Darcy Sirene Rosier
Nazwisko matki: Bulstrode
Miejsce zamieszkania: hrabstwo Kent, Dover
Czystość krwi: szlachetna
Status majątkowy: bogata
Zawód: hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wzrost: 166cm
Waga: 61kg
Kolor włosów: kruczoczarne
Kolor oczu: niebieskie
Znaki szczególne: długie suknie i spódnice zawsze sięgające kostek; ozdobna, pamiątkowa, rodowa biżuteria
dość sztywna, 9 i 3/4 cala, lipa srebrzysta, rdzeń z piórem memortka
Beauxbatons (Gryfy)
kruk
smoka
mocnym zapachem anyżu, wonią drewna i sadzy, słodkim zapachem kobiecych perfum
siebie samą łudząco podobną strojem i postawą do wspomnienia o Marienne
zaklęciami umysłowymi, muzyką, literaturą znanych czarodziejskich badaczy
ponoć Jastrzębiom z Palmouth, choć padają wobec mnie podejrzenia, że tak tylko twierdzę przy bracie i Tristanie – niech się nie dowiedzą, że są one prawdziwe
gram na skrzypcach, przekopuję dziedzictwo kulturowe rodowej biblioteki
muzyki instrumentalnej, klasycznej, celtyckiej poezji śpiewanej, opery
Sandrah Hellberg
Mogę iść prosto. Możesz po mnie oczekiwać wiele. Możesz patrzeć i wymagać, kierować wobec mnie wielkie nadzieje. Możesz zakładać, że jestem silna i dość pewna siebie. Mogę być bliska ideału, jeśli zechcę. Możesz na mnie zrzucać wielki ciężar. Drobne, chude ramiona utrzymają więcej niż byś się po mnie spodziewał. Możesz być kolejną, obserwującą, oceniającą i krytykującą mnie osobą. Pozwalam Ci. Wiem, że jest pewien obraz, który mi przypisano, który chcesz zweryfikować.
Nie jestem za dumna, żeby się z Tobą przywitać. To ty jesteś zbyt mało istotny, żeby mnie to miało obchodzić. Myślisz sobie, ktoś o mojej pozycji, przyzwyczajony do bycia perełką w rodzinie puszy się. Po prawdzie powiem Ci, że wcale się nie mylisz. Gdybyś był mną, gdybyś dorastał na moim miejscu – wysoko postawiony, szlachecki, z klasą, z normami zachowań, których się powinieneś przestrzegać, też byś się nie przywitał. Nie z plebsem. Gdybyś jak ja uczęszczał od najmłodszych lat na lekcje etyki, kontaktu międzynarodowego, tańca, śpiewu i gry na skrzypcach miałbyś dużo powodów, żeby mnie ignorować. Zakładając, że byłabym Tobą. Szczęśliwie, nigdy nie będę. Jestem kimś lepszym.
Przekonujesz się, że jestem zbyt patetyczna, ale to Twój kolejny błąd w ocenie, jestem patetyczna w sam raz i niepoważna wtedy właśnie kiedy potrzebuję. Wrażliwa, niezdecydowana, skrępowana i prawie prawdziwa, kiedy pragnę taka być. Jest pewien zbiór zachowań, bezpieczna ich gama, którą łatwo można manipulować. Lekcje wychowania uczą symulacji emocji i obycia. Jak rozmawiać z ludźmi, w prosty sposób osiągać swoje cele. Savoir vivre wpajane od dzieciństwa to sposób, w jaki współcześnie można się odnaleźć w towarzystwie w każdej odsłonie. Dzięki niemu mogę umieć siedzieć prosto, sztucznie nadęta, nie czując się tak wcale, Twoim zdaniem, zatracając siebie. Jesteś za słaby, żeby to zrozumieć, bo po prostu nigdy nie byłeś tak pewien własnej tożsamości. Trzeba być jej przekonanym, żeby móc gładko snuć się pomiędzy setką masek i nie zapomnieć, kim jesteś naprawdę. Trzeba dobrze odkryć siebie, żeby siebie właśnie nie zgubić.
Potrafię bardzo szybko przechodzić ze stanu bezsensownego mechanizmu, w kontrolowaną strukturę swojego jestestwa. Wbrew temu co myślisz, czuję. Tak samo jak inni. Zażenowanie, skrępowanie, ból, słabości, nawet jeśli nigdy ich po mnie nie widzisz. To jest właśnie sztuka. Prawdziwie dobre wychowanie. Nazwisko do tego zobowiązuje, tytuł zobowiązuje, kształtowanie zobowiązuje, norma zobowiązuje, tradycja, narodowość i realia w jakich żyjemy. Mimo to, moje życie to nie tylko zbiór reguł — obowiązków, nakazów i zakazów. Nikt nie karze mi nie okazywać żadnych emocji, być pustą skorupą, bezrefleksyjną maszynerią, bo tak wypada. To nie o „wypada” chodzi, a o „chcę”. Chcę czuć to wszystko, całą pokorę, obawę i poszanowanie dla świata, ale w sposób całkowicie kontrolowany. W ten jaki jest najbliższy ideałom mojej rodziny.
