sypialnia calypso
AutorWiadomość
sypialnia calypso
Pokój godny arystokratki. Białe ściany, białe panele i duże okna, przez które w nocy doskonale widać gwiazdy. Przepych panujący w pokoju Calypso doskonale odzwierciedlał jej mniemanie o sobie, a wiszące na przeciwnej do łóżka ścianie obrazy, ukazywały skrawek jej artystycznej duszy. W rogu stał pulpit, na którym to zwykła kłaść nuty. Każdego ranka, po wygrzebaniu się spod miękkiej, aksamitnej kołdry, podchodziła do toaletki, aby udoskonalić swoje oblicze przed wyjściem do pracy. Garderoba pełna zwykłych, nieszlachetnych ubrań wisiała schludnie w szafie, gotowa, by nałożyć jedno z nich do pracy.
Na podłodze znajduje się miękki dywan - zapożyczony z domu rodzinnego. Przez okno balkonowe nie tylko wpada blask księżyca, przecież może jeszcze wyjść na taras i zaczerpnąć świeżego powietrza.
Na podłodze znajduje się miękki dywan - zapożyczony z domu rodzinnego. Przez okno balkonowe nie tylko wpada blask księżyca, przecież może jeszcze wyjść na taras i zaczerpnąć świeżego powietrza.
Gość
Gość
/ po powrocie z opuszczonego teatru
Nie wiem, co się dzieje, kiedy wbiegam do mieszkania z zaciśniętą pięścią. Ze złością ciskam torebkę w kąt salonu, maskę zrzucam z twarzy i niedelikatnie kładę ją na komodzie. Wcześniej wyciągam paczkę papierosów, by teraz wziąć jednego do ust i upoić się, odetchnąć, odepchnąć od siebie wydarzenia tego wieczoru. Nieszczęsnego, przykrego wieczoru, który mógł zmienić wszystko, mogła ty przyjść, mogłam jej pokazać swój mały kącik, zagrać coś, a może przeczytać jeden z wierszy. Zmieniło się. Siedzę sama na wygodnym, zdobionym w kwiaty fotelu, beznamiętnie wdychając skażone powietrze, krztusząc się przeraźliwą ciszą. Spoglądam na okno, przez które do pomieszczenia wlewa się przyjemna księżycowa łuna. W końcu zrzucam z głowy kapelusz, a moje włosy rozpływają się na ramionach. Wbijam wzrok w nienagannie zaścielone łóżko, w odkurzoną podłogę i zamknięte drzwi szafy. Zaczynam myśleć, intensywniej przypominając sobie rysy twarzy nieznajomego, potem Matyldę, a potem to, jak nieelegancko uciekłam z teatru.
Siedzę tak przez moment, zaczynając już trzeciego papierosa. W wyobraźni maluje mi się jej twarz, kojąca, tajemnicza, zamknięta... Przestaję. Zamykam oczy, żeby zaciągnąć się jeszcze mocniej. Zrzucam ze stóp pantofle, by zabrudziły drogi dywan. Szklana popielniczka stojąca po mojej prawej stronie, powoli zapełnia się niedopałkami, a ja, kiedy już wiem, że na razie mam dość, wstaję. Otrzepuję sukienkę, żeby podejść bliżej futerału, wziąć w dłoń skrzypce i grać. Alkohol płynący w moich żyłach nie przysłania mi rzeczywistości, w końcu odporność nań zawsze miałam dobrą. Lekko chwieję się, gdy wyciągam Lloraine wraz ze smyczkiem. Wącham ją, oglądam dokładnie, by za chwilę oprzeć na ramieniu i ciągnąć po jej strunach.
Łzy spływające mi po rumianych policzkach, przysłaniają nuty wypisane na pergaminie, więc na chwilę o nich zapominam, zaczynając swoją melodię. Tak bardzo chciałabym... Wszystkiego po trochu. Chcę wiedzieć, co siedzi w mojej głowie, chcę wiedzieć, dlaczego tak intensywnie myślę o Mathildzie. Chciałabym wiedzieć, czy wszystko ze mną w porządku, a jeszcze bardziej, czy z nią wszystko w porządku. Zanoszę się, łkam, błagając samą siebie o kolejnego papierosa. Odkładam skrzypce na miejsce, tupiąc ze złości i kopiąc w oryginalne buty. Nie cierpię, ale kogo? Czego? S i e b i e, tego, że czuję.
Przychodzi mi na myśl Thalia, więc podchodzę do szuflady szafki nocnej i wyciągam jej zdjęcie. Załamana gładzę je, przymykam oczy. Wróć do mnie, wróć, w ciszy szlocham, mając nadzieję, że ból w końcu odejdzie.
Nie. Jedyne, co odchodzi to ludzie, a ja muszę się do tego przyzwyczaić.
Słyszę ciche pukanie do drzwi, więc ocieram łzy i podnoszę się z podłogi.
Nie wiem, co się dzieje, kiedy wbiegam do mieszkania z zaciśniętą pięścią. Ze złością ciskam torebkę w kąt salonu, maskę zrzucam z twarzy i niedelikatnie kładę ją na komodzie. Wcześniej wyciągam paczkę papierosów, by teraz wziąć jednego do ust i upoić się, odetchnąć, odepchnąć od siebie wydarzenia tego wieczoru. Nieszczęsnego, przykrego wieczoru, który mógł zmienić wszystko, mogła ty przyjść, mogłam jej pokazać swój mały kącik, zagrać coś, a może przeczytać jeden z wierszy. Zmieniło się. Siedzę sama na wygodnym, zdobionym w kwiaty fotelu, beznamiętnie wdychając skażone powietrze, krztusząc się przeraźliwą ciszą. Spoglądam na okno, przez które do pomieszczenia wlewa się przyjemna księżycowa łuna. W końcu zrzucam z głowy kapelusz, a moje włosy rozpływają się na ramionach. Wbijam wzrok w nienagannie zaścielone łóżko, w odkurzoną podłogę i zamknięte drzwi szafy. Zaczynam myśleć, intensywniej przypominając sobie rysy twarzy nieznajomego, potem Matyldę, a potem to, jak nieelegancko uciekłam z teatru.
Siedzę tak przez moment, zaczynając już trzeciego papierosa. W wyobraźni maluje mi się jej twarz, kojąca, tajemnicza, zamknięta... Przestaję. Zamykam oczy, żeby zaciągnąć się jeszcze mocniej. Zrzucam ze stóp pantofle, by zabrudziły drogi dywan. Szklana popielniczka stojąca po mojej prawej stronie, powoli zapełnia się niedopałkami, a ja, kiedy już wiem, że na razie mam dość, wstaję. Otrzepuję sukienkę, żeby podejść bliżej futerału, wziąć w dłoń skrzypce i grać. Alkohol płynący w moich żyłach nie przysłania mi rzeczywistości, w końcu odporność nań zawsze miałam dobrą. Lekko chwieję się, gdy wyciągam Lloraine wraz ze smyczkiem. Wącham ją, oglądam dokładnie, by za chwilę oprzeć na ramieniu i ciągnąć po jej strunach.
Łzy spływające mi po rumianych policzkach, przysłaniają nuty wypisane na pergaminie, więc na chwilę o nich zapominam, zaczynając swoją melodię. Tak bardzo chciałabym... Wszystkiego po trochu. Chcę wiedzieć, co siedzi w mojej głowie, chcę wiedzieć, dlaczego tak intensywnie myślę o Mathildzie. Chciałabym wiedzieć, czy wszystko ze mną w porządku, a jeszcze bardziej, czy z nią wszystko w porządku. Zanoszę się, łkam, błagając samą siebie o kolejnego papierosa. Odkładam skrzypce na miejsce, tupiąc ze złości i kopiąc w oryginalne buty. Nie cierpię, ale kogo? Czego? S i e b i e, tego, że czuję.
Przychodzi mi na myśl Thalia, więc podchodzę do szuflady szafki nocnej i wyciągam jej zdjęcie. Załamana gładzę je, przymykam oczy. Wróć do mnie, wróć, w ciszy szlocham, mając nadzieję, że ból w końcu odejdzie.
Nie. Jedyne, co odchodzi to ludzie, a ja muszę się do tego przyzwyczaić.
Słyszę ciche pukanie do drzwi, więc ocieram łzy i podnoszę się z podłogi.
Gość
Gość
Kto cię tutaj przyprowadził? Kto zadbał byś nie chodziła po Londynie sama. Kto na Twe ramiona włożył obcy płaszcz, kto ci spod stóp usunął przeszkody, kto odstawia cię na na wycieraczkę przed drzwiami kamienicy przy ulicy Jerzego? - To tutaj, to na pewno tu - oświadczyłaś Feliksowi (?), który musiał spełnić twe żądania, bo mu zagroziłaś okrutnie. Czy i jego bawi to wszystko tak jak ciebie? Postawił cię i mówi, że poczeka, ty mówisz, że sobie poradzisz. Schodzi kilka schodków i mówi, że poczeka kwadrans, bo jeżeli nikt cie nie wpuści - będziesz chciała wracać do domu, to pewne. Pukasz niepewnie. Nic nie słyszysz, ale zaraz - nie śpij! Spod palców Twoich rozlega się dźwięk dzwonka. Och jaki nieprzyjemny! Unosisz brwi i opierasz zmęczoną głowe o framugę. Zadzwoniłaś i powinno teraz nastąpić drzwi otworzenie. Na oścież, cobyś miała ułatwioną drogę na miękką kanapę.
Drzwi nagle się otwierają - czy nie za szybko? Zakręciłoby ci się w głowie, ale masz przymknięte oczy, przymknięte jak do spania. Otwierasz je leniwie i majaczy ci przed nosem sylwetka właścicielki domu. Uśmiech tryumfujący, a podobno to nie ty dziś miałaś być Zdobywcą.
- Zaprosiłaś mnie do siebie i uciekłaś zanim się zoriętowałam - to twe pierwsze słowa, ale wypowiadane jak gdyby przez sen, czy nie przysnęło ci się na wycieraczce domu Calypso? Z wnętrza czujesz jak bucha w twoją stronę ciepełko. Tak bardzo wejść do środka nie chciałaś już dawno. Teraz, kiedy zziębnięta listopadową nocą (to już listopad), stoisz w marnym przebraniu, drżysz cała i sen dopadł cię, wciąż czuć od ciebie alkohol, wciąż jesteś zmęczona. Tak bardzo zmęczona, że uśmiechasz się lekko i znów oczy otwierasz szerzej, by zawiesić spojrznie na Calypso. - Mieszkasz okropnie daleko przyszłam na piechotę
W takiej sytuacji nie może cie ani odesłać do domu, ani skarcić, nie może zamknąć drzwi. Och, Matyldo, przebiegła bestyjo.
Drzwi nagle się otwierają - czy nie za szybko? Zakręciłoby ci się w głowie, ale masz przymknięte oczy, przymknięte jak do spania. Otwierasz je leniwie i majaczy ci przed nosem sylwetka właścicielki domu. Uśmiech tryumfujący, a podobno to nie ty dziś miałaś być Zdobywcą.
