszenice czekał już Colin, gotów wyhaczyć je swoim wprawionym okiem.
Odetchnął z ulgą, gdy zwalił swoje cielsko na stabilnej platformie. Wyczekiwał oklasków uznania z pokładu, ale najwyraźniej nikt nie zwrócił uwagi na jego akrobatyczne umiejętności - chociaż był nieprzyjemnie pewien, że gdyby gruchnął teraz z tych dziesięciu metrów i widowiskowo rozbił sobie czaszkę przed jakąś delikatną damą, ktoś w końcu raczyłby go zauważyć na tyle, by zepchnąć szlachetne truchło do Tamizy. Wymacał dłonią jedną z grubszych lin o oparł się o nią mocno, przechylając się nad krawędzią i wyszukując wzrokiem w gęstniejącym tłumie kogoś znajomego. Takie imprezy nie należały w magicznym świecie do zbyt częstych atrakcji - Traversowie woleli się szlajać po morzach, niż dokować w portach, a już na pewno nie w portach londyńskich, więc było całkiem oczywiste, że zleci się tu chmara ciekawskich szerszeni, które będą chciały skosztować przyjemności morskiej zabawy. A na co powabniejsze szerszenice czekał już Colin, gotów wyhaczyć je swoim wprawionym okiem.
Światło zawsze kusiło, szczególnie tę drobną istotę, której imię tak wielu wymawiało z dziwną rezerwą - Inara. Kto w ogóle mógł nadawać tak obco brzmiące słowo, które znaczyło..co w ogóle znaczyło? Alchemiczka tylko w wieku dziecięcym, w szkole zastanawiała się nad tym faktem, potem przyjęła swoje imię, po prostu jako wyjątkowe i nie próbowała odnajdywać w nim dziwaczności. Chyba. Wystarczająco sama pod to miano podpadała. A..najśmieszniejsze, że była z tego powodu dumna. Nawet przypadkowe sytuacje z jej udziałem, miały zazwyczaj wydźwięk dosyć..efektowny? Albo - dziecinny, jak powiedzieliby niektórzy.
Na statku znalazła się sama, bez obstawy, bez towarzystwa, po prostu pragnąc zgubić na chwilę biegające (ostatnio) szaleńczo myśli wciąż wokół jednej osoby. A jeszcze bardziej szaleńczo, próbowała z nimi walczyć, chwilami nawet skutecznie.
Spojrzała na burty, na schodzących się gości, na siebie...i swój pseudo-strój. Pirat. Białą, rozchemraną koszulę, skórzane spodnie, długie, jeździeckie buty, szeroki pas, za którym przytoczona była prawdziwa szermiercza broń i burza czarnych włosów pozostawiona rozpuszczona i co chwilę targana przez niesforny wiatr. I oczywiście nieschodzący z warg uśmiech, którym obdarzała każdą postać, którą mijała na pokładzie.
Cel jaki obrała - bocianie gniazdo. Niemal od razu wypatrzyła miejsce, które pozwalało zewrzeć świeże powietrze w płuca, oferujące choć maleńką namiastkę wolności, której wypatrywała w każdym miejscu. Złapała za linkową drabinkę i dzielnie podciągnęła się, sięgając coraz wyżej. Jak zawsze. Wspięła się na samą górę dostrzegając, że na miejscu - nie znajdowała się sama. Znajoma twarz mężczyzny,którą obdarowała wesołym uśmiechem.
- Obiecuję tym razem nie rzucać niczym szczególnym...chyba, że moje słowa okażą się zbyt bezczelne - usiadła na brzegu, wysuwając nogi poza brzegi platformy, obracając jednocześnie głowę w stronę towarzysza, którego spotkała. Zerknęła w dół, spoglądając na przewijające się po pokładzie sylwetki. Oparła głowę o barierkę, pozwalając, by podmuchy wiatru szarpały pasmami czarnych włosów, niczym dziwną, płynną zabawką. Odwróciła lica, odsuwając z policzków plątające się pukle, by - swoim zwyczajem, złapać w pułapkę swego wzroku - pirackiego szlachcica, który znalazł "kryjówkę" na bocianim gnieździe. Zupełnie tak jak ona.
Na statku znalazła się sama, bez obstawy, bez towarzystwa, po prostu pragnąc zgubić na chwilę biegające (ostatnio) szaleńczo myśli wciąż wokół jednej osoby. A jeszcze bardziej szaleńczo, próbowała z nimi walczyć, chwilami nawet skutecznie.
Spojrzała na burty, na schodzących się gości, na siebie...i swój pseudo-strój. Pirat. Białą, rozchemraną koszulę, skórzane spodnie, długie, jeździeckie buty, szeroki pas, za którym przytoczona była prawdziwa szermiercza broń i burza czarnych włosów pozostawiona rozpuszczona i co chwilę targana przez niesforny wiatr. I oczywiście nieschodzący z warg uśmiech, którym obdarzała każdą postać, którą mijała na pokładzie.
Cel jaki obrała - bocianie gniazdo. Niemal od razu wypatrzyła miejsce, które pozwalało zewrzeć świeże powietrze w płuca, oferujące choć maleńką namiastkę wolności, której wypatrywała w każdym miejscu. Złapała za linkową drabinkę i dzielnie podciągnęła się, sięgając coraz wyżej. Jak zawsze. Wspięła się na samą górę dostrzegając, że na miejscu - nie znajdowała się sama. Znajoma twarz mężczyzny,którą obdarowała wesołym uśmiechem.
- Obiecuję tym razem nie rzucać niczym szczególnym...chyba, że moje słowa okażą się zbyt bezczelne - usiadła na brzegu, wysuwając nogi poza brzegi platformy, obracając jednocześnie głowę w stronę towarzysza, którego spotkała. Zerknęła w dół, spoglądając na przewijające się po pokładzie sylwetki. Oparła głowę o barierkę, pozwalając, by podmuchy wiatru szarpały pasmami czarnych włosów, niczym dziwną, płynną zabawką. Odwróciła lica, odsuwając z policzków plątające się pukle, by - swoim zwyczajem, złapać w pułapkę swego wzroku - pirackiego szlachcica, który znalazł "kryjówkę" na bocianim gnieździe. Zupełnie tak jak ona.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Sztuczny hak był niewygodny i krępował ruchy, ale Colin za nic by go nie zdjął. Ten zakrzywiony kawałek metalu dawał mu zdecydowane plus dziesięć do męskości, a poza tym pozwalał łatwo zahaczać i odhaczać kolejne niewieście zdobycze. Co prawda do tej pory stan tych zdobyczy oscylował wokół zera, a raczej pod zerem, ale nie tracił nadziei - wszak był tu dopiero kilkanaście minut, z czego kilka spędził na bocianim gnieździe. Nie spodziewał się w tym miejscu większych połowów, chyba że jakaś zaginiona mewa postanowiła mu dotrzymać towarzystwa... albo mała szlachcianka wspinająca się po drabince? Miał już wyciągnąć w jej stronę pomocny hak, ale w porę się zreflektował i cofnął gwałtownie. Dopiero, gdy wdrapała się na górę (szlachcianki powinny robić takie rzeczy?), oparł się wygodnie o słupek, skrzyżował ramiona (oczywiście eksponując przy tym swój hak) i spojrzał na nią z nieskrywanym zainteresowaniem.
