Aurelia Lovegood
Nazwisko matki: Vablatsky
Miejsce zamieszkania: zmienne
Czystość krwi: czysta ze skazą
Status majątkowy: średniozamożna
Zawód: uzdrowicielka, podróżniczka, tłumaczka
Wzrost: 179 cm
Waga: 71 kg
Kolor włosów: brązowe
Kolor oczu: brązowe
Znaki szczególne: na lewym ramieniu rozległa, poszarpana pamiątka po ukąszeniu młodego Peruwiańskiego Żmijozęba, zwykle tuszowana metamorfomagią
13 cali, dość giętka, magnolia i łuska smoka, na rękojeści nieco już zatarte runy układające się w Carpe Diem
Gryffindor
Sęp plamisty
mnie samą - działam pod wpływem zaklęcia Imperius, mam na rękach krew brata
krwią i opium
podróż z Aaronem
magią leczniczą, skutkami czarnomagicznych zaklęć, szerokim przekrojem chorób, językami obcymi, magicznymi stworzeniami, zielarstwem
sporadycznie, ale możemy założyć się o wynik
Podróżuję
Muzyki skrzypcowej, R&B, bluesa i wszystkiego, co wpadnie w ucho
Katharine McPhee
Zastanawiam się, braciszku. Czy mam do czego wracać? A może zamiast przeklinać w duchu, że znów nie ma mnie obok - że odeszłam, zniknęłam, z każdym kolejnym powrotem byłam coraz mniej - zdążyłeś już ułożyć sobie swoje własne życie? Takie, w którym po powrocie będę intruzem. Osobą z zewnątrz. Ostatecznie, miałbyś pełne prawo. Wściec się, stracić cierpliwość, a później zobojętnieć i stwierdzić, że nie ma to znaczenia. Wyrzucić ze swojego świata i zredukować do twarzy w albumie pełnym zdjęć, widywanej tylko na rodzinnych uroczystościach. Na większości których i tak bym się nie pojawiała. Widzisz, przez osiem ostatnich lat byłeś jedyną osobą, do której kiedykolwiek chciałam wracać. Stanąć na progu w samym środku nocy, załomotać do drzwi lub wręcz przeciwnie, wejść przez okno. Zobaczyć uśmiech. Brzmi okropnie. Na zaplamionym atramentem pergaminie prezentuje się gorzej, bo zgubiłam gdzieś staranność, z którą w szkolnych czasach sporządzałam listy. Słowa uciekają mi spod pióra, nawet nie próbują się układać. Chwila wątpliwości zapraszająco wabi kleksy, znak niepewnie drżących dłoni. Chyba tylko Imperiusa bardziej się boję, tej utraty woli. Twojej krwi na rękach. Mam nadzieję, że wybaczysz mi kiedyś półsłówka. Wszystkie niepełne odpowiedzi, które udało Ci się ze mnie wyszarpnąć przy krótkich spotkaniach. Pisząc łatwiej jest ominąć kilka niewygodnych kwestii. Tak jak Ty milczysz o moich podróżach, chcąc matce oszczędzić nerwów, tak i ja nie mówię wszystkiego. Dobre intencje to kiepska wymówka.
