Sypialnia
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sypialnia
Sypialnia. Każdy wie do czego służy. Jest to dość przyjemne i całkiem przytulne miejsce, w przeciwieństwie do salonu urządzone w dość jasnych i ciepłych barwach. Ściany są pomalowane na jasny kolor i upstrzone obrazami oraz oprawionymi w ramkę ruchomymi zdjęciami z krajobrazami, przypadkowymi ujęciami miasta, a także z bliskimi mu osobami. Miejsce, gdzie Bennett śpi i czasem wcale nie ma ochoty stąd wychodzić (tak, to możliwe, że ten pieprzony pracoholik czasem ma ochotę zostać w łóżku). Prócz łóżka mieści się tu także stara, skrzypiąca szafa oraz półki z kolejnymi książkami. Jakby te w salonie mu nie wystarczyły.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Demony z przeszłości napadły go i wymęczyły przez te dni. Trzy dni zdawały mu sie ciągnąć w nieskończoność, a on niemal wariował nie bardzo wiedząc co robić. Myśli kotłowały się, tworzyły rzeczy, których nie chciał widzieć czy słuchać. Mówiły mu, że znowu popełnił błąd i wszystko skończy się tak samo jak wtedy, gdy zaangażował się ostatnim razem. Ten wieczór, gdy odwiedził Eileen i wyznał jej swoje uczucia odtwarzał się w jego głowie w nieskończoność jak płyta nastawiona na replay, której nie dało się wyłączyć. Bał się. Bał się powtórki, bał się, że znowu ważna dla niego osoba zniknie tylko dlatego, że postanowił ją uświadomić o swoich uczuciach. Wyzywał siebie od durniów, od najgorszych głupków. Zdecydowanie myślał za dużo. Zachowywał się jak zakochana nastolatka, która wyobrażała sobie zbyt wiele. Ale nie potrafił inaczej. Martwił się. Nikt nie chciał być odrzuconym. A on także nie chciał, by to, co zrobił zmartwiło ją, zabolało czy sprawiło przykrość.
To nie tak, że Florence bywała u niego co dzień lub co dwa dni. Czasami potrafiła nie zjawiać się dłużej niż tydzień. Teoretycznie więc ta trzydniowa nieobecność nie powinna go martwić. A jednak - martwiła. Tak długa cisza po momencie, gdy facet wyznaje kobiecie uczucia poprzez pocałunek nie mogła zwiastować niczego dobrego. Była jednoznaczna - Florence nie chciała się z nim widzieć. I choć momentami miał ochotę iść do niej lub chociaż napisać - właśnie ta świadomość go powstrzymywała.
Ale zjawiła się. Stała tu - w jego mieszkaniu, jeszcze ubrana w ciepłe, wczesnowiosenne okrycie. Przyszła tu, przynosząc dla niego coś niematerialnego. Tylko nie wiedział co to będzie - odrzucenie czy może wręcz przeciwnie? Pesymizm, jaki mu się udzielił przez te kilka dni podpowiadał mu, że była to pierwsza opcja. A więc przeprosił. Wyrzucił z siebie to, co zbierało się w nim przez te wszystkie godziny i dni. Bo chciał ją zatrzymać. Nie chciał jej stracić.
I nagle powiedziała mu, że nie musi przepraszać. Nie zdążyło to do niego dotrzeć, bo jego umysł pracował teraz w zwolnionym tempie. Tak samo było z tym, co działo się potem. Ale gdy tylko dotarło do niego co się wydarzyło i co to wszystko znaczyło - zgarnął ją ramieniem, przyciskając do siebie jeszcze mocniej. I dał się ponieść, przejmując stery w tym wszystkim. Całował ją tęsknie, a jednocześnie z wdzięcznością i ulgą. Jakiś wielki kamień wypadł z jego serca i wreszcie poczuł się lekko.
- Flo. - Mruknął cicho, całując ją w czoło i ujmując jej twarz w dłonie. Pocałował kącik jej ust i znowu wpił się w jej wargi. Zachłannie, niecierpliwie. Teraz była już tylko jego. - Czy mam rozumieć, że nie masz nic przeciwko, abym robił to ciągle i ciągle, w nieskończoność i aż do znudzenia? - Mruknął, przyciskając ją do siebie. Ucałował ją w czubek głowy i nie odsuwał się już. Ustami dotykał kosmyków jej włosów, jednocześnie gładząc je dłonią. - Czy to oznacza, że pozwalasz na to, aby zależało mi na Tobie bardziej niż na jakiejkolwiek innej kobiecie? Bo mi się wydaje, że już nie ma odwrotu. - Wpadł po uszy. I zorientował się o tym właśnie te trzy dni temu, kiedy pocałował ją w lodowej restauracji.