Dla Ciebie to tylko pewna otoczka doskonałości, zimna skorupa wyrafinowania i perfekcyjności. Dla mnie to sposób na bycie. Nie widzisz emocji słabych – obaw, uległości, tkliwości i miłości – tak właśnie, jak być powinno. Dorastanie w mojej rodzinie to bowiem konkretny stan wpajany w ducha. Niekończąca się nauka nieokazywania niepewności i zagubienia. Nie możesz wiedzieć, że mam prawdziwe uczucia, bo jakbyś wiedział, wiedziałbyś również gdzie uderzyć, żeby mnie zranić. Mnie się nie da. Taka jest ogólna prawda. Nauczono mnie dobrze kłamać.
Od zawsze żyłam w sieci intryg i zawiłości, skomplikowanych, gotowych szablonów zachowań, które z pomocą matki uczyłam się wznosić do rangi finezyjnego dzieła sztuki. Modelowałeś kiedyś z ludzkich serc? To bardzo precyzyjna, wymagająca konkretnej wrażliwości, skupienia i wrodzonego instynktu maestria. Odziedziczenie jej w genach to już pół sukcesu.
Och, nieszczęsny, mały, szary człowieczku, gdybyś wiedział, ile jeszcze mogę Ci zdradzić rodzinnych sekretów… i tak byś ich nie pojął.
Idziecie za mną krok w krok przez całe życie. Patrzycie mi uważnie na ręce. Nie dajecie mi zapomnieć, że cały czas tu jesteście i śledzicie mnie. Tak, żebym wiedziała, jak działać pod presją. To nie zawsze pomaga, że nadzorujecie mnie. Uczy jednak jak nie dać się złamać. Udowadniacie mi, że nie ma słów: „nie umiem” i „nie nauczę się” – dobrego wychowania, muzyki, szermierki, jazdy konnej i wszystkiego tego, co powinien umieć członek tej rodziny. Czegoś takiego, jak rezygnacja nie ma w Naszym domu. Obserwujecie każdy mój ruch. Czekacie na potknięcia i widzicie je. Wiele z nich. Niezliczona zresztą ilość. I co z tego? Przecież wiecie, że nigdy nie byłam ideałem. Ale kto nim jest? My tylko z założenia. Wpajacie mi swoje nauki, patrząc na mnie z zawodem, kiedy coś robię niepoprawnie. Po to, żebym wiedziała, jak na przyszłość zrobić to lepiej.
W jeździectwie, choć technicznie rzetelnie przygotowana, od zawsze borykam się z problemem podejrzanie łypiących na mnie wierzchowców. Widzicie to? Buńczuczne bydlęcia, z nieufnością zachowujące się mi na przekór. Podchodzą z wyraźnym dystansem do współpracy. Zgodzę się z Wami, że tak przecież nie powinno być żebym tak łatwo, z anielską cierpliwością, ustępowała nierzadko nierozumnym stworzeniom. Powtarzacie mi, że problem nie jest w tym, że to ja budzę w nawet najłagodniejszych zwierzętach głęboko skrywane pokłady zajadłości. Podstawowy błąd leży w nich i w ich ułomności. W tym, jak nie potrafią zrozumieć prawdziwego geniuszu mojej wrogości wobec nich. Zresztą nie bezpodstawnej, bo jeśli ktoś ze stron tego konfliktu ma więcej powodów, żeby drugiego nie lubić to na pewno będę to ja. Przypominacie mi jak zginęła moja kuzynka, z ręki zapchlonego sierściucha. To daje mi niezawisłe prawo za coś takiego ich nienawidzić – wszystkich tych małych i dużych stworzeń, bardziej bądź mniej magicznych, a zwłaszcza tych dzikich i nieokiełznanych, opatrzonych tępą, zwierzęcą chęcią mordu w oczach. Te są po prostu ograniczone i niegodne jakiegokolwiek współczucia. Idealne do przykładnego wyrżnięcia. Opowiadacie mi tą historię; tą, która odbiła się szeroką blizną na wdzięcznym ciele Tristana i wtedy już wiem na pewno, że żadne żywe stworzenie (nieprzystosowane do niezależnego, rozumnego myślenia) i ja nigdy się nie polubimy. Nazywacie to moim strachem, przypominacie mi o nim i karzecie się z nim skonfrontować i wiecie co? Macie rację. Nigdy nie należy się przed żadnym lękiem wycofywać.