- Zaprosiłaś mnie do siebie i uciekłaś zanim się zoriętowałam - to twe pierwsze słowa, ale wypowiadane jak gdyby przez sen, czy nie przysnęło ci się na wycieraczce domu Calypso? Z wnętrza czujesz jak bucha w twoją stronę ciepełko. Tak bardzo wejść do środka nie chciałaś już dawno. Teraz, kiedy zziębnięta listopadową nocą (to już listopad), stoisz w marnym przebraniu, drżysz cała i sen dopadł cię, wciąż czuć od ciebie alkohol, wciąż jesteś zmęczona. Tak bardzo zmęczona, że uśmiechasz się lekko i znów oczy otwierasz szerzej, by zawiesić spojrznie na Calypso. - Mieszkasz okropnie daleko przyszłam na piechotę
W takiej sytuacji nie może cie ani odesłać do domu, ani skarcić, nie może zamknąć drzwi. Och, Matyldo, przebiegła bestyjo.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Podchodzę do drzwi na boso, w dziurawych pończochach ślizgając się po podłodze. Kto to? zastanawiam się i chętnie spojrzałabym przez judasza, czy chociaż dziurkę od klucza, ale tego pierwszego nie mam, a schylić się będzie mi bardzo trudno. Upewniam się, że twarz już mam suchą, pociągam za klamkę, by ujrzeć ledwo trzymającą się na nogach Matyldę. Spoglądam na schody, by ujrzeć tego, kto ją przyprowadził i bezdźwięcznie, ruchem warg szepcę dziękuję. Patrzę na nią przez moment, na zmarzniętą, rozczochraną, pijaną malarkę, która jakimś cudem trafiła do mnie. Łapię ją za dłoń i wciągam do mieszkania, ściągam z niej płaszcz i wieszam go na wieszaku.
- Merlinie, jaka ty jesteś pijana - mówię bardziej do siebie niż do niej, biorę ją pod rękę i prowadzę do swojej sypialni. Sadzam ją na fotelu, na którym jeszcze przed chwilą rozpaczałam. Nie myślę o niej, nie chcę nic mówić, wiem, że będę żałować. Jest wstawiona, nie kontaktuje i ze pewnością nie będzie pamiętać. Skupiam się tylko na tym, żeby spędziła tę noc bezboleśnie.
Jak dobrze, że nie zamarzła, myślę sobie, nadal pociągając nosem.
- Chcesz się już położyć? - zapytałam i nie czekając na odpowiedź, schyliłam się, by ściągnąć buty z jej stóp. Kiedy kończę, podchodzę do okna, nie chcę na nią patrzeć. Jestem zdenerwowana i zawiedziona, z założonymi rękami oglądam gwiazdy. Chce jeszcze zapalić, ale muszę położyć ją spać. Niech zaśnie, nic nie mówi, a jutro zniknie mi z oczu. Łza cieknie mi po policzku, kiedy odnajduję kolejne gwiazdy. Przecież tak dobrze je znam, mapa tkwi gdzieś z tyłu mojej głowy, znam niebo jak własną kieszeń. Znam je lepiej od siebie samej. Nie wiem przecież, co robię, ani co mam zamiar robić jutro. Tępo wlepiam wzrok w ciała niebieskie, które są przecież tak daleko. Są takie trwałe, niezniszczalne, niekruche. Nie są ludźmi, za to je cenię.
Odwracam głowę, by spojrzeć na Matyldę. Nawet w poszarpanym przebraniu, niebieskich włosach i pod wpływem... Jest piękna.
Czy ja się zakochuję?
- Merlinie, jaka ty jesteś pijana - mówię bardziej do siebie niż do niej, biorę ją pod rękę i prowadzę do swojej sypialni. Sadzam ją na fotelu, na którym jeszcze przed chwilą rozpaczałam. Nie myślę o niej, nie chcę nic mówić, wiem, że będę żałować. Jest wstawiona, nie kontaktuje i ze pewnością nie będzie pamiętać. Skupiam się tylko na tym, żeby spędziła tę noc bezboleśnie.
Jak dobrze, że nie zamarzła, myślę sobie, nadal pociągając nosem.
- Chcesz się już położyć? - zapytałam i nie czekając na odpowiedź, schyliłam się, by ściągnąć buty z jej stóp. Kiedy kończę, podchodzę do okna, nie chcę na nią patrzeć. Jestem zdenerwowana i zawiedziona, z założonymi rękami oglądam gwiazdy. Chce jeszcze zapalić, ale muszę położyć ją spać. Niech zaśnie, nic nie mówi, a jutro zniknie mi z oczu. Łza cieknie mi po policzku, kiedy odnajduję kolejne gwiazdy. Przecież tak dobrze je znam, mapa tkwi gdzieś z tyłu mojej głowy, znam niebo jak własną kieszeń. Znam je lepiej od siebie samej. Nie wiem przecież, co robię, ani co mam zamiar robić jutro. Tępo wlepiam wzrok w ciała niebieskie, które są przecież tak daleko. Są takie trwałe, niezniszczalne, niekruche. Nie są ludźmi, za to je cenię.
Odwracam głowę, by spojrzeć na Matyldę. Nawet w poszarpanym przebraniu, niebieskich włosach i pod wpływem... Jest piękna.
Czy ja się zakochuję?
Gość
Gość
Zaskakuje cie, że sama otwiera drzwi. Miałaś takie niejasne przebyłski o tym, że u szlachcianek zawsze jest w domu jeszcze ktoś. Lokaj, kamerdyner, kochanek. Czy nie ma chociażby psa? Nic nie rzuciło ci się do stóp, jak mniemasz: jest w domu s a m a. A jednak pozwala ci wejść i zamyka za Tobą drzwi. I nie ma odwrotu, drzwi są wszak zbyt ciężkie, byś mogła się stąd sama wydostać.
Nie zauważasz, kiedy z twych ramion został ściągnięty płaszcz. Poraża cię PORZĄDEK tego miejsca. Nawet ubranie musi powieszone być na odpowiednim wieszaku. Już dawno nie byłaś w tak eksluzywnym otoczeniu, karmisz więc swe spragnione estetyki oczy otwierając je nadwyraz szeroko.
- Dlaczego się nie cieszysz, wiesz ile musiałam przejść, żeby zaleźć się na ulicy Jerzego? - Calypso słuchajże, oto największa męczennica dzisiejszego wieczora. Ta, która za nic ma Twe uczucia, ta, która śmiała się zaraz po Twoim wyjściu. Oto ona, taka niepozorna, ale czy napewno? Oczy ma rozbiegane, włosy poszargane, praktycznie jest nieubrana. Czy ona nie wie co robi? Ona jest przebiegła, spójrz tylko. Zapamiętała gdzie mieszkasz i nie wahała się przyjąć zaproszenia, które odwołałaś wychodząc nagle.
Otwierają się kolejne drzwi i pierwsze co widzisz to ciemność. Nagle rozpalają się światełka, migotliwe i skryte w dyskretnych miejscach. Pokój sypialniany nie odtrąca cię, chociaż jest większy niż całe poddasze na którym mieszkacie z Feliksem. Czujesz jak nogi ci się uginają, ale wcale nie skończyło się boleśnie dla ciała, bo zapadasz się w miękkie poduchy fotela.
- Tak, chodźmy spać już - mamroczą Twe usta, policzek przy materiale. Nagle odczuwasz niebywałą ulgę, z Twych stóp zniknęły dwie cegły. Lekko uchylone oczyma widzisz jak klęka przed Tobą najprawdziwsza szlachcianka. Twe pijane myśli śmieją sie, bo niedługo wszyscy uklekną. Przed Twą sztuką. Ale o n a znika. Gdzie jest? Rozglądasz się i widzisz. Stoi przy oknie. Odwraca się i wyciągasz dłoń do niej. Och, niech cię tu nie zostawia, niech zaraz da ci wytchnienie i przygotuje spanie.
Nie zauważasz, kiedy z twych ramion został ściągnięty płaszcz. Poraża cię PORZĄDEK tego miejsca. Nawet ubranie musi powieszone być na odpowiednim wieszaku. Już dawno nie byłaś w tak eksluzywnym otoczeniu, karmisz więc swe spragnione estetyki oczy otwierając je nadwyraz szeroko.
- Dlaczego się nie cieszysz, wiesz ile musiałam przejść, żeby zaleźć się na ulicy Jerzego? - Calypso słuchajże, oto największa męczennica dzisiejszego wieczora. Ta, która za nic ma Twe uczucia, ta, która śmiała się zaraz po Twoim wyjściu. Oto ona, taka niepozorna, ale czy napewno? Oczy ma rozbiegane, włosy poszargane, praktycznie jest nieubrana. Czy ona nie wie co robi? Ona jest przebiegła, spójrz tylko. Zapamiętała gdzie mieszkasz i nie wahała się przyjąć zaproszenia, które odwołałaś wychodząc nagle.
Otwierają się kolejne drzwi i pierwsze co widzisz to ciemność. Nagle rozpalają się światełka, migotliwe i skryte w dyskretnych miejscach. Pokój sypialniany nie odtrąca cię, chociaż jest większy niż całe poddasze na którym mieszkacie z Feliksem. Czujesz jak nogi ci się uginają, ale wcale nie skończyło się boleśnie dla ciała, bo zapadasz się w miękkie poduchy fotela.
- Tak, chodźmy spać już - mamroczą Twe usta, policzek przy materiale. Nagle odczuwasz niebywałą ulgę, z Twych stóp zniknęły dwie cegły. Lekko uchylone oczyma widzisz jak klęka przed Tobą najprawdziwsza szlachcianka. Twe pijane myśli śmieją sie, bo niedługo wszyscy uklekną. Przed Twą sztuką. Ale o n a znika. Gdzie jest? Rozglądasz się i widzisz. Stoi przy oknie. Odwraca się i wyciągasz dłoń do niej. Och, niech cię tu nie zostawia, niech zaraz da ci wytchnienie i przygotuje spanie.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Nie chcę nic mówić. Ból przeszywa moją pierś z każdym jej nieprzemyślanym słowem, które rzuca we mnie jak obelgę. Stoję z zamarzniętym wyrazem twarzy, nie chcę się nawet na nią oglądać. Wiem, że potrzebuje zasnąć, ale ja nie chcę z nią rozmawiać. Szkoda, że Kapitan cię nie wziął do siebie. Albo Łowca myślę, odpalając kolejnego papierosa. Ach, moje biedne płuca krzyczą, chcą tlenu, a ja chcę dymu. Nie zgadzam się z nimi, niszczę, tak jak Syrenka niszczy mnie. Drapię się po głowie, nie wiem co robić. Zmarznięta, zmęczona, pijana dziewucha siedzi w moim fotelu, ma mnie za nic, a mnie na niej zależy. Zastanawiam się jeszcze jak bardzo, podchodzę do niej, niech zastanawia się, o co mi chodzi. Gaszę niedopałek w popielniczce i odchodzę, żeby pościelić dlań łóżko. Matyldo, idź już spać, nic do mnie nie mów, wmawiam sobie, tak naprawdę pragnąc tylko jej dotyku. Zwróconej na mnie uwagi, czułych słów, czegokolwiek. A co mam? Nietrzeźwą, w jakimś stopniu nieobliczalną artystkę, niewdzięcznie marudzącą na spanie.
- Nie odzywaj się do mnie, błagam - proszę ją, gdy wspomina coś o radości. Jak mam się cieszyć, Matyldo? Jestem dla ciebie prochem. Na tę myśl ogarnia mnie złość, którą staram się hamować. Jest przecież pijana, nie wie co mówi.
