William Havisham
Nazwisko matki: Selwyn
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożny
Zawód: niewymowny (przed wszystkim Sala Mózgów), dawniej amnezjator
Wzrost: 174 cm
Waga: 76 kg
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: życiowe nieogarnięcie
12 i 1/4 cala, giętka, lipa srebrzysta, pazur sfinksa
Durmstrang
sowa
martwą Polly
formaliną, jabłkami, ciastkami owsianymi, orzechami włoskimi
odbiór swojej nagrody Nobla z Polly u boku
umysłem, psychologią, mózgiem, esencją magii, pedagogiką, czarodziejami i mugolami
armatom z chudley
pracuję, opiekuję Polly, pracuję, gram w szachy czarodziejów, pracuję, pływam, pracuję, czytam, pracuję
rock'n'rolla
James McAvoy
Nigdy nie rozumiałem tej całej afery o szlachectwo. Byłoby super chwalić się herbem, faktycznie, ale żeby to zaraz przeżywać? Ojciec był bardzo rozsądnym człowiekiem. Zdystansowanym. Gdybym miał żonę (a miejmy nadzieję, że tak nie będzie, bo to same kłopoty są), to pewnie nie byłbym taki spokojny podczas jej gadaniny o Essex. Essex i Essex, na Merlina, oszaleć można było. A miałem tylko kilka lat. I to nie mi dramatycznie zarzucano, że zmarnowałem komuś życie i odebrałem szansę na wielkość. Nie da się ukryć, że matka była niska, ale miała wielkie ambicje. Wciskała mnie w eleganckie szaty, uczyła języków i udawała, że kiedyś zaproszą nas na obiad, podwieczorek lub popołudniową herbatkę do Essex. Nikt nie musiał mi tłumaczyć, że to nie nastąpi, po prostu to wiedziałem. Tak jak to, że dzieci nie są z kapusty ani od bociana, a prezenty podkładają rodzice, a nie święty Mikołaj. Wierzyłem za to naiwnie w piękno wewnętrzne, bo chociaż dostawałem drgawek na każde wspomnienie o Essex, to przecież kochałem swoją mamę. I nie chciałem wierzyć, że jest brzydka tak naprawdę, bo nie mogła być. Musiała być bardzo piękna w środku. Bo na zewnątrz tak nie za bardzo.
Żebym ćwiczył języki wysłali mnie do Durmstrangu, bo przecież szlifowanie języka na miejscu jest takie efektywne. Czułem się tam niezręcznie, bo miałem brytyjski akcent, a oni darli mi się do ucha myśląc, że nic nie rozumiem. Rozumiałem, przede wszystkim to, że dużo plują i zaraz pękną mi bębenki. W końcu do nich dotarło, że nie jestem głuchy ani upośledzony i wtedy jakoś zaczęło się wieść. Szkoła była czymś absolutnie fascynującym, zgłębianie wiedzy wszelakiej stało się moim konikiem. Zaszywałem się w bibliotece i czytałem, czytałem, czytałem. Nie miałem zbyt wielu kolegów (po co mi byli), ale miałem Daniela. On mi wystarczał w zupełności, trzeba przyznać. Nawet polubiłem Durmstrang, chociaż nie wszystko mi się tam podobało. I nie wszystko wychodziło. Czasem wybuchał kociołek, czasem przywaliłem komuś zaklęciem, chociaż wcale nie powinienem. Ale nauka mnie fascynowała, fascynował mnie sam proces poznawania, eksperymenty i nawet jeśli coś wyszło nie do końca tak jak powinno, wyciągałem z tego wnioski. I czasami specjalnie mieszałem w prawo zamiast w lewo albo robiłem różdżką kółka zamiast trójkąty. Tylko po to, żeby sprawdzić co się stanie. Bo może stanie się coś wielkiego? Wspaniałego? W sklepie z różdżkami wróżyli mi świetlaną przyszłość, bo miałem w rdzeniu pazur sfinksa.