Nawet w tańcu, licząc kroki. Raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy. Tańczę dobrze, z nabytą, oj wiecie, jak bardzo niewrodzoną gracją, sztucznie prawdziwą, bo przecież nie mam do tego naturalnego talentu. Dodaję coś od siebie, jeśli mnie rozdrażnicie, a zawsze wiecie jak, żeby osiągnąć najlepsze efekty. Tańczę wtedy tak, jak umiem, z pasją, o ile gracie mi odpowiednio na nerwach i wejdziecie mi tym na ambicje. W śpiewie powtórzę średnio trudne nuty, wbiję się łatwo w rytm, utrzymam go, ale w głosie się czasem załamię. Besztacie mnie za to. Wypomnicie, że to, że nie mam do tego predyspozycji, cierpliwości i przekonania nie upoważnia mnie jeszcze do braku kunsztu. Udowadniacie mi, że żadna wymówka nie jest dobra. Tylko praca i wytrwałość w osiąganiu nieosiągalnego.
Podpowiadacie mi, często w sposób najbardziej dobitny, jak nastroić skrzypce, kiedy nie chcą stroić wcale. Chociaż nigdy w moim przypadku nie będą, nie mówicie mi tego wprost. W tej rodzinie nie ma miejsca na „nigdy” i „nie”. Dlatego gram na nich po swojemu. Tak jakimi ja je lubię. Takimi złamanymi, nieidealnymi. Wy ich nie znosicie. Są zbyt mało perfekcyjne. Na mój przykład. Grają w złej nucie, jak ja przez całe życie. Zawsze w złej tonacji, niepoprawnej rytmice, fałszując. Nie dajecie mi zapomnieć, że nie powinnam uwielbiać takiej gry. Prawdziwej, pełnej ułomności. Jakby nigdy nic nie było nieskazitelne. Z wyjątkiem tego, co wy podajecie za przykład, Naszą rodzinę. Macie wobec mnie inne plany. Mniej koślawej muzyki, mniej niepoprawnych nut. Tylko równa, stabilna melodia, pozbawiona niedociągnięć. Powtarzacie mi to dość często, że w klasycznej muzyce nie ma miejsca na niedoskonałości. W mojej jest, na co nie możecie się zgodzić. W nieuregulowanym życiu jest pewne intrygujące zabarwienie, pozostawiające niezliczoną ilość miejsc na niewypełnione destrukcyjnymi ideałami luki. Jest coś hipnotyzującego w tym, jak raz zagranej, prawdziwej, żywej melodii nie da się powtórzyć. To, czego nie widzę w żadnej innej dziedzinie nauki.
Uczycie mnie poezji i strofujecie za nieprzyjemny fakt, że jej nie rozumiem. Nie mam duszy romantyka. Tylko własne sympatie i emocjonalne zrywy. Pokazujecie jak postępować w kontaktach międzynarodowych i pilnujecie nienagannego porozumiewania się w kilku językach, nawet jeśli z cwanym uśmiechem na ustach, jedyne co przychodzi mi do głowy w niemieckim to proste: „nie szprecham”. Angielskiego i francuskiego użyję płynnie, bo ganiacie mnie za nienaganny akcent, posłużę się nimi biegle, z wielką przyjemnością, zapominając czasem, który z nich w końcu jest moim rodzimym językiem. To akurat zignorujecie, nie udzielając pochwał nadaremnie. Gdzież byście mogli za nic. To deprawujące.
Posyłacie mnie do magicznej szkoły Beauxbatons o nieskazitelnej opinii, najbardziej metodycznej, gdzie uczą mnie ogłady i opanowania, tak bardzo charakterystycznego dla Naszej rodziny. Zaznajamiają mnie ze sztuką i kulturą, pięknem i wrażliwością artystyczną. Dbacie o moją przyszłość, kolekcjonując wszystkie dobre wyniki w nauce w domowej gablocie. Gala nagród i osiągnąć złotych dzieci Rosierów. Tylko mnie w niej nie widać, ale nie mówicie tego głośno, żeby nikt czasem się nie dowiedział. Troszczycie się o nasze bezpieczeństwo, choć nigdy tego nie nazywacie w ten sposób, żeby ktoś niepowołany nie usłyszał. Zaznajamiacie mnie z siłą, jaką daje przynależność do rodziny. Nie zapominacie dbać o więzy rodzinne. Pokazujecie suwerenność zżytego rodu. Uczycie mnie szacunku do starszych, bardziej doświadczonych, respektowania poprawnego porządku rzeczy. Dajecie mi na wzorce szarmanckość Tristana, grację Marianne, pewność siebie Fantine i intelekt Melisande – potęgę kuzynowstwa. Męską siłę i kobiecą delikatność. Od najmłodszych lat przyswajacie zażyłość z każdym związanym więzami krwi. Znajdujecie mi przyjaciół, blisko naszej krwi. Otaczacie bogatym zakresem kuzynów, siostrzeńców, szwagrów, ciotek i wujków, dziadków, którym można ufać. Przekazujecie wspólną mądrość, jednej, wielkiej rodziny. Trzymacie mnie blisko, a każdym piętnem życia zbliżacie jeszcze bliżej. Dzielicie ból i cierpienie, nienawiść i chęć zemsty, bo z radością, każdy już sam potrafi sobie poradzić na własny rachunek. Jesteście obok w dniach próby. Czasami grzebiecie familię w ziemi i pozwalacie każdemu przeżywać stratę na swój sposób. Dbacie, żeby żadna z nich nie rozbiła rodziny.
