Terpsychora Zabini (zd: Jones)
Nazwisko matki: Wilkes
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: półkrwi
Zawód: właścicielka klubu „piórko feniksa”
Wzrost: 170 cm
Waga: 61 kg
Kolor włosów: czarny
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: brak
bardzo giętka, tabebuja, łuska smoka
Hufflepuff
paw
śmierć córek
czerwone wino, mięta, dym z papierosów, bez, cynamon
pogrzeb męża
muzyka, kabaret, taniec, moda, historia sztuki,
brak
żeglarstwo, spacery, pływanie
od klasyki pod rock&roll
Ruth Negga
Wcale nie jestem brudna!
Brudas, małpa, dzikusa, niewolnica. Tego ostatniego określenia nigdy nie byłam wstanie do końca zrozumieć. Gdy tylko pytałam o to mamę ta zaczynała opowiadać tą samą historię. Twierdziła, że nikt nie miał prawa tak mnie nazywać. Podobno moja babka wywodziła się z rodu Shakelbotów rządzących hrabstwem Sussex. To miało czynić mnie damą. W rozumieniu czteroletniej dziewczynki był to synonim słowa księżniczka. Skoro nią byłam musiałam się tak zachowywać. Szczególny nacisk na to kładłam gdy mama zabierała mnie na odwiedziny do babci. Przechodząc przez korytarze starego, wielkiego domu za każdym razem czułam się jak w pięknym zamku. Oczami wyobraźni widziałam damy przebrane w kolorowe suknie i przystojnych dżentelmenów sunących po sali balowej w takt muzyki (nie pozwoliłam sobie wmówić, że to tylko jadalnia). Miałam to szczęście, że jako jedyna wnuczka byłam oczkiem w głowie moich dziadków. Z ogromną uwagą słuchali deklamowanych przeze mnie wierszyków czy śpiewanych piosenek. Podziwiali wszystkie moje prace wróżąc mi wielką artystyczną karierę. To babcia płaciła za wszystkie moje lekcje cisząc się, że nie tylko w wyglądzie przejawiam ducha Shakelbotów. Rodzice byli sceptycznie nastawieni do tego pomysłu. Obawiali się, że zostanę narażona na zbyt dużą presję ze strony otoczenia. Nawet magiczny świat nie był w pełni otwarty dla ludzi o odmiennym kolorze skóry. Co ich przekonało? Cóż ciężko jest wygrać z upartą, starszą, czarnoskórą kobietą, która na dodatek jest świadoma swojej pozycji i władzy w rodzinie. Mój ojciec nie miał z nią najmniejszych szans.
Nie chce być czarownicą tylko baletnicą
Byłam chyba jednym dzieckiem na peronie, które nie skakało z radość na myśl, że jedzie do Hogwartu. Jeśli miałam być szczera robiłam wszystko by nie wsiąść do tego pociągu i zostać z rodzicami w Londynie. Jako dziecko dwóch czarodziejów obcowałam z magią przez całe życie i może dla tego nigdy aż tak bardzo mnie nie fascynowała. Wystarczyło przecież machnąć różdżką mamrocząc coś pod nosem i wszystko działo się już samo. Co więc w tym takiego niezwykłego? [Moją prawdziwą pasją była sztuka. Od maleńkości zakochana w balecie uparcie wierzyłam w to, że kiedyś stanę na deskach największych teatrów na świecie. Chciałam kontynuować naukę w szkolę baletowej, ale dopadło mnie moje magiczne dziedzictwo. Prosiłam, błagałam, gryzłam i tupałam, ale rodzice nie zgodzili się nawet na to by posłać mnie do francuskiej szkoły gdzie podobno kładli nacisk na rozwój artystyczny. Moi krewni od pokoleń uczęszczali do Hogwartu, to tam rodzice się poznali. Miałam kontynuować tradycję wierząc w to, że rodzina wie, co dla mnie najlepsze. W końcu udało im się wepchnąć mnie do przedziału, ale zamiast szukać nowych znajomych przez całą drogę wpatrywałam się w okno. Zresztą i tak nikt nie chciał zemną rozmawiać. Czułam te dziwne spojrzenia skierowane w moją stronę