Pod pokładem
AutorWiadomość
Pod pokładem
Zejście jest przy mostku kapitańskim i jest możliwe za pomocą drewnianych schodów. W tym miejscu jest na pewno dużo duszniej i ciemniej niż na powierzchni; podczas rejsów nieustannie muszą palić się lampy podsufitowe. W ścianach znajdują się luki, do których wkłada się armaty podczas ataku wrogiego statku. Porozstawiane są także beczki z prochem, bliżej kuchni mieści się także spiżarnia. Po prawej stronie są prywatne kajuty żeglarzy. Stanowiące małą pryczę i równie niewielką szafkę. Nic więcej szczególnego się tu nie znajduje.
Oddychał spokojnie, chociaż wewnątrz czuł pewien złośliwy niepokój. Było to paskudne uczucie, które wwiercało się w niego nieprzyjemnie, powodując dyskomfort u młodego lorda. List, który dostał, nie istniał już, spopielony w domowym kominku i strawiony przez płomienie jego ognia. Podniósł oczy ku niebu. Przez cały dzień było tak samo - zamglony, posępny, gdy chmury ciężko i nisko zwisły na niebie. Przypominało mu to o swojej rodzinie, która była bardzo do tej pogody podobna. Teraz jednak musiał myśleć o tym, co go tutaj sprowadziło. Niepokój. Spojrzenie, które rzucił na Jolly Jelly, uczucie niepewności ponad siły przeniknęło przez niego na milisekundę, by zaraz zniknąć, chociaż wciąż je czuł. Było ono ponad siły, ponieważ tego uczucia nie uspokajało nawet najmniejsze ziarno owego nastroju. Patrzył na stojący w doku statek i w ciszy przejeżdżał spojrzeniem po drewnianych kształtach. Wydawały mu się w tej chwili przesycone chłodem. Była w tym jakaś niemoc, chociaż może tylko mu się to zdawało? Całą okolicę spowijała gęsta, nieprzenikniona mgła, która to wrażenie mogła jedynie spotęgować. Być może że ta prosta odmiana w poszczególnych częściach krajobrazu sprawiła, że jego myśli uciekły w ten posępny obszar. Trzeba było jednak przyznać, że dla Morgotha nic nie było ostatnio przyjemne. Miał w głowie tylko jeden cel i do niego zmierzał bez względu na wszystko. Skierowałem spojrzenie ku brzegowi czarnej i nieruchomej w tym momencie wody, która wydawała się przypominać słomę unoszącą wielki statek. Liście na pobliskim drzewie lekko zafalowały, ale zaraz znowu się uspokoiły, a Yaxley zrozumiał, że to właśnie była ta pora, by wejść na pokład. Miał go oczekiwać pod pokładem zgodnie z informacjami w liście. Zanim jego noga stanęła na drewnianej kładce, poczuł kolejne uderzenie dziwnego uczucia. Jednak dochodziło ono z jego lewego przedramienia. Nie spojrzał na nie, ale wiedział, że pod materiałem krył się on - symbol podarowany przez Riddle'a. Wciąż dawał mu się we znaki, zupełnie jakby czarodziej wciąż go obserwował. Mimo wszystko ostatnio wszystko zostało zagłuszone więzią, która wzywała go do Gostira. Czuł, że smok potrzebował jego pomocy. Po odnalezieniu brutalnych śladów przy domu osamotnionego szaleńca w samym sercu wielkiego lasu i odrzuceniu Lynn, Morgothowi zdawało się, że podskórny płomień zawrzał jeszcze mocniej niż wcześniej. Zupełnie jakby stworzenie chciało, by je odnalazł. Wzywało go... Ciągnęło ku sobie... A on zamierzał znaleźć ogromnego, majestatycznego smoka. Ich losy zostały połączone i zapewne mógł w każdej chwili umrzeć, ale nie przejmował się tym. Liczył się dla niego Gostir. Gdyby tak nie było, nie przyszedłby na to spotkanie. Wiadomość od pracownika rumuńskiego rezerwatu leżącego wysoko w górach i zajmującego się nie tylko opieką nad smokami, sprawiła, że nie mógł jej zignorować. Przechodząc przez statek na którym kręciła się spora grupa osób, przejechał dłonią przez włosy, czując, że wiadomości nie miały być niczym dobrym. Niepostrzeżenie przedostał się do schodów prowadzących na dół, gdzie znalazł tego, którego szukał. Widok zakapturzonego mężczyzny nie wywołał w nim uczucia niepokoju. Wiedział, że krył się pod nim zniekształcony, podobny do ryby pysk wynaturzonego stworzenia - nie człowieka. Gdy tylko pojawił się pod pokładem, postać służalczo mu się pokłoniła, mamrocząc jego tytuły i powitania.
