Hans Podmore
Nazwisko matki: Černá
Miejsce zamieszkania: na Nokturnie w zabezpieczonym miejscu
Czystość krwi: półkrwi
Zawód: płatny zabójca, łamacz klątw
Wzrost: 169
Waga: 86kg
Kolor włosów: czarne
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: tatuaż więzienny [mały na prawym barku]
Cis, Sierść mantykory, 13 cali, sztywna
Durmstrang
nie umie
kajdanki
krew, pomarańcza, cynamon
on depczący martwych mugoli
magiczne artefakty
swoja własna
bieganie
klasycyzm, piano
Tom Wlaschiha
To ja, urodziny na terenie Związku Radzieckiego ze związku brata i siostry, którzy porzucili mnie na samym początku. Nie znałem swojej rodziny, w Rosji byłem wychowywany w sierocińcu, w którym byłem osobą z dziwnymi uosobieniami. Zazwyczaj na mnie wołano "Czarny pomiot" ze względu zarówno od czarnych włosów, które wtedy były gęste, a ja za nic nie chciałem ich obcinać, jak i przez plotki, które krążyły na mój temat. Jeden dzieciak widział, jak mając około cztery latka, wprawiłem w ruch niedziałającą już lokomotywę, która zaczęła pędzić jak szalona po całym pokoju. Wszyscy się mnie wystraszyli i mawiali, że wzrokiem mógłbym zamienić każdego w mały węgielek, aby pasował do kolejki, którą uruchomiłem. Gdy podrosłem, wiedziałem że nie pasuję do towarzystwa, ale coś się zmieniło. Gdy skończyłem 10 lat, ktoś przyszedł do sierocińca. Okazało się, że moi dziadkowie - rodzice moich rodziców przyszli po mnie. Dlaczego? Skąd wiedzieli że tu jestem? Skąd znali moje imię? Czemu tak długo zwlekali? Dlaczego mam im wierzyć? Początkowo nie chcieli mi nic udowodnić. Tylko powiedzieli, że są moimi dziadkami, nowymi rodzicami i abym nie pytał zbyt wiele, bo utną mi język. Nie chciałem z nimi iść, bo im nie ufałem, ale oni siłą mnie zabrali do jakiejś knajpki, skąd używając kominka, przenieśliśmy się do ich domu. Do Norwegii. Widząc ich dom, ten widok na fiordy z ich domku... byłem odurzony tymi widokami. W sierocińcu jedyne co było widać, to brudne ulice przepełnione pijackim bełkotem, krzykiem dzieci i stukot kopyt koni, które ciągnęły karoce. Dowiedziałem się wtedy, że moi dziadkowie - mama ambasador Rosji, a ojciec pracujący w urzędzie zostali sami, bo ich dzieci - moi rodzice, postanowili uciec z kraju gdy tylko ja byłem w brzuchu. Byłem oszołomiony, jak i zasmucony faktem, że przeze mnie rodzice uciekli stąd, ale ostatecznie pozostałem u dziadków.
Kolejnym szokującym dla mnie faktem było to, że jestem czarodziejem. Dziadkowie dopóki nie dostałem informacji o Durmstrangu, nie wspominali o zdolnościach moich rodziców, którzy nie chodzili do tej szkoły. Dowiedziałem się, że rodzice nie dostali się do niej ze względu na swój status, bo byli mugolakami i że mogą jedynie udać się do innej uczelni. Pytanie nachodzi - kto składał za mnie papiery? Rodzice raczej nie chcieliby, abym tam się pchał, bo zostawili mnie w Rosji. Dziadkowie? Może dowiedzieli się w sierocińcu o moich zdolnościach i spróbowali raz jeszcze zapisać, tylko że mnie. Podejrzewam, że tak było. Postanowiłem, że nie będę taki sam, jak moi rodzice i im pokażę, co takiego stracili.
