Jadalnia
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
Sporych rozmiarów jadalnia z krzesłami przygotowanymi na przyjmowanie większej ilości gości. W zależności od tego, kogo się tu przyjmuje, przygotowuje się specjalne komplety zastaw. Podczas spożywania posiłku można podziwiać widok różanego ogrodu, jaki prezentuje się zaraz za oknami w jadalni. Idealnym wyborem, po uraczeniu się wytrawną kolacją, wydaje się skorzystać z możliwości wyjścia przez drzwi tarasowe przed dom i rozejść bogactwo spożytych potraw podczas spaceru po ogrodzie.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Komnaty posiadłości w Dover były tego dnia przepięknie ozdobione, na ścianach wisiały gobeliny tkane w czerwone róże, zdobione również pozostałymi figurami z herbu rodu dawnych władców Dover. W powietrzu unosił się słodki zapach świąt, jemioły, cynamonu, wina i świątecznych wypieków, odświętnie przybrany stół pozostawał pusty, a w tle stała okazała choinka ozdobiona czerwonymi ozdobami. Ustawione w rzędach obite szkarłatnym jedwabiem krzesła oznaczone były karteczkami z imionami, Cedrina zadbała, żeby każdy mógł wcześniej zapoznać się z przeznaczonym dla siebie miejscem. Zaczarowany fortepian grał cichą muzykę, a służba zapraszała przybyłych gości do stołu, gdzie witała ich gospodyni - Cedrina Rosier. Za oknem z wolna gęstniał mrok, wieczór dopiero zapadał.
I show not your face but your heart's desire
Dzisiejszy wieczór był pod wieloma względami wyjątkowy. Po pierwsze, byłyśmy po pierwszej bardzo ważnej rozmowie Lilianą, która miała zmienić relację między nami (na lepsze lub na gorsze, to okaże się z czasem), była to też ostatnia wigilia, którą miałam spędzić wraz z rodziną. W przyszłym roku może okazać się, że będziemy świętować ten dzień tylko we dwójkę z Corvusem. No i mój narzeczony, dostał zaproszenie na dzisiejszy wieczór, z którego, mimo wcześniejszych zapewnień, że na pewno nie, jednak skorzystał.
Bardzo skrupulatnie przygotowywałam się do dzisiejszego dnia. Spędziłam wiele godzin, aby uporządkować włosy, nałożyć makijaż. Suknię miałam… odważną. Była długa, nawet bardzo i chociaż przód był ładnie zabudowany (a na materiale połyskiwały srebrzyste ozdoby), to plecy miałam niemal całe odkryte. Miałam nadzieję, że moja ciocia nie uzna tej sukni za zbyt odważną. Już niedługo miałam zmienić garderobę, zacząć ubierać się w ciemne kolory, więc czułam wewnętrzny przymus, aby trochę… zaszaleć?
Trzymając dłoń na ramieniu swojego partnera weszłam do środka i od razu uderzył mnie zapach świąt. Lady Rosier postarała się, aby jej dom wyglądał tego dnia zjawiskowo i byłam pod ogromnym wrażeniem, chociaż uważałam, że nasza posiadłość w Fenland absolutnie nie odstaje urokiem od tego miejsca.
Zostaliśmy zaproszeni do środka, tam czekała już na nas ciocia, z którą ciepło się przywitałam, dziękując za zaproszenie. Zajęliśmy swoje miejsce, ale ja nie chciałam jeszcze siadać przy stole. Rozejrzałam się w poszukiwaniu swojej przyjaciółki.
- Lordzie Black - zwróciłam się do swojego narzeczonego. - Pozwolisz, abym opuściła cię na chwilę? Jak mniemam, zaraz pojawi się lord Black z Druellą, więc będziesz miał z kim porozmawiać. A ja muszę zamienić kilka słów z… kuzynką.
Wiedziałam, jak bardzo jest dla niego drażliwy temat Darcy, dlatego nie chciałam zbytnio denerwować go i podburzać, już od samego początku jej towarzystwem. Z tego co zdołałam się zorientować i tak będą siedzieć dosyć blisko siebie. Dobrze, że przynajmniej nie po tej samej stronie. Po chwili odeszłam od stołu kawałek, szukając przyjaciółki, aby się z nią przywitać. Wiedziałam, że nie mamy dużo czasu, aby spędzić go chociaż trochę ze sobą.
Bardzo skrupulatnie przygotowywałam się do dzisiejszego dnia. Spędziłam wiele godzin, aby uporządkować włosy, nałożyć makijaż. Suknię miałam… odważną. Była długa, nawet bardzo i chociaż przód był ładnie zabudowany (a na materiale połyskiwały srebrzyste ozdoby), to plecy miałam niemal całe odkryte. Miałam nadzieję, że moja ciocia nie uzna tej sukni za zbyt odważną. Już niedługo miałam zmienić garderobę, zacząć ubierać się w ciemne kolory, więc czułam wewnętrzny przymus, aby trochę… zaszaleć?
Trzymając dłoń na ramieniu swojego partnera weszłam do środka i od razu uderzył mnie zapach świąt. Lady Rosier postarała się, aby jej dom wyglądał tego dnia zjawiskowo i byłam pod ogromnym wrażeniem, chociaż uważałam, że nasza posiadłość w Fenland absolutnie nie odstaje urokiem od tego miejsca.
Zostaliśmy zaproszeni do środka, tam czekała już na nas ciocia, z którą ciepło się przywitałam, dziękując za zaproszenie. Zajęliśmy swoje miejsce, ale ja nie chciałam jeszcze siadać przy stole. Rozejrzałam się w poszukiwaniu swojej przyjaciółki.
- Lordzie Black - zwróciłam się do swojego narzeczonego. - Pozwolisz, abym opuściła cię na chwilę? Jak mniemam, zaraz pojawi się lord Black z Druellą, więc będziesz miał z kim porozmawiać. A ja muszę zamienić kilka słów z… kuzynką.