- Myślę, że rzucanie we mnie czymkolwiek w obecnej sytuacji byłoby cokolwiek ryzykowane - zauważył uprzejmie, głaszcząc pieszczotliwie hak, jakby trzymał w dłoni najbardziej puchatego kociaka na świecie, a nie teoretycznie groźną broń. Obrzucił sylwetkę panny Carrow uważnym spojrzeniem. - Zgubiła pani chyba drewnianą nogę - dodał równie uprzejmie, tłumiąc uśmieszek cisnący mu się na usta. Wchodzenie z hakiem na linową drabinkę było sporym osiągnięciem, ale był ciekaw, jak poradziłaby sobie z tym Inara, tachając za sobą drewnianą nogę. - Wąs też ma panienka taki nijaki - kontynuował, tym razem już nie mogąc powstrzymać cichego parsknięcia śmiechem. Zastanawiał się, czy każdy zaproszony gość przyjdzie dzisiaj w pirackim przebraniu, a jeśli tak, to czy gospodarz nie zaplanował przypadkiem jakiegoś konkursu na piracką miss. Colin z ogromną przyjemnością zasiadłby w takim jury, szczególnie przy konkurencji w strojach kąpielowych.
- Proszę pomacać mój, w stu procentach naturalny, własnoręcznie hodowany, sam go dzisiaj czesałem - oderwał się od słupka i przeciągnął kciukiem po swoich skromnych wąsiskach, nagle żałując, że nie wyhodował ich ciut dłuższych. Mógłby je teraz widowiskowo zakręcić, pękając przy tym z dumy i obserwując, jak panna Carrow również pęka, tyle że z zazdrości. A tak musiał się tylko zadowolić swoją przewagą w postaci haka.
- Myślę, że rzucanie we mnie czymkolwiek w obecnej sytuacji byłoby cokolwiek ryzykowane - zauważył uprzejmie, głaszcząc pieszczotliwie hak, jakby trzymał w dłoni najbardziej puchatego kociaka na świecie, a nie teoretycznie groźną broń. Obrzucił sylwetkę panny Carrow uważnym spojrzeniem. - Zgubiła pani chyba drewnianą nogę - dodał równie uprzejmie, tłumiąc uśmieszek cisnący mu się na usta. Wchodzenie z hakiem na linową drabinkę było sporym osiągnięciem, ale był ciekaw, jak poradziłaby sobie z tym Inara, tachając za sobą drewnianą nogę. - Wąs też ma panienka taki nijaki - kontynuował, tym razem już nie mogąc powstrzymać cichego parsknięcia śmiechem. Zastanawiał się, czy każdy zaproszony gość przyjdzie dzisiaj w pirackim przebraniu, a jeśli tak, to czy gospodarz nie zaplanował przypadkiem jakiegoś konkursu na piracką miss. Colin z ogromną przyjemnością zasiadłby w takim jury, szczególnie przy konkurencji w strojach kąpielowych.
- Proszę pomacać mój, w stu procentach naturalny, własnoręcznie hodowany, sam go dzisiaj czesałem - oderwał się od słupka i przeciągnął kciukiem po swoich skromnych wąsiskach, nagle żałując, że nie wyhodował ich ciut dłuższych. Mógłby je teraz widowiskowo zakręcić, pękając przy tym z dumy i obserwując, jak panna Carrow również pęka, tyle że z zazdrości. A tak musiał się tylko zadowolić swoją przewagą w postaci haka.
Hak. Czy to z racji początkowego zamyślenia, czy może rumowej aury, która - nawet nie pijąc - uderzyła do głowy Inary, ale dopiero po chwili zorientowała się, że mężczyzna, który siedział razem z nią na platformie, miał hak. Zmierzyła Colina uważnym spojrzeniem, z próbą opanowania wyrywających się ku górze, kącików ust. Cóż, zdecydowanie zacne przebranie, przez chwilę zastanawiała się, czy błyskające ostrze, rzeczywiście mogłoby zrobić jej krzywdę, gdyby pokusiła się o złamanie swoich słów. Zerknęła na długie buty i szybko zrezygnowała. Zanim ściągnęłaby oficerkę, zdążyłaby zostać kilkakrotnie potraktowana ostrzem.
- Zależy co by to było - odpowiedziała przekornie - bo mam w zwyczaju działać czasem bardzo impulsywnie, lubię ryzyko - dodała jeszcze, pozwalając już, by uśmiech zawładnął jej wargami - ale załóżmy, że pójdziemy na kompromis - nie wiedziała, jakby miał wyglądać, ale zmyła interpretację, skupiając się na kolejnych słowach - nie zgubiła, a oddała - zerknęła w dół, na przemykające po pokładzie postaci - nawet nie wiesz, ilu pod wpływem rumu, potrafi takowe stracić - miała minę dumnego odkrywcy i..samarytanki. Co prawda, miała ze sobą brać coś na kształt wspomnianej, drewnianej nogi, która ostatecznie wylądowała na prośbę ojca, w kominku, dla potwierdzenia jej słów, podlał go nawet rumem - a wąs oddałam ojcu - zaśmiała się, wykrzywiając kształtne usta - po pojedynku miał w tej kwestii braki - i brody. Inara musiała działać z kociołkiem, by przywrócić Adrienowi właściwy wygląd.
Alchemiczka musiała przyznać, że nie zastanawiała się długo nad przebraniem, chciała tylko odpocząć, rozluźnić skołtunione myśli i zapewne - upić się w towarzystwie Lizki, której chyba jeszcze nie zauważyła na miejscu. Z bocianiego gniazda, miała przynajmniej dobry widok i przyjemne towarzystwo szlachcica, któremu nie brakowało uroku i humoru - odwróciła głowę, by powoli przesunąć się w stronę Colina i z malującą się wesołą iskrą w orzechowych oczach, oceniając spojrzała na proponowany "cud" - Niezłe.. - Inara zdecydowanie wolała mężczyzn posiadających zadbany zarost na twarzy, niż gołowąsów, ale nie wyciągnęła dłoni, traktując słowa mężczyzny, jako żartobliwą prowokację. I wciąż działała w niej stary nawyk, który traktował dotyk, jako zdecydowanie bliższą formę poznania i ..zaufania. Jednak podobała jej się wesoła farsa, jaka stałą się ich udziałem - ale mogłyby być dłuższe..i bardziej zakręcone - wodziła palcem w powietrzu, jakby rysowała podobiznę, z opisywaną formą wąsów. I cóż, zapewne z hakiem Colin prezentował się powalająco, ale Inara miała przy sobie rapier, z którego - potrafiła skorzystać. Nie był zwykłą ozdobą, o czym z dumą nie wspominała.
