Komnaty Leandry
AutorWiadomość
Komnaty Leandry
Ciąg pomieszczeń, oddanych na prywatny i wyłączny użytek Leandry, w których Fabian nie pojawia się właściwie wcale. W jednej z komnat został ukryty fortepian, jedynie wtedy, kiedy pan domu znajduje się poza posiadłością. W końcu to instrument niebywale drogi i pani Malfoy nie chce, by stanął w płomieniach.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 28.10
Właśnie mija dwudziesta szósta godzina, odkąd nie zmrużyłem oka, a mimo to nigdy nie czułem się bardziej ożywiony niż teraz. Od chwili, gdy przeklęty Lovegood przestał się ze mną głupio wykłócać, a ja musiałem kapitulować i pozwolić mu zabrać Leandrę do, o zgrozo, Tower, gdzie miała zostać aż do wyjaśnienia sprawy, kręciłem się niespokojnie, naradzając się w nieskończoność ze wszystkimi ludźmi, którzy mogli w tej sprawie cokolwiek zdziałać i lawirując pomiędzy kolejnymi miejscami. W ciągu paru godzin o zajściu na ulicy Pokątnej została poinformowana najbliższa rodzina, do władz, które wyegzekwowały ten absurdalny dekret, wystosowano odpowiednie pismo długie na trzy stopy, w sprawę zaangażowałem wszystkich możliwych znawców prawa, nestora rodu, nawiązałem nawet kontakt z zazwyczaj unikanymi przeze mnie członkami familii, wszystko po to, by Lea nie musiała siedzieć w zimnej, zatęchłej celi ani minuty dłużej. Aktualnie to było moim priorytetem, w drugiej kolejności przyjdzie pociągnięcie do odpowiedzialności całej tej bandy pajaców, którzy narazili na szwank zdrowie mojej siostry. Prychnąłem pogardliwie, gdy ojciec nakazał mi towarzyszenie matce, bo to przecież równało się z bezczynnym siedzeniem, a na to nie mogłem sobie pozwolić, nie w takich okolicznościach.
Późną nocą, a może wczesnym porankiem nadeszło zawiadomienie o tym, że pani Malfoy została zwolniona z aresztu i wróciła do swojej posiadłości. Momentalnie ruszyłem w kierunku drzwi, z zamiarem jak najszybszego teleportowania się do Wiltshire, lecz matka nalegała, bym pozwolił siostrze wypocząć w zaciszu domowym po ciężkiej nocy. Teraz jednak słońce wisi, moim zdaniem, już całkiem wysoko na nieboskłonie i chociaż zegarek wciąż wskazuje nieprzyzwoicie wczesną porę, nie dbam o konwenanse. Bo czy można o nie dbać w tak wyjątkowych okolicznościach?
- Nieprzyzwoicie niewychowane są te skrzaty Malfoyów, nie chciały mnie wpuścić. M n i e. - oznajmiam zbulwersowany w momencie przekroczenia progu komnat Leandry, zbulwersowany o wiele bardziej niż byłbym normalnie w podobnej sytuacji, ale zdaje się, że tego dnia nawet najmniejsza iskra może się zmienić w pochłaniający wszystko pożar. - Chciałem przyjść od razu, jak się dowiedziałem, ale matka kazała mi czekać - dodaję już odrobinę przyjaźniejszym dla ucha tonem, gdy sam widok drobniutkiej blondynki działa na mnie łagodząco. Jak zwykle. - Jak się czujesz, Leandro? - pytam jakże banalnie, podchodząc bliżej siostry, by najpierw unieść ku górze jej nadgarstki i uważnie przyjrzeć się śladom po kajdankach, a następnie otoczyć ją ramionami, zamknąć w szczelnym uścisku i ucałować w czubek głowy, jakby wciąż była małą dziewczynką. Dla mnie jest i zawsze będzie. - Zapłacą za to, obiecuję - składam nienawistne przyrzeczenia, wciąż nie wypuszczając Leandry z objęć, jakby te miały ją uchronić przed całym złem świata. Och, gdyby tylko mogły.
Właśnie mija dwudziesta szósta godzina, odkąd nie zmrużyłem oka, a mimo to nigdy nie czułem się bardziej ożywiony niż teraz. Od chwili, gdy przeklęty Lovegood przestał się ze mną głupio wykłócać, a ja musiałem kapitulować i pozwolić mu zabrać Leandrę do, o zgrozo, Tower, gdzie miała zostać aż do wyjaśnienia sprawy, kręciłem się niespokojnie, naradzając się w nieskończoność ze wszystkimi ludźmi, którzy mogli w tej sprawie cokolwiek zdziałać i lawirując pomiędzy kolejnymi miejscami. W ciągu paru godzin o zajściu na ulicy Pokątnej została poinformowana najbliższa rodzina, do władz, które wyegzekwowały ten absurdalny dekret, wystosowano odpowiednie pismo długie na trzy stopy, w sprawę zaangażowałem wszystkich możliwych znawców prawa, nestora rodu, nawiązałem nawet kontakt z zazwyczaj unikanymi przeze mnie członkami familii, wszystko po to, by Lea nie musiała siedzieć w zimnej, zatęchłej celi ani minuty dłużej. Aktualnie to było moim priorytetem, w drugiej kolejności przyjdzie pociągnięcie do odpowiedzialności całej tej bandy pajaców, którzy narazili na szwank zdrowie mojej siostry. Prychnąłem pogardliwie, gdy ojciec nakazał mi towarzyszenie matce, bo to przecież równało się z bezczynnym siedzeniem, a na to nie mogłem sobie pozwolić, nie w takich okolicznościach.
Późną nocą, a może wczesnym porankiem nadeszło zawiadomienie o tym, że pani Malfoy została zwolniona z aresztu i wróciła do swojej posiadłości. Momentalnie ruszyłem w kierunku drzwi, z zamiarem jak najszybszego teleportowania się do Wiltshire, lecz matka nalegała, bym pozwolił siostrze wypocząć w zaciszu domowym po ciężkiej nocy. Teraz jednak słońce wisi, moim zdaniem, już całkiem wysoko na nieboskłonie i chociaż zegarek wciąż wskazuje nieprzyzwoicie wczesną porę, nie dbam o konwenanse. Bo czy można o nie dbać w tak wyjątkowych okolicznościach?
- Nieprzyzwoicie niewychowane są te skrzaty Malfoyów, nie chciały mnie wpuścić. M n i e. - oznajmiam zbulwersowany w momencie przekroczenia progu komnat Leandry, zbulwersowany o wiele bardziej niż byłbym normalnie w podobnej sytuacji, ale zdaje się, że tego dnia nawet najmniejsza iskra może się zmienić w pochłaniający wszystko pożar. - Chciałem przyjść od razu, jak się dowiedziałem, ale matka kazała mi czekać - dodaję już odrobinę przyjaźniejszym dla ucha tonem, gdy sam widok drobniutkiej blondynki działa na mnie łagodząco. Jak zwykle. - Jak się czujesz, Leandro? - pytam jakże banalnie, podchodząc bliżej siostry, by najpierw unieść ku górze jej nadgarstki i uważnie przyjrzeć się śladom po kajdankach, a następnie otoczyć ją ramionami, zamknąć w szczelnym uścisku i ucałować w czubek głowy, jakby wciąż była małą dziewczynką. Dla mnie jest i zawsze będzie. - Zapłacą za to, obiecuję - składam nienawistne przyrzeczenia, wciąż nie wypuszczając Leandry z objęć, jakby te miały ją uchronić przed całym złem świata. Och, gdyby tylko mogły.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Pierwsze promienie jesiennego słońca wpadają przez strzeliste okna jednej z komnat Leandry, rzucając jasne światło na jej drobne palce, z wprawą przemykające się po klawiszach drogiego fortepianu. Nie minęło nawet kilka minut, odkąd uspokajająco ucałowała męża na pożegnanie i zapewniła go, że poradzi sobie sama, bo nie chce przecież by z jej powodu opuszczał pracę; już wczorajszej nocy spowodowała zbyt wiele zmartwień. Wystarczy, że zamykają się za nim drzwi, a ona już zasiada do misternie skrywanego przed jego wzrokiem fortepianem, by brak snu wynagrodzić sobie lekarstwem idealnym na wszystko. Kolejne dźwięki układają się w jedną z jej ulubionych melodii, działając uspokajająco na wciąż skołatane nerwy. Nie chce powracać myślami do zimnej celi, duszącego zapachu stęchlizny, fatalistycznych słów współwięźniów i tego natrętnego głosu przypominającego jej, że bezczelnie upokorzono ją w oczach nie tylko innych arystokratów, ale również czarodziejów gorszego sortu, będących świadkami aresztowania. Gdy tylko jej samotnia zostaje przerwana przez przybycie jej brata, ustaje i rozbrzmiewająca w komnatach rezydencji Malfoyów melodia.
