upalny dzień lipca 1955
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brytyjskie upały były równie rzadkie co czterolistne koniczyny, a mimo to taki dzień właśnie nadszedł. Wyjątkowo gorący, parny; wręcz nie do zniesienia. Cień okazał się być towarem deficytowym, na wagę złota nawet. Woda lała się litrami po nieprzyzwoicie odsłoniętych ciałach, lody schodziły niczym świeże bułeczki wczesnymi rankami. Liliana nie wiedziała, czy lepiej gnić w zaciszu czterech, niesamowicie dusznych ścian, czy topić się pośród ponurych bagien Fenland. Obie propozycje były mało kuszące, aczkolwiek pierwsza zostawiała większą swobodę w kwestii ubioru. W pustym domostwie mogła poruszać niemal nago, nie siejąc ani zgorszenia, ani wyrzutów w przypadkowo spotkanych ludziach. Z oczywistego braku klimatyzacji betonowa puszka odbierała cenne pokłady powietrza; tereny dookoła miały go zdecydowanie więcej. Niestety, prażące słońce wysuszające trawy i do tej pory podmokłe ziemie wokół nie zachęcało do leżenia wśród tego skwaru. Dlatego decyzja była niemożebnie trudna do podjęcia i minęło kilka długich, bezowocnych godzin spędzonych na kręceniu się to tu, to tam. Odsłaniając i zasłaniając niektóre części ciała na zmianę doprowadziła się w ostateczności do zmęczenia. Ono z kolei zaprowadziło ją do łazienki i zimnego prysznica będącego wybawieniem, muśnięciem ulgi na rozgrzanej skórze. To właśnie tam narodził się pomysł o tym, żeby odwiedzić swoją przyjaciółkę (nie, jej brata na pewno nie będzie, skądże znowu!) i wspólnie przecierpieć to późne popołudnie przyprawiające o ból głowy. Pomysł był spontaniczny, Yaxley nie kłopotała się powiadomieniem Polly o swoim przybyciu i to niechybnie było jej największym błędem. Gdyby nie dostała odpowiedzi, wiedziałaby, że Havishamówny nie ma w domu, a droga nie okazałaby się próżną i daremną.
Ubrana w przewiewną, kwietną sukienkę odsłaniającą kolana i, o zgrozo, nieco ramion, z białą parasolką nad głową wsiadła do Błędnego Rycerza. Podróż była krótka, jak zwykle wyczerpująca, zwłaszcza biedny żołądek. Niezrażona tym wcale odnalazła pożądany budynek, do którego prowadziła brukowana, rozgrzana do granic możliwości uliczka. Stanęła przed drzwiami i przykładnie zapukała, składając prowizoryczną ochronę przed słońcem. Nie usłyszawszy kroków kierowanych w stronę wejścia, wzruszyła nieprzyzwoitymi ramionami i nacisnęła na klamkę. Zamknęła za sobą drzwi, zdjęła trzewiczki i lekkim krokiem udała się w stronę drzwi łazienki, skąd dobiegały odgłosy puszczanej wody. Lilka pokiwała pełna zrozumienia blond główką i oparła się bokiem o ścianę, dokładnie przed wyjściem z łazienki. Nie wiecie jak ogromną ulgę odczuła czując chłód ogarniający jedną z rąk!
- Polly, wiem, że się nie zapowiedziałam, ale ten upał był tak nieznośny, że nie wiedziałam co ze sobą zrobić - krzyknęła, oglądając swoje paznokcie. - Może nie wiem, zjadłybyśmy lody, albo w jakiś inny sposób przeżyły ten paskudny dzień, co? - dodała równie głośno, oczekując rzecz jasna jakiejś reakcji. Nie wiedząc zupełnie, że przyjaciółki dawno nie ma!
Brytyjskie upały były równie rzadkie co czterolistne koniczyny, a mimo to taki dzień właśnie nadszedł. Wyjątkowo gorący, parny; wręcz nie do zniesienia. Cień okazał się być towarem deficytowym, na wagę złota nawet. Woda lała się litrami po nieprzyzwoicie odsłoniętych ciałach, lody schodziły niczym świeże bułeczki wczesnymi rankami. Liliana nie wiedziała, czy lepiej gnić w zaciszu czterech, niesamowicie dusznych ścian, czy topić się pośród ponurych bagien Fenland. Obie propozycje były mało kuszące, aczkolwiek pierwsza zostawiała większą swobodę w kwestii ubioru. W pustym domostwie mogła poruszać niemal nago, nie siejąc ani zgorszenia, ani wyrzutów w przypadkowo spotkanych ludziach. Z oczywistego braku klimatyzacji betonowa puszka odbierała cenne pokłady powietrza; tereny dookoła miały go zdecydowanie więcej. Niestety, prażące słońce wysuszające trawy i do tej pory podmokłe ziemie wokół nie zachęcało do leżenia wśród tego skwaru. Dlatego decyzja była niemożebnie trudna do podjęcia i minęło kilka długich, bezowocnych godzin spędzonych na kręceniu się to tu, to tam. Odsłaniając i zasłaniając niektóre części ciała na zmianę doprowadziła się w ostateczności do zmęczenia. Ono z kolei zaprowadziło ją do łazienki i zimnego prysznica będącego wybawieniem, muśnięciem ulgi na rozgrzanej skórze. To właśnie tam narodził się pomysł o tym, żeby odwiedzić swoją przyjaciółkę (nie, jej brata na pewno nie będzie, skądże znowu!) i wspólnie przecierpieć to późne popołudnie przyprawiające o ból głowy. Pomysł był spontaniczny, Yaxley nie kłopotała się powiadomieniem Polly o swoim przybyciu i to niechybnie było jej największym błędem. Gdyby nie dostała odpowiedzi, wiedziałaby, że Havishamówny nie ma w domu, a droga nie okazałaby się próżną i daremną.