- Zależy co by to było - odpowiedziała przekornie - bo mam w zwyczaju działać czasem bardzo impulsywnie, lubię ryzyko - dodała jeszcze, pozwalając już, by uśmiech zawładnął jej wargami - ale załóżmy, że pójdziemy na kompromis - nie wiedziała, jakby miał wyglądać, ale zmyła interpretację, skupiając się na kolejnych słowach - nie zgubiła, a oddała - zerknęła w dół, na przemykające po pokładzie postaci - nawet nie wiesz, ilu pod wpływem rumu, potrafi takowe stracić - miała minę dumnego odkrywcy i..samarytanki. Co prawda, miała ze sobą brać coś na kształt wspomnianej, drewnianej nogi, która ostatecznie wylądowała na prośbę ojca, w kominku, dla potwierdzenia jej słów, podlał go nawet rumem - a wąs oddałam ojcu - zaśmiała się, wykrzywiając kształtne usta - po pojedynku miał w tej kwestii braki - i brody. Inara musiała działać z kociołkiem, by przywrócić Adrienowi właściwy wygląd.
Alchemiczka musiała przyznać, że nie zastanawiała się długo nad przebraniem, chciała tylko odpocząć, rozluźnić skołtunione myśli i zapewne - upić się w towarzystwie Lizki, której chyba jeszcze nie zauważyła na miejscu. Z bocianiego gniazda, miała przynajmniej dobry widok i przyjemne towarzystwo szlachcica, któremu nie brakowało uroku i humoru - odwróciła głowę, by powoli przesunąć się w stronę Colina i z malującą się wesołą iskrą w orzechowych oczach, oceniając spojrzała na proponowany "cud" - Niezłe.. - Inara zdecydowanie wolała mężczyzn posiadających zadbany zarost na twarzy, niż gołowąsów, ale nie wyciągnęła dłoni, traktując słowa mężczyzny, jako żartobliwą prowokację. I wciąż działała w niej stary nawyk, który traktował dotyk, jako zdecydowanie bliższą formę poznania i ..zaufania. Jednak podobała jej się wesoła farsa, jaka stałą się ich udziałem - ale mogłyby być dłuższe..i bardziej zakręcone - wodziła palcem w powietrzu, jakby rysowała podobiznę, z opisywaną formą wąsów. I cóż, zapewne z hakiem Colin prezentował się powalająco, ale Inara miała przy sobie rapier, z którego - potrafiła skorzystać. Nie był zwykłą ozdobą, o czym z dumą nie wspominała.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Ostatnio zmieniony przez Inara Carrow dnia 30.12.15 8:53, w całości zmieniany 2 razy
Zmierzył Inarę przeciągłym spojrzeniem, jakby zastanawiając się, czy podpadanie tej kruchej istotce - gdy byli jakieś dziesięć metrów nad ziemią - miało większy sens i czy ta krucha istotka poradzi sobie z jego osiemdziesięcioma kilogramami żywej wagi. Najwyraźniej wszelkie wyliczenia wypadły pomyślnie, bo Colin wyszczerzył zęby w uśmiechu, unosząc nieco swoje szlachetne wąsiska - czyżby panna Carrow właśnie je skrytykowała?! - planując już swój niecny uczynek. Wyprostował ręce, znów prezentując wój zakrzywiony hak i zerkając wymownie na rapier, dokonując kolejnych obliczeń. Cóż, w walce wręcz mogliby się skaleczyć, ale skoro Inara rzuciła mu wąsowe wyzwanie, to nie zamierzał pozostać dłużny. Zaśmiał się gardłowo, na chwilę odwracając jej uwagę, po czym wyciągnął różdżkę i nie przerywając śmiechu, wysapał z czystą, złośliwą premedytacją:
- Acapillus!* - celując prosto w dziewczynę i obserwując, na górna warga zmienia się najpierw w jasny puszek, a potem błyskawicznie przemienia w ciemne, kręcone wąsiska, których nie powstydziłby się nawet sam Czarnobrody. Spodziewał się niewieściego krzyku wściekłości, irytacji i złości, napadu szaleństwa i gniewu, równie szalonego śmiechu, który opanował właśnie jego samego a nawet odpowiedzi ze strony dziewczyny. Może zamieni mu hak w gumową piszczałkę albo przemieni bujną czuprynę w stado węży (których de facto nie cierpiał i prędzej by skoczył do Tamizy, niż tknął te wijące się monstra). Spodziewał się błyskawicznej riposty, ale mimo to nie mógł sobie darować tego drobnego wybryku; zupełnie jakby był nadal nastolatkiem skorym do krnąbrności i dowcipów, a nie szanującym się szlachcicem, który wkraczał w stateczny wiek.
- Cóż, teraz wygląda pani bardziej piracko ode mnie - powiedział jakby nic, opanowując śmiech i przyglądając się jej z teatralną uwagą. Wąsik z prawej strony wydawał się nieco bardziej zakręcony, podczas gdy ten z lewej wystawał dumnie w górę, ale i tak całość tworzyła niebanalne wrażenie. Gdyby nie kobieca figura, którą trudno było ukryć nawet pod luźną koszulą, panna Carrow mogłaby spokojnie udawać jakieś pomniejsze i kruche piracisko, które przypadkowo znalazło się w Londynie.
Nie chował przezornie różdżki; nie tyle z obawy o swoje życie i zdrowie, podejrzewał bowiem, że panna Carrow ma dość humoru, by nie potraktować sprawy śmiertelnie poważnie, ale by móc w porę zareagować na jej odpowiedź. Przez myśl mu przeszła również inna wizja - widowiskowego upadku do wody, co jednak z racji lokalizacji bocianiego gniazda było dość trudne, chyba że przefrunąłby w powietrzu kilka metrów wzdłuż pokładu. Wodna kąpiel mu więc nie groziła, ale zagrożenie czaiło się tuż przed nim, całym swoim metr pięćdziesiąt w kapeluszu pałając żądzą... zemsty?
*tak, wiem, że to na włosy, ale nie ma zaklęcia na wąsy, a to najbardziej pasuje
- Acapillus!* - celując prosto w dziewczynę i obserwując, na górna warga zmienia się najpierw w jasny puszek, a potem błyskawicznie przemienia w ciemne, kręcone wąsiska, których nie powstydziłby się nawet sam Czarnobrody. Spodziewał się niewieściego krzyku wściekłości, irytacji i złości, napadu szaleństwa i gniewu, równie szalonego śmiechu, który opanował właśnie jego samego a nawet odpowiedzi ze strony dziewczyny. Może zamieni mu hak w gumową piszczałkę albo przemieni bujną czuprynę w stado węży (których de facto nie cierpiał i prędzej by skoczył do Tamizy, niż tknął te wijące się monstra). Spodziewał się błyskawicznej riposty, ale mimo to nie mógł sobie darować tego drobnego wybryku; zupełnie jakby był nadal nastolatkiem skorym do krnąbrności i dowcipów, a nie szanującym się szlachcicem, który wkraczał w stateczny wiek.