- Kazałam im nikogo nie wpuszczać, wypełniają tylko moje polecenia - odpowiada głosem zupełnie bezbarwnym, tak bardzo do niej niepodobnym. Wreszcie odwraca się ku bratu, wstaje z niskiego zydelka i zbliża się do niego, wciąż w świadomości mając wspomnienie więzienia, gdzie tylko jego osoba powstrzymywała ją od utraty zmysłów. - Nic się nie stało, Fabian się mną zajął - uspokaja go, zupełnie nieświadomie przypominając o tym, co zapewne kuło go dotkliwie od kilku tygodni. Leandra nie jest już tylko jego. Troska o jej dobro nie leży już wyłącznie w jego gestii, gdyż na skutek politycznych manipulacji ich ojca, zmuszono ją by dorosła zdecydowanie zbyt szybko, z uroczego podlotka zamieniając się w kobietę i panią domu. - Nie czuję... nie czuję nic. Ani zimna, ani strachu, ani złości, ani nawet niepokoju. Nic - mówi cichutko i dopiero teraz daje się zauważyć, jak bardzo jest zmęczona. Gdy podnosi na niego spojrzenie jasnobłękitnych oczu, łudząco podobnych do jego własnych, bez trudu może wychwycić wzrokiem malujące się pod nimi sińce. Choć mąż obejmował ją opiekuńczo przez całą noc, jej powieki pozostały otwarte do samego świtu. Beznamiętnie obserwuje, jak brat ogląda jej poranione nadgarstki i subtelnie obraca je, by jego uważnemu spojrzeniu nie umknęło nawet najmniejsze zadrapanie. Niech sprawi, by zapłacili. Niech będzie siłą, zdecydowaniem i okrucieństwem, których jej brak. Niech odegra się za każdy obolały kawałek jej zbolałej skóry. Lecz gdy wreszcie zamyka ją w troskliwym uścisku, wraca jego Leandra. - Zabierz to ode mnie - prosi cichutko i wtula się w niego całym filigranowym ciałem. Szczupłe palce zaciskają się na eleganckiej koszuli, a twarz chowa się w jego ramionach. Pani Malfoy bez wątpienia jest silną kobietą, jednak tym razem udało się im ją złamać. Rozkruszyć dumę i stanowczość na drobne kawałki, zasiać w umyśle ziarno niepewności, które zaczęło kiełkować w zawrotnym tempie. - Chcę, żeby cierpieli... zapłacili za każdy afront... zabierz to ode mnie, bo przerażam samą siebie - powtarza niczym w letargu, skrywając się w jego pewnym uścisku. Nie jest przyzwyczajona do myśli lawirujących po tak rozchwianych terenach. Jej niewinna natura wypiera wszystko to, co mogłoby ją zbrukać. Najwyraźniej jedynie do pewnego momentu.
- Kazałam im nikogo nie wpuszczać, wypełniają tylko moje polecenia - odpowiada głosem zupełnie bezbarwnym, tak bardzo do niej niepodobnym. Wreszcie odwraca się ku bratu, wstaje z niskiego zydelka i zbliża się do niego, wciąż w świadomości mając wspomnienie więzienia, gdzie tylko jego osoba powstrzymywała ją od utraty zmysłów. - Nic się nie stało, Fabian się mną zajął - uspokaja go, zupełnie nieświadomie przypominając o tym, co zapewne kuło go dotkliwie od kilku tygodni. Leandra nie jest już tylko jego. Troska o jej dobro nie leży już wyłącznie w jego gestii, gdyż na skutek politycznych manipulacji ich ojca, zmuszono ją by dorosła zdecydowanie zbyt szybko, z uroczego podlotka zamieniając się w kobietę i panią domu. - Nie czuję... nie czuję nic. Ani zimna, ani strachu, ani złości, ani nawet niepokoju. Nic - mówi cichutko i dopiero teraz daje się zauważyć, jak bardzo jest zmęczona. Gdy podnosi na niego spojrzenie jasnobłękitnych oczu, łudząco podobnych do jego własnych, bez trudu może wychwycić wzrokiem malujące się pod nimi sińce. Choć mąż obejmował ją opiekuńczo przez całą noc, jej powieki pozostały otwarte do samego świtu. Beznamiętnie obserwuje, jak brat ogląda jej poranione nadgarstki i subtelnie obraca je, by jego uważnemu spojrzeniu nie umknęło nawet najmniejsze zadrapanie. Niech sprawi, by zapłacili. Niech będzie siłą, zdecydowaniem i okrucieństwem, których jej brak. Niech odegra się za każdy obolały kawałek jej zbolałej skóry. Lecz gdy wreszcie zamyka ją w troskliwym uścisku, wraca jego Leandra. - Zabierz to ode mnie - prosi cichutko i wtula się w niego całym filigranowym ciałem. Szczupłe palce zaciskają się na eleganckiej koszuli, a twarz chowa się w jego ramionach. Pani Malfoy bez wątpienia jest silną kobietą, jednak tym razem udało się im ją złamać. Rozkruszyć dumę i stanowczość na drobne kawałki, zasiać w umyśle ziarno niepewności, które zaczęło kiełkować w zawrotnym tempie. - Chcę, żeby cierpieli... zapłacili za każdy afront... zabierz to ode mnie, bo przerażam samą siebie - powtarza niczym w letargu, skrywając się w jego pewnym uścisku. Nie jest przyzwyczajona do myśli lawirujących po tak rozchwianych terenach. Jej niewinna natura wypiera wszystko to, co mogłoby ją zbrukać. Najwyraźniej jedynie do pewnego momentu.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Początkowo wiedziony dźwiękami dobrze mi znanej melodii, dopiero po chwili uświadamiam sobie, że to właśnie spod palców Leandry wydobywają się te ożywione z papierowej postaci słodkie nuty i wtem przez głowę przebiega mi szybka myśl, że niepotrzebnie zwlekałem z przybyciem aż tak długo, skoro moja młodsza siostra zabawiała się w wirtuoza zamiast wylegiwać się w łóżku, jak na szlachciankę po przejściach przystało. Ta myśl napawa mnie złością skierowaną ku matce, która tak usilnie mnie powstrzymywała, zamiast uwierzyć w to, że znam swoje rodzeństwo wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że bardziej od snu, który nigdy nie przychodził w odpowiednich momentach, blondynka potrzebować będzie towarzystwa. Mojego towarzystwa. Bo przecież tylko ja rozumiem.
- Myślałaś, że nie przyjdę? - pytam, a w moim głosie dźwięczy ledwie wyczuwalna nuta wyrzutu, gdy jej słowa brzmią nijak i wciąż siedzi zwrócona w stronę fortepianu. - Oczywiście, Fabian zawsze wszystkim się zajmuje - odpowiadam automatycznie, tak dla odmiany przygrywając na odrobinę kpiarskiej strunie. Zdaje się to być silniejsze ode mnie, gdy Lea nieświadomie powraca do tematu, który od miesięcy dotyka mnie do żywego i sprawia, że niezmiennie zgrzytam zębami ze złości. Wszystko byłoby prostsze, gdyby była wciąż panną Avery, gdyby zamiast w cholernym Wiltshire, siedziała teraz bezpiecznie w Shropshire, gdyby pomiędzy nimi stało tylko kilka par drzwi dzielących poszczególne komnaty rodzinnej rezydencji, a nie armia skrzatów, dystans i konwenanse. Zaciskam szczęki. Gdzie jest teraz twój cudowny mąż, Leandro i dlaczego się tobą nie zajmuje?
- Jesteś jeszcze w szoku, to minie - mówię już o wiele łagodniej, odkładając na bok wszystkie niuanse i skupiając się tylko i wyłącznie na nadrzędnym celu mojej wizyty, materializującym się w kruchym ciałku pani Malfoy. Ze skrupulatnością alchemika, w którego posiadanie trafił kamień filozoficzny, wyszukuję na jej delikatnej skórze każdej skazy, by zapamiętać dokładnie ich obraz, krzywiąc się nieznacznie i traktując każde zadrapanie, każde zasinienie jak największą zbrodnię przeciwko ludzkości. Nie chcę już dłużej patrzeć. Pamiętam ten paskudny wzór już aż za dobrze, dlatego powoli opuszczam dłonie Leandry i słucham kolejnych jej słów obejmując ją ramionami i wdychając jej znajomy, lekko kwiatowy zapach, który od zawsze kojarzył mi się tylko z domem. - Odetnij się od tego i nie martw się niczym. Nie ujdzie im to na sucho, ale teraz już o tym nie myśl - mówię z pełnym zdecydowaniem, gładząc niespiesznie jej jasne włosy w uspokajającym geście i próbując sobie przypomnieć czy kiedykolwiek widziałem siostrę w podobnym stanie. Na próżno, ale przecież nie było czemu się dziwić, skoro ta nieprzyjemna sytuacja była jednocześnie precedensową.
- Myślałaś, że nie przyjdę? - pytam, a w moim głosie dźwięczy ledwie wyczuwalna nuta wyrzutu, gdy jej słowa brzmią nijak i wciąż siedzi zwrócona w stronę fortepianu. - Oczywiście, Fabian zawsze wszystkim się zajmuje - odpowiadam automatycznie, tak dla odmiany przygrywając na odrobinę kpiarskiej strunie. Zdaje się to być silniejsze ode mnie, gdy Lea nieświadomie powraca do tematu, który od miesięcy dotyka mnie do żywego i sprawia, że niezmiennie zgrzytam zębami ze złości. Wszystko byłoby prostsze, gdyby była wciąż panną Avery, gdyby zamiast w cholernym Wiltshire, siedziała teraz bezpiecznie w Shropshire, gdyby pomiędzy nimi stało tylko kilka par drzwi dzielących poszczególne komnaty rodzinnej rezydencji, a nie armia skrzatów, dystans i konwenanse. Zaciskam szczęki. Gdzie jest teraz twój cudowny mąż, Leandro i dlaczego się tobą nie zajmuje?
