Gabinet Regana Avery'ego
AutorWiadomość
Gabinet Regana Avery'ego
Prywatny gabinet Regana Avery'ego.
Co drugi pracownik ministerstwa magii powinien mieć napisane na czole NEPOTYZM . Zawziętych ludzi wywodzących się z nizin społecznych a którzy doszli na same szczyt kariery można było policzyć na palcach jednej ręki. W ministerstwie liczyły się koneksje i to one mówiły o tym ile jesteś wart. Więc, dla czego to właśnie Megara czuła się jak na cenzurowanym? No tak, była małą, bladą, przeraźliwie chudą blondynką o wyglądzie czternastolatki. Wyraźnie odstawa od reszty kolegów a na domiar złego jej nazwisko coraz częściej pojawiało się w gazetach. Wszystko za sprawą zbliżającego się ślubu i plotek z nim związanych. Megara Carrow na samą myśl aż się wzdrygnęła. To brzmiało jak najgorsza obelga. W jej żyłach płynęła krew potężnych normandzkich wojowników a nie zniekształconego dzieciobójcy, który zyskał tron przelewając krew własnych bliskich. Megara miała dwa wyjścia z tej sytuacji. Mogła się pogodzić z losem lub walczyć z ciemiężcą. Wybrała wojnę, która wykończała ją zarówno fizycznie jak i psychicznie. Jedynym ratunek od popadnięcia w obłęd była praca. Bieganie po całym ministerstwie załatwiając najróżniejsze sprawy. Wszystko po to by jej szefowie byli z niej zadowoleni. Wszystko dla przeświadczenia, że to, co robi ma sens. Nie miała problemu z zakopaniem się w papiery po czubek głowy czy zostawania w biurze do później nocy, jeśli tym samym mogła uniknąć powrotów do domu i wybierania kwiatów czy koloru serwetek. Wszystko wskazywało, że po wielkim dniu nie zmieni swojego nastawienia. Zniknie w murach ministerstwa broniąc się rękami i nogami przed zostaniem kurą domową. Mając dziewiętnaście lat miała już ogromne zadatki na pracoholika i żadnych szans na udane życie rodzinne. Podobno zawsze mogło być gorzej.
Stanęła przed drzwiami biura delikatnie w nie pukając. Przygryzła dolną wargę po raz kolejny nie mając pojęcia jak powinna była się zachować. O to i prawdziwe cechy nepotyzmu przeszło jej jeszcze przez myśl zanim usłyszała pozwolenie na wejście do środka. Wślizgnęła się do pomieszczenia ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Uśmiechnęła się delikatnie na widok wuja. Gdzieś z tyłu głowy pojawiło się sie pytanie czy przypadkiem nie widuje go częściej niż jego własne dzieci, ale na szczęście wystarczyło lekkie potrząśnięcie głową żeby się od niego uwolnić. Przeszła te kilka kroków ze spuszczoną głową by w końcu stanąć przed masywnym biurkiem. - Przyniosłam dokumenty o, które pan prosił. - położyła plik kartek grzecznie czekając na pozwolenie odejścia. W pracy zawsze zwracała się do Regana per „pan” uważając, że tak będzie znacznie poście. Nie chciała przecież ulgowego traktowania. Każdy napiętnowany nepotyzmem to sobie wmawia Meg zganiła samą siebie poczym przeniosłam wzrok na mężczyznę. - Mogę jeszcze coś dla pana zrobić? - co prawda było już późno, ale to po na jutro odkładać coś, co można zrobić dziś …i przy okazji jeszcze odwlec powrót do domu.
Stanęła przed drzwiami biura delikatnie w nie pukając. Przygryzła dolną wargę po raz kolejny nie mając pojęcia jak powinna była się zachować. O to i prawdziwe cechy nepotyzmu przeszło jej jeszcze przez myśl zanim usłyszała pozwolenie na wejście do środka. Wślizgnęła się do pomieszczenia ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Uśmiechnęła się delikatnie na widok wuja. Gdzieś z tyłu głowy pojawiło się sie pytanie czy przypadkiem nie widuje go częściej niż jego własne dzieci, ale na szczęście wystarczyło lekkie potrząśnięcie głową żeby się od niego uwolnić. Przeszła te kilka kroków ze spuszczoną głową by w końcu stanąć przed masywnym biurkiem. - Przyniosłam dokumenty o, które pan prosił. - położyła plik kartek grzecznie czekając na pozwolenie odejścia. W pracy zawsze zwracała się do Regana per „pan” uważając, że tak będzie znacznie poście. Nie chciała przecież ulgowego traktowania. Każdy napiętnowany nepotyzmem to sobie wmawia Meg zganiła samą siebie poczym przeniosłam wzrok na mężczyznę. - Mogę jeszcze coś dla pana zrobić? - co prawda było już późno, ale to po na jutro odkładać coś, co można zrobić dziś …i przy okazji jeszcze odwlec powrót do domu.