- Nie mam na to czasu. Po co mnie wezwałeś? - warknął Morgoth. Chciał wiedzieć co się wydarzyło. Stał niewzruszony, wbijając spojrzenie w kaptur przed sobą. Ten stał w cieniu w rogu pomieszczenia. Słyszał pracujące na statku drewno i charkoczący oddech swojego towarzysza.
- Abrax, mój panie - wymamrotała postać, chociaż głos przypominał bardziej bulgoczący eliksir. Wydostanie się dźwięków ze zmiażdżonych strun głosowych przyprawiało tego potwora zapewne o niemałe cierpienie. - Uciekł i zabrał ze sobą księgę. To on porwał twojego smoka. Wiedział, co się działo. Widział cię. Trzeba go powstrzymać. Za wszelką cenę. Trzeba go zabić.
[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 09.03.17 21:23, w całości zmieniany 2 razy
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Elisabeth należała do osób, lubiących mieć pełne ręce roboty, a już w szczególności, gdy takowe pozwalają jej na podwyższaniu jej pozycji i zbliżaniu się do wyznaczonych sobie celów. Uchodziła za osobę ambitną, była gotowa wiele poświęcić byleby ostatecznie zdobyć to, czego zawsze pragnęła. Osiągnąć coś, czego jej przodkowi się nie udało. Spełnić swoje ambicje... Niestety referendum, które wydawało się być nieco pozytywnym symptomem zmian, odebrało jej możliwość rozwoju i zatrzymało na etapie, którego nie potrafiła odpowiednio zdefiniować. Nie było to zawieszenie, bo i niczym nie zawiniła, ale nie pracowała, bo jej wydział już nie istniał.
Jedynie rodzina mogła czuć zadowolenie z takiego stanu rzeczy - brak zawodowych zajęć czynił z niej o wiele bardziej dostępną, niż wcześniej. Niezapowiedziane wizyty nie były więc niczym dziwnym, a że wiele ciotek było nieustępliwych z natury, lady Parkinson mogła jedyne wyrazem twarzy okazywać swój stosunek do podobnych spotkań. Szczególnie gdy, o zgrozo, tematem głównym byli mężczyźni. O ile kobieta wcześniej mogła mieć różne braki jeśli chodziło o partie małżeńskie, które zresztą nie należało do jej zainteresowań, o tyle teraz były one niemalże całkowicie "wytępione".
Wszystkie te nieprzyjemne doświadczenia, które zaczęły się już na początku miesiąca sprawiły, iż kobieta zaczęła szukać wymówek, sposobu na wyrwanie się z domu i jednoczesne nie tracenie swojego cennego czasu. I na szczęście szybko znalazła rozwiązanie i postanowiła nadrobić zaległości. Wróciła do ostatnio zaniedbanej animagii i sztuki pozyskiwania informacji poprzez śledzenie czy też podsłuchiwanie przypadkowych ludzi.
Tego dnia również lady postanowiła uwolnić się z domu, udając się do dzielnicy portowej.
Aktualnie leżała pod postacią czarnego kota na pokładzie jednego ze statków, niby to leniwie spędzając czas, w rzeczywistości uważnie nasłuchując wszystkiego dookoła siebie. Co jakiś czas otwierała kocie oczy, rozglądając się dookoła i uniemożliwiając tym samym pogrążenie się we śnie. Chociaż panowała nad sobą i była wypoczęta, to pod postacią kota w podobnych pozycjach zawsze dopadała ją chęć oddania się w objęcia Morfeusza. Z początku trudno jej było sobie z tym problemem poradzić, na szczęście znalazła sposób. Póki co jednak na pokładzie nie działo się nic ciekawego, nikt nie mówił nic ciekawego, a ona póki co nie chciała zmieniać miejsca pobytu. I jak się szybko okazało, była to dość trafna decyzja, gdy dojrzała pomiędzy pracującymi ludźmi znajomą sylwetkę. Czyżby Travers? Szpiegowanie go byłoby jej bardzo na rękę.
Na jej nieszczęście postać nie ociągała się, toteż nie mogła skupić wzroku wystarczająco, by ocenić tożsamość postaci. Gdy ta zniknęła, leniwie podniosła się z miejsca, rozciągając, jak to koty miały w zwyczaju. Następnie powoli, później już nieco szybciej, ale wciąż z typową dla tych zwierząt gracją, ruszyła przed siebie, mijając wszystkie przeszkody. Jedynie na chwilę musiała się zatrzymać, gdy jeden z marynarzy postanowił zagrodzić jej drogę w celu podrapania za uchem. I chociaż prychnęła niezadowolona, to potrafiła docenić przyjemność, płynącą z tego gestu. Szybko jednak otrząsnęła się z tych jakże kocich uczuć i ruszyła dalej, wyczuwając ciekawą sprawę.