To nie tak, że Florence bywała u niego co dzień lub co dwa dni. Czasami potrafiła nie zjawiać się dłużej niż tydzień. Teoretycznie więc ta trzydniowa nieobecność nie powinna go martwić. A jednak - martwiła. Tak długa cisza po momencie, gdy facet wyznaje kobiecie uczucia poprzez pocałunek nie mogła zwiastować niczego dobrego. Była jednoznaczna - Florence nie chciała się z nim widzieć. I choć momentami miał ochotę iść do niej lub chociaż napisać - właśnie ta świadomość go powstrzymywała.
Ale zjawiła się. Stała tu - w jego mieszkaniu, jeszcze ubrana w ciepłe, wczesnowiosenne okrycie. Przyszła tu, przynosząc dla niego coś niematerialnego. Tylko nie wiedział co to będzie - odrzucenie czy może wręcz przeciwnie? Pesymizm, jaki mu się udzielił przez te kilka dni podpowiadał mu, że była to pierwsza opcja. A więc przeprosił. Wyrzucił z siebie to, co zbierało się w nim przez te wszystkie godziny i dni. Bo chciał ją zatrzymać. Nie chciał jej stracić.
I nagle powiedziała mu, że nie musi przepraszać. Nie zdążyło to do niego dotrzeć, bo jego umysł pracował teraz w zwolnionym tempie. Tak samo było z tym, co działo się potem. Ale gdy tylko dotarło do niego co się wydarzyło i co to wszystko znaczyło - zgarnął ją ramieniem, przyciskając do siebie jeszcze mocniej. I dał się ponieść, przejmując stery w tym wszystkim. Całował ją tęsknie, a jednocześnie z wdzięcznością i ulgą. Jakiś wielki kamień wypadł z jego serca i wreszcie poczuł się lekko.
- Flo. - Mruknął cicho, całując ją w czoło i ujmując jej twarz w dłonie. Pocałował kącik jej ust i znowu wpił się w jej wargi. Zachłannie, niecierpliwie. Teraz była już tylko jego. - Czy mam rozumieć, że nie masz nic przeciwko, abym robił to ciągle i ciągle, w nieskończoność i aż do znudzenia? - Mruknął, przyciskając ją do siebie. Ucałował ją w czubek głowy i nie odsuwał się już. Ustami dotykał kosmyków jej włosów, jednocześnie gładząc je dłonią. - Czy to oznacza, że pozwalasz na to, aby zależało mi na Tobie bardziej niż na jakiejkolwiek innej kobiecie? Bo mi się wydaje, że już nie ma odwrotu. - Wpadł po uszy. I zorientował się o tym właśnie te trzy dni temu, kiedy pocałował ją w lodowej restauracji.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Pozwalam... Pozwalam!
Po cichu liczyła na podobną reakcję. Na radość, na szczęście, uśmiech, uściski, może więcej pocałunków. Chociaż obawiała się, że jej milczenie przez te trzy dni może spowodować, że Alan nie będzie chciał już się z nią widywać. Że będzie zły, że przez tyle czasu nie dawała mu odpowiedzi. Jak widać jednak, martwiła się niepotrzebnie.
Skala reakcji Alana pozytywnie ją zaskoczyła. Kiedy tylko mężczyzna odwzajemnił jej pocałunek a później także uścisk... i kiedy potem zasypał ją całą masą kolejnych cmoknięć, w czoło, we włosy... Poczuła takie przyjemne ciepło. Rozlało się po jej wnętrzu jakby ktoś nagle napoił ją gorącą herbatą. Gorącą i wręcz lepką od cukru. Z jej gardła wydobył się czysty, perlisty śmiech - pocałunki Alana odrobinę łaskotały, ale przede wszystkim... była po prostu szczęśliwa. Ona także poczuła się, jakby zrzuciła z barków wielki ciężar. Wyrzuty sumienia i niepewność, które tutaj weszły, w jednej sekundzie zniknęły, a Florence mogła z radością objąć mocniej mężczyznę, którego wybrało jej serce.