Ścielę dla niej łóżko - och, jak dawno nie miałam już służby. Wszystkie guwernantki, lokaje, zwierzęta, pozbyłam się ich, by mieć kilka metrów przestrzeni, swobody, prywatności. Czule gładzę poduszkę, niechże śpi wygodnie. Znów idę w jej stronę, ocierając pozostałości po swym wcześniejszym załamaniu, wyciągam różdżkę i jednym jej ruchem opróżniam popielniczkę. Mętny zapach ulatnia się, więc biorę bosą Matyldę pod rękę, by zastanowić się, co dalej. Ubrania ma poszarpane - dałabym jej swą piżamę, ale nie chcę doprowadzić do kolejnej niezręczności.
- Kładź się - nakazuję jej, sadzając jak dziecko na łożu. Czekam, aż się ułoży, żeby przykryć i powiedzieć dobranoc, żebym w końcu mogła wyjść i znów zapalić. Dlaczego nie położyłam jej na kanapie? znów zadaję sobie w myślach, a wszystkie wahania i niedopowiedzenia stają się jasne. Od dnia, w którym się spotkałyśmy wszystko było jasne. Po prostu nie chciałam tego zauważać.
- Nie odzywaj się do mnie, błagam - proszę ją, gdy wspomina coś o radości. Jak mam się cieszyć, Matyldo? Jestem dla ciebie prochem. Na tę myśl ogarnia mnie złość, którą staram się hamować. Jest przecież pijana, nie wie co mówi.
Ścielę dla niej łóżko - och, jak dawno nie miałam już służby. Wszystkie guwernantki, lokaje, zwierzęta, pozbyłam się ich, by mieć kilka metrów przestrzeni, swobody, prywatności. Czule gładzę poduszkę, niechże śpi wygodnie. Znów idę w jej stronę, ocierając pozostałości po swym wcześniejszym załamaniu, wyciągam różdżkę i jednym jej ruchem opróżniam popielniczkę. Mętny zapach ulatnia się, więc biorę bosą Matyldę pod rękę, by zastanowić się, co dalej. Ubrania ma poszarpane - dałabym jej swą piżamę, ale nie chcę doprowadzić do kolejnej niezręczności.
- Kładź się - nakazuję jej, sadzając jak dziecko na łożu. Czekam, aż się ułoży, żeby przykryć i powiedzieć dobranoc, żebym w końcu mogła wyjść i znów zapalić. Dlaczego nie położyłam jej na kanapie? znów zadaję sobie w myślach, a wszystkie wahania i niedopowiedzenia stają się jasne. Od dnia, w którym się spotkałyśmy wszystko było jasne. Po prostu nie chciałam tego zauważać.
Gość
Gość
Nie mów, siadaj. W którymś momencie już nie zadaje ci pytań, ogranicza się do komend. Właściwie powinnaś się im poddać, bo to ona sprawia wrażenie racjonalnej. Z jakiegoś powodu jednak, czerpiesz z tych chwil niezgody wielką przyjemność. Chciałabyś się z nią pokłócić o wszystko, porozmawiać o wszystkim.
- Jesteś na mnie zła? - ten niewinny ton, nieznajdująca w sobie ni krzty winy ty. I cóż, że zadrwiłaś teraz z tych jej uczuć, czy za to idzie się umierać? Masz jeszcze niezliczoną ilość dni na odkupowanie grzechów. I wbrew pozorom, pewnie będziesz pamiętała co robisz. Bo wcale nie znaczą twoje bełkoty, tego, że nie umiesz ocenić sytuacji. Przecież widzisz jak ona się stara. Jak wygładza kołdrę i jak układa poduszkę. Widzisz to wszystko, siedząc w fotelu i czując jak zaraz pochłonie cie najmilszy sen.
Czy uśniesz prędko? Nie. Zaraz włączy ci się wirowanie w głowie, może nie zdołasz go zatrzymać aż do jutra. Zobaczysz wszystką przyszłość Calypso, przerażą cię te wizje. Będziesz błagała, by nic podobnego się nie zdarzyło. Ale przecież jest szlachcianką, one wszystkie nie mają wyboru.
Dziecko. Rzeczywiście zachowujesz się jak dziecko, kiedy usadzona na łóżku, zaczynasz się wiercić. To nie Twoja wina. To ona, taka trzeźwa, czy nie wpadła na pomysł, że będzie ci niewygodnie? Marudzisz, wczoraj miałaś wodę kapiącą z dachu na głowę, a dziś znów iście królewskie łoże i co? Mało ci. Udajesz księżniczkę na ziarnku grochu, że niby nie przeżyjesz tej niewygody.
- Ale nie mogę spać tak, przecież - denerwujesz się, czy to tylko niezadowolenia jęk, smutek. Tak nic nie osiągniesz, zauważ to. Jesteś pijana, ale wciąż przebiegła. Dlatego łapiesz jej spojrzenie i swoim najbardziej błagalnym upiększasz prośbę: - Dasz mi jakąś koszulę nocną?
Siedząc gładzisz miękkie materiały. Uderza cię jak pięknie pachnie w pokoju Calypso. Jak marzenie. Czy przesuniesz palcami jeszcze dalej, wtedy zaraz opadniesz na materac i uśniesz. W momencie dotykania głowy do poduszki, uśniesz i obudzisz się nad ranem. Wtedy wrócą ci wspomnienia i będziesz okropnie sobą zawiedziona. Jak to możliwe, że znalazłaś się w tym raju? Powinnaś własnie pod kocem dygotać z zimna na poddaszu przy ulicy Nokturn.
- Jesteś na mnie zła? - ten niewinny ton, nieznajdująca w sobie ni krzty winy ty. I cóż, że zadrwiłaś teraz z tych jej uczuć, czy za to idzie się umierać? Masz jeszcze niezliczoną ilość dni na odkupowanie grzechów. I wbrew pozorom, pewnie będziesz pamiętała co robisz. Bo wcale nie znaczą twoje bełkoty, tego, że nie umiesz ocenić sytuacji. Przecież widzisz jak ona się stara. Jak wygładza kołdrę i jak układa poduszkę. Widzisz to wszystko, siedząc w fotelu i czując jak zaraz pochłonie cie najmilszy sen.
Czy uśniesz prędko? Nie. Zaraz włączy ci się wirowanie w głowie, może nie zdołasz go zatrzymać aż do jutra. Zobaczysz wszystką przyszłość Calypso, przerażą cię te wizje. Będziesz błagała, by nic podobnego się nie zdarzyło. Ale przecież jest szlachcianką, one wszystkie nie mają wyboru.
Dziecko. Rzeczywiście zachowujesz się jak dziecko, kiedy usadzona na łóżku, zaczynasz się wiercić. To nie Twoja wina. To ona, taka trzeźwa, czy nie wpadła na pomysł, że będzie ci niewygodnie? Marudzisz, wczoraj miałaś wodę kapiącą z dachu na głowę, a dziś znów iście królewskie łoże i co? Mało ci. Udajesz księżniczkę na ziarnku grochu, że niby nie przeżyjesz tej niewygody.
- Ale nie mogę spać tak, przecież - denerwujesz się, czy to tylko niezadowolenia jęk, smutek. Tak nic nie osiągniesz, zauważ to. Jesteś pijana, ale wciąż przebiegła. Dlatego łapiesz jej spojrzenie i swoim najbardziej błagalnym upiększasz prośbę: - Dasz mi jakąś koszulę nocną?
Siedząc gładzisz miękkie materiały. Uderza cię jak pięknie pachnie w pokoju Calypso. Jak marzenie. Czy przesuniesz palcami jeszcze dalej, wtedy zaraz opadniesz na materac i uśniesz. W momencie dotykania głowy do poduszki, uśniesz i obudzisz się nad ranem. Wtedy wrócą ci wspomnienia i będziesz okropnie sobą zawiedziona. Jak to możliwe, że znalazłaś się w tym raju? Powinnaś własnie pod kocem dygotać z zimna na poddaszu przy ulicy Nokturn.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Wzdycham, gdy znów pyta. Jestem na nią zła? Zraniona, nieco podirytowana, ale zła? Nie mam pojęcia. Nie chcę się już zastanawiać. Niech naprawdę idzie spać, niech da mi spokój, wytrzeźwieje i nigdy więcej nie otwiera ust do mnie. Niech nie wypowiada mojego imienia, bo chociaż myślę, tęsknię, by znów się zadręczać, to nie mam ochoty już widzieć jej na oczy. Trzęsę się ze złości, chcę być opanowana. Nigdy nie przychodzi mi to z takim trudem, nawet w rozmowie z Weasley'em. Nawet w pracy, nawet, gdy stres przysłania racjonalne myślenie. Ściągam z siebie przemoczony od deszczu płaszcz, wychodzę na chwilę, by odwiesić go i znów wrócić. Kręcę się po pokoju, chwytam się różnych przedmiotów, wspomnień, byle tylko nie skupiać się na jej obecności. Odejdź, diablico.
- Po prostu się połóż - zbywam ją jeszcze opanowana, żeby rzucić się w wir pracy. Mam tak wiele do napisania, niekoniecznie chcę to publikować, ale pióro... W jakiś sposób mnie uspokaja. Skupiam się na czymś innym, na ostatnim pobycie w twierdzy, na tej wielkiej pomyłce.
- IDŹ JUŻ SPAĆ ALBO WYNOŚ SIĘ STĄD - krzyczę, gdy słowa wylewają się bez opamiętania przez me gardło - MAM DOŚĆ, MATYLDO! Mam dość... - Jestem roztrzaskana, mam dość jej samolubstwa, dość jej całej. Niech zniknie mi z oczu, idzie tańczyć, nie chcę być jej pocieszeniem. Nie chcę pozwalać sobie na tak wiele, już dosyć okazałam jej miłosierdzia. Otwieram usta, żeby ponownie przelać na nią swoją frustrację, ale powstrzymuję się, żeby z zaciśniętymi pięściami podejść do szafy. Beznamiętnie przeszukuję stos koszul, wyciągam jedną z nich, jedną z gorszych, przecież wiem, że już nigdy jej nie zobaczę. Kładę poskładane ubranie obok niebieskowłosej. Idę w stronę drzwi, niech ma trochę swobody. Nie będę przecież jej oglądać, nie ważne jak bardzo kiedyś tego pragnęłam - Przebierz się i połóż do łóżka, światło samo zgaśnie - rzucam, chwytając za pozłacaną klamkę białych drzwi. Obdarowuję ją pełnym złości i zawiedzenia spojrzeniem, dobijając ostatni nadziei, które zachowały się tam gdzieś na dnie. Wracaj do siebie, do swojego mieszkanka, do Kapitana, do Łowcy, jak najdalej ode mnie. Ranisz, Matyldo, ranisz tak, jak nikt inny nie potrafi. Uświadamiam sobie ponownie, że emocje, uczucia, ciepło... To wszystko prowadzi do autodestrukcji. Mnie już wystarczy, ja serdecznie dziękuję.
- Po prostu się połóż - zbywam ją jeszcze opanowana, żeby rzucić się w wir pracy. Mam tak wiele do napisania, niekoniecznie chcę to publikować, ale pióro... W jakiś sposób mnie uspokaja. Skupiam się na czymś innym, na ostatnim pobycie w twierdzy, na tej wielkiej pomyłce.