Nie było wcześnie i większość czarodziejów już zakopywała się w domowych pieleszach, z ulgą skreślając kolejny pracowity (naprawdę w to wierzył?) dzień i poświęcając się rodzinie. Avery należał natomiast do wymierającego gatunku ludzi, którzy przekładali życie zawodowe nad osobiste i nawet ta późna pora nie mogła go oderwać od pergaminowej roboty, która tak naprawdę powinna zostać oddana jego asystentce. Był jednak jedną z osób, które twierdziły, że wszystko zrobią najlepiej i z tego też powodu większość podwładnych była zachwycona współpracą z nim. Trudno było o lepszego szefa – nieobecnego (uwielbiał podróże służbowe na koniec świata) i zwykle pracującego dłużej, bardziej, dokładniej. Był nieuleczalnym pracoholikiem i na nic zdała się ironiczna klepsydra, którą utrzymał na którąś rocznicę od swoich dzieci.
Musiał zostać w biurze, choć ziarenka piasku już dawno wyznaczały czas, który powinien poświęcić żonie. Nie dorosłym potomkom, był ojcem, który rzadko ingerował w prywatne życie swoich pociech, więc nie narzucał się swoją obecnością. Natomiast Laidan była jedynym powodem, dla której praca stawała się obowiązkiem, nie przyjemnością. Tego dnia jednak była nieobecna – wystawa (albo schadzka z kochankiem, cóż, coraz częściej wątpił w szczerość jej intencji, choć kochał ją najbardziej na świecie) – i bez żadnych wyrzutów sumienia zakopał się w swoim prywatnym gabinecie. Śmiało mógł przyznać, że to jego drugi dom, urządził tak wnętrza, by czuć się tu jak najbardziej u siebie i teraz również raczył się odrobiną Ognistej Whisky, ignorując podświadomy głos (zapewne żony), że to prostacki napój.
W Japonii, którą wkrótce miał zaszczycić swoją obecnością dyplomatyczną zapewne otrzyma coś znacznie droższego i wyszukanego. Tu natomiast oddawał się w panowanie swoim skromnym sensorom smakowym na języku, które nigdy nie odkryły przyjemności, jakie daje żłopanie wina bądź piwa.
Za to kobieta… Tak, jej smak trafiał dokładnie w gusta Reagana i nic dziwnego, że zdrowym odruchem mężczyzny było zlustrowanie wchodzącej do jego gabinetu stażystki. Wiedział, że panna Malfoy zapewne nie była specjalistką w swojej dziedzinie i że koneksje rodzinne po raz kolejny okazały się na tyle skuteczne, że mogła bawić się w pracę, jeśli tylko tego chciała; ale równocześnie musiałby być człowiekiem absolutnie pozbawionym zmysłu obserwacji, by nie zauważyć, że kobieta się starała.
Kobieta, cóż, dziewczynka o anielskiej aparycji, która budziła w nim odruchy ojcowskie od samego początku. Wiedział, że są spokrewnieni i że powinien wystrzegać się bliższych kontaktów z nią, ale nie mógł nie okazać jej czysto platonicznej troski, kiedy widział, że tak bardzo chce pokazać, że jest coś warta.
Znał z autopsji owe walki z wiatrakami i chętnie już ochroniłby ją ramieniem, by na próżno nie wystawiała kopii. A może zwyczajnie chciał ją dotknąć?
Pozostawiał te przyjemne domysły w sferze wyobrażeń, sycąc wzrok jej śliczną buzią. Do czasu, gdy nie zauważył, że mijają minuty, a on wpatruje się w nią jak uczniak, a nie człowiek na wysokim stanowisku i jej przełożony.
Zabrał dokumenty, które ze sobą przyniosła.
- Dziecko – odezwał się mało służbowo, ale było późno i nie uważał, żeby jej głód ambicji zaspokajały prozaiczne gesty jak zwracanie się do niego oficjalnie – jest już późno. Myślisz, że ze mnie taki potwór i że wykorzystuję – to słowo pięknie zagrało brzmieniem na jego wilgotnym języku – swoje stażystki po godzinach? – zapytał nonszalancko, ale wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie.
Widział w jej oczach coś, co zawsze sprawiało mu rozkosz – chęć pokazania światu swojego oblicza, próbę wyłamania się ze schematu bycia ładną laleczką – więc postanowił wniknąć w to bardziej, ignorując późną porę.
Oboje mogli żałować tego, ale przecież praca zawsze była pierwszą w hierarchii jego wartości.
Musiał zostać w biurze, choć ziarenka piasku już dawno wyznaczały czas, który powinien poświęcić żonie. Nie dorosłym potomkom, był ojcem, który rzadko ingerował w prywatne życie swoich pociech, więc nie narzucał się swoją obecnością. Natomiast Laidan była jedynym powodem, dla której praca stawała się obowiązkiem, nie przyjemnością. Tego dnia jednak była nieobecna – wystawa (albo schadzka z kochankiem, cóż, coraz częściej wątpił w szczerość jej intencji, choć kochał ją najbardziej na świecie) – i bez żadnych wyrzutów sumienia zakopał się w swoim prywatnym gabinecie. Śmiało mógł przyznać, że to jego drugi dom, urządził tak wnętrza, by czuć się tu jak najbardziej u siebie i teraz również raczył się odrobiną Ognistej Whisky, ignorując podświadomy głos (zapewne żony), że to prostacki napój.