- Cóż, teraz wygląda pani bardziej piracko ode mnie - powiedział jakby nic, opanowując śmiech i przyglądając się jej z teatralną uwagą. Wąsik z prawej strony wydawał się nieco bardziej zakręcony, podczas gdy ten z lewej wystawał dumnie w górę, ale i tak całość tworzyła niebanalne wrażenie. Gdyby nie kobieca figura, którą trudno było ukryć nawet pod luźną koszulą, panna Carrow mogłaby spokojnie udawać jakieś pomniejsze i kruche piracisko, które przypadkowo znalazło się w Londynie.
Nie chował przezornie różdżki; nie tyle z obawy o swoje życie i zdrowie, podejrzewał bowiem, że panna Carrow ma dość humoru, by nie potraktować sprawy śmiertelnie poważnie, ale by móc w porę zareagować na jej odpowiedź. Przez myśl mu przeszła również inna wizja - widowiskowego upadku do wody, co jednak z racji lokalizacji bocianiego gniazda było dość trudne, chyba że przefrunąłby w powietrzu kilka metrów wzdłuż pokładu. Wodna kąpiel mu więc nie groziła, ale zagrożenie czaiło się tuż przed nim, całym swoim metr pięćdziesiąt w kapeluszu pałając żądzą... zemsty?
*tak, wiem, że to na włosy, ale nie ma zaklęcia na wąsy, a to najbardziej pasuje
Aura pokładowej imprezy, powoli udzielała się także alchemiczce. Co prawda, nie miała zamiaru się upijać, ale coraz szumniejsze odgłosy na dole świadczyły, że pozostali nie zastanawiali się nad podobna kwestią. Inara raczej stroniła od zatapiania swoich myśli w trunkach, ale nie była abstynentką. Wolała jednak moczyć usta w mocniejszych specjałach, chyba...naturalna dla rodzaju alchemików.
Taksujące ją spojrzenie aktualnego towarzysza przyjęła wyłącznie uniesieniem lewej brwi ku górze, niemal czując pod skórą, że coś się dla niej szykuje. Ominęła ów fakt, z dziecięcą ciekawością odwzajemniając spojrzenie, nawet odrobinę nie będąc speszona. Druga brew powędrowała do pierwszej w momencie, gdy pirat-Colin wyciągnął różdżkę. I choć dłoń czarnowłosej, automatycznie powędrowała do boku, przy którym - tuż obok rapiera znajdowała się podobna, zatrzymała palce na chropowatej powierzchni limby, wahając się wystarczająco, by...odczuć z zaskoczeniem efekty wypowiedzianego przez Falweya zaklęcia.
Poczuła łaskotanie tuż nad górną wargą ust, by już po chwili być dumną posiadaczką długich, nieco z jednej strony zakręconych wąsów, których nie powstydziłby się nawet jej ojciec. Oczywiście, każda dama powinna na jej miejscu oblać się wstydliwym zakłopotaniem, czy oburzeniem. Inara co prawda miała do tego podstawowy, ale zamiast tego uniosła wolną rękę dotykając cudu, jaki miała pod nosem, by parsknąć niekontrolowanym śmiechem. Dźwięk jej głosu zerwał się nagle, gdy z wciąż rozciągniętymi w rozbawieniu ustami, wyciągnęła różdżkę ku mężczyźnie...a właściwie, wskazując na hak, z którego był tak bardzo dumny.
- Mollio - zaklęcie proste, które najczęściej widziała u gosposi, gdy ta przygotowała posiłek w dworku jej ojca. Wizualnie efektu nie było widać, przynajmniej dopóki nie przytknęło się palca do przedmiotu, który teraz stanowił swoistą konsystencję masła, ulegającego pod naporem dłoni.
- Teraz zdecydowanie wyglądam bardziej piracko - powtórzyła słowa szlachcica, by z szelmowskim uśmiechem, pogładzić różdżką swój nieoczekiwany zarost, kątem oka przyglądając się i swemu dziełu. Teraz w starciu z "ostrzem", jaki posiadał Colin, mogła śmiało się opierać.
- I nie wiem, czy chować różdżkę, czy czekać na urokliwą ripostę? - spojrzała na mężczyznę spod przymrużonych oczu, nie kontrolując łobuzerskich iskier, które igrały z jej źrenicami. Możliwe, że typowo Adrienowa cecha udzieliła się i jego córce, ale była skłonna przeżyć nawet nową fryzurę, choć w tej materii, musiałaby zadbać, by szybko wróciły do swego naturalnego stanu. Raczej nie stawiała, by kuzyn jej przyjaciółki, chciał jej zrobić większą krzywdę, ale naigrawanie się nie posiadało tego pierwiastka, przynajmniej w ujęciu panny Carrow.
Taksujące ją spojrzenie aktualnego towarzysza przyjęła wyłącznie uniesieniem lewej brwi ku górze, niemal czując pod skórą, że coś się dla niej szykuje. Ominęła ów fakt, z dziecięcą ciekawością odwzajemniając spojrzenie, nawet odrobinę nie będąc speszona. Druga brew powędrowała do pierwszej w momencie, gdy pirat-Colin wyciągnął różdżkę. I choć dłoń czarnowłosej, automatycznie powędrowała do boku, przy którym - tuż obok rapiera znajdowała się podobna, zatrzymała palce na chropowatej powierzchni limby, wahając się wystarczająco, by...odczuć z zaskoczeniem efekty wypowiedzianego przez Falweya zaklęcia.
Poczuła łaskotanie tuż nad górną wargą ust, by już po chwili być dumną posiadaczką długich, nieco z jednej strony zakręconych wąsów, których nie powstydziłby się nawet jej ojciec. Oczywiście, każda dama powinna na jej miejscu oblać się wstydliwym zakłopotaniem, czy oburzeniem. Inara co prawda miała do tego podstawowy, ale zamiast tego uniosła wolną rękę dotykając cudu, jaki miała pod nosem, by parsknąć niekontrolowanym śmiechem. Dźwięk jej głosu zerwał się nagle, gdy z wciąż rozciągniętymi w rozbawieniu ustami, wyciągnęła różdżkę ku mężczyźnie...a właściwie, wskazując na hak, z którego był tak bardzo dumny.
- Mollio - zaklęcie proste, które najczęściej widziała u gosposi, gdy ta przygotowała posiłek w dworku jej ojca. Wizualnie efektu nie było widać, przynajmniej dopóki nie przytknęło się palca do przedmiotu, który teraz stanowił swoistą konsystencję masła, ulegającego pod naporem dłoni.