- IDŹ JUŻ SPAĆ ALBO WYNOŚ SIĘ STĄD - krzyczę, gdy słowa wylewają się bez opamiętania przez me gardło - MAM DOŚĆ, MATYLDO! Mam dość... - Jestem roztrzaskana, mam dość jej samolubstwa, dość jej całej. Niech zniknie mi z oczu, idzie tańczyć, nie chcę być jej pocieszeniem. Nie chcę pozwalać sobie na tak wiele, już dosyć okazałam jej miłosierdzia. Otwieram usta, żeby ponownie przelać na nią swoją frustrację, ale powstrzymuję się, żeby z zaciśniętymi pięściami podejść do szafy. Beznamiętnie przeszukuję stos koszul, wyciągam jedną z nich, jedną z gorszych, przecież wiem, że już nigdy jej nie zobaczę. Kładę poskładane ubranie obok niebieskowłosej. Idę w stronę drzwi, niech ma trochę swobody. Nie będę przecież jej oglądać, nie ważne jak bardzo kiedyś tego pragnęłam - Przebierz się i połóż do łóżka, światło samo zgaśnie - rzucam, chwytając za pozłacaną klamkę białych drzwi. Obdarowuję ją pełnym złości i zawiedzenia spojrzeniem, dobijając ostatni nadziei, które zachowały się tam gdzieś na dnie. Wracaj do siebie, do swojego mieszkanka, do Kapitana, do Łowcy, jak najdalej ode mnie. Ranisz, Matyldo, ranisz tak, jak nikt inny nie potrafi. Uświadamiam sobie ponownie, że emocje, uczucia, ciepło... To wszystko prowadzi do autodestrukcji. Mnie już wystarczy, ja serdecznie dziękuję.
Gość
Gość
Ten krzyk rozdziera ci myśli. Czego ma dość Calypso? Tego, że tu jesteś? Patrzysz na koszulę piękną i pachnącą, która leży obok Twego uda. To może nie jest najpiękniejsza którą ma w swojej szafie ona, ale ty o tym nie wiesz i doceniasz jej dobre serce. Ale przecież przed chwilą cię skrzyczała. A ty nie wiesz za co. Co takiego zrobiłaś? Przecież to ona zaprosiła cie do domu. Zaraz.. a może wcale to była tylko taka pogadanka? Nie myśl, za dużo nie myśl, bo to szkodzi. Lestragne już stoi przy drzwiach i przekręca klamkę. Odwraca się.
Nigdy nie robiłaś tego. Nie goniłaś za kimś. Jedyna rzeczą, którą umiesz robić, to uciekanie. Kiedy więc odwraca się Calypso, ty nagle odkrwasz, że nie umiesz się odnaleźć w takiej sytuacji. Zbyt wiele mężczyzn cię zostawiało, zbyt wiele razy musiałaś uciekać. Czy nie lepiej będzie jak znikniesz za oknem. Czy Feliks wciąż czeka na korytarzu?
Kręcisz głową, nie nie nie, nie można tak. Nie można żegnać dnia krzykiem, kiedy widzisz, że coś ewidentnie nęka pannę Lestragne. Cóż takiego? Musisz się zaraz dowiedzieć, przecież teraz i tak już nie pójdziesz spać. Idziesz odnaleźć Calypso, gdzie się schowała? Jest tu, nie odeszła daleko. Przylulasz jej ciało, które zwrócone tyłem, było tak nieprzygotowane na Twe ramiona zawieszone teraz na jej ramionach.
- Nie bądź zła na mnie - wypowiedziane słowa mówisz jej do ucha, czy ona słucha? - Nie będe mogła usnąć jak będziesz na mnie zła
To mogło brzmieć samolubnie, ale czy i ona nie wolała usnąć w zgodzie? Może wcale nie, może ją zadowalają podobne kłótnie przed snem samym. Musiała dawno nie mieć podobnych, skoro mieszka w pojedynkę?
- Czy nie było dziś przyjemnie na Nocy Duchów? Nie niszczmy tego
Mówisz o sobie czy o niej? Oskarżasz ją o zniszczenie ci wieczoru, czy zauważasz jak pięknie wam się rozmawiało w ciemności Nokturnu.
Nigdy nie robiłaś tego. Nie goniłaś za kimś. Jedyna rzeczą, którą umiesz robić, to uciekanie. Kiedy więc odwraca się Calypso, ty nagle odkrwasz, że nie umiesz się odnaleźć w takiej sytuacji. Zbyt wiele mężczyzn cię zostawiało, zbyt wiele razy musiałaś uciekać. Czy nie lepiej będzie jak znikniesz za oknem. Czy Feliks wciąż czeka na korytarzu?
Kręcisz głową, nie nie nie, nie można tak. Nie można żegnać dnia krzykiem, kiedy widzisz, że coś ewidentnie nęka pannę Lestragne. Cóż takiego? Musisz się zaraz dowiedzieć, przecież teraz i tak już nie pójdziesz spać. Idziesz odnaleźć Calypso, gdzie się schowała? Jest tu, nie odeszła daleko. Przylulasz jej ciało, które zwrócone tyłem, było tak nieprzygotowane na Twe ramiona zawieszone teraz na jej ramionach.
- Nie bądź zła na mnie - wypowiedziane słowa mówisz jej do ucha, czy ona słucha? - Nie będe mogła usnąć jak będziesz na mnie zła
To mogło brzmieć samolubnie, ale czy i ona nie wolała usnąć w zgodzie? Może wcale nie, może ją zadowalają podobne kłótnie przed snem samym. Musiała dawno nie mieć podobnych, skoro mieszka w pojedynkę?
- Czy nie było dziś przyjemnie na Nocy Duchów? Nie niszczmy tego
Mówisz o sobie czy o niej? Oskarżasz ją o zniszczenie ci wieczoru, czy zauważasz jak pięknie wam się rozmawiało w ciemności Nokturnu.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Wychodzę, zamykam za sobą drzwi. Chcę być jak najdalej, by przestać o niej myśleć. Drzwi delikatnie stukają o framugę, a ja w końcu mogę odetchnąć. Robię to, a potem podnoszę z podłogi chaotycznie rzuconą maskę i buty, które jeszcze godzinę temu sama porzuciłam gdzieś w rogu. Ustawiam je na miejsce, nie chcę przecież, żeby się zniszczyły. Przeglądam się w ogromnym lustrze, które wisi na ścianie naprzeciwko drzwi, żeby niezgrabnie związać włosy w kok. Wpatruję się przez moment w swoje odbicie, nie chcę płakać, ale im dłużej widzę swoją minę, tym mocniej boli. Odwracam wzrok, przechodzę w korytarzu kilka kroków, chcę dojść do drugiej sypialni i także ułożyć się do snu. Już kieruję się w stronę schodów, ale staję jak wryta, kiedy czuję na swojej szyi ciepły, pachnący alkoholem oddech, zmęczone ramiona otulają mnie. Stoję jak wryta, tysiące myśli przewijają się przez moją małą głowę.
- Przestań się mną bawić - cedzę przez usta, co ledwo przechodzi mi przez nie. Nie chcę jej odrzucać, ale nie chcę znowu cierpieć. Wiem, że jest rozbawiona tą całą sytuacją, wiem, że gdy tylko obudzi się następnego dnia, zniknie. Wiem też, że to tylko chwila, zanim znów zacznie mnie uwodzić, samolubnie przeciągając na swoją stronę. Upajam się jej dotykiem, nie wyrywając się, nie ruszając - Dlaczego nie odwiedzasz dziś Łowcy? Ani Kapitana? - pytam sarkastycznie, chociaż wiem, że jej zamglone myśli nie będą w stanie w żaden sposób zrozumieć, odpowiedzieć. Dziwię się, bo zdaję sobie sprawę, że w jednej chwili ze stoickiego spokoju zamieniam się w burzę, grzmiącą piorunami, ranioną raz po raz arystokratkę. Gdzie moje maniery, drogie stroje, duma, służba... Gardzę nimi, gardzę przepychem w obliczu uczucia. Coś naprawdę ze mną nie tak.
Cezarze, Perseuszu, pomóżcie mi, co robić? dwa imiona przewijają się przez moją pamięć, twarz najdroższego kuzyna i przyjaciela, tak drogie, nie pomogą. Nie wiedzą, nie znają prawdy, nie dadzą rady. Nie ma ich tutaj, a ja tak tego żałuję. Schowaliby mnie w ramiona, ukryli, zabrali od niedobrej Matyldy. A kysz, łamaczko serc, idź precz.
Krucha moja postura załamuje się. Nie niszczmy tego, ale jak, skoro już po wszystkim? Nie chcę plątać się we własnych słowach ani odwoływać wcześniejszego zaproszenia. Chcę świętego spokoju, bo właśnie dowiaduję się, że moja droga kpi sobie ze mnie. Nie ruszam się, nie pokazuję swoich wątpliwości, odwracam się do niej przodem zła, roztargniona, pragnąca ciepła.
Całuję ją namiętnie, zamykam oczy, smakuje jak wino i papierosy.
Nie mogę się od niej oderwać, wiem, że to złe, ale mimo wszystko trwam. Przymknięte powieki, przyspieszony rytm serca, zetknięte ze sobą trzeźwe i pijane usta. Czy ja ją wykorzystuję? Odsuwam się na tę myśl, oddalam o krok, spoglądam w jej oczy. Kuje mnie serce, gdy cicho przepraszam - Dobrej nocy - szepczę, cofając się gdzieś w głąb mieszkania. Masz swoją przyjemność, Matyldo. Przygryzam wargę, tonę w jej oczach, nie przebrała się jeszcze w piżamę i wygląda jak najprawdziwsza syrenka. Śpiewaj, Matyldo, śpiewaj, a ja ci zagram.
- Przestań się mną bawić - cedzę przez usta, co ledwo przechodzi mi przez nie. Nie chcę jej odrzucać, ale nie chcę znowu cierpieć. Wiem, że jest rozbawiona tą całą sytuacją, wiem, że gdy tylko obudzi się następnego dnia, zniknie. Wiem też, że to tylko chwila, zanim znów zacznie mnie uwodzić, samolubnie przeciągając na swoją stronę. Upajam się jej dotykiem, nie wyrywając się, nie ruszając - Dlaczego nie odwiedzasz dziś Łowcy? Ani Kapitana? - pytam sarkastycznie, chociaż wiem, że jej zamglone myśli nie będą w stanie w żaden sposób zrozumieć, odpowiedzieć. Dziwię się, bo zdaję sobie sprawę, że w jednej chwili ze stoickiego spokoju zamieniam się w burzę, grzmiącą piorunami, ranioną raz po raz arystokratkę. Gdzie moje maniery, drogie stroje, duma, służba... Gardzę nimi, gardzę przepychem w obliczu uczucia. Coś naprawdę ze mną nie tak.
Cezarze, Perseuszu, pomóżcie mi, co robić? dwa imiona przewijają się przez moją pamięć, twarz najdroższego kuzyna i przyjaciela, tak drogie, nie pomogą. Nie wiedzą, nie znają prawdy, nie dadzą rady. Nie ma ich tutaj, a ja tak tego żałuję. Schowaliby mnie w ramiona, ukryli, zabrali od niedobrej Matyldy. A kysz, łamaczko serc, idź precz.