Pozornie w tych opowieściach niczego nie brakuje. Jest chybotliwe światło lampy, gdy opuszczam Anglię przemytniczym statkiem. Pod pokładem, w doborowym towarzystwie hipogryfów, niebezpiecznych substancji i przedmiotów niewymienialnych. Bez knuta przy duszy, za to z nową twarzą i zupełnie nową historią, bo pewnie nie dałbyś wiary, jak łatwo jest zniknąć i zatrzeć za sobą ślady. Nie zmieniam wiele, każde starannie wymyślone kłamstwo mogłoby być prawdą. Dla kogoś jest. Mógł sobie istnieć jakiś Aureliusz, nawet taki wyrzucony z uzdrowicielskiego stażu. Po latach wspominam los koszuli i kilku innych drobiazgów, zabranych bez uprzedzenia. Obracam w żart, gdy przywożę ci zupełnie podobne. Nie mogłam ich zwrócić, zbyt wiele przygód miały za sobą. Jestem metamorfomagiem, latami szlifowałam te zdolności. Chociażby starzejąc się w oczach nad partyjką Gargulków, jeszcze wśród Gryfonów. Ukrywając rumieńce, gdy zdradziecko wypełzały na policzki. Modyfikując kolor włosów. Drobne sztuczki, dziś niewarte uwagi. Pamiętasz, jak nie mogłam odżałować, że różni nas od siebie kolor oczu? Z perspektywy czasu patrzę na to inaczej. Ciemny, pospolity brąz szczodrze rozsiano w szerokim świecie. Przekształcam sylwetkę, wzrost i wiek. Mogę być starcem, kobietą, dzieckiem, właściwie kimkolwiek. Tylko oczy zostają bez zmian, ale już dawno potrafię odwrócić od nich uwagę. Szpetota czyni człowieka niewidzialnym, czyż nie? W każdym kraju. Wykraczam poza poprawianie wyglądu i tuszowanie niedoskonałości. Tworzę twarze nijakie, nieszczególne i niewarte zapamiętania. Takie, na widok których spluniesz na ziemię i pójdziesz swoją drogą. Na Merlina, nie posądzam Cię o to! Dobre wychowanie wyklucza podobne ekscesy, ale chyba mnie zrozumiesz. Jako samotna, snująca się po świecie kobieta - a nie da się ukryć, że bardziej niż podróżniczką jestem właśnie włóczęgą - przyciągnęłabym zbędną uwagę. Ale nie przybieram czyjegoś wizerunku, nigdy bez powodu. Nóż zgrzytający o żebra skutecznie mnie do tego zniechęcił. Nie wspomniałam? Nie wszystkie wspomnienia są warte tego, by mówić o nich na głos.
W historii o smokach i peruwiańskiej dżungli jest wiele o pięknie miedzianych łusek i rozświetlających noc płomieniach, ale nie ma nawet słowa na temat płonących żywcem lub umierających od smoczego jadu ludzi. Peruwiański Żmijoząb to najmniejszy, najbardziej jadowity smok na świecie. Ten sam, którego łuski nosimy w naszych różdżkach. Półlegalny rezerwat oznacza, że przez półtora roku pracowałam w miejscu, w którym nie słyszano o czymś takim jak środki bezpieczeństwa. Dopuszczenie niemal nieprzeszkolonych żółtodziobów do opieki nad niebezpiecznymi stworzeniami świadczy o tym najlepiej, nie wymaga wyjaśnień. Z resztą, jakiej opieki? Nie pamiętam, by ktoś się liczył z życiem, nie tylko ludzkim. Nie na samym początku. Miałam znacznie więcej szczęścia od rozumu - szczątkowa znajomość magii leczniczej zapewniła mi protekcję jednego z uzdrowicieli, uczyłam się. Odkąd w pierwszych miesiącach porzuciłam staż w świętym Mungu uczę się nadal. Smoczy jad jest cenny, pazury również. To ogromny biznes. Jak myślisz, Aaronie, koszmary bledną z biegiem czasu, czy może człowiek obojętnieje? Od dawna nie budzę się z krzykiem. Mogłabym powiedzieć wiele o tym, do jakiej długości można przyciąć szpony, by nie uszkodzić znajdujących się w nich nerwów. O tym, jak wyglądają pierwsze oznaki powracającej przytomności. Gdy zaglądasz do smoczego pyska i opróżniasz woreczki jadowe, to nie możesz pozwolić sobie na błąd. Błędów jest dużo. Straciłam poczucie czasu, żyłam od jednego do drugiego listu. W odpowiedzi słałam Ci suszone kwiaty diabelskiego hibiskusa, przy smokach zawsze jest tego zielska dużo. Uwierzysz, że zdążyłam zapomnieć o smaku normalnej herbaty? Odchowałam za to dwójkę piskląt. To dobre wspomnienia, o tym pisałam. Małe smoki rosły na brandy wymieszanej z krwią kurczaków, bo ich matka zmarła w pierwszym lęgu.
