Biblioteka
AutorWiadomość
Gregory czasem zastanawiał się co on robił w tej szkole. Nie podobało mu się to, że pracuje dla Grindelwalda, którego chyba większość społeczeństwa podejrzewała o uprawianie czarnej magii. A Bott był tego pewien. W Hogwarcie robiło się coraz głośniej, a Gregory robił się chyba coraz starszy, poza tym musiał pewnie złapać jakieś materiały na następne lekcje. Starał się też być jak najczęściej w domu z powodu swojego bratanka. Nie chciał, żeby Louis czuł się samotny w jego mieszkaniu, gdzie było wbrew pozorom bardzo dużo magicznych przedmiotów, których Louis mógłby się przestraszyć. Nowe miejsce, nowy świat. Greg i tak był przywiązany do mugolskiego stylu bycia i w jego salonie stała skrzynka, w której poruszały się postaci ludzi jak na magicznych zdjęciach. Gregory był na bieżąco z tym co działo się w świecie mugoli, jakby nie patrzeć chciał wiedzieć, co może grozić jego mugolskiej rodzinie. Może nie miał jej za dużo, ale oglądał telewizję, chociażby dlatego, żeby wiedzieć o czym mówi do niego teść. Zobaczcie, jak się poświęca dla teścia.
W każdym razie Gregory teleportował się w swoim mieszkaniu. Po co miał teleportować się w jakiejś ciemnej uliczce i wdepnąć w jakąś psią kupę, skoro mógł od razu teleportować się w swoim mieszkaniu. Jedno machnięcie różdżki i pewnie paczka mugolskich żelków była już w dłoni starszego mężczyzny. Pokuśtykał w stronę biblioteki. Lubił tam przesiadywać. A widocznie Louis musiał być na jakichś zajęciach, a może wyszedł z kolegami. Przecież stary stryj nie będzie chłopaka kontrolował. Zdjął swój płaszcz i przewiesił przez oparcie. A potem usiadł na tymże fotelu. Musiał chyba chwilę odpocząć. Zaczął wpatrywać się w regały z książkami. Przeżyły one swoje. Mieściło się w nich tyle wiedzy. Tyle wiadomości, które przekazał swoim uczniom i, które jeszcze im przekaże. Gdzieś w koncie leżały mapy nieba. Przy oknie stał teleskop.
W każdym razie Gregory teleportował się w swoim mieszkaniu. Po co miał teleportować się w jakiejś ciemnej uliczce i wdepnąć w jakąś psią kupę, skoro mógł od razu teleportować się w swoim mieszkaniu. Jedno machnięcie różdżki i pewnie paczka mugolskich żelków była już w dłoni starszego mężczyzny. Pokuśtykał w stronę biblioteki. Lubił tam przesiadywać. A widocznie Louis musiał być na jakichś zajęciach, a może wyszedł z kolegami. Przecież stary stryj nie będzie chłopaka kontrolował. Zdjął swój płaszcz i przewiesił przez oparcie. A potem usiadł na tymże fotelu. Musiał chyba chwilę odpocząć. Zaczął wpatrywać się w regały z książkami. Przeżyły one swoje. Mieściło się w nich tyle wiedzy. Tyle wiadomości, które przekazał swoim uczniom i, które jeszcze im przekaże. Gdzieś w koncie leżały mapy nieba. Przy oknie stał teleskop.
Gość
Gość
Po spotkaniu z Louisem, ale przed aresztowaniem.
Dam radę. Zrobię to. Muszę to zrobić. Nie mogę tego ukrywać w nieskończoność przekonywałem sam siebie, kiedy szedłem do swojego rodzinnego domu. Nawet postanowiłem skorzystać z mugolskiego środku transportu zamiast teleportować się pod drzwi, żeby mieć więcej czasu na przemyślenia. Zaczynałem wątpić w ten pomysł, bo niepotrzebnie się nakręcałem i zjadał mnie coraz większy stres. Nie spodziewałem się, że sama myśl o tym będzie aż taka ciężka. To był mój ojciec i wątpiłem, żeby po usłyszeniu tej wiadomości wyrzucił mnie za drzwi... Po prostu przez tyle czasu przed tym uciekałem, a teraz musiałem przezwyciężyć ten strach przed samym sobą i chyba właśnie przed samym sobą się do tego przyznać. Pół roku to wystarczająco dużo czasu samotności. Musiałem w końcu coś zmienić i to był pierwszy krok. Podobno pierwszy krok zawsze jest najtrudniejszy. Sam musiałem się z tym wszystkim pogodzić i nie mogłem dłużej izolować się od najbliższych. Stanąłem przed drzwiami i wziąłem głęboki wdech, żeby uspokoić buzujące we mnie emocje. Stałem tak przed jakieś pięć minut aż w końcu wszedłem do środka. - Cześć tato - powiedziałem niepewnie, rozglądając się po korytarzu. Kiedy nie znalazłem go w salonie ani kuchni, wiedziałem, że siedzi w bibliotece. Wszedłem do środka i uśmiechnąłem się lekko. - Wróciłem - chciałem powiedzieć to radośnie, ale chyba nie za bardzo mi wyszło. - Jest Louis? - Zapytałem, podchodząc do teleskopu. Strzelałem, że należał do niego, bo tata nigdy nie interesował się astronomią. - Taaak, już zdążyłem go poznać - uprzedziłem jego pytanie, zatrzymując na chwilę swój wzrok na jego nodze. Miał być okaleczony do końca życia przez wilkołaka. A jeżeli ja sam komuś zrobię krzywdę? A jeżeli już ją komuś wyrządziłem i nawet o tym nie wiem? Z ciekawości spojrzałem w niebo przez teleskop, ale o tej godzinie i tak nie było nic widać. Nie było mnie tyle czasu, a teraz prowadzę pogawędki jak gdyby nigdy nic pomyślałem i znowu spojrzałem na ojca. Co prawda wysyłałem listy. Tworzyłem iluzję, że wszystko u mnie w porządku. Tata nie był głupi. Kiedyś by się domyślił prawdy o ile już się nie domyślił. Chociaż myśl moje dziecko się nie pokazuje, więc na pewno jest wilkołakiem raczej nie jest pierwszą, która przychodzi do głowy. Byłem ubrany tak jak zawsze, włosy pewnie miałem rozwiane przez wiatr... Tylko trochę schudłem, zbladłem i miałem podkrążone oczy, ale to przecież może być oznaka choroby i niewyspania. Co w sumie też by się zgadzało. Zresztą byłem Krukonem z krwi i kości, który zamiast się dotlenić wolał siedzieć z zakurzonymi księgami w ciemnym pokoju. Może praca łamacza klątw już wiązała się z ruchem i niebezpieczeństwem, ale... Oh, sam się w tym wszystkim gubiłem! Chciałem to mieć za sobą, ale nie wiedziałem jak się zabrać do tej rozmowy. Chyba na razie wolałem pogawędzić o pogodzie.