Durmstrang - duma Norwegii i dyscypliny, która panuje na tej uczelni. Na samym początku odczuwałem panującą rangę i starałem się nie wchodzić w paradę z czystokrwistymi, czy też ze szlachcicami. Nie gardziłem nimi, choć w myślach nieraz przeklinałem ich idiotyczne zachowania. Szczególnie tych starszych, których nie rozumiałem i uważałem, że są idiotami. Ale nauka robi swoje. Z niewielkimi problemami w końcu udało mi się ukończyć szkołę. Nie chciałem być najlepszy ze wszystkiego. Zależało mi na tym, aby uzyskać fach, który mnie pociągnął w ostatnich latach - łamacz klątw. Co prawda, udało mi się raz rzucić klątwę na blondynkę, której włosy po nocy wypadły i była łysa przez kolejne trzy miesiące. Musiała nosić perukę, aby nie być szkolnym pośmiewiskiem, a ja mogłem się pochwalić przed kolegami, jak ja powaliłem zuchwalską dziewczynę, która wszystkich tylko wkurzała. Ale tak to zazwyczaj próbowałem zaklinacz po cichu przedmioty. Robiłem to w tajemnicy chcąc się samemu nauczyć. Czarna Magia zafascynowała mnie i chciałem się w nią wgłębić. A bycie łamaczem klątw było poniekąd dla mnie zabawą, czy dam radę odszyfrować rzucone przez kogoś klątwy, a potem nauczenie się ich i zastosowanie ich we własnych celach.
Ale nagle wśród moich ideałów znalazła się pewna kobieta. Ona - Eve, pianistka, która zainspirowała mnie swoją grą na pianinie. Zauroczyła mnie swym talentem, gdy pewnego wieczora przyszedłem do baru, a jej talent tam się udzielał. To była moja słabość, wobec której początkowo nie wiedziałem, co postąpić. Z biegiem czasu staliśmy się parą, a wkrótce okazało się, że będziemy mieć dziecko. Ta wieść nieco mnie zadziwiła, bo przecież nie byliśmy po ślubie. Ale jak mieliśmy wziąć ślub, skoro jak raz wychodziłem, to wracałem bardzo późno niekiedy do swojej ukochanej, a gdy ona spała, to siedziałem w piwnicy i dokształcałem się w czarnej magii. Urodziła się dziewczynka - błękitnooka Deb. Początkowo pokochałem dziewczynkę, lecz potem moja cierpliwość zaczęła się wykańczać. Łatwo się denerwowałem i wybuchałem, gdy Eve zrobiła coś nie tak. Już i tak przecież poszedłem jej na rękę i obiecałem, że gdy Deb skończy 4 latka, to weźmiemy ślub. W końcu kończyłem staż i miałem stać się pełnoprawnym łamaczem zaklęć. Lecz to było za mało dla mnie. Poznałem parę osób, które znają się lepiej ode mnie w zaczarowywaniu magicznych artefaktów i zacząłem z nimi sympatyzować. Potem wracałem z nowymi artefaktami do domu i siedziałem w piwnicy. Eve zakazywałem schodzić do niej, lecz ona pewnego wieczora mnie nie usłuchała. Zeszła na dół akurat wtedy, gdy czarowałem. Nie znosiłem, gdy ktoś mnie nie słucha i nawet Eve oberwała ostrymi słowami. Od tego momentu więcej bywałem w terenie niż w domu. Nagle dostałem propozycję wyjazdu do Rosji, jako miejsce do zdobycia większego doświadczenia. Tylko było jedno ale - musiałem zostawić rodzinę. Przyszedłem tego wieczora do domu i chciałem porozmawiać o tym z Eve na spokojnie, lecz ta oznajmiła, że poprosiła swego znajomego aurora do sprawdzenia mojej piwnicy. Wiedziałem, że nie mógł tam wejść, bo zabezpieczyłem dokładnie te pomieszczenie, lecz i tak ten fakt mnie wzburzył. Oznajmiłem więc krótko, że więcej się nie zobaczymy, że wyjeżdżam i niech zgnije z tym aurorem w piekle. I zaraz po tych słowach zabrałem swoje wszystkie rzeczy, także te z piwnicy i zniknąłem.
Tak więc wróciłem do Rosji, której nienawidziłem z całego serca. Przypominała mi o tym, że to tu rodzice mnie zostawili i udali się w nieznaną mi drogę. W ramach przerw, gdy pracowałem nad zaklętymi przedmiotami, próbowałem dotrzeć do śladu moich rodziców. Na samym wstępie udałem się oczywiście do sierocińca, w którym mnie zostawili. Tam dostałem tylko nazwiska, nic więcej. Rok czasu przesiedziałem w Rosji, nim udało mi się ostatecznie ich odnaleźć. Gdy poszedłem ich odwiedzić, początkowo nie wiedziałem, co powinienem zrobić. Ale widok ich dzieci wesoło biegających w ogródku wściekł mnie i rzucił nowy tor myślenia. Pomyślałem - zabiję ich. Zabiję ich wszystkich za to, co mi zrobili. Rodziców za to, że mnie zostawili, a ich dzieci za to, że istnieją. Że mogli się wychowywać z nimi, a ja nie.