Rosierowie. Nie mogłabym być bardziej dumna z posiadania takiego rodowodu
W wielkim skrócie, przychodzę na świat 1934 roku jako jedyna córka z dwojga rodzeństwa. Jestem kolejnym oczkiem w głowie rodziny, nieopierzonym jeszcze. Rozpieszcza mnie cały tabun ludzi, a najbardziej kochający ojciec, któremu przypominam zmarłą przy porodzie matkę, brat i najbliższe kuzynowstwo. Nawet jeśli jestem czwartą z kolei żeńską pociechą w najbliższej rodzinie, dla ojca i brata zawsze zostaję pierwsza i jedyna. Dobrze mi tak. Każdy na kim mi zalezy o mnie dba, każdy uczy innych, specjalistycznych rzeczy. Ciotka manipulacji i kokieterii, trochę śpiewu i tańca, brat mądrości życiowej, zażyłości rodzinnej i lojalności, a kuzynowstwo? Fantine pewności siebie, zdecydowania i własnego zdania. Marienne gracji, powabności, życia przykładnej dumnej damy. Melisande opanowania, błyskotliwości i poszanowania wobec obejmujących nas zasad. Tristan, miłości do rodziny, poświęcenia wobec bliskich i silnej woli. Nikt przy tym nie zapomina ganić mnie za moje nieprawidłowości. Wyważają każde swoje działania, uczeni doświadczeniem, tak, żebym wyrosła na najlepszą wersję siebie. I Rosiera, bo to nazwisko będę reprezentować.
Wychowuję się pod nadzorem ojca, brata, ciotki, przyjaciół rodziny, starszego i młodszego kuzynostwa, czy wujostwa. Dobiera się dla mnie najlepiej wykwalifikowane, zaufane guwernantki. Nie mogę narzekać na brak uwagi, zawsze jest ktoś kto mi ją poświęca. Nie widzę nawet, że koncentracja ciotki naturalnie przypada jej własnym córkom. Dla mnie zawsze jest i była ona równa dla wszystkich, bo innego porządku rzeczy nigdy nie znałam. Marienne, jako pierwszej, Cedrina poświęca początkowo najwięcej uwagi. Pobłażliwością i czułością obdarowuje najbardziej najmłodszą córkę, Fantine. W Melisande pokłada wielkie nadzieje i ambicje, dostrzegając potencjał. Mi zawsze przypada ta uwaga pomiędzy – dbaniem o największe dobro, najbliższych ciotce, jej największych dum. Mi nikt nigdy nie poświęca tyle obserwacji. Dorastam będąc dobrą w organizowaniu sobie własnego czasu. Nie czuję się przez to gorsza, pominięta. Zawsze stawiam swoje kroki uważniej, ze świadomością, że mnie obserwuje się trochę mniej czujnym okiem, więc muszę to robić sama. Traktuję to jak lekcję. Chociaż większość z nich przychodzi mi z dużą trudnością, to dla mnie dobre wyzwanie. Odnaleźć siebie samemu. Próba przetrwania czy potrafię patrzeć i obserwować, dostrzegać i słuchać, pobierać wzorce z otoczenia. Czuję się przez to inteligentną, małą dziewczynką, w której rozwój wszyscy muszą wierzyć, skoro ufają mi na tyle, żeby zostawić mnie samą sobie.
Szybko uczę się czytać i czytam, bo to bez żadnego wsparcia umiem najlepiej. Sięgam po wiele ksiąg dziwnych treści, których nie rozumiem. Są to książki cioci Cedriny, więc je lubię najbardziej. Z czasem okazuje się, że nieporadność małej, dojrzewającej dziewczynki to po prostu moja własna nieudolność. Z wiekiem, choć z początku coraz bardziej przypominam idealną kuzynkę – Marienne, okazuje się, że jestem do niej podobna tylko z wyglądu, choć i w tym znacznie mniej niż jej najdroższe siostry. Nie jestem nawet bliska jej nienagannym umiejętnościom. Nie jestem ani tak perfekcyjna, ani nie posiadam tak wielu talentów, nie potrafię dzielić uwagi pomiędzy tak wiele aspektów, jak ona. Nikt nie zachwyca się nad moim śpiewem, nad moją grą, nad umiejętnościami magicznymi, które wykazałam dość późno. Jako pięcioletnie dziecko, nakłaniając perswazją aury magicznej bażanty w naszych ogrodach, aby do mnie podeszły, abym mogła je podziwiać. Szybciej nauczyłam się czytać. Nie potrafię dobrze latać na miotle, choć ponoć każdy szlachetnokrwisty czarodziej powinien mieć ku temu wrodzony talent. Akurat to ojca i brata bardzo cieszy. Nie potrafią sobą dać mi przykładu, jak być kobietą, więc wydają się zadowoleni, że nie próbuję, jak oni, być mężczyzną.