Nawet jeśli miała jeszcze jakieś wątpliwości po rozmowie z Lily, tym razem już nie było mowy o pomyłce. Flo przylgnęła do Alana mając wrażenie że uczucie szczęścia zaraz wypełni ją na tyle, że aż się wyleje - w postaci łez. Nie zdawała sobie z tego sprawy, ale za tą niepewnością krył się również strach. Strach, który już zniknął. Teraz była tylko radość i nadzieja.
- Pozwalam... A czy ty pozwalasz mi na to samo? - zapytała, unosząc głowę i spoglądając mu w oczy.
Po cichu liczyła na podobną reakcję. Na radość, na szczęście, uśmiech, uściski, może więcej pocałunków. Chociaż obawiała się, że jej milczenie przez te trzy dni może spowodować, że Alan nie będzie chciał już się z nią widywać. Że będzie zły, że przez tyle czasu nie dawała mu odpowiedzi. Jak widać jednak, martwiła się niepotrzebnie.
Skala reakcji Alana pozytywnie ją zaskoczyła. Kiedy tylko mężczyzna odwzajemnił jej pocałunek a później także uścisk... i kiedy potem zasypał ją całą masą kolejnych cmoknięć, w czoło, we włosy... Poczuła takie przyjemne ciepło. Rozlało się po jej wnętrzu jakby ktoś nagle napoił ją gorącą herbatą. Gorącą i wręcz lepką od cukru. Z jej gardła wydobył się czysty, perlisty śmiech - pocałunki Alana odrobinę łaskotały, ale przede wszystkim... była po prostu szczęśliwa. Ona także poczuła się, jakby zrzuciła z barków wielki ciężar. Wyrzuty sumienia i niepewność, które tutaj weszły, w jednej sekundzie zniknęły, a Florence mogła z radością objąć mocniej mężczyznę, którego wybrało jej serce.
Nawet jeśli miała jeszcze jakieś wątpliwości po rozmowie z Lily, tym razem już nie było mowy o pomyłce. Flo przylgnęła do Alana mając wrażenie że uczucie szczęścia zaraz wypełni ją na tyle, że aż się wyleje - w postaci łez. Nie zdawała sobie z tego sprawy, ale za tą niepewnością krył się również strach. Strach, który już zniknął. Teraz była tylko radość i nadzieja.
- Pozwalam... A czy ty pozwalasz mi na to samo? - zapytała, unosząc głowę i spoglądając mu w oczy.
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Widocznie Florence nie znała go wystarczająco dobrze, skoro sądziła, że Alan mógłby się na nią złościć... i to do takiego stopnia, by nie chcieć jej więcej widzieć. Bennett nawet nie potrafił sobie wyobrazić co takiego musiałaby zrobić, by sobie na to zasłużyć. Trzydniowa cisza była czymś, co niezwykle trudno było mu znieść. Wprowadziła do jego życia smutek, niepewność oraz złość na samego siebie, gdy myślał, że znów spieprzył, znów popełnił błąd. Miała jednak do niej prawo i on to rozumiał. Teraz rozumiał to bardzo dobrze, choć wcześniej było to dla niego trudne. Ale teraz, skoro wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej - czy przeszłość była ważna? Nie, a więc postanowił zostawić te trzy dni za plecami, zapomnieć o nich, wyrzucić z pamięci. Liczyło się tu i teraz. A także to, co przyniesie przyszłość.
Nie potrafił uśmiechnąć się, gdy usłyszał te entuzjastyczne i pełne szczęścia ,,pozwalam". Przyjemne ciepło rozlało się po jego organizmie. Poczuł jak rozchodzi się po nim, docierając do każdego jego zakamarka. Czy to znaczyło, że zasługiwał na to, aby być z kimś? Czy to znaczyło, że zasługiwał na czyjąś miłość? Ostatnimi czasy, gdy złe dni dorwały go i nie chciały puścić - mocno w to wątpił. Był pewien, że nie zasługuje na szczęście i do końca życia będzie musiał znosić karę za wszystko złe co uczynił, lecz także za wszystkie chwile, gdy mógł powstrzymać coś złego i tego nie zrobił.
