Zaplecze
AutorWiadomość
Zaplecze
Niewielkich rozmiarów pomieszczenie, z którego przechodzi się zarówno do sali głównej, jak i siedmiu pokoi, w których śmiałkowie będą mogli spróbować swych sił. Dębowe deski w ciepłych barwach wraz z panującym tutaj artystycznym nieładem sprawiają przytulne wrażenie. Półki uginają się pod ciężarem zakurzonych butelek alkoholi, rekwizytów i halloweenowych dekoracji. W pomieszczeniu znajduje się kilka drewnianych, okrągłych stołków, na których można przycupnąć.
Jedyną uciążliwością jest pijacki bełkot, który wydobywa się z ust lewitującego w kącie ducha młodego dziewczęcia. Podobno zapiła się na śmierć, gdy jej ukochany poślubił inną i od pięćdziesięciu lat snuje się po Londynie, wykrzykując obelgi pod adresem wszystkich parszywych istot (czytaj: mężczyzn) zamieszkujących padół łez i rozpaczy. Jeśli jesteś przedstawicielem płci rzekomo brzydszej, lepiej omijaj szerokim łukiem tę niepozorną młódkę w sięgającym bioder warkoczu.
Jedyną uciążliwością jest pijacki bełkot, który wydobywa się z ust lewitującego w kącie ducha młodego dziewczęcia. Podobno zapiła się na śmierć, gdy jej ukochany poślubił inną i od pięćdziesięciu lat snuje się po Londynie, wykrzykując obelgi pod adresem wszystkich parszywych istot (czytaj: mężczyzn) zamieszkujących padół łez i rozpaczy. Jeśli jesteś przedstawicielem płci rzekomo brzydszej, lepiej omijaj szerokim łukiem tę niepozorną młódkę w sięgającym bioder warkoczu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:58, w całości zmieniany 1 raz
To nie był tylko spektakl. Nie wystarczało przyjść za pięć dwunasta, zaszyć się w kącie, by uspokoić skołatane myśli i serce, a potem wyjść na scenę i olśniewać. Nie przyszła wcześniej, aby przypodobać się Milburdze, wstrętnej Milburdze, która tym swoim uśmieszkiem cały czas straszyła, że rozsypie nową, kruchą tożsamość Cornelii w drobny mak. Akompaniament do jej pieśni zagrałaby bez większego przygotowania, choć był wymagający. Zabawne - nawet gdy fortepian znajduje się w tle, na drugim planie, wciąż jest instrumentem jak najbardziej niezależnym i autonomicznym. Prowadzi własną linię melodyczną, stanowi podstawę wszelkiej barwy, a zmiana trybu z molowego na durowy zmienia absolutnie wszystko bez względu na to, czy głos śpiewaka podąża tam gdzie powinien, czy też nie. Nie miała zamiaru negować bezsprzecznego talentu Dolohov, niemniej jednak śpiew bez akompaniamentu był jak... róża bez barwy? Trudno było nawet znaleźć dobre porównanie. Ale Chopin, Chopin to było wyzwanie. Jedna część sonaty to przecież nie sonata, chciałoby się powiedzieć, ale zadanie było cholernie trudne. Pierwsza to pierwsza, ale trzecia? Jak uzbierać napięcie potrzebne do wydarcia z klawiszy ponurego marsza żałobnego, gdy poprzedza go jedynie pustka? Jak dotknąć pierwszy akord, te pięć dźwięków, jak rozpocząć głębię basu i przenikliwość melodii, kiedy trzeba zacząć od całkowitego zera? Skupić całą swoją uwagę, zagarnąć energię wszystkich zgromadzonych dla siebie i zagrać na własnym pogrzebie? Dolohov mogła się schować z tymi swoimi smętami.
Cornelia wpatrywała się beznamiętnie w nuty, niczym jakiś mugolski automat rozcierając dokładnie i powoli swoje dłonie, palce, każdy mięsień. Na sali pojawili się pierwsi goście, fortepianu zatem dotknąć już nie mogła, ale nie mogła też po prostu stać, jak gdyby lento uprawniało kogokolwiek do niechlujnego traktowania geniuszu Chopina.
Cornelia wpatrywała się beznamiętnie w nuty, niczym jakiś mugolski automat rozcierając dokładnie i powoli swoje dłonie, palce, każdy mięsień. Na sali pojawili się pierwsi goście, fortepianu zatem dotknąć już nie mogła, ale nie mogła też po prostu stać, jak gdyby lento uprawniało kogokolwiek do niechlujnego traktowania geniuszu Chopina.