W szkole nie wykazuję żadnej wyjątkowości, jestem raczej przeciętna, ale zawsze towarzyszy mi rodzina. Wśród niej Marienne, która olśniewa wszystkich. Przy niej nawet ja wyglądam zachwycająco. Nikt nie widzi, że nie jestem tak perfekcyjna, jak ona, ale to w sumie nic złego. Żaden z nich wszystkich po prostu nawet nie pomyślałby, że ktokolwiek z domu Rosier może cechować się mniejszą szczególnością. Okazuje się, że mam tylko jeden dobry dar – idealny kamuflaż. Jestem perfekcyjną aktorką. Uczę się, jak nią być od najlepszych. Wszyscy inni wierzą mi w moją grę, bo sprawiam wrażenie bardzo intrygującej, młodej damy. Czasem udaję, że jest mi dobrze w cieniu doskonalszego kuzynowstwa. To co jednak robię naprawdę to korzystam z ich sławy, bo wbrew wszystkiemu, jestem przyzwyczajona do znajdowania samej sposobu na stawianie się w centrum uwagi.
Z biegiem lat, zaczytuję się w wiele ksiąg, niewinnie skradzionych od ciotki. Ta nie widzi, nie chce widzieć, albo przymyka oczy na to drobne oszustwo. W końcu jest tyle rzeczy, których mogę się z jej biblioteczki nauczyć. Coraz częściej dostrzegam ciemne prawidłowości magii o jakiej czytam. Zaczynam się pasjonować hipnotyczną, groźną naturą zaklęć, jakie jedno za drugim wpadają mi do głowy. Chłonę je, choć nie zapamiętuję na długo. Taka już moja biedna dola, że we wszystkim napotykam wiele trudności. Pewnego dnia w wakacje, w posiadłości Rosierów, jeszcze podczas ostatnich lat nauki w Beauxbatons znajduję manuskrypt. Zachwyca mnie od razu. Lekkość pióra. Prosty przekaz. Mam wrażenie, że czytam słowa kogoś, kogo bardzo dobrze znam, kto mówi do mnie swoim najbardziej skrytym językiem. Naszym wspólnym dialektem. Rozumiem każdą frazę, nawet w najgłębszej analizie. To mnie w nim urzeka pierwsze. Najbardziej zaskakuje mnie jednak nazwisko autora. Cedriny Rosier. Obiecuję sobie, kiedyś spytać o to ciocię. Zanim jednak to następuje, uczę się na własną rękę. Ściągam dla siebie najlepsze lektury, te z półki ciotki. Choć jest ich za mało. Potrzebuję dla siebie znacznie głębszego przygotowania, szczegółowszego od tego, jakie wystarcza czarodziejce znakomitszej niż ja, Cedrinie Rosier. Dlatego sięgam dalszych środków. Testuję na ojcu umiejętności, jakie przez lata obserwuję wśród kobiet Rosierów. Owijam go gładko w sieci próśb i czaru, szybko chwytając, że to jest mój dar. Wykorzystywanie prawdziwego kobiecego piękna i wrażliwości do własnych celów. Ojciec przynosi mi z różnych źródeł nawet więcej niż potrzebuję. Studiuję wszystko dokładnie. Zaczynam się pasjonować wieloma rodzimymi dziedzinami. Hipnozą, zaklęciami umysłowymi.
Bardzo powoli łapię, że wpajane mi za młodu (a w doroślejszym życiu: praktykowane) umiejętności obserwacji i pobierania nauk drogą dedukcji, przynoszą mi wymierne korzyści. Szybko przyswajam sobie ludzkie stany emocji, zauważam prawidłowości, potrafię operować wprawnie uczuciami innych, bo moje własne częściej pozostają poza moją kontrolą. Kiedy już jestem pewna, że tym właśnie chcę się podzielić z ciocią, dostrzegam, że minęło dużo czasu, zanim miałabym się czym pochwalić. Efektami, które tak długo czekały na wyjście na światło dzienne.