Dam radę. Zrobię to. Muszę to zrobić. Nie mogę tego ukrywać w nieskończoność przekonywałem sam siebie, kiedy szedłem do swojego rodzinnego domu. Nawet postanowiłem skorzystać z mugolskiego środku transportu zamiast teleportować się pod drzwi, żeby mieć więcej czasu na przemyślenia. Zaczynałem wątpić w ten pomysł, bo niepotrzebnie się nakręcałem i zjadał mnie coraz większy stres. Nie spodziewałem się, że sama myśl o tym będzie aż taka ciężka. To był mój ojciec i wątpiłem, żeby po usłyszeniu tej wiadomości wyrzucił mnie za drzwi... Po prostu przez tyle czasu przed tym uciekałem, a teraz musiałem przezwyciężyć ten strach przed samym sobą i chyba właśnie przed samym sobą się do tego przyznać. Pół roku to wystarczająco dużo czasu samotności. Musiałem w końcu coś zmienić i to był pierwszy krok. Podobno pierwszy krok zawsze jest najtrudniejszy. Sam musiałem się z tym wszystkim pogodzić i nie mogłem dłużej izolować się od najbliższych. Stanąłem przed drzwiami i wziąłem głęboki wdech, żeby uspokoić buzujące we mnie emocje. Stałem tak przed jakieś pięć minut aż w końcu wszedłem do środka. - Cześć tato - powiedziałem niepewnie, rozglądając się po korytarzu. Kiedy nie znalazłem go w salonie ani kuchni, wiedziałem, że siedzi w bibliotece. Wszedłem do środka i uśmiechnąłem się lekko. - Wróciłem - chciałem powiedzieć to radośnie, ale chyba nie za bardzo mi wyszło. - Jest Louis? - Zapytałem, podchodząc do teleskopu. Strzelałem, że należał do niego, bo tata nigdy nie interesował się astronomią. - Taaak, już zdążyłem go poznać - uprzedziłem jego pytanie, zatrzymując na chwilę swój wzrok na jego nodze. Miał być okaleczony do końca życia przez wilkołaka. A jeżeli ja sam komuś zrobię krzywdę? A jeżeli już ją komuś wyrządziłem i nawet o tym nie wiem? Z ciekawości spojrzałem w niebo przez teleskop, ale o tej godzinie i tak nie było nic widać. Nie było mnie tyle czasu, a teraz prowadzę pogawędki jak gdyby nigdy nic pomyślałem i znowu spojrzałem na ojca. Co prawda wysyłałem listy. Tworzyłem iluzję, że wszystko u mnie w porządku. Tata nie był głupi. Kiedyś by się domyślił prawdy o ile już się nie domyślił. Chociaż myśl moje dziecko się nie pokazuje, więc na pewno jest wilkołakiem raczej nie jest pierwszą, która przychodzi do głowy. Byłem ubrany tak jak zawsze, włosy pewnie miałem rozwiane przez wiatr... Tylko trochę schudłem, zbladłem i miałem podkrążone oczy, ale to przecież może być oznaka choroby i niewyspania. Co w sumie też by się zgadzało. Zresztą byłem Krukonem z krwi i kości, który zamiast się dotlenić wolał siedzieć z zakurzonymi księgami w ciemnym pokoju. Może praca łamacza klątw już wiązała się z ruchem i niebezpieczeństwem, ale... Oh, sam się w tym wszystkim gubiłem! Chciałem to mieć za sobą, ale nie wiedziałem jak się zabrać do tej rozmowy. Chyba na razie wolałem pogawędzić o pogodzie.
Mortimer Bott
Zawód : bezrobotny
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
My bones keep breaking
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Większość ludzi w moim przypadku pewnie uznałoby, że jest już bezużytecznym starcem, ale ja się tam nie czułem. Może dlatego, że byłem i ojcem i matką dla swoich dzieci, po śmierci mojej ukochanej małżonki. Teraz spełniałem się zawodowo, skoro odchowałem w większości swoje dzieci. Trochę dołujące, że nie żadne małe stworzenie nie biega już po moim mieszkaniu, ale jakoś musiałem z tym pogodzić. Może w końcu doczekam się w wnucząt? Fajnie by było. Szczerze mówiąc martwiłem się o Mortimera, ojcowski instynkt i wyrobiona przez lata podejrzliwość i przezorność mówiły mi, że coś się dzieje. Tylko nie wiedziałem jeszcze dokładnie co.
Sięgnąłem po jedną z książek. Długimi palcami musnąłem chropowatą powierzchnię papierowej kartki. Książka była stara jak świat. Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem. Zaczytałem się, zagłębiłem się w słowach, które już kiedyś widziałem. Nawet nie usłyszałem kiedy ktoś wszedł, a nawet jeżeli tak, to uznałem widocznie, że to Louis, który dotrzymywał mi towarzystwa. Był lepszym kompanem do rozmowy,niż Eugeniusz. Ten przeklęty wozak nigdy się ze mną nie zgadzał, co tylko czasem było zabawne. Kiedy Mort wszedł do środka jedynie podniosłem głowę do góry i uśmiechnąłem się lekko, kiwnąwszy głową.
-To świetnie.- powiedziałem, a potem jakby nigdy nic wróciłem do czytania lektury, a raczej jedynie spojrzałem na litery pokrywające kartki papiery. Zamknąłem ją i odłożyłem. Machnąłem różdżką i kolejna wysunęła się przed szereg. Znowu spojrzałem na mojego syna, opierając ciężar ciała na drewnianej lasce, która już od bardzo dawna jest moją towarzyszką na co dzień.
-Lou wyszedł, chyba z jakimiś znajomymi.-rzuciłem, chociaż udawałem, że wiem gdzie jest, a przecież nie wiedziałem. Jeszcze. Kto wie, może zaraz się dowiem. Niezbadane są przepowiednie. Pokuśtykałem w stronę Mortimera. Przez chwilę uważnie mu się przyglądałem. To to przenikliwe spojrzenie, które nauczyciel posyła uczniowi przy odpowiedzi. Albo zatroskany ojciec swojemu wychudzonemu synowi. Przytuliłem go, tak po prostu jak to robi ojciec, po długiej rozłące. Dzieci były dla mnie wszystkim, tym bardziej odkąd zmarła Grace.