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Klimatyczny dobór miejsca. Idealnie odzwierciedlający przerażającą atmosferę, dzisiejszego wydarzenia. Uroczystości, czczącej, wszelkie, mistyczne, błądzące między zaświatami istoty. Nieodłączny element magicznego półświatka. Przenikające, wnikliwe. Obdarzone mądrością, nabytą poprzez wieloletnie wędrówki. Naznaczone, niekorzyścią, zrządzeniem losu. Charakterystyczne, niepowtarzalne. Zimne, przywołujące mistyczny, wyniosły nastrój. Niewielkie, zagracone pomieszczenie, ulokowane w sercu, opuszczonego teatru. Zdegradowana kwintesencja. Utracona, niepodważalna, dawna świetność. Dębowe, skrzypiące deski, uginające niebezpiecznie, podczas, bardziej gwałtownego ruchu. Ogrom, znakomitego alkoholu, ozdobionego, zakurzoną, gęstą pajęczyną. Interesujące, przekłuwający uwagę bibeloty. Skrywające odległą, niepoznaną historię. Niepowtarzalne piękno, pochodzenie, kształt. Drażniły, wrażliwe, delikatne unerwienie, podczas, ponownego odkrywania. Kto wie, gdzie ulokowano najznamienitszy skarb? Kąt. Wypełniony, przeraźliwym, przenikającym wszelkie wnętrzności, piskliwym dźwiękiem, kobiecej rozpaczy. Żalu, tęsknoty za utraconą miłością. Za każdym razem, gdy przekraczała próg, ów niespotykanego miejsca, przystawała w odpowiedniej odległości. Stojąc nieruchomo, niczym zahipnotyzowana, przyglądała się nędznej, roztargnionej, przezroczystej zjawie. Przesyłała wyrazy współczucia, wyrozumiałości, ciepłego, ludzkiego wsparcia? Trzymała w dłoniach, białą, płócienną chusteczkę. Dzisiejszego dnia, odezwała się po raz pierwszy: - Masz racje, mężczyźni nie są niczego warci.
Na miejscu, znalazła się w okolicach, południa. Delikatne, promienie słoneczne, zalewały odwieczną ciemność, rozległego podwórza. Jesienna, atmosfera, dodawała niepowtarzalnej urody. Kolorowała drzewa, okrywała trawy, rozjaśniała, zachmurzone niebo. Idealna, najbardziej inspirująca pora roku, wzywająca do aktywnego działania. Kończąca, okrutną hibernację. Wieczór – kolejne, obiecujące wyzwanie. Teatr, nabierał dostojnego, przerażającego, wręcz odstraszającego klimatu. Dobrane dekoracje. Autentyczność ów miejsca. Spektakl, który za kilka godzin, zachwyci zgromadzonych. Wcielenie się w inną, wymyślną postać, okazało się wskazanym, pożądanym elementem. Niosąc ze sobą, pokaźny ekwipunek, skorzystała z chwili wolnego, aby zająć się charakteryzacją. Strojem, uczesaniem, czasochłonnym makijażem. Im bardziej anonimowa aparycja, tym bardziej wyrazisty, oddziałujący na skrajne emocje, efekt. Wyglądała nietypowo, wyjątkowo, niebezpiecznie? Wybielona twarz. Hebanowe usta. Ogromne, namalowane na powiekach oczy. Odstraszające, dzikie, nieludzkie. Nie posiadała konkretnej wiedzy, dotyczącej dzisiejszego akompaniamentu. Instrument, darzony, znamienitą lubością, powinien znaleźć się w odpowiednich, godnych swej roli rękach. Brakowało jej, pewnych, związanych odczuć. Zapachu. Pieszczoty klawiszy. Szelestu, ozdobionych nutami kartek. Stopniowania dźwięków, wydobywających się z dźwięczną lekkością. Spokoju ducha. Szybkim, korkiem. Z lekko zgarbioną postawą, wyłoniła się z ukrycia. Zatrzymała pośpiesznie. Prześlizgnęła po, ulokowanym w pobliżu fortepianu profilu. Niezadowolenie, wykrzywiło pomalowaną twarz. Cóż, za nietypowa, radująca serce obecność? - Catwright, przyjaciółko. - rzuciła, przeciągle, akcentując, zakazane nazwisko w dość negatywny sposób. Cedząc sylaby, ostatniego słowa. Zmniejszyła dzielący dystans. Wyprostowała postawę. Zamknęła oczy. Sztuczny wizerunek, ilustrował każdy, najdrobniejszy ruch towarzyszki. Kolejne słowa, podkreślone, niezamierzoną kpiną. Gardłowym chichotem: - W końcu, wyszłaś z ukrycia. - wymowna pauza. - Niesamowite! - wspomnienia, zniewoliły umysł. Dawne urazy – powróciły.