- Jesteś jeszcze w szoku, to minie - mówię już o wiele łagodniej, odkładając na bok wszystkie niuanse i skupiając się tylko i wyłącznie na nadrzędnym celu mojej wizyty, materializującym się w kruchym ciałku pani Malfoy. Ze skrupulatnością alchemika, w którego posiadanie trafił kamień filozoficzny, wyszukuję na jej delikatnej skórze każdej skazy, by zapamiętać dokładnie ich obraz, krzywiąc się nieznacznie i traktując każde zadrapanie, każde zasinienie jak największą zbrodnię przeciwko ludzkości. Nie chcę już dłużej patrzeć. Pamiętam ten paskudny wzór już aż za dobrze, dlatego powoli opuszczam dłonie Leandry i słucham kolejnych jej słów obejmując ją ramionami i wdychając jej znajomy, lekko kwiatowy zapach, który od zawsze kojarzył mi się tylko z domem. - Odetnij się od tego i nie martw się niczym. Nie ujdzie im to na sucho, ale teraz już o tym nie myśl - mówię z pełnym zdecydowaniem, gładząc niespiesznie jej jasne włosy w uspokajającym geście i próbując sobie przypomnieć czy kiedykolwiek widziałem siostrę w podobnym stanie. Na próżno, ale przecież nie było czemu się dziwić, skoro ta nieprzyjemna sytuacja była jednocześnie precedensową.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Wszystko na moment zamiera, gdy zwraca ku niemu spojrzenie jasnobłękitnych tęczówek, by nieznacznie unieść ku górze kąciki pobladłych ust i uśmiechnąć się do niego tak, jak nikt inny nigdy nie będzie w stanie. Choć uporczywa świadomość jak mocno zbrukane muszą być jego dłonie stara się zaburzyć wyidealizowany obraz brata, nawet pomimo upływu lat spogląda na niego jak na swego bohatera. Starszego brata, opiekuńczo gładzącego jej dziecięcą głowę, gdy pierwsze objawy choroby spędzały jej sen z powiek i szepczącego do ucha pokrzepiające słowa, gdy ślubna suknia odbierała jej oddech. Tak bardzo naiwna i nieuważna, ignorująca wszelkie sugestie zdrowego rozsądku. Ufa bezgranicznie, kocha bezwarunkowo - próżno mu szukać drugiej osoby, która kiedykolwiek obdarzy go podobnym uczuciem, nie oczekując w zamian nic, poza wzajemnością.
- Myślałam, że przyjdziesz o wiele wcześniej - poprawia go głosem pełnym dziecięcej wręcz goryczy. Zdziwiło ją, że nie czekał na nią przed Tower, by jego ramiona odgonić mogły wszystkie lęki i pozwolił jej wrócić do domu bez męskiej asysty. Któż jeśli nie on powinien sprawować nad nią pieczę? Bezradność i siła, niewinność i zdecydowanie, skrajności zderzają się ze sobą tworząc nieoczekiwanie spójną całość, skupioną w filigranowej sylwetce, odzianej wciąż w jedwabną podomkę. - Perseus, proszę, przestań! To mój mąż - zagryza wargi gdy nie udaje jej się zbagatelizować jawnej kpiny. Z niemałą rezerwą ustosunkowuje się do tematu własnego małżeństwa, wciąż prostodusznie wierząc, że z biegiem czasu uda im się pozbyć zbędnej oficjalności i zbudować związek na solidnych fundamentach. Nie chce jednak nadużywać dobroci brata, ani też grać na jego chwiejnych nerwach, dlatego też po swych słowach, czule łapie jego dłonie, unosi do ust i całuje je czule, jak gdyby w ten właśnie sposób chciała prosić, by się na nią nie gniewał. Choć zdaje się w pełni świadoma jego frasunku, obawia się że persyflażem wywoła lawinę jej własnego niepokoju. - Tak trudno mnie pokochać? - pyta wreszcie cichutko, głosem łamiącym się ze wstydu i skrywanego smutku. Czy tego właśnie pragnie Avery? Przypomnieć o tym, że kogoś brakuje u jej boku?
Oddycha płytko w niemym proteście kręcąc głową. Jej szczupłe dłonie tęsknie obejmują go w pasie, kolana powoli miękną przytłoczone nadmiarem wrażeń. Zbyt przykre wydarzenia minionej nocy wydają się o stokroć spotęgowane rozgrywając się nieustannie na nowo w chowanym pod kloszem umyśle.
- Jak mam nie myśleć? Nadal mi zimno, nadal czuję odrzucający smród stęchlizny. Nie mogę spać, nie mogę się skupić, nie mogę... oddychać - odzywa się wreszcie, choć nie pozwala mu odsunąć się nawet o milimetr. - Dlaczego ja? Co takiego im zrobiłam, braciszku? - powtarza niczym w letargu.
- Myślałam, że przyjdziesz o wiele wcześniej - poprawia go głosem pełnym dziecięcej wręcz goryczy. Zdziwiło ją, że nie czekał na nią przed Tower, by jego ramiona odgonić mogły wszystkie lęki i pozwolił jej wrócić do domu bez męskiej asysty. Któż jeśli nie on powinien sprawować nad nią pieczę? Bezradność i siła, niewinność i zdecydowanie, skrajności zderzają się ze sobą tworząc nieoczekiwanie spójną całość, skupioną w filigranowej sylwetce, odzianej wciąż w jedwabną podomkę. - Perseus, proszę, przestań! To mój mąż - zagryza wargi gdy nie udaje jej się zbagatelizować jawnej kpiny. Z niemałą rezerwą ustosunkowuje się do tematu własnego małżeństwa, wciąż prostodusznie wierząc, że z biegiem czasu uda im się pozbyć zbędnej oficjalności i zbudować związek na solidnych fundamentach. Nie chce jednak nadużywać dobroci brata, ani też grać na jego chwiejnych nerwach, dlatego też po swych słowach, czule łapie jego dłonie, unosi do ust i całuje je czule, jak gdyby w ten właśnie sposób chciała prosić, by się na nią nie gniewał. Choć zdaje się w pełni świadoma jego frasunku, obawia się że persyflażem wywoła lawinę jej własnego niepokoju. - Tak trudno mnie pokochać? - pyta wreszcie cichutko, głosem łamiącym się ze wstydu i skrywanego smutku. Czy tego właśnie pragnie Avery? Przypomnieć o tym, że kogoś brakuje u jej boku?
Oddycha płytko w niemym proteście kręcąc głową. Jej szczupłe dłonie tęsknie obejmują go w pasie, kolana powoli miękną przytłoczone nadmiarem wrażeń. Zbyt przykre wydarzenia minionej nocy wydają się o stokroć spotęgowane rozgrywając się nieustannie na nowo w chowanym pod kloszem umyśle.
- Jak mam nie myśleć? Nadal mi zimno, nadal czuję odrzucający smród stęchlizny. Nie mogę spać, nie mogę się skupić, nie mogę... oddychać - odzywa się wreszcie, choć nie pozwala mu odsunąć się nawet o milimetr. - Dlaczego ja? Co takiego im zrobiłam, braciszku? - powtarza niczym w letargu.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz mieliśmy taki moment, kiedy dane nam było rozmawiać bez zbędnych świadków, bez rozproszeń. Może okoliczności dalekie były od wymarzonych, a nazwanie konwersacji spokojną byłoby nadużyciem roku, ale i tak, brakowało mi tego - uczucia, że cały kosmos, wszystko naokoło nas zatrzymuje się w miejscu, że nie liczy się nic innego, tylko my, dwa idealnie dopasowane elementy układanki, tkwiące uparcie w zagięciu czasoprzestrzeni. Przez tyle lat nic się nie zmieniło, Leandra, chociaż nie była już małą dziewczynką, czego wciąż nie chciałem przyjąć do wiadomości, niezmiennie pozostawała moim oczkiem w głowie, tą jedną osobą, dla której zrobiłbym wszystko bez żadnych pragmatycznych kalkulacji. Dla której zabiłbym bez mrugnięcia okiem, chociaż ten czyn kłóciłby się bardzo z wyidealizowaną wizją mnie, jaka jawiła się w tej niewinnej blond główce. Z wizją bohatera, którym - w klasycznym tego słowa ujęciu - przestałem być już dawno temu. Ale wszystkie słowa, którymi ranię, wszystkie cierpienia, jakie zadaję, wszystkie zbrodnie, jakich jestem w stanie dokonać, wszystko to tylko w imię miłości. Czyż ten czynnik nie jest jednocześnie motywatorem i rozgrzeszeniem?
- Miałem dać się wykazać twojemu małżonkowi, żeby wszyscy widzieli, że faktycznie o ciebie dba, że nie jest to tylko czysto dyplomatyczny mariaż, że teraz jesteś Malfoy, a nie Avery - wymieniam litanię znienawidzonych przeze mnie wydumanych powodów tonem przepełnionym rozgoryczeniem. Czy nie było to absurdalne, że zakazano mi bycia w jedynym miejscu na ziemi, w którym powinienem być, tylko dlatego, by nie ucierpiał wizerunek nowego członka naszej rodziny ani powszechne postrzeganie połączenia naszych familii? Słodka Leandro, czy naprawdę możesz mnie obwiniać o to, co nie jest moją winą? Pora zmienić przyzwyczajenia, sierpień pokazał nam to dobitnie. - W rzeczy samej. Więc pewnie teraz ma na swojej wielce zapracowanej głowie milion spraw ważniejszych od ciebie? - pytam wciąż rozdrażniony, zarówno przebiegiem ostatniej doby, jak i przebiegiem ostatnich miesięcy. Czy tak właśnie wygląda hierarchia ważności Fabiana Malfoya? Krew szumi mi głośno w uszach, gdy ostatkiem sił powstrzymuję się przed pogardliwym prychnięciem. I nie wiem już sam, czy powodem mojej narastającej frustracji faktycznie jest obowiązkowy pracownik Ministerstwa, czy ja sam, niepotrafiący sobie wybaczyć, że nie powstrzymałem tego przeklętego ślubu? Coś we mnie pęka, gdy Leandra całuje moje dłonie. Nie zasługuję na jej czułość, na jej ufność, nie zasługuję na nią. Nie po tym, jak zamiast bronić ją przed złem tego świata, mogłem tylko bezczynnie stać na uboczu i przyglądać się jej smutkowi. Pomiędzy moimi ściągniętymi brwiami pojawia się marsowa zmarszczka, gdy pochylam się nad drobną blondynką, by przytknąć chłodne usta do jej czoła i zastygnąć tak na parę chwil. - Czujesz się niekochana? - pytam szeptem, mając ją tuż przy sobie, jakby z obawy, że i mój głos wyrazi zbyt wiele emocji, jeśli rozbrzmi donośniej. Czy czujesz się niekochana przeze mnie, gdy szczelnie przeze mnie objęta słyszysz melodię zemsty wygrywaną z każdym kolejnym uderzeniem mojego serca?