W Japonii, którą wkrótce miał zaszczycić swoją obecnością dyplomatyczną zapewne otrzyma coś znacznie droższego i wyszukanego. Tu natomiast oddawał się w panowanie swoim skromnym sensorom smakowym na języku, które nigdy nie odkryły przyjemności, jakie daje żłopanie wina bądź piwa.
Za to kobieta… Tak, jej smak trafiał dokładnie w gusta Reagana i nic dziwnego, że zdrowym odruchem mężczyzny było zlustrowanie wchodzącej do jego gabinetu stażystki. Wiedział, że panna Malfoy zapewne nie była specjalistką w swojej dziedzinie i że koneksje rodzinne po raz kolejny okazały się na tyle skuteczne, że mogła bawić się w pracę, jeśli tylko tego chciała; ale równocześnie musiałby być człowiekiem absolutnie pozbawionym zmysłu obserwacji, by nie zauważyć, że kobieta się starała.
Kobieta, cóż, dziewczynka o anielskiej aparycji, która budziła w nim odruchy ojcowskie od samego początku. Wiedział, że są spokrewnieni i że powinien wystrzegać się bliższych kontaktów z nią, ale nie mógł nie okazać jej czysto platonicznej troski, kiedy widział, że tak bardzo chce pokazać, że jest coś warta.
Znał z autopsji owe walki z wiatrakami i chętnie już ochroniłby ją ramieniem, by na próżno nie wystawiała kopii. A może zwyczajnie chciał ją dotknąć?
Pozostawiał te przyjemne domysły w sferze wyobrażeń, sycąc wzrok jej śliczną buzią. Do czasu, gdy nie zauważył, że mijają minuty, a on wpatruje się w nią jak uczniak, a nie człowiek na wysokim stanowisku i jej przełożony.
Zabrał dokumenty, które ze sobą przyniosła.
- Dziecko – odezwał się mało służbowo, ale było późno i nie uważał, żeby jej głód ambicji zaspokajały prozaiczne gesty jak zwracanie się do niego oficjalnie – jest już późno. Myślisz, że ze mnie taki potwór i że wykorzystuję – to słowo pięknie zagrało brzmieniem na jego wilgotnym języku – swoje stażystki po godzinach? – zapytał nonszalancko, ale wskazał jej miejsce naprzeciwko siebie.
Widział w jej oczach coś, co zawsze sprawiało mu rozkosz – chęć pokazania światu swojego oblicza, próbę wyłamania się ze schematu bycia ładną laleczką – więc postanowił wniknąć w to bardziej, ignorując późną porę.
Oboje mogli żałować tego, ale przecież praca zawsze była pierwszą w hierarchii jego wartości.
Reagan Avery
Zawód : Brytyjski Przedstawiciel Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów
Wiek : 59
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There's no salvation for me now,
No space among the clouds,
And I feel I'm heading down,
That's alright.
No space among the clouds,
And I feel I'm heading down,
That's alright.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To nigdy nie miało prawa wyjść i stojąc przez biurkiem swojego szefa Meg miała tego pełną świadomość. Bez względu na to jak bardzo się starała i jak bardzo kurczowo trzymała się każdego powierzonego jej zadanie obecność tutaj nie będzie trwała długo. Spodziewała się tego, że wystarczy krótka rozmowa ojca z drogim wujem by oficjalnie skreślono ją z listy pracowników. Bo w ich świecie wszystko tak wyglądało prawda? Wystarczyło kilka słów skierowanych do odpowiedniej osoby a świat wyglądał tak jak tego chciałeś. Megara spuściła lekko wzrok wykazując silne zainteresowanie swoim obuwiem byleby tylko nie zwracać uwagi na przydługie spojrzenie wuja. Nigdy do końca nie była pewna jak powinna się zachować wobec niego. Miała niewiele wspomnień związanych bezpośrednio z osobą wuja ale wiedziała, że był wobec niej doby a można się nawet pokusić o słowo troskliwy. Czego z pewnością nie można było powiedzieć o samym lordzie Malfoy. To może dla tego tak bardzo cieszyła się za każdym razem gdy choć na chwilę pojawiał się w jej życiu. Widziała w nim ojca i dla czego czasem sama do niego lgnęła? Możliwe….ale może lepiej się nad tym nie zastanawiać. Ważne było tylko to, że teraz miały ich łączyć całkowicie platoniczne relacje polegające tylko i wyłącznie na słuchaniu i wypełnianiu poleceń. Ale co jeśli Meg nie do końca potrafiła się podporządkować tej zasadzie? Słysząc to określenie nieznacznie się skrzywiła. Znów poczuła się zdegradowana do roli ładnej ale trochę przygłupiej i w dodatku niedoświadczonej dziewczynki. Nie mówiąc już o tym, że to słowo zacierało między nimi pewną granicę. Odegnała jak najszybciej te ponure myśli chcąc się skupić na słowach wuja. - Oczywiście, że nie - zapewniła szybko ale szczerze. Poczym dość niepewnie spojrzała na wskazane miejsce, kręcąc głową w geście odmowy. - nie chce przeszkadzać - dodała w między czasie usprawiedliwiając swoje zachowanie. - Chce być pomocna póki mogę - kolejne nerwowe drgnięcie Póki ktoś nie zażąda moje zwolnienia. zagryzła lekko wargę by powstrzymać ironiczny uśmiech Dziękuj losowi za to, że Avery i Carrowie się nienawidzą. Przynajmniej on nie będzie wstanie nic wskórać . - Po co odkładać na jutro coś co możesz zrobić dzisiaj. - wypowiedziała swoje myśli na głos uśmiechając się nieznacznie. - Poza tym przyda ci się - skrępowana bezpośrednim zwrotem znów przeniosłam wzrok na ziemię - choć drobna pomoc skoro pracujesz do tak późna. Chce być dobrą pracownicą i nie zostawię szefa samego - uśmiechnęła się wesoło. Dopiero po dłużej chwili zdając sobie sprawę, że jej słowa mogły być uznane za zbyt impertynenckie. To tyle jeśli chodzi o utrzymywanie platonicznych relacji. Ale przecież było już późno. - Przepraszam jeśli jestem zbyt bezpośrednia- może powinna zachowywać się tak jakby nic się nie stało. Niestety ostatnio jednym z jej głównych problemów była nieumiejętność odpowiedniego zachowania się. Z dnia na dzień oddalała się od ideału szlachcianki by pogrążyć w coraz mocniej przylegających do niej określeniach upartej buntowniczki lub po prostu czarnej owcy. Jedni ją za to nienawidzili inni kochali. Sama Megara powoli uczyła się z tym żyć starając się przy tym zbyt często nie oglądać za siebie.