Przytulił ją i bezmyślnie obdarował pocałunkami. Nawet nie wyobrażała sobie jak wiele radości mu dzisiaj przyniosła. Gdyby mógł - nie wypuszczałby jej. Była jego, tylko jego i nie zamierzał jej nikomu oddawać. I choć w przyszłości niejednokrotnie będzie mieć wątpliwości związane z tym, czy mógł z nią być, teraz czerpał z chwili całymi garściami. To była jedna z rzeczy, które nauczyło go życie.
- Głupie pytania zadaje panienka, panno Fortescue. - Mruknął w odpowiedzi, a jego usta mimowolnie wykrzywiły się w uśmiechu pełnym rozbawienia. Pocałował ją w czoło jeszcze raz, po czym odsunął się. - No, to teraz czeka nas wyboista droga... - Zaczął i zamilknął. Zdał sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego. - Chyba trzeba będzie powiedzieć Twojemu bratu.
Oj, nie był pewien jak Florean na to zareaguje. Florka bowiem nie wiedziała wszystkiego. Nie wiedziała pewnych bardzo ważnych rzeczy, o których dowiedzieć się nie mogła. Alan podskórnie wyczuwał, że jego obawy są uzasadnione. I że Florean nie będzie zadowolony. Cóż... miał do tego pełne prawo.
Nie potrafił uśmiechnąć się, gdy usłyszał te entuzjastyczne i pełne szczęścia ,,pozwalam". Przyjemne ciepło rozlało się po jego organizmie. Poczuł jak rozchodzi się po nim, docierając do każdego jego zakamarka. Czy to znaczyło, że zasługiwał na to, aby być z kimś? Czy to znaczyło, że zasługiwał na czyjąś miłość? Ostatnimi czasy, gdy złe dni dorwały go i nie chciały puścić - mocno w to wątpił. Był pewien, że nie zasługuje na szczęście i do końca życia będzie musiał znosić karę za wszystko złe co uczynił, lecz także za wszystkie chwile, gdy mógł powstrzymać coś złego i tego nie zrobił.
Przytulił ją i bezmyślnie obdarował pocałunkami. Nawet nie wyobrażała sobie jak wiele radości mu dzisiaj przyniosła. Gdyby mógł - nie wypuszczałby jej. Była jego, tylko jego i nie zamierzał jej nikomu oddawać. I choć w przyszłości niejednokrotnie będzie mieć wątpliwości związane z tym, czy mógł z nią być, teraz czerpał z chwili całymi garściami. To była jedna z rzeczy, które nauczyło go życie.
- Głupie pytania zadaje panienka, panno Fortescue. - Mruknął w odpowiedzi, a jego usta mimowolnie wykrzywiły się w uśmiechu pełnym rozbawienia. Pocałował ją w czoło jeszcze raz, po czym odsunął się. - No, to teraz czeka nas wyboista droga... - Zaczął i zamilknął. Zdał sobie sprawę z czegoś bardzo ważnego. - Chyba trzeba będzie powiedzieć Twojemu bratu.
Oj, nie był pewien jak Florean na to zareaguje. Florka bowiem nie wiedziała wszystkiego. Nie wiedziała pewnych bardzo ważnych rzeczy, o których dowiedzieć się nie mogła. Alan podskórnie wyczuwał, że jego obawy są uzasadnione. I że Florean nie będzie zadowolony. Cóż... miał do tego pełne prawo.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaśmiała się tylko cicho, zasłaniając dłonią usta.
- Nie martwiłabym się aż tak o Floreana - powiedziała, przechylając lekko głowę. Przecież jeszcze nie tak dawno brat pytał ją, czy ma jakiegoś księcia. Wtedy mu nie odpowiedziała. No bo w końcu - nie było nikogo. Oczywiście, znała Alana już wtedy, znała go już przecież od dawna. Ale nawet nie pomyślałaby, że połączy ich takie uczucie...
Naturalnie Florka nie wiedziała o prawdziwym powodzie obaw Alana. Nie miała prawa wiedzieć. Dla niej, w obecnej chwili Florean nie stanowił większego problemu. Przecież zawsze chciał dla swojej siostry, by była szczęśliwa, prawda? A w tym momencie była. Najbardziej na świecie! Miała nadzieję, ze Alan widzi to szczęście. W jej oczach, w pocałunkach, w uśmiechu. Florence zdjęła w końcu z siebie płaszcz i pozwoliła sobie go naprędce odłożyć na łóżko Alana. Teraz nie będzie się mógł od niej opędzić, jeszcze chłopak zobaczy!