- To prowokacja, stałaś się ofiarą politycznych machinacji - czy to chcesz usłyszeć? Że przyszło ci cierpieć za niewinność? Nie mogę znieść tego, że rozpadasz się na milion kawałków, a ja nie jestem w stanie tego powstrzymać. - Powiedz mi, co mam zrobić, żeby ci pomóc - szepczę, po raz kolejny przeczesując złociste włosy, opadające miękko na szczupłe plecy Leandry. Zapłacą za to, zapłacą słono.
- Miałem dać się wykazać twojemu małżonkowi, żeby wszyscy widzieli, że faktycznie o ciebie dba, że nie jest to tylko czysto dyplomatyczny mariaż, że teraz jesteś Malfoy, a nie Avery - wymieniam litanię znienawidzonych przeze mnie wydumanych powodów tonem przepełnionym rozgoryczeniem. Czy nie było to absurdalne, że zakazano mi bycia w jedynym miejscu na ziemi, w którym powinienem być, tylko dlatego, by nie ucierpiał wizerunek nowego członka naszej rodziny ani powszechne postrzeganie połączenia naszych familii? Słodka Leandro, czy naprawdę możesz mnie obwiniać o to, co nie jest moją winą? Pora zmienić przyzwyczajenia, sierpień pokazał nam to dobitnie. - W rzeczy samej. Więc pewnie teraz ma na swojej wielce zapracowanej głowie milion spraw ważniejszych od ciebie? - pytam wciąż rozdrażniony, zarówno przebiegiem ostatniej doby, jak i przebiegiem ostatnich miesięcy. Czy tak właśnie wygląda hierarchia ważności Fabiana Malfoya? Krew szumi mi głośno w uszach, gdy ostatkiem sił powstrzymuję się przed pogardliwym prychnięciem. I nie wiem już sam, czy powodem mojej narastającej frustracji faktycznie jest obowiązkowy pracownik Ministerstwa, czy ja sam, niepotrafiący sobie wybaczyć, że nie powstrzymałem tego przeklętego ślubu? Coś we mnie pęka, gdy Leandra całuje moje dłonie. Nie zasługuję na jej czułość, na jej ufność, nie zasługuję na nią. Nie po tym, jak zamiast bronić ją przed złem tego świata, mogłem tylko bezczynnie stać na uboczu i przyglądać się jej smutkowi. Pomiędzy moimi ściągniętymi brwiami pojawia się marsowa zmarszczka, gdy pochylam się nad drobną blondynką, by przytknąć chłodne usta do jej czoła i zastygnąć tak na parę chwil. - Czujesz się niekochana? - pytam szeptem, mając ją tuż przy sobie, jakby z obawy, że i mój głos wyrazi zbyt wiele emocji, jeśli rozbrzmi donośniej. Czy czujesz się niekochana przeze mnie, gdy szczelnie przeze mnie objęta słyszysz melodię zemsty wygrywaną z każdym kolejnym uderzeniem mojego serca?
- To prowokacja, stałaś się ofiarą politycznych machinacji - czy to chcesz usłyszeć? Że przyszło ci cierpieć za niewinność? Nie mogę znieść tego, że rozpadasz się na milion kawałków, a ja nie jestem w stanie tego powstrzymać. - Powiedz mi, co mam zrobić, żeby ci pomóc - szepczę, po raz kolejny przeczesując złociste włosy, opadające miękko na szczupłe plecy Leandry. Zapłacą za to, zapłacą słono.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
To zupełnie zbędne, nieważne i bez znaczenia - czas może płynąć własnym rytmem, bezdusznie przemykać się pomiędzy ich palcami i unikać gdzieś w nicości, a oni zawsze znajdą chwilę do siebie. Pochwycą moment, zatrzymają go na własność, by wreszcie wycisnąć go do ostatków i dotrwać do kolejnej nadarzającej się im okazji. Nie wyobraża sobie, że znów miałby zniknąć na kilka lat, zmusić ją do pisania przepełnionych tęsknotą listów i wyczekiwać odraczającego się powrotu. Teraz jednak o tym nie myśli; jego ramiona chronią ją przed całym złem tego świata, a uspokajające bicie serca brata koi zadane przez obcych rany.
- Na zawsze pozostanę Avery - zapewnia go uspokajającym tonem, by złagodzić jego rozgoryczenie, rozczulająco gładząc go po policzku. Ich ojciec wykonał wyśmienitą pracę wychowując ich w imię zasady, że nie ma nic silniejszego od więzów krwi - choć od miesięcy z dumą nosi nazwisko męża, jej własne wciąż odbija się piętnem na obyciu i zachowaniu. - I nie rozumiem, jak to co dzieje się za zamkniętymi drzwiami naszej alkowy miałoby budować opinię publiczną - dostrzega omyłkę rozumowania ich szanownej matki, nawet na moment nie przestając czule błądzić wierzchem dłoni po licu brata. Przybył by ukoić jej nerwy, jednak role odwróciły się nader szybko, gdy to jej przyszło odpędzać dręczące go zmartwienia. Wystarczy zaledwie moment, by łagodny wyraz jej twarzy uległ drastycznej zmianie, a w jasnobłękitnych oczach pojawiło się rozgoryczenie. - Przestań! - powtarza, jednak tym razem jej głos brzmi bardziej srogo. - Dlaczego to robisz, bracie? Pragniesz mnie zranić? Sprawić, żebym zwątpiła? Tego chcesz - unieszczęśliwić mnie w małżeństwie? - salwa przepełnionych wyrzutem pytań uderza w niego z nieznaną mu do tej pory siłą, a Leandra odsuwa się od niego niczym skrzywdzone dziecko, z wyrzutem spoglądające na najbliższą mu osobę. - Powinieneś być po mojej stronie. Zabrać ten ciężar z moich ramion widząc, jak się z nim zmagam, a nie dokładać mi więcej zmartwień... obiecałeś mi to - szybko uspokaja oddech, odwraca wzrok nie pozwalając mu dojrzeć jak zaszkliły się jej jasnobłękitne oczy. To nie jego walka, choć nigdy nie spróbuje odmówić mu wojennego spustoszenia; przeżył dwadzieścia trzy wiosny, wsunął zaręczynowe pierścionki na drobne dłonie kilku arystokratek, a jednak wciąż dane mu było cieszyć się wolnością. Nie rozumie. Wagi przysięgi małżeńskiej i jej odbicia na rzeczywistości - nie zmienią przeszłości, mogą jedynie zadbać o to, by przyszłość okazała się jaśniejsza. Wdech, wydech. Zbliża się do brata, na powrót tonąc w jego ramionach. - Wiesz, że nie to mam na myśli - odpowiada cichutko, wsłuchana w tą cudowną melodię, otulającą ją w swych czułych objęciach. - Brakuje mi ciebie, bywasz tu tak rzadko, a Fabian... potrzebuje czasu - urywa, zdając sobie sprawę, że niepewnością w głosie właśnie obnażyła przed nim swą największą obawę - co jeśli im go nie wystarczy? Jeśli okaże się zbyt późno, by powrócić na odpowiednie tory i do końca życia uwięzną pomiędzy znienawidzonym oraz upragnionym.
- W imię czego? - roztrzęsiona, zaniepokojona i podenerwowana. Postawiono pod znakiem zapytania jej zdrowie, godność zmieszano z błotem - ochłapy polityki i manipulacji. - Zostań - wystarczy jedno jej słowo i błagalne spojrzenie, by zrozumiał czego pragnie. - Nie zostawiaj mnie samej... - dodaje wtulona w niego, targana spazmatycznymi dreszczami. Czuje mdłości, zupełnie jej obce, jak gdyby... nie, to przecież niemożliwe.
- Na zawsze pozostanę Avery - zapewnia go uspokajającym tonem, by złagodzić jego rozgoryczenie, rozczulająco gładząc go po policzku. Ich ojciec wykonał wyśmienitą pracę wychowując ich w imię zasady, że nie ma nic silniejszego od więzów krwi - choć od miesięcy z dumą nosi nazwisko męża, jej własne wciąż odbija się piętnem na obyciu i zachowaniu. - I nie rozumiem, jak to co dzieje się za zamkniętymi drzwiami naszej alkowy miałoby budować opinię publiczną - dostrzega omyłkę rozumowania ich szanownej matki, nawet na moment nie przestając czule błądzić wierzchem dłoni po licu brata. Przybył by ukoić jej nerwy, jednak role odwróciły się nader szybko, gdy to jej przyszło odpędzać dręczące go zmartwienia. Wystarczy zaledwie moment, by łagodny wyraz jej twarzy uległ drastycznej zmianie, a w jasnobłękitnych oczach pojawiło się rozgoryczenie. - Przestań! - powtarza, jednak tym razem jej głos brzmi bardziej srogo. - Dlaczego to robisz, bracie? Pragniesz mnie zranić? Sprawić, żebym zwątpiła? Tego chcesz - unieszczęśliwić mnie w małżeństwie? - salwa przepełnionych wyrzutem pytań uderza w niego z nieznaną mu do tej pory siłą, a Leandra odsuwa się od niego niczym skrzywdzone dziecko, z wyrzutem spoglądające na najbliższą mu osobę. - Powinieneś być po mojej stronie. Zabrać ten ciężar z moich ramion widząc, jak się z nim zmagam, a nie dokładać mi więcej zmartwień... obiecałeś mi to - szybko uspokaja oddech, odwraca wzrok nie pozwalając mu dojrzeć jak zaszkliły się jej jasnobłękitne oczy. To nie jego walka, choć nigdy nie spróbuje odmówić mu wojennego spustoszenia; przeżył dwadzieścia trzy wiosny, wsunął zaręczynowe pierścionki na drobne dłonie kilku arystokratek, a jednak wciąż dane mu było cieszyć się wolnością. Nie rozumie. Wagi przysięgi małżeńskiej i jej odbicia na rzeczywistości - nie zmienią przeszłości, mogą jedynie zadbać o to, by przyszłość okazała się jaśniejsza. Wdech, wydech. Zbliża się do brata, na powrót tonąc w jego ramionach. - Wiesz, że nie to mam na myśli - odpowiada cichutko, wsłuchana w tą cudowną melodię, otulającą ją w swych czułych objęciach. - Brakuje mi ciebie, bywasz tu tak rzadko, a Fabian... potrzebuje czasu - urywa, zdając sobie sprawę, że niepewnością w głosie właśnie obnażyła przed nim swą największą obawę - co jeśli im go nie wystarczy? Jeśli okaże się zbyt późno, by powrócić na odpowiednie tory i do końca życia uwięzną pomiędzy znienawidzonym oraz upragnionym.