Krucha moja postura załamuje się. Nie niszczmy tego, ale jak, skoro już po wszystkim? Nie chcę plątać się we własnych słowach ani odwoływać wcześniejszego zaproszenia. Chcę świętego spokoju, bo właśnie dowiaduję się, że moja droga kpi sobie ze mnie. Nie ruszam się, nie pokazuję swoich wątpliwości, odwracam się do niej przodem zła, roztargniona, pragnąca ciepła.
Całuję ją namiętnie, zamykam oczy, smakuje jak wino i papierosy.
Nie mogę się od niej oderwać, wiem, że to złe, ale mimo wszystko trwam. Przymknięte powieki, przyspieszony rytm serca, zetknięte ze sobą trzeźwe i pijane usta. Czy ja ją wykorzystuję? Odsuwam się na tę myśl, oddalam o krok, spoglądam w jej oczy. Kuje mnie serce, gdy cicho przepraszam - Dobrej nocy - szepczę, cofając się gdzieś w głąb mieszkania. Masz swoją przyjemność, Matyldo. Przygryzam wargę, tonę w jej oczach, nie przebrała się jeszcze w piżamę i wygląda jak najprawdziwsza syrenka. Śpiewaj, Matyldo, śpiewaj, a ja ci zagram.
Gość
Gość
Bawić? Matyldo, słyszysz, przestań. Nie słyszysz, zamykasz uszy i uśmiechasz się do jej szyji pachnącej. To tak pięknie brzmi "nie baw się mną". Artyści nigdy się nie B A W I Ą, czy ona nie wie o tym? Przecież też jest artystką. Jeszcze przez jakiś czas możesz ją obejmować. Czy rzeczywiście jedyne co czujesz to zabawa? Otwórz oczy, otwórz serce. Masz na głowie tyle zmartwień, wcale kolejne nie jest ci potrzebne. Daj jej sygnał, ściśnij za ramiona delikatnie, by wiedziała, że ta zabawa to nie zabawa.
- Bo ty mnie zaprosiłaś - no jasne, jakby nie powiedziała, żebyś do niej przyszła, to wcale by cię tutaj nie było. Wróciłabyś do domu z Feliksem. Żadnym Łowcą, żadnym Kapitanem. Calypso obraca się do Ciebie a ty mówisz: - Masz mnie za taką, która odwiedza wszystkich napotkanych przebierańców? - jak mogła tak pomyśleć? Twoje usta szepczące i kpiące z jej myśli. Czy ona myśli, czy poddaje w wątpliwość Twój honor. A masz jeszcze jakiś, chociażby małą jego cząstkę? No przyznaj się przyznaj, nie masz. Ma rację. Gdyby ktoś inny cię zaprosił, poszłabyś. Tylko, że nikt wcale nie chciał cię zapraszać. Tylko ona. Nie rozumiesz jej, nie myślisz nawet zbyt, żeby zrozumieć. Ogarniasz całość: skąpaną w ciemności twarz panny Lestragne. Ta chwila trwa tak krótko, ale jeszcze krótsza jest chwila waszego pocałunku. Który dosłownie zwala cię z nóg i tylko to, że zawieszona jesteś na jej szyji pozwala wam jeszcze jako tako stać. W tej parze, która staje się jedną figurą. To nie tylko jej pocałunek, bo i ty masz w nim swój udział. Taką przyjemność chciałaś, taką masz. Zaciskasz ramiona, by nie dać końcowi nadejść zbyt prędko. Ale on przychodzi. Zastaje cię oszołomioną, a ją.. ją daleko. Lekko kręcisz głową, po co? To tylko tyle? Teraz masz iść spać? J a k? Chcesz jeszcze raz. Ale może w jakimś wygodniejszym miejscu. Może na poduszce. Tam będzie wam ciepło i zaraz później zaśniesz. Pomyśl jak milszy byłby ten pocałunek, gdybyś nie wlała w siebie takiej ilości wina. Wtacza ci się na usta uśmiech. Niczym ociężała lokomotywa, ale kiedy się już wtoczył, nie mija. To nie uśmiech radości, to uśmiech zdobywcy. Niebezpieczny. Schowaj swoje wnętrze, schowaj je głęboko. Przeobrażasz znów usta w grymas lekkodusznego uśmiechu. Już oczy nie kleją ci się do spania. Masz tak wiele energii.
- Odechciało mi się spać, siądziesz ze mną? Nie wyglądasz na zmęczoną - niech nie zawiedzie cię jej odmowa. W końcu od kwadransa chce ci dać do zrozmienia, że nie jesteś tutaj mile proszona. Wyciągasz znów rękę, może tym razem ją złapie. Nie łapie? Ponawiasz prośbę. - Albo przynajmniej posiedź ze mną aż zasnę
Czy nie nauzywasz gościnności?
- Bo ty mnie zaprosiłaś - no jasne, jakby nie powiedziała, żebyś do niej przyszła, to wcale by cię tutaj nie było. Wróciłabyś do domu z Feliksem. Żadnym Łowcą, żadnym Kapitanem. Calypso obraca się do Ciebie a ty mówisz: - Masz mnie za taką, która odwiedza wszystkich napotkanych przebierańców? - jak mogła tak pomyśleć? Twoje usta szepczące i kpiące z jej myśli. Czy ona myśli, czy poddaje w wątpliwość Twój honor. A masz jeszcze jakiś, chociażby małą jego cząstkę? No przyznaj się przyznaj, nie masz. Ma rację. Gdyby ktoś inny cię zaprosił, poszłabyś. Tylko, że nikt wcale nie chciał cię zapraszać. Tylko ona. Nie rozumiesz jej, nie myślisz nawet zbyt, żeby zrozumieć. Ogarniasz całość: skąpaną w ciemności twarz panny Lestragne. Ta chwila trwa tak krótko, ale jeszcze krótsza jest chwila waszego pocałunku. Który dosłownie zwala cię z nóg i tylko to, że zawieszona jesteś na jej szyji pozwala wam jeszcze jako tako stać. W tej parze, która staje się jedną figurą. To nie tylko jej pocałunek, bo i ty masz w nim swój udział. Taką przyjemność chciałaś, taką masz. Zaciskasz ramiona, by nie dać końcowi nadejść zbyt prędko. Ale on przychodzi. Zastaje cię oszołomioną, a ją.. ją daleko. Lekko kręcisz głową, po co? To tylko tyle? Teraz masz iść spać? J a k? Chcesz jeszcze raz. Ale może w jakimś wygodniejszym miejscu. Może na poduszce. Tam będzie wam ciepło i zaraz później zaśniesz. Pomyśl jak milszy byłby ten pocałunek, gdybyś nie wlała w siebie takiej ilości wina. Wtacza ci się na usta uśmiech. Niczym ociężała lokomotywa, ale kiedy się już wtoczył, nie mija. To nie uśmiech radości, to uśmiech zdobywcy. Niebezpieczny. Schowaj swoje wnętrze, schowaj je głęboko. Przeobrażasz znów usta w grymas lekkodusznego uśmiechu. Już oczy nie kleją ci się do spania. Masz tak wiele energii.
- Odechciało mi się spać, siądziesz ze mną? Nie wyglądasz na zmęczoną - niech nie zawiedzie cię jej odmowa. W końcu od kwadransa chce ci dać do zrozmienia, że nie jesteś tutaj mile proszona. Wyciągasz znów rękę, może tym razem ją złapie. Nie łapie? Ponawiasz prośbę. - Albo przynajmniej posiedź ze mną aż zasnę
Czy nie nauzywasz gościnności?
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Wpatruję się w jej oblicze, tak często zmienia swą postać. Przez chwilę uśmiecha się szalenie, potem znów poważnieje. Czy to nie moje odbicie? Wszystkie moje obawy, nadzieje, pragnienia, to wszystko ulokowane w jednej, małej osóbce. Gdy wyparuje rano, to wszystko zniknie razem z nią. Znów zostanę pustą, wydrążoną w środku Calypso, gawędzącą spokojnie ze szlacheckim towarzystwem, chichoczącą na żartobliwe słowa o Weasley'ach. Czyż niedługo to ja nie zostanę obiektem żartów? Kto uzna mnie za godną poślubienia szlachciankę, gdy na jaw wyjdą me prawdziwe pragnienia?
- Wiem, że cię zaprosiłam - inteligentnie podkreślam, czuję na sobie jej oddech. Przymykam oczy, chcę go więcej i więcej. Daj mi tego, błagam Matyldo - Ale czyż nie jestem dla ciebie nikim? - pytam zupełnie szczerze, ale znam już odpowiedź. Podkreślam wyraźnie ostatnie słowo, obija się o ściany moich myśli, krzyczą, że nic nie znaczę. Nic nie znaczę dla niej, a to tak, jakbym nie istniała wcale. Z trudem powstrzymuję łzy, kiedy tak zmiękczałam? Jak dobrze, że niedługi całus wybudził mnie z tej śpiączki. Oprzytomniałam nieco, znów chcę zapalić. Rozglądam się, bo nie wiem co dalej. Zastanawiam się: po co? dlaczego? czyż nie przekroczyłam żadnej z granic? Złamałam je, do tego wszystkie. Żadna z arystokratek nie odważyłaby się na podobny czyn, czym więc różniłam się od nich? Myślałam, że jestem kobieca, że uwielbiam zwodzić mężczyzn, iść za nimi do ich ponurych mieszkań, rozmawiać, poznawać... To nigdy nie było to. Czy kiedykolwiek czułam się tak, jak przy niej? Mogło się to wydawać co najmniej niedorzeczne, ale po raz pierwszy motyle w brzuchu nie chciały ustąpić, uśmiech sam cisnął się na twarz, żeby zniknąć, goniony przez zmartwienie.
- Masz rację, nie chcę spać - zdradzam, po chwili podchodzę do niej z półuśmiechem wymalowanym na twarzy. Ile razy zdarzyło mi się być tak rozradowaną przy okazji prawdziwego złamanego serca? Zero. Tyle samo ile do tej pory całowałam kobiet. Teraz licznik wskazywał jeden, a ja nie chciałam by ta liczba wzrastała. Była wyjątkowa, inna, nonszalancka, miała to coś, co przyciągało mnie ślepo jak spragnionego na pustyni. Była moją własną fatamorganą, lubiła znikać, mącić, żeby zaraz wrócić z podwojoną siłą. Łapię ją za rękę, przecież tak bardzo tego pragnę. Nie chcę już pocałunków, chcę położyć się przy niej i zasnąć. Obudzić się w jej objęciach, ucałować przemęczone kacem czółko, zrobić śniadanie do łóżka... Szkoda tylko, że to niemożliwe. Wracam za nią do pokoju, obejmuję ją w końcu, upajam się zapachem jej włosów. W tej chwili nie należy do najczystszych, najbardziej pachnących, ba, nie należy nawet do trzeźwych. Ale na ten ułamek sekundy... jest moja - Nie chcę też siedzieć, wiesz dobrze o tym - nie zwódź mnie, wiesz przecież, jak cię pożądam - chcę dodać, ale usta zamykają mi się, bo właśnie znów przyciskam je w pełni świadomie do jej słodkich warg. Czy nie byłoby sprawiedliwe, gdybym i ja się tak upiła? Zapomniałam już przecież o litrze wina, który w siebie wlałam, a także o szklance ognistej, po której miałam zaszczyt wymaszerować z głównej sali. Odsuwam się od niej znowu, nie chcę być jedyną napaloną w tym mieszkaniu. Nie chcę się znów narzucać, odkrywać wszystkich kart. Ale czy one już od początku nie były odkryte? Pasuj, Calypso, pasuj wmawiam sobie: stop. Koniec, finito, nie będzie więcej igraszek, już wystarczająco sobie pobłażam. Nagle wpada mi do głowy jej wcześniejsza propozycja, przecież chciała mnie malować... Mnie, być może nagą, pozbawioną jakiegokolwiek ubrania, odkrytą, tylko dla niej. Nie dla niej, dla sztuki. Czy naprawdę traktuje mnie jak obraz? Przedmiot, martwą naturę? Jestem istotą, Syrenko, ja żyję i chcę cię czuć mocniej.