- Teraz zdecydowanie wyglądam bardziej piracko - powtórzyła słowa szlachcica, by z szelmowskim uśmiechem, pogładzić różdżką swój nieoczekiwany zarost, kątem oka przyglądając się i swemu dziełu. Teraz w starciu z "ostrzem", jaki posiadał Colin, mogła śmiało się opierać.
- I nie wiem, czy chować różdżkę, czy czekać na urokliwą ripostę? - spojrzała na mężczyznę spod przymrużonych oczu, nie kontrolując łobuzerskich iskier, które igrały z jej źrenicami. Możliwe, że typowo Adrienowa cecha udzieliła się i jego córce, ale była skłonna przeżyć nawet nową fryzurę, choć w tej materii, musiałaby zadbać, by szybko wróciły do swego naturalnego stanu. Raczej nie stawiała, by kuzyn jej przyjaciółki, chciał jej zrobić większą krzywdę, ale naigrawanie się nie posiadało tego pierwiastka, przynajmniej w ujęciu panny Carrow.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Colin był cały jednym wielkim oczekiwaniem - od cebulki włosów na głowie po paznokieć na małym palcu - wypatrując uważnie najmniejszego choćby gestu riposty ze strony panny Carrow. Po dziewczynie, która wdzięcznie rzucała w niego butem, a potem równie wdzięcznie zostawiła go na pastwę kuzynku, umykając w krzaki niby rącza łania - i to z kim? z jakimś Nottem - mógł się spodziewać naprawdę wszystkiego. Wszystkiego, a to oznaczało najstraszliwsze tortury, gdyby musiał patrzeć, jak Inara głaszcze puszystego kociaka, nie dając Colinowi choćby przez sekundę zanurzyć dłoni w mięciutkim futerku; ale oznaczało również odpowiedź nieco bardziej przyjemną, chociażby przypalanie żywym ogniem lub pozbawianie oskrzeli za pomocą wykałaczki. Oczywiście, że mógł się spodziewać w s z y s t k i e g o, jednakże nawet jego najbardziej ponura wyobraźnia i najbardziej ponure myśli nigdy by nawet nie zapuściły się w wizję tak okrutną i nieprzewidywalną jak to, co właśnie uczyniła panna Carrow.
Colin nie musiał nawet dotykać swojego haka, by doskonale wiedzieć, jak przerażające zaklęcie dokonało się właśnie na jego oczach. Ukochany hak, symbol niemalże męskiej przynależności Colina do płci brzydkiej, ostatni namacalny dowód, że Fawley nie zniewieściał jeszcze do cna, stał się właśnie ironią jakiejkolwiek sztywności. Colin zamarł w niemym przerażeniu, bojąc się nawet drgnąć, by przypadkowy ruch nie sprawił, że hak wygnie się w nieodpowiednim kierunku i zacznie małpie wygibasy. Byłby to widok ze wszech miar okrutny dla Colinowego oka i ten wolałby się rzucić na pokład w płaczliwym jazgocie nieszczęścia, niż patrzeć jak jego piracki atrybut zamienia się w gumowo-maślaną obrzydliwość. Dłoń zaopatrzona w różdżkę uniosła się o kilka milimetrów, potem kilka centymetrów, powoli, ostrożnie, z ledwo wyczuwalnym ruchem.
- Finite Incantatem - mruknął złowieszczo, celując w końcu różdżką w swój hak, który znów stał się cudownie twardy i błyszczał stalowo, odbijając słoneczne światło. Colin przesunął po nim pieszczotliwe palcami, gładząc jego metalową powierzchnię, idealne zakrzywienie 45 stopni, kolisty łuk, który wyginał się prężnie niczym wonsz żeczny i dopiero teraz pozwolił sobie na głębokie westchnięcie ulgi. - Domyślam się, panno Carrow, że nie jest pani posiadaczką braci. W przeciwnym wypadku byłaby pani świadoma okrucieństwa, jakiego się właśnie dopuściła - zgromił ją łagodnie, zbyt jednak szczęśliwy, że przywrócił swój atrybut męskości do odpowiedniego wyglądu, kształtu i konsystencji, by gniewać się za ten niezamierzony w swojej złośliwości wybryk. Schował różdżkę za kamizelkę, przezornie chowając również dłoń z hakiem, którą zatknął za swoimi plecami za pas spodni. - Czy dzisiaj również towarzyszy pani ten neandertalczyk, który bezczelnie porwał mi panią sprzed ogniska? - zapytał z ciekawością i jednoczesną podejrzliwością, jakby spodziewał się, że Percival wyłoni się zaraz z Tamizy, ujeżdżając delfiny i prowadząc je na wprost na Traversowy statek, przeskakując delfinem nad pokładem i samemu zręcznie zeskakując (oby wtedy połamał nogi) na tenże pokład.
Colin nie musiał nawet dotykać swojego haka, by doskonale wiedzieć, jak przerażające zaklęcie dokonało się właśnie na jego oczach. Ukochany hak, symbol niemalże męskiej przynależności Colina do płci brzydkiej, ostatni namacalny dowód, że Fawley nie zniewieściał jeszcze do cna, stał się właśnie ironią jakiejkolwiek sztywności. Colin zamarł w niemym przerażeniu, bojąc się nawet drgnąć, by przypadkowy ruch nie sprawił, że hak wygnie się w nieodpowiednim kierunku i zacznie małpie wygibasy. Byłby to widok ze wszech miar okrutny dla Colinowego oka i ten wolałby się rzucić na pokład w płaczliwym jazgocie nieszczęścia, niż patrzeć jak jego piracki atrybut zamienia się w gumowo-maślaną obrzydliwość. Dłoń zaopatrzona w różdżkę uniosła się o kilka milimetrów, potem kilka centymetrów, powoli, ostrożnie, z ledwo wyczuwalnym ruchem.
- Finite Incantatem - mruknął złowieszczo, celując w końcu różdżką w swój hak, który znów stał się cudownie twardy i błyszczał stalowo, odbijając słoneczne światło. Colin przesunął po nim pieszczotliwe palcami, gładząc jego metalową powierzchnię, idealne zakrzywienie 45 stopni, kolisty łuk, który wyginał się prężnie niczym wonsz żeczny i dopiero teraz pozwolił sobie na głębokie westchnięcie ulgi. - Domyślam się, panno Carrow, że nie jest pani posiadaczką braci. W przeciwnym wypadku byłaby pani świadoma okrucieństwa, jakiego się właśnie dopuściła - zgromił ją łagodnie, zbyt jednak szczęśliwy, że przywrócił swój atrybut męskości do odpowiedniego wyglądu, kształtu i konsystencji, by gniewać się za ten niezamierzony w swojej złośliwości wybryk. Schował różdżkę za kamizelkę, przezornie chowając również dłoń z hakiem, którą zatknął za swoimi plecami za pas spodni. - Czy dzisiaj również towarzyszy pani ten neandertalczyk, który bezczelnie porwał mi panią sprzed ogniska? - zapytał z ciekawością i jednoczesną podejrzliwością, jakby spodziewał się, że Percival wyłoni się zaraz z Tamizy, ujeżdżając delfiny i prowadząc je na wprost na Traversowy statek, przeskakując delfinem nad pokładem i samemu zręcznie zeskakując (oby wtedy połamał nogi) na tenże pokład.