Bardzo było mi smutno po śmierci ojca. Ale w sumie to nie płakałem rzewnymi łzami, bo i tak długo się musiał użerać z moją matką, która coraz bardziej wariowała. Musiałem zebrać się w sobie i zostać prawdziwym mężczyzną, żeby ogarnąć wszystko podczas nieobecności w szkole spowodowanej pogrzebem. Gdyby zostawić to na głowie dawnej lady Selwyn ojciec pewnie wylądowałby w za małej trumnie, pod innym nazwiskiem i w złym grobowcu. Musiałem wydostać się spomiędzy książek i na moment przestawić myślenie, żeby dogadać się z grabarzem. Nie wiem, kto normalny załatwia interesy z trzynastolatkiem, ale ja zawsze wyglądałem dojrzale. Tak myślę. Trzymałem mamę za rękę na pogrzebie i podawałem jej co chwilę chusteczki, bo płakała jak bóbr. Nie wypominałem jej, że ciągle marudziła ojcu ile to straciła wychodząc za niego za mąż i nie chciała zajmować się domem, bo wolała leżeć i pachnieć. Było mi szkoda jej, tej jej brzydkiej twarzy i wielkiego brzucha, z którego za parę miesięcy miało wyskoczyć bobo. No, mówiłem, że to nie bocian ani kapusta.
Bobo było małe - jak to bobo - i kluskowate. Machając łapkami wyglądało jak miękki żuczek wywrócony na plecy. Tyle, że żuczki się nie ślinią. Matka chciała, żebym bobo wziął na ręce, ale ja miałem na sobie swoją ulubioną szatę i na pewno bym ją później musiał prać. Więc uciekłem, a mama się obraziła. Ale potem zrobiło mi się smutno, bo może powinienem jednak się z bobo zaprzyjaźnić, więc zakradłem się do wielkiej kołyski w której leżał mały żuczek i zacząłem z zapałem opowiadać o dychotomii myślenia. I już, już łapaliśmy nić porozumienia, a ja myślałem, że bobo jest całkiem do rzeczy, kiedy zorientowałem się, że śpi. Ja tłumaczyłem mu zawiłości ludzkiej psychiki, a ono sobie spało. I wtedy się na bobo obraziłem. Na dwadzieścia minut. Potem do mnie dotarło, że jest za małe, żeby zrozumieć i stwierdziłem, że cierpliwie poczekam, aż dorośnie. I okazało się, że faktycznie, kiedy spróbowałem za trzy lata, patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi oczami o kolorze orzechów (gdzie tam piwo u tego bobo małego) i słuchała uważnie. I właśnie tak zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi. I nawet okazało się, że bobo ma na imię Polly. I że uwielbiamy spędzać razem wakacje u dziadków na wsi.
Skończenie szkoły nie było specjalnie trudne, prawdę mówiąc. Może moje książkowe podejście nie było zbytnio doceniane w Durmstrangu, ale zapewniło mi świetnie wyniki egzaminów. Nie do końca wiedziałem, co chciałbym konkretnie robić, ale fascynowała mnie praca amnezjatorów. Rozpocząłem odpowiedni kurs i zagłębiał się w arkana sztuki magicznej coraz bardziej i bardziej, tracąc powoli kontakt z rzeczywistością. Gdzieś pomiędzy opasłe tomy podręczników zaklęć wkradała się czasem Polly, dorastająca Polly z zadartym nosem. Nie mogłem pozwolić, żeby poszła do brutalnego Durmstrangu, a matka nie chciała zgodzić się na Hogwart, bo to było przecież takie passe iść po prostu do najbliższej szkoły magii. Więc stanęło na Beaubaxtons. Tam mogła iść moja mała siostrzyczka, tak mogła iść potomkini rodu Selwynów. Ale odległość nie miała znaczenia. Pośród papierów z pracy pojawiały się również listy zapisane drobnym pismem Polly, a ja mogłem zapomnieć o wszystkim (jak moi pacjenci), ale nie o tym, by odpisać. Specjalnie powtarzałem francuskie słowa, by czasem pisać z nią w języku artystów. W wakacje zabierałem na długie wycieczki, żeby nie siedziała z szalejącą matką, a kiedy wracała do szkoły, ja wracałem do pracy i znów zapominałem o całym świecie.