Miesiąc czasu planowałem tą zbrodnię. Nie chciałem, aby jakiekolwiek ślady wskazywały na mnie. Starannie zaplanowałem to, co się wydarzyło wrześniowego wieczora. Wpierw zacząłem od dzieci, którym na początku związałem ręce i usadziłem każdego na krześle. Potem przyszli moi rodzice... zdumieli się na mój widok, a gdy zobaczyli różdżkę w dłoni, która zamknęła na dobre drzwi, zaraz mnie rozpoznali. I przestraszyli się. A ja tylko uśmiechnąłem się i powiedziałem spokojnym głosem, aby usiedli przy stole i porozmawiali. Jak rodzina. Nie mogłem przewidzieć tylko jednej reakcji - jak będą zachowywać się nienauczeni w magię rodzice. Ale na razie wszystko było pod moją kontrolą. Rodzice przerażeni, ale posłusznie usiedli, a ja zadawałem im pytania. Gdy nie chcieli odpowiedzieć, celowałem różdżkę w syna, który był najstarszy z tej gromadki. Miał zaledwie 10 lat, ale mnie to nie przejęło. Ja w tym wieku dopiero poznałem swych dziadków, którzy mnie wychowali na osobę odpowiedzialną za swoje czyny jak i wykarmili mnie.
Ale nie przedłużałem dalej tej farsy. Gdy po raz któryś zaniechali jakiejś odpowiedzi, rzuciłem inkantację, której zielone płomyki uderzyły w dziesięciolatka. Ten padł bezwładnie na stół, a w pokoju rozbiegły się lamenty i krzyki, które wołały zmarłego dzieciaka. Ja się szyderczo uśmiechnąłem i zadałem raz jeszcze pytanie, lecz stało się coś niespodziewanego. W moją stronę poleciały trzy noże. Trzy ostre jak brzytwa noże. Zdążyłem unieść różdżkę i zablokować tor ich lotu, po czym wycelowałem dwa noże w pozostałą dwójkę dzieci, a moja mimika doskonale ukazywała mój gniew, który się pojawił wraz z nożami. Trzeci nóż schwyciłem w dłoń, lecz w stronę rodziców celowałem swoją różdżką. Zabiłem ich? Och tak, ale początkowo zaznali tortur. Nie wystarczyło mi to, że zabiłem ich dzieci. To była zapłata za te noże i nieposłuszeństwo wobec mnie. Ja sobie mocno ceniłem szacunek, ale nie miałem zamiaru okazywać go swym rodzicielom, którzy bez szacunku porzucili mnie.
Zaraz po dokonanej zbrodni starłem odciski z tego trzeciego noża i trzymając przez szatę, podał go swej matce, aby wszystko zwalić na nią. Ona mnie urodziła i zostawiła. Mogła mnie wychować, odesłać do dziadków, bądź nawet wcale mnie nie rodzić. A tak to zasłużyła sobie na śmierć. Zaraz potem uciekłem z miejsca zdarzenia korzystając z teleportacji przenosząc się do trzech różnych miejsc, a kończąc w barze pijąc miejscową wódkę. Tak ucztowałem swoje małe, pierwsze zwycięstwo. Nie żałowałem tego i wiem, że najchętniej to bym to ponownie powtórzył. Uczucie mordowała radowała mnie i wyzwalała we mnie energię. Siłę życiodajną. Wróciłem następnego dnia normalnie do pracy i słuchałem wiadomości o brutalnym mordzie, którego temat był toczony przez gazety na około dwa tygodnie. To było moje pierwsze morderstwo, na dodatek warte zainteresowania publicznego. Wtedy napadła mnie myśl - czemu tylko moi rodzice zostali ukarani? Może inni też zostali porzuceni i czują chęć zemsty? Może warto im pomóc w tym? Poszukałem kilka czarodziei i ustaliliśmy, że dokonamy wspólnie zemsty.