-Schudłeś, stosujesz dietę cud?-spytałem, żartobliwie, chociaż wyglądało mi to groźnie. Byłem tylko nadopiekuńczym ojcem, cóż poradzić? Taki zawód.
-Opowiadaj dzieciaku. Pół roku to szmat czasu.-dodałem po chwili, utrzymując lekki ton rozmowy. Chociaż domyślałem się, że coś się mogło stać.
Sięgnąłem po jedną z książek. Długimi palcami musnąłem chropowatą powierzchnię papierowej kartki. Książka była stara jak świat. Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem. Zaczytałem się, zagłębiłem się w słowach, które już kiedyś widziałem. Nawet nie usłyszałem kiedy ktoś wszedł, a nawet jeżeli tak, to uznałem widocznie, że to Louis, który dotrzymywał mi towarzystwa. Był lepszym kompanem do rozmowy,niż Eugeniusz. Ten przeklęty wozak nigdy się ze mną nie zgadzał, co tylko czasem było zabawne. Kiedy Mort wszedł do środka jedynie podniosłem głowę do góry i uśmiechnąłem się lekko, kiwnąwszy głową.
-To świetnie.- powiedziałem, a potem jakby nigdy nic wróciłem do czytania lektury, a raczej jedynie spojrzałem na litery pokrywające kartki papiery. Zamknąłem ją i odłożyłem. Machnąłem różdżką i kolejna wysunęła się przed szereg. Znowu spojrzałem na mojego syna, opierając ciężar ciała na drewnianej lasce, która już od bardzo dawna jest moją towarzyszką na co dzień.
-Lou wyszedł, chyba z jakimiś znajomymi.-rzuciłem, chociaż udawałem, że wiem gdzie jest, a przecież nie wiedziałem. Jeszcze. Kto wie, może zaraz się dowiem. Niezbadane są przepowiednie. Pokuśtykałem w stronę Mortimera. Przez chwilę uważnie mu się przyglądałem. To to przenikliwe spojrzenie, które nauczyciel posyła uczniowi przy odpowiedzi. Albo zatroskany ojciec swojemu wychudzonemu synowi. Przytuliłem go, tak po prostu jak to robi ojciec, po długiej rozłące. Dzieci były dla mnie wszystkim, tym bardziej odkąd zmarła Grace.
-Schudłeś, stosujesz dietę cud?-spytałem, żartobliwie, chociaż wyglądało mi to groźnie. Byłem tylko nadopiekuńczym ojcem, cóż poradzić? Taki zawód.
-Opowiadaj dzieciaku. Pół roku to szmat czasu.-dodałem po chwili, utrzymując lekki ton rozmowy. Chociaż domyślałem się, że coś się mogło stać.
Gość
Gość
Przez krótką chwilę pomyślałem, że ojciec jest na mnie obrażony. Nie powinno mnie to dziwić skoro zniknąłem na parę miesięcy, ale po chwili uświadomiłem sobie, że to jednak jego standardowe zachowanie. Byłem tak zdenerwowany, że we wszystkim doszukiwałem się drugiego dna. Musiałem przestać się tak zadręczać, bo zaraz zamiast zacząć rozmowę to dostanę zawału. Spojrzałem na niego trochę spłoszony, kiedy w końcu wstał i zaczął wnikliwie mi się przyglądać. On wie pomyślałem zrozpaczony, ale nie dałem tego po sobie poznać. Będę udawał, że wszystko jest w porządku dopóty, dopóki któreś z nas prosto z mostu nie wypowie słowa klucz. To, że po chwili mnie przytulił, wcale mi nie pomogło. Wróciła do mnie fala złości za niesprawiedliwość losu, ale przede wszystkim uświadomiłem sobie, jak mnie męczy utrzymanie tajemnicy. Miałem ochotę po prostu się rozpłakać i wszystko z siebie wyrzucić, wspierając się na ojcowskim ramieniu. Oczywiście w przenośni, bo tata zawsze był dla mnie jak wieża i zawsze taki pozostanie. Ja nawet nie dobiłem do metra osiemdziesięciu wzrostu. Tym bardziej poczułem się w tym momencie jak dzieciak. Zmusiłem się na uśmiech jako odpowiedź na jego żartobliwe pytanie. - Było wspaniale - powiedziałem i tak naprawdę nie skłamałem. Na początku faktycznie było wspaniale. W końcu zostanie łamaczem klątw było moim marzeniem, więc ślęczenie nad klątwami wikingów brzmiało dla mnie jak najlepsza zabawa. - Potrafię teraz o każdej porze dnia i nocy wyrecytować wszystkie runy - zaśmiałem się nerwowo, bo nie byłem w nastroju do żartów. Na szczęście dalej nie musiałem kłamać, bo to również była prawda. W Hogwarcie nie przepadałem za tym przedmiotem, ale podczas obcowania z magią wikingów chcąc nie chcąc wykułem się ich na blachę. Spojrzałem na ojca i przez moment nic nie mówiłem, zbierając się na odwagę. Prędzej czy później będę musiał poruszyć ten temat, więc dlaczego nie zrobić tego prędzej i mieć to za sobą? Odchrząknąłem. - Ja... Muszę ci coś powiedzieć - zacząłem i od razu zacząłem wymyślać jak jeszcze się z tego wycofać. Zerknąłem na fotel. Może lepiej by było gdybyśmy usiedli. Tak, tak będzie lepiej. Usiadłem na fotelu i poczekałem aż ojciec zrobi to samo. - Przepraszam, że mówię ci o tym dopiero teraz - uprzedziłem, choć czułem, że słowo przepraszam padnie jeszcze kilkanaście razy podczas mojego monologu. - W Szkocji byłem tylko przez parę tygodni, a potem siedziałem już w Londynie - zacząłem z nie wiadomo której strony, ale byłem zbyt zdenerwowany, żeby przekazać tą informację w porządny sposób. To znaczy nie raz wyobrażałem sobie tą rozmowę, bo taki już byłem, że za dużo myślałem, ale jednak była różnica między wyimaginowanym przeprowadzaniem tej rozmowy, a rzeczywistością. - Stało się coś... złego i musiałem sam sobie z tym jakoś poradzić - dodałem, nie patrząc tacie w oczy. - Nie żeby mi się to udało... - parsknąłem śmiechem, choć wcale do śmiechu mi nie było. - Pamiętasz