Sypialnia Pani
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Sypialnia Pani
Azyl Megary usytuowany w osobnym skrzydle dworku.
Kiedy zamykałam oczy wciąż widziałam jego twarz. Te przesiąknięte rządzą spojrzenie robiące ze mnie łowną zwierzynę. Jego dotyk palił moją skórę. Jego duszący oddech. Figurka w kształcie jednorożca właśnie przeleciała przez cały pokuj by rozbić się o ścianę. Czemu nie mogę się pozbyć tego zapachu?! Wciąż czuję zapach potu i krwi. Nie mogę się go z siebie pozbyć. Zupełnie tak jakbym miała nim być naznaczona do końca życia. Porcelanowy wazon właśnie zmienił się w kup gruzu rozbijając się o drzwi. Czy to kiedyś minie? Czy będę wstanie zapomnieć? Uniosłam butelkę wina i upiłam z niej spory łyk. Tak, to pomagało. Kwaśny płyn spływał po moim gardle dając siłę by wziąć jeszcze kolejny wdech. Usłyszałam jakieś szmery pod moimi drzwiami. Cały dom pewnie huczy od plotek. A biedny Deimos skarży się że hałasy nie pozwalają mu spać. Chwyciłam za kolejną ozdobę ponownie rozbijając ją o drzwi. Upiłam kolejny łyk zadając sobie pytanie czy gdybym moje ciało umarło czy rzeczywiście coś bym poczuła. Podeszłam do jednego z okien poranionymi dłońmi mocując się z grubymi zasłonami. W efekcie zerwałam kilka warstw w końcu odstając się do okna. Otwarłam je po czy wspięłam się na parapet pozwalając by wiatr targał moim ciałem na wszystkie strony. Wystarczył tylko krok by to wszystko zakończyć. Przestać się męczyć. Wziąć ostatni oddech i udać się prosto do krainy zmarłych. Tam nie będzie mojego potwora….mojego koszmaru…mojego przekleństwa. Tylko tam mogę być szczęśliwa. - Lady Carrow- - usłyszałam z dołu czyjś krzyk. Jakiś służący patrzył na mnie z przerażeniem. Cholerne Marsteet! Nawet śmierć chcą mi odebrać. Upiłam kolejny spory łyk wina odwracając się tyłem do okna i zeskakując powrotem do pokoju. Słyszałam jak ktoś wbiega po schodach prosto w stronę mojej sypialni. Na szczęście nie mieli szans się tutaj dostać.. Jak tylko weszłam zabarykadowałam drzwi tak by nikt nie mógł przeszkadzać mi w mojej rozpaczy. Słyszałam jak szarpią za klamkę krzycząc coś niewyraźnie. Podniosła z ziemi ostatnią rzecz jaką była tu jeszcze w całości i rzuciłam ją w stronę drzwi. -Wynoście się!- wrzasnęłam. Głosy ucichły a ja znów zostałam sama. Mój pokuj przypominał pobojowisko. Ciężko było znaleźć tu choć jedną rzecz, która nie byłaby uszkodzona. Tysiące skrup mieszało się na podłodze z kawałkami drewnami papieru czy materiału. Upiłam kolejny łyk czując, że znów zacznę płakać. Ponownie zwróciłam swoją uwagę na okno tym razem już tylko siadając na parapecie. Podkuliłam nogi pod brodę w dłoni wciąż trzymając butelkę z winem biorąc z niej co jakiś czas kolejne hausty. Błagałam tylko o to by w końcu umarła. Wpatrywałam się w krajobraz za oknem coraz mocniej wierząc, że Yorkshire jest moim piekłem na ziemi. To tu przyjdzie mi umrzeć więc czemu nie teraz? Upiłam kolejny łyk wina całkowicie opróżniając butelkę. Wypuściłam ją za oknem obserwując jak kawałki szkła rozpryskują się na wszystkie strony. Czy moja głowa też jest ze szkła? Też rozpryśnie w tak piękny sposób? Druga butelka pojawiła się w moich dłoniach. A może po prostu wystarczy wciąż kawałek szkła z podłogi i patrzeć jak krew spływa po moich nadgarstkach. Tylko kto wtedy mnie pomści? Upiłam kolejny łyk wina czując jak w końcu przejmuje nade mną kontrolę. Na reszcie…może w końcu uda mi się zamknąć oczy…chociaż na chwilę.
Obietnice są dla niej niezwykle ważne. Nigdy nie składa tych bez pokrycia i podświadomie przywiązuje się do tych złożonych jej. Gdy więc na pożegnanie pod strasznym Tower młodziutka pani Carrow przysięga jej, że zjawi się nazajutrz w dworku w Wiltshire, popołudniem przesiaduje w oknie, wypatrując jej przybycia. Godziny zlewają się ze sobą, zabytkowy zegar wybija kolejną pełną, a Megary wciąż nie ma. Niepokój zaczyna narastać, myśl goni myśl, a w głowie klarują się coraz czarniejsze scenariusze. Czy nic jej się nie stało? Być może woda, którą tak łapczywie wypiła w areszcie była zatruta? A może stan jej zdrowia pogorszył się po przyjeździe do Marseet? Niespokojnie przechadza się po swych komnatach, aż wreszcie mimo zmęczenia i osłabienia podejmuje ryzykowną decyzję, by złożyć wizytę u Carrowów i upewnić się, czy z kuzynką wszystko jest w porządku. Uprzedza skrzaty dokąd się udaje, by i Fabian nie podzielił jej niepokoju nie zastając jej przy wieczerzy, przywdziewa elegancki płaszcz i za pomocą sieci Fiuu przenosi się do Yorkshire.
Już od zaanonsowania jej przybycia, najgorsze obawy zaczęły zyskiwać na sile, gdy tylko zaniepokojona służba zamiast do jednego z wystawnych salonów z poddenerwowaniem zaprowadziła ją do sypialni.
- Meg? Wszystko w porządku? - niepewnie uchyla drewniane drzwi, jednak pobojowisko w sypialni sprawia, że jej oddech na chwilę zamiera. Ze strachem odnajduje sylwetkę pani Carrow skulonej wśród tego małego końca świata. Nie myśli zbyt wiele, nie przejmuje się tym, że rozlany na parkiecie alkohol zapewne poplami jej kremową suknię - w mgnieniu oka znajduje się tuż obok niej i zamyka ją w opiekuńczym uścisku. - Co się stało? - pyta łagodnie, uspokajająco gładząc ją po jasnej głowie. Tym razem pyta o pozwolenia na poznanie jej sekretu, jednak widząc ją w tym stanie, nie ponowi prośby.
Już od zaanonsowania jej przybycia, najgorsze obawy zaczęły zyskiwać na sile, gdy tylko zaniepokojona służba zamiast do jednego z wystawnych salonów z poddenerwowaniem zaprowadziła ją do sypialni.
- Meg? Wszystko w porządku? - niepewnie uchyla drewniane drzwi, jednak pobojowisko w sypialni sprawia, że jej oddech na chwilę zamiera. Ze strachem odnajduje sylwetkę pani Carrow skulonej wśród tego małego końca świata. Nie myśli zbyt wiele, nie przejmuje się tym, że rozlany na parkiecie alkohol zapewne poplami jej kremową suknię - w mgnieniu oka znajduje się tuż obok niej i zamyka ją w opiekuńczym uścisku. - Co się stało? - pyta łagodnie, uspokajająco gładząc ją po jasnej głowie. Tym razem pyta o pozwolenia na poznanie jej sekretu, jednak widząc ją w tym stanie, nie ponowi prośby.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ograbił mnie ze wszystkiego. Nie miałam już ciała. Zbrukał je , wziął niczym swoje. Nawet ogień nie będzie wstanie tego zmienić. Nie miałam już dumy. Niby jak mogłam się mienić kimś ważny, kimś istotnym gdy potraktowano mnie niczym niewolnicę. Byłam tylko zabawą z którą można zrobić co tylko się chce i nikt nie zaprotestuje. No właśnie… Ten dwór wypełniało tysiące oczu i tysiące uszu. Postacie na obrazach czy cienie służby przemykające się gdzieś po korytarzach. Nikt nic nie zrobił by go powstrzymać. Nikt nie powiedział choćby słowa by mnie uratować. Jak mam znów komukolwiek zaufać skoro zostawili mnie samą. Rzucili na pastwę potworami, którą wchłoną moją duszę. Nie zostawił mi nawet moich myśli. Nie mogłam marzyć, że kiedy jeszcze ujrzę słońce. Pozostawił mi tylko wspomnienia tamtych chwil. Moje serce za każdym razem rozpadało się na miliony kawałków, w końcu strach i ból pochłonie mnie od środka sprawiając, że zniknę.