Wiedziałam, jak bardzo jest dla niego drażliwy temat Darcy, dlatego nie chciałam zbytnio denerwować go i podburzać, już od samego początku jej towarzystwem. Z tego co zdołałam się zorientować i tak będą siedzieć dosyć blisko siebie. Dobrze, że przynajmniej nie po tej samej stronie. Po chwili odeszłam od stołu kawałek, szukając przyjaciółki, aby się z nią przywitać. Wiedziałam, że nie mamy dużo czasu, aby spędzić go chociaż trochę ze sobą.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Jednym z wyjątkowych elementów dzisiejszego wieczoru musiał być on sam, chociaż jeszcze nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Jeszcze kilka godzin temu Corentin drzemał na piętrze, starając się odzyskać jak najwięcej sił i naładować akumulatory, nim przyjdzie mu mierzyć się z całą masą gości, których twarzy już od dawna nie mógł zobaczyć. Nie potrafił od tak poradzić sobie z własną dumą i nawet, gdy ktoś go odwiedzał, czasami zwyczajnie odmawiał zobaczenia się z nim, nie chcąc ukazać mu się w tym stanie. Wymęczony chorobą, wciąż był niezdrowo blady, ale eliksiry i troskliwa opieka odpowiednich osób pozwoliły mu dzisiaj na wstanie z łoża w całkiem nienajgorszym stanie. Czasami, gdy wstawał, miał wrażenie, że jego wnętrzności zamieniają się w lód. Nie inaczej było i tym razem, kiedy zbyt gwałtownie poderwał się na nogi, podniecony możliwością wyjścia do ludzi i tylko przytrzymanie się krawędzi stolika przy łóżku, pomogło mu w utrzymaniu równowagi. Kiedy w głowie przestało mu wirować, jego zmysły zaatakował przyjemny zapach korzennych przypraw, mieszający się z aromatem lasu oraz róż, wpadającym przez uchylone okno w sypialni. Chłód wiatru rozgonił tę otumaniającą mieszankę, przywracając mu trzeźwość myślenia i ostatecznie pozwalając mu się przygotować. Ogolił się samodzielnie, jeszcze na szczęście nie zapomniawszy jak powinien to robić. Przesunął dłonią po szczęce, czując jak skóra nieznacznie szczypie po kontakcie ze specyfikiem, a gdy uznał, że wygląda wystarczająco porządnie, przeszedł znowu do sypialni, aby wynaleźć z szafy odpowiedni strój. Po drodze zdążył przy pomocy Prymulki poprosić swą córkę o pomoc. Nie potrafił zaufać trzeźwości swojej oceny po tylu tygodniach niezdatności do życia. Kiedy Cedrina witała pierwszych przybyłych gości, Corentin wbijał się w garnitur, zapinając właśnie ostatnie guziki koszuli zdrętwiałymi palcami. Akurat ta czynność szła mu niepomiernie wolno i pewnie, gdyby nie miał wystarczającej wymówki, musiałby się już tłumaczyć ze swojej nieobecności przy frontowych drzwiach. Tyle, że tak naprawdę to tylko w ten sposób odwlekał konieczność zejścia na dół, nie chcąc robić tego samodzielnie. Miał już po dziurki w nosie zaniepokojonych spojrzeń i obchodzenia się z nim jak z jajkiem, a w obecności Darcy zawsze jakoś się wyciszał i łagodniał. W końcu, kto lepiej mógł obłaskawić ojca niż jego najmłodsza córeczka?
Gość
Gość
Darcy sama dość nieśpiesznie zbierała się do zejścia na dół. Właśnie kończyła dobierać skromne dodatki do swojej sukni. Odesłała skrzaty, chcąc się tym zająć samej. Zakładała jeden z kolczyków, kiedy dostrzegła puchacza ojca za oknem swojej sypialni. Bez wahania podeszła do niego, wpuszczając zwierzę, które przysiadło na parapecie. Dla młodej Rosier, przyłączenie się do jej ojca zwiastowało swojego rodzaju wyzwolenie się od udręki schodzenia na dół w samotności. Spodziewała się, że Rosalie będzie jej szukać, dlatego wizyta w sypialni Corentina tym bardziej ją zadowalała. Bez wahania, skraplając jedynie skórę odpowiednimi specyfikami, nadającymi jej przyjemną, kwiatową woń, udała się do komnat ojca. Uchyliła drzwi do pomieszczenia bez pukania. Być może lord Rosier jej nie zauważył, albo udał, że jej nie widzi, bo Darcy wsparta o framugę drzwi, obserwowała go, kiedy dopinał ostatnie guziki koszuli i narzucał na siebie kamizelkę. Nie widziała sztywności jego palców, niepewności w ruchach. Idealizowała sobie jego obraz w głowie. Podeszła pomóc nie dlatego, ze uważala, że potrzebował tej pomocy, a po prostu poczuwając się do udzielenia jej.
— Jesteś pewien garnituru? — stanęła przed nim, czy tego chciał czy nie, zapinając mu guziki kamizelki i uniosła wzrok do jego twarzy, szukając na nich oznak jakiegokolwiek zmęczenia. Pytała o garnitur, ale w rzeczywistości, chciała się upewnić, czy był pewien zejścia na dół i udzielania się w towarzystwie. Mogła zapewnić mu alibi, umożliwiające mu odpoczynek na górze. Musiałby tylko powiedzieć słowo. Tyle by jej starczyło.
Jedną z dłoni oparła na jego piersi, instynktownie wyczuwając pod nią rytm bicia jego serca. Sama nie była w nastroju do uczestniczenia w tej kolacji. Jeśli wyraziłby najdrobniejszą chęć odpuszczenia sobie zejścia na dół, byłaby pierwsza, proponując mu swoje towarzystwo w sypialni. Mogliby porozmawiać. Pozbyc się tych wszystkich twarzy, jakie mieli witać u dołu. Cedrina Rosier – jej matka, Darcy była tego pewna, poradziłaby sobie bez nich.
— Jesteś pewien garnituru? — stanęła przed nim, czy tego chciał czy nie, zapinając mu guziki kamizelki i uniosła wzrok do jego twarzy, szukając na nich oznak jakiegokolwiek zmęczenia. Pytała o garnitur, ale w rzeczywistości, chciała się upewnić, czy był pewien zejścia na dół i udzielania się w towarzystwie. Mogła zapewnić mu alibi, umożliwiające mu odpoczynek na górze. Musiałby tylko powiedzieć słowo. Tyle by jej starczyło.
Jedną z dłoni oparła na jego piersi, instynktownie wyczuwając pod nią rytm bicia jego serca. Sama nie była w nastroju do uczestniczenia w tej kolacji. Jeśli wyraziłby najdrobniejszą chęć odpuszczenia sobie zejścia na dół, byłaby pierwsza, proponując mu swoje towarzystwo w sypialni. Mogliby porozmawiać. Pozbyc się tych wszystkich twarzy, jakie mieli witać u dołu. Cedrina Rosier – jej matka, Darcy była tego pewna, poradziłaby sobie bez nich.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie przeszkadzało mu jej spojrzenie. Mógł w spokoju dopinać koszulę, nie przejmując się parą oczu śledzącą jego ruchy, ale kiedy kamizelkę miał już na plecach, a Darcy zbliżyła się do niego, padło pytanie, na jakie odpowiedź nie była już taka prosta. Zmarszczył brwi, jakby w istocie rozważał jej słowa, kiedy przecież nie miał takiej możliwości. Choroba mogła usprawiedliwić wiele. Nieobecności na wielu towarzyskich spotkaniach, z jakich nie wypadało rezygnować czy pewną nieudolność w czarowaniu. Mógł także z powodzeniem odmawiać przyjmowania gości i selekcjonować ich wedle własnego widzimisię. Tyle, że w żadnym razie nie mógł nie zejść dzisiejszego wieczoru do jadalni, o tym był absolutnie przekonany. Nawet, gdyby Cedrina postanowiła puścić mu ten nietakt w niepamięć, Rosier sam nie potrafiłby się przekonać do tego, że nie było to nic takiego. Nie było to zresztą tak daleko, a on sam czuł potrzebę zdementowania plotek, jakoby nie potrafił już nawet zejść ze schodów.
- Oczywiście. - odpowiedział, cofając dłonie, aby umożliwić jej dostęp do swojej kamizelki. Był niezdolny do włożenia jej przez tak długi czas, że teraz wydawała mu się aż za duża. Nie opinała jego ciała tak jak wcześniej, gdy szyta na miarę była dlań niemalże drugą skórą, ale z drugiej strony nie wisiała też na nim tak, aby mógł stwierdzić, że w istocie nie nadawała się do włożenia. Ot zwykła luźność, jakiej od dawna nie czuł. - Nie mogę przecież zgorszyć naszych gości nieodpowiednim przyodziewkiem.