Przychodzi czas, w którym Cedrina ma inne zmartwienia. Marienne opuszcza dom. Ciocia traci wtedy istotną więź, nie zdając sobie sprawy, że ja chętnie zajęłabym tą przestrzeń, którą ona wcześniej poświęcała trzem córkom, a teraz poświęca tylko dwóm. Jestem jednak cierpliwa. Obserwuję spokojnie przebieg zdarzeń, choć pewnego, pamiętnego dnia, decyduję się obudzić w najdroższej cioci chęć kształcenia mnie. Wtedy jednak dzieje się dużo nieprzewidzianych splotów wydarzeń. Niestety. Budzę się, wiedząc, że to jest dla mnie czas czekania. Umiera Marienne. Wszyscy radzą sobie z jej śmiercią na własny sposób. Ja, jako, że zawsze patrzyłam na nią jak na siostrę, której nigdy nie miałam, ginę w stercie książek, podań, manuskryptów, inskrypcji w dwóch językach. Chociaż nigdy nie czytałam wprawnie w nietłumaczonym tekście, pogrążam się w stercie papierzysk. Zajmuję myśli czymś innym. Każdy z tym rodzinnym problemem radzi sobie inaczej. Ja próbuję być podporą dla cioci. Przypominam jej, że ma jeszcze dwie córki o które może się troszczyć, i syna, dla których warto jeszcze się starać. Nieważne czy ponoszę w tym porażkę czy sukces, czuję rosnącą wtedy we mnie siłę. Chociaż raz, w tym najstraszliwszym czasie, mogę się odwdzięczyć cioci za poświęcenie i wsparcie, jakiego udzielała mi w zastępstwie matki. Kiedy już sądzę, że czas żałoby minął, a wszyscy powoli godzą się, w mniejszy bądź większy sposób ze śmiercią Marie (bardzo dlugo zwracałam się do niej w tak pieszczotliwy sposób, z przyzwyczajenia, kiedy byłam jeszcze za mała żeby potrafić wymówić pełne imię Marienne), staram się zająć sobą. Jak zawsze w złym momencie.
Okazuje się, że chociaż nie jestem najidealniejszą z Rosierów, sprawiam najmniej problemów. Egzekwuję na swoje sposoby wszystko, co jest mi do pełni satysfakcji potrzebne. Trochę pominięta, ale jestem pewna, że kochana przez ojca i brata, zajmuję się samorealizacją. Oni, jako odrębna płeć, zwyczajnie nie zawsze wiedzą, jakie nauki, poza siłą charakteru, mogą we mnie zaszczepić. W części z nich wyręczała ich zawsze ciocia. Mimo to teraz odciążam wujowstwo. Mają na głowie troskę o Fantine i Melisande oraz niepewność o ich dobre zdrowie i życie. Jest też Tristan. Oboje z Cedriną najmocniej przeżyli stratę Marianne. Nie zapominam jednak, że zawsze mogę na nich liczyć. Ja zawsze byłam perełką własnego ojca i brata. Jedyną córką. Dlatego Marie, jako najstarsza kuzynka, od zawsze była dla mnie jak ziszczenie moich marzeń o tym, kim chcę zostać w przyszłości. Była pewną pozą, sylwetką idealności i kimś kto zawsze przecierał przed nami wszystkimi szlaki. Byłyśmy ze sobą blisko, ale radziłam sobie z jej stratą, szukając nowego celu w życiu. Ojciec z bratem po jej stracie okazywali mi jeszcze więcej troski, wiedząc ile jej śmierć kosztowała nie tylko naszą rodzinę, ale też mnie personalnie. Byłam dla nich różyczką, którą należało szczelnie zamknąć w chronionej przed złem świata muszli. Nie przeszkadzało mi to. Pozwalało mi spokojnie pracować. Szczególnie po szkole, kiedy potrzebowałam poczucia bezpieczeństwa. W tym niepokojącym, pełnym złej energii i złorzeczenia mugoli świecie, odnajdowałam swoją drogę na ukształtowanie swojej siły. Prześlizgiwałam się przez życie, zawsze pod orędownictwem starszych od siebie.
Jak wtedy, kiedy udało mi się namówić starszego, bardziej doświadczonego przez życie kuzyna do nauki czarnej magii. Powoływanie się na doktryny rodziny – jedność i to bardzo idylliczne braterstwo – przynosiło mierzalne w efektach tego instruktażu skutki. Dziękowałam sobie wtedy za wiedzę, jaką nabyłam wcześniej, bo nie było dnia, w którym Tristan nie próbowałby mnie od tego odwieść. Wiedziałam, że mój brat, choć tak samo zdolny, jak Tris, trzymając się przylegającej do mnie do końca życia etykietki jego małej, młodszej siostry, mi w tym nie pomoże. Pałanie się w tak brudnej, ciemnej magii to nie było coś w czym łatwo by mnie wsparł. Nawet Tristana musiałam zapewnić, że to nie jest krótkotrwała fascynacja, że nie szukam rozrywek, a poważnie podchodzę do tematu. Próbowałam utrwalić własne nauki w praktyce. Nikt nie mógł mnie do tego lepiej przygotować niż on. Argument, że mogłam to robić z nim – pod jego bacznym patronatem, albo w ciemnym zaułku Nokturnu, zdawał się poskutkować. Rozpoczęliśmy ciężki okres praktyk. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo on wręczył mi książkę i powiedział, że na więcej nie mogę liczyć.