Cel jej podróży znajdował się na drugim końcu statku, na którym się znajdowała, na szczęście drogę pokonała dość szybko. Naturalnie dotarłaby na miejsce sprawniej, gdyby nie ten paskudny miłośnik zwierząt.
Kobieta wciąż jako kot, zatrzymała się na chwilę przed zamkniętymi drzwiami. Nie potrafiła ich otworzyć w tej postaci. Chętnie zmieniłaby się w człowieka, to jednak wydałoby na świat tą skrzętnie skrywaną przez nią tajemnicę, a do tego dopuścić nie mogła. Wydała więc kilkakrotnie jęki, drapiąc w drzwi z nadzieją, iż na pokładzie znajduje się jeszcze jakiś pasjonat kotów. Najwyraźniej Wenus jej sprzyjała, bo już po chwili ktoś, paskudnie się przy tym pieszcząc, otworzył łaskawie drzwi, wpuszczając zwierzę do środka. Pozostał króciutki odcinek drogi i już byłaby u celu, gdyby nie fakt, iż czasami kocie instynkty brały górę nad ludzkimi chęciami. Mimowolnie gwałtownie zatrzymała się, gdy usłyszała znajomy dźwięk - niski i bardzo ostrożny, jednak nie na tyle, by nie zostać usłyszanym. Jej wzrok powędrował za źródłem znajomych odgłosów, gdzie już po chwili dostrzegła znajomy kształt. Mysz. Chwilę stała odrętwiała, z całych sił próbując się powstrzymać przed tymi wręcz śmiesznymi pragnieniami, jednak to było prawdziwie silniejsze od niej. Szczególnie, iż jako człowiek, nie zjadła dzisiaj zbyt wiele. Popędziła w ciemność za zwierzyną, próbując uchwycić zdobycz. Podczas całej gonitwy jej ludzki rozsądek walczył z instynktami kota. Nie była to łatwa bitwa i ostatecznie Lisa przegrała ją. Opamiętała się dopiero w chwili, gdy po wielu bolesnych uderzeniach, chwyciła mysz w zęby. Nieco roztrzęsiona i po kociemu podniecona przeżyciami, rozejrzała się dookoła, szukając jakichkolwiek oznak życia. Na szczęście wszystko rozgrywało się na zewnątrz, toteż bez problemu mogła porzucić swoją zdobycz i odzyskać ludzką postać. Z wyrazem zniesmaczenia wyciągnęła z kieszeni sukienki chusteczkę, by móc otrzeć usta po wcześniejszym dość haniebnym dla niej czynie. Następnie ręką wygładziła lekko zmięty dół stroju i ruszyła przed siebie. Chociaż teraz miała postać ludzką, w jej ruchach wciąż pozostawało coś kociego - skradała się cicho, starając się wydawać jak najmniej dźwięków. Nie wiedziała dokąd podąża, toteż szybko przystanęła, nasłuchując. Z góry dobiegał ją dźwięk życia, nieopodal jednak słyszała coś jeszcze. Głos mężczyzny...
Wiedziona ciekawością ruszyła w tamta stronę. Dźwięk był bardzo znajomy i przysięgłaby, że zna jego właściciela. Nie potrafiła go sobie jedynie przypomnieć. I chociaż właśnie dotarła już do ściany, zza której wszystko słyszała, wciąż nie rozpoznała właściciela. Przystanęła za jedną z beczek, znajdującej się najbliżej drzwi do pomieszczenia, by uważnie nasłuchiwać głosów ze środka.
Jedynie rodzina mogła czuć zadowolenie z takiego stanu rzeczy - brak zawodowych zajęć czynił z niej o wiele bardziej dostępną, niż wcześniej. Niezapowiedziane wizyty nie były więc niczym dziwnym, a że wiele ciotek było nieustępliwych z natury, lady Parkinson mogła jedyne wyrazem twarzy okazywać swój stosunek do podobnych spotkań. Szczególnie gdy, o zgrozo, tematem głównym byli mężczyźni. O ile kobieta wcześniej mogła mieć różne braki jeśli chodziło o partie małżeńskie, które zresztą nie należało do jej zainteresowań, o tyle teraz były one niemalże całkowicie "wytępione".
Wszystkie te nieprzyjemne doświadczenia, które zaczęły się już na początku miesiąca sprawiły, iż kobieta zaczęła szukać wymówek, sposobu na wyrwanie się z domu i jednoczesne nie tracenie swojego cennego czasu. I na szczęście szybko znalazła rozwiązanie i postanowiła nadrobić zaległości. Wróciła do ostatnio zaniedbanej animagii i sztuki pozyskiwania informacji poprzez śledzenie czy też podsłuchiwanie przypadkowych ludzi.
Tego dnia również lady postanowiła uwolnić się z domu, udając się do dzielnicy portowej.