Jak mogę być czymś prócz ciemności skoro nic mi nie pozostało. Czy na zawsze zostanę już tylko cieniem przypominającym człowieka? Już nigdy nie będę wstanie spojrzeć w lustro? Nigdy nie pozwolę na siebie spojrzeć. Nigdy już nie dostrzegę własnego odbicia w czyjś oczach. Zostanę tu na zawszę. Tutaj nikt mnie nie dosięgnie. Stanę się częścią tego domu a mój ból stanie się jego bólem. Moje łzy staną się jego łzami. Mój krzyk usłyszy każdy kto ośmieli się wejść do tego piekła. Moje piekło, moje królestwo. Gdy wszyscy już umrą a przez dach zaczną wyłaniać się gwiazdy ja wciąż tu będę. Nigdy już się nie wydostanę.
Nie byłam wstanie wziąć oddechu. Moja płuca nie chciały się unieść…miałam umrzeć…chciałam umrzeć. Po co miałam próbować skoro to i tak nie miało sensu. Po co była mi ta walka? Po co wszyscy całe życie powtarzali mi, że mam być silna? Wystarczyło przez te kilka krótkich chwil by zapragnąć przestać istnieć. To po to tyle lat walczyłam o prawo do swobody? Po to tak sumiennie niszczyłam każdy promyk nadziei by on w końcu mnie znienawidził. Miał chcieć żebym odeszła a ja miałam się łaskawie zgodzić. Miał być szczęśliwy z jedną ze swoich dziwek bo przecież żadnej z nich nie potraktowałby w podobny sposób. Mimo wszystkich ślubów, mimo złota jakie mu ofiarowano. Jestem z nich najmniej warta. Jestem niczym…to już nie ważne. On zwyciężył ja przegrałam. On przeżyje a ja umrę.
Już tylko wija zemsty sprawiała, że tliła się e mnie iskierka życia. Po co czekać aż miną wieki? Po co czekać aż moja krew przesiąknie te mury? Sama doprowadzę do jego upadku? Nie ważne czy to za pomocą magii czy ognia ale sprawię, że nie zostanie nawet kamień na kamieńcu. Cały ród Carrowów zapłaci za to co mi uczyniono! Przysięgam, że tak właśnie będzie!
Coś nagle oplotło moje ciało. Nie byłam pewna czy to liny czy diabelskie sidła czy po prostu czyjeś ramiona. Nie wiedziała czy to miało miejsce naprawdę czy tylko jakiś dziwny omam. Wyrwałam się z całej siły jaka mi pozostała odpychając daną rzecz. Odskoczyła kilka kroku chwytając w dłoń pękniętego szkła! - Wynocha! - warczałam przez zaciśnięte żeby wskazując ręką drzwi. - Wynocha!- - powtórzyłam. Ruszanie szczęką sprawiało mi wyraźny ból. Siniaki na twarzy i na reszcie ciała zaczęły przybierać fioletowe barwy. Dodatkowo opuchnięta od płaczu twarz niczego nie ułatwiała. Dostrzeżenie ludzkiego kształtu zajęło mi kilka chwil. Musiała się naprawdę wysilić by rozmyty kształt zaczął przybierać znajomy wygląd. Tylko nie to - zdarzyłam pomyśleć za nim po raz kolejny upadłam na kolana. Miałam ochotę schować się pod łóżka i udawać, że mnie tu nie ma. Nie chciałam jej tutaj, nie chciałam by ktokolwiek widział mnie w takim stanie. - Odejdź Lea –- odezwałam się po raz kolejny już znacznie spokojniej i znacznie ciszej.
Jak mogę być czymś prócz ciemności skoro nic mi nie pozostało. Czy na zawsze zostanę już tylko cieniem przypominającym człowieka? Już nigdy nie będę wstanie spojrzeć w lustro? Nigdy nie pozwolę na siebie spojrzeć. Nigdy już nie dostrzegę własnego odbicia w czyjś oczach. Zostanę tu na zawszę. Tutaj nikt mnie nie dosięgnie. Stanę się częścią tego domu a mój ból stanie się jego bólem. Moje łzy staną się jego łzami. Mój krzyk usłyszy każdy kto ośmieli się wejść do tego piekła. Moje piekło, moje królestwo. Gdy wszyscy już umrą a przez dach zaczną wyłaniać się gwiazdy ja wciąż tu będę. Nigdy już się nie wydostanę.
Nie byłam wstanie wziąć oddechu. Moja płuca nie chciały się unieść…miałam umrzeć…chciałam umrzeć. Po co miałam próbować skoro to i tak nie miało sensu. Po co była mi ta walka? Po co wszyscy całe życie powtarzali mi, że mam być silna? Wystarczyło przez te kilka krótkich chwil by zapragnąć przestać istnieć. To po to tyle lat walczyłam o prawo do swobody? Po to tak sumiennie niszczyłam każdy promyk nadziei by on w końcu mnie znienawidził. Miał chcieć żebym odeszła a ja miałam się łaskawie zgodzić. Miał być szczęśliwy z jedną ze swoich dziwek bo przecież żadnej z nich nie potraktowałby w podobny sposób. Mimo wszystkich ślubów, mimo złota jakie mu ofiarowano. Jestem z nich najmniej warta. Jestem niczym…to już nie ważne. On zwyciężył ja przegrałam. On przeżyje a ja umrę.
Już tylko wija zemsty sprawiała, że tliła się e mnie iskierka życia. Po co czekać aż miną wieki? Po co czekać aż moja krew przesiąknie te mury? Sama doprowadzę do jego upadku? Nie ważne czy to za pomocą magii czy ognia ale sprawię, że nie zostanie nawet kamień na kamieńcu. Cały ród Carrowów zapłaci za to co mi uczyniono! Przysięgam, że tak właśnie będzie!
Coś nagle oplotło moje ciało. Nie byłam pewna czy to liny czy diabelskie sidła czy po prostu czyjeś ramiona. Nie wiedziała czy to miało miejsce naprawdę czy tylko jakiś dziwny omam. Wyrwałam się z całej siły jaka mi pozostała odpychając daną rzecz. Odskoczyła kilka kroku chwytając w dłoń pękniętego szkła! - Wynocha! - warczałam przez zaciśnięte żeby wskazując ręką drzwi. - Wynocha!- - powtórzyłam. Ruszanie szczęką sprawiało mi wyraźny ból. Siniaki na twarzy i na reszcie ciała zaczęły przybierać fioletowe barwy. Dodatkowo opuchnięta od płaczu twarz niczego nie ułatwiała. Dostrzeżenie ludzkiego kształtu zajęło mi kilka chwil. Musiała się naprawdę wysilić by rozmyty kształt zaczął przybierać znajomy wygląd. Tylko nie to - zdarzyłam pomyśleć za nim po raz kolejny upadłam na kolana. Miałam ochotę schować się pod łóżka i udawać, że mnie tu nie ma. Nie chciałam jej tutaj, nie chciałam by ktokolwiek widział mnie w takim stanie. - Odejdź Lea –- odezwałam się po raz kolejny już znacznie spokojniej i znacznie ciszej.
Skąd może wiedzieć? Co stało się poprzedniej nocy, gdy ciszę wypełniającą dwór w North Yorkshire wypełniał jej krzyk i płacz. Co czuje i przeżywa, gdy targana rozpaczą niszczy wszystko, co wpadnie jej w ręce. W jakim stanie zastanie ją, gdy tylko uchyli drzwi prowadzące do jej sypialni. Pamięta, jak jako dzieci biegały radośnie po ogrodach przy rodzinnej posiadłości, trzymając się za ręce i śpiewając dziecinne piosenki. Jak zielona trawa przyjemnie muskała jej policzek, gdy z zapartym tchem wpatrywały się w chmury i nadawały im ziemskie kształty. Zawsze była jej bliską przyjaciółką, nawet jeśli dzieliła je przepaść charakteru. A jednak dopiero dzisiaj odległość między nimi zdaje się nie do pokonania. Dopiero dzisiaj nie ma pojęcia jak jej pomóc.
Z trudem udaje jej się zachować równowagę, gdy kuzynka odpycha ją z całą, skumulowaną w wątłym ciele siłą. Unosi dłonie w kojącym geście, nie mając bladego pojęcia co zrobić by pochłonięta amokiem Megara nie zrobiła krzywdy ani sobie, ani jej. Zwłaszcza, że wciąż trzyma kawałek rozbitego szła.
- Meg, uspokój się, proszę - powtarza łagodnie, powoli zbliża się do niej. Krok po kroku. Wreszcie znajduje się wystarczająco blisko, wytrąca odłamek z jej ręki i zamyka ją w ciasnym uścisku. Czule gładzi po jasnych włosach, stara się uśmierzyć ból kołysząc ją w swych ramionach. Nie zamierza jej wypuścić, nie dopóki nie dowie się co takiego doprowadziło ją do tego stanu. - Nigdzie nie idę - oznajmia stanowczo, całując ją opiekuńczo w czubek głowy. Najgorsze z możliwych scenariuszy zaczynają kształtować się przed jej oczami, a pani Carrow wciąż milczy jak zaklęta. Nie przestając gładzić jej po plecach, sięga po swoją różdżkę, by rozbić się rozbitego szła z podłogi, ale wtedy... Przepraszam, Meg - mówi jedynie w swoich myślach, powiem jej bladych warg nie opuszcza nawet jeden dźwięk. Tak samo jak i wtedy, gdy wykorzystując jej nieuwagę, kieruje różdżkę na nią. - Legilimens - kolejne, niewerbalne zaklęcie. Nie musi szukać długo, wydarzenia minionej nocy wybijają się ponad wszystkie inne. I w tym samym momencie, gdy wydobyła wspomnienie z jej głowy, gdy własnymi oczami widzi wszystko to, co przyszło jej przecierpieć, zaczyna żałować swojej decyzji. - Co on ci zrobił? - pyta głucho, przyciska ją mocniej do siebie. Nie puści, nie odda jej w ręce tego bydlaka. Zabierze ją ze sobą do Wiltshire, tam będzie mogła dojść do siebie i... co dalej? Prędzej czy później zmuszą ją do powrotu, do starcia z rzeczywistością. Nikt nie kiwnie nawet palcem dowiedziawszy się co takiego zrobił jej mąż. - Nie pozwolę, żeby znowu cię skrzywdził - obiecuje, wpatrzona w zostawione na kruchym ciele siniaki.
Z trudem udaje jej się zachować równowagę, gdy kuzynka odpycha ją z całą, skumulowaną w wątłym ciele siłą. Unosi dłonie w kojącym geście, nie mając bladego pojęcia co zrobić by pochłonięta amokiem Megara nie zrobiła krzywdy ani sobie, ani jej. Zwłaszcza, że wciąż trzyma kawałek rozbitego szła.
- Meg, uspokój się, proszę - powtarza łagodnie, powoli zbliża się do niej. Krok po kroku. Wreszcie znajduje się wystarczająco blisko, wytrąca odłamek z jej ręki i zamyka ją w ciasnym uścisku. Czule gładzi po jasnych włosach, stara się uśmierzyć ból kołysząc ją w swych ramionach. Nie zamierza jej wypuścić, nie dopóki nie dowie się co takiego doprowadziło ją do tego stanu. - Nigdzie nie idę - oznajmia stanowczo, całując ją opiekuńczo w czubek głowy. Najgorsze z możliwych scenariuszy zaczynają kształtować się przed jej oczami, a pani Carrow wciąż milczy jak zaklęta. Nie przestając gładzić jej po plecach, sięga po swoją różdżkę, by rozbić się rozbitego szła z podłogi, ale wtedy... Przepraszam, Meg - mówi jedynie w swoich myślach, powiem jej bladych warg nie opuszcza nawet jeden dźwięk. Tak samo jak i wtedy, gdy wykorzystując jej nieuwagę, kieruje różdżkę na nią. - Legilimens - kolejne, niewerbalne zaklęcie. Nie musi szukać długo, wydarzenia minionej nocy wybijają się ponad wszystkie inne. I w tym samym momencie, gdy wydobyła wspomnienie z jej głowy, gdy własnymi oczami widzi wszystko to, co przyszło jej przecierpieć, zaczyna żałować swojej decyzji. - Co on ci zrobił? - pyta głucho, przyciska ją mocniej do siebie. Nie puści, nie odda jej w ręce tego bydlaka. Zabierze ją ze sobą do Wiltshire, tam będzie mogła dojść do siebie i... co dalej? Prędzej czy później zmuszą ją do powrotu, do starcia z rzeczywistością. Nikt nie kiwnie nawet palcem dowiedziawszy się co takiego zrobił jej mąż. - Nie pozwolę, żeby znowu cię skrzywdził - obiecuje, wpatrzona w zostawione na kruchym ciele siniaki.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie byłam wstanie dalej płakać. Do tego trzeba sił a przecież mnie tak bardzo ich brakuje. Nawet ten dywan pełen kolorowych odłamków wydawał się dobrym miejscem na spoczynek. Nawet jeśli miałabym wpatrywać się w sufit przez kolejne długie godziny. Milczałam pozwalając by Lea wytrąciła z moich rąk odłamek który stał się częścią tej szalonej kompozycji. Pozwoliłam by po raz kolejny jej długie ramiona oplotły moje ciało. Mój umysł krzyczał prosząc by zostawiła mnie w spokoju. Dla czego to ona musi być świadkiem mojego upadku? Dla czego ze wszystkich ludzi na świecie właśnie ona? Te wszystkie czułe gesty…tak bardo starała się mnie uspokoić. Tyle, że ja już prawie nic nie czułam. Miałam wrażenie, że moje ciało zmieniło się szmacianą lalkę. Przecież kilka skręconych gałganków nie może krzyczeć, prosić czy nawet błagać. Niech robi co uzna za słuszne. W końcu przecież musiała będzie odejść i znów zostanę sama…będę mogła wpatrywać się w biały sufit. Kolorowa kompozycja nagle znika spod moich kolan zmieniając się w te same szyby, lustra czy wazy. Jakim prawem one łączą się w całość gdy ja wciąż nie mogę wydobyć z siebie słowa?! Przebrzydli zdrajcy! Wracajcie gdzie wasze miejsce! Mój pusty wzrok przesuwa się po wizerunku kuzynki zatrzymując się dopiero na różdżce. Czemu jej koniec był wycelowany w moją stronę? Nieme pytanie nie ma nawet szansa zaistnieć w moich oczach. Sekunda,dwie i już było po wszystkim. Czułam jak wchodzi do mojej głowy. Jak wkrada się po cichu szukając odpowiedniego wspomnienia. Bolało, bolało jak diabli. Zupełnie tak jakby wbijał paznokcie w moją głowę każąc mi wykrzyczeć prawdę. Chciałam walczyć, chciałam gryźć i kopać ale jak można pokonać legimentę? W pewnym momencie moje palce zacisnęły się na nadgarstku dziewczyny. - Lea nie - udało mi się z siebie wydusić. Nie miała prawa tego robić bez względu na to co nią kierowało. Nie miała prawa być częścią mojego upokorzenia. Nie miała prawa na to patrzeć. Ale było już za późno. Widziała wszystko. Widziała każdy nawet najmniejszy fragment tamtej nocy. A mnie nie zostało już nic. Nawet we własnej głowie przestałam czuć się bezpiecznie. Czczego ty chcesz ode mnie świecie? Nie prościej po prostu zesłać grom który sprawi, że zniknę. Tak wiele energii oszczędzilibyśmy innym. - Nic nie zrobisz- - czyjaś obecność w mojej głowie sprawiała, że jeszcze gorzej szło mi wypowiedzenie choćby najprostszego słowa. - W małżeństwie nie ma gwałtów - zawarczałam przez zaciśnięte zęby. Obie doskonale to wiedziałyśmy. Byłam jego i robił to co uważał za słuszne. - Dość widziałaś-- mój głos stał się mocniejszy i pewniejszy. Może to był ten impuls, którego potrzebowałam by dalej żyć. Na nowo przeżyć te kilka chwil i przypomnieć sobie, że za krew płaci się krwią.
Nigdy nie ma prawa. Wdzierać się do głowy, błądzić w meandrach pamięci. Wyciągać na światło dnia najgłębiej skrywanych sekretów. Nasze myśli pozostają nieme, by nikt nie mógł ich usłyszeć, a legilimenci do swoich własnych celów naginają prawa natury. Występują jej naprzeciw, walczą jak równy z równym. A potem dokonują czynów bestialskich, godnych jedynie potępienia. Czy Megara naprawdę sądzi, że Leandra nie czuła wyrzutów sumienia za każdym razem, gdy spełniała polecenia ojca i odbierała jego przeciwnikom możliwość gry fair play? Czy sądzi, że sama nie wie, jak serce pęka na pół, gdy ktoś niepowołany wydobywa najskrytsze pragnienia? Zwykła umywać od tego ręce, powtarzać samej sobie, że robi to jedynie, by zyskać uznanie Juliusa. Ale tym razem, po raz pierwszy to jej własne dłonie zostały zbrukane. Tuli ją do siebie i gładzi po miękkich włosach, przeprosiny szepcząc jak litanię. Nawet, gdyby miała już nigdy jej nie wybaczyć.
- Co z niego za mąż, jeśli posuwa się do gwałtu? - pyta przerażona, w duchu dziękując Merlinowi, że jej własny małżonek nigdy nie próbował dotykać jej w ten bestialski sposób. Nic nie zrobi, to najszczersza prawda. Jest tylko słabą i bezbronną kobietą, jej słowo nigdy nie stanie się równie słowu Deimosa. - Przepraszam, Meg - szepcze, składając czuły pocałunek na czubku jej głowy, bo doskonale wie, co musi zrobić. Drobne palce mocniej zaciskają się na różdżce, a pobladłe wargi wypowiadają dokładnie tą samą inkantację, co chwilę wcześniej. Legilimens. - Jeśli nie mogę go powstrzymać... zabiorę to - wyjaśnia cichutko, nawet na moment nie przestając przesuwać dłonią po jej głowie. Może wierzgać do woli, próbować wygonić ją ze swej głowy, ale na to już zbyt późno. Z chirurgiczną precyzją przekształca wspomnienie minionej nocy na podobieństwo tych, które sama spędza z Fabianem. Bezduszny dotyk staje się łagodny, pijane pocałunki zaczynają smakować słodyczą, a ostre słowa zdają się miodem dla uszu, szeptanym w chwili uniesienia. Nocy nie spędza już targana spazmatycznym płaczem, policzek układa na jego klatce piersiowej i zasypia, kołysana biciem jego serca. - Kocham cię, Meg. To wszystko dla twojego dobra - uspokaja ją, docierając do finiszu swego dzieła. A potem pozostaje już tylko jedno. Bezpowrotnie zatrzeć wszystkie ślady, usunąć wspomnienie ostatnich kilku godzin. I już się nie trzęsie. Nie wyrywa, nie ucieka. Zastyga, jak gdyby nie miała pojęcia, dlaczego klęczy na podłodze wśród potłuczonego szkła. Bo przecież nie ma. - Wszystko w porządku, ten artykuł w Magu Walczącym to nic takiego. Jestem pewna, że Deimos nie będzie miał ci tego za złe - perfekcyjnie wciela się w nową rolę.
Jak gdyby nic, nigdy się nie stało.
- Co z niego za mąż, jeśli posuwa się do gwałtu? - pyta przerażona, w duchu dziękując Merlinowi, że jej własny małżonek nigdy nie próbował dotykać jej w ten bestialski sposób. Nic nie zrobi, to najszczersza prawda. Jest tylko słabą i bezbronną kobietą, jej słowo nigdy nie stanie się równie słowu Deimosa. - Przepraszam, Meg - szepcze, składając czuły pocałunek na czubku jej głowy, bo doskonale wie, co musi zrobić. Drobne palce mocniej zaciskają się na różdżce, a pobladłe wargi wypowiadają dokładnie tą samą inkantację, co chwilę wcześniej. Legilimens. - Jeśli nie mogę go powstrzymać... zabiorę to - wyjaśnia cichutko, nawet na moment nie przestając przesuwać dłonią po jej głowie. Może wierzgać do woli, próbować wygonić ją ze swej głowy, ale na to już zbyt późno. Z chirurgiczną precyzją przekształca wspomnienie minionej nocy na podobieństwo tych, które sama spędza z Fabianem. Bezduszny dotyk staje się łagodny, pijane pocałunki zaczynają smakować słodyczą, a ostre słowa zdają się miodem dla uszu, szeptanym w chwili uniesienia. Nocy nie spędza już targana spazmatycznym płaczem, policzek układa na jego klatce piersiowej i zasypia, kołysana biciem jego serca. - Kocham cię, Meg. To wszystko dla twojego dobra - uspokaja ją, docierając do finiszu swego dzieła. A potem pozostaje już tylko jedno. Bezpowrotnie zatrzeć wszystkie ślady, usunąć wspomnienie ostatnich kilku godzin. I już się nie trzęsie. Nie wyrywa, nie ucieka. Zastyga, jak gdyby nie miała pojęcia, dlaczego klęczy na podłodze wśród potłuczonego szkła. Bo przecież nie ma. - Wszystko w porządku, ten artykuł w Magu Walczącym to nic takiego. Jestem pewna, że Deimos nie będzie miał ci tego za złe - perfekcyjnie wciela się w nową rolę.
Jak gdyby nic, nigdy się nie stało.
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Po co się wysilać? Po co zmusza się do tak niewiele znaczących gestów? Po co niszczyć sobie gardło wypowiadając słowa, które już niczego nie zmienią? Wiem, że powinnam ją objąć i wypłakać się w jej ramie. Być wdzięczna, że jest blisko mnie i nie pozwala mi utonąć we własnych łzach. Tyle, że ja już nie płacze. Nie mam siły choćby się ruszyć i niczym lalka przyjmuje wszystkie te czułe gesty. Wiem, że żyje tylko dla tego iż wciąż czuje ją w swojej głowie. Ale to przecież nie może trwać długo. Zobaczyła co miała zobaczyć. Tortury zostały zakończenie, dostała to czego chciała. Osoba, którą kochałam zniszczyła najcenniejszą dla mnie rzeczy. Ale ja nie mogę jej nienawidzić. Nie teraz gdy moje serce pragnie krwi Deimosa. Nie stać mnie na kolejnego wroga. I tak już stoję nad przepaścią. Jeszcze jeden krok i po mnie. Kto będzie płakał najgłośniej? Jej słowa przyciągnęły mnie znów na ziemię. Chciałam protestować, odepchnąć ją od siebie… zrobić cokolwiek. Początkowo miałam ochotę krzyczeć. Miałam wrażenie jakby włożyła w moją głowę rozgrzany pręt. Jednak z każdą sekundom ból ustępował. Czułam jak z moich barków ściągnięto ogromny ciężar. Znów mogłam zaczerpnąć tchu. Z moich myśli zniknął ból i cierpienie. Nie chciałam zemsty tylko spokoju. Otworzyłam oczy wydostając się z dziwnego stanu otumanienia. Uderzyła mnie wielość barw świata. Nagle wszystko stało się żywe i jasne. Słońce znów wznosiło się gdzieś wysoko na niebie usilnie przedzierają się swoje promienie do wnętrza pokoju. Świat się zatrzymał świat cofnął się o parę chwil, świat znów ruszył do przodu. Przeniosłam wzrok na postać Leandry nie do końca rozumiejąc o co jej chodzi. W myślach powtórzyłam wypowiedziane przez nią zdanie jeszcze kilkukrotnie. W dość ślimaczym tempie zaczęłam łączyć fakty. - Ugh-- warknęłam w końcu kładąc się na ziemi. Pokuj nosił pewne znamiona mojego gniewu. Wychodzi na to, że naprawdę jestem dziecinna. Niszczyć rzeczy tylko dla tego, że napisali coś o mnie w plugawym szmatławcu. Jakie to żałosne…- Oczywiście, że nie będzie miał mi za złe. To go ubawi. Już słyszę tego jego docinki i zgryźliwe komentarze. Będzie się napawał moim upokorzeniem póki tylko będzie mógł.- Chyba najgorsze było właśnie to, że nie mogłam nawet ich oskarżyć o zniesławienie. Nikt nie wspomniał mojego imienia ale przeczcież o kogo innego mogłoby chodzić? Ja, Lycus i Fabian jakieś felerne to pokolenie Momentalnie na mojej twarzy zakwitł ironiczny uśmiech. - Niech Yaxley sobie go weźmie. Spłodzą sobie gromadkę gnomowych dzieci a ja w tym czasie będę podróżować. - po omacku odszukałam rękę Lei. - A ty pojedziesz ze mną. Fabian niczego ci nie odmówi a przecież dwóm statecznym mężatką nie w głowie figle - i chwilę później po pokoju rozniósł się lekko ironiczny śmiech. Ile to właściwie chwil minęło zanim z dwóch panien stałyśmy się statecznym mężatkami? Śmiech na sali…
Kolejnych dziesięć lat przytłacza jej wątłe ramiona swym ciężarem. Znowu wszechświat zaciska swe dłonie na filigranowych nadgarstkach, by odbić się na nich piętnem bolesnego doświadczenia. Tuląc do piersi ukochaną kuzynkę, zerka na swe odbicie w odłamku lustra i przez moment nie poznaje samej siebie. Gdzie to beztroskie dziewczę, które jeszcze przed kilkoma miesiącami z nadzieją wkraczało w dorosłe życie? Gdzie podziały się dołeczki w policzkach i malujące się na nich rumieńce? Gdzie wiara w lepsze jutro, w ludzką dobroć? Gdzie czystość i naiwność? Dłonie zbrukane ma niewidoczną krwią, na czole nieistniejące brzemię - bo tym razem nic nie stoi w jej obronie. Ze zdwojoną siłą odczuwa ból, który zadaje w imię wyższego dobra. Wie, że nigdy jej za to nie podziękuje, nie zrozumie ile kosztuje wdarcie się do jej głowy wbrew woli - jeśli dziś ma przestać być ofiarą, a stać się katem, niech właśnie tak będzie. Byleby tylko po zarumienionych policzkach Megary nie spłynęło już więcej łez. Byleby bez przeszkód zaczerpnąć mogła oddech i ułożyć głowę na poduszce obok tej bestii bez piętna wczorajszej nocy. Choć kilka minut zdaje się trwać całą wieczność, wszystko ustępuje zaledwie w przeciągu chwili. Pani Carrow dochodzi do siebie i tylko jej własna, blada twarz pozostaje świadectwem tego, co stało się przed chwilą.
- Nie zapominaj, że i on trafił wczoraj do aresztu. Nawet, jeśli w artykule obrażono twoją rodzinę, musisz mu przypomnieć, że teraz jest jej częścią, a afront dotyka również jego. To powinno utrzeć jego nastrój do wytykania cię palcem - w prawie matczynym geście zakłada kosmyk jasnych włosów za jej ucho. Jak ma wyznać, że ów artykuł dotknął ją o wiele bardziej? Że natrafiając na wzmiankę o dawnej miłości męża, sama miała ochotę doprowadzić swe komnaty do podobnego stanu? Może być żoną idealną, spełniać każdą jego zachciankę, ale nigdy nie stanie się mu równie bliska, jak tamta brudna francuzeczka. Widziała wszak, jak na nią patrzy. Wiedziała, co czuł, gdy jego oczy przesuwały się po jej szczupłej sylwetce. Ale najbardziej bolało to, że sama nie była w stanie zasłużyć nawet na ułamek tamtego uczucia. - O Yaxleyach można powiedzieć wiele, ale nie sądzę by pozwolili jej na romans z bogatym mężczyzną. Poza tym, pozwolisz by jakieś bękarty zabrały to, co należy się twoim dzieciom? - zaciska palce na dłoni kuzynki i posyła jej blady uśmiech. - Zapewne nie zauważyłby nawet mojej nieobecności, jednak wolę pozostać przy nim, Meg - czy dostrzegła już smutne nuty, pobrzmiewające w jej głosie?
- Nie zapominaj, że i on trafił wczoraj do aresztu. Nawet, jeśli w artykule obrażono twoją rodzinę, musisz mu przypomnieć, że teraz jest jej częścią, a afront dotyka również jego. To powinno utrzeć jego nastrój do wytykania cię palcem - w prawie matczynym geście zakłada kosmyk jasnych włosów za jej ucho. Jak ma wyznać, że ów artykuł dotknął ją o wiele bardziej? Że natrafiając na wzmiankę o dawnej miłości męża, sama miała ochotę doprowadzić swe komnaty do podobnego stanu? Może być żoną idealną, spełniać każdą jego zachciankę, ale nigdy nie stanie się mu równie bliska, jak tamta brudna francuzeczka. Widziała wszak, jak na nią patrzy. Wiedziała, co czuł, gdy jego oczy przesuwały się po jej szczupłej sylwetce. Ale najbardziej bolało to, że sama nie była w stanie zasłużyć nawet na ułamek tamtego uczucia. - O Yaxleyach można powiedzieć wiele, ale nie sądzę by pozwolili jej na romans z bogatym mężczyzną. Poza tym, pozwolisz by jakieś bękarty zabrały to, co należy się twoim dzieciom? - zaciska palce na dłoni kuzynki i posyła jej blady uśmiech. - Zapewne nie zauważyłby nawet mojej nieobecności, jednak wolę pozostać przy nim, Meg - czy dostrzegła już smutne nuty, pobrzmiewające w jej głosie?
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kolejne zniesmaczone prychnięcie. Tylko ten czuły gest Leandry był wstanie ukoić moje roztrzęsione nerwy. Gdzieś po cichu kiełkowało pytanie odnośnie tego czy to już zawsze będzie wyglądało w ten sposób. Ja niczym huragan chcący zniszczyć wszystko na swojej drodze i lady Mafoy jako jedyna, która potrafi odegnać złe nastroje. Westchnęłam ciężko na znam kapitulacji. - Obie wiemy, że żeby to zrozumieć trzeba posiadać choć niewielkie pokłady inteligencji. Niestety powszechnie wiadomo, że mój drogi mąż a obecnie twój kuzyn - w tym miejscu naprawdę nie dało się nie wygiąć ust w ironicznym uśmiechu. Czułam, że takie stwierdzenie będzie Leandrze bardzo nie w smak. Choć dlatego, że przecież sama pochodziła z rodu Averych. - nie jest wstanie zaprzątać sobie głowy niczym więcej prócz końskich odchodów i złota. - pozostawiłam gdzieś w domyśle jeszcze whisky i cygara. Minęło kilka chwil zanim uniosłam się na łokciach badawczo przyglądając się kuzynce. Podskórnie czułam, że coś się zmieniło. Coś się stało ale Lea nigdy nie powie mi o co chodzi…jak zwykle zresztą. Szczyciłam się swoją inteligencją ale odczytywanie ludzi zawsze szło mi z dużym oporem. Na chwilę odsunęłam tę myśl słysząc wzmiankę o Yaxleyach.
- Takie hetery jakie są w tej rodzinie znajdą sposób na wszystko - widziała o kim mowa stąd mój brak niepokoju, że przyjmie to jako afront w stronę naszej wspólnej przyjaciółki. Jak to wiele razy wcześnie bywało, żadne złe słowo skierowane w stronę tej rodziny nie dotyczyło Lilian. Gdzieś na końcu języka miałam pytanie jakie dzieci? na szczęście w porę umilkłam. To spowodowałoby dość długi wykład na który naprawdę nie miałam ochoty. Ale może dobrze by mi zrobiło gdybym porozmawiała z kimś o braku chęci do posiadania potomstwa albo raczej obawach z tym związanych. Może kiedy indziej, jeden życiowy problem na jedno spotkanie. Myśl o tym, że coś dręczy moją biedną Leę wróciła ze zdwojoną siłą. Uczepiłam się artykułu z zawstydzeniem stwierdzając, że nie dotyczył on wyłącznie mojej osoby. - No bo wiesz Leandra Malfoye też nie są zbyt inteligentni. Stwarzamy takie pozory ale tak naprawdę nie mamy więcej rozumu niż…żaby. Jeśli chodzi o naszych mężczyzn to aparycje również mają zbliżoną do tych szlachetnych płazów. - zaczęłam się cicho śmiać. Wizja twarzy Fabiana, Morpha czy Lycusa przyczepionych do ciał żab wydawała mi się wyjątkowo komiczna a co najważniejsze odegnała wszystkie złe smutki. - Jakby co przecież zawsze masz jeszcze Perseusza, który chętnie dokopie Fabianowi. Ja też się dołączę. Pewnie później tydzień spędzę w świętym Mungu ale na pewno będzie warto - dodałam wyjątkowo pewna siebie. Brzmiało to trochę jak kompletne brednie ale powiedziałabym wszystko by trochę rozweselić Leandrę.
- Takie hetery jakie są w tej rodzinie znajdą sposób na wszystko - widziała o kim mowa stąd mój brak niepokoju, że przyjmie to jako afront w stronę naszej wspólnej przyjaciółki. Jak to wiele razy wcześnie bywało, żadne złe słowo skierowane w stronę tej rodziny nie dotyczyło Lilian. Gdzieś na końcu języka miałam pytanie jakie dzieci? na szczęście w porę umilkłam. To spowodowałoby dość długi wykład na który naprawdę nie miałam ochoty. Ale może dobrze by mi zrobiło gdybym porozmawiała z kimś o braku chęci do posiadania potomstwa albo raczej obawach z tym związanych. Może kiedy indziej, jeden życiowy problem na jedno spotkanie. Myśl o tym, że coś dręczy moją biedną Leę wróciła ze zdwojoną siłą. Uczepiłam się artykułu z zawstydzeniem stwierdzając, że nie dotyczył on wyłącznie mojej osoby. - No bo wiesz Leandra Malfoye też nie są zbyt inteligentni. Stwarzamy takie pozory ale tak naprawdę nie mamy więcej rozumu niż…żaby. Jeśli chodzi o naszych mężczyzn to aparycje również mają zbliżoną do tych szlachetnych płazów. - zaczęłam się cicho śmiać. Wizja twarzy Fabiana, Morpha czy Lycusa przyczepionych do ciał żab wydawała mi się wyjątkowo komiczna a co najważniejsze odegnała wszystkie złe smutki. - Jakby co przecież zawsze masz jeszcze Perseusza, który chętnie dokopie Fabianowi. Ja też się dołączę. Pewnie później tydzień spędzę w świętym Mungu ale na pewno będzie warto - dodałam wyjątkowo pewna siebie. Brzmiało to trochę jak kompletne brednie ale powiedziałabym wszystko by trochę rozweselić Leandrę.
Zostać taką na zawsze - czy właśnie w ten sposób ma odpokutować za haniebny czyn, jakiego dopuściła się przed krótką chwilą? Do końca życia patrzeć na to, jak serce ukochanej kuzynki łamie się za każdym razem na nowo, a złość i gniew odbierają jej pełnie władz umysłowych. Pragnie dla niej jak najlepiej. Gdyby tylko mogła, nauczyłaby ją jak z tym wszystkim żyć. Tylko w jaki sposób, skoro tak uparcie nie chce słuchać głosu rozsądku.
- Nie jest moim kuzynem - poprawia ją, wzdrygając się na sam dźwięk tych słów. Najwyraźniej mimo pokładów łagodności i ogłady, cechy Averych są w niej nadal żywe. - Ty jesteś. On zawsze pozostanie jedynie spowinowacony - przewraca jasnobłękitnymi oczami, zakładając jej za ucho kosmyk włosów. - Ale ty nie powinnaś tak o nim mówić. Nawet, jeśli inteligencją nie dorównał jeszcze gnomowi ogrodowemu, to wciąż twój mąż. Wiem, że musi być ci z tym ciężko, moja droga Meg, jednak pamiętaj, że podobnymi obelgami przynosisz hańbę nie jemu, a sobie - powtarza to po raz zapewne już setny, nie mając najmniejszej nadziei na to, iż pani Carrow wreszcie zrozumie jakie obowiązki zostały nałożone na jej wątłe ramiona wraz z rolą żony. Już nie próbuje zatrzymywać jej przy siebie, całą swą nieznaczną siłą utrzymując w klatce uścisku - nie targa nią ani spazmatyczny płacz, ani histeryczny krzyk. Spokój, tylko spokój. Gdy więc podnosi się na łokciach, pozwala jej się odsunąć - bo gdzieś w głębi duszy wie, że teraz wszystko będzie w porządku. Musi być.
- Aż nie mogę uwierzyć, że nasza Liliana przyszła na świat w tej rodzinie - wzdycha ciężko, nie biorąc jej słów za afront skierowany w stronę ich wspólnej, drogiej przyjaciółki. Doskonale zdaje sobie sprawę, iż to zupełnie inna panienka Yaxley budzi w niej tak skrajne uczucia. I wcale jej ich nie broni. Bo przecież czy tak dawno temu sama nie potrafiła pohamować irytacji w towarzystwie dawnej oblubienicy swojego męża? Jest też w stanie zrozumieć jej niechęć w stosunku do posiadania dzieci - młody wiek, krótki staż w małżeństwe, to wszystko nie sprzyja rozwinięciu się instynktów macierzyńskich. A jednak teraz nie powinno być tożsame z nigdy.
- Sądzę, że powinnaś się już położyć, bo z tego całego zmęczenia zaczynasz prawić głupoty. Choć, pomogę ci się położyć - kręci głową z dezaprobatą, a jednak na wąskich wargach pojawia się cień uśmiechu. Podnosi się z podłogi i podaje dłoń kuzynce by i ona wstała na proste nogi.
I gdy upewnia się, że Megara jest już bezpieczna, wraca do siebie.
zt
- Nie jest moim kuzynem - poprawia ją, wzdrygając się na sam dźwięk tych słów. Najwyraźniej mimo pokładów łagodności i ogłady, cechy Averych są w niej nadal żywe. - Ty jesteś. On zawsze pozostanie jedynie spowinowacony - przewraca jasnobłękitnymi oczami, zakładając jej za ucho kosmyk włosów. - Ale ty nie powinnaś tak o nim mówić. Nawet, jeśli inteligencją nie dorównał jeszcze gnomowi ogrodowemu, to wciąż twój mąż. Wiem, że musi być ci z tym ciężko, moja droga Meg, jednak pamiętaj, że podobnymi obelgami przynosisz hańbę nie jemu, a sobie - powtarza to po raz zapewne już setny, nie mając najmniejszej nadziei na to, iż pani Carrow wreszcie zrozumie jakie obowiązki zostały nałożone na jej wątłe ramiona wraz z rolą żony. Już nie próbuje zatrzymywać jej przy siebie, całą swą nieznaczną siłą utrzymując w klatce uścisku - nie targa nią ani spazmatyczny płacz, ani histeryczny krzyk. Spokój, tylko spokój. Gdy więc podnosi się na łokciach, pozwala jej się odsunąć - bo gdzieś w głębi duszy wie, że teraz wszystko będzie w porządku. Musi być.
- Aż nie mogę uwierzyć, że nasza Liliana przyszła na świat w tej rodzinie - wzdycha ciężko, nie biorąc jej słów za afront skierowany w stronę ich wspólnej, drogiej przyjaciółki. Doskonale zdaje sobie sprawę, iż to zupełnie inna panienka Yaxley budzi w niej tak skrajne uczucia. I wcale jej ich nie broni. Bo przecież czy tak dawno temu sama nie potrafiła pohamować irytacji w towarzystwie dawnej oblubienicy swojego męża? Jest też w stanie zrozumieć jej niechęć w stosunku do posiadania dzieci - młody wiek, krótki staż w małżeństwe, to wszystko nie sprzyja rozwinięciu się instynktów macierzyńskich. A jednak teraz nie powinno być tożsame z nigdy.
- Sądzę, że powinnaś się już położyć, bo z tego całego zmęczenia zaczynasz prawić głupoty. Choć, pomogę ci się położyć - kręci głową z dezaprobatą, a jednak na wąskich wargach pojawia się cień uśmiechu. Podnosi się z podłogi i podaje dłoń kuzynce by i ona wstała na proste nogi.
I gdy upewnia się, że Megara jest już bezpieczna, wraca do siebie.
zt
Leandra Malfoy
Zawód : Marionetka
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I tried to paint you a picture
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
The colors were all wrong
Black and white didn't fit you
And all along
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To już oficjalne. W listopadzie roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego piątego Megara Carrow zaszła w ciąże. Dwudziestoletnia Megara która marzyła o pracy ambasadora teraz ma zostać matką. Ma urodzić dziecko człowieka, którego równie często ma ochotę otruć co pocałować. Dla czego teraz? Gdy dopiero zaczęli się dogadywać? Biedne dziecko, biedne małe stworzenie które rośnie pod sercem egoistycznej dziewczynki która potrafi myśleć tylko o sobie. A co z twoim ojcem? Nawet on cię nie obroni. Potrafi myśleć tylko o ziemi, koniach i bursztynowym płynie w szklanych karafkach. Biedne maleństwo
Siedziała w brudnej mugolskiej taksówce, która wiozła ją przez pół Yorkshire. Nie wiedziała nawet jak dotarła na ziemię swojego męża. Ostatnie co pamiętała to głos Cynthi potwierdzającej najgorsze przypuszczania. Była w ciąży. - Zatrzymaj się- - nakazała kierowcy. Do Marseet były przynajmniej dwa kilometry i już nawet nie chodziło o to, że ktoś ze służby mógłby zobaczyć czym dostała się do domu. Chciała po prostu odetchnąć świeżym powietrzem i jeszcze kilka chwil odwlec powrót do domu. Jeszcze tylko trochę bo przecież gdy wychodziła twierdziła, że wróci za dwie godziny a mijała już czwarta. Wcisnęła w dłoń mężczyzny kilka mugolskich banknotów i wysiadła. Zaczerpnęła głęboki oddech i zrobiła pierwszy krok w stronę dworu. Nie mogła uciec prawda? Nie mogła udawać, że nic się nie stało? Że nigdy nie wyszła za mąż i że teraz nie spodziewa się dziecka…nie mogła prawda? Ściągnęła grupy puchowy kaptur i pozwoliła by wiatr rozwiał jasne włosy na wszystkie strony. Czuła zimne podmuchy na rozgrzanych od płaczu pliczkach. Miała wrażenie, że pcha ją w stronę Marseet. Świat dawał jej odpowiedź na to nieme pytanie, które zadała.
Gdy w końcu stanęła przed głównym wejściem niebo było już pełne gwiazd. Drzwi uchyliły się a ona wślizgnęła się do środka. Cisza, Marseet przygotowywało się na kolejną burzę. Liczono już ostatnie sekundy do wybuchu. Zamiast być dobrą kochającą żoną zostawiła go pogrążonego w żałobie. Zamiast godnie reprezentować swoją rodzinę wolała się wychylić tą jedną szklankę za dużo. Światła w głównym korytarzu rozbłysły, znikąd pojawili się ludzie. Znajome twarze, które udawały, że nie dostrzegły napuchniętych oczu i roztarganych włosów. Ktoś ściągnął z niej płacz, ktoś próbował doprowadzić jej wygląd do porządku a jeszcze ktoś inny proponował coś na rozgrzanie skostniałego ciała. Wśród nich krążył i sam Cerber. Czuła, że ją obserwuje, bada każdy centymetr ciała. Zastąpił jej drogę gdy tylko chciała wejść na schody. Twierdził, że lord Carrow znajduje się w brązowym salonie i nakazał by przyprowadzono tam jego żonę gdy tylko się pojawi. Odpowiedź była natychmiastowa - Nie jestem klaczą, której może rozkazywać - warczała ale cicho, byle by tylko nie zdradzić swojej obecności. Alfred twierdził, że lord Carrow nalegał. - Powiedz mu, że byłam na zakupach albo u kogoś z rodziny i teraz nie mam siły na spotkanie z nim. Wymyśl coś - głośniejszy ton, niedobrze. Już na pewno wiedział, że wróciła. Cerber nie ustępował. - Słuchaj jeśli nie zejdziesz mi zaraz z drogi gwarantuje ci lot przez całą długość korytarza - teraz już na pewno słyszało ją całe Marseet. Alfred nie miał prawda podnieść na nią ręki. Ominęła go i przeskakując po dwa stopnie w końcu dotarła do swojej sypialni. Trzasnęła drzwiami, zupełnie niepotrzebnie. Błądziła wzrokiem po pokoju. Niby co miała teraz ze sobą zrobić? Położyć się i płakać? Tak, położyć się i płakać. Wylądowała na środku łóżka przyciskając do twarzy jedną z ozdobnych poduszek. Sekunda może dwie i znów po jej policzkach spływały strugi łez. Ktoś się zbliżał, ktoś śmiał otworzyć drzwi do jej sypialni. Nie wiedziała kto to, nie rozpoznała ciężkich szybkich kroków. - Zostawcie mnie w spokoju - warknęła dławiąc płacz. Po omacku chwyciła jedną z poduszek i rzuciła w stronę nieproszonego gościa. Dla czego nie mogła spokojnie popłakać we własnym domu?