Ubrana w przewiewną, kwietną sukienkę odsłaniającą kolana i, o zgrozo, nieco ramion, z białą parasolką nad głową wsiadła do Błędnego Rycerza. Podróż była krótka, jak zwykle wyczerpująca, zwłaszcza biedny żołądek. Niezrażona tym wcale odnalazła pożądany budynek, do którego prowadziła brukowana, rozgrzana do granic możliwości uliczka. Stanęła przed drzwiami i przykładnie zapukała, składając prowizoryczną ochronę przed słońcem. Nie usłyszawszy kroków kierowanych w stronę wejścia, wzruszyła nieprzyzwoitymi ramionami i nacisnęła na klamkę. Zamknęła za sobą drzwi, zdjęła trzewiczki i lekkim krokiem udała się w stronę drzwi łazienki, skąd dobiegały odgłosy puszczanej wody. Lilka pokiwała pełna zrozumienia blond główką i oparła się bokiem o ścianę, dokładnie przed wyjściem z łazienki. Nie wiecie jak ogromną ulgę odczuła czując chłód ogarniający jedną z rąk!
- Polly, wiem, że się nie zapowiedziałam, ale ten upał był tak nieznośny, że nie wiedziałam co ze sobą zrobić - krzyknęła, oglądając swoje paznokcie. - Może nie wiem, zjadłybyśmy lody, albo w jakiś inny sposób przeżyły ten paskudny dzień, co? - dodała równie głośno, oczekując rzecz jasna jakiejś reakcji. Nie wiedząc zupełnie, że przyjaciółki dawno nie ma!
Kwiat przekwita, ciern zostaje
Liliana R. Yaxley
Zawód : stażystka w św. Mungu
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Usiadłszy przed lustrem pewnego razu
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Spojrzenie zmieniło się z badawczego w nieco zaskoczone, gdy nieoczekiwanie Lilka zadała pytanie, którego zwyczajnie się nie spodziewał. Czy w nią wierzył? Nie potrzebował namysłu, by odpowiedzieć, ale czasu, żeby otrząsnąć się ze zdumienia. Nim jednak krtań wydała z siebie dźwięk, by wargi sformułowały jakże oczywistą i jasną odpowiedź, blondynka przeprosiła, wprawiając niemal otrząśniętego z poprzedniego zakłopotania Billa w kolejne. Nie miał pojęcia, o co może chodzić, choć logika następstw przyczynowo-skutkowych wyraźnie wskazywała na związek z zadanym wcześniej pytaniem - a jednak nie rozumiał, zwyczajnie nie rozumiał, dlaczego Lilka miałaby go przepraszać. A może zrobiła coś, za co przeprosić powinna, a on nie zauważył? Beknęła? Nie, od razu odrzucił tę niedorzeczną myśl, gdy tylko zjawiła mu się w głowie, karcąc się za samo przyjęcie możliwości, by ktoś taki jak Lilka miał poddawać się tak prostackiej fizjologii. Rzecz jasna zdawał sobie sprawę, że kobiety to również ludzie (a to ci heca!), półwile również (choć można byłoby to stwierdzenie dokładniej przeanalizować), natomiast myślenie, że ona mogłaby... nie, nie, nie, musiało chodzić o coś innego. Ubrudziła coś na stolik? Niezręczna cisza przedłużała się, gdy Havisham w oszołomieniu zerkał nerwowo na wszystko, co znajdowało się w ich otoczeniu. W końcu się poddał. - Za co przepraszasz? - spytał w końcu, bo ta kwestia niezwykle go intrygowała - do tego stopnia, by odniósł się nieco niechronologicznie do jej wypowiedzi - Oczywiście, że w ciebie wierzę. - zauważył, wciąż nieco zdenerwowany nagłym nieporozumieniem. - Tak, zdecydowanie ufam, że ten problem cię nie powstrzyma. - zaczynał plątać się całkowicie, może włączyła ten swój wilowy urok? - W końcu nie powinniśmy zwracać uwagę na ograniczenia wynikające z czystości krwi. - dokończył nieco nieporadnie, wbijając zakłopotane spojrzenie w stolik. Nie zdawał sobie sprawy (czyżby?), że jego wypowiedzieć mogłaby być interpretowana d w u z n a c z n i e - nie w sensie jakiegokolwiek podtekstu seksualnego, broń Merlinie, a po prostu nie tylko w kontekście powołaniowej przeszkody lady Yaxley.