Na miejscu, znalazła się w okolicach, południa. Delikatne, promienie słoneczne, zalewały odwieczną ciemność, rozległego podwórza. Jesienna, atmosfera, dodawała niepowtarzalnej urody. Kolorowała drzewa, okrywała trawy, rozjaśniała, zachmurzone niebo. Idealna, najbardziej inspirująca pora roku, wzywająca do aktywnego działania. Kończąca, okrutną hibernację. Wieczór – kolejne, obiecujące wyzwanie. Teatr, nabierał dostojnego, przerażającego, wręcz odstraszającego klimatu. Dobrane dekoracje. Autentyczność ów miejsca. Spektakl, który za kilka godzin, zachwyci zgromadzonych. Wcielenie się w inną, wymyślną postać, okazało się wskazanym, pożądanym elementem. Niosąc ze sobą, pokaźny ekwipunek, skorzystała z chwili wolnego, aby zająć się charakteryzacją. Strojem, uczesaniem, czasochłonnym makijażem. Im bardziej anonimowa aparycja, tym bardziej wyrazisty, oddziałujący na skrajne emocje, efekt. Wyglądała nietypowo, wyjątkowo, niebezpiecznie? Wybielona twarz. Hebanowe usta. Ogromne, namalowane na powiekach oczy. Odstraszające, dzikie, nieludzkie. Nie posiadała konkretnej wiedzy, dotyczącej dzisiejszego akompaniamentu. Instrument, darzony, znamienitą lubością, powinien znaleźć się w odpowiednich, godnych swej roli rękach. Brakowało jej, pewnych, związanych odczuć. Zapachu. Pieszczoty klawiszy. Szelestu, ozdobionych nutami kartek. Stopniowania dźwięków, wydobywających się z dźwięczną lekkością. Spokoju ducha. Szybkim, korkiem. Z lekko zgarbioną postawą, wyłoniła się z ukrycia. Zatrzymała pośpiesznie. Prześlizgnęła po, ulokowanym w pobliżu fortepianu profilu. Niezadowolenie, wykrzywiło pomalowaną twarz. Cóż, za nietypowa, radująca serce obecność? - Catwright, przyjaciółko. - rzuciła, przeciągle, akcentując, zakazane nazwisko w dość negatywny sposób. Cedząc sylaby, ostatniego słowa. Zmniejszyła dzielący dystans. Wyprostowała postawę. Zamknęła oczy. Sztuczny wizerunek, ilustrował każdy, najdrobniejszy ruch towarzyszki. Kolejne słowa, podkreślone, niezamierzoną kpiną. Gardłowym chichotem: - W końcu, wyszłaś z ukrycia. - wymowna pauza. - Niesamowite! - wspomnienia, zniewoliły umysł. Dawne urazy – powróciły.
Wszystko czego się obawiamy kiedyś nas spotka.
Milburga Dolohov
Zawód : łowczyni wilkołaków, muzyk, towarzyszka eskapad poszukiwawczych
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Podobno zło triumfuje, podczas gdy dobrzy ludzie nic nie robią.