Nie łudził się nawet, że Darcy tego nie dostrzeże, ale czy to w jakiś sposób miało zmienić jego decyzję? Nawet, gdyby córka spróbowałaby zatrzymać go w sypialni siłą, nie wskórałaby zbyt wiele, a Corentin był pewien, że kto jak kto, ale ona nie zdobyłaby się na taki nietakt względem własnego ojca. Coś w jego twarzy drgnęło, a następnie jego wargi wykrzywiły się w ironicznym, uszczypliwym uśmiechu.
- Zwłaszcza drogiego lorda Black. - dodał jeszcze, ujmując dłonie Darcy i przez chwilę trzymając je w uścisku własnych palców. Potem postąpił o krok w tył, aby trzymać ją teraz na wyciągnięcie ramienia. Puścił jedną z jej dłoni i ruchem ręki zakręcił jej ciałem, chcąc, aby obróciła się przed nim w piruecie.
- Pięknie wyglądasz, skarbie. - zauważył z dumą, jaka ostatnimi czasy nie opuszczała go nawet na krok. Nie tylko objawiał ją względem swoich dzieci, ale sam także był na tyle dumny, aby ostatecznie nie skorzystać ze sposobności na spędzenie całkiem przyjemnego wieczoru.
- Chodźmy, nim Twoja matka zacznie się zastanawiać gdzie się podziewamy.
- Oczywiście. - odpowiedział, cofając dłonie, aby umożliwić jej dostęp do swojej kamizelki. Był niezdolny do włożenia jej przez tak długi czas, że teraz wydawała mu się aż za duża. Nie opinała jego ciała tak jak wcześniej, gdy szyta na miarę była dlań niemalże drugą skórą, ale z drugiej strony nie wisiała też na nim tak, aby mógł stwierdzić, że w istocie nie nadawała się do włożenia. Ot zwykła luźność, jakiej od dawna nie czuł. - Nie mogę przecież zgorszyć naszych gości nieodpowiednim przyodziewkiem.
Nie łudził się nawet, że Darcy tego nie dostrzeże, ale czy to w jakiś sposób miało zmienić jego decyzję? Nawet, gdyby córka spróbowałaby zatrzymać go w sypialni siłą, nie wskórałaby zbyt wiele, a Corentin był pewien, że kto jak kto, ale ona nie zdobyłaby się na taki nietakt względem własnego ojca. Coś w jego twarzy drgnęło, a następnie jego wargi wykrzywiły się w ironicznym, uszczypliwym uśmiechu.
- Zwłaszcza drogiego lorda Black. - dodał jeszcze, ujmując dłonie Darcy i przez chwilę trzymając je w uścisku własnych palców. Potem postąpił o krok w tył, aby trzymać ją teraz na wyciągnięcie ramienia. Puścił jedną z jej dłoni i ruchem ręki zakręcił jej ciałem, chcąc, aby obróciła się przed nim w piruecie.
- Pięknie wyglądasz, skarbie. - zauważył z dumą, jaka ostatnimi czasy nie opuszczała go nawet na krok. Nie tylko objawiał ją względem swoich dzieci, ale sam także był na tyle dumny, aby ostatecznie nie skorzystać ze sposobności na spędzenie całkiem przyjemnego wieczoru.
- Chodźmy, nim Twoja matka zacznie się zastanawiać gdzie się podziewamy.
Gość
Gość
Przekraczając próg rezydencji Rosierów czułem się jakbym wchodził w gniazdo os, szerszeni i węży jednocześnie dlatego nic dziwnego że serce mi gwałtownie przyśpieszyło, a puls szalał jakby zabrakło dla niego skali do zmierzenia. Czułem się niepewnie i całym sobą uważałem, że powinienem być w milionie innych miejsc tylko nie tutaj. Nie wiem, jak mój kuzyn wytrzymywał w tym domu dłużej niż kilka oddechów, ale mi już teraz było słabo na samą myśl, że będzie musiał spędzić tutaj kilka godzin. Miałem nadzieję, że uniknę składania życzeń, bo chyba nikomu z Rosierów nie spodobałyby się moje. Sytuację poprawiał tylko fakt, że lady Rosalie postanowiła nacieszyć moje oczy swoim cudownym widokiem, z czego korzystałem w każdej możliwej okazji, trzymając się półtora kroku za nią.
- Chcesz mnie zostawić z tymi jadowitymi żmijami? - westchnąłem zrozpaczony, widząc w myślach jak podpieram ścianę i staram się unikać wszystkiego, co zaczyna się i kończy na R. Chciałem zaprotestować, że to bardzo niebezpieczne zostawianie mnie samego otoczonego przedstawicielami rodu, których samo nazwisko działało mi na nerwy, ale Rosalie nie pozostawiała mi pola do protestów, oddalając się chwilę później. Stałem jak kołek na środku pomieszczenia, więc czym prędzej przemieściłem się pod ścianę gdzie spełniała się właśnie moja wizja sprzed minuty. Omijałem wzrokiem wszystko co się rusza, będąc bardziej zainteresowany swoimi mankietami od garnituru i sprawdzaniem po raz chyba tysięczny, czy naprawdę równo leżą.
Leżały, więc zająłem się muszką i kołnierzykiem, poprawiając je kolejne tysiąc razy i uparcie odwracając wzrok od każdego, kto tylko wszedł w jego zasięg. Wyraźnie nie miałem ochoty na żadne rozmowy ani tym bardziej na dobrotliwe pogaduszki, bo jedna z nich niedawno zakończyła się tragifarsą, a mowa oczywiście o moim spotkaniu z Darcy Rosier. Na szczęście nie było jej w pobliżu i miałem wielką nadzieję, że przy stole usiądzie gdzieś daleko ode mnie.
- Chcesz mnie zostawić z tymi jadowitymi żmijami? - westchnąłem zrozpaczony, widząc w myślach jak podpieram ścianę i staram się unikać wszystkiego, co zaczyna się i kończy na R. Chciałem zaprotestować, że to bardzo niebezpieczne zostawianie mnie samego otoczonego przedstawicielami rodu, których samo nazwisko działało mi na nerwy, ale Rosalie nie pozostawiała mi pola do protestów, oddalając się chwilę później. Stałem jak kołek na środku pomieszczenia, więc czym prędzej przemieściłem się pod ścianę gdzie spełniała się właśnie moja wizja sprzed minuty. Omijałem wzrokiem wszystko co się rusza, będąc bardziej zainteresowany swoimi mankietami od garnituru i sprawdzaniem po raz chyba tysięczny, czy naprawdę równo leżą.
Leżały, więc zająłem się muszką i kołnierzykiem, poprawiając je kolejne tysiąc razy i uparcie odwracając wzrok od każdego, kto tylko wszedł w jego zasięg. Wyraźnie nie miałem ochoty na żadne rozmowy ani tym bardziej na dobrotliwe pogaduszki, bo jedna z nich niedawno zakończyła się tragifarsą, a mowa oczywiście o moim spotkaniu z Darcy Rosier. Na szczęście nie było jej w pobliżu i miałem wielką nadzieję, że przy stole usiądzie gdzieś daleko ode mnie.
Gość
Gość
- Och, Evelyn, to skandal, że twój drogi ojciec woli swoje eliksiry od dotrzymania nam towarzystwa – utyskiwała Guinevere Slughorn, dawniej Rosier, dyskretnie ciągnąc córkę w kierunku dworku Rosierów, przed którym chwilę wcześniej się aportowały. Choć od jej ślubu z Francisem Slughornem minęło tyle lat, nadal czuła silną więź z rodem pochodzenia i chętnie opuszczała ponurą posiadłość męża, stroniącego od przyjęć i okazji towarzyskich. Także teraz Francis wolał zająć się swoimi eliksirami, pozostawiając żonie wolną rękę. To był ich kompromis, dzięki któremu przetrwali te lata we względnie dobrych, a przynajmniej pokojowych relacjach. Wolą Guinevere było jednak zabranie najmłodszej, wciąż niezamężnej latorośli, a Evelyn zgodziła się bez większych protestów, widząc w tym okazję do spotkania z Tristanem i innymi krewnymi.