Aktualnie leżała pod postacią czarnego kota na pokładzie jednego ze statków, niby to leniwie spędzając czas, w rzeczywistości uważnie nasłuchując wszystkiego dookoła siebie. Co jakiś czas otwierała kocie oczy, rozglądając się dookoła i uniemożliwiając tym samym pogrążenie się we śnie. Chociaż panowała nad sobą i była wypoczęta, to pod postacią kota w podobnych pozycjach zawsze dopadała ją chęć oddania się w objęcia Morfeusza. Z początku trudno jej było sobie z tym problemem poradzić, na szczęście znalazła sposób. Póki co jednak na pokładzie nie działo się nic ciekawego, nikt nie mówił nic ciekawego, a ona póki co nie chciała zmieniać miejsca pobytu. I jak się szybko okazało, była to dość trafna decyzja, gdy dojrzała pomiędzy pracującymi ludźmi znajomą sylwetkę. Czyżby Travers? Szpiegowanie go byłoby jej bardzo na rękę.
Na jej nieszczęście postać nie ociągała się, toteż nie mogła skupić wzroku wystarczająco, by ocenić tożsamość postaci. Gdy ta zniknęła, leniwie podniosła się z miejsca, rozciągając, jak to koty miały w zwyczaju. Następnie powoli, później już nieco szybciej, ale wciąż z typową dla tych zwierząt gracją, ruszyła przed siebie, mijając wszystkie przeszkody. Jedynie na chwilę musiała się zatrzymać, gdy jeden z marynarzy postanowił zagrodzić jej drogę w celu podrapania za uchem. I chociaż prychnęła niezadowolona, to potrafiła docenić przyjemność, płynącą z tego gestu. Szybko jednak otrząsnęła się z tych jakże kocich uczuć i ruszyła dalej, wyczuwając ciekawą sprawę.
Cel jej podróży znajdował się na drugim końcu statku, na którym się znajdowała, na szczęście drogę pokonała dość szybko. Naturalnie dotarłaby na miejsce sprawniej, gdyby nie ten paskudny miłośnik zwierząt.
Kobieta wciąż jako kot, zatrzymała się na chwilę przed zamkniętymi drzwiami. Nie potrafiła ich otworzyć w tej postaci. Chętnie zmieniłaby się w człowieka, to jednak wydałoby na świat tą skrzętnie skrywaną przez nią tajemnicę, a do tego dopuścić nie mogła. Wydała więc kilkakrotnie jęki, drapiąc w drzwi z nadzieją, iż na pokładzie znajduje się jeszcze jakiś pasjonat kotów. Najwyraźniej Wenus jej sprzyjała, bo już po chwili ktoś, paskudnie się przy tym pieszcząc, otworzył łaskawie drzwi, wpuszczając zwierzę do środka. Pozostał króciutki odcinek drogi i już byłaby u celu, gdyby nie fakt, iż czasami kocie instynkty brały górę nad ludzkimi chęciami. Mimowolnie gwałtownie zatrzymała się, gdy usłyszała znajomy dźwięk - niski i bardzo ostrożny, jednak nie na tyle, by nie zostać usłyszanym. Jej wzrok powędrował za źródłem znajomych odgłosów, gdzie już po chwili dostrzegła znajomy kształt. Mysz. Chwilę stała odrętwiała, z całych sił próbując się powstrzymać przed tymi wręcz śmiesznymi pragnieniami, jednak to było prawdziwie silniejsze od niej. Szczególnie, iż jako człowiek, nie zjadła dzisiaj zbyt wiele. Popędziła w ciemność za zwierzyną, próbując uchwycić zdobycz. Podczas całej gonitwy jej ludzki rozsądek walczył z instynktami kota. Nie była to łatwa bitwa i ostatecznie Lisa przegrała ją. Opamiętała się dopiero w chwili, gdy po wielu bolesnych uderzeniach, chwyciła mysz w zęby. Nieco roztrzęsiona i po kociemu podniecona przeżyciami, rozejrzała się dookoła, szukając jakichkolwiek oznak życia. Na szczęście wszystko rozgrywało się na zewnątrz, toteż bez problemu mogła porzucić swoją zdobycz i odzyskać ludzką postać. Z wyrazem zniesmaczenia wyciągnęła z kieszeni sukienki chusteczkę, by móc otrzeć usta po wcześniejszym dość haniebnym dla niej czynie. Następnie ręką wygładziła lekko zmięty dół stroju i ruszyła przed siebie. Chociaż teraz miała postać ludzką, w jej ruchach wciąż pozostawało coś kociego - skradała się cicho, starając się wydawać jak najmniej dźwięków. Nie wiedziała dokąd podąża, toteż szybko przystanęła, nasłuchując. Z góry dobiegał ją dźwięk życia, nieopodal jednak słyszała coś jeszcze. Głos mężczyzny...
