Wydarzenia


Ekipa forum
Rodos Bulstrode
AutorWiadomość
Rodos Bulstrode [odnośnik]10.01.16 14:42

Rodos Bulstrode

Data urodzenia: 24 grudnia 1926
Nazwisko matki: Lestrange
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: szlachetna
Zawód: Projektantka mody
Wzrost: 165 cm
Waga: 52 kg
Kolor włosów: blond
Kolor oczu: Niebieskie
Znaki szczególne: Blizna na ramieniu, po porwaniu. A także niesamowita uroda.



„Kocham Cię, bo cały wszechświat sprzyjał mi w tym, bym mógł Cię poznać.”

Nie słyszałam nigdy piękniejszej historii miłości niż ta, którą opowiadał mój ojciec – Nauplius Travers.  Słyszałam ją do tej pory dziesiątki razy i zawsze interesowała mnie z tym samym zapałem, z którym słuchałam jej po raz pierwszy. Historia miłości żeglarza do pięknej kobiety, pół-wili, a mojej matki, po której odziedziczyłam ten niezwykły urok, Azure Lestrange. Długi czas ukrywania się ze swoją tożsamością, aż wreszcie doszło do prawdy i po długim czasie oświadczyny, które moja matka oczywiście przyjęła. Dla mnie zachwycające było to, kiedy z takim uczuciem opowiadał o tym wszystkim. Wtedy zaczęłam wierzyć w prawdziwą miłość, bo widziałam na ich przykładzie, że jest ona możliwa. Oczywiście poznałam całą ich historię, wzloty, upadki, gorsze dni, a także emocje, które im towarzyszyły. Do tej pory nie wiem jak ojciec zniósł całą sytuację, kiedy mama została porwana. Piękno ich uczucia od samego początku mobilizowało mnie do tego, aby być dobrą osobą, bo wiedziałam, że tylko tak można osiągnąć w życiu to, na czym nam zależy. Żyłam ze świadomością, że nie ma nic piękniejszego niż miłość, która napędza nas samych i świat wokół nas. Wiedziałam, że człowiek bez miłości jest niczym.

” Statek jest bezpieczniejszy, gdy kotwiczy w porcie, nie po to jednak buduje się statki.”