Wiesz, ja wciąż wierzę, że sami ściągamy na siebie wszystkie kłopoty. Na własne życzenie, jako konsekwencję takich a nie innych wyborów. Idea losu i przyszłości zapisanej w gwiazdach jest mi wstrętna, wolę być odpowiedzialna za każdy popełniony błąd. To lepsze niż przyjąć, że nie miałam na nic wpływu. Pamiętasz, jak nieswojo czułam się kiedyś na lekcjach wróżbiarstwa? Wizje naszej matki skutecznie zasiały niepokój.
A błędów w moim życiu wystarczyłoby na kilka osób. Nie znaczy to, że pochylę się teraz nad każdym z nich, albo zacznę rozpaczać i załamywać ręce. Pominę je. Gdybym coś mogła zmienić, to wyrwałabym Cię wtedy z Londynu. Brakuje mi tego. Tych naszych szaleńczych eskapad, wykradania się z domu pod nieobecność rodziców. Psot w Hogwarcie, jeszcze zanim zaczęłam rozumieć, że najlepsza psota to taka, na której nie dasz się przyłapać. Wymykania się do Zakazanego Lasu. Godzin spędzonych nad nauką goblińskiego, bo jeszcze nie chciałam uwierzyć, że brak stosownych umiejętności zamknie mi drogę do kariery łamaczki klątw. Całkiem słusznie z resztą, nigdy nie miałam talentu do zaklęć. Desperackie próby odrabiania zadań też zapadły mi w pamięć. Zawsze na ostatnią chwilę. O moich wynikach decydowało szczęście, gdy Twoje poparte były rzeczywistą wiedzą. Jeżeli czegoś żałuję, to przede wszystkim tego, że się poddałam. Uznałam, że skoro tak bardzo przejmujesz się Czerwonym Imbrykiem, to nie mam prawa stanąć na tej drodze. Nie twierdzę, że miałam rację, ani że postąpiłam właściwie znikając bez słowa. Nie zdobyłam się na wizytę w Indiach, spojrzenie w oczy naszym rodzicom. Na pewno ich rozczarowałam. Jestem niewdzięczną córką, ale nie potrafię uznać czyjegoś prawa do ingerowania w moje życie. Nawet, jeżeli tym kimś miałby być nasz ojciec. Zwykłe przepraszam zamiera mi w gardle i wiem, że nie może być szczere. Nie wypowiem tego słowa.
Czasami świat pięknieje w oparach opium. Nie zrozum mnie źle, i bez tego ma swój urok. To jeden z powodów, dla których jak dotąd nie osiadłam w jednym miejscu. Mam porównanie, nosiło mnie po wszystkich istniejących kontynentach. Bez pieniędzy nie dotarłabym daleko, chwytałam się różnych zajęć. Nie wszystkie były legalne, ale to nic nowego. Zajmuję się teraz... Długo by wyjaśniać. Powiedzmy, że do pewnego stopnia współpracuję z Ministerstwem Magii. Sporadycznie. Przyjmuję zlecenia i tłumaczę dokumenty, żyję ze znajomości obcych języków. Oprócz angielskiego, hindi i chińskiego całkiem przyzwoicie znam przecież gobliński. Przychodzi mi to o wiele łatwiej niż magia. Może to śmieszne, ale ostatnio rzadko używam zaklęć. Nie wybiegam poza te lecznicze i kilka najprostszych obronnych. Badania nad czarną magią, skuteczniejszym leczeniem zadanych przez nią ran? Chyba straciłam do tego serce. Spalę ten list, tak jak wiele poprzednich. Nie zamierzam go wysyłać, a nie zostawia się za sobą niczego, co może wpaść w czyjeś ręce i przysporzyć choć cienia kłopotów. Tym razem złożę Ci wizytę i zostanę w Anglii na dłużej. Z ostatniej podróży przywiozłam kolejny zestaw do herbaty. Jest zielony i wygląda jak indyjska dżungla. Malowany w tygrysy, żywe jak na magicznych obrazach. Czy to już będzie przekupstwo?
0 | |
0 | |
5 | |
0 | |
22 | |
1 | |
3 |
Różdżka, 13 punktów statystyk
[bylobrzydkobedzieladnie]
Witamy wśród Morsów
zegną się jak żelazo w ogniu
w owoc granatu martwy splot