Wiedziona ciekawością ruszyła w tamta stronę. Dźwięk był bardzo znajomy i przysięgłaby, że zna jego właściciela. Nie potrafiła go sobie jedynie przypomnieć. I chociaż właśnie dotarła już do ściany, zza której wszystko słyszała, wciąż nie rozpoznała właściciela. Przystanęła za jedną z beczek, znajdującej się najbliżej drzwi do pomieszczenia, by uważnie nasłuchiwać głosów ze środka.
A little learning is a dangerous thing...
Powiadają, że ambicja każe obracać się myślom w pewnym określonym kręgu bez końca jak pies na uwięzi. W jego umyśle jedna jedyna myśl pełzała z komórki do komórki; dzikie pragnienie wiedzy, najstraszniejsze pragnienie człowieka, napinające każdy nerw, każdą najdrobniejszą cząstkę. To wykraczało poza uczucie z dawnych lat. Wtedy był dzieckiem, które nie wiedziało, co przyjdzie mu czynić, by ulepszyć ten zmarnowany świat. Nie był bez winy, ale to nie było to samo. Był słaby i naiwny. Dlatego go zniszczył. Gdy szedł w stronę doków, ordynarna kłótnia odbywała się w jakiejś ohydnej norze, gdzie wyrzutki społeczeństwa oddawały się paskudnym uciechom, wszystko to było żywsze w intensywnym swym realizmie. Tej rzeczywistości potrzebował właśnie zapomnieć. Już zawsze jednak tamta noc, gdy przebrany za portowego chłopca, śledził jednego z mugoli, by w końcu wbić mu nóż pod żebra aż po samą rękojeść, miała mu towarzyszyć, gdy znajdował się w magicznym porcie. Gdy wszedł na pokład Jolly Jelly, tu i ówdzie płonęła latarnia. Światło drżało i migotało w czarnej i gęstej jak smoła wodzie. Okręt nasz miał około czterechset ton pojemności, obity był miedzią i zbudowany na zlecenie rodziny Travers. Wiózł zapewne i to nie jeden raz ładunek wełny, bawełny i oliwy indyjskiej. Teraz nie posiadali nic prócz beczek z prochem, dlatego wyborność była większa. Gdyby obładowano go odpowiednio, chyliłby się mocniej ku wodzie. Skierował się na lewo, by wyminąć osoby na statku, a gdy zszedł pod pokład, drzwi cicho się otwarły, a on wszedł, nie rzucając nawet okiem na drobną, skuloną postać, która się przed nim cofała pod ścianę. Słysząc jednak jego słowa, momentalnie przeniósł na niego uwagę, a ten jakby doskonale wyczuł to spojrzenie. Morgoth spędził pomiędzy nimi miesiąc, ale wiedział, że było warto. Nikt nie posiadał takich informacji jak oni, a to dawało mu coś, czego trudno było się dopatrzeć u innych - dystans. Ktoś porwał jego smoka, ale nie miało to znaczenia czy był to ten obrzydliwy Abrax, którego pamiętał na swoje nieszczęście, czy ktoś zupełnie inny. I tak jeśli Yaxley go znajdzie, nie zamierzał wypuścić ze swych rąk tak łatwo.
- To wasza odpowiedzialność, że go nie opanowaliście. Jeśli coś stanie się Gostirowi, będę wiedział, kogo za to winić - odpowiedział spokojnie, ale dało się usłyszeć w tym tę obietnicę. Nie mogli jednak rozmawiać dalej. W pewien sposób zostanie animagiem wyostrzyło zmysły. Nie gwałtownie i doskonale jak pod postacią zwierzęcia, ale dało się wyczuć, że ktoś tu był. Nie odwrócił się, ale delikatnie wysunął z rękawa do dłoni różdżkę. Homenum Revelio upewniło go, że miał rację. Kazał milczeć swojemu towarzyszowi, po czym sam ruszył w stronę, gdzie wskazywało zaklęcie. Posuwał się krok za krokiem, nasłuchując szmerów, które przerywały jedynie łapczywe oddechy starca. Przystanął przy drzwiach i z wolna je zaczął je otwierać, nie wypuszczając różdżki z dłoni. - Wyjdź - warknął, celując w stronę jednej z beczek, za którym chowała się postać.