Tak jak na przykład jej wypowiedź o guście - w tym momencie jasno związana była ze smakiem lodów, a jednak mogłaby mieć głębsze znaczenie, na przykład, że dobrze wybrał towarzystwo do zajadania się lodami. Mogłaby? Mogłaby. Oczywiście czasami słowa wyrażają dokładnie to, o co chodzi osobie, która je wypowiada, więc poszukiwanie drugiego dna może niekiedy przynieść więcej szkody niż pożytku. Teraz wiadomo było, że Lilka mówi po prostu o smaku pomarańczowym. Havishamowi było to bardzo na rękę - był z natury człowiekiem konkretnym, rzeczowym, nie prostym, lecz zwyczajnie dość bezpośrednim - gdyż nie musiał się domyślać, czy przypadkiem nie chodzi jej o coś jeszcze, do czego powinien się odnieść. - Mam słabość do lodów cytrusowych. - odpowiedział, szczęśliwy jak dziecko, że rozmowa wraca na bezpieczne tory, na których nie musiał się domyślać, analizować, zastanawiać, co też Lilka miała na myśli. - Twoje też są niezłe. - ocenił, sięgając znów łyżeczką po odrobinę limonki.
Tak jak na przykład jej wypowiedź o guście - w tym momencie jasno związana była ze smakiem lodów, a jednak mogłaby mieć głębsze znaczenie, na przykład, że dobrze wybrał towarzystwo do zajadania się lodami. Mogłaby? Mogłaby. Oczywiście czasami słowa wyrażają dokładnie to, o co chodzi osobie, która je wypowiada, więc poszukiwanie drugiego dna może niekiedy przynieść więcej szkody niż pożytku. Teraz wiadomo było, że Lilka mówi po prostu o smaku pomarańczowym. Havishamowi było to bardzo na rękę - był z natury człowiekiem konkretnym, rzeczowym, nie prostym, lecz zwyczajnie dość bezpośrednim - gdyż nie musiał się domyślać, czy przypadkiem nie chodzi jej o coś jeszcze, do czego powinien się odnieść. - Mam słabość do lodów cytrusowych. - odpowiedział, szczęśliwy jak dziecko, że rozmowa wraca na bezpieczne tory, na których nie musiał się domyślać, analizować, zastanawiać, co też Lilka miała na myśli. - Twoje też są niezłe. - ocenił, sięgając znów łyżeczką po odrobinę limonki.
Gość
Gość
Przez te kilka, być może długich chwil czuła się jak intruz wbijający się powoli za skórę. Burzyła spokojny świat siedzącego przed nią Williama, który nie miał ochoty na wzniosłe rozmowy... o niczym tak naprawdę. Rozumiała, że chciałby najzwyczajniej w świecie skupić się na przeżywaniu chwili doczesnej czyli jedzeniu lodów i konwersacji niepodszytej żadnymi dwuznacznościami - wszak nie wypadało - acz Liliana miała z tym wyraźne problemy. Nie potrafiła trzymać języka za zębami mówiąc wszystko, co tylko ślina mogłaby na niego przynieść. Havisham w pewnym sensie działał na nią bardzo rozpraszająco, wręcz nie potrafiła się zachować jak na poważną damę z dobrego domu przystało. Wygadywała zatem różne głupoty, robiła rzeczy, których robić zdecydowanie nie powinna. Poczucie winy w związku z zaistniałą sytuacją, byciem nieco ułomnym w tym bezpośrednim kontakcie, krążyło gdzieś wokół jej zmartwionego umysłu. Pośród tego zaś tliła się nadzieja, że być może mężczyzna nie dosłyszał tego absurdalnego przecież pytania. Byli dla siebie niemal obcymi ludźmi; cóż za wiarę miałby w niej pokładać? Mógł co najwyżej wierzyć, że Yaxley nie sprowadzi jego siostrę na drogę zła i przestępczości w szerokim pojęciu tego słowa, ale nie mógł wszakże bezpośrednio wierzyć w nią. W to, czy jej życie się uda czy się nie uda, to oczywiste. Mogła pytanie zadać Polly, innym przyjaciółkom, może nawet własnej siostrze, lecz nie temu biednemu człowiekowi, który nie wiedział o co się tak naprawdę rozchodzi. Och, cóż za głupota.
Miała zamiar zbagatelizować całą sprawę: nawet przybrała określoną do tego minę pełną obojętności i wesołości jednocześnie, uniosła także rękę gotowa do lekceważącego gestu, ale wtedy też pojawiło się billowe zakłopotanie ocierające się o kolejną niezręczną sytuację z jej udziałem. Nabrałam zatem powietrza w płuca i przybrała najbardziej przepraszający uśmiech jaki tylko zdołała.
- Nie zwracaj na mnie uwagi, Billy, mówię dziś jakieś strasznie pokręcone rzeczy. To najprawdopodobniej z powodu upału - wyjaśniła wpatrując się w niego. - Nie chciałam zadawać tak dziwacznego pytania. Dlaczego miałbyś we mnie wierzyć? To znaczy... nie wiem, to skomplikowane. Tak czy owak dziękuję. Za lody, rozmowę i... wszystko. - Sama się już w tym wszystkim zaplątała. Kręcenie głową oraz niespokojne gesty dłonią miały sugerować, żeby zakończyć ten niezwykle trudny temat. - Cieszmy się chłodem i wybornym smakiem lodów, rozmowy na wyższym szczeblu świadomości zdecydowanie nie nadają się podczas żaru lejącego się z nieba - dodała rozbawiona, dłubiąc łyżeczką w swoim deserze.