- Wiem, że cię zaprosiłam - inteligentnie podkreślam, czuję na sobie jej oddech. Przymykam oczy, chcę go więcej i więcej. Daj mi tego, błagam Matyldo - Ale czyż nie jestem dla ciebie nikim? - pytam zupełnie szczerze, ale znam już odpowiedź. Podkreślam wyraźnie ostatnie słowo, obija się o ściany moich myśli, krzyczą, że nic nie znaczę. Nic nie znaczę dla niej, a to tak, jakbym nie istniała wcale. Z trudem powstrzymuję łzy, kiedy tak zmiękczałam? Jak dobrze, że niedługi całus wybudził mnie z tej śpiączki. Oprzytomniałam nieco, znów chcę zapalić. Rozglądam się, bo nie wiem co dalej. Zastanawiam się: po co? dlaczego? czyż nie przekroczyłam żadnej z granic? Złamałam je, do tego wszystkie. Żadna z arystokratek nie odważyłaby się na podobny czyn, czym więc różniłam się od nich? Myślałam, że jestem kobieca, że uwielbiam zwodzić mężczyzn, iść za nimi do ich ponurych mieszkań, rozmawiać, poznawać... To nigdy nie było to. Czy kiedykolwiek czułam się tak, jak przy niej? Mogło się to wydawać co najmniej niedorzeczne, ale po raz pierwszy motyle w brzuchu nie chciały ustąpić, uśmiech sam cisnął się na twarz, żeby zniknąć, goniony przez zmartwienie.
- Masz rację, nie chcę spać - zdradzam, po chwili podchodzę do niej z półuśmiechem wymalowanym na twarzy. Ile razy zdarzyło mi się być tak rozradowaną przy okazji prawdziwego złamanego serca? Zero. Tyle samo ile do tej pory całowałam kobiet. Teraz licznik wskazywał jeden, a ja nie chciałam by ta liczba wzrastała. Była wyjątkowa, inna, nonszalancka, miała to coś, co przyciągało mnie ślepo jak spragnionego na pustyni. Była moją własną fatamorganą, lubiła znikać, mącić, żeby zaraz wrócić z podwojoną siłą. Łapię ją za rękę, przecież tak bardzo tego pragnę. Nie chcę już pocałunków, chcę położyć się przy niej i zasnąć. Obudzić się w jej objęciach, ucałować przemęczone kacem czółko, zrobić śniadanie do łóżka... Szkoda tylko, że to niemożliwe. Wracam za nią do pokoju, obejmuję ją w końcu, upajam się zapachem jej włosów. W tej chwili nie należy do najczystszych, najbardziej pachnących, ba, nie należy nawet do trzeźwych. Ale na ten ułamek sekundy... jest moja - Nie chcę też siedzieć, wiesz dobrze o tym - nie zwódź mnie, wiesz przecież, jak cię pożądam - chcę dodać, ale usta zamykają mi się, bo właśnie znów przyciskam je w pełni świadomie do jej słodkich warg. Czy nie byłoby sprawiedliwe, gdybym i ja się tak upiła? Zapomniałam już przecież o litrze wina, który w siebie wlałam, a także o szklance ognistej, po której miałam zaszczyt wymaszerować z głównej sali. Odsuwam się od niej znowu, nie chcę być jedyną napaloną w tym mieszkaniu. Nie chcę się znów narzucać, odkrywać wszystkich kart. Ale czy one już od początku nie były odkryte? Pasuj, Calypso, pasuj wmawiam sobie: stop. Koniec, finito, nie będzie więcej igraszek, już wystarczająco sobie pobłażam. Nagle wpada mi do głowy jej wcześniejsza propozycja, przecież chciała mnie malować... Mnie, być może nagą, pozbawioną jakiegokolwiek ubrania, odkrytą, tylko dla niej. Nie dla niej, dla sztuki. Czy naprawdę traktuje mnie jak obraz? Przedmiot, martwą naturę? Jestem istotą, Syrenko, ja żyję i chcę cię czuć mocniej.
Gość
Gość
- Chyba nie - co to za pytanie, jak myślisz, czy umiesz rozszyfrować jego prawdziwy sens? - Wiem jak się nazywasz, wiem że kochasz muzykę i to jak maluję - tu cicho chichoczesz i palcem kreślisz delikatnie po zagłębieniu ponad obojczykiem jedną małą łódkę. Och, Kapitanie, patrz do czego doprowadziłeś. - Nie jesteś dla mnie nikim - ale nie ciągniesz wypowiedzi, w obawie, że spyta "czy jestem wszystkim", bo jak jej odpowiesz? Możesz skałamać, ale to by świadczyło o tym, że nie przewidujesz kolejnych miłych spotkań. Tylko nerwowe.
Przechodzicie do sypialni, tam dzieje się tak wiele.
Z nogami podkulonymi na boku, wyglądasz niczym najprawdziwsza syrenka. Wyciągasz dłoń do Calypso, ale spada na miękką kołdrę, tam z drugiej strony kładziesz dłoń drugą i unosisz się by bliżej być jej osoby, zajrzeć w oczy d o s ł o w n i e. Co tam widzisz? Tęsknotę? Ból? Pożądanie? Widzisz tam cokolwiek?
- Wiesz, zawsze wydawałaś mi się pokrewną duszą - mówisz cicho i z ustami przy jej ustach. Pijacka szczerość niezakłócona pijackim bełkotem. Wysławiasz się wszak bardzo poprawnie. Ładnie. I mówisz takie ładne słowa. Spoglądasz i na jej usta, jak drgają, czy to ona drży, a może cały świat drży. Kołysze się, wiruje. Matyldo, czy ty się nią bawisz? Nie baw sie, wiesz, że ona tego nie przeżyje? Nie bądź samolubna, zrozum, zrozum drugiego człowieka. Matyldo, myślisz pewnie teraz, że wolno ci, bo już tak wiele złego zdarzyło ci się w życiu. I że tym razem to twoja kolej? Nie? Więc o czym myślisz? Odsuwasz myślenie, oddajesz je komuś, komu się przyda. Kierowana instynktem, intuicją, a może podsyconymi alkoholem emocjami, postanawiasz dać się stracić dziś. Co to za filozofia, od którego dnia miesiąca stałaś się hedonistką? Mówisz, że to nie to. Więc jak nazwiesz ten swój stan. Patrząc na Ciebie nie da się wyzbyć wrażenia, że... jesteś aktorką. Udajesz coś. Albo to alkohol udaje, podrywa sznureczki zawiązane na nadgarstkach twej świadomości. A może.. może to wszystko jest prawdą. A ty jesteś teraz wreszcie szczera. I skupiona na teraźniejszości. Pozbywasz się wizji, pozbywasz się wspomnień. Tu i teraz, to brzmi tak pięknie. Ona ma cię za niepoczytalną, kiedy właściwie, ty wreszcie przypominasz prawdziwego człowieka. Nie drywującą pomiędzy czasoprzestrzeniami istotę. Uśmiechasz się i niech i jej usta się uśmiechną, to zwierciadło, odbicie - nie, to prawdziwe usta, takie które zaraz po uśmiechu chcesz całować, całuj. Całujesz. Nie jest więc Calypso jedyną, która będzie inicjatorką tego przedziwnego eksplorowania kobiecych wdzięków. Miło ci jest, bardzo przyjemnie. Nie czujesz włosów, które zwykle wystają z brody chłopców, których całujesz. Calypso nie ma też wąsów, nie ściska cię zaraz, nie ciągnie, nie naciska. To tak delikatne, że możecie się uśmiechać w międzyczasie. Ty się uśmiechasz, aż przeciągasz ją na swoją stronę i kładziesz głowę na poduszce. Jej głowa leży tuż obok, teraz już tylko leżysz i patrzysz. Czy teraz umiesz czytać z oczu? - To chyba genetycznie niemożliwe, żeby wszystkie szlachcianki były tak piękne, a jednak to prawda. Ale Ty z nich wszystkich jesteś teraz najpiękniejsza - twe słowa opłwają jej twarz, kiedy ujmujesz ją w swe dłonie. Jest gładka, nie ma ani jednej niedoskonałości. Czy kąpie się w mleku niczym największa z żon Faraona. Nagle Twe dłonie odsuwają się. To znaczy, jedna wciąż jest pomiędzy poduszką a jej policzkiem, ale drugą kładzieszgdzieś po drugiej stronie swojej głowy i patrzysz w sufit. Na nim rysuje ci się błękitne niebo - Calypso, a wiesz, że ja też mogłabym być z Twojego świata? Gdyby moja matka nie uciekła z polskim lotnikiem... - tu mrużysz oczy i marszczysz brwi. Nie chcesz myśleć o ojcu, bo ojciec nie żyje. To ciężkie i przytłaczające, nie chcesz się teraz przytłaczać. - Mogłabym być siostrzenicą samego Ministra Magii. Ciekawe czy wtedy chodziłabym na takie Noce Duchów jak ty dziś - śmiejesz się z niej, zerkasz kątem oka i sprawdzasz, czy śpi? Jeżeli już zmroczył ją sen, przebierz się w miękką koszulę i zaśnij zaraz obok, to będzie dobry sen. Sen, który okryje wasz wstyd aż do jutra. I nie będziecie przerażone na samą myśl o tym, że coś się wydarzyło. Bo chyba powinnyście być. A w każdym razie ty może powinnaś: przecież to arystokratka. Co, jeżeli zemści się i każe odciąć ci dłonie za tę zniewagę? Nie będziesz mogła malować. Umrzesz. - To tajemnica - wraca Twa dłoń na jej usta, z palcem, który ma powstrzymać słowa. Przymykasz oczy, chyba jednak jesteś śpiąca.
Przechodzicie do sypialni, tam dzieje się tak wiele.
Z nogami podkulonymi na boku, wyglądasz niczym najprawdziwsza syrenka. Wyciągasz dłoń do Calypso, ale spada na miękką kołdrę, tam z drugiej strony kładziesz dłoń drugą i unosisz się by bliżej być jej osoby, zajrzeć w oczy d o s ł o w n i e. Co tam widzisz? Tęsknotę? Ból? Pożądanie? Widzisz tam cokolwiek?
