Sala balowa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala balowa
Najprzestronniejsze pomieszczenie w całym dworze i zarazem - najrzadziej używane. Ród Averych słynący nie tyle z niegościnności, ile z surowego obycia nigdy nie próbował rywalizować z (nielubianymi zresztą przez nich) Nottami w urządzaniu przepysznych zabaw towarzyskich. Posiadłość w Shropshire rzadko wypełnia więc echo tańców oraz wesołych rozmów, jednakowoż od czasu do czasu w kuluarach sali balowej toczą się płomienne dyskusje, podczas gdy większa część szlachty oddaje się zabawie na parkiecie bądź rozkoszom stołu.
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Ostatnio zmieniony przez Samael Avery dnia 18.11.16 9:40, w całości zmieniany 5 razy
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Farsa. Gotujące krew w żyłach i wywołujące mdłości przedstawienie. Dla kogo? Dla niegodnej publiki znęconej otwartym zaproszeniem, dla zaskoczonej nagłą niespodzianką szlachty czy dla niepotraktowanej zgodnie z jakimikolwiek zasadami etykiety rodziny? Wymieńmy uściski dłoni, złóżmy gratulacje, okraśmy piękny obrazek paroma komplementami i pustymi, acz cudownie brzmiącymi zapewnieniami o sielance, która jest na wyciągnięcie ręki, realniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Uśmiechajmy się ujmująco, chowajmy prawdziwe, wstrząsające emocje pod maskami - zarówno tymi maskaradowymi, przeznaczonymi na bal, jak i tymi, którymi są nasze twarze każdego dnia. Od dziecka wpajano nam przecież przekonanie o nadrzędności opanowania za wszelką cenę, sen o czystości.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego - oświadczyłem z idealnie wykrojonym przejęciem, bo tak wypadało, po czym uśmiechnąłem się krótko, słysząc słowa Laidan. Chyba jeszcze nigdy wcześniej nie miałem wrażenia, że nasza nić porozumienia jest aż tak silna jak teraz. Powiodłem spojrzeniem do miejsca, w kierunku którego najpierw oddaliła się Eilis, a chwilę później Samael, krzywiąc się nieznacznie na widok kolejnej scenki rodzajowej. Nie minęło pięć minut od ogłoszenia zaręczyn, a panna Sykes już się łamała? Skinąłem uprzejmie głową, gdy lady Avery postanowiła się oddalić i chociaż najchętniej sam postąpiłbym podobnie, coś mi jednak mówiło, że nie wypada. Jak by to wyglądało w oczach gości, gdyby nagle wszyscy przedstawiciele familii rozmyli się w eterze, zamiast reprezentować ród organizatora tego znakomitego balu? Chwyciłem jeden z kieliszków wina, by zatopić w nim usta, przechadzając się po sali nie w poszukiwaniu potencjalnych rozmówców, a ścieżek do ich unikania, takaż to ze mnie towarzyska bestia.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego - oświadczyłem z idealnie wykrojonym przejęciem, bo tak wypadało, po czym uśmiechnąłem się krótko, słysząc słowa Laidan. Chyba jeszcze nigdy wcześniej nie miałem wrażenia, że nasza nić porozumienia jest aż tak silna jak teraz. Powiodłem spojrzeniem do miejsca, w kierunku którego najpierw oddaliła się Eilis, a chwilę później Samael, krzywiąc się nieznacznie na widok kolejnej scenki rodzajowej. Nie minęło pięć minut od ogłoszenia zaręczyn, a panna Sykes już się łamała? Skinąłem uprzejmie głową, gdy lady Avery postanowiła się oddalić i chociaż najchętniej sam postąpiłbym podobnie, coś mi jednak mówiło, że nie wypada. Jak by to wyglądało w oczach gości, gdyby nagle wszyscy przedstawiciele familii rozmyli się w eterze, zamiast reprezentować ród organizatora tego znakomitego balu? Chwyciłem jeden z kieliszków wina, by zatopić w nim usta, przechadzając się po sali nie w poszukiwaniu potencjalnych rozmówców, a ścieżek do ich unikania, takaż to ze mnie towarzyska bestia.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Darcy obserwowała pełne przekonania powitanie Lorne z jej najdroższą przyjaciółką i tchnęłaby ją nawet zazdrość, albo może złość, gdyby to nie do Rosalie lord Bulstrode odzywał się z taka kurtuazją, od razu komplementując jej dzisiejszą prezencję. Rosier nie chciała być uszczypliwa, czy drobiazgowa, ale sama od swojego narzeczonego żadnego komplementu nie usłyszała. Wpatrywała się w jego profil, wsłuchując się jednocześnie w słowa mężczyzny, ale trwało to zaledwie krótką chwilę, zanim przerzuciła wzrok na swojego brata i drugą, bliską kuzynkę, cofając się od mężczyzny, który miał spędzić z nią całe życie, a nie potrafił jej poświęcić nawet minuty uwagi w towarzystwie na balu, zamiast tego z ogromną rozkoszą poświęcając ją wszystkim innym. Odetchnęłaby z frustracją, gdyby nie znajdowali się w większym gronie osób. Tymczasem na jej usta wstąpił nikły uśmiech z jakim skwitowała trzy sekundy rozmowy z narzeczonym. Zwykłe powitanie to był już wyraźnie szczyt uczucia, jakie można było posłać wybrance swojego serca. Wybranka serca – nawet w głowie Rosier te dwa słowa brzmiały dość ironicznie, żeby nie powiedzieć niczym największa farsa.
Z rozmyślań wyrwało ją jej własne imię, rzucone z ust lorda Bulstrode. Zwróciła swoją twarz ku niemu, nie chcąc brać udziału we swataniu swojej wspaniałej kuzynki z Lorne Bulstrode. Gdyby chwilę nad tym pomyślał, może wiedziałby, dlaczego jej wzrok pozbawiony był, co do tego planu entuzjazmu.
— Nie śmiałabym postąpić inaczej — przytaknęła na jego słowa mimo wszystko, dodając jeszcze z podtekstem, zrozumiałym wyłącznie dla tych, którzy znali prawdziwe uczucia, jakimi żywiła się ta narzeczona sobie para: — zrobię to z taką samą przyjemnością, jak zwykle, mój drogi.
Tracąc nadzieję, ze oczarowany urokiem jej kuzynki Lorne spełni jej prośbę, wysunęła dłoń z pod jego ramienia, odsuwając się trochę od mężczyzny, dając mu wolne pole do przeprowadzenia dalszej części rozmowy. Może gdyby nie to, w jakim stopniu drażniąco działania Bulstrode na nią wpływały, dostrzegłaby alarmowe spojrzenie Rosie, ale jako, że podążała swoim spojrzeniem w kierunku Bulstrode, jak i tym samym Rosie, dokładnie w takim stopniu, w jakim wymagała tego etyka, nie dostrzegała takich drobnych subtelności. Przesunęła się, nie bez wewnętrznego zażenowania obecną sytuacją. Lorne Bulstrode był możliwie jednym z nielicznych mężczyzn odpornych na sugestię Rosier. Być może to drażniło ją w nim najbardziej, bo mimo wszelkich niegrzeczności, jakich posyłali sobie w swoim własnym towarzystwie, nie mogła mu odmówić ani honoru, ani dobra, ani nawet nie mogła powiedzieć, że był złym kandydatem na narzeczonego. Takich ze świecą szukać. Tylko ona po prostu potrzebowała czegoś więcej niż dobrego serca i obycia w towarzystwie. Potrzebowała rzucanych jej ognistych spojrzeń, większej uwagi, zaangażowania, serca rozpalonego dla niej, żądnego takich samych wrażeń do jakich jej młoda dusza lgnęła. Nie stonowanego mężczyzny, zachwycającego się nad jednorożcami – to było dobre dla kobiet, tak wrażliwych i pięknych, jak Rosalie, których blask błyszczał jeszcze mocniej w towarzystwie tych ślicznych magicznych istot.
Zatrzymała się, kiedy mężczyzna rzeczywiście w końcu poświęcił jej swoją koncentrację, zapraszając ją do tańca. I faktycznie przez moment brała poważnie pod uwagę możliwość odmówienia mu. Nie powinno być tak, że sama powinna się o ten taniec prosić. Patrząc jednak w jego tęczówki oczu, czując na sobie wzrok, nie tylko jego, ale tez innych obecnych uśmiechnęła się delikatnie i dygnęła mu na zgodę. Zanim wyszła na środek parkietu, posłała jeszcze Rosie wymowne spojrzenie. Musiała zrozumieć, że jej pijany narzeczony, z rozwiązanym językiem w towarzystwie większej ilości niż Tristan, któremu w zupełności mogła co do dyskrecji ufać, to zbyt duże zagrożenie, żeby go tak zostawiać i pozwalać mu mówić, co mu ślina na język przyniesie.
— Przestań błaznować — mruknęła niezadowolona, jak tylko znaleźli się poza zasięgiem słyszalności innych osób, a słowa mówiła zresztą takim szeptem, że były przeznaczone tylko dla uszu, Lorne.
— Za dużo wypiłeś — dodała, chociaż sama wypiła tylko nieznacznie mniej. Inaczej żadna siła nie przytrzymałaby jej na tym balu tak długo. Wyprostowała się, złączając z nim dłonie w pozycji do tańca. Jedną z nich oparła na jego barku, wpatrując się w te jego tryskające łagodnością i serdecznością oczy.
— Więc, Lorne… ja nie wyglądam pięknie tego wieczora? — spytała chłodno — Następnym razem spędzę znacznie dłużej na przygotowaniach, skoro dwa dni dobierania kreacji i biżuterii i trzy godziny szykowania się to za mało na wysokie wymagania lorda Bulstrode.
Z rozmyślań wyrwało ją jej własne imię, rzucone z ust lorda Bulstrode. Zwróciła swoją twarz ku niemu, nie chcąc brać udziału we swataniu swojej wspaniałej kuzynki z Lorne Bulstrode. Gdyby chwilę nad tym pomyślał, może wiedziałby, dlaczego jej wzrok pozbawiony był, co do tego planu entuzjazmu.
— Nie śmiałabym postąpić inaczej — przytaknęła na jego słowa mimo wszystko, dodając jeszcze z podtekstem, zrozumiałym wyłącznie dla tych, którzy znali prawdziwe uczucia, jakimi żywiła się ta narzeczona sobie para: — zrobię to z taką samą przyjemnością, jak zwykle, mój drogi.
Tracąc nadzieję, ze oczarowany urokiem jej kuzynki Lorne spełni jej prośbę, wysunęła dłoń z pod jego ramienia, odsuwając się trochę od mężczyzny, dając mu wolne pole do przeprowadzenia dalszej części rozmowy. Może gdyby nie to, w jakim stopniu drażniąco działania Bulstrode na nią wpływały, dostrzegłaby alarmowe spojrzenie Rosie, ale jako, że podążała swoim spojrzeniem w kierunku Bulstrode, jak i tym samym Rosie, dokładnie w takim stopniu, w jakim wymagała tego etyka, nie dostrzegała takich drobnych subtelności. Przesunęła się, nie bez wewnętrznego zażenowania obecną sytuacją. Lorne Bulstrode był możliwie jednym z nielicznych mężczyzn odpornych na sugestię Rosier. Być może to drażniło ją w nim najbardziej, bo mimo wszelkich niegrzeczności, jakich posyłali sobie w swoim własnym towarzystwie, nie mogła mu odmówić ani honoru, ani dobra, ani nawet nie mogła powiedzieć, że był złym kandydatem na narzeczonego. Takich ze świecą szukać. Tylko ona po prostu potrzebowała czegoś więcej niż dobrego serca i obycia w towarzystwie. Potrzebowała rzucanych jej ognistych spojrzeń, większej uwagi, zaangażowania, serca rozpalonego dla niej, żądnego takich samych wrażeń do jakich jej młoda dusza lgnęła. Nie stonowanego mężczyzny, zachwycającego się nad jednorożcami – to było dobre dla kobiet, tak wrażliwych i pięknych, jak Rosalie, których blask błyszczał jeszcze mocniej w towarzystwie tych ślicznych magicznych istot.
Zatrzymała się, kiedy mężczyzna rzeczywiście w końcu poświęcił jej swoją koncentrację, zapraszając ją do tańca. I faktycznie przez moment brała poważnie pod uwagę możliwość odmówienia mu. Nie powinno być tak, że sama powinna się o ten taniec prosić. Patrząc jednak w jego tęczówki oczu, czując na sobie wzrok, nie tylko jego, ale tez innych obecnych uśmiechnęła się delikatnie i dygnęła mu na zgodę. Zanim wyszła na środek parkietu, posłała jeszcze Rosie wymowne spojrzenie. Musiała zrozumieć, że jej pijany narzeczony, z rozwiązanym językiem w towarzystwie większej ilości niż Tristan, któremu w zupełności mogła co do dyskrecji ufać, to zbyt duże zagrożenie, żeby go tak zostawiać i pozwalać mu mówić, co mu ślina na język przyniesie.
— Przestań błaznować — mruknęła niezadowolona, jak tylko znaleźli się poza zasięgiem słyszalności innych osób, a słowa mówiła zresztą takim szeptem, że były przeznaczone tylko dla uszu, Lorne.
— Za dużo wypiłeś — dodała, chociaż sama wypiła tylko nieznacznie mniej. Inaczej żadna siła nie przytrzymałaby jej na tym balu tak długo. Wyprostowała się, złączając z nim dłonie w pozycji do tańca. Jedną z nich oparła na jego barku, wpatrując się w te jego tryskające łagodnością i serdecznością oczy.
— Więc, Lorne… ja nie wyglądam pięknie tego wieczora? — spytała chłodno — Następnym razem spędzę znacznie dłużej na przygotowaniach, skoro dwa dni dobierania kreacji i biżuterii i trzy godziny szykowania się to za mało na wysokie wymagania lorda Bulstrode.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chwycił Darcy pewnie, choć delikatnie, by tej filigranowej istoty przypadkiem nie skrzywdzić. W tańcu czuł się równie pewnie, jak podczas zwyczajnego chodzenia - była to jedna z wielu praktycznych umiejętności, które nabył za dzieciaka. Wyglądając dumnie i godnie, mając piękną dziewczynę za partnerkę, był tym, kim miał być. Być może ojciec Lorne'a w końcu zapałałby dumą do swego młodszego syna, gdy dostrzegłby, jak reprezentuję ród Bulstrode? Ten jednak był zbyt zajęty, aby pojawić się na balu, to oczywiste. Ocieplać wizerunki miały jego dzieci. Tak było i tym razem, choć Lorne nie miał powodów do narzekania. Takie obowiązki to czysta przyjemność!