Będzie musiała kupić Lily jakąś czekoladę. Albo dać jej kupon na nielimitowane darmowe lody u nic w lodziarni. Gdyby nie ten rudzielec, Florence prawdopodobnie nadal tkwniłaby w domu, łamiąc sobie głowę i wymyślając kolejne argumenty skłaniające ją do myślenia, że ani ona nie kocha Alana, ani on jej.
A teraz w końcu przyszła pora na przeprosiny. Bo Alan z pewnością zasługuje na jakieś wytłumaczenie tej trzydniowej ciszy. Chociaż kiedy teraz o tym myślała... powody, które sobie w głowie przygotowała by je przedstawić mężczyźnie, wypadały dość blado...
- Ja... przepraszam, że tyle czasu nie dawałam znaków życia. Na pewno musiałeś się martwić. Ja po prostu... musiałam sobie wszystko przemyśleć. Ta jedna chwila była zapowiedzią całkiem sporych zmian, zapewne się domyślasz... chciałam się z tym... oswoić
O słodki Godryku, jak to żałośnie brzmiało. Florence aż spuściła głowę, zakłopotana.
- Nie martwiłabym się aż tak o Floreana - powiedziała, przechylając lekko głowę. Przecież jeszcze nie tak dawno brat pytał ją, czy ma jakiegoś księcia. Wtedy mu nie odpowiedziała. No bo w końcu - nie było nikogo. Oczywiście, znała Alana już wtedy, znała go już przecież od dawna. Ale nawet nie pomyślałaby, że połączy ich takie uczucie...
Naturalnie Florka nie wiedziała o prawdziwym powodzie obaw Alana. Nie miała prawa wiedzieć. Dla niej, w obecnej chwili Florean nie stanowił większego problemu. Przecież zawsze chciał dla swojej siostry, by była szczęśliwa, prawda? A w tym momencie była. Najbardziej na świecie! Miała nadzieję, ze Alan widzi to szczęście. W jej oczach, w pocałunkach, w uśmiechu. Florence zdjęła w końcu z siebie płaszcz i pozwoliła sobie go naprędce odłożyć na łóżko Alana. Teraz nie będzie się mógł od niej opędzić, jeszcze chłopak zobaczy!
Będzie musiała kupić Lily jakąś czekoladę. Albo dać jej kupon na nielimitowane darmowe lody u nic w lodziarni. Gdyby nie ten rudzielec, Florence prawdopodobnie nadal tkwniłaby w domu, łamiąc sobie głowę i wymyślając kolejne argumenty skłaniające ją do myślenia, że ani ona nie kocha Alana, ani on jej.
A teraz w końcu przyszła pora na przeprosiny. Bo Alan z pewnością zasługuje na jakieś wytłumaczenie tej trzydniowej ciszy. Chociaż kiedy teraz o tym myślała... powody, które sobie w głowie przygotowała by je przedstawić mężczyźnie, wypadały dość blado...
- Ja... przepraszam, że tyle czasu nie dawałam znaków życia. Na pewno musiałeś się martwić. Ja po prostu... musiałam sobie wszystko przemyśleć. Ta jedna chwila była zapowiedzią całkiem sporych zmian, zapewne się domyślasz... chciałam się z tym... oswoić
O słodki Godryku, jak to żałośnie brzmiało. Florence aż spuściła głowę, zakłopotana.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Cichym pomrukiem skwitował temat informowania Floreana. Skoro Florence uważała, że nie należy się tym martwić, powinien przytaknąć i tak właśnie myśleć. Problem polegał jednak na tym, iż Florka nie wiedziała bardzo wielu rzeczy, o których Alan nie mógł jej powiedzieć, a które miały sprawić, że jej bliźniak wcale nie będzie tak zadowolony z faktu, iż jego siostra związała się akurat z Bennettem. Musiał ją jednak utrzymywać w nieświadomości. Tak było trzeba, ale również tak było lepiej. Pod żadnym pozorem nie chciał, by Florence dołączyła do zakonu. Wolał, by tkwiła w swej bezpiecznej bańce nieświadomości, nie mając pojęcia o tym, że ich świat niebezpiecznie się przechylał, zwisając nad przepaścią zwaną upadkiem.