- Mamo, przez tyle lat powinnaś przywyknąć – uspokoiła ją Evelyn, uśmiechając się lekko. Obie miały na sobie bordowe suknie i płaszcze, pasujące zarówno do barw rodowych Slughornów, jak i Rosierów. Choć Guinevere przekroczyła już pięćdziesiąty rok życia, nadal prezentowała się wspaniale, przy niej drobna i blada Evelyn wydawała się szarą myszką. Umiejętności błyszczenia w towarzystwie zdecydowanie nie przejęła po Rosierach.
Evelyn była tutaj już wiele razy, w końcu Guinevere również w dzieciach chciała podtrzymać więź ze swoimi korzeniami. Zaczęła się jednak rozglądać, ciekawa, kto już się tutaj pojawił. W jadalni przywitała się z panią domu i innymi już obecnymi gośćmi, nie zauważyła jednak rodzeństwa Rosier. Odłączyła się od matki i ruszyła wzdłuż stołu, przy którym miał odbyć się świąteczny obiad.
- Rosalie, lordzie Black – powitała kuzynkę i jej narzeczonego. Jako Slughorn nie była uprzedzona do Blacków, choć sporo starszy mężczyzna wydał jej się nieco niepokojący, więc po powitaniu go, jak należało, przeniosła wzrok na Rosalie. – Czy Tristan już przybył? – zwróciła się w stronę młodej półwili.
- Mamo, przez tyle lat powinnaś przywyknąć – uspokoiła ją Evelyn, uśmiechając się lekko. Obie miały na sobie bordowe suknie i płaszcze, pasujące zarówno do barw rodowych Slughornów, jak i Rosierów. Choć Guinevere przekroczyła już pięćdziesiąty rok życia, nadal prezentowała się wspaniale, przy niej drobna i blada Evelyn wydawała się szarą myszką. Umiejętności błyszczenia w towarzystwie zdecydowanie nie przejęła po Rosierach.
Evelyn była tutaj już wiele razy, w końcu Guinevere również w dzieciach chciała podtrzymać więź ze swoimi korzeniami. Zaczęła się jednak rozglądać, ciekawa, kto już się tutaj pojawił. W jadalni przywitała się z panią domu i innymi już obecnymi gośćmi, nie zauważyła jednak rodzeństwa Rosier. Odłączyła się od matki i ruszyła wzdłuż stołu, przy którym miał odbyć się świąteczny obiad.
- Rosalie, lordzie Black – powitała kuzynkę i jej narzeczonego. Jako Slughorn nie była uprzedzona do Blacków, choć sporo starszy mężczyzna wydał jej się nieco niepokojący, więc po powitaniu go, jak należało, przeniosła wzrok na Rosalie. – Czy Tristan już przybył? – zwróciła się w stronę młodej półwili.
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przeszłam cały dół posiadłości, szukając w pomieszczeniach swojej kuzynki. Zdecydowałam się nawet na to, aby wejść na górę i udać się do jej sypialni, ale po zapukaniu do drzwi i nie usłyszeniu odpowiedzi, nie weszłam do środka, czując, że skoro nikt mi nie odpowiedział, to na pewno nikogo tam nie ma. Schodząc po schodach nie byłam zadowolona z tego faktu, że moja najlepsza przyjaciółka nie przyszła, aby mnie przywitać. Może miała teraz inne obowiązki i przeoczyła fakt mego przybycia? Tak, to na pewno to.
Nie mając celu w jakim miałabym dłużej krążyć po posiadłości Rosierów, a nie wypadało znowu zaglądać w każdy kąt szukając kuzynki, wróciłam do jadalni. Lord Black jednak nie wybrał siedzenia przy stole, a stanie pod ścianą, z dala od innych. Nie wiedziałam, czy mam się z tego podśmiechiwać, czy może raczej załamać ręce. Podeszłam do niego, nie wypadało, aby stał tak w samotności.
- Nie mogłam jej znaleźć, trudno. Porozmawiam z nią później - powiedziałam, chociaż w moim głosie czuć było nutkę niezadowolenia.
Zanim przystanęłam obok mego narzeczonego, podeszłam do stołu, aby nalać sobie odrobiny ponczu. Od razu chwyciłam dwie szklaneczki, wręczając jedną swojemu przyszłemu mężowi, przy okazji racząc go jednym ze swoich uśmiechów. Widziałam jak na mnie patrzył, pozwalałam mu, aby skupiał swój wzrok na mojej sukni czy plecach, co było na pewno dla niego o wiele milsze, niż spoglądanie na Rosierów.
- Jestem bardzo wdzięczna, że postanowiłeś jednak spędzić ze mną ten wieczór, sir - powiedziałam.
Upiłam łyk ze szklanki, a następnie odstawiłam ją na bok, unosząc dłonie, aby zawisły na wysokości jego muszki. Zaczęłam ją lekko, z jakąś dziwną czułością poprawiać, jakby przygotowując się do mojej przyszłej roli, a tym samym okazując mu swoje ciepło.
- Widziałam, jak lord ją poprawiał - wytłumaczyłam się. - Teraz jest idealnie.
W między czasie pojawiła się w środku Evelyn Slughorn, wraz ze swoją matką. Musiałam więc przerwać rozmowę z Corvusem, aby przywitać się, tak jak wypadało.
- Witaj, Evelyn - uśmiechnęłam się lekko.
Razem nie byłyśmy jakoś specjalnie blisko spokrewnione, dalsze kuzynki, nic więcej. Jednak była to miła dziewczyna, a ja kojarzyłam ją z sabatów i rodzinnych spotkań.
- Nie, niestety nie. Jest tylko ciocia, ale mam nadzieję, że i wujek się zaraz pojawi, liczę na to, że razem z Darcy, bo o dziwo jej również nigdzie nie mogłam znaleźć - odpowiedziałam ze szczerością, stając u boku swojego mężczyzny.
Nie mając celu w jakim miałabym dłużej krążyć po posiadłości Rosierów, a nie wypadało znowu zaglądać w każdy kąt szukając kuzynki, wróciłam do jadalni. Lord Black jednak nie wybrał siedzenia przy stole, a stanie pod ścianą, z dala od innych. Nie wiedziałam, czy mam się z tego podśmiechiwać, czy może raczej załamać ręce. Podeszłam do niego, nie wypadało, aby stał tak w samotności.
- Nie mogłam jej znaleźć, trudno. Porozmawiam z nią później - powiedziałam, chociaż w moim głosie czuć było nutkę niezadowolenia.
Zanim przystanęłam obok mego narzeczonego, podeszłam do stołu, aby nalać sobie odrobiny ponczu. Od razu chwyciłam dwie szklaneczki, wręczając jedną swojemu przyszłemu mężowi, przy okazji racząc go jednym ze swoich uśmiechów. Widziałam jak na mnie patrzył, pozwalałam mu, aby skupiał swój wzrok na mojej sukni czy plecach, co było na pewno dla niego o wiele milsze, niż spoglądanie na Rosierów.