i te ciche szepty. Już niemal się do tego przyzwyczaiłam. Ciągłe poczucie wyobcowania w końcu przestało być tak dokuczliwe. Miałam przecież muzykę, to mi wystarczyło. Podczas podróży myślałam tylko o tym, że nie mogę się tak łatwo poddać i muszę znaleźć inną drogę do spełnienia swoich marzeń. Nie jestem wstanie przypomnieć sobie, jakie wrażenie zrobił na mnie zamek. Zbyt obrażona na cały świat i zbyt zajęta własnymi myślami nie zwracał uwagę na nic innego. Szłam za tłumem i zatrzymywałam się wtedy, gdy i oni się zatrzymywali. Ocknęłam się dopiero wtedy, gdy ktoś na głos wyczytał moje imię. Ogarnęło mnie uczucie zażenowania i wstydu. Nie cierpiałam, gdy ktoś używał jego pełnej wersji dla tego zawsze przedstawiałam się, jako Thea. Choć najchętniej schowałabym się pod jednym ze stołów posłusznie wyszłam z tłumu pozwalając by nałożono mi na głowę to dziwaczne nakrycie głowy. Tiara przydzieliła mnie do Hufflepuffu. Czy miała rację? Chyba tak. Gdybym nie była pracowita, cierpliwa, schludna i dokładna nigdy nie mogłabym nawet pomyśleć o sztuce, jako sposobie na życie.
Jones weź ty się w końcu do roboty!
Koniec z eliksirami i przerażającymi roślinami. Koniec z kwaśnymi minami ślizgonów i wiecznie niezadowolonych nauczycieli. Nareszcie koniec. Mimo inteligencji, ( którą podobno w sobie posiadałam) nauka nigdy nie szła mi najlepiej. Zamiast ślęczeć nad księgami i wypracowaniami poświęcałam każdą chwilę na ćwiczenia. Przynajmniej godzina dziennie poświęcona na balet, godzina na grę na saksofonie, godzina na śpiew i jeśli miałam jeszcze chwilę starałam się rysować, choć mówiąc szczerze nigdy nie byłam w pełni zadowolona ze swoich rysunków. Jak widać nie miałam czasu na naukę, ale na szczęście zaliczyłam wszystkie egzaminy dostając tym samym prawo by jednym machnięciem różdżki umyć naczynia a drugim pokroić marchewkę. Rzeczywiście warto było poświęcić siedem lat dla takich umiejętności. Teraz liczył się już tylko balet. Po wielu próbach i tysiącach wyrzeczeń zostałam przyjęta do jednej z najlepszych grup baletowych. Mimo, że wiecznie stałam w cieniu wielkich baletnic nigdy nie byłam szczęśliwsza.To było moje miejsce na ziemi nawet, jeśli na scenie pojawiałam się jedynie na kilka chwil. Nikt nie mógł mi odebrać tego, że stałam się baletnicą, elementem świata, który pobudzał wyobraźnie i w jednym geście przekazywał miliony słów.
Kocham cię
W końcu dostałam prawdziwą rolę w spektaklu. Miałam szansę by pokazać światu swój talent i na zawsze zapisać się w sercach widzów. Do końca życia będę pamiętała każdą minutę przedstawienia. Muzyka, układ, dekoracje, oklaski to wszystko już na zawsze miało stać się częścią mnie. Na przyjęciu po przedstawieniu wciąż nie mogłam otrząsnąć się z podniecenia. Były chwilę, że miałam ochotę skakać i robić fikołki między tancerzami i gośćmi. Powstrzymałam się tylko dla tego, że zobaczyłam w tłumie znajomą twarz. Byłam zakochana tylko raz w życiu i to w człowieku, który przez cały swój pobyt w Hogwarcie nawet na mnie nie spojrzał. To ja obserwowałam go, gdy wraz z przyjaciółmi siedział na błoniach lub spacerował po korytarzach zamku. Wiedziałam, że nie zasługuje na jego uwagę. Byłam tylko przygłupią dziewczyną mając większych przyjaciół w postaciach z obrazów niż w dzieciakach ze swojego rocznika. Teraz stał przede mną a z jego ust płynęły tak piękne słowa. Jeden występ a podbiłam serce człowieka, na, którym najbardziej mi zależało.