jak miałem wypadek w Szkocji? - Upewniłem się. Wróciłem do naszej bazy w opłakanym stanie, więc oczywistym było, że nie dałbym rady ukrywać, że coś się stało. Na szczęście udało mi się wszystkim wcisnąć swoją wersję historii - włącznie z najbliższą rodziną. - Więc... To nie było tak. Tak naprawdę to wyglądało całkiem inaczej. Nie chcę... Nie chcę opowiadać o wszystkim ze szczegółami, bo to nie ma sensu, ale... - mówiłem coraz szybciej, wyginając nerwowo palce. - To było w nocy, poszedłem do lasu, przepraszam, wiem, że nie powinienem, przecież nie jestem głupi, ale poszedłem i coś zaczęło za mną biec, więc zacząłem uciekać, ale to było szybsze i na mnie skoczyło, a ja nie zdążyłem rzucić żadnego zaklęcia i myślałem, że to coś mnie zabije, ale nagle... nie wiem, coś musiało usłyszeć i mnie zostawiło i pobiegło w drugą stronę i... Tato, to był wilkołak - powiedziałem niemalże na jednym wydechu, w końcu podnosząc na niego wzrok. - Nikomu nie powiedziałem prawdy, bo... no sam najlepiej wiesz, przecież z nimi pracowałeś. Zresztą chciałem poczekać, zobaczyć co się będzie działo, ale... Sam dobrze wiesz. To żadna dieta cud - odparłem, wzruszywszy ramionami. Jeszcze nie wiedziałem co dokładnie powie ojciec, ale i tak poczułem się trochę lepiej. W końcu powiedziałem komuś prawdę. Chyba nawet poczułem jak spada mi kamień z serca. Siedziałem już spokojnie, czekając na jego reakcje.
Mortimer Bott
Zawód : bezrobotny
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
My bones keep breaking
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Znałem swoje dzieci. Śmiałem nawet twierdzić, że znam moje dzieci lepiej niż one same znają siebie. Były dla mnie wszystkim. Nieważna była praca, nieważne zarobki, byleby dzieciaki były bezpieczne. Tak było kiedy Annabeth się urodziła, tak było kiedy najmłodsze z moich dzieci raczkowało na podłodze w salonie i tak jest teraz, kiedy są prawie dorosłe i nie potrzebują już starego ojca. Chociaż zawsze podkreślałem, że jeżeli będą potrzebowały pomocy ode mnie to na pewno ją otrzymają. Widziałem, że coś jest nie tak, że coś go gryzie, ale nie chciałem naciskać. Przez to mógłby się jeszcze bardziej zamknąć na jakiekolwiek próby podjęcia dyskusji na ten temat. Widziałem skutki przeróżnych chorób. Poza tym, niezależnie od tego co się stało, zawsze był moim synem i powinien o tym doskonale pamiętać w każdym momencie swojego życia. Cokolwiek by się nie działo, zawsze mógł na mnie liczyć. Jest moim synem i nawet to, że zakochałby się w półolbrzymce, miał dziecko z goblinką to i tak nie zmieniałoby naszej relacji.
Uważnie słuchałem relacji syna z wyjazdu, ale już z daleka można było zauważyć, że zachowuje się dziwnie. Jakby nerwowo. Mimo to udawałem, że nic nie widzę, patrzyłem na niego uprzejmie wspierając się na lasce. Postawiłem ją przed sobą, kładąc na nią obydwie ręce, oparłem swój ciężar ciała na kawałku drewna. Nie przerywałem mu. Nawet wtedy kiedy kazał mi usiąść, ustąpiłem mu miejsca na fotelu, bo naprawdę wyglądał jakby miałby zaraz paść. Sam usiadłem na krześle, które nie wiedziałem skąd się tutaj wzięło, ale w tym pomieszczeniu było dużo przypadkowych przedmiotów. Zmarszczyłem czoło, uważnie wsłuchując się w opowieść syna, która brzmiała trochę jak bajka opowiadana dzieciom przed snem, ale tylko tym niegrzecznym. Już na początku doznałem szoku, kiedy oznajmił mi, że wrócił do Londynu zdecydowanie wcześniej. Coś złego? Ściągnąłem brwi, przez co moje czoło były jeszcze bardziej pomarszczone niż przed chwilą. Na jego pytanie skinąłem jedynie głową. Trudno żebym nie pamiętał wypadku mojego dziecka. Obwiniałem wtedy wszystkich starszych i doświadczonych oto, że wysyłają dzieciaki w takie rejony. Oni mieli się uczyć. A w pracę łamacza klątw chyba nie wpisywała się walka z dzikimi zwierzętami. A gdyby tam były wilkołaki? Wtedy nawet nie wiedziałem, że trafiłem w sedno sprawy. Byłem w szoku. Nie wiedziałem co mam powiedzieć, chyba po raz pierwszy w życiu. No dobra może też po śmierci Anny i Grace. Odchrząknąłem, wstałem z miejsca, zaciskając palce na kawałku drewna. Wziąłem głęboki wdech. Chodziłem w tą i z powrotem. Aż w końcu odstawiłem laskę na bok, mając gdzieś, że bez niej będzie mi nieco ciężej. Stanąłem przed synem, wpatrując się w niego uważnie.
-Synu, czy kiedykolwiek dałem ci powód, abyś mi nie ufał?-spytałem. Ale chyba nie oczekiwałem odpowiedzi. Nie czas teraz na wylewanie żali i dochodzenie do tego, dlaczego nie chciał mi powiedzieć. No tak, walczyłem z wilkołakami. A raczej wszyscy to tak nazywają. Byłem brygadzistą. Ja ich pilnowałem, w ostateczności zabijałem, co nie było przyjemne, skoro wiesz, że rano ta bestia będzie zwykłym człowiekiem. Mój syn jest wilkołakiem. Ciężko będzie mi się z tym pogodzić, ale na pewno nie zostawię go samego. Podszedłem do niego i po raz kolejny zamknąłem go w ojcowskim uścisku. Nieco mocniejszym, zupełnie jakbym nie chciał go stracić. Bo nie chciałem. A wiadomo co może stać się w czasie pełni. Nie mogłem znieść kolejnej straty. Nie mógłbym stracić kolejnego dziecka.