- Jestem bardzo wdzięczna, że postanowiłeś jednak spędzić ze mną ten wieczór, sir - powiedziałam.
Upiłam łyk ze szklanki, a następnie odstawiłam ją na bok, unosząc dłonie, aby zawisły na wysokości jego muszki. Zaczęłam ją lekko, z jakąś dziwną czułością poprawiać, jakby przygotowując się do mojej przyszłej roli, a tym samym okazując mu swoje ciepło.
- Widziałam, jak lord ją poprawiał - wytłumaczyłam się. - Teraz jest idealnie.
W między czasie pojawiła się w środku Evelyn Slughorn, wraz ze swoją matką. Musiałam więc przerwać rozmowę z Corvusem, aby przywitać się, tak jak wypadało.
- Witaj, Evelyn - uśmiechnęłam się lekko.
Razem nie byłyśmy jakoś specjalnie blisko spokrewnione, dalsze kuzynki, nic więcej. Jednak była to miła dziewczyna, a ja kojarzyłam ją z sabatów i rodzinnych spotkań.
- Nie, niestety nie. Jest tylko ciocia, ale mam nadzieję, że i wujek się zaraz pojawi, liczę na to, że razem z Darcy, bo o dziwo jej również nigdzie nie mogłam znaleźć - odpowiedziałam ze szczerością, stając u boku swojego mężczyzny.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Dopinając już należycie wszystkie guziki, narzucając na ramiona ojca marynarkę, pamiętając jako młodsza, jakby jego barki były trochę szersze. Pamiętała, że otaczał ją bardziej korpulentną sylwetką, ale przecież dzieciom wszystko wydaje się zawsze większe i bardziej onieśmielające. Nie wzięła pod uwagę, że wspomnienie to sięga zaledwie roku wstecz, kiedy stan ojca daleki był od obecnego. Nie chciała sobie tego uświadamiać, bo to znaczyło, że kondycja konsekwentnie mu się pogorsza. Wygładziła materiał kamizelki dłonią, udając, że nie widzi luzu, który z pewnością, mając w pamięci ich krawców, nie mógł mieć tu swojego miejsca.
Odetchnęła trochę zniechęcona odpowiedzią lorda Rosiera. Wolałaby, żeby jednak został w pokoju, ale wiedziała, że nie mogła przytrzymać go tu siłą.
— Ach, drogi lord Black. Jakże moglibyśmy go tak urazić — zironizowała otwarcie, spoglądając za swoimi dłońmi, które wylądowały w rękach ojca. Mógł stracić na wadze, ale dłonie miał tak samo duże, jak zawsze, nieco szczuplejsze, ale w porównaniu do jej, smukłych, kobiecych, jego pozostawały w dalszym ciągu dużo okazalsze, a ich splot zdawał się jej zaskakująco pewny. Dobrze, że Darcy w ciągu ostatnich lat nauczyła się tańca w dostatecznym stopniu, żeby teraz nie zawieść oczekiwań mężczyzny. Zgrabnie wywinęła się pod jego ramieniem, w lekkim piruecie, a wracając twarzą do ojca, uśmiechnęła się nieznacznie, kątem ust. Imponujące. Tak dawno nie czuła się tak w obecności swojego rodziciela. Wbrew jej własnemu stanowi i trawiącej ją chorobie, w tym momencie, przez krótki moment, Corentinowi udało się odegnać jej mroczne myśli na bok. Nie wiedział, że był pierwszą osobą, którą od tygodni się to udało.
— Dziękuję. Nie dajmy się więc temu wyglądowi zmarnować.
Chwyciła ojca pod ramię, jeszcze tylko wspinając się na palce, żeby złożyć subtelny pocałunek na jego policzku i zaraz zetrzeć lekki ślad po szmince z jego skóry. Zatrzymała opuszki na dłużej przy jego skórze. Starała się, żeby nie wyglądało to tak podejrzanie, ale nie mogła ukryć, że starała się zmierzyć jego temperaturę. Cóż poradzić. Przynajmniej wiedział, ze ktoś się tu o niego troszczy.
— Och, nie udawaj, że droczenie się z mamą nie sprawia Ci przyjemności.
Uśmiechnęła się do niego odrobinkę wrednie, dodając.
— Ale masz rację, chodźmy już, zanim Tristan zgarnie uwagę wszystkich dam w pomieszczeniu. Niech nie zapominają po kim ma te nieodparcie nękające niewieście serca geny.
Odetchnęła trochę zniechęcona odpowiedzią lorda Rosiera. Wolałaby, żeby jednak został w pokoju, ale wiedziała, że nie mogła przytrzymać go tu siłą.
— Ach, drogi lord Black. Jakże moglibyśmy go tak urazić — zironizowała otwarcie, spoglądając za swoimi dłońmi, które wylądowały w rękach ojca. Mógł stracić na wadze, ale dłonie miał tak samo duże, jak zawsze, nieco szczuplejsze, ale w porównaniu do jej, smukłych, kobiecych, jego pozostawały w dalszym ciągu dużo okazalsze, a ich splot zdawał się jej zaskakująco pewny. Dobrze, że Darcy w ciągu ostatnich lat nauczyła się tańca w dostatecznym stopniu, żeby teraz nie zawieść oczekiwań mężczyzny. Zgrabnie wywinęła się pod jego ramieniem, w lekkim piruecie, a wracając twarzą do ojca, uśmiechnęła się nieznacznie, kątem ust. Imponujące. Tak dawno nie czuła się tak w obecności swojego rodziciela. Wbrew jej własnemu stanowi i trawiącej ją chorobie, w tym momencie, przez krótki moment, Corentinowi udało się odegnać jej mroczne myśli na bok. Nie wiedział, że był pierwszą osobą, którą od tygodni się to udało.
— Dziękuję. Nie dajmy się więc temu wyglądowi zmarnować.
Chwyciła ojca pod ramię, jeszcze tylko wspinając się na palce, żeby złożyć subtelny pocałunek na jego policzku i zaraz zetrzeć lekki ślad po szmince z jego skóry. Zatrzymała opuszki na dłużej przy jego skórze. Starała się, żeby nie wyglądało to tak podejrzanie, ale nie mogła ukryć, że starała się zmierzyć jego temperaturę. Cóż poradzić. Przynajmniej wiedział, ze ktoś się tu o niego troszczy.
— Och, nie udawaj, że droczenie się z mamą nie sprawia Ci przyjemności.
Uśmiechnęła się do niego odrobinkę wrednie, dodając.
— Ale masz rację, chodźmy już, zanim Tristan zgarnie uwagę wszystkich dam w pomieszczeniu. Niech nie zapominają po kim ma te nieodparcie nękające niewieście serca geny.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie spieszno mi było stanąć na terenie Rosierów, choć tego nie okazywałem ze względu na Druellę. Nie chciałem, by poczuła się źle z powodu mej niechęci, która, tak na marginesie, w dużej mierze spowodowana była nieprzychylnie spoglądającymi oczami członków tegoż rodu. Nie wkradłem się za bardzo w ich łaski, pomimo tych kilku lat, w trakcie których dbałem o szczęście i zdrowie jednej z nich, Rosierówny, mej Rosierówny.
Innym powodem nieokazywania swej niechęci było wychowanie mych córek. Wbrew temu, iż nasze rody były skłócone, nie chciałem, by unikały w przyszłości domu swych dziadków. Broń Merlinie! Rodzice nauczyli mnie między innymi tego, że rodzina była bardzo ważnym elementem w życiu każdego czarodzieja, szczególnie wtedy, kiedy wspinaliśmy się na wyżyny, bo sięganie dna u Blacków nie bywało tolerowane.