W tym momencie się zawiesiła na kilka sekund, szczęśliwie całość została przerwana przez niesamowicie brutalny atak lodożercy na jej pucharek wypełniony najlepszymi letnimi smakami świata. Przynajmniej tak odpowiedziałaby Lilka, gdyby ktokolwiek ją o to zapytał. Zupełnie nie przeczuwała żadnej dwuznaczności w swoich wypowiedziach - jej zdolność do analitycznego myślenia w dniu dzisiejszym uleciała w eter.
- Nie przyznawaj się do słabości, bo jeszcze ktoś byłby gotów je wykorzystać - zaśmiała się dźwięcznie, jak gdyby w ułamku sekundy zapomniała o niezręcznej rozmowie przeprowadzonej dosłownie chwilę temu. - Niezłe? Są n a j l e p s z e. A wiesz dlaczego? Ponieważ łączą unikalny smak odświeżającego mentolu zawartego w mięcie oraz orzeźwiającego limonenu od limonki. Twoje lody mają tylko to drugie, dlatego są niepełnowartościowe - powiedziała niczym wykładający w szkole belfer machając łyżeczką. Rzecz jasna to wszystko w formie żartu. - Ale też dobre - przyznała ostatecznie i podebrała Willowi trochę jego deseru.
Miała zamiar zbagatelizować całą sprawę: nawet przybrała określoną do tego minę pełną obojętności i wesołości jednocześnie, uniosła także rękę gotowa do lekceważącego gestu, ale wtedy też pojawiło się billowe zakłopotanie ocierające się o kolejną niezręczną sytuację z jej udziałem. Nabrałam zatem powietrza w płuca i przybrała najbardziej przepraszający uśmiech jaki tylko zdołała.
- Nie zwracaj na mnie uwagi, Billy, mówię dziś jakieś strasznie pokręcone rzeczy. To najprawdopodobniej z powodu upału - wyjaśniła wpatrując się w niego. - Nie chciałam zadawać tak dziwacznego pytania. Dlaczego miałbyś we mnie wierzyć? To znaczy... nie wiem, to skomplikowane. Tak czy owak dziękuję. Za lody, rozmowę i... wszystko. - Sama się już w tym wszystkim zaplątała. Kręcenie głową oraz niespokojne gesty dłonią miały sugerować, żeby zakończyć ten niezwykle trudny temat. - Cieszmy się chłodem i wybornym smakiem lodów, rozmowy na wyższym szczeblu świadomości zdecydowanie nie nadają się podczas żaru lejącego się z nieba - dodała rozbawiona, dłubiąc łyżeczką w swoim deserze.
W tym momencie się zawiesiła na kilka sekund, szczęśliwie całość została przerwana przez niesamowicie brutalny atak lodożercy na jej pucharek wypełniony najlepszymi letnimi smakami świata. Przynajmniej tak odpowiedziałaby Lilka, gdyby ktokolwiek ją o to zapytał. Zupełnie nie przeczuwała żadnej dwuznaczności w swoich wypowiedziach - jej zdolność do analitycznego myślenia w dniu dzisiejszym uleciała w eter.
- Nie przyznawaj się do słabości, bo jeszcze ktoś byłby gotów je wykorzystać - zaśmiała się dźwięcznie, jak gdyby w ułamku sekundy zapomniała o niezręcznej rozmowie przeprowadzonej dosłownie chwilę temu. - Niezłe? Są n a j l e p s z e. A wiesz dlaczego? Ponieważ łączą unikalny smak odświeżającego mentolu zawartego w mięcie oraz orzeźwiającego limonenu od limonki. Twoje lody mają tylko to drugie, dlatego są niepełnowartościowe - powiedziała niczym wykładający w szkole belfer machając łyżeczką. Rzecz jasna to wszystko w formie żartu. - Ale też dobre - przyznała ostatecznie i podebrała Willowi trochę jego deseru.
Kwiat przekwita, ciern zostaje
Liliana R. Yaxley
Zawód : stażystka w św. Mungu
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Usiadłszy przed lustrem pewnego razu
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Problem z Williamem był taki, że choć zazwyczaj wielu rzeczy nie zauważał, to jeśli już coś przebiło się przez grubą powłokę skupienia na własnych przemyśleniach, trafiało pomiędzy tryby bardzo skomplikowanej machiny znanej również jako Havishamowy umysł. I trudno było mu się stamtąd wydostać - bowiem prócz nieogarnięcia cechował Billego również swojego rodzaju upór w rozgryzaniu trudnych zagadnień. Dlatego też próba przejścia do innego tematu zakończyła się niepowodzeniem, co potwierdzało oparcie męskich łokci o stolik (co za brak kultury!) i zaciekawione nagle spojrzenie.