-To, że jesteś wilkołakiem nie ma najmniejszego znaczenia. Nadal jesteś moim synem, Mortimerze. Nadal jesteś tym małym chłopcem, który właził mi na kolana, który zawsze chciał powiesić gwiazdę na czubku choinki. To, że miałeś...wypadek, nie przekreśli tego wszystkiego. Pomogę ci dziecko. I nie waż się nigdy w to wątpić.-powiedziałem, nieco przyciszonym tonem.
Uważnie słuchałem relacji syna z wyjazdu, ale już z daleka można było zauważyć, że zachowuje się dziwnie. Jakby nerwowo. Mimo to udawałem, że nic nie widzę, patrzyłem na niego uprzejmie wspierając się na lasce. Postawiłem ją przed sobą, kładąc na nią obydwie ręce, oparłem swój ciężar ciała na kawałku drewna. Nie przerywałem mu. Nawet wtedy kiedy kazał mi usiąść, ustąpiłem mu miejsca na fotelu, bo naprawdę wyglądał jakby miałby zaraz paść. Sam usiadłem na krześle, które nie wiedziałem skąd się tutaj wzięło, ale w tym pomieszczeniu było dużo przypadkowych przedmiotów. Zmarszczyłem czoło, uważnie wsłuchując się w opowieść syna, która brzmiała trochę jak bajka opowiadana dzieciom przed snem, ale tylko tym niegrzecznym. Już na początku doznałem szoku, kiedy oznajmił mi, że wrócił do Londynu zdecydowanie wcześniej. Coś złego? Ściągnąłem brwi, przez co moje czoło były jeszcze bardziej pomarszczone niż przed chwilą. Na jego pytanie skinąłem jedynie głową. Trudno żebym nie pamiętał wypadku mojego dziecka. Obwiniałem wtedy wszystkich starszych i doświadczonych oto, że wysyłają dzieciaki w takie rejony. Oni mieli się uczyć. A w pracę łamacza klątw chyba nie wpisywała się walka z dzikimi zwierzętami. A gdyby tam były wilkołaki? Wtedy nawet nie wiedziałem, że trafiłem w sedno sprawy. Byłem w szoku. Nie wiedziałem co mam powiedzieć, chyba po raz pierwszy w życiu. No dobra może też po śmierci Anny i Grace. Odchrząknąłem, wstałem z miejsca, zaciskając palce na kawałku drewna. Wziąłem głęboki wdech. Chodziłem w tą i z powrotem. Aż w końcu odstawiłem laskę na bok, mając gdzieś, że bez niej będzie mi nieco ciężej. Stanąłem przed synem, wpatrując się w niego uważnie.
-Synu, czy kiedykolwiek dałem ci powód, abyś mi nie ufał?-spytałem. Ale chyba nie oczekiwałem odpowiedzi. Nie czas teraz na wylewanie żali i dochodzenie do tego, dlaczego nie chciał mi powiedzieć. No tak, walczyłem z wilkołakami. A raczej wszyscy to tak nazywają. Byłem brygadzistą. Ja ich pilnowałem, w ostateczności zabijałem, co nie było przyjemne, skoro wiesz, że rano ta bestia będzie zwykłym człowiekiem. Mój syn jest wilkołakiem. Ciężko będzie mi się z tym pogodzić, ale na pewno nie zostawię go samego. Podszedłem do niego i po raz kolejny zamknąłem go w ojcowskim uścisku. Nieco mocniejszym, zupełnie jakbym nie chciał go stracić. Bo nie chciałem. A wiadomo co może stać się w czasie pełni. Nie mogłem znieść kolejnej straty. Nie mógłbym stracić kolejnego dziecka.
-To, że jesteś wilkołakiem nie ma najmniejszego znaczenia. Nadal jesteś moim synem, Mortimerze. Nadal jesteś tym małym chłopcem, który właził mi na kolana, który zawsze chciał powiesić gwiazdę na czubku choinki. To, że miałeś...wypadek, nie przekreśli tego wszystkiego. Pomogę ci dziecko. I nie waż się nigdy w to wątpić.-powiedziałem, nieco przyciszonym tonem.
Gość
Gość
Czekałem zniecierpliwiony aż ojciec w końcu coś powie. Obserwowałem uważnie jego powolne kroki i miałem nadzieję, że w końcu przerwie tą ciszę. - Nie, to nie tak - odpowiedziałem szybko, nawet jeżeli to było tylko pytanie retoryczne. Chciałem rozwiać jego wątpliwości. - Nie mówiłem ci o tym nie dlatego, że ci nie ufam tylko... - urwałem na moment. - Sam nie wiem - dodałem, wzruszywszy ramionami. Nie potrafiłem zdobyć się na odwagę, ot co. Wstydziłem się tego kim jestem i wolałem, żeby nikt się o tym nigdy nie dowiedział. Niestety tak się nie dało. Szczególnie w kręgu najbliższych. Ojciec musiał w końcu poznać prawdę, a wolałem uniknąć sytuacji, kiedy on przychodzi z tym do mnie. Wtedy dopiero byłoby głupio. Uśmiechnąłem się lekko, kiedy znowu mnie uścisnął, chociaż na mojej twarzy zamiast porządnego uśmiechu pojawił się bliżej nieokreślony grymas. Wiedziałem, że ojciec mnie nie przekreśli za to kim się stałem, ale i tak usłyszenie tych słów sprawiło mi ulgę. Westchnąłem cicho, próbując się uspokoić. - Dzięki, tato - odparłem lekko, ale naprawdę byłem mu wdzięczny. I za to co się teraz będzie działo i za to, co było wcześniej. Cóż, był ojcem na medal! - Dobra, starczy tych czułości - zaśmiałem się, wyślizgując się z ojcowskiego uścisku. Dopiero teraz zrobiło mi się niezręcznie, bo najchętniej przekierowałbym temat na rozgrywki Quidditcha, ale taka szybka zmiana tematu z mojego włochatego problemu na błahostkę nie była prosta. - Nie mów o tym reszcie. Sam im powiem - powiedziałem, oczywiście mając na myśli wesołą gromadkę moich braci. Mówi się, że najtrudniejszy pierwszy krok i chyba się z tym zgodzę, bo teraz wizja wyznania prawdy reszcie rodziny przestała mnie paraliżować.