Uśmiechnął się na tę myśl, postanawiając, iż po tańcu (lub dwóch), poszuka służby, która na tacach nosiła błyszczące kieliszki z błyszczącym płynem. Może po tym zdobędzie się na odwagę, by zrobić coś wesołego podczas tego sztywnego balu? Lorne widział tutaj wielu młodzików, którym brakowało prawdziwej zabawy. Oczy młodego Bulstrode zabłysły, jak te kieliszki, jak ten trunek!
Rozmyślania przerwał mu głos Darcy, która była czymś szczerze dotknięta. Samego Lorne'a uraziły słowa, że jest pijany i że błaznuję. Przecież jeszcze nie zaczął! Młódka nie była nawet świadoma, jakie libacje kryją się we wspomnieniach jej narzeczonego. Teraz jedynie nagina nieco szlacheckiej etykiety, wobec prawdziwych przyjaciół i tych, którzy mają ewidentnie przesyt nienaturalnych zachowań. Sztuczność kierował ku nieznajomym i tym, którzy wrośli w to wszystko długimi korzeniami. Pozory. Jak mógł zachować pozory wobec Colina czy Tristana? To niemożliwe.
- Darcy, moja luba - Lorne zbliżył twarz do jej policzka i szeptał - Uroda wszystkich panien i dostojność wszystkich mężczyzn to nic w obliczu tego, co ty sobą reprezentujesz. Wiele nas dzieli, ale na pewno nie świadomość tego, jak piękna jesteś. Czasem zachowujesz się tak, jakby ta sytuacja, która zaistniała między nami, była moją winą. Przypomnij sobie nasze pierwsze spotkanie, gdy już wiedzieliśmy co nas czeka. Czy pamiętasz jaki wyraz twarzy zdradzało moje lico? Byłem uradowany jak szczeniak, że los zesłał mi kogoś tak zniewalającego. Tak nadzwyczajnego
Potem swymi ustami musnął delikatnie policzek Darcy, tak aby nikt nie zauważył. Tyle dramatów rozgrywało się wokół, tyle tańców dosłownych i metaforycznych! Nie chciał tego przeżywać i tego wieczoru. Miał doskonały nastrój, już trzeci dzień z rzędu nie zapomniał o żadnym szczególe. Zaczęła tlić się naiwna myśl, że może wyzdrowiał.
- Wyglądasz pięknie, Darcy - powiedział teraz, uśmiechając się i prowadząc swą partię nieprzerwanie w tańcu pełnym niedopowiedzeń, dziecięcej złości i niezrozumiałej niechęci. - Wyglądasz naprawdę pięknie.
Uśmiechnął się na tę myśl, postanawiając, iż po tańcu (lub dwóch), poszuka służby, która na tacach nosiła błyszczące kieliszki z błyszczącym płynem. Może po tym zdobędzie się na odwagę, by zrobić coś wesołego podczas tego sztywnego balu? Lorne widział tutaj wielu młodzików, którym brakowało prawdziwej zabawy. Oczy młodego Bulstrode zabłysły, jak te kieliszki, jak ten trunek!
Rozmyślania przerwał mu głos Darcy, która była czymś szczerze dotknięta. Samego Lorne'a uraziły słowa, że jest pijany i że błaznuję. Przecież jeszcze nie zaczął! Młódka nie była nawet świadoma, jakie libacje kryją się we wspomnieniach jej narzeczonego. Teraz jedynie nagina nieco szlacheckiej etykiety, wobec prawdziwych przyjaciół i tych, którzy mają ewidentnie przesyt nienaturalnych zachowań. Sztuczność kierował ku nieznajomym i tym, którzy wrośli w to wszystko długimi korzeniami. Pozory. Jak mógł zachować pozory wobec Colina czy Tristana? To niemożliwe.
- Darcy, moja luba - Lorne zbliżył twarz do jej policzka i szeptał - Uroda wszystkich panien i dostojność wszystkich mężczyzn to nic w obliczu tego, co ty sobą reprezentujesz. Wiele nas dzieli, ale na pewno nie świadomość tego, jak piękna jesteś. Czasem zachowujesz się tak, jakby ta sytuacja, która zaistniała między nami, była moją winą. Przypomnij sobie nasze pierwsze spotkanie, gdy już wiedzieliśmy co nas czeka. Czy pamiętasz jaki wyraz twarzy zdradzało moje lico? Byłem uradowany jak szczeniak, że los zesłał mi kogoś tak zniewalającego. Tak nadzwyczajnego
Potem swymi ustami musnął delikatnie policzek Darcy, tak aby nikt nie zauważył. Tyle dramatów rozgrywało się wokół, tyle tańców dosłownych i metaforycznych! Nie chciał tego przeżywać i tego wieczoru. Miał doskonały nastrój, już trzeci dzień z rzędu nie zapomniał o żadnym szczególe. Zaczęła tlić się naiwna myśl, że może wyzdrowiał.
- Wyglądasz pięknie, Darcy - powiedział teraz, uśmiechając się i prowadząc swą partię nieprzerwanie w tańcu pełnym niedopowiedzeń, dziecięcej złości i niezrozumiałej niechęci. - Wyglądasz naprawdę pięknie.
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przez chwilę nawet chciała próbować być mniej uszczypliwą, ale nic nie mogła poradzić na to, ze nie była przyzwyczajona do braku zainteresowania ze strony mężczyzny, a Lorne ten brak zainteresowania pokazywał jej nawet ze zbyt dużym zaangażowaniem. Nie był konsekwentny, ale na konsekwencję akurat w tej kwestii zawsze można było liczyć. Nie powinna poruszać tego tematu, ale z kim, jak nie z nim będzie grała na otwartych kartach? Oboje w końcu zdawali sobie sprawę z tego, że ich przyszłe małżeństwo nie miało być niczym innym niż tylko zwykłym, politycznym zagraniem. Dusza Darcy pragnęła czegoś więcej niż tylko zobligowania do małżeństwa. Nie wymagała nawet miłości, nie. Wiedziała, że miała wobec rodziny pełen dług, za to, że nosiła to wdzięczne nazwisko i ten dług będzie spłacać dobrowolnie przez całe życie. Myślała jednak, że mężczyzna, który weźmie ją na rękę, będzie potrafił na nią patrzeć z właściwą pasją i uwielbieniem. Lorne sprawiał wrażenie, jakby nie mógł tego zrobić, nawet gdyby ona starała się o to, żeby zmienił do niej podejście. Jak wiadomo nie mieli dobrego startu. Ich narzeczeństwo przyszło zbyt niespodziewanie, aby którekolwiek z nich było na nie przygotowane.
— Pięknie mówisz, Lorne, ale same piękne słowa nie czynią z Ciebie nikogo innego niż tylko urodzonego poety — zauważyła, poprawiając dłoń na jego ramieniu, przenosząc ją trochę bliżej jego karku i odchyliła się lekko do tyłu, żeby móc w tym tańcu spojrzeć w jego tęczówki oczu, zerknąć w nie i zweryfikować to, co właśnie powiedział z tym, co naprawdę mógłby mieć na myśli. Nie pamiętała radości Lorne w dniu, o którym mówił. Pamiętała mężczyznę, który uśmiechał się do niej, tak, to pamiętała, ale pamiętała też, jak z tej radości dał się ponieść emocjom i pozwolił sobie samemu pchnąć się w kontakty z innymi kobietami.
— Chyba niewiele Ci do radości potrzeba, Lorne, prawda? — zwróciła subtelnie na to uwagę, obracając się w miejscu, zanim wróciła znów do jego ramion, dodając z westchnieniem — ja potrzebuję więcej. Więcej, niż tylko wyproszone „pięknie” z Twoich ust. Wiesz kto jest piękny? — zadarła nieco głowę, sięgając jego ucha, kiedy szepnęła — co druga dama na tej sali.
I wycofała się, chociaż trwanie w tej pozycji wcale w niczym nie przeszkadzało jej w dostosowaniu się do tempa tańca, które mimo skomplikowanych zażyłości między nimi wydawało się dość stonowane, prawie idealne. W sumie tańczyli lepiej i grali, niż naprawdę się z tym czuli.
— Ale ja nie jestem zwykłą damą. Jestem Twoją narzeczoną, Lorne. I tylko dlatego, ze zostałam Ci wcześniej przez kogoś przyrzeczona, nie znaczy, że możesz przestać się starać. Jeśli sama się Tobie nie zaprzysięgnę, niczego nie możesz być pewien. Tak właśnie obecnie wygląda nasza sytuacja.
— Pięknie mówisz, Lorne, ale same piękne słowa nie czynią z Ciebie nikogo innego niż tylko urodzonego poety — zauważyła, poprawiając dłoń na jego ramieniu, przenosząc ją trochę bliżej jego karku i odchyliła się lekko do tyłu, żeby móc w tym tańcu spojrzeć w jego tęczówki oczu, zerknąć w nie i zweryfikować to, co właśnie powiedział z tym, co naprawdę mógłby mieć na myśli. Nie pamiętała radości Lorne w dniu, o którym mówił. Pamiętała mężczyznę, który uśmiechał się do niej, tak, to pamiętała, ale pamiętała też, jak z tej radości dał się ponieść emocjom i pozwolił sobie samemu pchnąć się w kontakty z innymi kobietami.
— Chyba niewiele Ci do radości potrzeba, Lorne, prawda? — zwróciła subtelnie na to uwagę, obracając się w miejscu, zanim wróciła znów do jego ramion, dodając z westchnieniem — ja potrzebuję więcej. Więcej, niż tylko wyproszone „pięknie” z Twoich ust. Wiesz kto jest piękny? — zadarła nieco głowę, sięgając jego ucha, kiedy szepnęła — co druga dama na tej sali.
I wycofała się, chociaż trwanie w tej pozycji wcale w niczym nie przeszkadzało jej w dostosowaniu się do tempa tańca, które mimo skomplikowanych zażyłości między nimi wydawało się dość stonowane, prawie idealne. W sumie tańczyli lepiej i grali, niż naprawdę się z tym czuli.
— Ale ja nie jestem zwykłą damą. Jestem Twoją narzeczoną, Lorne. I tylko dlatego, ze zostałam Ci wcześniej przez kogoś przyrzeczona, nie znaczy, że możesz przestać się starać. Jeśli sama się Tobie nie zaprzysięgnę, niczego nie możesz być pewien. Tak właśnie obecnie wygląda nasza sytuacja.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Być może masz słuszność - zgodził się z Lilianą, po chwili namysłu. Sojusz z Perseusem wydawał mu się kpiną jeszcze na początku tego miesiąca, po poszukiwaniach rzekomego złodzieja zaczarowanych kul - wydawało mu się to już mniej głupie. Czy stare porzekadło nie mówi, by trzymać wrogów bliżej jeszcze niż przyjaciół? Być może nieco arogancko nie sądził, by młodziutka Liliana w pełni wiedziała, o czym mówiła; on i Perseus dzielili sekrety, które ostatnimi czasy zbyt mocno wylewały się na światło dzienne. Nigdy, ale to nigdy nie wybaczy mu jego zachowania na tegorocznych Wiankach, momentu, którym podważył jego prawo do Evandry, momentu, w którym omal nie wydarł mu z ręki wianka jego narzeczonej. Na słowa o ożenku z Lilianą zareagował zaś uśmiechem, tym razem obejmującym również zwykle pozbawione emocji oczy; wiedział, że był dla niej jak brat, nie aspirował zresztą do żadnej innej roli; półwili urok panny Yaxley pozostawał przyćmiony przez jej wciąż dziecięcą wręcz beztroskę. Nie przeszkadzało mu to w zaprowadzeniu jej na parkiet, z pewnością nabytą kilka lat dłuższym doświadczeniem na arystokratycznych przyjęciach. Nie dane im jednak było zanurzyć się w tańcu; Tristan wciąż trzymał dłoń na talii kuzynki, gdy muzyka ucichła, kierując uwagę gości na gospodarzy tego przyjęcia. Ze zdumieniem, wymieniwszy wpierw z Lilianą porozumiewawcze spojrzenie.
Szeroko otwartymi oczyma patrzył, jak Samael Avery oświadcza się... otóż to - komu? Kim było to dziewczę, nieznajoma twarz? Czy widział ją na Sabatach? Nigdy, była aż tak młoda? Ależ skąd, był koniec października, dawno temu by się pojawiła. Samaelu Avery, wyjdziesz za dziewczę znikąd? Twoje dzieci, twojego dziedzica, urodzi panna bez nazwiska? Uniósł lekko brew, poszukując spojrzeniem reakcji Laidan na to przedstawienie, teatr jednego aktora. Oświadczyny na otwartym balu? Otwartym?
- I tyle z naszego tańca - westchnął, dopiero teraz puszczając Lilianę wolno, po czem skinął głową przechodzącemu Lorne'owi. - Lord Lorne Bulstrode, lady Liliana Yaxley - przedstawił sobie towarzyszy, chwytając z lewitującej nieopodal tacy dwa kolejne kielichy szampana - jeden z nich wręczając Lilianie, by mogli wznieść wraz z Lornem kurtuazyjny toast. I choć na jego twarzy nijak nie odbił się wyraz wzruszenia, komentarz do całego wydarzenia rozsądnie zapewne pozostawił tym razem dla siebie.
Odruchowo obrócił głowę przez ramię, kiedy poczuł delikatny dotyk na plecach; właściwie nie musiał, rozpoznał jej perfumy. Dopiero co o niej wspominali, Liliana doprawdy miała doskonałe wyczucie; brakowało tylko matki - choć ta ostatnimi czasy rzadko porzucała ojca podczas podobnych uroczystości.