- To wasza odpowiedzialność, że go nie opanowaliście. Jeśli coś stanie się Gostirowi, będę wiedział, kogo za to winić - odpowiedział spokojnie, ale dało się usłyszeć w tym tę obietnicę. Nie mogli jednak rozmawiać dalej. W pewien sposób zostanie animagiem wyostrzyło zmysły. Nie gwałtownie i doskonale jak pod postacią zwierzęcia, ale dało się wyczuć, że ktoś tu był. Nie odwrócił się, ale delikatnie wysunął z rękawa do dłoni różdżkę. Homenum Revelio upewniło go, że miał rację. Kazał milczeć swojemu towarzyszowi, po czym sam ruszył w stronę, gdzie wskazywało zaklęcie. Posuwał się krok za krokiem, nasłuchując szmerów, które przerywały jedynie łapczywe oddechy starca. Przystanął przy drzwiach i z wolna je zaczął je otwierać, nie wypuszczając różdżki z dłoni. - Wyjdź - warknął, celując w stronę jednej z beczek, za którym chowała się postać.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie było ani jednej chwili, w której lady Parkinson pożałowałaby opanowania animagii. Wszystkie starania, nieprzespane noce i porażki były warte ostatecznego efektu, jakim była możliwość zamiana w małe, niepozorne stworzonko. Nie mogła być pewna w jaką postać będzie się przemieniać, na jej szczęście był to czarny kot. Po przemianie kobieta miała możliwość nie rzucania się w oczy i swobodnego poruszania się nawet w tych częściach miasta, w których normalnie by się nie pokazała. Szpiegostwo nie było wykrywane, bo też wielu przedstawicieli jej gatunku, poruszało się ulicami. A dzięki zwierzęcym instynktom i poprawnym naśladowaniu typowych, kocich zachowań, potrafiła maskować się niemalże idealnie. Przy tym zyskała też wiele zdolności, niektóre jej zmysły wyostrzyły się, a ona sama potrafiła skradać się i poruszać niesamowicie cicho, a przy tym z gracją.
Elisabeth stała już krótszą chwilę na swoim miejscu, gdy w pewnym momencie uderzyły ją dwie myśli. Pierwsza związana była z domysłami dotyczącymi osób znajdujących się w pomieszczeniu, a raczej z brakiem takowych. Nie potrafiła przyporządkować osoby do znajomego głosu, dopiero teraz pojawiła się mała sugestia, wydająca się dość prawdopodobna. Nie było jednak wciąż pewności, a brak jakichkolwiek znanych jej nazwisk czy tytułów utrudniało sprawę. Zależało jej na tym, by nie doszło do bezpośredniej konfrontacji z jak na razie niezidentyfikowanymi postaciami, toteż musiała się wytężyć. Oto jednak zaraz po pierwszej, pojawiła się kolejna myśl, która powinna zostać spełniona już na samym początku. W końcu nie stała pod drzwiami pod postacią zwierzęcą, z obawy przed kolejnymi kocimi przygodami. Póki co więc nie miała żadnej obrony, żadnego usprawiedliwienia, jak tylko dociekliwość kobieca. A marnym było to wytłumaczenie, dlatego Elisabeth rozejrzała się w poszukiwaniu jakichkolwiek pomysłów. Najwyraźniej jednak nie miała dzisiaj szczęścia - nagła cisza w sąsiednim pomieszczeniu sugerowała kłopoty. Nie było czasu na wygórowane pomysły, a działanie. Szybkim ruchem ściągnęła z szyi zawsze przewieszony przez nią naszyjnik, by następnie zamachną się i odrzucić drobny przedmiot niedaleko miejsca, w którym się znajdowała. Następnie ukucnęła, jedną ręką dotykając podłogi, drugiej zaś różdżki. Najwyraźniej refleks jej był dość dobry, gdyż ledwie to uczyniła, usłyszała ruch niedaleko siebie, a potem dość stanowczy głos. Jego brzmienie nie dawało jej już żadnych wątpliwości. Lewy kącik ust uniósł się w górę i gdyby nie dość krępująca sytuacja, z pewnością w jej ust wyrwało by się coś w stylu "no proszę, proszę".
Powoli podniosła się, wyciągając z kieszeni sukienki różdżkę. Następnie nieśpiesznie wyszła na przeciw lordowi Yaxley'owi. Z początku patrzyła jedynie na jego twarz, dopiero po chwili jej wzrok spoczął na trzymanej przez niego różdżkę.
- Nie widzę potrzeby celowania we mnie, drogi lordzie. Nie mam złych zamiarów - powiedziała powoli i spokojnie. Spojrzenie z powrotem skierowała na jego twarz. Starała się zachowywać dość naturalnie, a wręcz obojętnie wobec obecnej sytuacji. A była ona dość niekomfortowa i stawiała ją w nieco złym świetle. Każdy jednak ma swoje za plecami, a stojąca przed nią postać z pewnością nie mogła o sobie powiedzieć, jak o kimś krystalicznie czystej.
- Nie miałam naturalnie na celu przeszkadzać lordowi w... - tutaj spojrzała znacząco w stronę drzwi, przy tym starając się zarejestrować wzrokiem na tyle, na ile pozwalało jej to krótkie zerknięcie. - ... cokolwiek lord tam robił. Jedyne czego chciałam to odnaleźć pewną rzecz, którą niechcący zagubiłam na statku.