- W imię czego? - roztrzęsiona, zaniepokojona i podenerwowana. Postawiono pod znakiem zapytania jej zdrowie, godność zmieszano z błotem - ochłapy polityki i manipulacji. - Zostań - wystarczy jedno jej słowo i błagalne spojrzenie, by zrozumiał czego pragnie. - Nie zostawiaj mnie samej... - dodaje wtulona w niego, targana spazmatycznymi dreszczami. Czuje mdłości, zupełnie jej obce, jak gdyby... nie, to przecież niemożliwe.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ze wszystkich rzeczy na świecie tylko tej jednej jestem absolutnie pewien: nigdy nie chciałem dla Leandry niczego innego, jak szczęścia. Nie zawsze wychodziło mi zgodnie z planem, przyznaję to z rozczarowaniem i niekrytym żalem do samego siebie, za sztandarowy przykład trzymając nieszczęsny sierpniowy ślub. Bo przecież moje palny matrymonialne z panną Greengrass miały skupiać na sobie uwagę ojca i nestora, pozwalając tym samym Leandrze na cieszenie się ulotną młodością bez nowych obowiązków - i nagle całość, dosłownie, wyleciała w powietrze. Za moje błędy ukarana została Leandra - nie potrafiłem sobie wyobrazić gorszej kary dla mnie. Cóż za wyrafinowana tortura, skazywać mnie na bycie obserwatorem tragedii, uczestnikiem farsy, świadomym ciągu przyczynowo-skutkowego.
- Obym nie musiał ci nigdy przypominać tych słów - łagodnieję pod wpływem jej gestu i wypowiadam słowa bez większego przekonania, jestem przecież pewny tego, że Leandra nigdy się nie odetnie od swoich korzeni. Chociaż właściwie od korzeni mogłaby się odciąć, byleby nie odcięła się ode mnie. I byleby był to jej wybór, a nie odgórnie narzucona jej decyzja męża, ochoczo przejmującego rolę naszego ojca w kwestii mówienia tego, co wolno, a czego nie wolno. - Za zamkniętymi drzwiami alkowy nie, ale przed otwartymi drzwiami Tower już tak - wyjaśniam absurdalne rozumowanie opinii publicznej, której wszyscy jesteśmy niewolnikami i już po chwili w popisowy sposób rujnuję chwile sielanki. Marszczę brwi, nie protestując, gdy Leandra gwałtownie się odsuwa, lecz nie odrywam od niej spojrzenia chłodnych tęczówek ani na ułamek sekundy. - Przecież wiesz. Wiesz, słodka Leandro, że za nic na świecie nie skrzywdziłbym cię umyślnie - akcentuję dobitnie każdą sylabę, wbijając w siostrę wzrok nierozumiejący tego, jakim cudem mogłaby mnie posądzać o takie bestialstwo. - Chociaż wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby to ode mnie zależne było twoje szczęście, niestety jest inaczej. Jestem po twojej stronie, zawsze będę, lecz nie bądź w błędzie i nie obarczaj mnie winą za fakty, sprawiające, że wypowiadam niemiłe ci słowa, które mimo wszystko powinny zostać wypowiedziane - mówię szybko, robiąc krok w kierunku Leandry, lecz zatrzymując się w połowie i nie zmniejszając dystansu, jakby nagle dopadła mnie chwila zawahania. - Nie idealizuj swojego męża. Jesteś Avery, nie powinnaś akceptować niczego poniżej tego, na co zasługujesz - a ty, Leandro krucha jak skrzydła motyla, zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Wciąż mierzę drobną blondynkę uważnym spojrzeniem, z rozgoryczeniem odnotowując to, jak zmęczona i zmizerniała wydaje się być, widzę uważnie cienie malujące się szarzyzną pod jej sarnimi oczami, zdaje mi się, że widzę również niebezpieczne lśnienie owych oczu, zaciskam jednak usta w wąską linię, nie komentując swoich spostrzeżeń, gdy Lea spogląda w inną stronę, a jej twarz przez parę chwil zakrywa kurtyna jasnych włosów. Robię krok w jej kierunku, by z nieskrywaną czułością założyć kilka pasm za jej ucho i objąć ją ponownie. - Przepraszam, jeśli poczułaś się przeze mnie zraniona - ponownie ściszam głos i robię głęboki wdech, pozwalając moim płucom wchłonąć perfumy blondynki. - Albo zaniedbana - dodaję po chwili, wysłuchując jej kolejnych słów. Marszczę ponownie brwi, gdy nasza konwersacja ponownie dociera do tematu Fabiana i przysięgam na gacie Merlina, że jak tak dalej pójdzie, na starość będę pomarszczony jak buldog. - Rozmawiałaś z nim o tym? Ja mam z nim porozmawiać? - pytam, błądząc w chęci pomocy i niewiedzy jak tego dokonać.
- W imię bycia czułym punktem - odpowiadam, nie kryjąc złości o to, że Leandra musiała zapłacić kolejną cenę za noszenie nazwiska Avery - bo przecież nie ulegało wątpliwości to, że cios ten był wymierzony w naszą rodzinę. Z jakich dokładnie powodów, to miało się zapewne wyklarować już wkrótce. - Nigdzie się nie wybieram, dopóki nie upewnię się, że już mnie nie potrzebujesz - teraz czy ogółem, zasada jest wciąż ta sama. Może nie sprawowałem się najlepiej w roli starszego brata, ale teraz nie zamierzam szczędzić czasu, by naprawić dawne błędy. - Tylko błagam, ubierz się cieplej, zanim się rozchorujesz - proszę, przesuwając dłońmi po szczupłych, rozedrganych ramionach Leandry, które wydają się być chłodniejsze niż powinny i w całym tym zamieszaniu dopiero teraz zwracam uwagę na to, jak lekko jest odziana.
- Obym nie musiał ci nigdy przypominać tych słów - łagodnieję pod wpływem jej gestu i wypowiadam słowa bez większego przekonania, jestem przecież pewny tego, że Leandra nigdy się nie odetnie od swoich korzeni. Chociaż właściwie od korzeni mogłaby się odciąć, byleby nie odcięła się ode mnie. I byleby był to jej wybór, a nie odgórnie narzucona jej decyzja męża, ochoczo przejmującego rolę naszego ojca w kwestii mówienia tego, co wolno, a czego nie wolno. - Za zamkniętymi drzwiami alkowy nie, ale przed otwartymi drzwiami Tower już tak - wyjaśniam absurdalne rozumowanie opinii publicznej, której wszyscy jesteśmy niewolnikami i już po chwili w popisowy sposób rujnuję chwile sielanki. Marszczę brwi, nie protestując, gdy Leandra gwałtownie się odsuwa, lecz nie odrywam od niej spojrzenia chłodnych tęczówek ani na ułamek sekundy. - Przecież wiesz. Wiesz, słodka Leandro, że za nic na świecie nie skrzywdziłbym cię umyślnie - akcentuję dobitnie każdą sylabę, wbijając w siostrę wzrok nierozumiejący tego, jakim cudem mogłaby mnie posądzać o takie bestialstwo. - Chociaż wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby to ode mnie zależne było twoje szczęście, niestety jest inaczej. Jestem po twojej stronie, zawsze będę, lecz nie bądź w błędzie i nie obarczaj mnie winą za fakty, sprawiające, że wypowiadam niemiłe ci słowa, które mimo wszystko powinny zostać wypowiedziane - mówię szybko, robiąc krok w kierunku Leandry, lecz zatrzymując się w połowie i nie zmniejszając dystansu, jakby nagle dopadła mnie chwila zawahania. - Nie idealizuj swojego męża. Jesteś Avery, nie powinnaś akceptować niczego poniżej tego, na co zasługujesz - a ty, Leandro krucha jak skrzydła motyla, zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Wciąż mierzę drobną blondynkę uważnym spojrzeniem, z rozgoryczeniem odnotowując to, jak zmęczona i zmizerniała wydaje się być, widzę uważnie cienie malujące się szarzyzną pod jej sarnimi oczami, zdaje mi się, że widzę również niebezpieczne lśnienie owych oczu, zaciskam jednak usta w wąską linię, nie komentując swoich spostrzeżeń, gdy Lea spogląda w inną stronę, a jej twarz przez parę chwil zakrywa kurtyna jasnych włosów. Robię krok w jej kierunku, by z nieskrywaną czułością założyć kilka pasm za jej ucho i objąć ją ponownie. - Przepraszam, jeśli poczułaś się przeze mnie zraniona - ponownie ściszam głos i robię głęboki wdech, pozwalając moim płucom wchłonąć perfumy blondynki. - Albo zaniedbana - dodaję po chwili, wysłuchując jej kolejnych słów. Marszczę ponownie brwi, gdy nasza konwersacja ponownie dociera do tematu Fabiana i przysięgam na gacie Merlina, że jak tak dalej pójdzie, na starość będę pomarszczony jak buldog. - Rozmawiałaś z nim o tym? Ja mam z nim porozmawiać? - pytam, błądząc w chęci pomocy i niewiedzy jak tego dokonać.