- Darcy - obrócił się ku siostrze, kiedy się z nim powitała, subtelnie podtrzymując ją w talii, kiedy wspięła się na palce, by złożyć na jego policzku pocałunek i równie subtelnie pomagając jej wyrównać poziom. Nijak nie zareagował na jej prośbę, na jego twarzy nie pojawiła się nawet najmniejsza zmiana, która mogłaby sugerować, że w ogóle usłyszał jej słowa - ale usłyszał, musiała to wiedzieć. Sztywne ramy etykiety nie pozwalały im - a tym bardziej jej - zdradzić się z podobną rozmową, a Tristan dbał o reputację siostry nawet w kwestiach równie błahych. Był dyskretny - zawsze. Skłonił się toteż raz jeszcze, gdy jego siostra opuściła towarzystwo, nie próbując jej zatrzymywać, i odprowadził ją spojrzeniem - aż do momentu, w którym znalazła się przy Rosalie. Kątem oka natrafił również na świeżo upieczoną narzeczona Samaela, z lekko uniesioną brwią obserwując, jak opuszcza salę sale - sama. Czyżby poczuła się przytłoczona wszechobecną obcością? To nie był jej świat, a bajka o kopciuszku niestety była tylko bajką...
Stojąc tak, nie zorientował się nawet, kiedy dołączyło do nich ponownie urokliwe towarzystwo Darcy i Rosalie. Czujnie jednym uchem wsłuchując się w słowa siostry skierowane do Lorne'a - wszak niemo obiecał jej pomoc - skłonił się na powitanie przed starszą półwilą - elegancko, dworsko.
- Rosalie - miękko wypowiedział jej imię. - Cała przyjemność po mojej stronie, towarzystwo Liliany zawsze jest mi niezwykle drogie. Noc jest jeszcze młoda, nie za wcześnie, żeby namawiać siostrę na powrót? - Nawet nie zdążyliśmy zatańczyć, droga Rosalie. Taktownie pominął milczeniem towarzystwo, w którym spotkał kuzynkę. - Liliana świetnie sobie radzi - wziął kuzynkę w obronę, nie dbając o to, że w istocie zbyt wcześnie im przerwano tym cyrkiem. - Zgaduję, że to wrodzony talent. Rodzinny. - Bo Rosalie potrafiła płynąć pośród tańczących par jak wiatr. Przeniósł spojrzenie na Lorne'a, wychwytując spojrzeniem jego pusty kieliszek; jesteś na balu, przyjacielu... Nie powiedział jednak nic, być może wyczekując lepszej okazji, jedynie skinąwszy mu głową, gdy przeprosił, aby odejść. Poszukał spojrzenia siostry, słysząc jej jakże ponure słowa - znal ich znaczenie, a kłopotliwa sytuacja, w którą i ona i Lorne, pozostawali zawikłani, była powodem do zmartwień nie tylko dla nich.
Szeroko otwartymi oczyma patrzył, jak Samael Avery oświadcza się... otóż to - komu? Kim było to dziewczę, nieznajoma twarz? Czy widział ją na Sabatach? Nigdy, była aż tak młoda? Ależ skąd, był koniec października, dawno temu by się pojawiła. Samaelu Avery, wyjdziesz za dziewczę znikąd? Twoje dzieci, twojego dziedzica, urodzi panna bez nazwiska? Uniósł lekko brew, poszukując spojrzeniem reakcji Laidan na to przedstawienie, teatr jednego aktora. Oświadczyny na otwartym balu? Otwartym?
- I tyle z naszego tańca - westchnął, dopiero teraz puszczając Lilianę wolno, po czem skinął głową przechodzącemu Lorne'owi. - Lord Lorne Bulstrode, lady Liliana Yaxley - przedstawił sobie towarzyszy, chwytając z lewitującej nieopodal tacy dwa kolejne kielichy szampana - jeden z nich wręczając Lilianie, by mogli wznieść wraz z Lornem kurtuazyjny toast. I choć na jego twarzy nijak nie odbił się wyraz wzruszenia, komentarz do całego wydarzenia rozsądnie zapewne pozostawił tym razem dla siebie.
Odruchowo obrócił głowę przez ramię, kiedy poczuł delikatny dotyk na plecach; właściwie nie musiał, rozpoznał jej perfumy. Dopiero co o niej wspominali, Liliana doprawdy miała doskonałe wyczucie; brakowało tylko matki - choć ta ostatnimi czasy rzadko porzucała ojca podczas podobnych uroczystości.
- Darcy - obrócił się ku siostrze, kiedy się z nim powitała, subtelnie podtrzymując ją w talii, kiedy wspięła się na palce, by złożyć na jego policzku pocałunek i równie subtelnie pomagając jej wyrównać poziom. Nijak nie zareagował na jej prośbę, na jego twarzy nie pojawiła się nawet najmniejsza zmiana, która mogłaby sugerować, że w ogóle usłyszał jej słowa - ale usłyszał, musiała to wiedzieć. Sztywne ramy etykiety nie pozwalały im - a tym bardziej jej - zdradzić się z podobną rozmową, a Tristan dbał o reputację siostry nawet w kwestiach równie błahych. Był dyskretny - zawsze. Skłonił się toteż raz jeszcze, gdy jego siostra opuściła towarzystwo, nie próbując jej zatrzymywać, i odprowadził ją spojrzeniem - aż do momentu, w którym znalazła się przy Rosalie. Kątem oka natrafił również na świeżo upieczoną narzeczona Samaela, z lekko uniesioną brwią obserwując, jak opuszcza salę sale - sama. Czyżby poczuła się przytłoczona wszechobecną obcością? To nie był jej świat, a bajka o kopciuszku niestety była tylko bajką...
Stojąc tak, nie zorientował się nawet, kiedy dołączyło do nich ponownie urokliwe towarzystwo Darcy i Rosalie. Czujnie jednym uchem wsłuchując się w słowa siostry skierowane do Lorne'a - wszak niemo obiecał jej pomoc - skłonił się na powitanie przed starszą półwilą - elegancko, dworsko.
- Rosalie - miękko wypowiedział jej imię. - Cała przyjemność po mojej stronie, towarzystwo Liliany zawsze jest mi niezwykle drogie. Noc jest jeszcze młoda, nie za wcześnie, żeby namawiać siostrę na powrót? - Nawet nie zdążyliśmy zatańczyć, droga Rosalie. Taktownie pominął milczeniem towarzystwo, w którym spotkał kuzynkę. - Liliana świetnie sobie radzi - wziął kuzynkę w obronę, nie dbając o to, że w istocie zbyt wcześnie im przerwano tym cyrkiem. - Zgaduję, że to wrodzony talent. Rodzinny. - Bo Rosalie potrafiła płynąć pośród tańczących par jak wiatr. Przeniósł spojrzenie na Lorne'a, wychwytując spojrzeniem jego pusty kieliszek; jesteś na balu, przyjacielu... Nie powiedział jednak nic, być może wyczekując lepszej okazji, jedynie skinąwszy mu głową, gdy przeprosił, aby odejść. Poszukał spojrzenia siostry, słysząc jej jakże ponure słowa - znal ich znaczenie, a kłopotliwa sytuacja, w którą i ona i Lorne, pozostawali zawikłani, była powodem do zmartwień nie tylko dla nich.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Okropnie, ale to okropnie brakowało mi rumu. I mniej formalnego przyjęcia, naturalnie. Dusiłem się trochę pod krawatem, najchętniej bym go poluzował, albo w ogóle zdjął na zawsze, ale nie mogłem. Nie wypadało, a ja przecież chciałem sprawiać wrażenie kogoś, kto mógłby potrafić zachowywać się jak należy. I nie zawodzić rodziny, która rozsypywała się na maleńkie kawałeczki. Wciąż nie mogłem uwierzyć w to, że za jakiś czas założę swoją własną i to o nią będę musiał się troszczyć. Przestrzegać przed każdym możliwym do popełnienia błędem, uczyć wszystkiego, co przekazali mi rodzice. Teraz jednak chciałem się dobrze bawić, czerpać z życia garściami, nie przejmować niczym... a zamiast tego zostałem włożony w sztywne ramy wyznaczające moje niemal zapomniane człowieczeństwo. Szlachecka maniera zdawała się być jedynie pustą skorupą bez wyrazu i żadnej głębi, dlatego tak bardzo bezwartościowa. Mimo to wciąż nie dałem się skusić wizji przerwania tej farsy; próbowałem grać swoją rolę najlepiej jak potrafiłem, choć raczej z mniejszym powodzeniem niż każdy inny człowiek na tej sali.
Być może jedynie moja przekazana w genach charyzma, a być może niesamowita chęć ucieczki pozwalała mi utrzymać jako-taki fason, kiedy w dobrej wierze prowadziłem Lyrę tam, gdzie według mnie powinny znajdować się drzwi na zewnątrz. Nie dowiedziałem się czy to były jedynie zwidy, czy może prawda, a to dlatego, że nasze subtelne oddalenie się od innych gości zostało zauważone. W dodatku przez świeżo zaręczoną parę, w której najwidoczniej jedną połowę stanowiła przyjaciółka Weasley, o której nie wiedziałem praktycznie niczego. Najpierw uśmiechnąłem się lekko zdziwiony, by już za moment widać się z najprawdopodobniej przyszłą panią Avery lekkim skłonieniem głowy i ucałowaniem jej dłoni, by zaraz potem uścisnąć rękę Samaelowi. Nie wiedziałem o co dokładnie chodzi, ale bez dwóch zdań wyczuwałem dziwne napięcie pomiędzy wszystkimi zebranymi tu osobami, poza mną. Co pokrótce zaowocowało tym, że cała ta dziwaczność spotkania zaczęła się w krótkim czasie udzielać również mnie. Po głowie chodziło mi słowo małolata, nie wiedzieć czemu, ale mój nienaganny w tym momencie uśmiech w założeniu powinien wszystkich przekonać co do mojej pewności siebie.
- Tak, to niewątpliwie prawda, skoro Lyra została doceniona nawet przez lady Avery - przytaknąłem. Uznając, że nie wymaga to dalszych komentarzy, skoro wszyscy praktycznie zgodzili się w tym jednym punkcie. Z kolei brak rumu w dalszym ciągu był uciążliwy, nawet przybierał na sile. Zwłaszcza, że nie wiedziałem co odpowiedzieć... Eilis, jak mniemam. Że niczego o niej nie słyszałem? I jak powinienem się do niej zwracać? Prócz imienia nie miałem żadnych danych. Z którego była rodu? - Och, na pewno były przesadzone. W każdym razie do niczego się nie przyznaję. - Podjąłem heroiczną, choć nieudolną próbę rozładowania tej dziwnej atmosfery pełnej udawanej kurtuazji i wypowiedzianych słów, które nic tak naprawdę nie znaczyły. Bądź co bądź to nie jest moje pierwsze spotkanie pośród arystokratów. - Z tym także muszę się zgodzić, Samaelu - potwierdziłem ponownie, imiennie, skoro sam zainteresowany wyszedł naprzeciw z taką inicjatywą. Uniosłem kąciki ust wyżej, nie zastanawiając się nad kolejnym krokiem. - Ja również gratuluję wam zaręczyn, to niewątpliwie przepiękna chwila, która zostanie w waszej pamięci już na zawsze. Któż zapomniałby o decyzji wspólnego życia podjętej w Noc Duchów idealnie o północy? Piękny gest, naprawdę - zacząłem, zupełnie nie przejmując się swoimi słowami, które można było różnie odczytywać i byłem tego świadom. - Nie wiem czy mogę spytać, ale czy będą jeszcze jakieś niespodzianki? - zadałem pytanie patrząc na wszystkich po kolei. Wszystko pełnym uprzejmości tonie, rzecz jasna.
Być może jedynie moja przekazana w genach charyzma, a być może niesamowita chęć ucieczki pozwalała mi utrzymać jako-taki fason, kiedy w dobrej wierze prowadziłem Lyrę tam, gdzie według mnie powinny znajdować się drzwi na zewnątrz. Nie dowiedziałem się czy to były jedynie zwidy, czy może prawda, a to dlatego, że nasze subtelne oddalenie się od innych gości zostało zauważone. W dodatku przez świeżo zaręczoną parę, w której najwidoczniej jedną połowę stanowiła przyjaciółka Weasley, o której nie wiedziałem praktycznie niczego. Najpierw uśmiechnąłem się lekko zdziwiony, by już za moment widać się z najprawdopodobniej przyszłą panią Avery lekkim skłonieniem głowy i ucałowaniem jej dłoni, by zaraz potem uścisnąć rękę Samaelowi. Nie wiedziałem o co dokładnie chodzi, ale bez dwóch zdań wyczuwałem dziwne napięcie pomiędzy wszystkimi zebranymi tu osobami, poza mną. Co pokrótce zaowocowało tym, że cała ta dziwaczność spotkania zaczęła się w krótkim czasie udzielać również mnie. Po głowie chodziło mi słowo małolata, nie wiedzieć czemu, ale mój nienaganny w tym momencie uśmiech w założeniu powinien wszystkich przekonać co do mojej pewności siebie.
- Tak, to niewątpliwie prawda, skoro Lyra została doceniona nawet przez lady Avery - przytaknąłem. Uznając, że nie wymaga to dalszych komentarzy, skoro wszyscy praktycznie zgodzili się w tym jednym punkcie. Z kolei brak rumu w dalszym ciągu był uciążliwy, nawet przybierał na sile. Zwłaszcza, że nie wiedziałem co odpowiedzieć... Eilis, jak mniemam. Że niczego o niej nie słyszałem? I jak powinienem się do niej zwracać? Prócz imienia nie miałem żadnych danych. Z którego była rodu? - Och, na pewno były przesadzone. W każdym razie do niczego się nie przyznaję. - Podjąłem heroiczną, choć nieudolną próbę rozładowania tej dziwnej atmosfery pełnej udawanej kurtuazji i wypowiedzianych słów, które nic tak naprawdę nie znaczyły. Bądź co bądź to nie jest moje pierwsze spotkanie pośród arystokratów. - Z tym także muszę się zgodzić, Samaelu - potwierdziłem ponownie, imiennie, skoro sam zainteresowany wyszedł naprzeciw z taką inicjatywą. Uniosłem kąciki ust wyżej, nie zastanawiając się nad kolejnym krokiem. - Ja również gratuluję wam zaręczyn, to niewątpliwie przepiękna chwila, która zostanie w waszej pamięci już na zawsze. Któż zapomniałby o decyzji wspólnego życia podjętej w Noc Duchów idealnie o północy? Piękny gest, naprawdę - zacząłem, zupełnie nie przejmując się swoimi słowami, które można było różnie odczytywać i byłem tego świadom. - Nie wiem czy mogę spytać, ale czy będą jeszcze jakieś niespodzianki? - zadałem pytanie patrząc na wszystkich po kolei. Wszystko pełnym uprzejmości tonie, rzecz jasna.