Nasz związek bez względu na to ile było w nim pasji i uczuć nie trwał długo. Jego koniec w dobitny sposób obwieściły poranne mdłości. Nie chciał dziecka, nie chciał już nawet mnie. Nie miał zamiaru nawet posłuchać tego, co mam do powiedzenia. Nic nie robił sobie z moich łez… po prostu zatrzasnął drzwi tuż przed moim nosem. Zostałam całkiem sama. Jak gdyby tego było mało, gdy dyrektor dowiedział się, że ciąży natychmiast zostałam wyrzucona na bruk? Wojna czarodziejów zbliżała się do Anglii wielkimi krokami. Nadchodziły ciężkie czasy i nikogo nie było stać na utrzymywanie ciężarnej tancerki. Zostałam sama, bez środków do życia i pasji, która dałaby mi, choć odrobinę nadziei.
Junona Jones
Chciałam usunąć ciążę. To przecież nie było nic niezwykłego, strasznego i okrutnego. Tylko chwila a oboje będziemy wolni od kłopotów. Ja od niechcianego dziecka o a ono od wychowania się na ulicy. Bo przecie tylko to na mnie czekało.Wysłałam nawet do niego wiadomość z informacją o moich planach. Miałam nadzieję, że to skłoni go do powrotu. Odpowiedziała jedynie cisza. Zmieniłam zdaniem, gdy moja matka sprzątając strych natknęła się na moje dziecięce balety. Widok tych malutkich bucików doprowadził mnie do płaczu. Matka wiedziała, co się stało…one zawsze wiedzą, gdy ich dzieciom zagraża niebezpieczeństwo. Kilka miesięcy później na świat przyszła piękna dziewczynka o burzy czarnych loczków i wielkich oczach tak podobnych do jej ojca. Bałam się, że przez wzgląd na to, co mi zrobił nie będę wstanie jej pokochać. Było wręcz odwrotnie. Całą miłość, jaką kiedyś go darzyłam przelałam na tą niewinną istotkę. Teraz to ona była centrum mojego wszechświata. Nazwałam ją Junona, ponieważ wierzyłam, że wyrośnie na królową, której nie pokona żaden mężczyzna. Pewnego dnia miała zostać panią tego świata. Jednak do tego czasu to ja musiałam ją chronić. O powrocie na deski teatru mogłam zapomnieć, po dość ciężkim porodzie trudno było powrócić do poprzedniej formy. Jeśli chciałam utrzymać siebie i dziecko musiałam szukać innego zajęcia. Gdy moja matka zajmowała się małą ja robiłam za kelnerkę, kucharkę, sprzątaczkę i niestety nie raz za kochankę. Nie raz pracowałam w miejscach o, których w czasach nauki bałam się nawet pomyśleć. Usługując tak niebezpiecznym ludziom zdałam sobie sprawę jak głupia byłam odpuszczając naukę. Strach zapędził mnie z powrotem do zakurzonych szkolnych podręczników. Musiałam przypomnieć sobie jak się bronić przed ludźmi, którzy śmieli rościć sobie wobec mnie jakieś prawa. Tyle, że wobec nich biała magia mogła okazać się za słaba. Musiałam sięgnąć do zakazanych ksiąg i strona po stronie wchłaniać ich zawartość. Miałam przyjaciela, który przyszedł mi z pomocą. To dzięki niemu nabierałam siły i pewności siebie. Liczyło się tylko to bym byłam wstanie obronić siebie i Juno. Zawsze mogłam zrezygnować. Odejść i poszukać normalnej pracy gdzieś w świecie mugoli. Jednak to był najłatwiejszy sposób na zarobienie pieniędzy. Miałam przecież tylko swoje ciało i kilka klątw w zanadrzu .