Chcecie poznać historię mojego życia? Urodziłam się w 1926 roku. Na świecie byli już moi bracia. Nasze dzieciństwo było wspaniałe, nie mogę przecież narzekać. Miałam rodzinę, która mnie kochała, osoby, w których zawsze miałam oparcie. Oczywiście początkowe lata swojego ziemskiego bytu znam tylko z opowiadań rodziców lub rodzeństwa. Wiem, pamiętam doskonale, że ojciec często znikał, aby żeglować po świecie. Wtedy czułam się przez niego w pewnym sensie opuszczona, jednak zawsze wracał, a wtedy łaknęłam każdej chwili, którą mogłam z nim spędzić i nacieszyć się jego obecnością. Siadał z nami przy kominku i opowiadał nam historie swojej morskiej żeglugi, które jako dziecko słuchałam z ogromnym zaangażowaniem. Było to dla mnie zawsze fascynujące, jednak doskonale wiedziałam, że ojciec znów wyjdzie z domu i popłynie w nieznane, a ja tęsknie będę wyglądać za nim z okna.
Dzieciństwo jest jak stan po silnym alkoholowym upojeniu. Być może pamiętamy jego fragmenty jednak są osoby, które zawsze mogą nam przypomnieć co takiego robiliśmy. Ten czas niewinności mija bardzo szybko, zanim się spostrzegłam pierwsze z naszego rodzeństwa poszło do Hogwartu, później rok starszy ode mnie brat. Pamiętam dokładnie, że zazdrościłam im wtedy że już mogą się tam wybrać. Czy garnęłam się do nauki? Tak. Zawsze byłam ambitną osobą, chciałam w życiu dużo osiągnąć. Prawdę powiedziawszy niczego bardziej nie mogłam się doczekać niż wyjazdu do szkoły. Kolejny rok minął mi na wypatrywaniu ojca w oknie i słuchaniu mamy na temat tego dlaczego akurat nasza rodzina jest lepsza od innej. Nie rozumiałam do końca jej zapału i tego twierdzenia o byciu lepszym z uwagi na szlachetną krew. Nigdy mnie to nie interesowało, chociaż wiedziałam jakie znaczenie ma to dla matki.
Na Hogwart nadszedł również mój czas. Ekscytowałam się od samego początku, od kiedy tylko przyszedł List. Codziennie męczyłam rodziców o to, abyśmy pojechali już wcześniej zrobić odpowiednie zakupy. Tak, chciałam zacząć czytać szkolne podręczniki jeszcze zanim w ogóle moje stopy postaną w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Pierwsze zakupy wyprawki szkolnej były dla mnie niesamowicie ekscytujące, wręcz cała chodziłam podniecona faktem, że wreszcie będę mogła iść do szkoły i rozwijać swoje umiejętności. Na Pokątnej spędziliśmy dużo czasu. Jednak upewniwszy się trzykrotnie, że wszystko zostało zakupione dopiero mogłam spokojnie iść do domu i oczekiwać magicznej daty pierwszego września, kiedy razem z braćmi wsiądę do pociągu i odjadę poznawać nowe miejsca, zacząć nową przygodę.
Nie mogłam spać dwie noce przed odjazdem do szkoły, stres połączony z ekscytacją dawał się ogromnie we znaki, jednak byłam bardzo szczęśliwa. Pierwszego września byłam gotowa długo przed wszystkimi, oczywiście niecierpliwiłam się czekając na rodzeństwo, dla nich to nie było nic nowego, a dla mnie? Zupełnie przeciwnie. Po zajęciu miejsca w pociągu od razu poznałam kilka nowych osób, a podróż minęła bardzo szybko, a wtedy, nawet jako bardzo pewna siebie osoba zaczęłam się niesamowicie stresować. Wchodząc do Wielkiej Sali poczułam ucisk w żołądku, nie wiedziałam co mnie czeka i czego tak naprawdę mogę się spodziewać. Kiedy wreszcie doszło do mojego nazwiska… Starałam się jak najpewniejszym krokiem wejść na podest i w końcu usiadłam na krześle, z myślą „co ma być to będzie”. Tiara bardzo szybko ogłosiła moją przynależność do Slytherinu. Prawda, byłam ambitna, pewna siebie, potrafiłam większość spraw rozegrać tak, aby wyszło na moje, miałam niepowtarzalny urok osobisty, a to otwierało mi wiele bramek, niekoniecznie wszystkie były „dobre”, chociaż wiedziałam jak działać, aby było dobrze.
Kiedy byłam w drugiej klasie rozpoczęła się wojna, wszyscy starali się odciągnąć nasze myśli od spraw, które "dzieci", nie mogły dotyczyć, jednak przeżyłam to, bo nic nie było wtedy pewne i nie mogliśmy niczego przewidzieć. Wojna trwała praktycznie przez całą moją naukę w Hogwarcie. Czas leciał, zapał do nauki nie malał, chęć bycia najlepszą również nie. Zawsze walczyłam o swoje, chciałam wszystko robić sama, nie polegałam na innych ludziach, oczywiście wiedziałam, że z braćmi jest inaczej, jednak wiadomo, obcy ludzie nie zawsze są przychylni, szczególnie jeśli chodzi o dom Salazara. Przynależność do Slytherinu zmieniła mnie nieco. Spotykając się na co dzień z zazdrością innych, szczególnie dziewcząt, które chyba od samego początku były zazdrosne o mój urok i wygląd, spowodowała, że zaczęłam być bardziej uważna, ale też przestałam myśleć o innych, a skupiłam się bardziej na sobie. Wolałam z resztą liczyć na siebie, bo wtedy czułam się o wiele pewniej. Oczywiście lata szkolne nie obyły się bez wzlotów i upadków i klasycznych dla wieku rozterek. Choć wyniki miałam dobre zawsze znalazło się coś co sprawiało trudność. Choć z eliksirów szło mi wybitne, to miałam spory problem z Wróżbiarstwem i Historią Magii. Zaskakujące! Od dziecka nauczona byłam słuchania długich i pasjonujących historii ojca, jednak czytanie akurat tego podręcznika było dla mnie katorgą i nie mogę ukrywać, że najlepszych wyników z tego przedmiotu również nie osiągnęłam.
Pomimo moich ambicji naukowych przez długi czas nie mogłam wytyczyć choć początku drogi, którą chcę podążać w życiu. Miałam z tym ogromny problem. Dopiero w wieku piętnastu lat, kiedy zaczęły się pierwsze spotkania towarzyskie, pierwsze bale, odkryłam pasję do tworzenia własnych, nieprzeciętnych i niespotykanych stylizacji. Sama nie raz przerabiałam sukienki, dodając im świeżości i nowego wyglądu. Miałam dużo inspiracji i wtedy doszłam do wniosku, że tworzenie… mody będzie tym co chcę robić w życiu. O wiele prościej było oczywiście przy użyciu magii, więc musiałam się skupić na przedmiotach, które mogłyby mi to ułatwić w przyszłości. Transmutacja, chociażby. Oczywiście prócz pasji do tworzenia czegoś nowego i świeżego w głowie miałam też pierwsze miłostki. To typowe dla młodego wieku, każdy chce poznać coś nowego, zakochać się, cierpieć z miłości. Jest to nieodłączny element ludzkiej egzystencji. Dzięki swojemu urokowi i urodzie nie miałam problemu ze znalezieniem chłopaka, jednak wciąż nie odnajdywałam w tym wszystkim tego, co naprawdę było mi potrzebne do szczęścia. Z resztą. Tak na dobrą sprawę jako dziewczynie szlachetnie urodzonej nie wypadało mi spotykać się z chłopcami ze szkoły, więc zazwyczaj odpuszczałam.
Lata szkolne minęły szybko, w międzyczasie udało mi się zdać egzamin z teleportacji, początkowo sprawiało mi to trudność jednak po pewnym czasie wiedziałam już co i jak. Koniec szkoły oznaczał oczywiście egzaminy, które zdałam bez zarzutów, przynajmniej sama byłam z nich zadowolona. Mogłam wkroczyć w dorosłe życie. A przynajmniej taki miałam zamiar. Skończyłam Hogwart planowo. Wojna wciąż trwała, dopiero kiedy miałam dziewiętnaście lat to wszystko się skończyło. Śmierć Dumbledore'a była dla mnie ogromnym szokiem, jak dla większości zapewne. Przegrał i nic czasu nie cofnie. Co o tym wszystkim mogłam myśleć wtedy, a co myślę teraz? Jestem zdania, że wojen nie powinno się prowadzić, bo to sprowadza tylko ból i nieszczęście, a na tym cierpią niewinni ludzi. W końcu w tej wojnie mógł zginąć każdy, nawet ja.