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Doprawdy, piękne to i wzruszające, drwię w myślach, czując mdłości już na całą tę sytuację. Co mam zrobić, gdzie uciec? Wyrwałabym się z twoich objęć i wróciła na schody. Nie potrafię udawać przed moimi przyjaciółmi, że wszystko jest w porządku. Wcale nie jestem s z c z ę ś l i w a. Gubię się w swoich udawanych uśmiechach. Nie wierzę, że jestem jakimkolwiek twoim życzeniem. Wino budzi we mnie agresję. Nie mogę wybuchnąć przy takim tłumie ludzi. Z trudem znoszę twoją obecność. Chwyciłabym Lyrę i Inarę za ręce, i wyprowadziła stąd. Na jednym wydechu powiedziała, jaki to jest okropny dzień. Brakowałoby mi dystansu, płakałabym jak bóbr. Błagałabym, żebyście wyczyściły mi pamięć. Czy któraś z was by się na to odważyła? Zadrżałam, czując ponownie twoją dłoń na swojej. Opieram się o twoje biodro, a w mojej głowie pojawiają się lekkie zawroty głowy. Nie wiem, czy to z powodu alkoholu czy z emocji. Lekko zaczynam wachlować swoją twarz.
- Och, czy wam też jest tak gorąco? – bełkoczę podczas wymieniania tych uścisków dłoni między wami. Lyra zachowuje się podobnie do mnie. Prędko wyrywam się z tej bliskości Samaela. Och, w końcu. Obejmuje dłońmi twarz przyjaciółki. – Hej, hej, głęboko oddychaj, chcesz wyjść na dwór? Wszystko w porządku? – czy jestem naprawdę wielką egoistką, gdy tak bardzo pragnę usłyszeć „tak”? Na moje nieszczęście szybko się uspokajasz, a ja rzucam ci po raz tysięczny podczas dzisiejszego wieczoru. Wiem, że najpewniej Samael mnie tak łatwo teraz nie puści, bo jego piekielny plan ległby w ruinach. I wtedy przyjaciółka wbija sztylet w moje serce.
„Gratuluję zaręczyn. To była naprawdę piękna scena”.
Czuję gulę w gardle. Co mam ci do licha odpowiedzieć?! Ponownie wracam do obezwładniającej bliskości Samaela i presja uderza w moją klatką piersiową, zmuszając mnie do uśmiechu. Ale Lyra wie, że nie jest on prawdziwy, tylko ten grzecznościowy. Między nami, przyjaciółkami, pojawia się dziwna nić porozumienia, ale nie widzę żadnej drogi ucieczki. Nie wypada mi porwać Lyry i Inary, upić się w ogrodach, a potem dopiero nad ranem szukać wyjścia z porzucenia tego ciężaru pierścionka z czerwonym oczkiem. A w tym momencie chciałam zabić Glaucusa. Czy można kogoś od razu nie polubić? Nawet nie daje mu szansy, ale nie zniosę jeszcze jednego chociażby słowa oceniający wspaniałość moich zaręczyn, naszych zaręczyn. W końcu sobie uświadamiam, jak długo milczę na kolejne gratulacje i tak zdecydowanie nie wypada.
- Och, nie też Samael zaskoczył swoją… – urywam, szukając odpowiedniego słowa. Zaborczością, pomysłowością, idiotyzmem, lekceważeniem mojego zdania, nie pozostawiania mi żadnego wyboru? Macham znów ręką, szukając trochę więcej świeżego powietrza – romantycznością – kończę, czując się zwycięsko. Szybko pragnę odwrócić uwagę od nas, więc uśmiecham się tym razem trochę bardziej szczerzej do uroczej parki – Wyglądacie ze sobą tak pięknie! Wciąż rozczulam się nad waszą historią zaręczyn. Glaucus, masz dwa skarby przy sobie, Lyrę i tę przepiękną perłę – tak, Samaelu, Glaucus wyłowił swojej narzeczonej perłę, a ty tylko stawiasz mnie w serii niezręcznych sytuacji. – Och, mam nadzieję, że nie, jestem tak wykończona – szepczę konspiracyjnie, rzucając te delikatne aluzje, aby zniknąć już z tej sali balowej i nigdy do niej nie wrócić.
- Och, czy wam też jest tak gorąco? – bełkoczę podczas wymieniania tych uścisków dłoni między wami. Lyra zachowuje się podobnie do mnie. Prędko wyrywam się z tej bliskości Samaela. Och, w końcu. Obejmuje dłońmi twarz przyjaciółki. – Hej, hej, głęboko oddychaj, chcesz wyjść na dwór? Wszystko w porządku? – czy jestem naprawdę wielką egoistką, gdy tak bardzo pragnę usłyszeć „tak”? Na moje nieszczęście szybko się uspokajasz, a ja rzucam ci po raz tysięczny podczas dzisiejszego wieczoru. Wiem, że najpewniej Samael mnie tak łatwo teraz nie puści, bo jego piekielny plan ległby w ruinach. I wtedy przyjaciółka wbija sztylet w moje serce.
„Gratuluję zaręczyn. To była naprawdę piękna scena”.
Czuję gulę w gardle. Co mam ci do licha odpowiedzieć?! Ponownie wracam do obezwładniającej bliskości Samaela i presja uderza w moją klatką piersiową, zmuszając mnie do uśmiechu. Ale Lyra wie, że nie jest on prawdziwy, tylko ten grzecznościowy. Między nami, przyjaciółkami, pojawia się dziwna nić porozumienia, ale nie widzę żadnej drogi ucieczki. Nie wypada mi porwać Lyry i Inary, upić się w ogrodach, a potem dopiero nad ranem szukać wyjścia z porzucenia tego ciężaru pierścionka z czerwonym oczkiem. A w tym momencie chciałam zabić Glaucusa. Czy można kogoś od razu nie polubić? Nawet nie daje mu szansy, ale nie zniosę jeszcze jednego chociażby słowa oceniający wspaniałość moich zaręczyn, naszych zaręczyn. W końcu sobie uświadamiam, jak długo milczę na kolejne gratulacje i tak zdecydowanie nie wypada.
- Och, nie też Samael zaskoczył swoją… – urywam, szukając odpowiedniego słowa. Zaborczością, pomysłowością, idiotyzmem, lekceważeniem mojego zdania, nie pozostawiania mi żadnego wyboru? Macham znów ręką, szukając trochę więcej świeżego powietrza – romantycznością – kończę, czując się zwycięsko. Szybko pragnę odwrócić uwagę od nas, więc uśmiecham się tym razem trochę bardziej szczerzej do uroczej parki – Wyglądacie ze sobą tak pięknie! Wciąż rozczulam się nad waszą historią zaręczyn. Glaucus, masz dwa skarby przy sobie, Lyrę i tę przepiękną perłę – tak, Samaelu, Glaucus wyłowił swojej narzeczonej perłę, a ty tylko stawiasz mnie w serii niezręcznych sytuacji. – Och, mam nadzieję, że nie, jestem tak wykończona – szepczę konspiracyjnie, rzucając te delikatne aluzje, aby zniknąć już z tej sali balowej i nigdy do niej nie wrócić.
self destruction is such a pretty little thing
Eilis Avery
Zawód : alchemik w szpitalu Świętego Munga
Wiek : 20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
więc pogrzebałam moją miłość w głowie
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
i pytali ludzie
dlaczego moja głowa ma kształt kwiatu
i dlaczego moje oczy świecą jak dwie gwiazdy
i dlaczego moje wargi czerwieńsze są niż świt
chwyciłam miłość aby ją połamać
lecz giętka była oplotła mi ręce
i moje ręce związane miłością
pytają ludzie czyim jestem więźniem
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Patrzyła na Avery’ego, bez słowa pozwalając, by musnął jej drobną dłoń, za komplementy dotyczące sztuki grzecznie podziękowała skinieniem głowy, mając wrażenie, jakby głos na moment uwiązł jej w gardle, choć oczywiście, doceniała miłe słowa, nie wiedząc, że Avery już wiedział, jak malowała, a nawet posiadał jej obraz w swojej posiadłości... Okupiony jej cierpieniem i upokorzeniem, którego nie pamiętała, a które musiała znieść, wijąc się z bólu, rozpaczliwie próbując zaczerpnąć oddech i dusząc się własnymi urojeniami na posadzce jego salonu. Którego zapewne w ogóle by nie rozpoznała, nawet gdyby podczas balu się tam znalazła. Może jedynie znowu poczułaby te dziwne przebłyski, ale podobnie jak i teraz, zrzuciłaby je na karb czegoś innego.
Wymiana zdań mężczyzn niemal przepływała obok niej; potrafiła zdobyć się tylko na lekki, nieśmiały uśmiech, i to wcale nie dlatego, że uważała, że tak wypada, a po prostu wciąż doświadczała tego dziwnego uczucia, nie pozwalającego zebrać myśli i odnaleźć się w tej sytuacji. Powinna umieć to zrobić, powinna umieć godnie zaprezentować się przed narzeczonym Eilis, zapewne oceniającym z każdej strony przyjaciółkę panny Sykes – tylko dlaczego było to takie trudne? Dlaczego nie potrafiła zdobyć się na nic więcej niż przytakiwanie i podziękowanie mu za pozytywne słowa, które rzucił w jej stronę? Nie wiedziała przecież, że cały czas był nieszczery i to wszystko było elementem jego świadomej gry.
I w całej swej nieskończonej naiwności nie podejrzewała również, że to Avery miał coś wspólnego z jej stanem, raczej podejrzewała, że to stres i niepewność, połączone ze zmęczeniem które odczuwała już wcześniej, a o którym ani słowem nie wspomniała Glaucusowi, w końcu musiały dać o sobie znać. W końcu takie rzeczy jej się zdarzały. Nie bez powodu nadal przyjmowała eliksiry, prosiła Eilis o przygotowywanie jej kolejnych dawek, jeśli tylko miała wolną chwilę. To, co czuła teraz, przypominało doznania, jakie odczuwało się na chwilę przed utratą przytomności. Brak powietrza, panika, przerażenie, ciemnienie pod oczami i wszechobecną słabość ogarniającą całe jej wiotkie ciałko. Jedynym, co trzymało ją przy rzeczywistości, było ciepłe, stabilne ramię Glaucusa, którego się przytrzymywała i chłodne dłonie Eilis, która podeszła do niej i dotknęła jej niezdrowo pobladłej twarzy. Nie mogła teraz zasłabnąć, nie w towarzystwie, nawet jeśli omdlewanie na rękach mężczyzny było tak bardzo szlacheckie. Glaucus nawet nie wiedział, jak dokładnie wyglądały jej komplikacje po tamtym dawnym wypadku, powiedziała mu tylko, że coś takiego miało miejsce, nie zwierzając się z tego, że to wszystko nadal daje o sobie znać w niektórych momentach.
Nie mogła tego zrobić. Musiała wytrzymać, zwalczyć to. Próbowała więc głęboko oddychać, robiąc wszystko, by pozostać przytomną. Chwiała się na nogach, ale ostatkiem siły woli utrzymała się w pionie; Glaucus musiał jednak poczuć, jak silnie jej dłoń zacisnęła się na jego ramieniu, tak, że prawie wbijała mu w nie paznokcie.
- Eilis – wydyszała w końcu, starając się panować nad słowami wydostającymi się z jej ust. Zimne dłonie na policzkach przyniosły pewne otrzeźwienie. – Wszystko... w porządku. Dziękuję. Nie musisz się martwić. Mam nadzieję... że i ja nie muszę się martwić o ciebie?
Jej powieki zatrzepotały niespokojnie, usta zaczerpnęły jeszcze kilka wdechów. Musiała być spokojna, wyprzeć te dziwne przebłyski ciemności i duszenia się. Skupiła wzrok najpierw na najbliższym oknie, licząc w myślach pojedyncze szybki, by następnie znowu wrócić nim do swoich rozmówców. W szczególności do przyjaciółki, patrzenie na nią było najłatwiejsze, bo ją z tego grona najlepiej znała.
Także miała wrażenie, że nie będzie już kolejnych niespodzianek, chciała wrócić do domu, położyć się i zasnąć, tylko nie wiedziała, jak zakomunikować to Glaucusowi, by nie poczuł się w żaden sposób dotknięty. Skupiła się znowu na słowach Eilis, przywołującej historię jej zaręczyn i pierścionka z perłą zdobiącego jej dłoń, obserwowała jej twarz, mimo swojego obecnego stanu niemal mogąc przysiąc, że i Eilis nie pragnie niczego innego, jak zniknięcia stąd i zaszycia się w jakimś spokojnym, cichym miejscu. To było po niej widać, tak samo jak jej niezręczny stosunek do Avery’ego... Który Lyra zaczynała doskonale rozumieć, sama czując się przytłoczona i onieśmielona samą jego obecnością w pobliżu. A jak musiała czuć się Eilis ze świadomością, że ten mężczyzna jej się oświadczył, i to w takich okolicznościach i towarzystwie? Trudno było jej to sobie wyobrazić.
- Tak, Glaucus bardzo się postarał – powiedziała cichutko. - Doceniam jego starania i troskę i żywię nadzieję, że nasz związek będzie pomyślny... Wasz zresztą też.
Musiała mu to przyznać. Była przecież (póki co!) szczęściarą, nawet jeśli to nie ona wybrała dla siebie taką ścieżkę.
- I to był naprawdę piękny bal – dodała jeszcze. Żeby nie było, że potrafi tylko potakiwać i nieśmiało się uśmiechać. I teraz to ona próbowała grać, nieporadnie, na swój naiwny, niewprawny sposób, ale czuła się jednocześnie z tym wszystkim trochę sztucznie. Jednak bardziej preferowała rozmowę sam na sam, z samą Eilis lub samym Glaucusem, wtedy pewnie nie miałaby takich problemów z jąkaniem się, stresem i rozdygotanymi nerwami, do których jednak przyczyniła się znacząco jej nagła słabość sprzed chwili. A może te zimne, świdrujące oczy, które wciąż na nią patrzyły?