Nie mogłem tego przedłużać. Nie wypadało się spóźnić. Musiałem się stawić, by nie zostać uznanym za jeszcze większego wroga. Zarzuciłem płaszcz na – specjalnie zamówiony na tę okazję – garnitur, po czym dostojnie ubrany w tę nieskazitelną czerń schyliłem się i wziąłem Andromedę na ręce, Bellatrix zaś za rękę. Druella zaaferowana była płaczącą Narcyzą. Najwyraźniej również nie marzyła jej się wigilia w Dover.
Wstrzymałem ciężkie westchnięcie, kiedy znaleźliśmy się w środku. Nieznacznie wzburzył moje poczucie estetyki jasny wystrój wnętrz posiadłości Rosierów, przez co przez chwilę poczułem się faktycznie jak w klatce. Pomogłem rozebrać się dziewczynkom z płaszczyków, po czym ruszyłem za Druellą jak na skazanie, choć starałem się wyglądać pewnie, niezrażenie, może nawet charyzmatycznie. Przywitałem się wraz z małżonką z osobami przybyłymi, starając się nie zgubić z oczu podnieconej wizją prezentów Bellatrix.
Dramat Rosierów czas zacząć. Niezmiernie cieszyło mnie, iż tym razem nie byłem jedynym Blackiem w towarzystwie.
– A lord Rosier? – zapytałem zapewne kogoś od Rosierów, zauważywszy nieobecność gospodarza. Ostatnio doszły mnie słuchy, że Corentin podupadł na zdrowiu. O zgrozo!, miałem nadzieję, iż były to jedynie plotki.
Innym powodem nieokazywania swej niechęci było wychowanie mych córek. Wbrew temu, iż nasze rody były skłócone, nie chciałem, by unikały w przyszłości domu swych dziadków. Broń Merlinie! Rodzice nauczyli mnie między innymi tego, że rodzina była bardzo ważnym elementem w życiu każdego czarodzieja, szczególnie wtedy, kiedy wspinaliśmy się na wyżyny, bo sięganie dna u Blacków nie bywało tolerowane.
Nie mogłem tego przedłużać. Nie wypadało się spóźnić. Musiałem się stawić, by nie zostać uznanym za jeszcze większego wroga. Zarzuciłem płaszcz na – specjalnie zamówiony na tę okazję – garnitur, po czym dostojnie ubrany w tę nieskazitelną czerń schyliłem się i wziąłem Andromedę na ręce, Bellatrix zaś za rękę. Druella zaaferowana była płaczącą Narcyzą. Najwyraźniej również nie marzyła jej się wigilia w Dover.
Wstrzymałem ciężkie westchnięcie, kiedy znaleźliśmy się w środku. Nieznacznie wzburzył moje poczucie estetyki jasny wystrój wnętrz posiadłości Rosierów, przez co przez chwilę poczułem się faktycznie jak w klatce. Pomogłem rozebrać się dziewczynkom z płaszczyków, po czym ruszyłem za Druellą jak na skazanie, choć starałem się wyglądać pewnie, niezrażenie, może nawet charyzmatycznie. Przywitałem się wraz z małżonką z osobami przybyłymi, starając się nie zgubić z oczu podnieconej wizją prezentów Bellatrix.
Dramat Rosierów czas zacząć. Niezmiernie cieszyło mnie, iż tym razem nie byłem jedynym Blackiem w towarzystwie.
– A lord Rosier? – zapytałem zapewne kogoś od Rosierów, zauważywszy nieobecność gospodarza. Ostatnio doszły mnie słuchy, że Corentin podupadł na zdrowiu. O zgrozo!, miałem nadzieję, iż były to jedynie plotki.
Gość
Gość
Darcy może nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak satysfakcjonujący dla jej ojca był ten nieznaczny uśmiech, tak prosty do przeoczenia, a zarazem tak ciężki do zignorowania dla Corentina. Nie widział jej w podobnym stanie już od tak długiego czasu, że mógłby przysiąc wieczyście, iż zaczynał zapominać jak pięknie potrafiła się cieszyć. Jej twarz rozjaśniała się wtedy w ten uroczy sposób, jaki zapamiętał z lat dzieciństwa, kiedy mała Darcy nie była jeszcze lady Rosier, a chociaż wiedział, że choroba zapewne nie pozwoli jej dzielić się z nim tymi nielicznymi chwilami radości, wciąż łudził się, iż mogła to być zapowiedź pewnego postępu. Nic nie ocieplało jego serca silniej niż zadowolenie widoczne na twarzach jego podopiecznych, a jego dzieci niekoniecznie często miewały powody do uśmiechów. Nie był dumny z tego, że również bywał powodem ich zmartwień, zwłaszcza ostatnimi czasy.
Ujął jej ramię, gotów sprowadzić ją na dół (a może to ona miała zaprowadzić tam jego?), ale zamiast kroków naprzód, doczekał się pocałunku. Przysunął dłoń do policzka, niby to zawstydzony młodzian, ale zaraz zreflektował się, pozwalając córce na zniwelowanie śladu po jej szmince. Taktownie zignorował też jej próby odgadnięcia jego temperatury. Zdecydowanie prościej było mu udawać, że nie zauważa tej troski. Nie był do niej przyzwyczajony, nawet jeśli stale jej ostatnimi czasy wymagał. Zdecydowanie wolał stać po drugiej stronie barykady, kiedy to on mógł martwić się o swych bliskich. Cóż, nie zawsze jednak można mieć to czego się chce. Kącik jego ust zadrżał, kiedy zauważyła tak oczywisty fakt.
- W niektórych przypadkach lepiej nie nadwyrężać jej cierpliwości. - zauważył, chociaż, w istocie, był dziś w niezwykle dobrym nastroju do podrażnienia się z Cedriną. Przynajmniej wolał droczyć się z nią, niż z tą całą grupą innych gości, która w większości przypadków nawet nie musiała zdawać sobie sprawy z tego, że nie jest w aż tak tragicznym stanie jak jeszcze niedawno.
- Stare dzieje - westchnął Corentin, machnąwszy niedbale dłonią, ale i tak mimowolnie się uśmiechnął. Och, zdecydowanie miał nadzieję, że nie stracił uroku osobistego! Poprowadził córkę do drzwi, godząc się ze swoim losem, a kiedy opuścili sypialnie, skierował się ku schodom, aby zejść wraz z Darcy do jadalni. Grono zebranych nie było aż tak skromne, jak gospodarz miał nadzieję. Nie chciał się przed sobą do tego przyznać, ale w istocie liczył na to, że uda mu się zająć swoje miejsce nim goście zaczną tłoczyć się w przejściu. Marzenie ściętej głowy.
- A gdzież to podziewa się lord Bulstrode? - zaczął zamiast powitania, obdarzając każdego z zebranych osobnym spojrzeniem i dość szybko wychwytując nieobecność Lorne. Ścisnął nieco mocniej ramię Darcy, nim cofnął rękę, ale tylko po to, aby móc przykucnąć przy Bellatrix, jaką chciał przygarnąć do siebie w powitalnym uścisku. Jak dawno nie widział swoich wnucząt. Dopiero kiedy się wyprostował, przyszedł czas na powitania, jakie niewątpliwie musiały nie być łatwe dla tych wszystkich zestresowanych Blacków, a jakie Corentin, ku swojemu zaskoczeniu, nawet przyjął z lekką ulgą. Z niejasnych powodów, nie potrafił przyznać się przed samym sobą, że brakowało mu tych wszystkich towarzyskich zawiłości.