Traktowanie pięknej kobiety w sposób profesjonalny było wyzwaniem dla każdego zdrowego samca i był w stu procentach o tym przekonany. Owszem, znał silne i niezależne przedstawicielki tej płci, które zakrzyczałyby go od razu i wyzwały od seksistów, ale znał twarde prawo natury, które sprawiało, że dostrzegał pod luźnymi szatami Megary całkiem pełne piersi i biodra, które z pewnością były jednym z kluczowych elementów przy wyborze jej na żonę Carrowa. Poza świetnym nazwiskiem i fortuną, która miała w przyszłości zapewnić jej udane życie. Tak przynajmniej wmawiała sobie większość szlachciców, ale Reagan nigdy nie był hipokrytą i czasami mało brakowało, by nie pochylić się do niej w konspiracyjnym geście i nie poprosił, by uciekała jak najdalej.
Wiedział, że ów kwiatuszek, ta mała istota, w stosunku do której przejawiał ożywione zainteresowanie – zapewne ze względu na ich pokrewieństwo (tylko i wyłącznie) pójdzie na zmarnowanie i napawało go to odrazą. Nie był jednak człowiekiem świętym i nieskalanym, bo nie przeszkadzałoby mu to zupełnie, gdy Megara przeżywała to samo u jego boku. Niekoniecznie jako żona, miał już jedną i darzył ją uczuciem, ale gdyby tak… Po godzinach pozwalał sobie na niegroźne (jeszcze) fantazje, które znajdowały upust w ramionach kobiet, którym płacił za przyjemność.
Nie mógł jednak udawać przed samym sobą, że w ich twarzach widzi coraz częściej bladą twarz stażystki, które zapewne traktowała go jako obrzydliwego wujka, który kręci wąs na widok jej młodzieńczego ciała.
Nie znaczyło to jednak, że jego pragnienia przestały go frapować i nie pożerał jej wzrokiem, korzystając z rzadkiej okazji porozmawiania z nią twarz w twarz. Zwykle widywała go pochylonego nad losami czarodziejskiego świata, ale w chwili obecnej – co przyznawał z ogromnym zawstydzeniem – nawet wojna nie mogła oderwać jego spojrzenia od ciała uroczej krewnej, która miała zostać niebawem najpiękniejszą panną młodą, jaką widziała Anglia. Nawet wspomnienie o zapierającej dech w piersiach Laidan stało się nagle mgliste i wyblakłe, a rzeczywistość była za to wyraźna i miała różane usta narzeczonej Deimosa Carrowa.
Która zapewniała go, że jest pracoholiczką.
Zaśmiał się gardłowo, przeczuwając, że jest jedną z tych ambitnych czarownic, które noszą pochodzenie tutaj jak stygmaty. Często są nimi zawstydzone tak bardzo, że chowają ręce pod szatę – na myśl, że mogłaby ona należeć do niego zadrżał – i udają, że nie są wcale naznaczone piętnem nepotyzmu. Szkoda wielka, bo każda ujma potrafiła stać się zaletą, gdy tylko nie będzie się jej wstydzić. Przypominało to zawsze Reaganowi jego młodość i wytrącenie oręża z ręki nieprzychylnych mu rodów.
Przeczuwał jednak, że panna Malfoy jako kobieta może mieć trudniej, więc był wyrozumiały.
- Przydasz mi się – stwierdził, znała go na tyle, by wiedzieć, że nie mówił dużo, choć komunikowanie się nie sprawiało najmniejszego problemu, wręcz uwielbiał te pełne napięcia werbalne zagrywki, które maskowały prawdziwe zamiary ciała.