- W imię bycia czułym punktem - odpowiadam, nie kryjąc złości o to, że Leandra musiała zapłacić kolejną cenę za noszenie nazwiska Avery - bo przecież nie ulegało wątpliwości to, że cios ten był wymierzony w naszą rodzinę. Z jakich dokładnie powodów, to miało się zapewne wyklarować już wkrótce. - Nigdzie się nie wybieram, dopóki nie upewnię się, że już mnie nie potrzebujesz - teraz czy ogółem, zasada jest wciąż ta sama. Może nie sprawowałem się najlepiej w roli starszego brata, ale teraz nie zamierzam szczędzić czasu, by naprawić dawne błędy. - Tylko błagam, ubierz się cieplej, zanim się rozchorujesz - proszę, przesuwając dłońmi po szczupłych, rozedrganych ramionach Leandry, które wydają się być chłodniejsze niż powinny i w całym tym zamieszaniu dopiero teraz zwracam uwagę na to, jak lekko jest odziana.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Ilu ludzi, tyle teorii. Na tyluż też barkach spoczywa ciężar. Przygniata, utrudnia oddychanie, zaślepia w bezkresnym nieszczęściu. Ileż razy może jednak czule dotykać jego policzka i z niczym niezmąconą cierpliwością powtarzać, że to nie jego wina? Odpuszczać grzechy, łagodzić poczucie winy. Chwila nieuwagi, nieroztropnie szybko bijące serce i miękkie wargi Doriana, które po raz pierwszy w jej nastoletnim życiu składały na dziewiczych ustach pocałunek i obietnicę. Surowy głos ojca zabolał mocniej, niźli wymierzony policzek. To nie kara dla niego, a dla niej. Za słabość, za uczucie, za nadzieję. Ostateczna lekcja bycia Averym. Fabian okazał się jedynie przypadkiem, okazją do utrzymania sojuszu pomiędzy rodami po śmierci Lamii i doskonałą przykrywką dla tego, co kierowało Juliusem, gdy sprzedawał swą ledwie osiemnastoletnią córkę Malfoyom. Dlatego też po raz kolejny ujmie jego twarz w swe delikatne dłonie i powtórzy po raz kolejny: nie obwiniaj się. Zawsze i do końca życia.
- Nie pojawił się pod Tower. Wróciłam do Wiltshire sama - nie patrzy na niego, gdy wbrew sobie musi przyznać mu rację. Samotność stała się już immanentną częścią jej egzystencji, być może dlatego właśnie nie odczuła jej zimnych dłoni coraz mocniej zaciskających się na jej gardle, gdy przed otwartymi drzwiami aresztu nie dostrzegła sylwetki męża. I choć jego opiekuńcze ramiona ukoiły wszystkie lęki, gdy tylko przestąpiła próg domu, dopiero słowa brata uświadomiły jej, czego zabrakło dzisiejszej nocy.
- Cóż innego mi pozostaje, bracie? - pyta wreszcie i kieruje ku niemu ufne spojrzenie jasnych tęczówek. - Nie zmienię rzeczywistości, zaakceptowanie jej to jedyne co może mi ulżyć - dodaje o wiele ciszej, nagle uświadamiając mu, że mała Leandra, która przestraszona przybiegała nocą do jego pokoju, by ochronił ją przed rozszalałą na zewnątrz burzą, dorosła o wiele szybciej, niźli powinna. Tląca się w niej nadzieja gaśnie z każdym dniem, przytłaczana nowymi realiami. - Wiem, że gdyby to zależało od ciebie, pozwoliłbyś mi poślubić Doriana i rozpocząć staż w szpitalu... przychyliłbyś mi nieba. Ale teraz jestem panią Malfoy, a moje szczęście spoczywa w dłoniach Fabiana. Pragnę być dobrą żoną, zapomnieć o tym, do którego należało moje serce, nim na palcu pojawiła się ślubna obrączka. Wiem, że nauczę się go kochać, nauczę się być z nim szczęśliwa. To mój wybór, Perseus. Jeśli nie potrafisz go zaakceptować, oszczędź mi przynajmniej swego defetyzmu - sprzeczności ścierają się ze sobą w jej drobnej osóbce. Z jednej strony zdaje się krucha i bezbronna, a lekki szlafrok i bose stopy jedynie potęgują to wrażenie. Sińce pod oczami, sine wargi i otarte nadgarstki, wyglądające spod obszernych rękawów przytłaczają ją, gubiąc we własnym ogromie. Z drugiej zaś bije od niej siła i zdecydowanie, jak gdyby właśnie zamierzała porywać się z motyką na słońce, wypowiadając wojnę całemu światu. Nie rusza się nawet o krok, gdy brat zbliża się do niej i po raz chyba już setny tego poranka zamyka ją w swych opiekuńczych objęciach. - Nie zostawiaj mnie więcej. Nie mam nic cenniejszego od ciebie - szepcze, wtulając policzek w jego ciepłe ciało. Oczywiście, że mu wybaczy. Każdą krzywdę, każde raniące słowo. Jak zawsze wyniesie go na piedestał, odmawiając dostrzeżenia rys na swym własnym wyobrażeniu o nim. Darzy go miłością bezwarunkową, której ujście daje zaplatając ze sobą ich dłonie. - Sympatia mojego męża wobec ciebie, jest równie wielka, co twoja wobec niego. Dla mojego spokoju, lepiej byś z nim nie rozmawiał - kręci głową w niemej prośbie. Niech zostawi to jej, pozwoli działać wedle własnego uznania.
- Monique! - woła swą służkę, a gdy w drzwiach pojawia się jej mlecznobiała sylwetka, dodaje: - Przynieś mi proszę coś cieplejszego i zaparz herbatę dla mojego brata - wszak zostanie tu jeszcze przez dłuższą chwilę. Gdy po pokornym dygnięciu, panna Vane znika w zakamarkach posiadłości Malfoyów, ujmuje czule dłoń brata i prowadzi go w stronę jednej z kanap. - Lepiej? - robi to przecież tylko dla niego, sama nie odczuwa dziś chłodu.
- Nie pojawił się pod Tower. Wróciłam do Wiltshire sama - nie patrzy na niego, gdy wbrew sobie musi przyznać mu rację. Samotność stała się już immanentną częścią jej egzystencji, być może dlatego właśnie nie odczuła jej zimnych dłoni coraz mocniej zaciskających się na jej gardle, gdy przed otwartymi drzwiami aresztu nie dostrzegła sylwetki męża. I choć jego opiekuńcze ramiona ukoiły wszystkie lęki, gdy tylko przestąpiła próg domu, dopiero słowa brata uświadomiły jej, czego zabrakło dzisiejszej nocy.
- Cóż innego mi pozostaje, bracie? - pyta wreszcie i kieruje ku niemu ufne spojrzenie jasnych tęczówek. - Nie zmienię rzeczywistości, zaakceptowanie jej to jedyne co może mi ulżyć - dodaje o wiele ciszej, nagle uświadamiając mu, że mała Leandra, która przestraszona przybiegała nocą do jego pokoju, by ochronił ją przed rozszalałą na zewnątrz burzą, dorosła o wiele szybciej, niźli powinna. Tląca się w niej nadzieja gaśnie z każdym dniem, przytłaczana nowymi realiami. - Wiem, że gdyby to zależało od ciebie, pozwoliłbyś mi poślubić Doriana i rozpocząć staż w szpitalu... przychyliłbyś mi nieba. Ale teraz jestem panią Malfoy, a moje szczęście spoczywa w dłoniach Fabiana. Pragnę być dobrą żoną, zapomnieć o tym, do którego należało moje serce, nim na palcu pojawiła się ślubna obrączka. Wiem, że nauczę się go kochać, nauczę się być z nim szczęśliwa. To mój wybór, Perseus. Jeśli nie potrafisz go zaakceptować, oszczędź mi przynajmniej swego defetyzmu - sprzeczności ścierają się ze sobą w jej drobnej osóbce. Z jednej strony zdaje się krucha i bezbronna, a lekki szlafrok i bose stopy jedynie potęgują to wrażenie. Sińce pod oczami, sine wargi i otarte nadgarstki, wyglądające spod obszernych rękawów przytłaczają ją, gubiąc we własnym ogromie. Z drugiej zaś bije od niej siła i zdecydowanie, jak gdyby właśnie zamierzała porywać się z motyką na słońce, wypowiadając wojnę całemu światu. Nie rusza się nawet o krok, gdy brat zbliża się do niej i po raz chyba już setny tego poranka zamyka ją w swych opiekuńczych objęciach. - Nie zostawiaj mnie więcej. Nie mam nic cenniejszego od ciebie - szepcze, wtulając policzek w jego ciepłe ciało. Oczywiście, że mu wybaczy. Każdą krzywdę, każde raniące słowo. Jak zawsze wyniesie go na piedestał, odmawiając dostrzeżenia rys na swym własnym wyobrażeniu o nim. Darzy go miłością bezwarunkową, której ujście daje zaplatając ze sobą ich dłonie. - Sympatia mojego męża wobec ciebie, jest równie wielka, co twoja wobec niego. Dla mojego spokoju, lepiej byś z nim nie rozmawiał - kręci głową w niemej prośbie. Niech zostawi to jej, pozwoli działać wedle własnego uznania.