”To, co dziś jest rzeczywistością, wczoraj było nierealnym marzeniem.”


Kiedy teraz przypomnę sobie siebie sprzed kilku laty, zaraz po skończeniu Hogwartu… Bywałam lekkomyślna, nieco porywcza w swoich działaniach, jednak zawsze dążyłam do wyznaczonego przez siebie celu. Początkowo pracowałam w domu, odbyłam krótki staż u jednego z Czarodziejskich projektantów mody. Mój staż był dla mnie czymś pasjonującym. Mając głowę pełną pomysłów początkowo niespecjalnie mogłam się nimi dzielić, jednak bardzo szybko dostrzegli moją kreatywność i ambicję, więc śmiało mogłam się rozwijać. Małe projekty, którym poświęcałam czas, czy też udział w większych przedsięwzięciach. Wszystko po to, abym mogła zobaczyć na czym polega tworzenie mody i dążenie do jak najlepszych efektów. Później zaczęłam tworzyć na własny rachunek. Sprawiało mi to przyjemność i dzięki temu odnajdywałam siebie. Bracia układali sobie swoje życia, Neleusa spotkała wielka tragedia, którą sama przeżyłam i opłakałam. Nie mogłam nawet przez moment postawić się w sytuacji brata, jednak chciałam być dla niego oparciem i starałam się, chociażby w podzięce za wszystkie lata, kiedy to on troszczył się o mnie. Oczywiście obiecałam mu swoją pomoc, bo przecież rodzina jest właśnie od tego, a on i jego córka bardzo tego potrzebowali. Moje życie nie było specjalnie pasjonujące, nie przeżywałam w nim takich przygód jak bracia, chociaż podobnie do Neleusa spotykały mnie przykre doświadczenia. Dwa lata po skończeniu wojny poznałam chłopaka z szlacheckiego rodu, zakochałam się i czułam, że to jest to. Po roku zaręczyny i planowanie ślubu i... wszystko jest opisane niżej. Te sześć lat, które minęły od kiedy go straciłam minęły mi na żałobie, potem lekkim wzlocie i upadku.
Początkowo głupia i naiwna dawałam się wykorzystywać, jednak później, po dokonaniu szczegółowej analizy popełnionych przeze mnie błędów wiedziałam już jak mam postępować. Twardo i pewnie stąpałam po ziemi. Znałam swoją wartość i widziałam czym dysponuję. Bycie wila było dość... skomplikowane, przynajmniej jak dla mnie. Bez problemu mogłam zdobyć serce każdego mężczyzny, którego tylko bym chciała, jednak widziałam, że nie odnajdę w tym wszystkim prawdziwego szczęścia. Nigdy nie lubiłam tego zainteresowania swoją osobą. Sprowadzało to nie tylko pożądliwy wzrok mężczyzn, ale również zazdrosny oczy kobiet. A to mi nie odpowiadało. Po kilku nieprzyjemnych przeżyciach zmieniłam się, jestem teraz nieco zamknięta w sobie, w końcu po co mam pokazywać emocje, skoro te wiążą się z kolejnym bólem i zawodem? Lepiej otoczyć się murem, bo być może w końcu pojawi się ktoś, kto będzie w stanie go przekroczyć.