Ujął jej ramię, gotów sprowadzić ją na dół (a może to ona miała zaprowadzić tam jego?), ale zamiast kroków naprzód, doczekał się pocałunku. Przysunął dłoń do policzka, niby to zawstydzony młodzian, ale zaraz zreflektował się, pozwalając córce na zniwelowanie śladu po jej szmince. Taktownie zignorował też jej próby odgadnięcia jego temperatury. Zdecydowanie prościej było mu udawać, że nie zauważa tej troski. Nie był do niej przyzwyczajony, nawet jeśli stale jej ostatnimi czasy wymagał. Zdecydowanie wolał stać po drugiej stronie barykady, kiedy to on mógł martwić się o swych bliskich. Cóż, nie zawsze jednak można mieć to czego się chce. Kącik jego ust zadrżał, kiedy zauważyła tak oczywisty fakt.
- W niektórych przypadkach lepiej nie nadwyrężać jej cierpliwości. - zauważył, chociaż, w istocie, był dziś w niezwykle dobrym nastroju do podrażnienia się z Cedriną. Przynajmniej wolał droczyć się z nią, niż z tą całą grupą innych gości, która w większości przypadków nawet nie musiała zdawać sobie sprawy z tego, że nie jest w aż tak tragicznym stanie jak jeszcze niedawno.
- Stare dzieje - westchnął Corentin, machnąwszy niedbale dłonią, ale i tak mimowolnie się uśmiechnął. Och, zdecydowanie miał nadzieję, że nie stracił uroku osobistego! Poprowadził córkę do drzwi, godząc się ze swoim losem, a kiedy opuścili sypialnie, skierował się ku schodom, aby zejść wraz z Darcy do jadalni. Grono zebranych nie było aż tak skromne, jak gospodarz miał nadzieję. Nie chciał się przed sobą do tego przyznać, ale w istocie liczył na to, że uda mu się zająć swoje miejsce nim goście zaczną tłoczyć się w przejściu. Marzenie ściętej głowy.
- A gdzież to podziewa się lord Bulstrode? - zaczął zamiast powitania, obdarzając każdego z zebranych osobnym spojrzeniem i dość szybko wychwytując nieobecność Lorne. Ścisnął nieco mocniej ramię Darcy, nim cofnął rękę, ale tylko po to, aby móc przykucnąć przy Bellatrix, jaką chciał przygarnąć do siebie w powitalnym uścisku. Jak dawno nie widział swoich wnucząt. Dopiero kiedy się wyprostował, przyszedł czas na powitania, jakie niewątpliwie musiały nie być łatwe dla tych wszystkich zestresowanych Blacków, a jakie Corentin, ku swojemu zaskoczeniu, nawet przyjął z lekką ulgą. Z niejasnych powodów, nie potrafił przyznać się przed samym sobą, że brakowało mu tych wszystkich towarzyskich zawiłości.
Gość
Gość
Darcy schodząc z ojcem na dół podzielała jego oczekiwania wobec frekwencji osob, które mieliby zastać na korytarzach czy już w jadalni. Widocznie oboje trochę zawiedli się tłokiem, jaki już teraz tam panował. Pierwsze co jednak doszło uszu Darcy, był płacz dziecka. Narcyzy. Wszędzie rozpoznałaby ten dziecięcy szloch. Zawsze przypomnienie sobie słodkiej buźki siostrzenicy było w jakiś sposób pokrzepiające. Skupiona na odgłosach, które docierały do niej z rożnych stron, dopiero po pewnym czasie przetrawiła sobie wypowiedź swojego ojca.
— Obawiam się, że lorda Bulstrode zatrzymały poważne sprawy w domu — mruknęła blisko ucha ojca, nie chcąc przebijać się przez krzyk dziecka, które liczyła już za chwilę zobaczyć. Słowa akcentowała w dość specyficzny sposób, z wyraźną precyzją i naciskiem na dwa z nich, sugerując, że jej obawy nie są znowuż aż tak wielkie. Stając razem z ojcem w jadalni, dobiegł ich radosny okrzyk Bellatrix na widok dziadka. Podbiegła do niego, a mężczyzna zgarnął ją w ramiona. Chciała mu powiedzieć, żeby się nie przemęczał, ale jakiż to miało sens? W towarzystwie tylu Rosierów? Tych dojrzałych i tych małych berbeci, kręcących się po ich stopami? To było niemożliwe. Darcy pieszczotliwie rozczochrała głowę córeczki jej siostry, a zaraz potem pozostawiając dziadka z jej pociechą, udała się w kierunku Druelli, sprawdzając jak kobieta radzi sobie z uspokojeniem swojej trzeciej uciechy.
— Dru — powitała ją krótkim pocałunkiem w policzek i przytrzymała się chwilę jej ramienia, wpatrując się ponad jej barkiem w twarzyczkę malej Narcyzy. Wyciągnęła dłoń, żeby przygładzić jej włoski — Widać temperament prawie jak u Bellatrix.
— Obawiam się, że lorda Bulstrode zatrzymały poważne sprawy w domu — mruknęła blisko ucha ojca, nie chcąc przebijać się przez krzyk dziecka, które liczyła już za chwilę zobaczyć. Słowa akcentowała w dość specyficzny sposób, z wyraźną precyzją i naciskiem na dwa z nich, sugerując, że jej obawy nie są znowuż aż tak wielkie. Stając razem z ojcem w jadalni, dobiegł ich radosny okrzyk Bellatrix na widok dziadka. Podbiegła do niego, a mężczyzna zgarnął ją w ramiona. Chciała mu powiedzieć, żeby się nie przemęczał, ale jakiż to miało sens? W towarzystwie tylu Rosierów? Tych dojrzałych i tych małych berbeci, kręcących się po ich stopami? To było niemożliwe. Darcy pieszczotliwie rozczochrała głowę córeczki jej siostry, a zaraz potem pozostawiając dziadka z jej pociechą, udała się w kierunku Druelli, sprawdzając jak kobieta radzi sobie z uspokojeniem swojej trzeciej uciechy.
— Dru — powitała ją krótkim pocałunkiem w policzek i przytrzymała się chwilę jej ramienia, wpatrując się ponad jej barkiem w twarzyczkę malej Narcyzy. Wyciągnęła dłoń, żeby przygładzić jej włoski — Widać temperament prawie jak u Bellatrix.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie minęła chwila, a tak jak przypuszczałam, wszyscy zaczęli się schodzić. Nim skończyłam rozmowę z Evelyn i zajęłam się z powrotem swoim narzeczonym, w posiadłości rozniósł się krzyk dziecka. Odwróciłam się w tamtą stronę, z ciepłym uśmiechem witając swoją kuzynkę, kuzyna narzeczonego oraz trzy małe dziewczynki. Pociechy Druelli były takie słodkie, moja kuzynka była ode mnie tylko trzy lata starsza, a już miała trójkę dzieci. Czy i mnie czekało takie coś? Sądzę jednak, że mój narzeczony zamiast trójki dziewcząt wolałby dziedzica, albo co najmniej dwóch. Cóż, przynajmniej z własnych genów wiedziałam, że przynajmniej jedno dziewczę pojawi się w naszej przyszłej rodzinie.