- Wiesz, zawsze wydawałaś mi się pokrewną duszą - mówisz cicho i z ustami przy jej ustach. Pijacka szczerość niezakłócona pijackim bełkotem. Wysławiasz się wszak bardzo poprawnie. Ładnie. I mówisz takie ładne słowa. Spoglądasz i na jej usta, jak drgają, czy to ona drży, a może cały świat drży. Kołysze się, wiruje. Matyldo, czy ty się nią bawisz? Nie baw sie, wiesz, że ona tego nie przeżyje? Nie bądź samolubna, zrozum, zrozum drugiego człowieka. Matyldo, myślisz pewnie teraz, że wolno ci, bo już tak wiele złego zdarzyło ci się w życiu. I że tym razem to twoja kolej? Nie? Więc o czym myślisz? Odsuwasz myślenie, oddajesz je komuś, komu się przyda. Kierowana instynktem, intuicją, a może podsyconymi alkoholem emocjami, postanawiasz dać się stracić dziś. Co to za filozofia, od którego dnia miesiąca stałaś się hedonistką? Mówisz, że to nie to. Więc jak nazwiesz ten swój stan. Patrząc na Ciebie nie da się wyzbyć wrażenia, że... jesteś aktorką. Udajesz coś. Albo to alkohol udaje, podrywa sznureczki zawiązane na nadgarstkach twej świadomości. A może.. może to wszystko jest prawdą. A ty jesteś teraz wreszcie szczera. I skupiona na teraźniejszości. Pozbywasz się wizji, pozbywasz się wspomnień. Tu i teraz, to brzmi tak pięknie. Ona ma cię za niepoczytalną, kiedy właściwie, ty wreszcie przypominasz prawdziwego człowieka. Nie drywującą pomiędzy czasoprzestrzeniami istotę. Uśmiechasz się i niech i jej usta się uśmiechną, to zwierciadło, odbicie - nie, to prawdziwe usta, takie które zaraz po uśmiechu chcesz całować, całuj. Całujesz. Nie jest więc Calypso jedyną, która będzie inicjatorką tego przedziwnego eksplorowania kobiecych wdzięków. Miło ci jest, bardzo przyjemnie. Nie czujesz włosów, które zwykle wystają z brody chłopców, których całujesz. Calypso nie ma też wąsów, nie ściska cię zaraz, nie ciągnie, nie naciska. To tak delikatne, że możecie się uśmiechać w międzyczasie. Ty się uśmiechasz, aż przeciągasz ją na swoją stronę i kładziesz głowę na poduszce. Jej głowa leży tuż obok, teraz już tylko leżysz i patrzysz. Czy teraz umiesz czytać z oczu? - To chyba genetycznie niemożliwe, żeby wszystkie szlachcianki były tak piękne, a jednak to prawda. Ale Ty z nich wszystkich jesteś teraz najpiękniejsza - twe słowa opłwają jej twarz, kiedy ujmujesz ją w swe dłonie. Jest gładka, nie ma ani jednej niedoskonałości. Czy kąpie się w mleku niczym największa z żon Faraona. Nagle Twe dłonie odsuwają się. To znaczy, jedna wciąż jest pomiędzy poduszką a jej policzkiem, ale drugą kładzieszgdzieś po drugiej stronie swojej głowy i patrzysz w sufit. Na nim rysuje ci się błękitne niebo - Calypso, a wiesz, że ja też mogłabym być z Twojego świata? Gdyby moja matka nie uciekła z polskim lotnikiem... - tu mrużysz oczy i marszczysz brwi. Nie chcesz myśleć o ojcu, bo ojciec nie żyje. To ciężkie i przytłaczające, nie chcesz się teraz przytłaczać. - Mogłabym być siostrzenicą samego Ministra Magii. Ciekawe czy wtedy chodziłabym na takie Noce Duchów jak ty dziś - śmiejesz się z niej, zerkasz kątem oka i sprawdzasz, czy śpi? Jeżeli już zmroczył ją sen, przebierz się w miękką koszulę i zaśnij zaraz obok, to będzie dobry sen. Sen, który okryje wasz wstyd aż do jutra. I nie będziecie przerażone na samą myśl o tym, że coś się wydarzyło. Bo chyba powinnyście być. A w każdym razie ty może powinnaś: przecież to arystokratka. Co, jeżeli zemści się i każe odciąć ci dłonie za tę zniewagę? Nie będziesz mogła malować. Umrzesz. - To tajemnica - wraca Twa dłoń na jej usta, z palcem, który ma powstrzymać słowa. Przymykasz oczy, chyba jednak jesteś śpiąca.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Chyba nie słyszę ciche, a jedynym, co przychodzi mi do głowy, to jej bezmyślność. Wprawdzie jest sobą, jest tu ze mną, ale z pewnością będzie miała problemy z zapamiętaniem wydarzeń dzisiejszej nocy, swoich jakże łechczących me ego słów, pięknych, ale czy prawdziwych? Nie patrzę na nią, gdy krąży palcem po kościach mojego obojczyka, patrzę na ścianę, jak pięknie pasowałby tutaj jeden z jej obrazów. Ma rację, podobają mi się niezmiernie. Skupiam się jednak na czym innym - jest przecież taka delikatna, wydaje się być teraz krucha niczym najlżejszy motyl. Łaskocze mnie nieco, ale nie zwracam na to uwagi, jej dotyk ciepły, ale pozbawiony uczucia, podoba mi się. Chcę więcej, dłużej, niech mnie przytuli. Nie odpowiadam jej już, nie chcę więcej słów, chcę czynów. Udowodnij mi, Matyldo, że ci zależy błagam z nadzieją, chcę, żeby zostawiła dla mnie wszystko. To, co mamy teraz... Jest takie odmienne. W końcu która arystokratka składała pocałunki na brudnokrwistej dziewczynie?
- Zawsze... To znaczy od kiedy? - pytam, chcę wiedzieć wszystko, mów mi, Wroński, mów, że kochasz, że myślisz, że tęsknisz, że nie potrafisz przestać myśleć. Że te głupie gierki pozostaną gierkami, że wygrasz mnie i odjedziemy razem gdzieś daleko. Obiecaj, przytul, nie krzywdź, proszę. Przymykam oczy, wsłuchuję się w jej historię. Pijana prawdo, dlaczego tak rzadko wychodzisz na jaw? Otwieram powieki, wpatruję się w nią przez chwilę. Słucham z uwagą jej słów, uśmiecham się delikatnie, kiedy całuje mnie namiętnie, jeszcze mocniej niż wcześniej ja. Jej kolej okazuje się dużo bardziej intymna, pełna uczucia, to aż niemożliwe. Spoglądam w jej oczy, na chwilę zapomniałam, że jest pijana. Oddycham głęboko, zapiera mi dech w piersiach, brakuje mi powietrza prawie tak, jak brakuje mi jej szczerości. Kłamie, bawi się, zdania nie zmienię za nic w świecie. Wewnętrznie się zganiam, zostawiam wszystko w środku. Chcę mieć chociaż chwilę przyjemności, oddaję się jej w całości, niech robi co chce. Mogę być nawet jej zabawką, jeśli jestem godna. Zatracam się w sobie, otwieram oczy, natarczywie, ale lekko chwytam zębami jej wargi. Smakują lepiej niż jakakolwiek potrawa w rezydencji Lestrange. Chcę ją na śniadanie, obiad, kolację i wszystkie przekąski, oblizuję łagodnie górny kącik ust, są suche. Nie dbam jednak o to, kontynuuję nasze uniesienie. Nic się nie dzieje, całujemy się przecież tylko. Głaszczę ręką jej głowę, smyram po szyi, dochodzę w końcu do pleców, żeby równie delikatnie przyciągnąć ją do siebie. Sapię, czy jestem podniecona? Uchylam kąciki w górę, wcześniej zrobiła to samo. Tonę w jej zielonych tęczówkach, tak innych, gubię się na chwilę. Tak wiele można wyczytać właśnie z oczu, a ja nie potrafię wybełkotać nawet słowa.
Zamieram, chwyta swoimi utalentowanymi dłońmi moją twarz, tak popularną, każdy ma taką. Nie wyróżniam się przecież niczym wśród ludzi mojego pokroju. Co mogę sobą zaoferować? Przymykam oczy, mówi, że jestem piękna. Jedyne, na co mnie stać, to ciche westchnienie i szept zaraz po nim.
- Czujesz coś? - pytam. Nie wiem, czy chcę odpowiedzi, bo wprawdzie czuć może wiele, ale nie koniecznie to, co ja do niej. Minuta za minutą, słowo za słowem, a ona dalej jest piękna. Tak, to ona jest najbardziej urodziwą i kontrowersyjną kobietą, jaką znałam. Żadna szlachcianka nie mogłaby dorównać jej stylowi bycia, ekstrawagancji, aż brak mi słów. Znów wstrzymuję oddech, pragnę leżeć bliżej, ale jestem prawie po drugiej stronie wielkiego łoża. Zapomniałam w ogóle, że tu jesteśmy. Ba, o całym świecie zapominam, gdy jestem w jej towarzystwie.
Z uwagą słucham jej słów, tym razem innych, odkrywających prawdę, przynajmniej tak mi się zdaje. Wytężam wzrok, żeby lepiej ją zobaczyć. Jestem taka zmęczona, ale ona kontynuuje, a jej głos jest taki kojący. Dokładnie wszystko rozumiem, ale dziwię się. Wcześniej wiedziałam o niej niewiele, teraz odkrywa przede mną coś nowego, dodaje, że to tajemnica. Jest taka pociągająca, jakoś zesmutniała. Podnoszę się na chwilę, by przegramolić się w swojej długiej, czarnej sukni. Niezgrabnie rozkraczam nogi i siadam na niej, nie chcę jej zrobić krzywdy. Pochylam się, nie mogę się powstrzymać, by na jej ustach złożyć kolejny pocałunek. Ale ona chyba śpi, ma przymknięte oczy.
- Dobrej nocy - szepcę, położona na jej torsie cicho wymawiam do jej ucha. Ciemne włosy okalają jej głowę jak najprawdziwsza w świecie korona. Królowa. Prawdziwa serc łamaczka, ale me serce skradła. Podnoszę się najłagodniej jak potrafię, ziewam cicho, zatykam usta. Zdjęłabym suknię, bieliznę, pończochy. Zaraz wstanę i pójdę do salonu albo drugiej, albo trzeciej sypialni.