Mortimer Bott
Zawód : bezrobotny
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
My bones keep breaking
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Nie wiedziałem jak mam sobie sobie z tym poradzić. Czułem się dziwnie, zupełnie jakby coś ciężkiego spadło mi na głowę. Mój syn był wilkołakiem. Z powodu nieuwagi i zapewne głupiej brawury, ale teraz już nie czas na roztrząsanie tego wszystkiego. Byłby na to czas, być może gdyby powiedział mi to zaraz po zdarzeniu. Pewnie myślał, że go znienawidzę po tym jak się przyzna. Tylko dlatego, że kiedyś byłem brygadzistą. Czyżbym teraz miał dziękować za to, że z niezależnych ode mnie powodów musiałem zmienić pracę? Na to wychodzi. Ponownie złapałem za drewnianą laskę, aby wesprzeć na niej ciężar swojego ciała.
-Nie ma co roztrząsać tego. Zbyt wiele czasu minęło, a co się stało, to się nie odstanie.-ot, co! W tym momencie dziękowałem swemu ojcu za to, że tak chętnie rzucał przysłowiami i ludowymi mądrościami w domu. Przynajmniej teraz mogłem przekazywać je swoim dzieciom. Kiedy młody wyślizgnął się z moich objęć roztrzepałem mu włosy, jak to miałem w zwyczaju kiedy byli dziećmi. Uśmiechnąłem się do niego, skinąwszy głową.
-Oczywiście, jeżeli tak chcesz. Zbierzemy ich razem. Przy okazji ściągnę Bertiego i jego nową narzeczoną. Zmienia je jak rękawiczki, chyba, żeby jeszcze bardziej mnie zdenerwować. Jak dotąd mu się nie udało.-wiedziałem, że włochaty problem to nie najłatwiejszy temat do rozmów, dlatego próbowałem delikatnie zmienić temat, a spotkanie rodzinne to temat woda. Zdążyłem zauważyć, że nasza rodzina jest dosyć nietypowa.
-Nie ma co roztrząsać tego. Zbyt wiele czasu minęło, a co się stało, to się nie odstanie.-ot, co! W tym momencie dziękowałem swemu ojcu za to, że tak chętnie rzucał przysłowiami i ludowymi mądrościami w domu. Przynajmniej teraz mogłem przekazywać je swoim dzieciom. Kiedy młody wyślizgnął się z moich objęć roztrzepałem mu włosy, jak to miałem w zwyczaju kiedy byli dziećmi. Uśmiechnąłem się do niego, skinąwszy głową.
-Oczywiście, jeżeli tak chcesz. Zbierzemy ich razem. Przy okazji ściągnę Bertiego i jego nową narzeczoną. Zmienia je jak rękawiczki, chyba, żeby jeszcze bardziej mnie zdenerwować. Jak dotąd mu się nie udało.-wiedziałem, że włochaty problem to nie najłatwiejszy temat do rozmów, dlatego próbowałem delikatnie zmienić temat, a spotkanie rodzinne to temat woda. Zdążyłem zauważyć, że nasza rodzina jest dosyć nietypowa.
Gość
Gość
W tym momencie byłem wdzięczny losowi, że ojciec przestał pracować jako brygadzista. Co prawda mógł zmienić zawód przez zachciankę, a nie tak poważny uraz, ale i tak nie wyobrażałem sobie jak by to miało wyglądać. Przed przemianą oboje mielibyśmy świadomość, że któremuś z nas może się coś stać i to przez nas samych. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym skrzywdził któregoś z członków swojego rodziny. Nie! Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym skrzywdził kogokolwiek, ale tego niestety nie mogę wiedzieć. Najgorsze w tym wszystkim było to, że w ogóle nad sobą nie panowałem. Gdybym chociaż mógł zachować odrobinę siebie... Szukałem i dalej szukam na to jakiegoś rozwiązania i wiem, że to naiwne z mojej strony, ale jeszcze wierzę, że coś znajdę.
- Niestety - mruknąłem, ale nie chciałem już roztrząsać tego tematu i cieszyłem się, że ojciec tak szybko postanowił go zmienić. Zresztą o czym mielibyśmy rozmawiać? O tym jak się czuję? Po pierwsze: to chyba oczywiste. Po drugie: czy ja byłem osobą, która lubi gawędzić na takie tematy? - Ma nową narzeczoną? - Zaśmiałem się cicho. Mi osobiście w ogóle to nie przeszkadzało. Nie moje życie. Niech sobie ich ma setki i tysiące skoro tak mu się podoba. Chociaż byłem ciekawy, na jakiej się skończy. - Jeszcze jej nie znam, ale już wiem, że jest lepsza od poprzedniej - stwierdziłem. Nie lubiłem jego ostatniej narzeczonej i resztkami sił starałem się być milusi, ale to zerwanie przyjąłem z ulgą. Może faktycznie chce wykończyć ojca i dlatego z nią był? Bo innej opcji nie widzę!
- Niestety - mruknąłem, ale nie chciałem już roztrząsać tego tematu i cieszyłem się, że ojciec tak szybko postanowił go zmienić. Zresztą o czym mielibyśmy rozmawiać? O tym jak się czuję? Po pierwsze: to chyba oczywiste. Po drugie: czy ja byłem osobą, która lubi gawędzić na takie tematy? - Ma nową narzeczoną? - Zaśmiałem się cicho. Mi osobiście w ogóle to nie przeszkadzało. Nie moje życie. Niech sobie ich ma setki i tysiące skoro tak mu się podoba. Chociaż byłem ciekawy, na jakiej się skończy. - Jeszcze jej nie znam, ale już wiem, że jest lepsza od poprzedniej - stwierdziłem. Nie lubiłem jego ostatniej narzeczonej i resztkami sił starałem się być milusi, ale to zerwanie przyjąłem z ulgą. Może faktycznie chce wykończyć ojca i dlatego z nią był? Bo innej opcji nie widzę!
Mortimer Bott
Zawód : bezrobotny
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
My bones keep breaking
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Przyznaję, teraz zawód profesora w Hogwarcie był mi na rękę. Ale jako doświadczony brygadzista wiedziałem jakie środki zapobiegawcze przed pełnią. Nie chciałem jednak teraz o tym rozmawiać. Chciałem mu pomóc i chociaż wiedziałem, że będzie mi łatwo. No bo jak mogłem planować ubezwłasnowolnienie mojego własnego syna podczas pełni. Nie wiedziałem co robić, ale to ostatnie co chciałbym pokazać swojemu dziecku. Jako ojciec nie mogłem do tego dopuścić, dlatego postanowiłem nie drążyć tematu. Zamiast tego zająłem miejsce, ponieważ noga dawała o sobie znać. Chyba byłem już za stary i coraz ciężej było wytrzymać ból. Na razie nie było żadnego lekarstwa, które pozwoliłoby mi zerwać z drewnianą laską. Nie zanosiło się jednak na to. Może na święta sprawie sobie nową? Chociaż do tej starej miałem sentyment. Uśmiechnąłem się jedynie. Od razu przeszedłem do tematu mojego starszego syna, Bertiego.