- Dlaczego miałbym w ciebie nie wierzyć? - dziwił się, nie mogąc zdecydować się, czy patrzeć na twarz Liliany czy wlepiać wzrok w niezwykle ciekawe wzory stworzone przez rozpuszczające się stopniowo lody - Nie wiem, co złego było w twoim pytaniu, nie wiem, co mogło być w nim s k o m p l i k o w a n e g o. - drążył, z zaangażowaniem mieszając ciapę, która powoli tworzyła się z deseru. Tak się kończy, kiedy człowiek gada, zamiast jeść. - Choć może masz rację, upał nie sprzyja myśleniu.- mruknął, wracając znów do swojej nieporadnej skorupy, niepewnie dłubiąc łyżeczką w pomarańczowym przysmaku. Dlaczego tak bardzo zależało mu, by ją przekonać? Może nawet za bardzo. Przez moment znów władzę przejęła nieco niezręczna cisza, którą wytłumaczyć można byłoby ewentualnie próbą pochłonięcia lodów zanim zamienią stan skupienia na ciekły.
- Jeśli ktoś miałby wykorzystywać przeciwko mnie lody pomarańczowe, to nie mam nic przeciwko. Rzecz jasna, gdybym miał je jeść. Bo wcieranie mogłoby nie być już tak przyjemne, szczególnie w dużych ilościach. - gadał od rzeczy, nerwowo, bo w przeciwieństwie do Liliany nie umiał tak po prostu odłączyć się od poprzedniego wątku. Coraz bardziej odczuwał jakiś ciężar przygniatający ich sympatyczną rozmowę, całe to urocze spotkanie. Jakby wisiała nad nimi jakaś nieokreśloność, a on zwyczajnie nie miał pojęcia, o co może chodzić. Czy na pewno powinien zapraszać ją na lody?
- Niepełnowartościowe? - zdumiał się żartobliwie. - Następnym razem naprawię ten błąd. Nawet zaraz. Dokładkę? - Bo skoro już na te lody przyszli (o zgrozo!), to mogli zjeść ich więcej. Mogli przedłużyć tę niecną przyjemność wspólnej pogawędki, nawet jeżeli stawała się nieco niezręczna, korzystając z nieobecności Polly, z wolnego w Havishamowej pracy i z upału stanowiącego doskonałą wymówkę dla tak niecnych sprawek jak obnażone ramiona czy dziwaczne spotkanie.
- Dlaczego miałbym w ciebie nie wierzyć? - dziwił się, nie mogąc zdecydować się, czy patrzeć na twarz Liliany czy wlepiać wzrok w niezwykle ciekawe wzory stworzone przez rozpuszczające się stopniowo lody - Nie wiem, co złego było w twoim pytaniu, nie wiem, co mogło być w nim s k o m p l i k o w a n e g o. - drążył, z zaangażowaniem mieszając ciapę, która powoli tworzyła się z deseru. Tak się kończy, kiedy człowiek gada, zamiast jeść. - Choć może masz rację, upał nie sprzyja myśleniu.- mruknął, wracając znów do swojej nieporadnej skorupy, niepewnie dłubiąc łyżeczką w pomarańczowym przysmaku. Dlaczego tak bardzo zależało mu, by ją przekonać? Może nawet za bardzo. Przez moment znów władzę przejęła nieco niezręczna cisza, którą wytłumaczyć można byłoby ewentualnie próbą pochłonięcia lodów zanim zamienią stan skupienia na ciekły.
- Jeśli ktoś miałby wykorzystywać przeciwko mnie lody pomarańczowe, to nie mam nic przeciwko. Rzecz jasna, gdybym miał je jeść. Bo wcieranie mogłoby nie być już tak przyjemne, szczególnie w dużych ilościach. - gadał od rzeczy, nerwowo, bo w przeciwieństwie do Liliany nie umiał tak po prostu odłączyć się od poprzedniego wątku. Coraz bardziej odczuwał jakiś ciężar przygniatający ich sympatyczną rozmowę, całe to urocze spotkanie. Jakby wisiała nad nimi jakaś nieokreśloność, a on zwyczajnie nie miał pojęcia, o co może chodzić. Czy na pewno powinien zapraszać ją na lody?
- Niepełnowartościowe? - zdumiał się żartobliwie. - Następnym razem naprawię ten błąd. Nawet zaraz. Dokładkę? - Bo skoro już na te lody przyszli (o zgrozo!), to mogli zjeść ich więcej. Mogli przedłużyć tę niecną przyjemność wspólnej pogawędki, nawet jeżeli stawała się nieco niezręczna, korzystając z nieobecności Polly, z wolnego w Havishamowej pracy i z upału stanowiącego doskonałą wymówkę dla tak niecnych sprawek jak obnażone ramiona czy dziwaczne spotkanie.