Delikatnie wzruszyła ramionami, obserwując postać mężczyzny. Nie można było o niej powiedzieć speszona, bo taka nie była. Naturalnie sytuacja mogła się nie wydarzyć, jednak skoro już przyszło jej teraz stać tak, to nie miała zamiaru się za to wstydzić.
Elisabeth stała już krótszą chwilę na swoim miejscu, gdy w pewnym momencie uderzyły ją dwie myśli. Pierwsza związana była z domysłami dotyczącymi osób znajdujących się w pomieszczeniu, a raczej z brakiem takowych. Nie potrafiła przyporządkować osoby do znajomego głosu, dopiero teraz pojawiła się mała sugestia, wydająca się dość prawdopodobna. Nie było jednak wciąż pewności, a brak jakichkolwiek znanych jej nazwisk czy tytułów utrudniało sprawę. Zależało jej na tym, by nie doszło do bezpośredniej konfrontacji z jak na razie niezidentyfikowanymi postaciami, toteż musiała się wytężyć. Oto jednak zaraz po pierwszej, pojawiła się kolejna myśl, która powinna zostać spełniona już na samym początku. W końcu nie stała pod drzwiami pod postacią zwierzęcą, z obawy przed kolejnymi kocimi przygodami. Póki co więc nie miała żadnej obrony, żadnego usprawiedliwienia, jak tylko dociekliwość kobieca. A marnym było to wytłumaczenie, dlatego Elisabeth rozejrzała się w poszukiwaniu jakichkolwiek pomysłów. Najwyraźniej jednak nie miała dzisiaj szczęścia - nagła cisza w sąsiednim pomieszczeniu sugerowała kłopoty. Nie było czasu na wygórowane pomysły, a działanie. Szybkim ruchem ściągnęła z szyi zawsze przewieszony przez nią naszyjnik, by następnie zamachną się i odrzucić drobny przedmiot niedaleko miejsca, w którym się znajdowała. Następnie ukucnęła, jedną ręką dotykając podłogi, drugiej zaś różdżki. Najwyraźniej refleks jej był dość dobry, gdyż ledwie to uczyniła, usłyszała ruch niedaleko siebie, a potem dość stanowczy głos. Jego brzmienie nie dawało jej już żadnych wątpliwości. Lewy kącik ust uniósł się w górę i gdyby nie dość krępująca sytuacja, z pewnością w jej ust wyrwało by się coś w stylu "no proszę, proszę".
Powoli podniosła się, wyciągając z kieszeni sukienki różdżkę. Następnie nieśpiesznie wyszła na przeciw lordowi Yaxley'owi. Z początku patrzyła jedynie na jego twarz, dopiero po chwili jej wzrok spoczął na trzymanej przez niego różdżkę.
- Nie widzę potrzeby celowania we mnie, drogi lordzie. Nie mam złych zamiarów - powiedziała powoli i spokojnie. Spojrzenie z powrotem skierowała na jego twarz. Starała się zachowywać dość naturalnie, a wręcz obojętnie wobec obecnej sytuacji. A była ona dość niekomfortowa i stawiała ją w nieco złym świetle. Każdy jednak ma swoje za plecami, a stojąca przed nią postać z pewnością nie mogła o sobie powiedzieć, jak o kimś krystalicznie czystej.
- Nie miałam naturalnie na celu przeszkadzać lordowi w... - tutaj spojrzała znacząco w stronę drzwi, przy tym starając się zarejestrować wzrokiem na tyle, na ile pozwalało jej to krótkie zerknięcie. - ... cokolwiek lord tam robił. Jedyne czego chciałam to odnaleźć pewną rzecz, którą niechcący zagubiłam na statku.
Delikatnie wzruszyła ramionami, obserwując postać mężczyzny. Nie można było o niej powiedzieć speszona, bo taka nie była. Naturalnie sytuacja mogła się nie wydarzyć, jednak skoro już przyszło jej teraz stać tak, to nie miała zamiaru się za to wstydzić.
A little learning is a dangerous thing...