Wymiana zdań mężczyzn niemal przepływała obok niej; potrafiła zdobyć się tylko na lekki, nieśmiały uśmiech, i to wcale nie dlatego, że uważała, że tak wypada, a po prostu wciąż doświadczała tego dziwnego uczucia, nie pozwalającego zebrać myśli i odnaleźć się w tej sytuacji. Powinna umieć to zrobić, powinna umieć godnie zaprezentować się przed narzeczonym Eilis, zapewne oceniającym z każdej strony przyjaciółkę panny Sykes – tylko dlaczego było to takie trudne? Dlaczego nie potrafiła zdobyć się na nic więcej niż przytakiwanie i podziękowanie mu za pozytywne słowa, które rzucił w jej stronę? Nie wiedziała przecież, że cały czas był nieszczery i to wszystko było elementem jego świadomej gry.
I w całej swej nieskończonej naiwności nie podejrzewała również, że to Avery miał coś wspólnego z jej stanem, raczej podejrzewała, że to stres i niepewność, połączone ze zmęczeniem które odczuwała już wcześniej, a o którym ani słowem nie wspomniała Glaucusowi, w końcu musiały dać o sobie znać. W końcu takie rzeczy jej się zdarzały. Nie bez powodu nadal przyjmowała eliksiry, prosiła Eilis o przygotowywanie jej kolejnych dawek, jeśli tylko miała wolną chwilę. To, co czuła teraz, przypominało doznania, jakie odczuwało się na chwilę przed utratą przytomności. Brak powietrza, panika, przerażenie, ciemnienie pod oczami i wszechobecną słabość ogarniającą całe jej wiotkie ciałko. Jedynym, co trzymało ją przy rzeczywistości, było ciepłe, stabilne ramię Glaucusa, którego się przytrzymywała i chłodne dłonie Eilis, która podeszła do niej i dotknęła jej niezdrowo pobladłej twarzy. Nie mogła teraz zasłabnąć, nie w towarzystwie, nawet jeśli omdlewanie na rękach mężczyzny było tak bardzo szlacheckie. Glaucus nawet nie wiedział, jak dokładnie wyglądały jej komplikacje po tamtym dawnym wypadku, powiedziała mu tylko, że coś takiego miało miejsce, nie zwierzając się z tego, że to wszystko nadal daje o sobie znać w niektórych momentach.
Nie mogła tego zrobić. Musiała wytrzymać, zwalczyć to. Próbowała więc głęboko oddychać, robiąc wszystko, by pozostać przytomną. Chwiała się na nogach, ale ostatkiem siły woli utrzymała się w pionie; Glaucus musiał jednak poczuć, jak silnie jej dłoń zacisnęła się na jego ramieniu, tak, że prawie wbijała mu w nie paznokcie.
- Eilis – wydyszała w końcu, starając się panować nad słowami wydostającymi się z jej ust. Zimne dłonie na policzkach przyniosły pewne otrzeźwienie. – Wszystko... w porządku. Dziękuję. Nie musisz się martwić. Mam nadzieję... że i ja nie muszę się martwić o ciebie?
Jej powieki zatrzepotały niespokojnie, usta zaczerpnęły jeszcze kilka wdechów. Musiała być spokojna, wyprzeć te dziwne przebłyski ciemności i duszenia się. Skupiła wzrok najpierw na najbliższym oknie, licząc w myślach pojedyncze szybki, by następnie znowu wrócić nim do swoich rozmówców. W szczególności do przyjaciółki, patrzenie na nią było najłatwiejsze, bo ją z tego grona najlepiej znała.
Także miała wrażenie, że nie będzie już kolejnych niespodzianek, chciała wrócić do domu, położyć się i zasnąć, tylko nie wiedziała, jak zakomunikować to Glaucusowi, by nie poczuł się w żaden sposób dotknięty. Skupiła się znowu na słowach Eilis, przywołującej historię jej zaręczyn i pierścionka z perłą zdobiącego jej dłoń, obserwowała jej twarz, mimo swojego obecnego stanu niemal mogąc przysiąc, że i Eilis nie pragnie niczego innego, jak zniknięcia stąd i zaszycia się w jakimś spokojnym, cichym miejscu. To było po niej widać, tak samo jak jej niezręczny stosunek do Avery’ego... Który Lyra zaczynała doskonale rozumieć, sama czując się przytłoczona i onieśmielona samą jego obecnością w pobliżu. A jak musiała czuć się Eilis ze świadomością, że ten mężczyzna jej się oświadczył, i to w takich okolicznościach i towarzystwie? Trudno było jej to sobie wyobrazić.
- Tak, Glaucus bardzo się postarał – powiedziała cichutko. - Doceniam jego starania i troskę i żywię nadzieję, że nasz związek będzie pomyślny... Wasz zresztą też.
Musiała mu to przyznać. Była przecież (póki co!) szczęściarą, nawet jeśli to nie ona wybrała dla siebie taką ścieżkę.
- I to był naprawdę piękny bal – dodała jeszcze. Żeby nie było, że potrafi tylko potakiwać i nieśmiało się uśmiechać. I teraz to ona próbowała grać, nieporadnie, na swój naiwny, niewprawny sposób, ale czuła się jednocześnie z tym wszystkim trochę sztucznie. Jednak bardziej preferowała rozmowę sam na sam, z samą Eilis lub samym Glaucusem, wtedy pewnie nie miałaby takich problemów z jąkaniem się, stresem i rozdygotanymi nerwami, do których jednak przyczyniła się znacząco jej nagła słabość sprzed chwili. A może te zimne, świdrujące oczy, które wciąż na nią patrzyły?
come on look into the expanse and breath all these around come on don’t be afraid to look don’t be afraid
to look at distance
jeżeli coś ominę to przepraszam, ale już dawno się zgubiłam
Piękne, olśniewające przyjęcie, niemal pełne strachu - tak, jak powinno być w Noc Duchów. Piękne jak na standardy arystokratów, nie jak na wymagania Liliany. Niedojrzałej dziewczynki patrzącej na wszystko ufnymi oczami dziecka i oczekującej mrożącej krew w żyłach zabawy. Dostała taniec, szampana i towarzystwo Tristana, które zdecydowanie było najlepszym punktem wieczoru. Innego, chociażby w połowie tak dobrego nie znalazła. Wnętrze domu pasowało zarówno do Averych jak i imprezy okolicznościowej, ale to nie było tym, czego biedna Yaxley oczekiwała. Prawdę powiedziawszy gdzieś tam w swojej blond główce marzyła o krwi wypełniającej kieliszki, zabawę od czasu do czasu przerywaną zawodzeniem duchów, prawdopodobnie również nieokreślonego napięcia towarzyszącego tego typu przedsięwzięciom. Niezdefiniowany zawód wdarł się do jej serca obserwując spokojnie tańczące i rozmawiające pary, śmiejące się z powodu nakazów etykiety, a nie z powodu zadowolenia wywołanego maskaradą. Nie pozostało jej nic innego jak zanurzyć się w konwersacji ze swoim drogim kuzynem, dającym namiastkę prawdziwości pośród sztuczności wypełniającej każdy zakamarek tegoż miejsca. Zwieńczyła to promiennym uśmiechem, nawet, jeżeli temat jego sojuszu z Perseusem nie wydawał się być wcale tym miłym. Podświadomie, nie wiedzieć dlaczego, pragnęła zbawić świat - w tym idealnym jej najbliżsi, nawet jeżeli powinna mówić o tym w czasie przeszłym w niektórych specyficznych przypadkach, żyli we względnej zgodzie, ewentualnie zabijając się jedynie w myślach. Nie znała do końca korzeni ich konfliktu, tak samo jak nie zdawała sobie sprawy z innych, jakże mrocznych sekretów spalających w pewien irracjonalny sposób tę dwójkę; jej niewiedza rzeczywiście była błogosławieństwem, a także naiwną wiarą w to, że wszystko można naprawić.
Taniec, jakim zdołali siebie obdarzyć, był ekstremalnie krótki. Tak naprawdę nie udało jej się zbyt dobrze wczuć w muzykę oraz nadrobić kroku pod przewodnictwem Rosiera, kiedy to wszystko tak po prostu się rozleciało. Muzyka przestała grać i w jednej chwili cała uwaga skupiła się na dwójce osób, które chciało bądź musiało spędzić ze sobą resztę życia. Liliana wpatrywała się z rosnącym niedowierzaniem w Eilis, która wydała jej się wpierw zaskoczona, z czasem prawdopodobnie przytłoczona całym tym zdarzeniem.
- Nawet nie zdążyłam rozwinąć skrzydeł - skomentowała cicho w stronę Tristana, usiłując zatuszować swoje zmieszanie lekkim uśmiechem. Pragnęła w tym momencie iść do przyjaciółki, acz nie zdążyła za nią pójść kiedy nagle wokół nich wyrosło kilka osób. Powoli traciła rozeznanie w tym wszystkim będąc przytłoczona ilością odczuwanych uczuć. Zamrugała energicznie spoglądając na przybyłych znajomych i nieznajomych.
- Darcy. Tak jak podejrzewałam, modnie spóźniona - powiedziała lekko. Chwilę później już witała się z lordem Bulstrode, o którym nie wiedziała praktycznie nic, za to piła szampana w geście toastu, który został przez niego zaproponowany. Po raz kolejny tego wieczoru skrzywiła się pod naporem charakterystycznej woni oraz posmaku alkoholu, do którego zdecydowanie nie przywykła. Pomimo tego starała się wytrzymać do końca, popijając go drobnymi łyczkami, kiedy to wszyscy albo się rozeszli, albo podjęli swoje konwersacje na nieznane jej tematy.
Całość byłaby całkiem znośna gdyby nie towarzystwo Rosalie, wyjątkowo działające młodszej Yaxleyównie na nerwy. Słysząc jej słowa ścisnęła mocniej kieliszek w dłoni i całe szczęście, że była słabeuszem, ponieważ niechybnie szkło pękłoby z cichym trzaskiem pozostawiając po sobie kilka kropel krwi na posadzce oraz wiele odłamków o różnej lokalizacji. Pokrzepiające słowa kuzyna nie potrafiły do końca zmyć goryczy, którą odczuwała w konfrontacji z siostrą zachowującą się jak nieznoszący sprzeciwu szef. Wymusiła na sobie kolejny, zgoła uprzejmy uśmiech, starając się nie dać niczego po sobie poznać.
- Nie omieszkam - skomentowała krótko, starając się rozluźnić szczękościsk. Zaraz potem rozejrzała się za tacą, by to właśnie na niej odstawić nieszczęsny kieliszek i na chwilę oderwać myśli od tego zgiełku. W międzyczasie pośród tłumu dostrzegła... okazję? Szansę? Trudno było to do końca zdefiniować, aczkolwiek Liliana nabrała powietrza w płuca, co w teorii miało dodać jej nieco odwagi. - A teraz przepraszam, ale opuszczę na chwilę to wspaniałe towarzystwo - uznała. Dygnąwszy lekko gwałtownie obróciła się na pięcie i oddaliła od grupki czarodziejów, dając się ponieść wciąż buzującym w niej uczuciom. I nogom, które dowiodły ją nieomal do końca sali, prawie zderzając się z kimś, kogo przecież znała.
- Och, przepraszam - rzuciła żywo, przez chwilę zastępując frustrację zaskoczeniem i poczuciem winy. Kiedy uniosła wzrok na twarz mężczyzny, mimowolnie uśmiechnęła się, ufnie sądząc, że znalazła wyjście z tego bajzlu. - Witaj Perseusie. Dawno nie rozmawialiśmy - powiedziała spokojnie. Trochę nie wiedząc czy powinna dać mu spokój czy nękać go swoim widokiem. Zdecydowanie dojrzalszym niż jej zachowanie; obnażonym z powodu braku maski i ukrywającym rozdrażnienie.
Piękne, olśniewające przyjęcie, niemal pełne strachu - tak, jak powinno być w Noc Duchów. Piękne jak na standardy arystokratów, nie jak na wymagania Liliany. Niedojrzałej dziewczynki patrzącej na wszystko ufnymi oczami dziecka i oczekującej mrożącej krew w żyłach zabawy. Dostała taniec, szampana i towarzystwo Tristana, które zdecydowanie było najlepszym punktem wieczoru. Innego, chociażby w połowie tak dobrego nie znalazła. Wnętrze domu pasowało zarówno do Averych jak i imprezy okolicznościowej, ale to nie było tym, czego biedna Yaxley oczekiwała. Prawdę powiedziawszy gdzieś tam w swojej blond główce marzyła o krwi wypełniającej kieliszki, zabawę od czasu do czasu przerywaną zawodzeniem duchów, prawdopodobnie również nieokreślonego napięcia towarzyszącego tego typu przedsięwzięciom. Niezdefiniowany zawód wdarł się do jej serca obserwując spokojnie tańczące i rozmawiające pary, śmiejące się z powodu nakazów etykiety, a nie z powodu zadowolenia wywołanego maskaradą. Nie pozostało jej nic innego jak zanurzyć się w konwersacji ze swoim drogim kuzynem, dającym namiastkę prawdziwości pośród sztuczności wypełniającej każdy zakamarek tegoż miejsca. Zwieńczyła to promiennym uśmiechem, nawet, jeżeli temat jego sojuszu z Perseusem nie wydawał się być wcale tym miłym. Podświadomie, nie wiedzieć dlaczego, pragnęła zbawić świat - w tym idealnym jej najbliżsi, nawet jeżeli powinna mówić o tym w czasie przeszłym w niektórych specyficznych przypadkach, żyli we względnej zgodzie, ewentualnie zabijając się jedynie w myślach. Nie znała do końca korzeni ich konfliktu, tak samo jak nie zdawała sobie sprawy z innych, jakże mrocznych sekretów spalających w pewien irracjonalny sposób tę dwójkę; jej niewiedza rzeczywiście była błogosławieństwem, a także naiwną wiarą w to, że wszystko można naprawić.