Gość
Gość
Usilna próba zmiany tematu nie powiodła się, a to z kolei źle wpływało na biedną Lilkę i jej zakłopotane myśli. Możliwym jest, że gdyby tylko była metamorfomagiem w mig jej włosy zapłonęłyby żywą czerwienią - dokładnie tą samą widoczną na jej zawstydzonych policzkach, na których nie dałoby się już policzyć tych wszystkich piegów przezeń posiadanych. Zaplątała się w swoich odczuciach i pomysłach tak mocno, że aż nie wiedziała co mogłaby powiedzieć Willowi byleby tylko nie drążył tego tematu. Sama także ułożyła blade łokcie na ciepłym blacie i machała bezwolnie dłońmi; zupełnie, jak gdyby planowała odgonić wszelakie podejrzenia na nią spływające. Prawdopodobnie była to też nieudana próba rzucenia zasłony dymnej przed ciekawskim spojrzeniem swego towarzysza, a także odbijająca dźwięki bariera, która mogłaby nie pozwolić na odsłuchanie jego słów. Wszystko okazało się być rzecz jasna fiaskiem jakich mało, co tylko doprowadziło biedną Yaxley do konkluzji, że może powinna powiedzieć prawdę bez względu na to jak onieśmielająca ona była?
- To jest... - zaczęła nieporadnie. Wznosząc oczy ku niebu (możliwe, że w poszukiwaniu ratunku), a także wciąż robiąc nieokreślone znaki dłońmi. Jak gdyby jakaś mistyczna energia ukryta w parnym powietrzu miałaby ją wspomóc w swych koślawych poczynaniach. Wreszcie poddała się, zaniechując walki ze swym własnym poczuciem zażenowania, co objawiło się głośnym westchnięciem. - Przyznaj po prostu, że to głupie pytanie. Nie na miejscu. Dlaczego miałbyś we mnie wierzyć? Nie znamy się zbytnio. Jestem tylko przyjaciółką twojej dużo młodszej siostry, dlaczego miałby cię obchodzić mój stan emocjonalny czy moje problemy życiowe, które nie oszukujmy się, nie są prawdziwymi problemami? Wiem, że chciałeś być miły, bo jesteś dobrze wychowany, ale... to tylko zbytek uprzejmości, prawda? To wyjście, ta rozmowa, to wszystko. To znaczy, cieszę się, że jesteśmy tutaj i dzielnie walczymy z tym nieznośnym upałem, ale... to zaraz minie. Każde z nas rozejdzie się w swoją stronę, do swoich spraw i za godzinę nie będzie nawet wiadomo o czym rozmawialiśmy. Dlatego to pytanie było bezcelowe skoro odpowiedź nie będzie pochodzić prosto z serca, nie będzie coś znaczyć. Rozsądniejszym byłoby zapytanie ciebie o degeneracje neuronów w mózgu: odpowiedź byłaby powiązana z twoją pasją, w dodatku nie powodowałaby pomiędzy nami tej dziwnej niezręczności, którą spowodowało pytanie o wiarę we mnie - powiedziała szybko, niemal na wydechu. Patrzyła się cały czas w twarz Havishama, acz po tym wszystkim spuściła wzrok na swoje lody. Które ubywały, ale jednocześnie nieznośnie się roztapiały. Tak, teraz to dopiero mogła zapanować niezręczna cisza.
- Dlatego chciałam zmienić temat, aby mój nagły wylew szczerości i talent do komplikacji nie sprawił, że będziesz teraz zastanawiać się nad milionami wymówek, byleby tylko zakończyć to... osobliwe spotkanie - dodała bardzo cicho. Grzebiąc przy okazji bez celu łyżeczką w swoim deserze, jak gdyby to miało uratować sytuację, w której się znaleźli.
- Przynajmniej wiesz już, że dobrze byłoby wystrzegać się morderczych lodów pomarańczowych - stwierdziła, jeszcze podejmując próby naprowadzenia rozmów na właściwy, z przymrużeniem oka tor, choć wydawało jej się to bezsensownym. Na pytanie o dokładkę nie odpowiedziała nic, po prostu uniosła wzrok wbijając go w Billego i próbując wychwycić informację, czy naprawdę chce się już zbierać do domu, czy może jednak faktycznie chce spędzić z nią więcej czasu.
- To jest... - zaczęła nieporadnie. Wznosząc oczy ku niebu (możliwe, że w poszukiwaniu ratunku), a także wciąż robiąc nieokreślone znaki dłońmi. Jak gdyby jakaś mistyczna energia ukryta w parnym powietrzu miałaby ją wspomóc w swych koślawych poczynaniach. Wreszcie poddała się, zaniechując walki ze swym własnym poczuciem zażenowania, co objawiło się głośnym westchnięciem. - Przyznaj po prostu, że to głupie pytanie. Nie na miejscu. Dlaczego miałbyś we mnie wierzyć? Nie znamy się zbytnio. Jestem tylko przyjaciółką twojej dużo młodszej siostry, dlaczego miałby cię obchodzić mój stan emocjonalny czy moje problemy życiowe, które nie oszukujmy się, nie są prawdziwymi problemami? Wiem, że chciałeś być miły, bo jesteś dobrze wychowany, ale... to tylko zbytek uprzejmości, prawda? To wyjście, ta rozmowa, to wszystko. To znaczy, cieszę się, że jesteśmy tutaj i dzielnie walczymy z tym nieznośnym upałem, ale... to zaraz minie. Każde z nas rozejdzie się w swoją stronę, do swoich spraw i za godzinę nie będzie nawet wiadomo o czym rozmawialiśmy. Dlatego to pytanie było bezcelowe skoro odpowiedź nie będzie pochodzić prosto z serca, nie będzie coś znaczyć. Rozsądniejszym byłoby zapytanie ciebie o degeneracje neuronów w mózgu: odpowiedź byłaby powiązana z twoją pasją, w dodatku nie powodowałaby pomiędzy nami tej dziwnej niezręczności, którą spowodowało pytanie o wiarę we mnie - powiedziała szybko, niemal na wydechu. Patrzyła się cały czas w twarz Havishama, acz po tym wszystkim spuściła wzrok na swoje lody. Które ubywały, ale jednocześnie nieznośnie się roztapiały. Tak, teraz to dopiero mogła zapanować niezręczna cisza.