Przed państwem Thea Jones!!!
Juno miała cztery lata, gdy dostałam pracę w jednym z Londyńskich klubów.Miałam śpiewać, tańczyć, nie zapomnieć uśmiechać się do klientów a między czasie zadowalać jednego syna właściciela. Idealne zajęcie dla mnie. Mogłam robić to, co kochałam i to, co umiałam robić. Widziałam jak na mnie patrzy, jak obserwuje każdy mój ruch. Coraz mocniej wyprana z resztek moralności nie mogłam przepuścić takiej okazji. A on? On chciał tylko muzy. Kobiety, która będzie inspirowała go do tworzenia najpiękniejszych utworów. Dawałam mu to, dawałam mu, czego tylko zażądał z radością patrząc jak wzrasta jego oddania. Ja byłam jego a jego spadek miał być mój. Po śmierci seniora Zabiniego klub zaczął mocno podupadać. Następca nigdy nie miał głowy do interesów. Wolał zamykać się na całe dnie pokoju i brzdąkać na pianinie.Może nie powinnam go krytykować. W końcu kiedyś byłam taka sama.Jednak teraz były inne czasy. Nie można było sobie pozwolić na błędy inaczej należało pożegnać się z interesem. Chciałam przejąć klub i sama nim zarządzać. O kupnie nie było mowy, ale można było załatwić to w inny sposób. Kolejna dziewczynka, która rosła pod moim sercem idealnie się do tego nadawała. Zabini był prze szczęśliwy, nie musiałam nawet długo czekać na pierścionek zaręczony. Mimo, że był marzycielem miał swoje zasady. Dał Reginie nazwisko traktując niemal jak własne dziecko. Gdy na świat przyszła mała Aoede zawładnęłam nim do reszty.Za ten ogromny skarb chciał mi dać całe złoto tego świata. Ja pragnęłam tylko jednego, uprawnień do zarządzenia dziedzictwem mojej córki. Dał mi je bez najmniejszego protestu. Był wdzięczny, że jego ukochana muza zdjęła mu z pleców tak ogromny ciężar.
Burdelmama Zabini
Już dawno pogodziłam się ze wszelkimi określeniami, jakie kieruje się w moją stronę. Marzenia i towarzyszącą im naiwność zastąpiłam bezwzględnością i perfekcjonizmem. Dzięki temu Piórko Feniksa stało się jednym z najpopularniejszych klub w całym mieście. Miejscem gdzie gromadzili się czarodzieje wszelkich statusów społecznych. Miejsce gdzie zapominano o okropnościach świata zewnętrznego. Tutaj nie sprzedajmy ciał, lecz marzenia. Piękne kobiety, które wyginają swe ciała dla twojej uciechy, ale, których nigdy nie będziesz mógł dotknąć. Właścicielki i właściciele cudownych głosów, które nawiedzać cię będą w najpiękniejszych snach. Muzycy, od, których gry nie będziesz mógł się uwolnić. Szczycę się tym, że zawsze wiem, czego człowiek potrzebuje dla tego z mojego klubu nikt nie wychodzi niezadowolony. Tak, to ja jestem właścicielką.Już chyb, nikt prócz mnie nie zapomniał o tym zdziecinniałym marzycielu, który gdzieś pomiędzy jedną symfonią a drugą przypomina sobie, że jest człowiekiem. Mam dość jego ciągłych stanów depresji czy uniesień. Mam dość zazdrosnych min, gdy zda sobie sprawę, że nie wróciłam na noc do domu. Nie rozwiedzie się zemną. Kocha nasze córki i kocha też mnie…wciąż widzę to w jego oczach. Choć ja najchętniej widziałabym go w trumnie.
8 | |
0 | |
8 | |
0 | |
0 | |
5 | |
5 |
10, sowa, różdżka, teleportacja
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Thea Zabini dnia 06.01.16 15:14, w całości zmieniany 3 razy
Witamy wśród Morsów
prządką