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
Ale to nie prawda. Zło zawsze triumfuje!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie interesowała jej płacząca w kącie zjawa. Nie dlatego, że okrucieństwo zamieniło serce Cornelii w kawał lodu, nieczuły na ludzką krzywdę. Każdy jęk dziewczyny uderzał w nią z mocą za każdym razem, kiedy zjawiali się na próbach i odwiedzali zaplecze. Ale nie mogła jej współczuć, podejść i pocieszyć. Nie chodziło nawet o to, że duchy już nigdy się nie zmieniają i absolutnie nic nie ukoi jej bólu - chodziło o to, że mogłaby jedynie osunąć się na podłogę przy niej i sama wybuchnąć niepohamowanym płaczem, który zbierał się w niej od pięciu lat. Łza do łzy, każda samotna noc i każdy samotny poranek. Ile ich było? Nim doliczyła do pięciuset, zgubiła się trzy razy, a potem już przestała liczyć. Przestała nasłuchiwać kroków na schodach i stukania sowiego dzioba w okno. Porzucała po kolei każdą cząstkę rozpaczliwej, niewypowiedzianej nadziei, że jednak się pomyliła, że źle go oceniła. Ale miała cholerną rację. Smakowała gorzko, cierpko, jak obrzydliwe lekarstwo, które miało wyleczyć najgorszą chorobę świata - złudne nadzieje. Niemożliwe do realizacji marzenia. I choć Cornelia sama przed sobą nie przyznawała, że to lekarstwo jest jej potrzebne - niezależna, twarda, samowystarczalna - to połykała je z uczuciem porażki, przegranej. Co mogła powiedzieć zjawie? Trzeba było dać sobie spokój? Nie była o wiele od niej lepsza. Nie zapiła się na śmierć i nie zrezygnowała z życia, ale poza tym czy tak wiele je różniło? Obie rozpaczały, choć jedna robiła to głośno, a druga nosiła smutek na dnie połamanego serca, wmawiając wszystkim, a przede wszystkim sobie, że to nie miało żadnego znaczenia. Ale czy gdyby tak było, towarzyszyłaby jej wciąż paranoja? Pojawiające się od czasu do czasu wrażenie, że ciemne oczy wlepiają się w jej postać, obserwują każdy jej ruch, czekając na potknięcie. Widziała mignięcie jego twarzy, kiedy nieuważnie rozglądała się na przejściu na pieszych, kiedy wyglądała przez okno, by liczyć gawrony. Ale jego tam nie było. Pozostawił po sobie jedynie pustkę, a ona wciąż łapała się na myśli, że może to nie są urojenia. Choć może lepiej, by nimi były? Wierzyła ostatkiem sił, że nie torturowałby jej swoją osobą. Że choć rozstali się w gniewie, to nie wbijałby ostrza w jej serce. Sama raniła się wystarczająco, nie umiejąc ściągnąć z szyi cienkiego łańcuszka.
Nie czas był jeszcze na wyrafinowany makijaż i maskę. Nie była gościem na dzisiejszym tryptyku. Po spektaklu mogła spędzić czas przed lustrem i wrócić na salę odmieniona, ale na scenę musiała wyjść czysta, bez skazy, niewinna. Jak postać, którą odgrywała, tak symbolicznie, tak... I znów nie mogła skupić się na nutach. Zacisnęła usta, przywołując się do porządku i przeczesała dłonią potargane włosy. Dziś będzie jeszcze bardziej prawdziwa niż zwykle. Nieznajomy mężczyzna, czy będzie?, pochwali ją za autentyczność, nie wiedząc, że tym razem wiodły ją będą uczucia, a nie aktorski fach. Muskała dłońmi papier pokryty nutami, zamiast skupić się na akordach liczyła pięciolinie.
Ponure rozmyślania przerwało wejście Milburgi i chyba pierwszy raz w życiu Cornelia ucieszyła się, że ją widzi. Nie, to było zbyt dużo powiedziane - ale skupienie się na niechęci do Dolohov było dużo lepszym pomysłem niż pogrążanie się w czarnych myślach wywołanych jasną postacią w kącie, zbliżającym się spektaklem.
- Dolohov. - odpowiedziała z nie mniejszym zachwytem, rzucając czarnowłosej krótkie, chłodne spojrzenie. Nie trzeba kochać swego partnera w duecie, by muzyka napełniła się emocjami, nieprawdaż? Zresztą, nie miały tutaj tworzyć atmosfery romantycznej, z zachwytem wpatrując się sobie w oczy (cóż za chora wizja), miały roztaczać grozę, strach, smutek, odrazę (?). Kto zrobiłby to lepiej niż one? Nie okazywała swojego niepokoju, nie chciała dać Milburdze tej satysfakcji. - Mogłabyś skupić się na swoim utworze. - zasugerowała ze słodkim uśmiechem, niczym dobra przyjaciółka dająca wspaniałą radę. - Niedługo rozpoczynamy, a dopiero co przyszłaś. - Nie lepiej byłoby zrobić parę ćwiczeń, zamiast marnować energię na słowne utarczki?, cisnęło się na usta, ale te słowa nie padły. To nie było odpowiednie miejsce ani moment na rozpoczynanie kolejnej z wielu bitew. Cornelia starała się nie myśleć o tym, że to Milburga jest teraz zwycięska. Mogła bez żadnych oporów, jak się wydawało, spotykać ich dawnego, wspólnego znajomego, pisać do niego listy, obserwować przez te pięć lat jak mnożyły się jego zmarszczki przy oczach. Jedyną w miarę uspokajającą myślą była ta przypominająca, że Dolohov nie znała prawdy. Nie wiedziała, jak wielką porażkę odniosła Catwright, nie wiedziała, że ta porażka jest permanentna i trwa, trwa wciąż, rok po roku, miesiąc po miesiącu, dzień po dniu, godzina po... Dobrze, że nie wiedziała.