- Dlatego chciałam zmienić temat, aby mój nagły wylew szczerości i talent do komplikacji nie sprawił, że będziesz teraz zastanawiać się nad milionami wymówek, byleby tylko zakończyć to... osobliwe spotkanie - dodała bardzo cicho. Grzebiąc przy okazji bez celu łyżeczką w swoim deserze, jak gdyby to miało uratować sytuację, w której się znaleźli.
- Przynajmniej wiesz już, że dobrze byłoby wystrzegać się morderczych lodów pomarańczowych - stwierdziła, jeszcze podejmując próby naprowadzenia rozmów na właściwy, z przymrużeniem oka tor, choć wydawało jej się to bezsensownym. Na pytanie o dokładkę nie odpowiedziała nic, po prostu uniosła wzrok wbijając go w Billego i próbując wychwycić informację, czy naprawdę chce się już zbierać do domu, czy może jednak faktycznie chce spędzić z nią więcej czasu.
Kwiat przekwita, ciern zostaje
Liliana R. Yaxley
Zawód : stażystka w św. Mungu
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Usiadłszy przed lustrem pewnego razu
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Mnogość danych docierających w tym momencie do mózgu Billa sprawiała, że cała kłopotliwa sytuacja stawała się jeszcze bardziej pokręcona. Czy nie wystarczało już gorąca, czy naprawdę Lilka musiała go dodatkowo przegrzewać? Tak jakby głowa Havishama była czajnikiem z gotującą się wodą - tylko patrzeć jak rozlegnie się gwizd wylatującej z uszu pary.
- Nie chciałbym być niekulturalny zaprzeczając, ale naprawdę nie sądzę, żeby to było głupie pytanie. - zauważył niepewnie, no bo jak to tak, wytykać komuś błędy w rozumowaniu. A tym bardziej dziewczynie! Szlachciance! Lilce! Nieładnie, Billy, nieładnie. Ale przecież nie mógł przytakiwać, skoro uważał to za nieprawdę. - Wcale nie uważam, że nie powinienem interesować się twoimi problemami czy wspierać twoich zmagań z nimi. Jak słusznie wspomniałaś, jesteś przyjaciółką Polly, więc i moją. - tłumaczył cierpliwie, bo chociaż mogła w to nie wierzyć, dla niego było to oczywiste. Pomimo różnicy wiekowej nie czuł skrępowania w kontaktach ze znajomymi Polly - nie zawsze było to niestety odwzajemnione - może dlatego, że wbrew dokumentom jego psychika balansowała gdzieś pomiędzy dzieckiem a dojrzałym mężczyzną.
- Gdybym nie chciał z tobą wyjść... - zaczął, ale zaraz poczuł się zbyt zagubiony, by kontynuować. Tyle słów. A on kompletnie nie wiedział co powiedzieć. I dlatego postanowił wstać.
- Idę po dokładkę. - poinformował ją, bo co miał zrobić innego, jak tylko iść po dodatkowe lody? Był całkowicie skołowany.
#posttakibeznadziejny #wybaczmi #będzielepiej
- Nie chciałbym być niekulturalny zaprzeczając, ale naprawdę nie sądzę, żeby to było głupie pytanie. - zauważył niepewnie, no bo jak to tak, wytykać komuś błędy w rozumowaniu. A tym bardziej dziewczynie! Szlachciance! Lilce! Nieładnie, Billy, nieładnie. Ale przecież nie mógł przytakiwać, skoro uważał to za nieprawdę. - Wcale nie uważam, że nie powinienem interesować się twoimi problemami czy wspierać twoich zmagań z nimi. Jak słusznie wspomniałaś, jesteś przyjaciółką Polly, więc i moją. - tłumaczył cierpliwie, bo chociaż mogła w to nie wierzyć, dla niego było to oczywiste. Pomimo różnicy wiekowej nie czuł skrępowania w kontaktach ze znajomymi Polly - nie zawsze było to niestety odwzajemnione - może dlatego, że wbrew dokumentom jego psychika balansowała gdzieś pomiędzy dzieckiem a dojrzałym mężczyzną.
- Gdybym nie chciał z tobą wyjść... - zaczął, ale zaraz poczuł się zbyt zagubiony, by kontynuować. Tyle słów. A on kompletnie nie wiedział co powiedzieć. I dlatego postanowił wstać.
- Idę po dokładkę. - poinformował ją, bo co miał zrobić innego, jak tylko iść po dodatkowe lody? Był całkowicie skołowany.