"Każdy gro­madzi bliz­ny w sercu."

Pierwszy narzeczony zginął, miałam dwadzieścia trzy lata, został zamordowany przez nieznanych sprawców. Data ślubu była już wyznaczona, wszystko przygotowane. Jednak nie doszło do tego. Byłam załamana i długo nie mogłam się pozbierać, bo był osobą, z którą dogadywałam się wyśmienicie, porozumiewaliśmy się doskonale i czułam się w jego towarzystwie dobrze, jednak los pokrzyżował nasze plany. A rodzina rozpoczęła kolejna poszukiwania, choć i w tej sytuacji nie było im spieszno, bo najwyraźniej dostałam od nich ten czas na wewnętrzną żałobę.
Mając dwadzieścia pięć lata poznałam mężczyznę. Nigdy nie było mi spieszno do miłosnych deklaracji, długo spotykaliśmy się, aż on w końcu się oświadczył, cały okres przed narzeczeństwem, aż do tej tragedii wynosił około roku. Byłam oczarowana jego urokiem i intelektem, był niesamowitą osobą, jak się później okazało, wybitnym kłamcą. Do tej pory nie mogę się otrząsnąć i zrozumieć, po co było to wszystko, ta cała marna szopka, której doświadczyłam. Kiedy już w pełni zaufałam i otworzyłam swoje serce spotkał mnie podobny los jak moją matkę. Zostałam uprowadzona, w wiadomym celu. Mój wspaniały narzeczony okazał się jedynie oszustem, który przez ten długi czas dążył do jednego. Jak udało mi się z tego wyjść? To proste. Moja mama nie ufała mu tak bardzo jak ja i kiedy tylko znikałam z jej oczu miałam drobny "ogon", który cały czas miał mnie na oku, dzięki dobrej i szybkiej reakcji wciąż mogę chodzić po tej ziemi. Z resztą, nie mogliśmy zostawać sami, ale nawet to nie stanowiło dla niego problemu, by wykorzystać ten jeden krótki moment i podjąć próbę. Nie wiem co nim kierowało, w końcu stracił swoją reputację, kiedy wszystko wyszło na jaw, być może był zdesperowany, a ja nawet już nie chciałam w to wnikać.  Dlatego jestem wdzięczna matce, że pomimo faktu, że cały czas ktoś z nami był dodatkowo ktoś mnie chronił. A miłość i zaufanie? Najwyraźniej to tylko jedno wielkie kłamstwo.
Po tych wydarzeniach ani matka, ani ojciec nie naciskali na mnie. Długi czas byłam roztrzęsiona i stroniłam od ludzi, strach przed zaufaniem po raz kolejny był silniejszy ode mnie. Wiedziałam, że czas upływa, a ja choć wciąż piękna miałam świadomość, że mija kolejny rok, a za nim następny i jeśli nie znajdę męża będzie to źle świadczyć. Dlatego półtora roku po wydarzeniu zgodziłam się przyjąć propozycję matki, zaręczyłam się, a po kolejnym roku wzięłam ślub. W końcu mam męża. Od około pół roku nie nazywam się już Travers, teraz jestem Panią Bulstrode. Czy jestem szczęśliwa? Z pewnością muszę poświęcić siebie, aby ten związek był w pełni szczęśliwy, jednak po tych wszystkich wydarzeniach ze swojego życia wciąż nie jestem w stanie się do końca otworzyć, jednak wiem, że wszystko się w końcu ułoży. Czy czułam się do tego zmuszana? Początkowo moja reakcja była dość naturalna, nie wiedziałam czy jestem gotowa na kolejny związek, nawet zaczęłam myśleć, że ciąży na mnie jakaś klątwa. Na pierwsze spotkanie z Neil'em szłam nieco przerażona, nie byłam pewna kim był wybrany przez matkę mężczyzna, jednak po pierwszej rozmowie odniosłam pozytywne wrażenie o nim, zgodziłam się, z resztą nie miałam wyjścia. W pewnym sensie zostałam zmuszona, ale z drugiej strony... Czas leciał, a Neil był naprawdę wspaniałym mężczyzną.  Teraz tworzę tylko dla siebie, wciąż rozwijam swoją pasję, jednak tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności. Nie muszę pracować, pochodzę ze szlacheckiej rodziny i wstąpiłam w kolejną, o tym statusie. Praca jest mi więc niepotrzebna, jednak projektuję dla siebie głównie po to, aby być samej zadowoloną. Oczywiście nie muszę szyć, wszystko robi za mnie magia, gdyż wychodzę z założenia, że nikt lepiej nie uchwyci moich wizji niż ja sama. Projektowanie jest dla mnie formą hobby. Nie muszę tego robić, ale lubię, przynajmniej mam unikatowe rzeczy na własny użytek.