Kiedy inne matki martwiły się o los swoich córek, próbując je zeswatać, ja cieszyłam się, że w gruncie rzeczy moje zaręczyny odroczono. Pierworodny, starszy syn miał u ojca pierwszeństwo. Ja jeszcze długo nie miałam żadnych adoratorów. Ojciec mając mnie jedną, nie chciał dla mnie nieszczęścia. Troszczył się, żebym nie trafiła na złego mężczyznę. Śmierć kuzynki uświadomiła mu jak kruche i niepewne jest kobiece życie i jak wybór przyszłego męża może mu zagrażać. Dla niego pozostawałam jedyną jego latoroślą, podatną na zranienie. Nie naciskał, żeby to zmienić. Ten wybór miał być dobrze przemyślany. Miałam czas dla siebie. Na szukanie swoich zainteresowań. Odnalazłam je w swoim zawodzie, kiedy okazało się, że amatorsko pochłaniana wiedza z zakresu zaklęć umysłowych i hipnoza to mój konik. Wiele osób z chęcią korzystało z moich technik terapeutycznych i umiejętności wydobywania z ludzi najgłębszych wspomnień, najbardziej zakopanych w zakamarkach ich umysłów. Nawet jeśli największa w tym zasługa była ich własna, a ja byłam tylko trybikiem do uruchomienia echa ich minionych dni. Reszta to praca wspólna. Nie grzebałam w cudzej głowie, a odkrywałam to, co ludzie podświadomie sami mi podsuwali. Pochłonęło mnie to w tym stopniu, że straciłam gardę. Nie zauważyłam sygnału ostrzeżenia, kiedy brat odrzucił ważne zaręczyny. Te, które miały zagwarantować sojusz dwóch rodów. Na ratowanie politycznych powiązań była tylko jedna rada. Zaślubiny z dużo starszym ode mnie mężczyzną. Ale przecież miałam wtedy niespełna jeszcze dziewiętnaście lat i tyle planów na przyszłość i jeszcze nawet dobrze nie przeżyłam życia, a już miałam je układać z obcym, zbyt dojrzałym mężczyzną, który nie rozumiał namiętności i pasji, która jeszcze mocno rozpalała moje serce. Z początku byłam zła na ukochanego brata. On przypieczętował mi taki los, ale trwało to bardzo krótko. Nie mogłam długo gniewać się na rodzinę. Nie po tym ile on przez lata dla mnie zrobił. Tak już musiało być. Pamiętałam długo wpajane mi nauki. Rozsądne godzenie się na przeciwności losu. Były rzeczy, które powinnam przyjmować z pokorą, w dobre imię rodziny. Choć z bólem. Ale przecież jeszcze w swoim życiu nie doświadczyłam go tyle, co inni. Mogłam się poświęcić. Czego nie robi się dla rodziny.
To był czas, w którym tym bardziej potrzebowałam dać upust swoim emocjom. Swój żal, złość i rozgoryczenie musiałam wyładować na innych osobach, spoza rodziny. Potrafiłam cieszyć się cudzym nieszczęściem, tak, żeby moje własne nie zawładnęło moim umysłem. Teraz bardziej niż kiedykolwiek potrzebowałam poczucia kontroli. Pasji i zażartości. Tej, o której kiedyś czytałam na pożółkłych kartach manuskryptu napisanego prostym, kaligraficznym pismem ciotki.
Byłam przestraszona. Los postanowił ofiarować mnie starszemu, męczącemu mężczyźnie. Modliłam się, żeby Merlin mnie przed tym uchronił. I uchronił. Mój narzeczony zginął na smoczej wyprawie. Jak bardzo było podłe to, że cieszyła mnie wieść o jego śmierci? A później czas żałoby, w którym nikt na siłę nie próbował mnie wcielić w nowe narzeczeństwo. Robiłam rzeczy podlejsze. Ignorowałam mugolaków, lekceważyłam wydarzenia w Anglii, kiedy uczyłam się jeszcze w Beauxbatons. Otwarcie komnaty tajemnic, działania Grindelwalda, śmierć Dumbledore’a. To wszystko wydawało mi się zbyt błahe żeby mogło mnie dotykać. Los mugolaków od zawsze niewiele mnie interesował. Mogłam o nich nie mówić, ani udawać, że nie widzę powoli powstającego konfliktu pomiędzy nimi, a czarodziejami czystej krwi. Jestem kobietą i polityka mnie zupełnie nie interesuje. Przynajmniej każda inna niż rodzinna. Co do niej mam pewne obawy, których jako lady nie wygłaszam.