Tak jak teraz, gdy stawał obok niej i sięgał po dokumenty, czując, że jej bliskość jest na tyle oszałamiająca, że powinien wmanewrować ją w przeprosiny. Najlepiej na kolanach. Najlepiej podległą mu zupełnie. Był przekonany, że widziała to w jego oczach, choć przecież nie wypowiedział żadnego słowa.
- Nie chcę z ciebie rezygnować po ślubie – dodał spokojnie, nie zastanawiając się, czy aby teraz to on nie jest zbyt impertynencki, przecież nie była jego własnością. Nie obchodziło go to zupełnie, znali się już na tyle, że gdyby teraz nie wyszli z ramy oficjalnych relacji to nie zrobiliby już tego nigdy, a czas naglił niesamowicie. Nie tylko ją, ale i jego.
Wiedział, że ów kwiatuszek, ta mała istota, w stosunku do której przejawiał ożywione zainteresowanie – zapewne ze względu na ich pokrewieństwo (tylko i wyłącznie) pójdzie na zmarnowanie i napawało go to odrazą. Nie był jednak człowiekiem świętym i nieskalanym, bo nie przeszkadzałoby mu to zupełnie, gdy Megara przeżywała to samo u jego boku. Niekoniecznie jako żona, miał już jedną i darzył ją uczuciem, ale gdyby tak… Po godzinach pozwalał sobie na niegroźne (jeszcze) fantazje, które znajdowały upust w ramionach kobiet, którym płacił za przyjemność.
Nie mógł jednak udawać przed samym sobą, że w ich twarzach widzi coraz częściej bladą twarz stażystki, które zapewne traktowała go jako obrzydliwego wujka, który kręci wąs na widok jej młodzieńczego ciała.
Nie znaczyło to jednak, że jego pragnienia przestały go frapować i nie pożerał jej wzrokiem, korzystając z rzadkiej okazji porozmawiania z nią twarz w twarz. Zwykle widywała go pochylonego nad losami czarodziejskiego świata, ale w chwili obecnej – co przyznawał z ogromnym zawstydzeniem – nawet wojna nie mogła oderwać jego spojrzenia od ciała uroczej krewnej, która miała zostać niebawem najpiękniejszą panną młodą, jaką widziała Anglia. Nawet wspomnienie o zapierającej dech w piersiach Laidan stało się nagle mgliste i wyblakłe, a rzeczywistość była za to wyraźna i miała różane usta narzeczonej Deimosa Carrowa.
Która zapewniała go, że jest pracoholiczką.
Zaśmiał się gardłowo, przeczuwając, że jest jedną z tych ambitnych czarownic, które noszą pochodzenie tutaj jak stygmaty. Często są nimi zawstydzone tak bardzo, że chowają ręce pod szatę – na myśl, że mogłaby ona należeć do niego zadrżał – i udają, że nie są wcale naznaczone piętnem nepotyzmu. Szkoda wielka, bo każda ujma potrafiła stać się zaletą, gdy tylko nie będzie się jej wstydzić. Przypominało to zawsze Reaganowi jego młodość i wytrącenie oręża z ręki nieprzychylnych mu rodów.
Przeczuwał jednak, że panna Malfoy jako kobieta może mieć trudniej, więc był wyrozumiały.
- Przydasz mi się – stwierdził, znała go na tyle, by wiedzieć, że nie mówił dużo, choć komunikowanie się nie sprawiało najmniejszego problemu, wręcz uwielbiał te pełne napięcia werbalne zagrywki, które maskowały prawdziwe zamiary ciała.
Tak jak teraz, gdy stawał obok niej i sięgał po dokumenty, czując, że jej bliskość jest na tyle oszałamiająca, że powinien wmanewrować ją w przeprosiny. Najlepiej na kolanach. Najlepiej podległą mu zupełnie. Był przekonany, że widziała to w jego oczach, choć przecież nie wypowiedział żadnego słowa.
- Nie chcę z ciebie rezygnować po ślubie – dodał spokojnie, nie zastanawiając się, czy aby teraz to on nie jest zbyt impertynencki, przecież nie była jego własnością. Nie obchodziło go to zupełnie, znali się już na tyle, że gdyby teraz nie wyszli z ramy oficjalnych relacji to nie zrobiliby już tego nigdy, a czas naglił niesamowicie. Nie tylko ją, ale i jego.
Reagan Avery
Zawód : Brytyjski Przedstawiciel Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów
Wiek : 59
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There's no salvation for me now,
No space among the clouds,
And I feel I'm heading down,
That's alright.
No space among the clouds,
And I feel I'm heading down,
That's alright.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przydasz mi się Te trzy słowa brzmiały jak najpiękniejszy komplement. Po co słuchać o tym jak dobrze wygląda się w tym czy w tamtym albo, że ktoś jest zachwycony przykładowo grą na którymś z licznych instrumentów stojących bezużytecznie w salonie starej ciotki. Skoro możesz słuchać o tym, że możesz się na coś przydać. Już nie musisz być tylko niemą ozdobą, ale rzeczywiście coś robić. Czy to nie wspaniałe? Czy to nie piękne? Megara miała ochotę klasnąć w dłonie niczym mała dziewczynka albo jeszcze lepiej rzucić się na szyje drogiego wuja. Poprzestała jednak na lekkim uśmiechu i iskierkach w tych błękitnych oczach, które tak wyraźnie świadczyły o tym jak bardzo się cieszy. Głęboko wierzyła, że nie są to tylko nic nieznaczące słowa. Na pewno nie padłyby z jego ust…a co do ich ukrytego znaczenia. Nie teraz Meg upomniała samą siebie. Gdy stanął tuż obok niej mimowolnie odsunęła się o ten centymetr czy dwa. Była przecież dobrze wychowaną panną i nie powinna pozwolić by jakikolwiek mężczyzna był tak blisko niej. Mało tego kalendarz wyraźniej wyznaczał dzień jej ślubu. Miała wrażenie, że w miejscu, w którym, na co dzień znajdował się jej pierścionek zaręczony wpala się ognista pręga boleśnie przypominająca o powinnościach. Jej myśli powinny krążyć wokół postaci narzeczonego oraz rychłego ślubu a nie… Starając się już nie zwracać uwagi na spojrzenie Regana czy poczucie winny boleśnie wkręcając się w jej umysł postanowiła skupić tylko na tych przeklętych papierach. Przecież nie robię nic złego - zdążyła jeszcze pomyśleć zanim doszły do niej kolejne słowa szefa. W końcu spojrzała prosto na niego układając usta w lekko zadziornym uśmiechu. Zanim którakolwiek z racjonalnych części jej osobowości zdążyła zareagować było już za późno. - Nie będziesz musiał. Będzie trzeba się tylko o to trochę postarać – miała cichym spokojny a nawet odrobinę uwodzicielski głos. Ciężko było powiedzieć czy była w pełni świadoma tego, co robi. Przecież to mogły być tylko nic nieznaczące, niewinne słowa. Jednak uczucie skrępowania czy choćby najmniejszych wyrzutów sumienia gdzieś przepadło. Ale przecież taka właśnie była Megara. Za to świat ją kochał i za to świat jej nienawidził. Była nieprzewidywalna, gdzieś pod tą skorupą niewinnego aniołka skrywał się charakter, którego jeszcze nikt nie potrafił zdefiniować czy okiełznać. Coraz trudniej było również ukrywać go przed światem. Objawiał się w najmniej odpowiednich momentach takie jak ten a później będzie trzeba mierzyć się z konsekwencjami każdego słowa. - Czy to już wszystko? - spytała podobnym tonem chcąc dać i sobie i jemu możliwość wycofania się. Odwróciła od niego na chwilę wzrok gotować wyjść w każdym momencie. Teraz i tak wszystko zależało od niego. Świat przecież może zaczekać tą chwilę czy może dwie. Wojny, śluby, obowiązki i powinności zaczekają. Kim, że ona jest by się mu sprzeciwiać?
Nie był człowiekiem bez winy. Właściwie żył na tym świecie na tyle długo, by zdawać sobie sprawę z ułomności gatunku ludzkiego, który zwykle ulegał podszeptom swojej pierwotnej natury. Skupioną na przetrwaniu. Do niego potrzebna była reprodukcja. Owa biologiczna zależność sprawiła, że został dostatecznie wyposażony w zmysł wzroku, którym nie sposób było dostrzec ponętnych kształtów swojej stażystki. Mógł udawać, że jest odporny na jej wdzięki, ale Reagan nie był mężczyzną, który się oszukuje. Już dawno zorientował się, że Matka Natura pogrywa z nim, jak tylko chce. Dlatego nie zamierzał z nią walczyć. Dezerterował na starcie, dając się ogarnąć gorączce, która sprawiała, że jeśli skupiał się na ustach Megary - wilgotnych, pełnych i świeżych (zapewne dziewiczych) - to jednocześnie puszczał w niepamięć jej słowa.
Nie, nie z powodu tego, że były głupie czy zdawkowe. On po prostu wolał rysować sobie w umyśle obrazy, w których wypowiada słowa zgoła nieprzystające do zaręczonej panienki z towarzystwa. Kobiety z Wenus za to się w nich specjalizowały, zresztą, prawdę powiedziawszy, Megara mogła mówić absolutnie wszystko, a on i tak skupiałby się jedynie na rozchylonych wargach, które bezwiednie obiecały mu rozkosz. Nie sądził, że takie kosmate myśli są dozwolone dla jej krewnego, ale był mężczyzną i pozwalał sobie na tę grzeszną dwuznaczność, nie przekraczając (przynajmniej na razie) granicy dobrego smaku i relacji szef - podwładna.
Kogo on chciał oszukać?
Fakt, że była jego podwładną i że z definicji mógł ją rzucić na kolana i pastwić się nad nią (poczuł mocną falę podniecenia) sprawiał tylko, że chciał ją coraz bardziej. Ba, jej ślub i to, że zobaczy ją za kilka tygodni zbrukaną obowiązkiem małżeńskim był przyczyną krwi, która uderzyła mu do głowy.
Nie powinien prowadzić tej gry. Megara musiała odejść, a jego wyobraźnia zdecydowanie powinna znaleźć ujście w bardziej brudnych okolicach, a nie tutaj, w Ministerstwie Magii, ale nie namyślał się za długo, gdy wstał zza biurka i zbliżył się do niej.
- Naprawdę sądzisz, że twój mąż nie będzie miał nic przeciwko? - zapytał bardzo poufnym tonem człowieka, który doskonale zdaje sobie sprawę, że właśnie zakładają jej najgorsze kajdany i nie proponuje ucieczki, ot, chwilową utratę zmysłów, gdy już przestanie być dziewicza.
Ten przywilej należał się wszak mężowi i dziewczę nie zdawało sobie nawet sprawę, jak w tej chwili Reagan mu tego zazdrości.
Odgarnął jej jasne włosy z policzka, wyglądała zachwycająco w tych smętnych murach i wiedział, że jej strata będzie dla niego przykra, choć znał się na tyle na małżeństwie, by sądzić, że dla dobra obojga Megara powinna zrezygnować. Mimo tego nie zachęcał jej do wyjścia, zachowywał się tak, jakby jej pytanie nie padło, a i on nie zadał kolejnego, po prostu ciesząc się jej bliskością i tą ostatnią chwilą, w której powietrze było aż gęste i duszne od niewypowiedzianych, choć już jawnych pragnień.
Czekał na jej odpowiedź.
Nie, nie z powodu tego, że były głupie czy zdawkowe. On po prostu wolał rysować sobie w umyśle obrazy, w których wypowiada słowa zgoła nieprzystające do zaręczonej panienki z towarzystwa. Kobiety z Wenus za to się w nich specjalizowały, zresztą, prawdę powiedziawszy, Megara mogła mówić absolutnie wszystko, a on i tak skupiałby się jedynie na rozchylonych wargach, które bezwiednie obiecały mu rozkosz. Nie sądził, że takie kosmate myśli są dozwolone dla jej krewnego, ale był mężczyzną i pozwalał sobie na tę grzeszną dwuznaczność, nie przekraczając (przynajmniej na razie) granicy dobrego smaku i relacji szef - podwładna.
Kogo on chciał oszukać?
Fakt, że była jego podwładną i że z definicji mógł ją rzucić na kolana i pastwić się nad nią (poczuł mocną falę podniecenia) sprawiał tylko, że chciał ją coraz bardziej. Ba, jej ślub i to, że zobaczy ją za kilka tygodni zbrukaną obowiązkiem małżeńskim był przyczyną krwi, która uderzyła mu do głowy.
Nie powinien prowadzić tej gry. Megara musiała odejść, a jego wyobraźnia zdecydowanie powinna znaleźć ujście w bardziej brudnych okolicach, a nie tutaj, w Ministerstwie Magii, ale nie namyślał się za długo, gdy wstał zza biurka i zbliżył się do niej.
- Naprawdę sądzisz, że twój mąż nie będzie miał nic przeciwko? - zapytał bardzo poufnym tonem człowieka, który doskonale zdaje sobie sprawę, że właśnie zakładają jej najgorsze kajdany i nie proponuje ucieczki, ot, chwilową utratę zmysłów, gdy już przestanie być dziewicza.
Ten przywilej należał się wszak mężowi i dziewczę nie zdawało sobie nawet sprawę, jak w tej chwili Reagan mu tego zazdrości.
Odgarnął jej jasne włosy z policzka, wyglądała zachwycająco w tych smętnych murach i wiedział, że jej strata będzie dla niego przykra, choć znał się na tyle na małżeństwie, by sądzić, że dla dobra obojga Megara powinna zrezygnować. Mimo tego nie zachęcał jej do wyjścia, zachowywał się tak, jakby jej pytanie nie padło, a i on nie zadał kolejnego, po prostu ciesząc się jej bliskością i tą ostatnią chwilą, w której powietrze było aż gęste i duszne od niewypowiedzianych, choć już jawnych pragnień.
Czekał na jej odpowiedź.
Reagan Avery
Zawód : Brytyjski Przedstawiciel Międzynarodowej Konferencji Czarodziejów
Wiek : 59
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
There's no salvation for me now,
No space among the clouds,
And I feel I'm heading down,
That's alright.
No space among the clouds,
And I feel I'm heading down,
That's alright.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Przez kilka uderzeń serca mogła przyglądać się jego twarzy. Mogła zatrzymać się na jego oczach i dostrzec w nich cos niebezpiecznego. Mogła cofnąć się o krok i wyjść…ale jeszcze nie teraz. Widziała, że przestał jasno myśleć. Dał się ponieść. Mężczyźni… . Logika zniknęła wyparta przez wizje, marzenia i rządze. Gdyby nie był bratem jej matki pozwoliła by świat na chwilę się zatrzymał. Gdyby nie obraz Deimosa gotowego zabić ją za choć najmniejszy błąd pozwoliła by posmakował jej ust. Chciała tego…tak bardzo pragnęłam jego dotyku. Poczuć coś poza strachem o jutrzejszy dzień. On mógłby jej to dać, przekuć ból w chwile uniesienia. Gdyby tylko…gdyby tylko nie musiała być tą, która wróciła w objęcia rzeczywistości. Gdyby tylko nie musiała pamiętać o świecie poza drzwiami gabinetu. Wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej…
Jego głos delikatnie pieścił jej uszy. Miałam wrażenie, że zaraz opadnie przed nim na kolana obiecując posłuszeństwo w zamian za to, że przez kilka chwil na świecie nie będzie nikogo poza nią. Zagryzła dolną wargę próbując walczyć z ogarniającym podnieceniem. W pewnym momencie nachyliła się nad uchem Regana szepcząc cicho. - A jeśli nawet to co z tego? - Jego dziwki wszystko mu wynagrodzą miała już na końcu języka jednak w porę zamilkła. Musiała panować nad zabarwionym ironią uśmiechem ,który próbował wkraść się na jej niewinną twarzyczkę. Przecież nie mogła pokazać, że nie ma w niej nic wyjątkowego. Nie różni się niczym od wszystkich tych panien krzątających się po salach balowych czy murach ministerstwa Nie wiedziała, która z myśli napełnia ją większym podnieceniem. Kilka zakazanych chwil czy może honor Carrowów zmieniający się w pył za jej sprawą. Nie mogę mieć obydwu? - zadała w duchu to pytanie i zaraz otrzymała odpowiedź. Mogła, ale jeszcze nie teraz. Musiała poczekać na nadejście odpowiedniego momentu, palić za sobą mosty i budować nowe. A przy okazji nie dać się wepchnąć do złotej klatki…nikomu Czuła, że Regan próbuje ją do siebie przywiązać, nałożyć nowe kajdany. Nie, nie tym razem. Upadnie przed nim wtedy gdy sama uzna to za stosowne. Spełni każdego jego życzenie gdy będzie wiedziała, że dostanie coś w zamian. Wciąż miała w sobie na tyle siły by się mu oprzeć. Co jeśli już nigdy nie spojrzy na mnie w podobny sposób? Nic będzie płakała, pewnie nawet się tym nie przejmie zakopując to wspomnienie pod startą innych. Coś jej jednak mówiło, że to się tak nie skończy. Właśnie dlatego w pewnym momencie spuściłam wzrok. - Dobranoc- - opuszkami palców dotknęła jego dłoni, tyle wystarczyło. Odsunęłam się od niego wolnym krokiem zmierzając w stronę drzwi. Nie obróciła się choćby na chwile bo i po co. Ciepło rozchodzące się po jej ciele wyraźnie świadczyło o tym, że ta scena wydarzyła się naprawdę. Nie potrzebne były inne dowody. Usłyszawszy za sobą trzask zamykanych drzwi zabrała swoje rzeczy by chwilę później zniknąć w zielonych płomieniach.
/zt
Jego głos delikatnie pieścił jej uszy. Miałam wrażenie, że zaraz opadnie przed nim na kolana obiecując posłuszeństwo w zamian za to, że przez kilka chwil na świecie nie będzie nikogo poza nią. Zagryzła dolną wargę próbując walczyć z ogarniającym podnieceniem. W pewnym momencie nachyliła się nad uchem Regana szepcząc cicho. - A jeśli nawet to co z tego? - Jego dziwki wszystko mu wynagrodzą miała już na końcu języka jednak w porę zamilkła. Musiała panować nad zabarwionym ironią uśmiechem ,który próbował wkraść się na jej niewinną twarzyczkę. Przecież nie mogła pokazać, że nie ma w niej nic wyjątkowego. Nie różni się niczym od wszystkich tych panien krzątających się po salach balowych czy murach ministerstwa Nie wiedziała, która z myśli napełnia ją większym podnieceniem. Kilka zakazanych chwil czy może honor Carrowów zmieniający się w pył za jej sprawą. Nie mogę mieć obydwu? - zadała w duchu to pytanie i zaraz otrzymała odpowiedź. Mogła, ale jeszcze nie teraz. Musiała poczekać na nadejście odpowiedniego momentu, palić za sobą mosty i budować nowe. A przy okazji nie dać się wepchnąć do złotej klatki…nikomu Czuła, że Regan próbuje ją do siebie przywiązać, nałożyć nowe kajdany. Nie, nie tym razem. Upadnie przed nim wtedy gdy sama uzna to za stosowne. Spełni każdego jego życzenie gdy będzie wiedziała, że dostanie coś w zamian. Wciąż miała w sobie na tyle siły by się mu oprzeć. Co jeśli już nigdy nie spojrzy na mnie w podobny sposób? Nic będzie płakała, pewnie nawet się tym nie przejmie zakopując to wspomnienie pod startą innych. Coś jej jednak mówiło, że to się tak nie skończy. Właśnie dlatego w pewnym momencie spuściłam wzrok. - Dobranoc- - opuszkami palców dotknęła jego dłoni, tyle wystarczyło. Odsunęłam się od niego wolnym krokiem zmierzając w stronę drzwi. Nie obróciła się choćby na chwile bo i po co. Ciepło rozchodzące się po jej ciele wyraźnie świadczyło o tym, że ta scena wydarzyła się naprawdę. Nie potrzebne były inne dowody. Usłyszawszy za sobą trzask zamykanych drzwi zabrała swoje rzeczy by chwilę później zniknąć w zielonych płomieniach.
/zt
Gabinet Regana Avery'ego
Szybka odpowiedź