Patronus: Pamiętam jedną z rodzinnych wypraw. Była niesamowita. Byłam wtedy jeszcze dzieckiem i po raz pierwszy ujrzałam to cudowne rude stworzenie. Jako młodemu człowiekowi bardzo zapadło mi w pamięci i przede wszystkim ten niby zwyczajny pies pokazał mi czym jest wierność i bezinteresowna miłość. Nie mogę zapomnieć tego widoku, kiedy szczęśliwy biegł przez pole. Pamiętam jednak tyle, że widząc go czułam się prawdziwie wolna i przede wszystkim, szczęśliwa.










 
6
6
2  
5
3
0
3





Wyposażenie

Różdżka, sowa





Ostatnio zmieniony przez Rodos Bulstrode dnia 14.01.16 23:40, w całości zmieniany 3 razy
Gość
Anonymous
Gość
Re: Rodos Bulstrode [odnośnik]10.04.16 14:40

Witamy wśród Morsów

Twoja karta została zaakceptowana
INFORMACJE
Przed rozpoczęciem rozgrywki prosimy o uzupełnienie obowiązkowych pól w profilu. Zachęcamy także do przeczytania przewodnika, który znajduje się w twojej skrzynce pocztowej, szczególnie zwracając uwagę na opis lat 50., w których osadzona jest fabuła, charakterystykę świata magicznego, mechanikę rozgrywek, a także regulamin forum. Powyższe opisy pomogą Ci odnaleźć się na forum, jednakże w razie jakichkolwiek pytań, wątpliwości, a także propozycji nie obawiaj się wysłać nam pw lub skorzystać z działu przeznaczonego dla użytkownika. Jeszcze raz witamy na forum Morsmordre i mamy nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej!


Nikt nie spodziewał się, że panienka Travers - rodu znanego z tradycji morskich - zdecyduje się na karierę projektantki mody. Nikt nie spodziewał się również, że ta piękna półwila zostanie porwana przez swego niedoszłego małżonka i wyratowana jedynie dzięki rozsądkowi swej matki. Czy, teraz już, lady Bulstrode zazna w końcu szczęścia i uniknie w przyszłości podobnych incydentów? Uciekaj na fabułę i pokaż nam, co dla niej przygotowałaś!

OSIĄGNIĘCIA
Szczęśliwie wyratowana
 STAN ZDROWIA
Fizyczne
Pełnia zdrowia.
Psychiczne
Pełnia zdrowia.
UMIEJĘTNOŚCI
Statystyki
Zaklęcia i uroki:6
Transmutacja:6
Obrona przed czarną magią:2
Eliksiry:5
Magia lecznicza:3
Czarna magia:0
Sprawność fizyczna:3
Inne
Teleportacja
WYPOSAŻENIE
różdżka
HISTORIA DOŚWIADCZENIA
[14.01.16] Zakupy: -870 pkt
Evandra C. Rosier
Evandra C. Rosier
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Smile, because it confuses people. Smile, because it's easier than explaining what is killing you inside.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Rodos Bulstrode E0d6237c9360c8dc902b8a7987648526
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t578-evandra-lestrange https://www.morsmordre.net/t621-florentin#1749 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t1074-sypialnia-evandry#6552 https://www.morsmordre.net/t4210-skrytka-bankowa-nr-5#85655 https://www.morsmordre.net/t982-evandra-lestrange#5408
Rodos Bulstrode
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach