Caroline Joséphine Pouget
Nazwisko matki: (rodzonej) Spencer-Moon
Miejsce zamieszkania: Londyn
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożna
Zawód: auror
Wzrost: 167 cm
Waga: 55 kg
Kolor włosów: ciemny brąz
Kolor oczu: niebieski
Znaki szczególne: francuski akcent
12 cali, dość sztywna, dąb czerwony, Sierść szczuroszczeta
Akademia Magii Beauxbatons, Harpie
pancernik
wilkołaka
starymi książkami , czekoladą, miastem po deszczu
siebie jako księżniczkę z bajki
sztuką: poezją i muzyką
Sokołom z Heidelbergu
czytam, gram w gry planszowe, rozwiązuję nurtujące mnie zagadki
głównie jazzu i bluesa, nie pogardzę także pięknymi francuskimi piosenkami
Kaya Scodelariospan
Tak naprawdę nie była tym, za kogo przez większość życia się uważała. Jej nazwisko brzmiało na początku Melody Greyback, była rodowitą Brytyjką, miała siostrę bliźniaczkę – tę lepszą, tę, która zasłużyła sobie na bycie córką swoich rodziców, na noszenie nazwiska Greyback, na życie w prawdzie.
To tyle, jeśli chodzi o Melody. Kim zatem była Caroline?
Zaraz po urodzeniu została oddana obcej rodzinie. Podobno jakaś znajoma jej biologicznych rodziców wywiozła ją do Francji, gdzie pewne bezdzietne małżeństwo czarodziei mogło spełnić swoje marzenie o potomstwie. Oni nie pogardzili tą słabszą bliźniaczką, której uzdrowiciele wróżyli rychłą śmierć. Od pierwszej chwili obdarzyli ją ogromną miłością i postanowili wychować ją na szczęśliwego, porządnego człowieka.
Caroline Pouget dorastała w miasteczku niedaleko Orleanu. Ojciec dziewczyny był bogatym przedsiębiorcą, a matka… jego pięknym dodatkiem, ozdobą na bankietach i oficjalnych kolacjach, elegancją damą, a przede wszystkim Królową. Królową swojego męża i wszystkiego, co do niego należało, panią dobytku i organem decydującym, szefową domu i zarządczynią majątku. Oczywiście to on był głową rodziny, to on prowadził wszelkie interesy i to on podejmował decyzje… Przynajmniej tak to wyglądało na zewnątrz, przynajmniej on był o tym przekonany.
Pougetowie byli zamożną rodziną. Mieszkali w pięknej posiadłości, ale zatrudniali nieliczną służbę. Rodzice nie widzieli świata poza Caroline. Rozpieszczali ją, ale także dbali o edukację i wychowanie. Już we wczesnych latach dzieciństwa, postarali się o to, by dziewczynka obcowała ze sztuką, nauką i językami obcymi. Guwernantki musiały mieć wysokie kwalifikacje, nie być zbyt młode, a tym bardziej zbyt stare. Kiedy postanowili oswoić Caroline na przykład językiem niemieckim, zatrudnili Niemkę, a gdy uznali, że dziecko opanowało podstawy, zmieli ją na Rosjankę. Tym sposobem dziewczynka nauczyła się podstaw wielu języków, a dziś płynnie mówi po angielsku, hiszpańsku i oczywiście w swym ojczystym francuskim.
We wczesnym dzieciństwie Caroline miała poważne problemy ze zdrowiem. Rodzice robili, co mogli, żeby ratować swój skarb. Uciekali się do różnych metod. Jeszcze zanim rozpoczęła szkolną edukację, dziewczynka odzyskała pełnię zdrowia. Proces ten był długi i raczej ewolucyjny. Nie odbyło się bez wątpliwej sławy specjalistów zatrudnionych przez ojca, który oczywiście umiejętnie zatajał całą sprawę przed władzą, społeczeństwem, a nawet swoją żoną (o zupełnie nieświadomej wówczas, co się dzieje, córeczce nie wspominając). Wszystko wróciło do normy i było w jak najlepszym porządku. Pomijając oczywiście kilka niegroźnych chorób i incydentów, dziewczyna od dziewiątego roku życia cieszy się pełnią zdrowia, a pan Pouget woli nie poruszać tego tematu.
Caroline była małą księżniczką. Żyłą w bajce, nigdy niczego jej nie brakowało. Rodzice poświęcali dziewczynce mnóstwo czasu i uwagi. Była ich największym skarbem. Ojciec zabierał ją często na wyjazdy służbowe do Paryża, w inne zakątki Francji, a nawet za granicę. Czasem jeździli całą rodziną. Caro uwielbiała spędzać czas w domu, ale wycieczki także kochała.
Gdy była już uczennicą Akademii Magii Beauxbatons, również chętnie brała udział w rodzinnych wyjazdach, oczywiście podczas wakacji. Przerwy zimowe Pougetowie spędzali w domu. Caroline wspomina te chwile jako niezwykle sielankowe oderwanie od rzeczywistości. Trzask płonącego w kominku drewna, zapach gorącej czekolady, muzyka delikatnie sącząca się z gramofonu, a przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa i bliskości.
Gdy skończyła dziesięć lat, wiedziała, że niedługo otrzyma list z Akademii Magii Beauxbatons. Z jednej strony cieszyła się na czekającą ją przygodę, ale z drugiej miała silne obawy związane z przeprowadzką. Do tej pory rodzice ciągle pozostawali w jej zasięgu. Była zawsze w centrum. Nie miała za bardzo kontaktu z innymi dziećmi. Tak naprawdę miała tylko jednego bliskiego kolegę. Był on synem człowieka, z którym jej ojciec utrzymywał stałe kontakty biznesowe. Mężczyźni lubili się spotykać także prywatnie. Rodziny od lat żyły w przyjaźni. Teraz sytuacja Caroline miała ulec całkowitej odmianie.
W noc przez opuszczeniem domu dręczyły ją okropne koszmary. Śniły jej się najgorsze w jej mniemaniu scenariusze czekających ją lat. Sny zawierały potworne sceny jak z horroru. Przede wszystkim spokoju nie dawały jej wilkołaki, które wywoływały w niej paniczny strach od kiedy sięga pamięcią. Nigdy ani ona, ani jej bliski, ani nawet nikt znajomy nie miał związanej z tym stworzeniem przygody. Jednak na samą myśl o wilkołakach przeszywało ją uczucie grozy. Ze wszystkich magicznych i niemagicznych istot, to właśnie likantropi wydawali jej się najgroźniejsi i najbardziej przerażający.
Początki w szkole magii rzeczywiście do najlepszych nie należały. Caroline czuła się bardzo zagubiona, nocami płakała w poduszkę, mocno tęskniła za domem. Tutaj nikt jej nie kochał, dla nikogo nie była najważniejsza. Miała więcej obowiązków niż rozrywek. Jednak z czasem zaczęła się przyzwyczajać. Udało jej się nawiązać dobre relacje z koleżanką z pokoju, a także z innymi uczniami szkoły. Poza tym miała tam swojego bliskiego kolegę.
Podobnie jak on została przydzielona do Harpii, więc była zobowiązana do uczestniczenia w zajęciach z tworzenia sztuki – jak to zwykła określać – przedmiotowej. Nie miała za zadanie posługiwanie się słowem jak Smoki, ani dźwiękiem jak Gryfy. Jej sztuka była o wiele bardziej materialna. Caro nie miała nic przeciwko temu. Choć często nie chciało jej się angażować w zajęcia, były one dla niej raczej odpoczynkiem niż niepotrzebną powinnością. Jeśli chodzi o Quidditch, to oficjalnie utrzymywała, że kibicuje swoim, natomiast prawda była taka, że zawsze najbliższa jej sercu była drużyna mająca zawodnika, którym aktualnie była najbardziej zauroczona.
Beauxbatons była naprawdę cudownym miejscem. Magicznym nie tylko w sensie dosłownym. Te wszystkie lata spędzone w murach zamku upłynęły dziewczynie bardzo przyjemnie właśnie ze względu na ten fakt. Często wyobrażała sobie, że jest księżniczką, a budynek to nie szkoła, tylko jej dom.
Nauka magii była dla Caroline przyjemnością. O ile to, czego ją uczono w czasach zanim zaczęła uczęszczać do szkoły często ją nie interesowało, w szkole wszystko było dla niej fascynujące, a budynek oraz cała ta magiczna otoczka wprowadzały ją w cudowny, baśniowy nastrój i tym samym ułatwiały zgłębianie wiedzy. Caroline często nie chciało się wykonywać wielu obowiązków. Jej wielkie lenistwo ograniczało się jednak do dziedzin, które nie sprawiały jej przyjemności. Na szczęście do tych spraw zaliczały się tylko przedmioty teoretyczne. Dziewczynę interesowało wszystko, co związane z magią, oprócz właśnie tych zajęć, na których więcej trzeba było dużo czytać i zapamiętywać. To była jej największa słabość. Caro zdecydowanie preferowała praktykę i wiedzę, która jej zdaniem przyda się podczas obrony. Zwłaszcza przed wilkołakami, ale także innymi zagrożeniami. Należała do płci pięknej, ale niestety słabej i choć wiele innych przedstawicielek próbowało postawić znak równości między nimi a mężczyznami, Caroline była zdania, że ich przedsięwzięcie nie ma sensu. Uważała, że łatwiej jest się dzielić obowiązkami i dopełniać nawzajem braki u płci przeciwnej. Była w stanie zrezygnować z wielu rzeczy, które wywalczyły feministki.
Czarna magia bardzo ją fascynowała. Nigdy jednak nawet jej nie kusiło, żeby zajmować się tą dziedziną. Caro lubiła być czasem złośliwa, wręcz wredna, ale nigdy nie posunęłaby się do wyrządzenia komuś krzywdy, a już na pewno nie za pomocą czarnej magii. O wiele bardziej interesowała ją obrona. Mugole mieli swoją broń i maszyny bojowe, mieli pułapki i alarmy. Czarodziejom wystarczyły zaklęcia. Zarówno do ataku jak i obrony. Jeśli jednak miała zamiar się bronić, musiała dobrze znać metody wroga.
Do siedemnastego roku życia Caroline trwała w przekonaniu, że państwo Pouget są jej biologicznymi rodzicami. Oboje nie chcieli, żeby było inaczej, jednak po jakimś czasie ojciec dziewczyny dojrzał powoli do faktu, że prędzej czy później będzie jej trzeba wyjawić prawdę, a dalsze odwlekanie nie ma sensu. Matka do końca była absolutnie przeciwna.
Przed ostatnimi zimowymi feriami państwo Pouget odbyli serię największych kłótni, które normalnie zdarzały im się rzadko i były niegroźne. Po prostu zwyczajne sprzeczki małżeńskie. Tym razem po powrocie do domu, Caroline od razu zauważyła, że coś jest nie tak. Rodzice odzywali się do siebie bardzo oficjalnie. Atmosfera była sztywna jak nigdy dotąd. Pytała matkę, ale ona twierdziła, że wszystko jest w porządku. Dziewczynę bardzo to zmartwiło. Dopiero następnego dnia, gdy została z ojcem sam na sam, dowiedziała się, co jest przyczyną ich zachowania. Zadała pytanie i otrzymała odpowiedź. Rodzice nie zgadzali się co to pewnej bardzo istotnej sprawy. Pan Pouget usprawiedliwiał zachowanie żony. Powiedział, że ona się boi. On też się bał, ale postanowił wyznać córce prawdę. Dziewczyna cała w napięciu czekała jak na wyrok. Masz prawo znać prawdę i lepiej będzie, gdy usłyszysz ją od nas… ode mnie. Urodziłaś się w pewnej angielskiej rodzinie, a naszą córką zostałaś nieco później.
W jednej chwili zrobiło jej się słabo. Całe życie w kłamstwie! Uczucia dosłownie nią targały, miliony myśli. Nie wypowiedziawszy nawet słowa, po prostu poszła do pokoju. Gdy w jakimś stopniu oswoiła się z tym faktem, zdecydowała się w końcu na rozmowę. Wieczorem siedli w trójkę przy stole i postanowili spokojnie wszystko wyjaśnić. Nawet pani Pouget opanowała emocje i pogodziła się z tym, czego nie mogła już cofnąć, mogła za to zrobić sobie wroga z ukochanej córki. Tego dnia Caroline dowiedziała się, że ma siostrę bliźniaczkę. Z opowieści rodziców wynikało, że Melody (bo tak ją nazwała kobieta, dzięki której przyszła na świat) jako ta słabsza została odrzucona przez własną rodzinę.
To był dla niej ogromny cios. Żal i złość skierowane początkowo w stronę Pougetów przerodziły się w nienawiść do Greybacków. Z czasem jednak brytyjska rodzina stała jej się obojętna. Stwierdziła, że nie ma zamiaru kontaktować się z tymi potworami. Jeszcze odrzucą ją po raz drugi! Choć była wdzięczna adopcyjnym rodzicom za opiekę, wychowanie, dobra materialne, a przede wszystkim tę ogromną miłość jaką ją obdarzyli, nie mogła znieść tego, że tak długo ją okłamywali. Powrót do normalnych relacji zajął im dużo czasu i energii. Dziewczyna potrzebowała wielu miesięcy na zaakceptowanie tego wszystkiego. W końcu przebaczyła tym, których kochała i którzy byli jej prawdziwą rodziną, a o tych drugich postanowiła całkowicie zapomnieć. Może mieli wspólnych przodków, ale poza tym zupełnie nic ich nie łączyło.
Caroline wiedziała, że nie może polegać tylko na wątpliwie realistycznych marzeniach dotyczących bycia taką jak pani Pouget i zanim uda się jej znaleźć dobrego męża, będzie musiała najpierw znaleźć pracę. Początkowo miała zamiar zająć się czymś typowo kobiecym, jednak bardzo lubiana przez dziewczynę nauczycielka obrony przed czarną magią doradziła jej wprost, że powinna zostać aurorem. Tylko w tym zawodzie cię widzę, drogie dziecko. Powiesz, że to dobre dla facetów, którzy mają nas bronić, ale na brodę Merlina! Ty się do tego naprawdę nadajesz! Jak nie ty, to kto? Nie możesz zmarnować swoich talentów w jakimś balecie czy innej kwiaciarni! Jesteś moją najlepszą uczennicą!
Początkowo Caroline nie wzięła sobie tych słów do serca. W końcu jednak zaczęła coraz częściej o tym myśleć, potem poważnie rozważać, aż w końcu stwierdziła, że kobieta miała rację. Faktycznie grzechem byłoby zaprzepaścić te wszystkie lata nauki. Caroline postanowiła wbrew swoim świętym ideałom, że zajmie się tym, czym prawdziwa dama nigdy by się nie zajęła – zostanie aurorem!
Nie miała większych trudności z dostaniem się na kurs. Później konsekwentnie dążyła do celu i dała radę. Nie było łatwo, ale nie mogła się poddać, zabrnęła za daleko. Wybrany zawód wydawał jej się niezwykle ciekawy, doskonale zdawała sobie jednak sprawę, że jest to bardzo poważna praca wymagająca poświęceń i odpowiedzialności, a także często niebezpieczna. Niektórzy jej znajomi uznali, że żartuje, gdy opowiedziała im o swoich zamiarach, inni nie wierzyli, że podoła zadaniu. To było powołanie. Caro sama nie do końca wierzyła, że tak potoczyły się jej losy, ale czuła, że to właściwa droga. Może zrobiła to trochę z przekory, żeby udowodnić sobie i światu, że nie jest słabą dziewczynką, której tak łatwo jest się pozbyć jak zrobili to państwo Greybackowie przed laty?
Pierwsze miesiące w zawodzie przepracowała w Orleanie, ale gdy pojawiła się możliwość pracy w Londynie, zdecydowała się na przeniesienie. Sprawy miały się tak, że we Francji było dość spokojnie, oczywiście w porównaniu z sytuacją w Wielkiej Brytanii. Caroline miała szansę stawić czoła jeszcze większemu wyzwaniu, zaangażować się w coś bardziej zobowiązującego. Zabawne, prawda? Jednak im bardziej brnęła w swoją aurorską karierę, tym chętniej podejmowała śmiałe kroki. To ją dosłownie wciągało. Skoro pojawiła się możliwość dłuższego wyjazdu z jeszcze większą liczbą atrakcji, Caro nie mogła odmówić. Niby nie chciała mieć nic wspólnego z biologiczną rodziną, ale pokusa powrotu w miejsce, z którego pochodziła, a które nie zachowało się w jej pamięci, była zbyt silna. Nie postanowiła tego wprost, ale gdzieś w głębi duszy miała ochotę na bycie takim duchem nie dającym spokoju ludziom, od których kiedyś spotkała ją krzywda. Bycie niepokojącym cieniem, echem, wyrzutami sumienia. Nie miała planu, nie chciała zemsty. Po prostu powrót do Londynu wydawał jej się pod tym względem dość zabawny. Oczywiście nie był to jej cel, jedynie intrygujący dodatek w całej przeprowadzce. Celem był podbój państwa, z którego pochodziła. Cieszyła się na zmianę miejsca zamieszkania. Nigdy jeszcze nie była w Wielkiej Brytanii, a był to dla niej zawsze interesujący kraj. Pożegnała się więc z rodzicami oraz ojczystą Francją i wyruszyła na spotkanie z ojczystą Anglią pełna pytań, nadziei, a przede wszystkim ciekawości, co przyniesie jej los.
Ta decyzja przyniosła jej wiele korzyści. Poznała wspaniałych ludzi. Szczególnie cieszą ją relacje z Rogerem Elliottem, który jako doświadczony auror wprowadza ją w tajniki aurorowania i pomaga odnaleźć się w zawodzie. W końcu kobieta potrzebuje mieć oparcie w mężczyźnie, a mężczyzna nie jest w stanie poradzić sobie bez kobiety. To się tyczy bardzo wielu dziedzin życia!
Aby wyczarować patronusa dziewczyna myśli o swoim cudownym dzieciństwie. Szczególnie pomocne są tu wspomnienia zimowych wieczorów. Tylko ona, rodzice i ten niepowtarzalny klimat jej kochanego domku.
8 | |
2 | |
11 | |
1 | |
0 | |
0 | |
3 |
sowa, różdżka, teleportacja
Witamy wśród Morsów
alone in the wind and the rain you left me
it's getting dark darling, too dark to see