- Monique! - woła swą służkę, a gdy w drzwiach pojawia się jej mlecznobiała sylwetka, dodaje: - Przynieś mi proszę coś cieplejszego i zaparz herbatę dla mojego brata - wszak zostanie tu jeszcze przez dłuższą chwilę. Gdy po pokornym dygnięciu, panna Vane znika w zakamarkach posiadłości Malfoyów, ujmuje czule dłoń brata i prowadzi go w stronę jednej z kanap. - Lepiej? - robi to przecież tylko dla niego, sama nie odczuwa dziś chłodu.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Może jestem postacią tragiczną. Z jednej strony wmawiam sobie nieomylność i posiadanie pierwiastka nieomal boskiego, a z drugiej wystarczy tylko, by w mojej pamięci zawirowało imię Leandry, jej niewinna twarz czy wspomnienie tego, jak dusi się tuż przed swoim wiekopomnym spacerem w dół ołtarza, bym zobaczył bezlitosne pęknięcia na lśniącej tafli prawdziwego bohatera - którym przecież nie byłem, nie wtedy, gdy smak porażki rozlewał się goryczą na moim języku, a w głowie kołatała nieznośna myśl, że może jednak nie zrobiłem wszystkiego, co było w mojej mocy, by powstrzymać tę okrutną machinerię wciągającą w swe trybiki młodziutką pannę Avery.
Nie komentuję już najświeższych rewelacji, w których Malfoy po raz kolejny dowiódł swojej wartości, nie wspierając ramieniem małżonki, gdy potrzebowała go najbardziej. Nie przyszedłem tu po to, by wbijać szpilki w serce siostry, chociaż sam coraz bardziej upodabniam się do ojca i uważam, że pewne sprawy należy postawić jasno, nawet jeśli wydaje się to być bezlitosne. Ale przecież życie z klapkami na oczach to nie prawdziwe życie - jak można je zmieniać na lepsze, jeśli nie chce się dostrzec jego wad? Jak można naprawić problem, jeśli nie uznaje się jego istnienia? Wyparcie, w którym tkwi Leandra, kłuje mnie w oczy, lecz zaciskam usta w wąską linię i milczę uparcie, by nie ranić jej znowu, skoro i tak ostatnia doba była dla niej piekłem.
- Masz w sobie większy potencjał niż ci się zdaje, droga siostro - mówię pewnym tonem, chcąc nabuntować ją odrobinę przeciwko potulnemu godzeniu się na kolejne cięgi i kwitowanie ich tylko lekkim uśmiechem. - Osiągaj swoje cele powoli, krok po kroku, delikatnie i niezauważenie. Pozwalaj innym wierzyć, że sami kontrolują sytuację, podczas gdy za sterami tak naprawdę siedzisz ty, z niewinnością wymalowaną na twarzy, wojująca nie orężem czy ostrym słowem, a kobiecą subtelnością zakrawającą już o manipulację. Przespaceruj się niewzruszona po ludzkiej emocjonalności, odnajdując czułe punkty, lecz nie szarp bezkompromisowo wrażliwych strun, a zagraj na nich melodię słodką dla swojego ucha. My, mężczyźni, potrafimy mierzyć się z okrucieństwem, ale w obliczu bystrych kobiet często stajemy się bezbronni. Wykorzystaj to, Leandro. Możesz mieć wszystko, odważ się tylko po to sięgnąć - wykładam swoje racje, zastanawiając się przy tym, jak to możliwe, że nie usłyszała podobnych słów z ust naszej matki, która z pewnością w ramach szykowania Leandry do ślubu starała się nauczyć ją chociaż części swoich sztuczek właściwych silnej kobiecie, spełniającej się w roli żony, lecz niedającej się stłamsić. Dlaczego więc lady Malfoy nie stosowała się do rad naszych rodzicielki, by ugruntować sobie swoją niezachwianą pozycję u boku męża, a nie za jego plecami i nadać relacjom mocny akcent?
- Twój wybór - powtarzam z namysłem. Czy to kiedykolwiek był twój wybór, Leandro? - Z całego serca życzę ci tego, byś czuła się dobrze z Wiltshire, lecz nie czuj się urażona moimi wątpliwościami co do tego, czy jesteś należycie traktowana. Pamiętam dzień twojego ślubu, musi minąć trochę czasu nim prawdziwie uwierzę w to, że wszystko jest w porządku - dodaję, traktując peany na temat Fabiana, miłości i szczęścia jak kolejne próby wmówienia sobie czegoś na siłę. Nie mogę winić Leandry za to, że kolorowymi poduszkami próbuje wymościć sobie to prywatne piekiełko, w które wrzucił ją nasz ojciec, lecz po chwili moja twarz tężenie, a brwi nieświadomie ściągają się ku sobie.
- Nigdy nie myl mojej troski z defetyzmem, Leandro - nagły chłód bije z mojego głosu, choć jest to efekt niezamierzony. Nie widzę tej siły i zdecydowania, widzę tylko kruchą istotę szarganą silnymi emocjami, błędnie odczytującą moje intencje i w efekcie kierującą swoją złość właśnie na mnie. Nie mam nic przeciwko, niech zrzuci ciężar ze swojego serca i pozwoli mi być użytecznym chociażby jako chłopiec do bicia, lecz niech mimo wszystko wie, że chcę dla niej jak najlepiej. Po raz kolejny całuję ją w czubek głowy, pozwalając wszystkim moim dzisiejszym pokazom czułości być najbardziej dobitną obietnicą tego, że nigdy jej nie zostawię. Nie mieści się w mojej głowie scenariusz, w którym miałbym się odwrócić od siostry. - Kiedyś musimy się pojednać, w imię twojego dobra - oznajmiam, przejawiając poniekąd dobrą wolę unormowania swoich stosunków z lordem Malfoyem. Uśmiecham się lekko, gdy po paru chwilach wezwana Monique wraca do komnat, lecz zamiast czekać, aż służka wypełni swoje obowiązki garderobianej, nie chcąc słyszeć nawet słowa sprzeciwu, odbieram z jej rąk przyniesione ubrania i pomagam Leandrze odziać kolejne warstwy materiału, jakbym tylko ja jeden był w stanie się upewnić, że za nic na świecie nie zmarznie. Nawet jeśli sama nie czuje chłodu. - To tobie ma być lepiej - dodaję miękko, po czum zajmuję wskazane miejsce na kanapie. Chwilę obracam w dłoni filiżankę parującej herbaty, błądząc spojrzeniem po zdobieniu porcelany. Nawet ono wydaje się być obce. - Opowiedz mi o swoim stażu. Dalej planujesz rozwinięcie skrzydeł i pomaganie niezasługującym na to śmiertelnikom czy już jestem nie w temacie? - odzywam się po chwili, chcąc zmienić temat i tym samym pozwolić Leandrze oderwać się od prześladujących ją wspomnień minionego popołudnia i nocy.
Nie komentuję już najświeższych rewelacji, w których Malfoy po raz kolejny dowiódł swojej wartości, nie wspierając ramieniem małżonki, gdy potrzebowała go najbardziej. Nie przyszedłem tu po to, by wbijać szpilki w serce siostry, chociaż sam coraz bardziej upodabniam się do ojca i uważam, że pewne sprawy należy postawić jasno, nawet jeśli wydaje się to być bezlitosne. Ale przecież życie z klapkami na oczach to nie prawdziwe życie - jak można je zmieniać na lepsze, jeśli nie chce się dostrzec jego wad? Jak można naprawić problem, jeśli nie uznaje się jego istnienia? Wyparcie, w którym tkwi Leandra, kłuje mnie w oczy, lecz zaciskam usta w wąską linię i milczę uparcie, by nie ranić jej znowu, skoro i tak ostatnia doba była dla niej piekłem.
- Masz w sobie większy potencjał niż ci się zdaje, droga siostro - mówię pewnym tonem, chcąc nabuntować ją odrobinę przeciwko potulnemu godzeniu się na kolejne cięgi i kwitowanie ich tylko lekkim uśmiechem. - Osiągaj swoje cele powoli, krok po kroku, delikatnie i niezauważenie. Pozwalaj innym wierzyć, że sami kontrolują sytuację, podczas gdy za sterami tak naprawdę siedzisz ty, z niewinnością wymalowaną na twarzy, wojująca nie orężem czy ostrym słowem, a kobiecą subtelnością zakrawającą już o manipulację. Przespaceruj się niewzruszona po ludzkiej emocjonalności, odnajdując czułe punkty, lecz nie szarp bezkompromisowo wrażliwych strun, a zagraj na nich melodię słodką dla swojego ucha. My, mężczyźni, potrafimy mierzyć się z okrucieństwem, ale w obliczu bystrych kobiet często stajemy się bezbronni. Wykorzystaj to, Leandro. Możesz mieć wszystko, odważ się tylko po to sięgnąć - wykładam swoje racje, zastanawiając się przy tym, jak to możliwe, że nie usłyszała podobnych słów z ust naszej matki, która z pewnością w ramach szykowania Leandry do ślubu starała się nauczyć ją chociaż części swoich sztuczek właściwych silnej kobiecie, spełniającej się w roli żony, lecz niedającej się stłamsić. Dlaczego więc lady Malfoy nie stosowała się do rad naszych rodzicielki, by ugruntować sobie swoją niezachwianą pozycję u boku męża, a nie za jego plecami i nadać relacjom mocny akcent?
- Twój wybór - powtarzam z namysłem. Czy to kiedykolwiek był twój wybór, Leandro? - Z całego serca życzę ci tego, byś czuła się dobrze z Wiltshire, lecz nie czuj się urażona moimi wątpliwościami co do tego, czy jesteś należycie traktowana. Pamiętam dzień twojego ślubu, musi minąć trochę czasu nim prawdziwie uwierzę w to, że wszystko jest w porządku - dodaję, traktując peany na temat Fabiana, miłości i szczęścia jak kolejne próby wmówienia sobie czegoś na siłę. Nie mogę winić Leandry za to, że kolorowymi poduszkami próbuje wymościć sobie to prywatne piekiełko, w które wrzucił ją nasz ojciec, lecz po chwili moja twarz tężenie, a brwi nieświadomie ściągają się ku sobie.