Widząc wyłaniającą się z półcienia, znaną sobie sylwetkę, nie mógł nie przyznać, że poczuł się zaskoczony. Nic jednak zewnętrznie nie wskazywało na podobne odczucie. Może jedynie jego brew delikatnie drgnęła, chociaż było to niezauważalny praktycznie ruch, który można by dostrzec dopiero przy uważnej obserwacji twarzy Morgotha. Oboje wiedzieli, że to spotkanie było zbyt podejrzane by odpuścić. Elisabeth wiedziała jak to wyglądać musiało od jego strony i nie mogła mieć o to pretensji. Ani o to co wydarzyło się w dalszym ciągu tego niezaplanowanego widzenia. Czy podczas wizyty w domu Petriego spodziewaliby się podobnego potoczenia się sytuacji? On stojący z wyciągniętą w jej stronę bronią, ona wyłaniająca się z ukrycia jak pierwszy lepszy złoczyńca. Kto tutaj był tym dobrym, a kto złym? Nie wątpił, że nie należeli do tej pierwszej ani drugiej kategorii. Byli... Interesująco niekonwencjonalni. Morgoth nie skomentował jej słów, ale nie opuścił wcale różdżki. Wpatrywał się w nią przez moment uważnie jakby próbował odczytać z jej twarzy, to czego szukał. Zawsze była nieprzeniknioną kobietą i ciężko było stwierdzić do końca, co działo się w tym bystrym, ukierunkowanym na ambicję umyśle. Badał spojrzeniem wyraźny zarys policzków, by przenieść wzrok na migdałowe oczy hardo patrzące w jego stronę, zupełnie jakby mówiły mu wprost o tym, że cokolwiek by zrobił, ona dalej będzie trwała przy swoim jak skała. Nie zamierzał z nią walczyć. Nie o to w tym chodziło. Mimo wszystko cała racja z natury stała po jego stronie i obojętnie, co robiłby wcześniej, doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Zauważył jej ciekawskie spojrzenie, które rzucała na szparę w drzwiach, gdzie jeszcze przed chwilą prowadził rozmowę. Uniósł lekko prawą brew, gdy niezauważalnie przesunął głowę w tamtym kierunku, ale wiedział, że jego gość deportował się w chwili, w której dowiedzieli się o czyjejś jeszcze obecności. Nie winił go - gdyby mógł, sam kazałby mu to zrobić. Im mniej osób tym lepiej. Niech myśli, że rozmawiał z samym sobą. To było bez znaczenia. Najważniejsze by główny cel i temat pozostał nieodkryty. Wciąż miał ją na celowniku, jednak schował płynnie i szybko różdżkę do przystosowanej do tego kieszenie w rękawie, ale nie stracił czujności. Nie odezwał się również. A przynajmniej nie w tej części znalazcy gumowego ucha. Jak bardzo nie wypadało to młodej damie, silniej powinno interesować to lady Parkinson niż jego.
- Co to takiego? - spytał tonem, który przypominał głos jego ojca. Twardy, a równocześnie głęboki. Chociaż Morgoth nigdy nie powiedziałby o sobie w ten sposób. Leon wciąż pozostawał niedoścignionym autorytetem, do którego zapewne nigdy nie miał dosięgnąć. Nie zauważył jednak jednej rzeczy - jak bardzo stawał się w ostatnim czasie do niego podobny. Gdy kobieta wspomniała o naszyjniku, zaczęła zaraz również go szukać. Pomimo podejrzanych okoliczności jego wewnętrzne wychowanie sprawiło, że rozejrzał się za przedmiotem. Wydawało mu się, że zauważył coś błyszczącego niedaleko nich. Ruszył w tamtą stronę, by przykucnąć, ale równocześnie kątem oka dostrzegł, że kobieta wyciągała dłoń w stronę totemu przypominającego znaleziska ze stanowisk w indyjskich świątyniach nieznanych bóstw. Jako człowiek który już nie raz zdobywał nielegalne artefakty, wiedział, że lepiej było nie dotykać czegoś, czego się nie znało. A na pewno nie tajemniczego posążku. - Zaczekaj! - rzucił, łapiąc ją za nadgarstek, ale było już za późno. W ostatniej chwili złapał jeszcze poszukiwany przez nią naszyjnik zanim rozpłynęli się w powietrzu.
|zt x2
- Co to takiego? - spytał tonem, który przypominał głos jego ojca. Twardy, a równocześnie głęboki. Chociaż Morgoth nigdy nie powiedziałby o sobie w ten sposób. Leon wciąż pozostawał niedoścignionym autorytetem, do którego zapewne nigdy nie miał dosięgnąć. Nie zauważył jednak jednej rzeczy - jak bardzo stawał się w ostatnim czasie do niego podobny. Gdy kobieta wspomniała o naszyjniku, zaczęła zaraz również go szukać. Pomimo podejrzanych okoliczności jego wewnętrzne wychowanie sprawiło, że rozejrzał się za przedmiotem. Wydawało mu się, że zauważył coś błyszczącego niedaleko nich. Ruszył w tamtą stronę, by przykucnąć, ale równocześnie kątem oka dostrzegł, że kobieta wyciągała dłoń w stronę totemu przypominającego znaleziska ze stanowisk w indyjskich świątyniach nieznanych bóstw. Jako człowiek który już nie raz zdobywał nielegalne artefakty, wiedział, że lepiej było nie dotykać czegoś, czego się nie znało. A na pewno nie tajemniczego posążku. - Zaczekaj! - rzucił, łapiąc ją za nadgarstek, ale było już za późno. W ostatniej chwili złapał jeszcze poszukiwany przez nią naszyjnik zanim rozpłynęli się w powietrzu.
|zt x2
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Pod pokładem
Szybka odpowiedź