Nie miał pojęcia o tym, że Florence potrzebowała rad przyjaciółki, by zjawić się tu i stanąć przed nim. Gdyby wiedział to właśnie jej dziękowałby za pomoc, bądź po cichu obwiniał za błąd, jeżeli jednak tej dwójce by nie wyszło. Bo choć dał się ponieść, choć wiedziony jakimś impulsem pocałował ją wtedy, a teraz cieszył się z jej obecności i chciał przy niej trwać, ciągle miał wątpliwości. Bał się, że nie był jej wart, że sprawi jej tylko zawód i cierpienie. A ostatnie czego pragnął to sprawiać komukolwiek ból. W tej chwili jednak nie myślał o tym, chłonąc szczęśliwe chwile jak gdyby przeczuwając, że są tak mętne i słabe, iż wkrótce może ich zabraknąć.
Wysłuchał słów Florence w ciszy i skupieniu. Lecz gdy tylko skończyła, mogła poczuć jak Alanowa dłoń ląduje na jej głowie. Pieszczotliwie zmierzwił jej włosy.
- Owszem, martwiłem się. Myślałem, że zrobiłem coś nie tak - wyjaśnił spokojnym tonem. - Wiele listów zaczynałem i nie kończyłem, a biedna Sulla niecierpliwiła się, pohukując na mnie, gdy kolejny lądował w koszu. Nie chciałem się narzucać. - Uśmiechnął się na to wspomnienie. Po tym wszystkim jego sowa obraziła się na niego i musiał ją przekupywać jej ulubionymi smakołykami, choć i to długo nie przynosiło zadowalających rezultatów. - Ale to nie ważne. Liczy się, że tu jesteś, prawda? - Pocałował ją w czubek głowy. A potem cofnął się o dwa kroki i odwrócił na pięcie, by wolnym krokiem udać się w stronę kuchni.
- Skoro już tu jesteś to zrobię herbaty - wyjaśnił jeszcze podczas drogi do kuchni. Tam machnął parę razy różdżką, a woda w czajniku powoli zaczęła się gotować. - W pracy byłem nieznośny, więc dali mi przymusowe wolne. - Zaśmiał się, kierując różdżką w stronę szafki, która otworzyła się, a następnie wyleciały z niej dwa kubki i wylądowały miękko na stole.
Nie miał pojęcia o tym, że Florence potrzebowała rad przyjaciółki, by zjawić się tu i stanąć przed nim. Gdyby wiedział to właśnie jej dziękowałby za pomoc, bądź po cichu obwiniał za błąd, jeżeli jednak tej dwójce by nie wyszło. Bo choć dał się ponieść, choć wiedziony jakimś impulsem pocałował ją wtedy, a teraz cieszył się z jej obecności i chciał przy niej trwać, ciągle miał wątpliwości. Bał się, że nie był jej wart, że sprawi jej tylko zawód i cierpienie. A ostatnie czego pragnął to sprawiać komukolwiek ból. W tej chwili jednak nie myślał o tym, chłonąc szczęśliwe chwile jak gdyby przeczuwając, że są tak mętne i słabe, iż wkrótce może ich zabraknąć.
Wysłuchał słów Florence w ciszy i skupieniu. Lecz gdy tylko skończyła, mogła poczuć jak Alanowa dłoń ląduje na jej głowie. Pieszczotliwie zmierzwił jej włosy.
- Owszem, martwiłem się. Myślałem, że zrobiłem coś nie tak - wyjaśnił spokojnym tonem. - Wiele listów zaczynałem i nie kończyłem, a biedna Sulla niecierpliwiła się, pohukując na mnie, gdy kolejny lądował w koszu. Nie chciałem się narzucać. - Uśmiechnął się na to wspomnienie. Po tym wszystkim jego sowa obraziła się na niego i musiał ją przekupywać jej ulubionymi smakołykami, choć i to długo nie przynosiło zadowalających rezultatów. - Ale to nie ważne. Liczy się, że tu jesteś, prawda? - Pocałował ją w czubek głowy. A potem cofnął się o dwa kroki i odwrócił na pięcie, by wolnym krokiem udać się w stronę kuchni.