Siedziała w brudnej mugolskiej taksówce, która wiozła ją przez pół Yorkshire. Nie wiedziała nawet jak dotarła na ziemię swojego męża. Ostatnie co pamiętała to głos Cynthi potwierdzającej najgorsze przypuszczania. Była w ciąży. - Zatrzymaj się- - nakazała kierowcy. Do Marseet były przynajmniej dwa kilometry i już nawet nie chodziło o to, że ktoś ze służby mógłby zobaczyć czym dostała się do domu. Chciała po prostu odetchnąć świeżym powietrzem i jeszcze kilka chwil odwlec powrót do domu. Jeszcze tylko trochę bo przecież gdy wychodziła twierdziła, że wróci za dwie godziny a mijała już czwarta. Wcisnęła w dłoń mężczyzny kilka mugolskich banknotów i wysiadła. Zaczerpnęła głęboki oddech i zrobiła pierwszy krok w stronę dworu. Nie mogła uciec prawda? Nie mogła udawać, że nic się nie stało? Że nigdy nie wyszła za mąż i że teraz nie spodziewa się dziecka…nie mogła prawda? Ściągnęła grupy puchowy kaptur i pozwoliła by wiatr rozwiał jasne włosy na wszystkie strony. Czuła zimne podmuchy na rozgrzanych od płaczu pliczkach. Miała wrażenie, że pcha ją w stronę Marseet. Świat dawał jej odpowiedź na to nieme pytanie, które zadała.
Gdy w końcu stanęła przed głównym wejściem niebo było już pełne gwiazd. Drzwi uchyliły się a ona wślizgnęła się do środka. Cisza, Marseet przygotowywało się na kolejną burzę. Liczono już ostatnie sekundy do wybuchu. Zamiast być dobrą kochającą żoną zostawiła go pogrążonego w żałobie. Zamiast godnie reprezentować swoją rodzinę wolała się wychylić tą jedną szklankę za dużo. Światła w głównym korytarzu rozbłysły, znikąd pojawili się ludzie. Znajome twarze, które udawały, że nie dostrzegły napuchniętych oczu i roztarganych włosów. Ktoś ściągnął z niej płacz, ktoś próbował doprowadzić jej wygląd do porządku a jeszcze ktoś inny proponował coś na rozgrzanie skostniałego ciała. Wśród nich krążył i sam Cerber. Czuła, że ją obserwuje, bada każdy centymetr ciała. Zastąpił jej drogę gdy tylko chciała wejść na schody. Twierdził, że lord Carrow znajduje się w brązowym salonie i nakazał by przyprowadzono tam jego żonę gdy tylko się pojawi. Odpowiedź była natychmiastowa - Nie jestem klaczą, której może rozkazywać - warczała ale cicho, byle by tylko nie zdradzić swojej obecności. Alfred twierdził, że lord Carrow nalegał. - Powiedz mu, że byłam na zakupach albo u kogoś z rodziny i teraz nie mam siły na spotkanie z nim. Wymyśl coś - głośniejszy ton, niedobrze. Już na pewno wiedział, że wróciła. Cerber nie ustępował. - Słuchaj jeśli nie zejdziesz mi zaraz z drogi gwarantuje ci lot przez całą długość korytarza - teraz już na pewno słyszało ją całe Marseet. Alfred nie miał prawda podnieść na nią ręki. Ominęła go i przeskakując po dwa stopnie w końcu dotarła do swojej sypialni. Trzasnęła drzwiami, zupełnie niepotrzebnie. Błądziła wzrokiem po pokoju. Niby co miała teraz ze sobą zrobić? Położyć się i płakać? Tak, położyć się i płakać. Wylądowała na środku łóżka przyciskając do twarzy jedną z ozdobnych poduszek. Sekunda może dwie i znów po jej policzkach spływały strugi łez. Ktoś się zbliżał, ktoś śmiał otworzyć drzwi do jej sypialni. Nie wiedziała kto to, nie rozpoznała ciężkich szybkich kroków. - Zostawcie mnie w spokoju - warknęła dławiąc płacz. Po omacku chwyciła jedną z poduszek i rzuciła w stronę nieproszonego gościa. Dla czego nie mogła spokojnie popłakać we własnym domu?
G o ś c i e m w sypialni Megary był ostatnio dość częstym. Ostatnio, mówiąc o grudniu i samym początku stycznia, nie myśląc o ostatnich dniach, kiedy zaraz po pogrzebach, humor państwa Carrow wygonił ich do obcych sypialni. Coś się miało wydarzyć, dało się to czuć po kościach. Deimos podejrzewał ponadto jakąś wielką nowinę, która chce mu przekazać Megara, ale nie wychylał się i udawał, że przygotowuje się do wyjazdu. A może nawet się szykował.
Dzisiejszego dnia żony nie było pół dnia (miało nie być jej dwie godziny, ale chyba nie wierzył w to, kiedy mu to oznajmiła), dlatego wybrał się na przejażdżkę podniebną. Zmęczony powrócił po trzech godzinach i z niejakim tryumfem odkrył, że jej nie ma. No a więc go oszukała. Przebrany po kąpieli zasiadł w fotelu i kazał sobie czytać prasę, kiedy okazało się, że przyszła i małżonka.
Nie chciała się z nim widziec, to go zdziwiło. I rozbawiło. Uniósł brwi słysząc wrzaski. No tak nie będzie w domu Marseet. Wyszedł niczym piorun z sypialni i idzie śladem Megary. Jeden, drugi, setny stopień, pokonuje szybkim tempem, przeskakując co któryś stopień. Otwiera drzwi bez pukania i łapie poduszkę rzuconą z krzykiem.
- Będziemy rzucać w siebie poduszkami? - jest chyba rozbawiony, a w każdym razie w lepszym humorze niż pani domu. Cóż takiego się stało, że jest taka zła. Cóż takiego się stało, że weszła do dworu i zaczęła się na wszystkich wydzierać, a jego zaproszenia na wspólną herbatkę przyjąć nie chciała? Przecież jeszcze kilka dni temu nie miała nic przeciwko. I lubiła się uśmiechać.
- Powiesz mi co takiego się stało, że traktujesz Alfreda w ten sposób? To mój najbardziej zaufany sługa, nie zasługuje na takie zachowanie - Deimos spokojnym głosem, a może trochę złośliwie, pyta i przesuwa ręką po tej mięciutkiej poduszeczce.
Dzisiejszego dnia żony nie było pół dnia (miało nie być jej dwie godziny, ale chyba nie wierzył w to, kiedy mu to oznajmiła), dlatego wybrał się na przejażdżkę podniebną. Zmęczony powrócił po trzech godzinach i z niejakim tryumfem odkrył, że jej nie ma. No a więc go oszukała. Przebrany po kąpieli zasiadł w fotelu i kazał sobie czytać prasę, kiedy okazało się, że przyszła i małżonka.
Nie chciała się z nim widziec, to go zdziwiło. I rozbawiło. Uniósł brwi słysząc wrzaski. No tak nie będzie w domu Marseet. Wyszedł niczym piorun z sypialni i idzie śladem Megary. Jeden, drugi, setny stopień, pokonuje szybkim tempem, przeskakując co któryś stopień. Otwiera drzwi bez pukania i łapie poduszkę rzuconą z krzykiem.
- Będziemy rzucać w siebie poduszkami? - jest chyba rozbawiony, a w każdym razie w lepszym humorze niż pani domu. Cóż takiego się stało, że jest taka zła. Cóż takiego się stało, że weszła do dworu i zaczęła się na wszystkich wydzierać, a jego zaproszenia na wspólną herbatkę przyjąć nie chciała? Przecież jeszcze kilka dni temu nie miała nic przeciwko. I lubiła się uśmiechać.
- Powiesz mi co takiego się stało, że traktujesz Alfreda w ten sposób? To mój najbardziej zaufany sługa, nie zasługuje na takie zachowanie - Deimos spokojnym głosem, a może trochę złośliwie, pyta i przesuwa ręką po tej mięciutkiej poduszeczce.