Ale traktowanie ludzi zaklęciem Oblivate nie było szczytem moich pragnień. Długo nie wiedziałem, co nim jest. Dopiero kiedy natknąłem się na wzmiankę o badaniach niewymownych w Departamencie Tajemnic (choć, oczywiście, wszystko było straszliwie enigmatyczne) zainteresowałem się tematem. Chodziłem, chodziłem, aż wychodziłem u swojego przełożonego przeniesienie. Tak samo jak znalazłem legilimentę, który nauczył mnie tej trudnej sztuki. Czasem potrafię postawić na swoim. Musiałem wprawdzie nieco się douczyć, skończyć kolejny kurs, zatopić się w kolejnych księgach, ale nareszcie odnalazłem coś ciekawego. Ludzki umysł. Dlaczego niektórzy mają talent magiczny, a inni nie? Wciąż szukam odpowiedzi, ale temat jest trudny i nie ma na ten temat wielu ksiąg. Za to mugole bardzo się tym interesują. Kroją mózgi i wszystko usiłują wyjaśnić naukowo, a mi się to podoba. To dlatego czasem wymykam się z magicznego Londynu i szperam w mugolskich bibliotekach, niekiedy poznaję ciekawych ludzi, badaczy z którymi kłócę się o jedyny egzemplarz książki. Nie mam nic do mugoli, ich świat jest ciekawy, choć nie tak ciekawy jak Departament Tajemnic. Najchętniej spędzałbym w Sali Mózgów całe dnie, ale matka wariowała coraz bardziej. Polly wprowadziła się do mnie, zresztą tak było wygodniej ze względu na jej kurs. Nie chciałem, żeby siedziała wciąż z matką, którą powinniśmy zamknąć w Mungu. Marny ze mnie opiekun, bo siedzę w pracy całymi dniami i oglądam pływające mózgi, a kiedy wracam do domu, siedzę nad notatkami i książkami. Gdyby nie Polly umarłbym z głodu. Niewiele jest osób, na których mi zależy i którym zależy na mnie. Nie umiem się przywiązywać, nie umiem udawać, że ktoś jest mi bliski.
Jest tylko jedna rzecz, którą ukrywam przed swoją siostrzyczką - moje wizje. Ukrywam je przed całym światem. Chyba jestem hipokrytą, skoro chcę badać wszystko i wydzierać tajemnice z każdego ciemnego kąta, a nie palę się do ofiarowania mego umysłu nauce w stu procentach. Trochę się boję. Gdybym był w Hogwarcie, do Gryffindoru śpiewająca czapka by mnie nie wysłała. Raczej do Ravenclawu. Nie od zawsze się pojawiały. Dopiero, kiedy rozpocząłem naukę legilimencji zaczęły pojawiać się wizje. Może gdybym nie spychał ich na krańce umysłu nie byłyby tak mgliste i niewyraźne, ale zawsze wpadam w panikę, kiedy się pojawiają. Uciekam przed ludźmi, których dotyczą, porzucam zajęcia w połowie i chowam się pod biurko, jeżeli jakieś jest w pobliżu. A Polly mówię, że mam czkawkę, a to najlepiej ją leczy. To nie są nieprzyjemne rzeczy, ale miesza się przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, a mnie boli głowa.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 4 | Brak |
Zaklęcia i uroki: | 7 | Brak |
Czarna Magia: | 1 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 2 | Brak |
Eliksiry: | 1 | Brak |
Sprawność: | 4 | Brak |
Biegłość | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język obcy: rosyjski | II | 6 |
Astronomia | I | 1 |
Historia magii | IV | 13 |
Numerologia | III | 7 |
Mugoloznawstwo | III | 7 |
Runy | II | 3 |
Anatomia | IV | 13 |
Koncentracja | IV | 13 |
Magia umysłu | III | 7 |
Silna wola | II | 3 |
Spostrzegawczość | I | 1 |
Pływanie | I | 1 |
0 |
różdżka, teleportacja, sowa, legilimencja
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez William Havisham dnia 30.12.15 18:33, w całości zmieniany 2 razy
Witamy wśród Morsów
prządką