Zemsta, jakże to słodka rzecz, która smakuje niczym jabłko. Szkoda tylko, że końcowy smak przypomina bardziej gorycz, ale mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie - tylko mnie pobudzało, aby jak najczęściej odczuwać słodycz. Tak jak szybko dołączyłem się do grupy, tak szybko opuściłem ją w poszukiwaniach własnego kunsztu, czy raczej wyrobieniu smaku wygranej. W końcu został zaproszony do rosyjskiej mafii. Jako nowy nabytek musiał wykazać się swoimi umiejętnościami. Jednocześnie musiałem porzucić dotychczasową pracę tłumacząc się, że chcę zwiedzić cały świat, poznać nowe kultury zwyczaje, nowe rzeczy dotyczącej samej magii. A tak naprawdę stałem się zabójcą. Początkowo działałem na zlecenia. Znajdź, poobserwuj, zabij. Tak działała metodyka, która sprawdzała się. A ja rosłem tylko w siłę, bo z każdym mordem było mi łatwiej. Tłumiłem sumienie, które chciało mi przypominać o ofiarach, jak i o zostawionej w Norwegii rodzinie. Nie miałem żadnych informacji o nich, więc zakładałem, że po prostu jakoś klepią biedę, bądź nie żyją.
Wkrótce zostałem pochwycony przez rosyjskie władze. Przy ostatnim morderstwie ktoś mnie widział i doniósł władzom, które zaraz mnie złapały w karczmie. Jako że to była mugolska milicja, nie patyczkowałem się z nimi. Przy pomocy różdżki zaraz jednego pozbawiłem życia, a gdy dwójka wycelowała we mnie swoją bronią, po prostu teleportowałem się. Co prawda oberwałem jedną kulą w ramię, lecz zaraz udałem się do kryjówki, by mnie medyk szybko opatrzył. Wiedziałem już, że jestem spalony w Rosji i czas na zmianę klimatu. Jednak zanim mi się to udało, zapukali do kryjówki aurorzy. Z nimi już nie było tak łatwo, bo rozbroili mnie, a potem zabrali do więzienia.
Atak na funkcjonariusza. Wielokrotne morderstwo, złamanie zasady tajności, handel nielegalnymi artefaktami, używanie czarnej magii.
Takie dostałem zarzuty, na które tylko prychałem. A niech mi rzucają kolejne czyny, nie wstydziłem się ich przecież. Na przesłuchaniu z uśmiechem opisywałem, jak zamordowałem swoich rodzicielów. Lecz im się przedstawiłem jako Hans Černá. I na to nazwisko wszystkie zarzuty poszły. W więzieniu poznałem kilku ciekawych czarodziei, lecz początkowo nikt mi nie ufał. Z daleka niektórzy wyczuwali we mnie zagrożenie i tylko łypali na mnie wzrokiem, gdy ja siedziałem spokojnie i obmyślałem plan ucieczki. Bo może mi tu było wygodnie, lecz czułe, jak krew woła o więcej ofiar. Wkrótce przyłączyłem się do grupki ludzi, i dowiedziałem się że też planują uciec. Tak więc zaproponowałem im swoje wsparcie jednocześnie nie mówiąc im wszystkiego o sobie. Przezorny, lecz zawsze zabezpieczony, prawda?
Nadszedł dzień ucieczki. Pamiętam, że gdy wychodziliśmy na wolność, dostałem nowe dokumenty, a włosy, które zdążyły urosnąć jak i broda, zostały zgolone, by w dokumentach wszystko pasowało. Dostałem nowe nazwisko - Podmore. Nie protestowałem, wręcz przeciwnie, uśmiechałem się parszywie. Słońce mocno świeciło, wiec wziąłem to za dobry omen. Całą czwórką udaliśmy się do Anglii. Wakacyjna pogoda niestety nie pozwoliła mi nawet na zwykłe spacery po mieście, więc ufając znajomym, siedziałem w nowej kryjówce bawiąc się czarną magią i nadając artefaktom różne dziwne cechy, jak i uczyłem się języka angielskiego. Czasami tylko wieczorami wychodziłem, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Anglia, kolejny kraj, kolejne obyczaje, kolejni mugole. Obrzydzali mnie ci, którzy żebrali. Aż w środku krzyczało mnie, by ich zabić bez wahania, lecz resztkami sił powstrzymałem się. W październiku postanowiłem zaryzykować i złożyłem podanie o pracę łamacza klątw. Jako że widniałem jako na urlopie, to bez większych problemów przyjęli mnie w swoje ramiona i na drugi dzień już zapoznawałem się z ich systemem. W dodatku nie patrzyli się krzywo, gdy niekiedy poprzekręcałem słowa, tylko mnie poprawiali.
Nagle się dowiaduję, że moja córka jest w kraju, tylko pod nazwiskiem Eve.
9 | |
7 | |
2 | |
0 | |
0 | |
5 | |
8 |
przeszkolenie mugolskie, teleportacja, różdżka, statystyka
Ostatnio zmieniony przez Hans Podmore dnia 26.02.16 20:27, w całości zmieniany 7 razy