Podobno Harpią pozostawało się na całe życie. Tak, jak wielokrotnie słyszała o atrybutach gryfońskiej, czy krukońskiej natury w Hogwarcie, tak Inara nie obyła się bez naturalnej i widocznej w wielu aspektach zachowania, przynależności do "Domu" Beauxbatons, który ją wychował. I choć pełno w niej było artystycznych przymiotów, złośliwa nuta pobrzmiewała w jej charakterze, niby obca, choć zgrana melodia w grafiku dyrygenta. Możliwe, większość prawdziwych dam, nie pozwoliłoby sobie na zachowanie przeczące ich..grzeczności? Alchemiczka dozowała ową wartość, stapiając jej elementy wraz z uśmiechem, który tak wiele razy pojawiał się na jej ustach.
A zaklęcie? Jako pierwsze zawitało do głowy, i które w krzywym zwierciadle ironii potrafiło spalić delikatną warstewkę nagromadzonej dumy. Czy była świadoma swego wyczynu? Zapewne nie przykładała tak wielkiej wagi, jaką nadawał jej towarzysz. Można więc było powiedzieć, że nie była świadoma wielkości swej psoty.
Westchnęła ze smutkiem, gdy Colin doprowadził symbol swej pirackiej męskości do pierwotnego stanu, akurat przed chwila, gdy Inara z dziecięcą złośliwością, miała zamiar wywiercić w nim niewielkie wgłębienie. Zwinęła mały palec, chowając dłoń za siebie, niby narzędzie zbrodni. Druga ręka za to wysunęła się, by - tak jak poprzednio poprawić różdżką swój piracki zarost, jednocześnie czując, jak pod wpływem zaklęcia jej adwersarza - wąs znika*.
Schowała swoją różdżkę z niejakim żalem, że zabawa, tak szybko znalazła swój finał, ale przynajmniej co nieco dowiedziała się o kuzynie swej przyjaciółki. Wrażliwy na punkcie swojej męskości, ale z humorem.
- Nie jestem pewna, czy ma to związek z brakiem braci...ale zapamiętam uwagę co do mego karygodnego zachowania - choć nadała głosowi ton skruchy, kąciki warg mimowolnie unosiły się ku górze, niby niezależna od swej właścicielki. I mimo wszystko, ciężko było jej dziś odpowiedzieć, że wynikało to z braku posiadania męskiego rodzeństwa, bo...całkiem niedawno dowiedziała się, że takowego posiada. I nadal wywoływało w niej dziką mieszankę poczucia radości i smutku, wywołanym wspomnieniami matki.
Obserwowała Colina z ciekawością, wciąż nie unikając spojrzenia oczu o trudnym do zidentyfikowania kolorze. próbowała własnie dociec, z czym ów barwa jej się kojarzyła, gdy jednym zdaniem przywrócił ją do realności.
- Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek była w towarzystwie jakiegokolwiek neandertalczyka - odpowiedziała gładko, choć coś zacisnęło się wokół jej krtani na krótka chwilę. Przyszła na organizowaną imprezę w nadziei, że choć na trochę oderwie myśli koczujących wokół jednej sylwetki. Potrzebowała to przerwać, wiedząc przecież, jakie konsekwencje ze sobą niosły - jestem sama - dopowiedziała, próbując jednocześnie urwać temat, a błogosławiony uśmiech wdarł się na wargi, niwelując niepokój i kryjąc narastające drżenie, w okolicach klatki piersiowej.
* zakładam, że zaklęcie podziałało zgodnie z rozpiską, kończąc żywot także inarowego wąsa?
A zaklęcie? Jako pierwsze zawitało do głowy, i które w krzywym zwierciadle ironii potrafiło spalić delikatną warstewkę nagromadzonej dumy. Czy była świadoma swego wyczynu? Zapewne nie przykładała tak wielkiej wagi, jaką nadawał jej towarzysz. Można więc było powiedzieć, że nie była świadoma wielkości swej psoty.
Westchnęła ze smutkiem, gdy Colin doprowadził symbol swej pirackiej męskości do pierwotnego stanu, akurat przed chwila, gdy Inara z dziecięcą złośliwością, miała zamiar wywiercić w nim niewielkie wgłębienie. Zwinęła mały palec, chowając dłoń za siebie, niby narzędzie zbrodni. Druga ręka za to wysunęła się, by - tak jak poprzednio poprawić różdżką swój piracki zarost, jednocześnie czując, jak pod wpływem zaklęcia jej adwersarza - wąs znika*.
Schowała swoją różdżkę z niejakim żalem, że zabawa, tak szybko znalazła swój finał, ale przynajmniej co nieco dowiedziała się o kuzynie swej przyjaciółki. Wrażliwy na punkcie swojej męskości, ale z humorem.
- Nie jestem pewna, czy ma to związek z brakiem braci...ale zapamiętam uwagę co do mego karygodnego zachowania - choć nadała głosowi ton skruchy, kąciki warg mimowolnie unosiły się ku górze, niby niezależna od swej właścicielki. I mimo wszystko, ciężko było jej dziś odpowiedzieć, że wynikało to z braku posiadania męskiego rodzeństwa, bo...całkiem niedawno dowiedziała się, że takowego posiada. I nadal wywoływało w niej dziką mieszankę poczucia radości i smutku, wywołanym wspomnieniami matki.
Obserwowała Colina z ciekawością, wciąż nie unikając spojrzenia oczu o trudnym do zidentyfikowania kolorze. próbowała własnie dociec, z czym ów barwa jej się kojarzyła, gdy jednym zdaniem przywrócił ją do realności.
- Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek była w towarzystwie jakiegokolwiek neandertalczyka - odpowiedziała gładko, choć coś zacisnęło się wokół jej krtani na krótka chwilę. Przyszła na organizowaną imprezę w nadziei, że choć na trochę oderwie myśli koczujących wokół jednej sylwetki. Potrzebowała to przerwać, wiedząc przecież, jakie konsekwencje ze sobą niosły - jestem sama - dopowiedziała, próbując jednocześnie urwać temat, a błogosławiony uśmiech wdarł się na wargi, niwelując niepokój i kryjąc narastające drżenie, w okolicach klatki piersiowej.
* zakładam, że zaklęcie podziałało zgodnie z rozpiską, kończąc żywot także inarowego wąsa?