- Skoro już tu jesteś to zrobię herbaty - wyjaśnił jeszcze podczas drogi do kuchni. Tam machnął parę razy różdżką, a woda w czajniku powoli zaczęła się gotować. - W pracy byłem nieznośny, więc dali mi przymusowe wolne. - Zaśmiał się, kierując różdżką w stronę szafki, która otworzyła się, a następnie wyleciały z niej dwa kubki i wylądowały miękko na stole.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie mogła się nie uśmiechnąć, kiedy z kolei Alan opowiadał jej, jak się czuł przez te trzy dni. Z jednej strony oczywiście kuły ją wyrzuty sumienia, ale z drugiej ... cóż, rozczuliło ją to. Wiedziała, że Alan z pewnością będzie się przejmował, ale kiedy opowiadał jej o poszczególnych momentach oraz tym, jak to jego zmartwienie się objawiało... Był po prostu słodki. Nie wiedziała tylko czy powinna to mówić głośno.
Ale to tylko potwierdzało jak bardzo troszczył się o innych... O nią. A ona głupia w ogóle nie wzięła pod uwagę, że Alan może myśleć, że ją jakoś uraził! Chociaż szczerze mówiąc... powinna się tego spodziewać. Wiele rzeczy było widocznych jak na dłoni, ale oczywiście ona pogrążona w swoich wątpliwościach była na nie ślepa. Dobrze, że Lily otworzyła jej oczy! Czasem naprawdę dobrze spojrzeć na coś z boku, na chłodno.
- Biedna Sulla - powtórzyła za nim, żałując ptaka naprawdę. Jej Hiacynt nakręcał się, ilekroć widział, że Flo pisze list. Był zwarty i gotowy do lotu! Gdyby potem dziewczyna wyrzucała pergamin do kosza, też by się obraził!
Przymknęła oczy z przyjemnością, kiedy ponownie złożył pocałunek na jej włosach. Mogłaby się do nich przyzwyczaić... Z niejakim żalem jednak puściła Alana, kiedy ten się odsunął. Potem poszła za nim do kuchni.
- Ty nieznośny? - uniosła brwi - Jak wygląda nieznośny pan Bennett?
Z uśmieszkiem wyciągnęła z szafki herbatę by włożyć torebki do kubków. Już znała przecież tę kuchnię jak swoją własną. Zalała naczynia wrzątkiem i usiadła obok Alana, opierając się o niego lekko ramieniem.
- Naprawdę przepraszam, że tyle musiałeś czekać. Zwykle jestem bardziej odważna. Wynagrodzę ci to jakoś, dobrze? - spojrzała na niego z czułością, wyciągnęła szyję i ponownie pocałowała.
Ale to tylko potwierdzało jak bardzo troszczył się o innych... O nią. A ona głupia w ogóle nie wzięła pod uwagę, że Alan może myśleć, że ją jakoś uraził! Chociaż szczerze mówiąc... powinna się tego spodziewać. Wiele rzeczy było widocznych jak na dłoni, ale oczywiście ona pogrążona w swoich wątpliwościach była na nie ślepa. Dobrze, że Lily otworzyła jej oczy! Czasem naprawdę dobrze spojrzeć na coś z boku, na chłodno.
- Biedna Sulla - powtórzyła za nim, żałując ptaka naprawdę. Jej Hiacynt nakręcał się, ilekroć widział, że Flo pisze list. Był zwarty i gotowy do lotu! Gdyby potem dziewczyna wyrzucała pergamin do kosza, też by się obraził!
Przymknęła oczy z przyjemnością, kiedy ponownie złożył pocałunek na jej włosach. Mogłaby się do nich przyzwyczaić... Z niejakim żalem jednak puściła Alana, kiedy ten się odsunął. Potem poszła za nim do kuchni.
- Ty nieznośny? - uniosła brwi - Jak wygląda nieznośny pan Bennett?
Z uśmieszkiem wyciągnęła z szafki herbatę by włożyć torebki do kubków. Już znała przecież tę kuchnię jak swoją własną. Zalała naczynia wrzątkiem i usiadła obok Alana, opierając się o niego lekko ramieniem.
- Naprawdę przepraszam, że tyle musiałeś czekać. Zwykle jestem bardziej odważna. Wynagrodzę ci to jakoś, dobrze? - spojrzała na niego z czułością, wyciągnęła szyję i ponownie pocałowała.