Taniec, jakim zdołali siebie obdarzyć, był ekstremalnie krótki. Tak naprawdę nie udało jej się zbyt dobrze wczuć w muzykę oraz nadrobić kroku pod przewodnictwem Rosiera, kiedy to wszystko tak po prostu się rozleciało. Muzyka przestała grać i w jednej chwili cała uwaga skupiła się na dwójce osób, które chciało bądź musiało spędzić ze sobą resztę życia. Liliana wpatrywała się z rosnącym niedowierzaniem w Eilis, która wydała jej się wpierw zaskoczona, z czasem prawdopodobnie przytłoczona całym tym zdarzeniem.
- Nawet nie zdążyłam rozwinąć skrzydeł - skomentowała cicho w stronę Tristana, usiłując zatuszować swoje zmieszanie lekkim uśmiechem. Pragnęła w tym momencie iść do przyjaciółki, acz nie zdążyła za nią pójść kiedy nagle wokół nich wyrosło kilka osób. Powoli traciła rozeznanie w tym wszystkim będąc przytłoczona ilością odczuwanych uczuć. Zamrugała energicznie spoglądając na przybyłych znajomych i nieznajomych.
- Darcy. Tak jak podejrzewałam, modnie spóźniona - powiedziała lekko. Chwilę później już witała się z lordem Bulstrode, o którym nie wiedziała praktycznie nic, za to piła szampana w geście toastu, który został przez niego zaproponowany. Po raz kolejny tego wieczoru skrzywiła się pod naporem charakterystycznej woni oraz posmaku alkoholu, do którego zdecydowanie nie przywykła. Pomimo tego starała się wytrzymać do końca, popijając go drobnymi łyczkami, kiedy to wszyscy albo się rozeszli, albo podjęli swoje konwersacje na nieznane jej tematy.
Całość byłaby całkiem znośna gdyby nie towarzystwo Rosalie, wyjątkowo działające młodszej Yaxleyównie na nerwy. Słysząc jej słowa ścisnęła mocniej kieliszek w dłoni i całe szczęście, że była słabeuszem, ponieważ niechybnie szkło pękłoby z cichym trzaskiem pozostawiając po sobie kilka kropel krwi na posadzce oraz wiele odłamków o różnej lokalizacji. Pokrzepiające słowa kuzyna nie potrafiły do końca zmyć goryczy, którą odczuwała w konfrontacji z siostrą zachowującą się jak nieznoszący sprzeciwu szef. Wymusiła na sobie kolejny, zgoła uprzejmy uśmiech, starając się nie dać niczego po sobie poznać.
- Nie omieszkam - skomentowała krótko, starając się rozluźnić szczękościsk. Zaraz potem rozejrzała się za tacą, by to właśnie na niej odstawić nieszczęsny kieliszek i na chwilę oderwać myśli od tego zgiełku. W międzyczasie pośród tłumu dostrzegła... okazję? Szansę? Trudno było to do końca zdefiniować, aczkolwiek Liliana nabrała powietrza w płuca, co w teorii miało dodać jej nieco odwagi. - A teraz przepraszam, ale opuszczę na chwilę to wspaniałe towarzystwo - uznała. Dygnąwszy lekko gwałtownie obróciła się na pięcie i oddaliła od grupki czarodziejów, dając się ponieść wciąż buzującym w niej uczuciom. I nogom, które dowiodły ją nieomal do końca sali, prawie zderzając się z kimś, kogo przecież znała.
- Och, przepraszam - rzuciła żywo, przez chwilę zastępując frustrację zaskoczeniem i poczuciem winy. Kiedy uniosła wzrok na twarz mężczyzny, mimowolnie uśmiechnęła się, ufnie sądząc, że znalazła wyjście z tego bajzlu. - Witaj Perseusie. Dawno nie rozmawialiśmy - powiedziała spokojnie. Trochę nie wiedząc czy powinna dać mu spokój czy nękać go swoim widokiem. Zdecydowanie dojrzalszym niż jej zachowanie; obnażonym z powodu braku maski i ukrywającym rozdrażnienie.
Kwiat przekwita, ciern zostaje
Liliana R. Yaxley
Zawód : stażystka w św. Mungu
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Usiadłszy przed lustrem pewnego razu
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Lord Bulstrode, jak zwykle tak bardzo bezpośredni. Na każde jego słowo przytakiwałam lekko, na komplement, odpowiednio podziękowałam. Czyżby mężczyzna wypił już zbyt dużo tego wieczoru? Nie przyzwyczajona byłam do takiej otwartości, a tym bardziej zwracania się do mnie na ty. Jednak zasady dobrego wychowania nie pozwoliły mi wygłosić swoich myśli na głos, aczkolwiek bardzo musiałam się pilnować, by lorda Bulstrode nie upomnieć.
- Ależ oczywiście, jeżeli zajdzie taka potrzeba, to na pewno skorzystam - odpowiedziałam tylko, by już po chwili odprowadzać go wzrokiem.
Ponownie zwróciłam się w stronę Tristiana, przyjmując jego słowa z niezwykłą ulgą. Jakże dobrze, że Liliana nie zamęczała go swoją obecnością i dziwnymi pomysłami. Czasami, przynajmniej dla mnie, potrafiła być niezwykle męcząca.
- Ależ absolutnie jej nie namawiam - odpowiedziałam, starając się zachować powagę, chociaż na moją twarz wkradł się mały uśmieszek. - Jeszcze tyle tańców nas czeka.
Spojrzałam na swoją siostrę, gdy ta zapewniła mnie, że poinformuje, kiedy będzie chciała już wracać do domu. Po chwili oddaliła się. Miałam ochotę machnąć za nią ręką i wzdychnąć teatralnie “co za rozbrykane dziewczę, wszędzie jej pełno”, ale ograniczyłam się tylko do lekkiego przygryzienia wargi i przewrócenia oczyma, by zaraz lekko zaśmiać się do Tristiana.
Zostaliśmy sami. Mogłam mu się przyjrzeć uważnie, ponieważ dawno nie mieliśmy okazji, aby spędzić chwili czasu wspólnie. Zawsze ktoś z nami był, albo ja byłam zajęta, albo Tristian tylko na chwilę wpadał do nas do Fenland, by porozmawiać z ojcem. A odkąd nie mieszkał w rodzinnym domu, razem z Darcy, nasze wspólne spotkania okazywały się jeszcze rzadsze. Też coś, żebym musiała wybierać się aż na bal do Averych, by móc chwilę dłużej porozmawiać ze swoim drogim kuzynem.
- No i poleciała. Liliany to wszędzie pełno, naprawdę dziwię się, że wcześniej ci nie umknęła - dodałam, chcąc już jednak pozostawić temat siostry na boku. - Dawno cię nie widziałam, mam nadzieję, że masz dobrą wymówkę, dlaczego nas tak rzadko odwiedzasz na bagnach.
Głos miałam lekki, wcale nie wskazywałby na to, że jestem zła, czy zawiedziona. Ot, bardziej byłam ciekawa, dlaczego tak się właśnie dzieje i cóż jest tego powodem. Chyba każdy wiedział, a przynajmniej ci, którzy znają mnie lepiej, że jestem dosyć ciekawską osobą i jeśli tylko znajdę jakiś ciekawy wątek, którego mogłabym się uczepić, o trudno sprowadzić mnie na inny tok rozmowy.
- Mam nadzieję, że ty mi tak szybko nie uciekniesz. Lord Fawley chyba już nas opuścił, Liliana gdzieś uciekła, Darcy poprzeciągała mnie po całej sali, a teraz tańczy ze swoim narzeczonym, ahhh - wzdychnęłam, lekko rozbawiona.
Rozejrzałam się przez chwilę po sali. Widziałam tylko tańczącą kuzynkę i gdzieś tam, hen daleko, blond włosy mojej siostry, która stałą chyba z Perseusem. Ułożyłam usta w lekki dziobek, przez chwilę się nad tym zastanawiając, dopiero kiedy obok przeszedł kelner, z kolejną porcją szampana, chwyciłam jeden kieliszek i znów całą swoją uwagę, skupiłam na kuzynie.
- Tristianie, proszę, opowiedz mi co u ciebie. Jak w rezerwacie? Macie dużo pracy? - zapytałam, popijając szampana. - Tak dawno się nie widzieliśmy, że musisz opowiedzieć mi wszystko ze szczegółami.
- Ależ oczywiście, jeżeli zajdzie taka potrzeba, to na pewno skorzystam - odpowiedziałam tylko, by już po chwili odprowadzać go wzrokiem.
Ponownie zwróciłam się w stronę Tristiana, przyjmując jego słowa z niezwykłą ulgą. Jakże dobrze, że Liliana nie zamęczała go swoją obecnością i dziwnymi pomysłami. Czasami, przynajmniej dla mnie, potrafiła być niezwykle męcząca.
- Ależ absolutnie jej nie namawiam - odpowiedziałam, starając się zachować powagę, chociaż na moją twarz wkradł się mały uśmieszek. - Jeszcze tyle tańców nas czeka.
Spojrzałam na swoją siostrę, gdy ta zapewniła mnie, że poinformuje, kiedy będzie chciała już wracać do domu. Po chwili oddaliła się. Miałam ochotę machnąć za nią ręką i wzdychnąć teatralnie “co za rozbrykane dziewczę, wszędzie jej pełno”, ale ograniczyłam się tylko do lekkiego przygryzienia wargi i przewrócenia oczyma, by zaraz lekko zaśmiać się do Tristiana.
Zostaliśmy sami. Mogłam mu się przyjrzeć uważnie, ponieważ dawno nie mieliśmy okazji, aby spędzić chwili czasu wspólnie. Zawsze ktoś z nami był, albo ja byłam zajęta, albo Tristian tylko na chwilę wpadał do nas do Fenland, by porozmawiać z ojcem. A odkąd nie mieszkał w rodzinnym domu, razem z Darcy, nasze wspólne spotkania okazywały się jeszcze rzadsze. Też coś, żebym musiała wybierać się aż na bal do Averych, by móc chwilę dłużej porozmawiać ze swoim drogim kuzynem.
- No i poleciała. Liliany to wszędzie pełno, naprawdę dziwię się, że wcześniej ci nie umknęła - dodałam, chcąc już jednak pozostawić temat siostry na boku. - Dawno cię nie widziałam, mam nadzieję, że masz dobrą wymówkę, dlaczego nas tak rzadko odwiedzasz na bagnach.
Głos miałam lekki, wcale nie wskazywałby na to, że jestem zła, czy zawiedziona. Ot, bardziej byłam ciekawa, dlaczego tak się właśnie dzieje i cóż jest tego powodem. Chyba każdy wiedział, a przynajmniej ci, którzy znają mnie lepiej, że jestem dosyć ciekawską osobą i jeśli tylko znajdę jakiś ciekawy wątek, którego mogłabym się uczepić, o trudno sprowadzić mnie na inny tok rozmowy.
- Mam nadzieję, że ty mi tak szybko nie uciekniesz. Lord Fawley chyba już nas opuścił, Liliana gdzieś uciekła, Darcy poprzeciągała mnie po całej sali, a teraz tańczy ze swoim narzeczonym, ahhh - wzdychnęłam, lekko rozbawiona.
Rozejrzałam się przez chwilę po sali. Widziałam tylko tańczącą kuzynkę i gdzieś tam, hen daleko, blond włosy mojej siostry, która stałą chyba z Perseusem. Ułożyłam usta w lekki dziobek, przez chwilę się nad tym zastanawiając, dopiero kiedy obok przeszedł kelner, z kolejną porcją szampana, chwyciłam jeden kieliszek i znów całą swoją uwagę, skupiłam na kuzynie.
- Tristianie, proszę, opowiedz mi co u ciebie. Jak w rezerwacie? Macie dużo pracy? - zapytałam, popijając szampana. - Tak dawno się nie widzieliśmy, że musisz opowiedzieć mi wszystko ze szczegółami.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
iiii kończymy bal, piszemy już ostatnie postałki
Avery był bez wątpienia jednym z najbardziej egoistycznych ludzi, którzy kiedykolwiek stąpali po tej ziemi. Może nawet spośród tego szerokiego grona zostałaby mu przyznana palma pierwszeństwa i mógłby szczycić się tytułem największego egocentryka. Wciąż jednak pozował i to pozował zupełnie naturalnie, jakby maska dobrotliwego mężczyzny przylgnęła do niego na stałe. Jeśli grał – grał siebie i nikt nie powinien zarzucać mu braku taktu, zachwiania rytmu, zgubienia melodii. Barwne arrasy na ścianach opowiadały swoje historie, podczas gdy on przedstawiał swoją opowieść, natchnioną lirycznością oraz przedstawioną w onirycznej konwencji Święta Duchów. Półmrok, drżące półcienie, nikłe światło dopalających się powoli ogarków świec i pierwsze promienie słońca, przebijające się znad zasłony ciężkich chmur, niby przez aksamitną zasłonę zwiastowały nadejście świtu, nowego dnia, nowej ery, w jakiej Eilis miała zwać się jego narzeczoną. Prześlizgująca się zwodniczymi blaskami przez ogromne okna, krwawa łuna stawiała w płomieniach całą salę balową, sprawiając, że wszystko zaczął trawić wyimaginowany ogień. Przeżerający Samaela na wskroś z dzikiej furii nad tą przytłaczającą niemocą, jaką usiłował zmienić w swą siłę. Na próżno?
Obejmując Eilis, czując przy sobie jej ciało i bliskość jedynie wzmagał w sobie rozdzierającą tęsknotę za Laidan i żałował – żałował okrutnie, że nie zmienił w czyn swoich pijackich obietnic. Był do tego zdolny – nie miałby skrupułów przed uprowadzeniem matki, przed jej porwaniem i wywiezieniem do obcego kraju. Ale to należało już do przeszłości. Avery’ego czekała tylko przyszłość a jego orbitą stało się właśnie naiwne, jasnowłose dziewczę, którą z najszczerszym uczuciem przyciskał do swej piersi. Gdy tylko nadejdzie odpowiednia pora, zapłaci mu za to i odpowie za wszystko – Samael nie zawahałby się przed wyrwaniem dziecka z jej łona, jeśli tylko nie zaszkodziłoby to jego dziedzicowi.