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Jakże łatwo było się wdrapać na bocianie gniazdo i z lotu ptaka obserwować to, co działo się na dole; wszystkich tych kręcących się ludzi w przebraniach pirackich i nie tylko, fale delikatne obijające się o burtę, zgromadzonych w oddali ludzi, chodzących przy brzegowej linii jakby na coś czekali. Tutaj, wysoko nad ziemią, można było się na chwilę ukryć przed obowiązkami i szlacheckimi standardami; pokazać swoją twarz, która wyrażała szczęście, smutek, nudę lub zniecierpliwienie - wszystkie uczucia, które w towarzystwie wypadało co najmniej tłumić. Głupota! Emocje były tym, co wyznaczało człowieka i pozbawiało go bezsensownych masek. Nienawidził tego najbardziej z całej etykiety i nawet otoczka uprzejmości, która kazała mu grzecznie traktować najzacieklejszych wrogów, nawet ona nie mierziła go tak bardzo, jak konieczność krycia się ze swoimi uczuciami. Nader chętnie wykorzystał więc okazję, by wspiąć się poza konwenanse i dobre maniery, gdzie mógł śmiać się do woli, przyprawiać dziewczętom wąsy i nikt, żadna stara dewotka nie patrzyła na to z odrazą, ani nie kręciła głową.
- Niemniej gdyby brakowało pani męskiego towarzystwa, z czystą przyjemnością zastąpię pani brata - zaproponował ochoczo, na moment pozwalając sobie na krótką wizję, w której trzyma Inarę za rękę, w drugiej dłoni dzierżąc ogromną cukrową watę i prowadzi dziewczynę wprost na monstrualnej wielkości diabelski młyn. Sam był niepoprawnym jedynakiem i choć podejrzewał, że jego matka bez problemu znalazłaby sobie nowego mężczyznę, to z uwagi na dobro syna wolała pozostać sama, mimo że z Ignatiusem nie łączyły jej już żadne więzy. Co wcale jej zresztą nie wychodziło na złe, a Colin odwiedzając ją teraz od czasu do czasu mógł bez problemu zauważyć, że nie wygląda na nieszczęśliwą.
Złapał się mocno za linę, po czym przechylił gwałtownie za barierki, jakby wypatrując tam kogoś znajomego, szlachcianki, szlachcica, znajomej twarzy, znajomej sylwetki, której widok ucieszyłby jego oczy. Niestety pokład pełen był ludzi, lecz nie tych, których Colin uporczywie wypatrywał. Odwrócił się z powrotem w stronę panny Carrow i choć umknęły mu po części jej słowa, doskonale usłyszał ostatnie. W jego oczach momentalnie zapaliły się ogniki zainteresowania i ciekawości, które równie szybko przygasły, ustępując miejsca czystej przekorze.
- Sama? Chwilowo sama? Sama dzisiejszego dnia? Sama na zabawie? Sama w życiu? Bez narzeczonego? Sama bez opieki przyzwoitki? Sama na bocianim gnieździe w towarzystwie ekscentryka? - drążył temat, nie próbując nawet ukrywać, że bardziej niż na odpowiedzi zależy mu na przekornym droczeniu się. I pomyśleć, że nieco ponad miesiąc temu Colin był w stanie udusić Notta za sam fakt, że bezczelnie i prostacko sprzątnął mu pannę Carrow sprzed nosa. Gwałcąc wszelkie standardy etykiety i dobrego wychowania - przecież w y r a ź n i e musiał widzieć, że Colin ma na nią chrapkę i zastawia już swoje sidła... gotów poświęcić swoją niezależność i tak długo polować na dziewczynę, aż ta dla świętego spokoju zgodziłaby się z nim spotkać. A potem... cóż, potem zapewne dążyłby jeszcze dalej, póki nie zobaczyłby jej w białej, ślubnej sukni. I po co? By zaspokoić chwilowe pragnienie zdobycia niezdobytego? Zadrżał lekko, gdy sobie uświadomił, że gdyby osiągnął swój cel, zapewne nigdy nie spotkałby Rosalie, a nawet jeśli, to złączony przysięgą narzeczeńską nie mógłby oddać półwili swojego serca. Straszna wizja; Colin dopiero teraz zaczął doceniać niecny postępek Percivala, ale nawet sam przed sobą nie chciał się przyznać do tego, że powinien być Nottowi raczej wdzięczny, niż obrzucać go błotem przy każdej możliwej okazji.
- Niemniej gdyby brakowało pani męskiego towarzystwa, z czystą przyjemnością zastąpię pani brata - zaproponował ochoczo, na moment pozwalając sobie na krótką wizję, w której trzyma Inarę za rękę, w drugiej dłoni dzierżąc ogromną cukrową watę i prowadzi dziewczynę wprost na monstrualnej wielkości diabelski młyn. Sam był niepoprawnym jedynakiem i choć podejrzewał, że jego matka bez problemu znalazłaby sobie nowego mężczyznę, to z uwagi na dobro syna wolała pozostać sama, mimo że z Ignatiusem nie łączyły jej już żadne więzy. Co wcale jej zresztą nie wychodziło na złe, a Colin odwiedzając ją teraz od czasu do czasu mógł bez problemu zauważyć, że nie wygląda na nieszczęśliwą.
Złapał się mocno za linę, po czym przechylił gwałtownie za barierki, jakby wypatrując tam kogoś znajomego, szlachcianki, szlachcica, znajomej twarzy, znajomej sylwetki, której widok ucieszyłby jego oczy. Niestety pokład pełen był ludzi, lecz nie tych, których Colin uporczywie wypatrywał. Odwrócił się z powrotem w stronę panny Carrow i choć umknęły mu po części jej słowa, doskonale usłyszał ostatnie. W jego oczach momentalnie zapaliły się ogniki zainteresowania i ciekawości, które równie szybko przygasły, ustępując miejsca czystej przekorze.
- Sama? Chwilowo sama? Sama dzisiejszego dnia? Sama na zabawie? Sama w życiu? Bez narzeczonego? Sama bez opieki przyzwoitki? Sama na bocianim gnieździe w towarzystwie ekscentryka? - drążył temat, nie próbując nawet ukrywać, że bardziej niż na odpowiedzi zależy mu na przekornym droczeniu się. I pomyśleć, że nieco ponad miesiąc temu Colin był w stanie udusić Notta za sam fakt, że bezczelnie i prostacko sprzątnął mu pannę Carrow sprzed nosa. Gwałcąc wszelkie standardy etykiety i dobrego wychowania - przecież w y r a ź n i e musiał widzieć, że Colin ma na nią chrapkę i zastawia już swoje sidła... gotów poświęcić swoją niezależność i tak długo polować na dziewczynę, aż ta dla świętego spokoju zgodziłaby się z nim spotkać. A potem... cóż, potem zapewne dążyłby jeszcze dalej, póki nie zobaczyłby jej w białej, ślubnej sukni. I po co? By zaspokoić chwilowe pragnienie zdobycia niezdobytego? Zadrżał lekko, gdy sobie uświadomił, że gdyby osiągnął swój cel, zapewne nigdy nie spotkałby Rosalie, a nawet jeśli, to złączony przysięgą narzeczeńską nie mógłby oddać półwili swojego serca. Straszna wizja; Colin dopiero teraz zaczął doceniać niecny postępek Percivala, ale nawet sam przed sobą nie chciał się przyznać do tego, że powinien być Nottowi raczej wdzięczny, niż obrzucać go błotem przy każdej możliwej okazji.