What is my life?
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Am I doing this right?
I just realized that I might
Not know what the hell is going on!
Florence Fortescue
Zawód : Bezrobotna
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
If you can't see anything beautiful about yourself...
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
Get a better mirror
Look a little closer
Stare a little longer
OPCM : 5 +2
UROKI : 4 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 10
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 3
Genetyka : Czarownica
Neutralni
- Biedna - powtórzył, kiwaniem głową przyznając jej rację. - Potem przez dłuższy czas była na mnie obrażona. - Zaśmiał się na samo wspomnienie, choć wtedy zdecydowanie nie było mu do śmiechu. Sulla była dość upartym i kapryśnym stworzeniem, dodatkowo dość mocno obrażalskim, ale i tak ją uwielbiał. Była jego ulubionym zwierzątkiem (bo jedynym) i choć czasami dziobała - nie wymieniłby ją na żadną inną.
- Oj, potrafię być nieznośny. - Mruknął, gdy byli już w kuchni. Razem z Florence przygotował herbatę. - Zbytnio mnie idealizujesz, Flo. Bywam okropny, choć jeszcze nie miałaś okazji się o tym przekonać. - Dodał znacznie ciszej, nie patrząc na nią. Najbardziej okropną rzeczą było okłamywanie jej, choć robił to także dlatego, że nie miał innego wyboru. Miał jednak wiele twarzy i wiele tajemnic, których Florence nie mogła poznać, a być może w przyszłości miała. Wiedział, że w jej oczach jest nieskazitelny, czysty, wręcz idealny. I wiedział jakże dalece było to od prawdy.
- Nie musisz mi tego wynagradzać, Flo. Było minęło, to przeszłość. Ważne, że w końcu tu przyszłaś. - Uśmiechnął się do niej, siadając na krześle i popijając herbatę, do której wcześniej wlał odrobinę mleka.
Rozmawiali, cieszyli się sobą, spędzali razem czas. Aż w końcu pożegnali się, gdy Florence opuściła mieszkanie Bennetta. Odprowadził ją do drzwi, pomógł się ubrać, a gdy wyszła - kontynuował przerwane czytanie. Do czasu aż w jego pokoju zjawił się Patronus. Pierwszy Patronus jakiego "otrzymał" zamiast sowy. Fakt ten sprawił, iż początkowo Alan wystraszył się i zmartwił. Potem jednak bardzo szybko wszedł do kominka, by korzystając z sieci Fiuu pełnym niepokoju udać się tam, gdzie był potrzebny.
zt x 2
- Oj, potrafię być nieznośny. - Mruknął, gdy byli już w kuchni. Razem z Florence przygotował herbatę. - Zbytnio mnie idealizujesz, Flo. Bywam okropny, choć jeszcze nie miałaś okazji się o tym przekonać. - Dodał znacznie ciszej, nie patrząc na nią. Najbardziej okropną rzeczą było okłamywanie jej, choć robił to także dlatego, że nie miał innego wyboru. Miał jednak wiele twarzy i wiele tajemnic, których Florence nie mogła poznać, a być może w przyszłości miała. Wiedział, że w jej oczach jest nieskazitelny, czysty, wręcz idealny. I wiedział jakże dalece było to od prawdy.
- Nie musisz mi tego wynagradzać, Flo. Było minęło, to przeszłość. Ważne, że w końcu tu przyszłaś. - Uśmiechnął się do niej, siadając na krześle i popijając herbatę, do której wcześniej wlał odrobinę mleka.
Rozmawiali, cieszyli się sobą, spędzali razem czas. Aż w końcu pożegnali się, gdy Florence opuściła mieszkanie Bennetta. Odprowadził ją do drzwi, pomógł się ubrać, a gdy wyszła - kontynuował przerwane czytanie. Do czasu aż w jego pokoju zjawił się Patronus. Pierwszy Patronus jakiego "otrzymał" zamiast sowy. Fakt ten sprawił, iż początkowo Alan wystraszył się i zmartwił. Potem jednak bardzo szybko wszedł do kominka, by korzystając z sieci Fiuu pełnym niepokoju udać się tam, gdzie był potrzebny.
zt x 2
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Sypialnia
Szybka odpowiedź