Wyłącznie myśl o potomku pozwalała mu przetrwać idiotyczną konwersację, dłużącą się w nieskończoność i wyjątkowo niezręczną. Eilis, przypominająca kamienną rzeźbę z wyciosanym niewprawną ręką uśmiechem, kompletnie pozbawiona umiejętności konwersacji panienka Weasley (mógł z nią skończyć tamtego lipcowego popołudnia) oraz Glaucus, najwyraźniej skrępowany majestatyczną oprawą balu, jak i swoją elegancką szatą nie byli mu wymarzonymi towarzyszami. Zanurzając wargi w kieliszku z winem nie potrafił więc oderwać swoich myśli od matki, zapewne zażywającej relaksującej kąpieli lub zsuwającej z siebie wieczorową suknię w jego sypialni. Tylko ta wizja malowała na jego twarzy enigmatyczny, radosny uśmiech i łagodziła oblicze, czyniąc go ponownie – bardziej ludzkim, szczęśliwym, zakochanym człowiekiem, świętującym przyjęcie oświadczyn w doborowym gronie. Miał ochotę ironicznie unieść brew, gdy zaobserwował lekką niedyspozycję panny Weasley i wnet podchwycił propozycję Eilis, wręcz szukając pretekstu do ujęcia jej za dłoń i podkręcenia jej niepewności, niezidentyfikowanego lęku, przeszywającego strachu. Mgiełka trwogi migocząca w jej oczach – och, może i było warto zmagać się z tą czeladzią dla tej jednej chwili, gdy spoglądał prosto w twarz swej ofierze, a ona, nie poznawała go i jeszcze – na litość Salazara – wdzięczyła się doń.
-Glaucusie, może zaprowadzisz swoją narzeczoną na zewnątrz? – zaproponował, spoglądając z troską na dziewczynę – Sądzę, że powinna się panienka przewietrzyć, tak niezdrowo panienka pobladła – zwrócił się do Lyry, której jednak nie wypadało mu zlekceważyć. Ujął przy tym Eilis za wysmukłą dłoń i lekko się uśmiechnął.
-Nie wymyśliłbym czegoś bardziej zaskakującego od zaręczyn. Wahałem się do ostatniej chwili. Obawiałem się, że mnie odrzuci – odparł na pytanie Traversa, uderzając w najbardziej ckliwe tony… i bezbłędnie odczytując komunikat Eilis; niech i tak będzie. Należało zakończyć farsę, nim jego świeżo upieczona narzeczona ściągnie pierścień z palca i ciśnie go do rynsztoka, narażając go na wstyd i śmieszność. Ucałował ją jeszcze raz, po czym w miłych słowach podziękował najwytrwalszym gościom oraz tancerzom, którzy do ostatniej minuty wirowali na parkiecie. Wydał dyspozycje skrzatom, po czym osobiście odprowadził Eilis, proponując jej skorzystanie z kominka – po czym i on zawirował, kiedy przetrząsnął wszystkie pokoje we dworze i w żadnym nie znalazł Laidan.
/zt
Avery był bez wątpienia jednym z najbardziej egoistycznych ludzi, którzy kiedykolwiek stąpali po tej ziemi. Może nawet spośród tego szerokiego grona zostałaby mu przyznana palma pierwszeństwa i mógłby szczycić się tytułem największego egocentryka. Wciąż jednak pozował i to pozował zupełnie naturalnie, jakby maska dobrotliwego mężczyzny przylgnęła do niego na stałe. Jeśli grał – grał siebie i nikt nie powinien zarzucać mu braku taktu, zachwiania rytmu, zgubienia melodii. Barwne arrasy na ścianach opowiadały swoje historie, podczas gdy on przedstawiał swoją opowieść, natchnioną lirycznością oraz przedstawioną w onirycznej konwencji Święta Duchów. Półmrok, drżące półcienie, nikłe światło dopalających się powoli ogarków świec i pierwsze promienie słońca, przebijające się znad zasłony ciężkich chmur, niby przez aksamitną zasłonę zwiastowały nadejście świtu, nowego dnia, nowej ery, w jakiej Eilis miała zwać się jego narzeczoną. Prześlizgująca się zwodniczymi blaskami przez ogromne okna, krwawa łuna stawiała w płomieniach całą salę balową, sprawiając, że wszystko zaczął trawić wyimaginowany ogień. Przeżerający Samaela na wskroś z dzikiej furii nad tą przytłaczającą niemocą, jaką usiłował zmienić w swą siłę. Na próżno?
Obejmując Eilis, czując przy sobie jej ciało i bliskość jedynie wzmagał w sobie rozdzierającą tęsknotę za Laidan i żałował – żałował okrutnie, że nie zmienił w czyn swoich pijackich obietnic. Był do tego zdolny – nie miałby skrupułów przed uprowadzeniem matki, przed jej porwaniem i wywiezieniem do obcego kraju. Ale to należało już do przeszłości. Avery’ego czekała tylko przyszłość a jego orbitą stało się właśnie naiwne, jasnowłose dziewczę, którą z najszczerszym uczuciem przyciskał do swej piersi. Gdy tylko nadejdzie odpowiednia pora, zapłaci mu za to i odpowie za wszystko – Samael nie zawahałby się przed wyrwaniem dziecka z jej łona, jeśli tylko nie zaszkodziłoby to jego dziedzicowi.
Wyłącznie myśl o potomku pozwalała mu przetrwać idiotyczną konwersację, dłużącą się w nieskończoność i wyjątkowo niezręczną. Eilis, przypominająca kamienną rzeźbę z wyciosanym niewprawną ręką uśmiechem, kompletnie pozbawiona umiejętności konwersacji panienka Weasley (mógł z nią skończyć tamtego lipcowego popołudnia) oraz Glaucus, najwyraźniej skrępowany majestatyczną oprawą balu, jak i swoją elegancką szatą nie byli mu wymarzonymi towarzyszami. Zanurzając wargi w kieliszku z winem nie potrafił więc oderwać swoich myśli od matki, zapewne zażywającej relaksującej kąpieli lub zsuwającej z siebie wieczorową suknię w jego sypialni. Tylko ta wizja malowała na jego twarzy enigmatyczny, radosny uśmiech i łagodziła oblicze, czyniąc go ponownie – bardziej ludzkim, szczęśliwym, zakochanym człowiekiem, świętującym przyjęcie oświadczyn w doborowym gronie. Miał ochotę ironicznie unieść brew, gdy zaobserwował lekką niedyspozycję panny Weasley i wnet podchwycił propozycję Eilis, wręcz szukając pretekstu do ujęcia jej za dłoń i podkręcenia jej niepewności, niezidentyfikowanego lęku, przeszywającego strachu. Mgiełka trwogi migocząca w jej oczach – och, może i było warto zmagać się z tą czeladzią dla tej jednej chwili, gdy spoglądał prosto w twarz swej ofierze, a ona, nie poznawała go i jeszcze – na litość Salazara – wdzięczyła się doń.
-Glaucusie, może zaprowadzisz swoją narzeczoną na zewnątrz? – zaproponował, spoglądając z troską na dziewczynę – Sądzę, że powinna się panienka przewietrzyć, tak niezdrowo panienka pobladła – zwrócił się do Lyry, której jednak nie wypadało mu zlekceważyć. Ujął przy tym Eilis za wysmukłą dłoń i lekko się uśmiechnął.
-Nie wymyśliłbym czegoś bardziej zaskakującego od zaręczyn. Wahałem się do ostatniej chwili. Obawiałem się, że mnie odrzuci – odparł na pytanie Traversa, uderzając w najbardziej ckliwe tony… i bezbłędnie odczytując komunikat Eilis; niech i tak będzie. Należało zakończyć farsę, nim jego świeżo upieczona narzeczona ściągnie pierścień z palca i ciśnie go do rynsztoka, narażając go na wstyd i śmieszność. Ucałował ją jeszcze raz, po czym w miłych słowach podziękował najwytrwalszym gościom oraz tancerzom, którzy do ostatniej minuty wirowali na parkiecie. Wydał dyspozycje skrzatom, po czym osobiście odprowadził Eilis, proponując jej skorzystanie z kominka – po czym i on zawirował, kiedy przetrząsnął wszystkie pokoje we dworze i w żadnym nie znalazł Laidan.
/zt
And when my heart began to bleed,
'Twas death and death indeed.
'Twas death and death indeed.
Samael Avery
Zawód : ordynator oddziału magiipsychiatrii
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Szalony, niech ukocha swe samotne ściany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
I nie targa łańcucha, by nie draźnić rany
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Lorne słuchał uważnie słów, które umykały z ust jego narzeczonej. Było w nich nad wyraz dużo niecierpliwości, ale nie dostrzegał nienawiści. Wcześniej zakładał, że Darcy zwyczajnie go nienawidzi - prawda jednak była nieco inna. Oni po prostu do siebie nie pasowali. Jak to się stało, że los złączył tych dwoje?
Lorne uśmiechnął się, gdy Darcy zamilkła. Rozumiał. Wszystko doskonale rozumiał, ale co mógł zrobić? Miał podtrzymywać płomień ogniska, które nigdy nie zostało rozpalone? Przecież to nie miało kompletnie sensu. Młody Bulstrode na wiele mógł pozwolić, ale nigdy na tworzeniu ułudy. To było nie do przyjęcia, a jednak trwał w tej iluzji od bardzo dawna. Alkohol dodatkowo siał zamęt w jego głowie, ale czuł nieodpartą chęć napicia się jeszcze. Ale nie tutaj. Tutaj mimo wszystko musiał trzymać się w ryzach. I tak podpadł niektórym, gdy zwrócił się do Rosalie zbyt bezpośrednio. Zbyt ludzko.
- Do szczęścia brakuje mi czegoś prawdziwego - mruknął, a po jego dobrym nastroju nie było już ani śladu. Słowa Darcy zabolały dopiero teraz, po chwili, gdy myśli Lorne'a działały jako jedna całość. - Bardzo mi przykro, że nie mogę dać ci tego, czego żądasz. Chciałbym jednak zaznaczyć, że choćbyś nie wiem jaką oblubienicą świata była to pewnych spraw nie da się przeskoczyć. Wiem, że cechuje cię chimeryczność, która przesłania piękno wszystkich obecnych tu kobiet. Jednak weź się w garść, droga panno, bo ja także jestem człowiekiem w tym duecie!
Mówił do miej szeptem, a gdy skończył, musiał stracić ją z oczu. Nie chciał okazać zbyt wielkiej złości, nie chciał, by ktokolwiek dostrzegł choć cień sprzeczki między nimi. Zakończyli taniec. Lorne zniknął w ułamku sekundy, a za nim mknęła jedynie wzmagająca się chęć alkoholowego upodlenia. Przed wyjściem na zewnątrz złożył podziękowania Samaelowi za zaproszenie na ten wykwintny bal. I już go nie było.
/zt
Lorne uśmiechnął się, gdy Darcy zamilkła. Rozumiał. Wszystko doskonale rozumiał, ale co mógł zrobić? Miał podtrzymywać płomień ogniska, które nigdy nie zostało rozpalone? Przecież to nie miało kompletnie sensu. Młody Bulstrode na wiele mógł pozwolić, ale nigdy na tworzeniu ułudy. To było nie do przyjęcia, a jednak trwał w tej iluzji od bardzo dawna. Alkohol dodatkowo siał zamęt w jego głowie, ale czuł nieodpartą chęć napicia się jeszcze. Ale nie tutaj. Tutaj mimo wszystko musiał trzymać się w ryzach. I tak podpadł niektórym, gdy zwrócił się do Rosalie zbyt bezpośrednio. Zbyt ludzko.
- Do szczęścia brakuje mi czegoś prawdziwego - mruknął, a po jego dobrym nastroju nie było już ani śladu. Słowa Darcy zabolały dopiero teraz, po chwili, gdy myśli Lorne'a działały jako jedna całość. - Bardzo mi przykro, że nie mogę dać ci tego, czego żądasz. Chciałbym jednak zaznaczyć, że choćbyś nie wiem jaką oblubienicą świata była to pewnych spraw nie da się przeskoczyć. Wiem, że cechuje cię chimeryczność, która przesłania piękno wszystkich obecnych tu kobiet. Jednak weź się w garść, droga panno, bo ja także jestem człowiekiem w tym duecie!
Mówił do miej szeptem, a gdy skończył, musiał stracić ją z oczu. Nie chciał okazać zbyt wielkiej złości, nie chciał, by ktokolwiek dostrzegł choć cień sprzeczki między nimi. Zakończyli taniec. Lorne zniknął w ułamku sekundy, a za nim mknęła jedynie wzmagająca się chęć alkoholowego upodlenia. Przed wyjściem na zewnątrz złożył podziękowania Samaelowi za zaproszenie na ten wykwintny bal. I już go nie było.
/zt
Lorne Bulstrode
Zawód : łowca smoków i opiekun w rezerwacie Kent
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Dzieci są milsze od dorosłych
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
zwierzęta są milsze od dzieci
mówisz że rozumując w ten sposób
muszę dojść do twierdzenia
że najmilszy jest mi pierwotniak pantofelek
no to co
milszy mi jest pantofelek
od ciebie ty skurwysynie.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Najwyraźniej powinienem jeszcze poćwiczyć unikanie towarzystwa, skoro moje przechadzki z kieliszkiem wina odrobinę zbyt mocno ściskanego w dłoni zakończyły się niemalże wpadnięciem na drobniutką blondynkę. Gdzie ja miałem głowę? Czyżbym dalej był aż tak wzburzony przebiegiem balu, że pozostawałem zaślepiony na to, co znajdowało się w najbliższym moim otoczeniu, przez które prułem jak lodołamacz, wmawiając sobie, że wypada zachować resztki pozorów i resztki elegancji, chociaż te traciłem w oczywisty sposób, robiąc kroki zbyt szybkie i zbyt długie? Uniosłem nieco kieliszek do góry, stabilizując go, by jego rubinowa zawartość nie rozchlapała się na boki - z obawy o zrujnowanie przepięknych, odświętnych strojów z delikatnych materiałów czy z czystego żalu nad zmarnowanym trunkiem, który powinien znaleźć swoją drogę w dół mojego przełyku, a nie na misternie zdobionej posadzce sali balowej? Drugą rękę automatycznie wyciągnąłem przed siebie, by chwycić ramię postaci, która w wyniku zderzenia ze mną zapewne uległaby nieprzyjemnemu upadkowi, gdyby nie moja jakże rycerska reakcja.