Nigdy nie zastanawiała się nad powodami swej fascynacji alchemią, ale mniemała, że miało to swoje źródło w żywiołach. W każdym upatrywała fragment swego jestestwa, choć nie mogła się nie zgodzić, że to ogień i powietrze, najbardziej ją fascynowały. Nawet dziś, przybywając na statek, który wyraźnie kojarzył się z wodą, Inara plasowała w nieco innej konwencji. Bocianie gniazdo było wyraźna podpowiedzią.
Tu, na odpowiedniej wysokości, łatwiej było poddawać się muskaniu niewidzialnych dłoni wiatru, które co chwilę szarpały jej włosy, budując na jej głowie uporządkowany chaos czarnych fali. Z wiatrem też kojarzyła swoje konne pościgi, czy okazyjne mecze quidditcha, w których spontanicznie brała udział. A ogień...od zawsze uwielbiała ciepło, co - w jej przypadku było całkiem naturalne, jeśli wzięło się pod uwagę, jej wiecznie zimne dłonie, które teraz, próbując nieco rozgrzać, zaciskała pospiesznie, wsłuchując się w szelmowska mowę Colina.
- Za brata nie pogardzę, choć ostatnimi czasu aż nazbyt wielu panów się wokół mnie kręciło - skwitowała ze śmiechem, nie zastanawiając się, jak brzmiały jej słowa. Chwilowo, wszelkie konwenanse poszły precz, zachowując się nieco jak psotna dziewczyna ze szkolnych lat, czasem zbyt mocno prowokująca swoich adwersarzy. Zapominała nawet, jaką niechęcią darzyła kuzyna Lizzy, który teraz, jawił się Inarze jako wesoły, piracki kompan. Jak dobrze, że każdy potrafił chować swoje tajemnice...
- Prawie wszystko! Ale tylko prawie! - niemal klasnęła w dłonie, by raźno unieść się z miejsca - a na pewno się zgadza w kwestii ekscentryka, który znosi towarzystwo rozwydrzonej, pirackiej panny - nie tłumaczyła wszystkiego, nie musiała, przyoblekając zdanie w luźną farsę -..która pójdzie dręczyć inną niewinną duszę na pokładzie - to mówiąc, zasalutowała Colinowi, zupełnie jak kapitanowi statku, by ze śmiechem wrócić na pokład, tą samą drogą, która pokonała wcześniej.
Na ziemi, a właściwie na drewnianym podłożu statku, stanęła pewnie, lekko przykucając, gdy zeskoczyła z linowej drabinki. Roztarła dłonie, na których opierała swój ciężar pokonując linkowe szczeble, by rozglądając się po otoczeniu, oprzeć się o brzeg burty i tym samym nie zwrócić najmniejszej uwagi, na sylwetkę, która pojawiła się tuż za nią.
To wszystko miał być tylko żart.
Poczuła, jak męska dłoń pchnęła ją w ramię, a Inara..cóż, nie spodziewając się niczego, straciła równowagę i z mało efektywnym machnięciem dłoni, fiknęła przez burtę, wprost w objęcia wodnej toni, obijającej się o brzeg statku. W jednej chwili czuła szum świszczącego w jej uszach wiatru, niema w zwolnieniu obserwując wywracający się do góry nogami obraz, by potem pochłonęła ją przeraźliwie zimna ciemność, kradnąca jej oddech i ograniczając wszystko wokół do jednej, absurdalnej w tej chwili myśli, że jednak ze wszystkich żywiołów, najmniej lubiła ten wodny...
zt na bocianim gnieździe :P
Tu, na odpowiedniej wysokości, łatwiej było poddawać się muskaniu niewidzialnych dłoni wiatru, które co chwilę szarpały jej włosy, budując na jej głowie uporządkowany chaos czarnych fali. Z wiatrem też kojarzyła swoje konne pościgi, czy okazyjne mecze quidditcha, w których spontanicznie brała udział. A ogień...od zawsze uwielbiała ciepło, co - w jej przypadku było całkiem naturalne, jeśli wzięło się pod uwagę, jej wiecznie zimne dłonie, które teraz, próbując nieco rozgrzać, zaciskała pospiesznie, wsłuchując się w szelmowska mowę Colina.
- Za brata nie pogardzę, choć ostatnimi czasu aż nazbyt wielu panów się wokół mnie kręciło - skwitowała ze śmiechem, nie zastanawiając się, jak brzmiały jej słowa. Chwilowo, wszelkie konwenanse poszły precz, zachowując się nieco jak psotna dziewczyna ze szkolnych lat, czasem zbyt mocno prowokująca swoich adwersarzy. Zapominała nawet, jaką niechęcią darzyła kuzyna Lizzy, który teraz, jawił się Inarze jako wesoły, piracki kompan. Jak dobrze, że każdy potrafił chować swoje tajemnice...
- Prawie wszystko! Ale tylko prawie! - niemal klasnęła w dłonie, by raźno unieść się z miejsca - a na pewno się zgadza w kwestii ekscentryka, który znosi towarzystwo rozwydrzonej, pirackiej panny - nie tłumaczyła wszystkiego, nie musiała, przyoblekając zdanie w luźną farsę -..która pójdzie dręczyć inną niewinną duszę na pokładzie - to mówiąc, zasalutowała Colinowi, zupełnie jak kapitanowi statku, by ze śmiechem wrócić na pokład, tą samą drogą, która pokonała wcześniej.
Na ziemi, a właściwie na drewnianym podłożu statku, stanęła pewnie, lekko przykucając, gdy zeskoczyła z linowej drabinki. Roztarła dłonie, na których opierała swój ciężar pokonując linkowe szczeble, by rozglądając się po otoczeniu, oprzeć się o brzeg burty i tym samym nie zwrócić najmniejszej uwagi, na sylwetkę, która pojawiła się tuż za nią.
To wszystko miał być tylko żart.
Poczuła, jak męska dłoń pchnęła ją w ramię, a Inara..cóż, nie spodziewając się niczego, straciła równowagę i z mało efektywnym machnięciem dłoni, fiknęła przez burtę, wprost w objęcia wodnej toni, obijającej się o brzeg statku. W jednej chwili czuła szum świszczącego w jej uszach wiatru, niema w zwolnieniu obserwując wywracający się do góry nogami obraz, by potem pochłonęła ją przeraźliwie zimna ciemność, kradnąca jej oddech i ograniczając wszystko wokół do jednej, absurdalnej w tej chwili myśli, że jednak ze wszystkich żywiołów, najmniej lubiła ten wodny...
zt na bocianim gnieździe :P
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Bocianie Gniazdo
Szybka odpowiedź