- Nigdy nie myl mojej troski z defetyzmem, Leandro - nagły chłód bije z mojego głosu, choć jest to efekt niezamierzony. Nie widzę tej siły i zdecydowania, widzę tylko kruchą istotę szarganą silnymi emocjami, błędnie odczytującą moje intencje i w efekcie kierującą swoją złość właśnie na mnie. Nie mam nic przeciwko, niech zrzuci ciężar ze swojego serca i pozwoli mi być użytecznym chociażby jako chłopiec do bicia, lecz niech mimo wszystko wie, że chcę dla niej jak najlepiej. Po raz kolejny całuję ją w czubek głowy, pozwalając wszystkim moim dzisiejszym pokazom czułości być najbardziej dobitną obietnicą tego, że nigdy jej nie zostawię. Nie mieści się w mojej głowie scenariusz, w którym miałbym się odwrócić od siostry. - Kiedyś musimy się pojednać, w imię twojego dobra - oznajmiam, przejawiając poniekąd dobrą wolę unormowania swoich stosunków z lordem Malfoyem. Uśmiecham się lekko, gdy po paru chwilach wezwana Monique wraca do komnat, lecz zamiast czekać, aż służka wypełni swoje obowiązki garderobianej, nie chcąc słyszeć nawet słowa sprzeciwu, odbieram z jej rąk przyniesione ubrania i pomagam Leandrze odziać kolejne warstwy materiału, jakbym tylko ja jeden był w stanie się upewnić, że za nic na świecie nie zmarznie. Nawet jeśli sama nie czuje chłodu. - To tobie ma być lepiej - dodaję miękko, po czum zajmuję wskazane miejsce na kanapie. Chwilę obracam w dłoni filiżankę parującej herbaty, błądząc spojrzeniem po zdobieniu porcelany. Nawet ono wydaje się być obce. - Opowiedz mi o swoim stażu. Dalej planujesz rozwinięcie skrzydeł i pomaganie niezasługującym na to śmiertelnikom czy już jestem nie w temacie? - odzywam się po chwili, chcąc zmienić temat i tym samym pozwolić Leandrze oderwać się od prześladujących ją wspomnień minionego popołudnia i nocy.
stars, hide your fires:
let not light see my black and deep desires.
let not light see my black and deep desires.
Matka to jedynie puste pojęcie, za którym skrywa się osoba zupełnie jej obca. Permanentnie obojętna na los swej młodszej latorośli, spoglądająca na nią przez palce i niechętnie poświęcająca jej choć nikłą część swego jakże cennego czasu. Lawirująca między korytarzami posiadłości w Shropshire zdawała się jej raczej ulotną marą odzianą w drogie jedwabie, niż kobietą w której ramionach mogłaby szukać rad i ukojenia. Nawet surowy ojciec zdawał się jej bliższy, uczyniwszy z niej swoją marionetkę budując z nią więź zakrawającą o namiastkę trosko-kształtnej. Matka? Matka w dniu ślubu upewniała się jedynie, że córka nie przyniesie jej hańby, nawet gdyby miała nie dotrzeć do swojego małżonka.
- Co bym bez ciebie zrobiła, Perseus - mówi cicho i obejmuje brata tak samo jak wtedy, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Każde jego słowo przyjmuje do świadomości wręcz z namaszczeniem, nie okazując jednak przed nim swych wątpliwości. Przez lata obserwuje, które mimo swej pozycji potrafią realizować wszystkie cele. Ciotka Laidan, Medea - od zawsze są dla niej swoistą inspiracją, nawet jeśli wciąż wątpi w samą siebie. Dziewczęca naiwność i niewinność związują jej ręce sprawiając, że wciąż błądzi po omacku, starając się odnaleźć w swoim prywatnym piekle na ziemii. Jej otwarte i ufne serduszko nie skalane zostało brudem tego świata: zdradą, zazdrością i kłamstwem.
- Jeśli pamiętasz dzień mojego ślubu, to pamiętasz pewnie też, że to Avery, nie Malfoyowie doprowadzili do tego stanu. To matka nalegała, bym wyszła do gości i nie kazała im dłużej czekać na rozpoczęcie ceremonii, podczas gdy lady Malfoy optowała za zastosowaniem się do zaleceń uzdrowicieli. Obcy ludzie okazali się dla mnie łaskawsi, niż własna rodzina. Nie chcę żywić żalu. I ty nie powinieneś - ujmuje jego dłoń w swe drobniutnie rączki i czule całuje knykcie, by w niemym geście udzielić mu rozgrzeszenia, że nie było go wtedy u jej boku. Wiltshire to jej nowe więzienie, z którego nie wyrwie się już z taką łatwością. Nie trudno więc zrozumieć, dlaczego tak usilnie stara się nazywać to miejsce domem i ukryć za zasłoną milczenia wszystko to, co odbiega od swej powinności. Przymyka powieki i wtula policzek w jego ramię, nagle uświadamiając sobie, że wszystkie zarzuty wobec niego były zupełnie bezpodstawne. Ciche, a wręcz nieme przeprosiny, wydostające się z pobladłych warg stają się przypieczętowaniem pojednania i wciąż bezgranicznej wiary w brata. Jak śmiała zwątpić w niego choćby na moment.
- Nie proszę o nic więcej - wargi wyginają się w promiennym uśmiechu, a palce zaciskają na jego dłoni, gdy akt dobrej woli wychodzi z jego strony. Nadzieja powoli kiełkuje w jej umyśle na samą myśl o tym, że swóch najważniejszych mężczyzn w jejżyciu miałoby wreszcie zakopać topór wojenny.
- Coraz poważniej myślę o aplikacji. Fabian aprobuje moją decyzję, jednak wciąż mam wątpliwości, czy przystoi to damie. Nie chcę też sprawić wrażenia, że nie doceniam protekcji naszej ciotki nade mną... - rozpoczyna opowieść o swych pragnieniach i marzeniach, wreszcie mając u boku swojego najbardziej zaufanego doradcę, którego zdanie od lat stawia ponad innymi. Mówi o swych obawach i aspiracjach, przedstawia wszystkie argumenty i kontrargumenty, by w pełni mógł pomóc jej tak, jak czynił to zawsze - u jej boku, nawet wtedy gdyby waliły się światy.
zt
- Co bym bez ciebie zrobiła, Perseus - mówi cicho i obejmuje brata tak samo jak wtedy, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Każde jego słowo przyjmuje do świadomości wręcz z namaszczeniem, nie okazując jednak przed nim swych wątpliwości. Przez lata obserwuje, które mimo swej pozycji potrafią realizować wszystkie cele. Ciotka Laidan, Medea - od zawsze są dla niej swoistą inspiracją, nawet jeśli wciąż wątpi w samą siebie. Dziewczęca naiwność i niewinność związują jej ręce sprawiając, że wciąż błądzi po omacku, starając się odnaleźć w swoim prywatnym piekle na ziemii. Jej otwarte i ufne serduszko nie skalane zostało brudem tego świata: zdradą, zazdrością i kłamstwem.
- Jeśli pamiętasz dzień mojego ślubu, to pamiętasz pewnie też, że to Avery, nie Malfoyowie doprowadzili do tego stanu. To matka nalegała, bym wyszła do gości i nie kazała im dłużej czekać na rozpoczęcie ceremonii, podczas gdy lady Malfoy optowała za zastosowaniem się do zaleceń uzdrowicieli. Obcy ludzie okazali się dla mnie łaskawsi, niż własna rodzina. Nie chcę żywić żalu. I ty nie powinieneś - ujmuje jego dłoń w swe drobniutnie rączki i czule całuje knykcie, by w niemym geście udzielić mu rozgrzeszenia, że nie było go wtedy u jej boku. Wiltshire to jej nowe więzienie, z którego nie wyrwie się już z taką łatwością. Nie trudno więc zrozumieć, dlaczego tak usilnie stara się nazywać to miejsce domem i ukryć za zasłoną milczenia wszystko to, co odbiega od swej powinności. Przymyka powieki i wtula policzek w jego ramię, nagle uświadamiając sobie, że wszystkie zarzuty wobec niego były zupełnie bezpodstawne. Ciche, a wręcz nieme przeprosiny, wydostające się z pobladłych warg stają się przypieczętowaniem pojednania i wciąż bezgranicznej wiary w brata. Jak śmiała zwątpić w niego choćby na moment.
- Nie proszę o nic więcej - wargi wyginają się w promiennym uśmiechu, a palce zaciskają na jego dłoni, gdy akt dobrej woli wychodzi z jego strony. Nadzieja powoli kiełkuje w jej umyśle na samą myśl o tym, że swóch najważniejszych mężczyzn w jejżyciu miałoby wreszcie zakopać topór wojenny.
- Coraz poważniej myślę o aplikacji. Fabian aprobuje moją decyzję, jednak wciąż mam wątpliwości, czy przystoi to damie. Nie chcę też sprawić wrażenia, że nie doceniam protekcji naszej ciotki nade mną... - rozpoczyna opowieść o swych pragnieniach i marzeniach, wreszcie mając u boku swojego najbardziej zaufanego doradcę, którego zdanie od lat stawia ponad innymi. Mówi o swych obawach i aspiracjach, przedstawia wszystkie argumenty i kontrargumenty, by w pełni mógł pomóc jej tak, jak czynił to zawsze - u jej boku, nawet wtedy gdyby waliły się światy.
zt
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Komnaty Leandry
Szybka odpowiedź