-Tak, ohohoho, od czasu twojego wyjazdu zdążył mi przyprowadzić już dwie następne. To jest trzecia. Za każdym razem zarzeka się, że to ta jedyna. Już nawet nie chcę mu wierzyć, bo na święta przyprowadzi pewnie inną.-powiedziałem, machnąwszy ręką. Nie przejmował się miłosnymi podbojami swojego syna, bo to nie miało sensu. Tylko zepsułbym sobie nerwy.
-Za chwilę zabieram się za robienie czegoś do jedzenia. Louis też powinien wrócić, mam nadzieję, że zostaniesz.-powiedziałem, tak to ten ton ojcowski, który nie znosi sprzeciwu.
-Tak, ohohoho, od czasu twojego wyjazdu zdążył mi przyprowadzić już dwie następne. To jest trzecia. Za każdym razem zarzeka się, że to ta jedyna. Już nawet nie chcę mu wierzyć, bo na święta przyprowadzi pewnie inną.-powiedziałem, machnąwszy ręką. Nie przejmował się miłosnymi podbojami swojego syna, bo to nie miało sensu. Tylko zepsułbym sobie nerwy.
-Za chwilę zabieram się za robienie czegoś do jedzenia. Louis też powinien wrócić, mam nadzieję, że zostaniesz.-powiedziałem, tak to ten ton ojcowski, który nie znosi sprzeciwu.
Gość
Gość
Uważam, że ojciec powinien wyrzucić tą drewnianą laskę i znaleźć sobie prawdziwą. Eh... Żart się mnie trzyma, co? W każdym razie mama zmarła wiele lat temu i nie miałbym nic przeciwko nowej partnerce ojca. Wręcz przeciwnie. Co prawda mam dużo rodzeństwa i raczej staramy się tutaj co jakiś czas wpadać, ale to nie to samo co stały mieszkaniec. Nie będę mu na siłę nikogo wciskać, ale jak już ktoś się napatoczy to nie będę się sprzeciwiał.
- Dwie? - Zaśmiałem się. Bertie powinien prowadzić jakąś listę swoich partnerek i analizować ich drzewo genealogiczne, żeby nie wyszło, że spotyka się kolejny raz z tą samą osobą. Chociaż kto wie... Może już taką prowadzi. W sumie w ogóle by mnie to nie zdziwiło. Bertie jest jedyny w swoim rodzaju. - Tyle mnie ominęło - westchnąłem wciąż z lekka rozbawiony. Nie było mnie pół roku i już nie zdążyłem poznać dwóch potencjalnych bratowych.
- Jasne. I tak nie mam nic lepszego do roboty - odparłem, wzruszywszy ramionami. Zrezygnowałem ze wszystkiego co jest dla mnie ważne. Mam dopiero dwadzieścia dwa lata i jestem cholernie zagubiony. Nie mogę do końca życia nic nie robić. Muszę znaleźć jakąś pracę, robić coś poza siedzeniem we własnym mieszkaniu. Tylko wciąż nie wiedziałem jak się za to wszystko zabrać. Chociaż powiedziałem ojcu prawdę, a to już duży krok naprzód. - A jak tam w Hogwarcie? - Zapytałem. Dobrze wiedziałem, że odkąd Grindenwald objął stołek dyrektora nie jest za ciekawie. Cóż, w takim razie kogo miałbym się o to zapytać jak nie ojca nauczyciela?
- Dwie? - Zaśmiałem się. Bertie powinien prowadzić jakąś listę swoich partnerek i analizować ich drzewo genealogiczne, żeby nie wyszło, że spotyka się kolejny raz z tą samą osobą. Chociaż kto wie... Może już taką prowadzi. W sumie w ogóle by mnie to nie zdziwiło. Bertie jest jedyny w swoim rodzaju. - Tyle mnie ominęło - westchnąłem wciąż z lekka rozbawiony. Nie było mnie pół roku i już nie zdążyłem poznać dwóch potencjalnych bratowych.
- Jasne. I tak nie mam nic lepszego do roboty - odparłem, wzruszywszy ramionami. Zrezygnowałem ze wszystkiego co jest dla mnie ważne. Mam dopiero dwadzieścia dwa lata i jestem cholernie zagubiony. Nie mogę do końca życia nic nie robić. Muszę znaleźć jakąś pracę, robić coś poza siedzeniem we własnym mieszkaniu. Tylko wciąż nie wiedziałem jak się za to wszystko zabrać. Chociaż powiedziałem ojcu prawdę, a to już duży krok naprzód. - A jak tam w Hogwarcie? - Zapytałem. Dobrze wiedziałem, że odkąd Grindenwald objął stołek dyrektora nie jest za ciekawie. Cóż, w takim razie kogo miałbym się o to zapytać jak nie ojca nauczyciela?
Mortimer Bott
Zawód : bezrobotny
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
My bones keep breaking
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Czasem myślałem o tym, aby kogoś sobie znaleźć. W końcu od śmierci Grace minęło już trochę czasu, ale to nie było takie proste. Nie w moim wieku. Kobiety w moim wieku w większości są już od dawna mężatkami, mają dzieci, wnuki i są szczęśliwe. Niewiele z nich decyduje się na samotny los. Ja też się na niego nie decydowałem. Ktoś zdecydował za mnie. Ktoś kto nie mógł pogodzić się z tym, że dosięgnął go smutny wymiar sprawiedliwości. Musiał wziąć odwet na mojej żonie, która tylko wykonywała swoją pracę. Minęło tyle lat, ale nawet gdyby teraz ktoś przyszedł i spytał się, czy ma go skazać na śmierć, czy ułaskawić, to słowo daję, że kazałbym drania powiesić. Odebrał mi osobę, z którą dzieliłem swoje życie i wszystkie swoje sekrety. Przeżyliśmy ze sobą tyle chwil, wychowaliśmy gromadkę dzieci. Tego nikt mi nie odda, nikt mi nie zapłaci za wyrządzone krzywdy. Bo chociaż nauczyłem się żyć ze stratą, to nadal bolało. Dlatego tak bardzo martwię się o Mortimera.
-Ty też mógłbyś jakąś w końcu przyprowadzić.-rzuciłem, a na mojej twarzy pojawił się zaczepny uśmiech. Nie, bycie wilkołakiem nie wykluczało go z posiadania dziewczyny i rodziny. A jeżeli tak myślał, to był w błędzie. Uśmiechnąłem się słysząc, że zostanie na obiedzie. Pewnie Louis też wróci do domu w porze obiadowej. Ten młody człowiek chyba miał radar. Zawsze pojawiał się wtedy, kiedy stałem przy garach.
-W Hogwarcie? Inaczej, jeżeli mam być szczery to mam bardzo złe przeczucia. Od kiedy Dumbledore'a z nami nie ma, a Slughorn odszedł martwię się coraz bardziej. Coś się dzieje, tylko nie wiem jeszcze co. Boję się nie tyle o siebie co o Michaela. Jest młody, ma córkę, ale niestety jest brudnej krwi. Martwię się o niego. Coraz częściej myślę, czy nie lepiej by było gdyby sam wyjechał do Francji.-wyjaśniłem. Źle się działo, coś nadchodziło, ale jeszcze nie wiedziałem co.
-Ty też mógłbyś jakąś w końcu przyprowadzić.-rzuciłem, a na mojej twarzy pojawił się zaczepny uśmiech. Nie, bycie wilkołakiem nie wykluczało go z posiadania dziewczyny i rodziny. A jeżeli tak myślał, to był w błędzie. Uśmiechnąłem się słysząc, że zostanie na obiedzie. Pewnie Louis też wróci do domu w porze obiadowej. Ten młody człowiek chyba miał radar. Zawsze pojawiał się wtedy, kiedy stałem przy garach.
-W Hogwarcie? Inaczej, jeżeli mam być szczery to mam bardzo złe przeczucia. Od kiedy Dumbledore'a z nami nie ma, a Slughorn odszedł martwię się coraz bardziej. Coś się dzieje, tylko nie wiem jeszcze co. Boję się nie tyle o siebie co o Michaela. Jest młody, ma córkę, ale niestety jest brudnej krwi. Martwię się o niego. Coraz częściej myślę, czy nie lepiej by było gdyby sam wyjechał do Francji.-wyjaśniłem. Źle się działo, coś nadchodziło, ale jeszcze nie wiedziałem co.
Gość
Gość
Moje życie legło w gruzach i obecnie próbowałem coś z niego uratować, więc nie zaprzątałem sobie głowy związkami. Poza tym nie potrafiłem sobie wyobrazić jakby to miało wyglądać, więc nie ukrywałem zdziwienia, kiedy spojrzałem na ojca. - Yhm - mruknąłem jedynie w odpowiedzi, bo temat mojego włochatego problemu wciąż był dla mnie niewygodny i ostatnie na co miałem ochotę to ciągnięcie go dalej. Wątpiłem, żeby kiedykolwiek udało mi się z tym pogodzić. Jeżeli o to chodzi widziałem wszystko w czarnych barwach.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. - To chyba byłoby najlepsze wyjście. Mógłby się częściej widywać z Meagan. Zresztą chyba tutaj niewiele go trzyma - odparłem, wzruszywszy ramionami. Tak tylko gdybałem, bo w sumie nie wiedziałem jak tam u niego jest. Z nim też będę musiał się spotkać. - A właśnie. Jak Meagan sobie radzi? - Zapytałem, wstając z fotela. Skoro już zapowiedział się z obiadem to nie będzie mógł się tak łatwo z tego wykręcić.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. - To chyba byłoby najlepsze wyjście. Mógłby się częściej widywać z Meagan. Zresztą chyba tutaj niewiele go trzyma - odparłem, wzruszywszy ramionami. Tak tylko gdybałem, bo w sumie nie wiedziałem jak tam u niego jest. Z nim też będę musiał się spotkać. - A właśnie. Jak Meagan sobie radzi? - Zapytałem, wstając z fotela. Skoro już zapowiedział się z obiadem to nie będzie mógł się tak łatwo z tego wykręcić.
Mortimer Bott
Zawód : bezrobotny
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
My bones keep breaking
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
Tearing me away from the quiet
The silence of my soul, of my soul from the quiet
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Też tak uważałem, że nic go tutaj nie trzyma, ale może było coś? Może było coś o czym nie chciał mi powiedzieć? Może kogoś miał? Byłbym bardzo rady, gdyby w końcu znalazła się zastępcza matka dla Meagan. Ona potrzebowała kobiecej ręki w swoim życiu, a nie tylko ojca, dziadka, wujków i generalnie samych przedstawicieli płci brzydkiej.
-W zasadzie nic. Przecież on mógłby uczyć równie dobrze w Beauxbatons. Ale nie może jest coś o czym nie wiem.-wyznałem, wzruszywszy ramionami. Na wspomnienie Meagan uśmiechnąłem się. Kochałem swoją wnuczkę, co chyba nie powinno nikogo dziwić. Ba, nawet machnąwszy ruchem różdżki przywołałem torbę, w której znajdowała się książka z rysunkiem w środku.
-Mała bawi się świetnie. Podobają jej się zajęcia artystyczne, zobacz. Ostatnio wysłała mi list z takim rysunkiem.-powiedziałem, a następnie wręczyłem mu jej dzieło, miała dziewczynka talent. To, żeby nie przedłużać Greg na pewno poszedł do kuchni robić obiad, zaciągając tam oczywiście Mortimera.
/. zt
-W zasadzie nic. Przecież on mógłby uczyć równie dobrze w Beauxbatons. Ale nie może jest coś o czym nie wiem.-wyznałem, wzruszywszy ramionami. Na wspomnienie Meagan uśmiechnąłem się. Kochałem swoją wnuczkę, co chyba nie powinno nikogo dziwić. Ba, nawet machnąwszy ruchem różdżki przywołałem torbę, w której znajdowała się książka z rysunkiem w środku.
-Mała bawi się świetnie. Podobają jej się zajęcia artystyczne, zobacz. Ostatnio wysłała mi list z takim rysunkiem.-powiedziałem, a następnie wręczyłem mu jej dzieło, miała dziewczynka talent. To, żeby nie przedłużać Greg na pewno poszedł do kuchni robić obiad, zaciągając tam oczywiście Mortimera.
/. zt
Gość
Gość
Biblioteka
Szybka odpowiedź