Znajomy głos który sprawił, że jej serce na chwilę zamarło. Musi mu przecież powiedzieć…ale jak. Jak on może być taki wesoły gdy ona rozpada się na milion kawałków? Przycisnęła poduszkę mocniej do twarzy. Pewnie jeszcze chwila i zacznie się dusić. Wciąż powtarzała - Idź sobie Deimos - ale maż nie miał zamiaru jej słuchać. Przecież nigdy nikogo nie słuchał. Wielki lord Deimos Carrow który zrobić dziecko dwudziestoletniej dziewczynce. Zagryzła mocno zęby. Złość pomagała, nie musiała już tyle płakać. Deimos stał przy jej łóżku jak cień, ponura groźba która zwisła nad całym dotychczasowych życiem, wszystkimi marzeniami. Wyciągnęła rękę w jego stronę mrucząc gniewnie. - Oddawaj - musiała mieć przecież coś w czym będzie mogła w niego rzucić, czym wygna go ze swojej samotni. Niech wyjeżdża, niech zostawi ją samą. Niech zginie gdzieś pomiędzy Tybetem a Marrakeszem przynajmniej z tej biednej małej istotki będzie wówczas jakiś pożytek.
- Może być i nowym wcieleniem Merlina ale mam go dość. Uparł się żeby wiecznie wchodzi mi w drogę czy to go na mnie nasyłasz? - pytała wciąż nie mając zamiaru ruszyć się z łóżka. Najchętniej odwróciłaby się do Deimosa plecami i udawała, że go nie ma. Rozmyłby się jak wszystko inne a ona obudziłaby się w swoje sypialni w rodzinnym dworze. Wyszłaby do ogrodu i przyglądałaby się jak ogrodnik na jej życzenie wyburza pewną fontannę. Miała przecież z nią tyle koszmarów. Tak, złość pomaga. - Naprawdę zaczyna mi to działać na nerwy. - mruknęła już trochę spokojnie. Złość pomagała ale na kogo miała się złościć? Na Deimosa? Tak, bo to przecież jego wina ale on o niczym jeszcze nie wiedział. Musiała mu powiedzieć. Naprawdę musiała…prawda? Może właśnie nie powinna. Co jeśli rozbudzi w nim nadzieję i straci dziecko? Nigdy jej tego nie wybaczy prawda? Uniosła się na łokciach by chwilę później usiąść po turecku. Wciąż ściskała mokrą od łez poduszkę a drążącymi ze zdenerwowania dłońmi bawiła się przyszytymi do niej frędzlami. Nie patrzyła w stronę męża, nie pozwoliła by on na nią spojrzał. Twarz zasłoniła włosami chcąc choć trochę odgrodzić się od świata który wyrządził jej tyle….krzywd. - Byłam w świętym Mungu - zaczęła powoli ale następne zdanie nie chciało przejść jej przez gardło. Skuliła się znów dławiąc się własnymi łzami. Pomyśl Deimos kiedy wiedziałeś swoją żonę w takim stanie. Kiedy płakała przy tobie tak rzewnie. Kiedy wydawała się tak przytłoczona i tak przerażona. Kto by pomyślał, że tak niewiele trzeba by waleczna Megara zaczęła trząść ze strachu. Co narobiłeś okrutny świecie...
- Może być i nowym wcieleniem Merlina ale mam go dość. Uparł się żeby wiecznie wchodzi mi w drogę czy to go na mnie nasyłasz? - pytała wciąż nie mając zamiaru ruszyć się z łóżka. Najchętniej odwróciłaby się do Deimosa plecami i udawała, że go nie ma. Rozmyłby się jak wszystko inne a ona obudziłaby się w swoje sypialni w rodzinnym dworze. Wyszłaby do ogrodu i przyglądałaby się jak ogrodnik na jej życzenie wyburza pewną fontannę. Miała przecież z nią tyle koszmarów. Tak, złość pomaga. - Naprawdę zaczyna mi to działać na nerwy. - mruknęła już trochę spokojnie. Złość pomagała ale na kogo miała się złościć? Na Deimosa? Tak, bo to przecież jego wina ale on o niczym jeszcze nie wiedział. Musiała mu powiedzieć. Naprawdę musiała…prawda? Może właśnie nie powinna. Co jeśli rozbudzi w nim nadzieję i straci dziecko? Nigdy jej tego nie wybaczy prawda? Uniosła się na łokciach by chwilę później usiąść po turecku. Wciąż ściskała mokrą od łez poduszkę a drążącymi ze zdenerwowania dłońmi bawiła się przyszytymi do niej frędzlami. Nie patrzyła w stronę męża, nie pozwoliła by on na nią spojrzał. Twarz zasłoniła włosami chcąc choć trochę odgrodzić się od świata który wyrządził jej tyle….krzywd. - Byłam w świętym Mungu - zaczęła powoli ale następne zdanie nie chciało przejść jej przez gardło. Skuliła się znów dławiąc się własnymi łzami. Pomyśl Deimos kiedy wiedziałeś swoją żonę w takim stanie. Kiedy płakała przy tobie tak rzewnie. Kiedy wydawała się tak przytłoczona i tak przerażona. Kto by pomyślał, że tak niewiele trzeba by waleczna Megara zaczęła trząść ze strachu. Co narobiłeś okrutny świecie...
Ona rozkazuje, ale on nie słucha. Spogląda nieco rozkojarzony po jej biodrze odwróconym do niego tyłem, po stopach, które wydaje się, że pulsują złem. Patrzy na wyciągniętą rękę i odruchowo oddaje jej poduszkę. A niech ma, przecież co mu po poduszce. A co jeżeli by wyszedł, rzeczywiście zginął pomiędzy Tybetem a Marakeszem. Czy nie martwiłaby się chociaż przez chwilę? A któż by wychował jego syna. Fobos? Taka powinna być kolej rzeczy, z tym że jak Megara przeżyłaby reszte życia z tym hazardzistą i pijakiem. Lepiej jak ma swojego pijaka, więc niech nie przesadza.
- Chciałem, żebyś przywitała się ze mną po całym dniu nieobecności - sprawdza ją, mierzy, a ona wcale nie chce na niego spojrzeć. Tak jak podejrzewał, coś musi być na rzeczy, najgorsze jest jednak to, że on miał na prawdę dobry dzień, a teraz musi się mierzyć z tymi sytuacjami, które dla niego... nie mają sensu. - Nie wyżywaj się na służbie, Alfred to dobry pracownik- kazał się jej ogarnąć i nie ma rozmowy więcej. Jej płacz go rozprasza. Jak ma go rozumieć?
Po cóż miałaby chodzić do Munga, czy choruje? Ostatnio zachowuje się dziwnie i unika alkoholu, troche przytyła, więc miał nadzieję na jakiś CUD, ale później stwierdził, że by mu odrazu przyleciała się pochwalić. Bo to jest takie jakby jej zadanie najważniejsze jako żony, po to ją mu przecież oddano za żonę, żeby zaszła w ciąże i urodziła piękne dzieciątka. Każda inna to by się raczej cieszyła z takiej możliwości i tego, że zaszła. Dlatego Deimos nawet nie podejrzewa, że jego podejrzenia są faktyczne.
- I co się tam wydarzyło - zachęca ją do spowiedzi, chociaż boi się, że dostanie odpowiedź, że już żaden Carrow nie może tam wchodzić, bo się z panną Yaxley wzieły za kudły i przetarmosiły przez wszystkie korytarze.
- Chciałem, żebyś przywitała się ze mną po całym dniu nieobecności - sprawdza ją, mierzy, a ona wcale nie chce na niego spojrzeć. Tak jak podejrzewał, coś musi być na rzeczy, najgorsze jest jednak to, że on miał na prawdę dobry dzień, a teraz musi się mierzyć z tymi sytuacjami, które dla niego... nie mają sensu. - Nie wyżywaj się na służbie, Alfred to dobry pracownik- kazał się jej ogarnąć i nie ma rozmowy więcej. Jej płacz go rozprasza. Jak ma go rozumieć?
Po cóż miałaby chodzić do Munga, czy choruje? Ostatnio zachowuje się dziwnie i unika alkoholu, troche przytyła, więc miał nadzieję na jakiś CUD, ale później stwierdził, że by mu odrazu przyleciała się pochwalić. Bo to jest takie jakby jej zadanie najważniejsze jako żony, po to ją mu przecież oddano za żonę, żeby zaszła w ciąże i urodziła piękne dzieciątka. Każda inna to by się raczej cieszyła z takiej możliwości i tego, że zaszła. Dlatego Deimos nawet nie podejrzewa, że jego podejrzenia są faktyczne.
- I co się tam wydarzyło - zachęca ją do spowiedzi, chociaż boi się, że dostanie odpowiedź, że już żaden Carrow nie może tam wchodzić, bo się z panną Yaxley wzieły za kudły i przetarmosiły przez wszystkie korytarze.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Sypialnia Pani
Szybka odpowiedź