Statystyki i biegłości | ||
Statystyka | Wartość | Bonus |
OPCM: | 15 | +2 (różdżka) |
Zaklęcia i uroki: | 20 | +3 (różdżka) |
Czarna magia: | 5 | Brak |
Magia lecznicza: | 0 | Brak |
Transmutacja: | 0 | Brak |
Eliksiry: | 0 | Brak |
Sprawność: | 1 | +1 (waga) |
Zwinność: | 5 | Brak |
Język | Wartość | Wydane punkty |
Język ojczysty: angielski | II | 0 |
Język narodowy: francuski | II | 2 |
Biegłości podstawowe | Wartość | Wydane punkty |
Historia magii | I | 2 |
ONMS | I | 2 |
Zielarstwo | I | 2 |
Kłamstwo | II | 10 |
Spostrzegawczość | II | 10 |
Retoryka | III | 25 |
Numerologia | I | 2 |
Biegłości specjalne | Wartość | Wydane punkty |
Szlachecka etykieta | I | 0 |
Biegłości fabularne | Wartość | Wydane punkty |
Brak | - | 0 |
Sztuka i rzemiosło | Wartość | Wydane punkty |
Literatura (wiedza) | I | ½ |
Malarstwo (wiedza) | I | ½ |
Muzyka (wiedza) | I | ½ |
Muzyka (skrzypce) | I | ½ |
Hipnoza | III | 25 |
Aktywność | Wartość | Wydane punkty |
Jeździectwo | I | 1 |
Taniec balowy | I | 1 |
Genetyka | Wartość | Wydane punkty |
Genetyka (brak) | - | 0 |
Reszta: 0,5 |
Różdżka, sowa
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Darcy Rosier dnia 06.01.19 18:01, w całości zmieniany 10 razy
Witamy wśród Morsów
-
[14.01.19] Ingrediencje (wrzesień/październik)
[24.03.19] Wsiąkiewka (wrześniopaździernik) +0,5PB
[14.01.16] Zakupy -800 pkt
[17.01.16] Zakupy -100 pkt
[13.02.16] Wykonywanie zawodu - wrz/paź +50 pkt.
[21.03.16] Wsiąkiewka wrz/paź +30 pkt
[25.03.16] Wykonywanie zawodu - lis +50 pkt
[20.04.16] Wykonywanie zawodu grudź +50 pkt
[24.04.16] Udział w polowaniu +50 pkt
[25.04.16] Wsiąkiewka listopad +90 pkt
[25.04.16] Hipnoza -450 pkt
[08.05.16] Organizacja wieczorku poetyckiego +45 pkt
[10.07.16] Wątek z Czary Ognia +10 pkt
[10.07.16] Rozgrywka z konta Ain Eingarp +10 pkt
[18.07.16] Wyrównanie punktów +40 pkt
[18.07.16] Osiągnięcie: Szklany Pantofelek; +30 pkt
[22.07.16] Sabat +65 pkt
[26.07.16] Wykonywanie zawodu (sty/lut) +50 pkt
[17.08.16] bitwa osiągnięć +5pkt
[19.08.16] udział w gonitwie; +20 PD
[30.08.16] Rozgrywka z konta Ain Eingarp +10 pkt
[08.09.16] Rozgrywka z konta Ain Eingarp +10 pkt
[12.09.16] Wsiąkiewka grudzień, +90 pkt
[12.09.16] Wsiąkiewka styczeń/luty, +90 pkt, +2 punkty biegłości
[12.09.16] Odniesienie się do artykułu: Prorok (listopad) +5 pkt
[12.09.16] Odniesienie się do artykułu: Czarownica (styczeń) +5 pkt
[18.09.16] Czara Ognia +10 PD
[18.10.16] Legilimencja - 600 PD
[05.12.16] Wykonywanie zawodu (marzec) +50 PD
[06.12.16] Osiągnięcie: W pocie czoła, Księżniczka na wieży, +130 pkt
[30.12.16] Badania naukowe (Zwierciadło przyszłości), +50 pkt
[15.01.17] Wsiąkiewka (marzec): +90 PD, +2 pkt biegłości
[26.01.17] Osiągnięcia - Weteran, Samouk: +130 PD
[28.01.17] Zwrot PD; -40PD, 2pkt Zaklęć
[28.01.17] Oklumencja -600 PD
[31.01.17] Teleportacja -50 PD
[02.02.17] Lustro x2, +10 pkt
[17.02.17] Zwrot PD za umiejętność hipnozy +450 PD
[25.02.17] Osiągnięcia: Ofiara adminów roku, Obieżyświat +130 PD
[01.03.17] Zakupy: +5 pkt zaklęć, -600 PD
[02.04.17] Zwrot PD (teleportacja i 5pkt statystyk) +150PD
[04.04.17] Zwrot PD: +25 PD (za woreczek z wsiąkiewki)
[06.01.19] +700 PD; aktualizacja postaci do nowych zasad po okresie nieaktywności (usunięcie legilimencji, zwrot za statystyki i oklumencję, aktualizacja statystyk i początkowej puli doświadczenia).
[06.01.19] Rozwój Postaci: 10PB, -500PD
[13.01.19] Zdobycie osiągnięcia: Syn marnotrawny, +5 PD
[13.01.19] Lusterko x3, +9 PD
[24.03.19] Wsiąkiewka (wrześniopaździernik) +30Pd, +0,5PB