- Proszę mi wybaczyć, nie wiem gdzie miałem oczy - wyrzuciłem pospiesznie, by dopiero po upewnieniu się, że dziewczyna stoi na obu nogach i nie zamierza wywijać orłów, rozpoznać w jej drobnej sylwetce pannę Yaxley i uśmiechnąć się do niej lekko. - Liliano, cieszę się niezmiernie, że zaszczyciłaś Shropshire swoją obecnością, lecz obawiam się, że wieczór ten jest daleki od wymarzonego, zrezygnuję więc chyba z pytania jak się bawisz - odezwałem się miękkim tonem, z lekkim zaskoczeniem odnotowując fakt, że błądzenie spojrzeniem po jej srebrzystych włosach, symetrycznej do bólu twarzy i powracanie do jasnych oczu pomaga mi wyprzeć natrętne myśli o tym, jak solennie żałuję pojawienia się w posiadłości kuzyna i bycia świadkiem całej tej szopki.
- Czy twój pośpiech mam uznać za chęć znalezienia się jak najdalej stąd i w ramach rewanżu za ostatni ratunek, za który jeszcze raz dziękuję, zaproponować eskortowanie cię do domu, czy jest to tylko próba ucieczki od twojego dotychczasowego towarzystwa i wcześniej powinienem zapytać czy uczynisz ten bal odrobinę bardziej znośnym i zatańczysz ze mną? - zapytałem z nutą rozbawienia dźwięczącą gdzieś w poszczególnych słowach, których intencje były jak najbardziej poważne, wszak byłem gotów momentalnie zostawić za sobą wszystko i ze skrzętnie ukrytym poczuciem ulgi potraktować Lilianę jako wyjątkowo miły sposób na ucieczkę lub próbować ratować wspomnienie tego wieczoru poprzez wirowanie z nią pośród pozostałych par, które próbowały wrócić do normalnego porządku rzeczy po rewolucyjnych zakłóceniach zaręczynami. Jak więc będzie, słodka Liliano?
| skoro to już koniec balu, daję jeszcze szansę odpisać Lilce, żeby mogła też dociągnąć do sensownego momentu swój wątek i która pewnie da nam obojgu zt, więc nie zamykajcie melanżu brutalnie, ślicznie proszę <3
- Proszę mi wybaczyć, nie wiem gdzie miałem oczy - wyrzuciłem pospiesznie, by dopiero po upewnieniu się, że dziewczyna stoi na obu nogach i nie zamierza wywijać orłów, rozpoznać w jej drobnej sylwetce pannę Yaxley i uśmiechnąć się do niej lekko. - Liliano, cieszę się niezmiernie, że zaszczyciłaś Shropshire swoją obecnością, lecz obawiam się, że wieczór ten jest daleki od wymarzonego, zrezygnuję więc chyba z pytania jak się bawisz - odezwałem się miękkim tonem, z lekkim zaskoczeniem odnotowując fakt, że błądzenie spojrzeniem po jej srebrzystych włosach, symetrycznej do bólu twarzy i powracanie do jasnych oczu pomaga mi wyprzeć natrętne myśli o tym, jak solennie żałuję pojawienia się w posiadłości kuzyna i bycia świadkiem całej tej szopki.
- Czy twój pośpiech mam uznać za chęć znalezienia się jak najdalej stąd i w ramach rewanżu za ostatni ratunek, za który jeszcze raz dziękuję, zaproponować eskortowanie cię do domu, czy jest to tylko próba ucieczki od twojego dotychczasowego towarzystwa i wcześniej powinienem zapytać czy uczynisz ten bal odrobinę bardziej znośnym i zatańczysz ze mną? - zapytałem z nutą rozbawienia dźwięczącą gdzieś w poszczególnych słowach, których intencje były jak najbardziej poważne, wszak byłem gotów momentalnie zostawić za sobą wszystko i ze skrzętnie ukrytym poczuciem ulgi potraktować Lilianę jako wyjątkowo miły sposób na ucieczkę lub próbować ratować wspomnienie tego wieczoru poprzez wirowanie z nią pośród pozostałych par, które próbowały wrócić do normalnego porządku rzeczy po rewolucyjnych zakłóceniach zaręczynami. Jak więc będzie, słodka Liliano?
| skoro to już koniec balu, daję jeszcze szansę odpisać Lilce, żeby mogła też dociągnąć do sensownego momentu swój wątek i która pewnie da nam obojgu zt, więc nie zamykajcie melanżu brutalnie, ślicznie proszę <3
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Odprowadził spłoszoną Lilianę spojrzeniem aż do chwili, w której zniknęła w towarzystwie Perseusa, zła gałąź, młoda lady, zdecydowanie zła. Wsłuchiwał się tym samym w piękną melodię głosu Rosalie, jego usta ponowie wygięły się w kurtuazyjnym uśmiechu.
- Musiałbym być głupcem, aby z własnej woli widywać cię rzadziej, Rosalie - podjął lekko, przenosząc tym samym wzrok z powrotem na starszą z sióstr. - Mam ostatnio dużo zajęć, w rezerwacie rozpanoszyła się perfidna zaraza - westchnął, Rosalie opiekująca się jednorożcami winna to zrozumieć. - Lorne nie opowiadał? - wtrącił niemal mimochodem - mam nadzieję, że nie ominęło mnie nic nadzwyczajnego, jak widzę obie jesteście w doskonałym zdrowiu. - I formie, jak zawsze zachwycasz urodą, Rosalie. - Liliana wspominała, że wuj został w domu. Żałuję, miałem nadzieję zamienić z nim kilka słów. Przekaż mu moje pozdrowienia, proszę. - Kątem oka obserwował niknącego w korytarzach gospodarza. Kolejne pary z wolna zbierały się do wyjścia, sala zaczynała pustoszeć. Tristan westchnął, cóż to za zwyczaje, kończyć przyjęcie, nim ostatni goście nie skończyli się bawić? Noc była jeszcze tak młoda... Ugiął się jednak pod zasadami grzeczności, nie protestując głośno, i skłonił się przed Rosalie w podziękowaniu za doskonałe towarzystwo. - Miałem nadzieję, że zdążę porwać cię do tańca... lecz oto nasz parkiet opustoszał. - Nie miał dziś szczęścia do sióstr Yaxley, Avery już po raz drugi uczynił mu tej nocy podobny zawód. - Koniecznie będziemy musieli się niebawem spotkać, żeby porozmawiać w spokoju. Tymczasem, wracacie kominkiem? Pozwólcie, odprowadzimy was. Odnajdę tylko Darcy. - Kątem oka dostrzegł wszak Lorne'a samotnie kroczącego wśród tłumu już chwilę temu, nie miał zamiaru pozostawić siostry bez towarzystwa. Ukłoniwszy się przed Rosalie raz jeszcze, odszedł, by odnaleźć najmłodszą Rosierównę. Z jego twarzy prędko zniknęła kurtuazyjna maska, którą dzielnie trzymał przy kuzynce, a która teraz przeobraziła się w niechętny grymas zawodu. Lorne, opuszczasz przyjęcie zanim uczyni to dama twojego serca?
A gdy ją odnalazł, czule otoczył ramieniem, początkowo bez słowa, milcząc w podłym zamyśleniu; miał ochotę zapytać ją o sprawy, o jakie w towarzystwie pytać nie powinien - drażniło go nieznośne napięcie, nie bez powodu czuł się przecież współwinny. Milczał jednak, mając nadzieję, że znalazł się przy niej wystarczająco szybko, by ten incydent został przez otoczenie uznany za naturalną zmianę towarzystwa. Stracił ich z oczu podczas tańca, nie miał pojęcia, co mogło się wydarzyć; pozostawały mu tylko ponure domysły. - Wracamy? - Bardziej stwierdził, niż zapytał, choć ton jego głosu pozostawał troskliwy. Skierował ku niej spojrzenie - pytające - czy wszystko w porządku? I z wolna jął prowadzić siostrę z powrotem ku Rosalie, w kierunku wyjścia. Przy okazji jej zapyta, dlaczego Lorne tak się śpieszył.
Albo jego - dokąd.
/ wyprowadzicie nas, dziewczyny? :c
- Musiałbym być głupcem, aby z własnej woli widywać cię rzadziej, Rosalie - podjął lekko, przenosząc tym samym wzrok z powrotem na starszą z sióstr. - Mam ostatnio dużo zajęć, w rezerwacie rozpanoszyła się perfidna zaraza - westchnął, Rosalie opiekująca się jednorożcami winna to zrozumieć. - Lorne nie opowiadał? - wtrącił niemal mimochodem - mam nadzieję, że nie ominęło mnie nic nadzwyczajnego, jak widzę obie jesteście w doskonałym zdrowiu. - I formie, jak zawsze zachwycasz urodą, Rosalie. - Liliana wspominała, że wuj został w domu. Żałuję, miałem nadzieję zamienić z nim kilka słów. Przekaż mu moje pozdrowienia, proszę. - Kątem oka obserwował niknącego w korytarzach gospodarza. Kolejne pary z wolna zbierały się do wyjścia, sala zaczynała pustoszeć. Tristan westchnął, cóż to za zwyczaje, kończyć przyjęcie, nim ostatni goście nie skończyli się bawić? Noc była jeszcze tak młoda... Ugiął się jednak pod zasadami grzeczności, nie protestując głośno, i skłonił się przed Rosalie w podziękowaniu za doskonałe towarzystwo. - Miałem nadzieję, że zdążę porwać cię do tańca... lecz oto nasz parkiet opustoszał. - Nie miał dziś szczęścia do sióstr Yaxley, Avery już po raz drugi uczynił mu tej nocy podobny zawód. - Koniecznie będziemy musieli się niebawem spotkać, żeby porozmawiać w spokoju. Tymczasem, wracacie kominkiem? Pozwólcie, odprowadzimy was. Odnajdę tylko Darcy. - Kątem oka dostrzegł wszak Lorne'a samotnie kroczącego wśród tłumu już chwilę temu, nie miał zamiaru pozostawić siostry bez towarzystwa. Ukłoniwszy się przed Rosalie raz jeszcze, odszedł, by odnaleźć najmłodszą Rosierównę. Z jego twarzy prędko zniknęła kurtuazyjna maska, którą dzielnie trzymał przy kuzynce, a która teraz przeobraziła się w niechętny grymas zawodu. Lorne, opuszczasz przyjęcie zanim uczyni to dama twojego serca?
A gdy ją odnalazł, czule otoczył ramieniem, początkowo bez słowa, milcząc w podłym zamyśleniu; miał ochotę zapytać ją o sprawy, o jakie w towarzystwie pytać nie powinien - drażniło go nieznośne napięcie, nie bez powodu czuł się przecież współwinny. Milczał jednak, mając nadzieję, że znalazł się przy niej wystarczająco szybko, by ten incydent został przez otoczenie uznany za naturalną zmianę towarzystwa. Stracił ich z oczu podczas tańca, nie miał pojęcia, co mogło się wydarzyć; pozostawały mu tylko ponure domysły. - Wracamy? - Bardziej stwierdził, niż zapytał, choć ton jego głosu pozostawał troskliwy. Skierował ku niej spojrzenie - pytające - czy wszystko w porządku? I z wolna jął prowadzić siostrę z powrotem ku Rosalie, w kierunku wyjścia. Przy okazji jej zapyta, dlaczego Lorne tak się śpieszył.
Albo jego - dokąd.
/ wyprowadzicie nas, dziewczyny? :c
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Wmanewrowałem się w tę całą skrzętnie uplecioną pozę na pokaz, być może trochę ignorując wszystko inne. Chciałem, aby Lyra czuła się przy mnie dobrze, ale niestety coś poszło mocno nie tak. Nie zorientowałem się wtedy, kiedy jej przyjaciółka zapewne w ramach dobrego wychowania zrewanżowała się w ilości słodkich słów wypowiedzianych w naszą stronę; uświadomienie przyszło dopiero w momencie, kiedy jej narzeczony zwrócił uwagę na bladość policzków Weasleyówny. Odkąd pamiętam, te zawsze były przecież lekko zaczerwienione, stąd też ich odmienny stan mógł wywołać niepokój. Spojrzałem zatem za rudzielca pytająco i uznałem, że rzeczywiście to już pora na to, aby opuścić Shropshire. Nie wiem dlaczego poczuła się źle, ale to i tak nie był czas na rozmyślania.
Dlatego bez zbędnych ceregieli pożegnałem świeżo upieczoną parkę i starałem się dać większe oparcie narzeczonej.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego - skwitowałem rozglądając się wokół. Tyle znajomych twarzy, tyle osób zmierzających do wyjścia, a ja nie potrafiłem teleportować się z kimś. Nad czym na chwilą obecną ubolewałem. Pomogłem Lyrze dostać się do jednego z krzeseł, a kiedy większość gości opuściła już salę, uznałem, że wystarczy tych dobrych manier jak na jeden wieczór; wziąłem drobną postać na ręce, aby móc wreszcie opuścić to miejsce i udać się do mieszkania.
z/t dla Glaucusa i Lyry, przepraszam za jakość
Dlatego bez zbędnych ceregieli pożegnałem świeżo upieczoną parkę i starałem się dać większe oparcie narzeczonej.
- Mam nadzieję, że to nic poważnego - skwitowałem rozglądając się wokół. Tyle znajomych twarzy, tyle osób zmierzających do wyjścia, a ja nie potrafiłem teleportować się z kimś. Nad czym na chwilą obecną ubolewałem. Pomogłem Lyrze dostać się do jednego z krzeseł, a kiedy większość gości opuściła już salę, uznałem, że wystarczy tych dobrych manier jak na jeden wieczór; wziąłem drobną postać na ręce, aby móc wreszcie opuścić to miejsce i udać się do mieszkania.
z/t dla Glaucusa i Lyry, przepraszam za jakość
i'm a storm with skin
Glaucus Travers
Zawód : żeglarz
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Kiedy rum zaszumi w głowie cały świat nabiera treści, wtedy chętniej słucha człowiek morskich opowieści!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala balowa
Szybka odpowiedź