Czas płynął nieubłaganie, dążąc do godziny w której miał się rozpocząć tryptyk. Wszelkie niesnaski należało odłożyć na później i skupić się na pracy.
[zt]
Nie czas był jeszcze na wyrafinowany makijaż i maskę. Nie była gościem na dzisiejszym tryptyku. Po spektaklu mogła spędzić czas przed lustrem i wrócić na salę odmieniona, ale na scenę musiała wyjść czysta, bez skazy, niewinna. Jak postać, którą odgrywała, tak symbolicznie, tak... I znów nie mogła skupić się na nutach. Zacisnęła usta, przywołując się do porządku i przeczesała dłonią potargane włosy. Dziś będzie jeszcze bardziej prawdziwa niż zwykle. Nieznajomy mężczyzna, czy będzie?, pochwali ją za autentyczność, nie wiedząc, że tym razem wiodły ją będą uczucia, a nie aktorski fach. Muskała dłońmi papier pokryty nutami, zamiast skupić się na akordach liczyła pięciolinie.
Ponure rozmyślania przerwało wejście Milburgi i chyba pierwszy raz w życiu Cornelia ucieszyła się, że ją widzi. Nie, to było zbyt dużo powiedziane - ale skupienie się na niechęci do Dolohov było dużo lepszym pomysłem niż pogrążanie się w czarnych myślach wywołanych jasną postacią w kącie, zbliżającym się spektaklem.
- Dolohov. - odpowiedziała z nie mniejszym zachwytem, rzucając czarnowłosej krótkie, chłodne spojrzenie. Nie trzeba kochać swego partnera w duecie, by muzyka napełniła się emocjami, nieprawdaż? Zresztą, nie miały tutaj tworzyć atmosfery romantycznej, z zachwytem wpatrując się sobie w oczy (cóż za chora wizja), miały roztaczać grozę, strach, smutek, odrazę (?). Kto zrobiłby to lepiej niż one? Nie okazywała swojego niepokoju, nie chciała dać Milburdze tej satysfakcji. - Mogłabyś skupić się na swoim utworze. - zasugerowała ze słodkim uśmiechem, niczym dobra przyjaciółka dająca wspaniałą radę. - Niedługo rozpoczynamy, a dopiero co przyszłaś. - Nie lepiej byłoby zrobić parę ćwiczeń, zamiast marnować energię na słowne utarczki?, cisnęło się na usta, ale te słowa nie padły. To nie było odpowiednie miejsce ani moment na rozpoczynanie kolejnej z wielu bitew. Cornelia starała się nie myśleć o tym, że to Milburga jest teraz zwycięska. Mogła bez żadnych oporów, jak się wydawało, spotykać ich dawnego, wspólnego znajomego, pisać do niego listy, obserwować przez te pięć lat jak mnożyły się jego zmarszczki przy oczach. Jedyną w miarę uspokajającą myślą była ta przypominająca, że Dolohov nie znała prawdy. Nie wiedziała, jak wielką porażkę odniosła Catwright, nie wiedziała, że ta porażka jest permanentna i trwa, trwa wciąż, rok po roku, miesiąc po miesiącu, dzień po dniu, godzina po... Dobrze, że nie wiedziała.
Czas płynął nieubłaganie, dążąc do godziny w której miał się rozpocząć tryptyk. Wszelkie niesnaski należało odłożyć na później i skupić się na pracy.
[zt]
Cornelia Mulciber
Zawód : aktorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Someday I'll wish upon a star,
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
wake up where the clouds are far behind me
Where troubles melts like lemon drops, high above the chimney top
That's where you'll find me
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaplecze
Szybka odpowiedź