#posttakibeznadziejny #wybaczmi #będzielepiej
Gość
Gość
W oczach Liliany nic nie było proste, łatwe i przyjemne, zwłaszcza, jeżeli chodzi o uczucia do kogoś, kto powinien być jej obojętny, względnie powinna odczuwać do niego subtelną nutę sympatii okraszoną lekką obojętnością. A zachowywała się jak pierwsza lepsza trzpiotka tracąca głowę dla niebywale przystojnego i inteligentnego brata swojej przyjaciółki czyniąc to spotkanie jeszcze bardziej nieznośnym (dla niego, rzecz jasna!). Upał wystarczająco dawał im w kość, nie potrzeba było jeszcze dorzucać do tego pokrętnej logiki, dziwacznych myśli wypowiedzianych na głos i tym samym dręczenia biednej, umęczonej duszy Billego. Gdy tylko całość została przez pannę Yaxley wchłonięta do organizmu, gdzie nastąpiło również samouświadomienie, było jej jeszcze bardziej głupio niż kiedy zobaczyła go w samym ręczniku. Policzki nie mogły być już czerwieńsze, serce nie mogło bić już intensywniej, a neutralny smutek został zastąpiony kolejną falą palącego wstydu do spółki z zażenowaniem. Ruchy łyżeczki masakrującej lodową paćkę stawały się coraz bardziej nerwowe; od czasu do czasu przerywane głuchym dźwiękiem uderzenia metalu o szkło przypominały żałosną próbę ucieczki od problemu i odwrócenie uwagi na jakiś inny, bardzo marginalny tor ekspresem donikąd. Niestety, dociekliwa natura naukowca nie pozwoliła Havishamowi na zaprzestanie rozgrzebywania na nowo kopiastego grobu Liliany, ba, robił to coraz szybciej i dodając do tego większej siły, przyprawiając półwilę niemal o permanentne wstrzymanie oddechu.
- To... - zaczęła, szukając ratunku w swoim umyśle. Fatalnie..., chciała dokończyć pierwszym, co wpadło jej do głowy, acz szczęśliwie zdołała ugryźć się w język. Wystarczy kompromitacji jak na jeden dzień. - Cieszę się. - Wyrzuciła z siebie wraz z dzikim świstem powietrza, który mógłby zdmuchnąć ceglany dom trzech małych świnek. I w tym momencie postanowiła uczepić się tego swojego domniemanego szczęścia w nadziei, że to pozwoli jej na opanowanie się.
To... co?
Czekała w napięciu na jakąkolwiek odpowiedź na tak drastycznie urwaną wypowiedź, ale niestety miała się jej nigdy nie doczekać. Znów miała problemy z oddychaniem, wpierw wstrzymując powietrze w swoich płucach, by następnie wypuścić je na wolność w poddańczym geście bezradności. Pokiwała głową jakby była w jakimś transie i zjadła ostatnie niedobitki czegoś, co wcześniej było lodami. By najprawdopodobniej nie kontynuować już tych wszystkich okropnych tematów, a porozmawiać o czymś zgoła przyjemnym i niezobowiązującym. I by rozstać się wreszcie w nieustającym poczuciu zażenowania.
Czy jej noga jeszcze kiedykolwiek postanie w Robert Adam St.?
koniec!
- To... - zaczęła, szukając ratunku w swoim umyśle. Fatalnie..., chciała dokończyć pierwszym, co wpadło jej do głowy, acz szczęśliwie zdołała ugryźć się w język. Wystarczy kompromitacji jak na jeden dzień. - Cieszę się. - Wyrzuciła z siebie wraz z dzikim świstem powietrza, który mógłby zdmuchnąć ceglany dom trzech małych świnek. I w tym momencie postanowiła uczepić się tego swojego domniemanego szczęścia w nadziei, że to pozwoli jej na opanowanie się.
To... co?
Czekała w napięciu na jakąkolwiek odpowiedź na tak drastycznie urwaną wypowiedź, ale niestety miała się jej nigdy nie doczekać. Znów miała problemy z oddychaniem, wpierw wstrzymując powietrze w swoich płucach, by następnie wypuścić je na wolność w poddańczym geście bezradności. Pokiwała głową jakby była w jakimś transie i zjadła ostatnie niedobitki czegoś, co wcześniej było lodami. By najprawdopodobniej nie kontynuować już tych wszystkich okropnych tematów, a porozmawiać o czymś zgoła przyjemnym i niezobowiązującym. I by rozstać się wreszcie w nieustającym poczuciu zażenowania.
Czy jej noga jeszcze kiedykolwiek postanie w Robert Adam St.?
koniec!
Kwiat przekwita, ciern zostaje
Liliana R. Yaxley
Zawód : stażystka w św. Mungu
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Usiadłszy przed lustrem pewnego razu
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
Chciałam prawdy, jasnej wizji chciałam,
Innej od gładkiego, słodkiego obrazu,
Który w nim dotąd widywałam...
Ujrzałam kobietę dziką, jak wiatr,
Niekobiecymi miotaną żądzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
upalny dzień lipca 1955
Szybka odpowiedź