- Zawsze... To znaczy od kiedy? - pytam, chcę wiedzieć wszystko, mów mi, Wroński, mów, że kochasz, że myślisz, że tęsknisz, że nie potrafisz przestać myśleć. Że te głupie gierki pozostaną gierkami, że wygrasz mnie i odjedziemy razem gdzieś daleko. Obiecaj, przytul, nie krzywdź, proszę. Przymykam oczy, wsłuchuję się w jej historię. Pijana prawdo, dlaczego tak rzadko wychodzisz na jaw? Otwieram powieki, wpatruję się w nią przez chwilę. Słucham z uwagą jej słów, uśmiecham się delikatnie, kiedy całuje mnie namiętnie, jeszcze mocniej niż wcześniej ja. Jej kolej okazuje się dużo bardziej intymna, pełna uczucia, to aż niemożliwe. Spoglądam w jej oczy, na chwilę zapomniałam, że jest pijana. Oddycham głęboko, zapiera mi dech w piersiach, brakuje mi powietrza prawie tak, jak brakuje mi jej szczerości. Kłamie, bawi się, zdania nie zmienię za nic w świecie. Wewnętrznie się zganiam, zostawiam wszystko w środku. Chcę mieć chociaż chwilę przyjemności, oddaję się jej w całości, niech robi co chce. Mogę być nawet jej zabawką, jeśli jestem godna. Zatracam się w sobie, otwieram oczy, natarczywie, ale lekko chwytam zębami jej wargi. Smakują lepiej niż jakakolwiek potrawa w rezydencji Lestrange. Chcę ją na śniadanie, obiad, kolację i wszystkie przekąski, oblizuję łagodnie górny kącik ust, są suche. Nie dbam jednak o to, kontynuuję nasze uniesienie. Nic się nie dzieje, całujemy się przecież tylko. Głaszczę ręką jej głowę, smyram po szyi, dochodzę w końcu do pleców, żeby równie delikatnie przyciągnąć ją do siebie. Sapię, czy jestem podniecona? Uchylam kąciki w górę, wcześniej zrobiła to samo. Tonę w jej zielonych tęczówkach, tak innych, gubię się na chwilę. Tak wiele można wyczytać właśnie z oczu, a ja nie potrafię wybełkotać nawet słowa.
Zamieram, chwyta swoimi utalentowanymi dłońmi moją twarz, tak popularną, każdy ma taką. Nie wyróżniam się przecież niczym wśród ludzi mojego pokroju. Co mogę sobą zaoferować? Przymykam oczy, mówi, że jestem piękna. Jedyne, na co mnie stać, to ciche westchnienie i szept zaraz po nim.
- Czujesz coś? - pytam. Nie wiem, czy chcę odpowiedzi, bo wprawdzie czuć może wiele, ale nie koniecznie to, co ja do niej. Minuta za minutą, słowo za słowem, a ona dalej jest piękna. Tak, to ona jest najbardziej urodziwą i kontrowersyjną kobietą, jaką znałam. Żadna szlachcianka nie mogłaby dorównać jej stylowi bycia, ekstrawagancji, aż brak mi słów. Znów wstrzymuję oddech, pragnę leżeć bliżej, ale jestem prawie po drugiej stronie wielkiego łoża. Zapomniałam w ogóle, że tu jesteśmy. Ba, o całym świecie zapominam, gdy jestem w jej towarzystwie.
Z uwagą słucham jej słów, tym razem innych, odkrywających prawdę, przynajmniej tak mi się zdaje. Wytężam wzrok, żeby lepiej ją zobaczyć. Jestem taka zmęczona, ale ona kontynuuje, a jej głos jest taki kojący. Dokładnie wszystko rozumiem, ale dziwię się. Wcześniej wiedziałam o niej niewiele, teraz odkrywa przede mną coś nowego, dodaje, że to tajemnica. Jest taka pociągająca, jakoś zesmutniała. Podnoszę się na chwilę, by przegramolić się w swojej długiej, czarnej sukni. Niezgrabnie rozkraczam nogi i siadam na niej, nie chcę jej zrobić krzywdy. Pochylam się, nie mogę się powstrzymać, by na jej ustach złożyć kolejny pocałunek. Ale ona chyba śpi, ma przymknięte oczy.
- Dobrej nocy - szepcę, położona na jej torsie cicho wymawiam do jej ucha. Ciemne włosy okalają jej głowę jak najprawdziwsza w świecie korona. Królowa. Prawdziwa serc łamaczka, ale me serce skradła. Podnoszę się najłagodniej jak potrafię, ziewam cicho, zatykam usta. Zdjęłabym suknię, bieliznę, pończochy. Zaraz wstanę i pójdę do salonu albo drugiej, albo trzeciej sypialni.
Gość
Gość
-Od chwili, kiedy weszlasz do mej pracowni- pamietasz ten moment? Uniosłaś właśnie wzrok zza płótna, by przywitac gości Lady Avery. Młodzi kuzyni, przedstawieni jako Lestragne. Mężczyzna tak piękny, ze pięć płócien nie zdolałoby odnaleźć sedna jego smutku. I ona, ledwie zauważalna, ale raz zauważona, sprawia, ze wszystko inne gaśnie. Blednie.
Czy czujesz cokolwiek, Matyldo co powiesz, kiedy spyta czy czujesz cokolwiek. Już widzę, jak twa ręka wygina się i ginie pod plecami. Szamoczesz sie i wzdychasz i znow mocniej naciskasz w swoje plecy, aż udaje ci się powiedzieć z rozkoszą :- Och tak, czuję, ze coś mi sie wbijalo, ale już - Tu otwierasz oczy i widzisz piękną Calipso w której nadzieja zgasła - Ale już sobie poradziłam - dodaje dumna, ze udało jej się rozpiąć swój stanik z muszelek. Czy nawet chodziłoby jej o cokolwiek innego, czy pijane wyznania miały dla niej jakiekolwiek znaczenie? Matyldo, a czy tobie one robia różnicę ? Pijane czy trzeźwo wypowiadane. Jakiekolwiek. Wyznania. Tego nie robisz zbyt często, zbyt chętnie.
Leży daleko, a mogłabyś przysiąc, że jeszcze przed chwila była bardzo blisko. Myli ci się to co dzieje sie w przeszłości i przyszłości. Nagle czujesz, ze swobode ci ogranicza. Jej ciało. Szeleszczaca suknia na tobie, jej właścicielka na tobie. Czujesz jej zapach. Jest ciężki, ale do zniesienia. Jest piękny, kochasz ten zapach całą sobą. Na teraz i na wieczność. Jej usta, życzenie dobrej nocy. Ciezkie od upojejnia ramiona udaje ci sie zmusic do ruchu, unosisz je i obejmujesz pannę Lestragne. Niech nie odchodzi, niech uśnie przy tobie. Twoje dłonie na jej ramionach, czujesz kosmki włosów obijajace sie o palce. Leniwie usmiechasz sie i mowisz cos o pizamie. Nie kontaktujesz. Co jest czym, kto jest kim. Odpływasz w błogie snu przestworza. Jakimś cudem udało ci się przebrać. Jej zasługa. Jakimś cudem znów to ona leży obok Ciebie pod koldra, jakimś cudem to wszystko umyka ci.
Budzisz się skołowana. Wiesz na pewno, ze to była wspaniała noc. Uchylajac powieki chcesz ujrzeć brodę, chcesz ujrzeć te jedna jedyna twarz. Widzisz coś, co Cię zaskakuje. Jest mile. Jest wyjątkowe. Przyprawia Cię o uśmiech. Patrzysz na jasną twarz Calypso, którą oświetla słońce poranka. Spod kołdry wyciagasz dłoń, która kierujesz do jej policzka. Nagle bajka znika. Przerazona coraz dłoń i dretwiejesz. Jesteś szczerze zdezorietowana. Jej oczy otwieraja się, kiedy wygramolilas się z łóżka i zaczynasz chodzić po pokoju i zbierać swe rzeczy. Jej oczy patrzą. Odpowiadasz swoim wzrokiem. Kręcisz głową.
-Wybacz mi proszę, nie wiem co we mnie wstąpiło - znaj swe miejsce, zabierz rzeczy, wyjdz. Wiedz, ze tak jak meżczyznom możesz sprawiać przyjemność, tak kobiety, kobiety są nietykalne. Jak śmialaś zbezczścić szlachectwo w pieknej Calypso. Jej ciotka ci tego nie wybaczy. Zbierasz spódnice syrenkowa. -Bardzo przepraszam, nie powinnam była cię nękać, przekoczylam granice
Siegasz do włosów, czy one nie nadają ci teraz wyglądu normalnego. Gdzie ta tajemnica, gdzie twa odwaga. Prysł czar, a ona wygoni cie z przyjemnością.
Czy czujesz cokolwiek, Matyldo co powiesz, kiedy spyta czy czujesz cokolwiek. Już widzę, jak twa ręka wygina się i ginie pod plecami. Szamoczesz sie i wzdychasz i znow mocniej naciskasz w swoje plecy, aż udaje ci się powiedzieć z rozkoszą :- Och tak, czuję, ze coś mi sie wbijalo, ale już - Tu otwierasz oczy i widzisz piękną Calipso w której nadzieja zgasła - Ale już sobie poradziłam - dodaje dumna, ze udało jej się rozpiąć swój stanik z muszelek. Czy nawet chodziłoby jej o cokolwiek innego, czy pijane wyznania miały dla niej jakiekolwiek znaczenie? Matyldo, a czy tobie one robia różnicę ? Pijane czy trzeźwo wypowiadane. Jakiekolwiek. Wyznania. Tego nie robisz zbyt często, zbyt chętnie.
Leży daleko, a mogłabyś przysiąc, że jeszcze przed chwila była bardzo blisko. Myli ci się to co dzieje sie w przeszłości i przyszłości. Nagle czujesz, ze swobode ci ogranicza. Jej ciało. Szeleszczaca suknia na tobie, jej właścicielka na tobie. Czujesz jej zapach. Jest ciężki, ale do zniesienia. Jest piękny, kochasz ten zapach całą sobą. Na teraz i na wieczność. Jej usta, życzenie dobrej nocy. Ciezkie od upojejnia ramiona udaje ci sie zmusic do ruchu, unosisz je i obejmujesz pannę Lestragne. Niech nie odchodzi, niech uśnie przy tobie. Twoje dłonie na jej ramionach, czujesz kosmki włosów obijajace sie o palce. Leniwie usmiechasz sie i mowisz cos o pizamie. Nie kontaktujesz. Co jest czym, kto jest kim. Odpływasz w błogie snu przestworza. Jakimś cudem udało ci się przebrać. Jej zasługa. Jakimś cudem znów to ona leży obok Ciebie pod koldra, jakimś cudem to wszystko umyka ci.
Budzisz się skołowana. Wiesz na pewno, ze to była wspaniała noc. Uchylajac powieki chcesz ujrzeć brodę, chcesz ujrzeć te jedna jedyna twarz. Widzisz coś, co Cię zaskakuje. Jest mile. Jest wyjątkowe. Przyprawia Cię o uśmiech. Patrzysz na jasną twarz Calypso, którą oświetla słońce poranka. Spod kołdry wyciagasz dłoń, która kierujesz do jej policzka. Nagle bajka znika. Przerazona coraz dłoń i dretwiejesz. Jesteś szczerze zdezorietowana. Jej oczy otwieraja się, kiedy wygramolilas się z łóżka i zaczynasz chodzić po pokoju i zbierać swe rzeczy. Jej oczy patrzą. Odpowiadasz swoim wzrokiem. Kręcisz głową.
-Wybacz mi proszę, nie wiem co we mnie wstąpiło - znaj swe miejsce, zabierz rzeczy, wyjdz. Wiedz, ze tak jak meżczyznom możesz sprawiać przyjemność, tak kobiety, kobiety są nietykalne. Jak śmialaś zbezczścić szlachectwo w pieknej Calypso. Jej ciotka ci tego nie wybaczy. Zbierasz spódnice syrenkowa. -Bardzo przepraszam, nie powinnam była cię nękać, przekoczylam granice
Siegasz do włosów, czy one nie nadają ci teraz wyglądu normalnego. Gdzie ta tajemnica, gdzie twa odwaga. Prysł czar, a ona wygoni cie z przyjemnością.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
sypialnia calypso
Szybka odpowiedź