Wtem, po schodach zaczął schodzić lord Rosier, mój kochany wujek, w towarzystwie Darcy. Tak jak myślałam, miała inne obowiązki, dlatego nie mogłam jej nigdzie znaleźć. Ale zanim skupiłam się na kuzynce, mój wzrok padł na wuja. Tak bardzo dawno go nie widziałam, dlatego szybko zauważyłam zmianę. Był zdecydowanie chudszy, słabszy, chociaż usilnie starał się pokazać wszystkim, że wcale tak nie jest. Widziałam to, tyle lat obcowania z Rosierami wyczuliło mnie na takie zagrywki. Widząc, jak pochyla się do małej Bellatrix, na mojej twarzy zagościł jeszcze większy uśmiech. Musiałam podejść już teraz i się przywitać, z mężczyzną, który był prawie jak mój ojciec.
- Przepraszam - powiedziałam tylko w stronę Corvusa.
Ruszyłam w stronę wuja, mijając Cyngusa Black’a, dygnęłam mu na przywitanie. Ulżyło mi, że się pojawił. Martwiło mnie samopoczucie mojego narzeczonego i wierzyłam, że w towarzystwie innego Black’a będzie mu łatwiej. Skinienie głowy posłałam także do Druelli, wierząc, że zaraz będziemy miały okazję, aby się przywitać. Pierwszy był jednak mój wujek.
- Wuju - powiedziałam cicho.
W moich oczach tańczyły wesołe iskierki. Wierzyłam, że widząc go stojącego tu o własnych siłach, razem z nami, może być już tylko lepiej, a ta straszliwa choroba, która go męczyła, zaczęła sobie odpuszczać. Chwyciłam go za rękę, ściskając jego dłoń. Słowa tutaj nie były potrzebne, był dla mnie ważny, płynęła w nim część mojej matki, którą przecież doskonale wyczuwałam. Po za tym, uwielbiałam jego towarzystwo, rozmowy, to jak mnie traktował. Lord Rosier był mi bardzo bliski.
- Tak dobrze cię widzieć, wuju - stwierdziłam jeszcze, uśmiechając się do niego ciepło.
Wtem, po schodach zaczął schodzić lord Rosier, mój kochany wujek, w towarzystwie Darcy. Tak jak myślałam, miała inne obowiązki, dlatego nie mogłam jej nigdzie znaleźć. Ale zanim skupiłam się na kuzynce, mój wzrok padł na wuja. Tak bardzo dawno go nie widziałam, dlatego szybko zauważyłam zmianę. Był zdecydowanie chudszy, słabszy, chociaż usilnie starał się pokazać wszystkim, że wcale tak nie jest. Widziałam to, tyle lat obcowania z Rosierami wyczuliło mnie na takie zagrywki. Widząc, jak pochyla się do małej Bellatrix, na mojej twarzy zagościł jeszcze większy uśmiech. Musiałam podejść już teraz i się przywitać, z mężczyzną, który był prawie jak mój ojciec.
- Przepraszam - powiedziałam tylko w stronę Corvusa.
Ruszyłam w stronę wuja, mijając Cyngusa Black’a, dygnęłam mu na przywitanie. Ulżyło mi, że się pojawił. Martwiło mnie samopoczucie mojego narzeczonego i wierzyłam, że w towarzystwie innego Black’a będzie mu łatwiej. Skinienie głowy posłałam także do Druelli, wierząc, że zaraz będziemy miały okazję, aby się przywitać. Pierwszy był jednak mój wujek.
- Wuju - powiedziałam cicho.
W moich oczach tańczyły wesołe iskierki. Wierzyłam, że widząc go stojącego tu o własnych siłach, razem z nami, może być już tylko lepiej, a ta straszliwa choroba, która go męczyła, zaczęła sobie odpuszczać. Chwyciłam go za rękę, ściskając jego dłoń. Słowa tutaj nie były potrzebne, był dla mnie ważny, płynęła w nim część mojej matki, którą przecież doskonale wyczuwałam. Po za tym, uwielbiałam jego towarzystwo, rozmowy, to jak mnie traktował. Lord Rosier był mi bardzo bliski.
- Tak dobrze cię widzieć, wuju - stwierdziłam jeszcze, uśmiechając się do niego ciepło.
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Evelyn także uśmiechnęła się do Rosalie. Ich relacje może nie były zażyłe, ale wystarczająco dobre, by mogły teraz zamienić te parę zdań bez większego zażenowania, nawet mimo faktu że tuż obok stał jej narzeczony. To, że chyba wszystkie pozostałe kobiety w tym domu były zamężne lub zaręczone, wydawało się stanowić również dla niej wróżbę, że jej czas samotności się kończy i ojciec będzie musiał w końcu podjąć decyzję, komu ją przyobiecać.
Ale na razie nie chciała o tym myśleć.
- Również mam taką nadzieję, może niedługo się pojawi. Wszyscy dopiero się schodzą... – powiedziała; ostatecznie Tristan mieszkał oddzielnie, miał również narzeczoną, więc można było zrozumieć jego późniejsze pojawienie się. – Och, chyba już idą! – powiedziała jeszcze do Rosalie, gdy ta zaczęła się zastanawiać, gdzie znajduje się wujek Rosier oraz Darcy. – Wuju – przywitała mężczyznę, obserwując go uważnie, z ciekawością, ale i pewną troską; słyszała pogłoski o jego złym stanie zdrowia, więc dobrze było zobaczyć go tutaj, wchodzącego do jadalni o własnych siłach. Może jednak uzdrowiciele zaczęli pokazywać, że umieją coś zdziałać? Albo po prostu był to zawzięty upór, by wziąć udział w rodzinnej uroczystości? Nie wiadomo, ale najważniejsze, że jakoś się trzymał. – Darcy – zwróciła się do kuzynki, która jak zwykle wyglądała olśniewająco, jednak Evelyn przywykła do tego jeszcze w Beauxbatons. Tam zawsze stała w cieniu pięknych róż Rosierów, które nie ustępowały wiele nawet półwilej urodzie sióstr Yaxley. – Dru, lordzie Black – przywitała kolejną kuzynkę i jej męża, którzy pojawili się razem z gromadką dzieci. Druella była niewiele starsza od Evelyn, a już powitała na świecie trzy urocze córeczki. Jak ten czas szybko mijał! Może za kilka lat ona również będzie ściskać rączkę kruszyny o bladej buzi i ciekawskich oczkach?
Ale na razie nie chciała o tym myśleć.
- Również mam taką nadzieję, może niedługo się pojawi. Wszyscy dopiero się schodzą... – powiedziała; ostatecznie Tristan mieszkał oddzielnie, miał również narzeczoną, więc można było zrozumieć jego późniejsze pojawienie się. – Och, chyba już idą! – powiedziała jeszcze do Rosalie, gdy ta zaczęła się zastanawiać, gdzie znajduje się wujek Rosier oraz Darcy. – Wuju – przywitała mężczyznę, obserwując go uważnie, z ciekawością, ale i pewną troską; słyszała pogłoski o jego złym stanie zdrowia, więc dobrze było zobaczyć go tutaj, wchodzącego do jadalni o własnych siłach. Może jednak uzdrowiciele zaczęli pokazywać, że umieją coś zdziałać? Albo po prostu był to zawzięty upór, by wziąć udział w rodzinnej uroczystości? Nie wiadomo, ale najważniejsze, że jakoś się trzymał. – Darcy – zwróciła się do kuzynki, która jak zwykle wyglądała olśniewająco, jednak Evelyn przywykła do tego jeszcze w Beauxbatons. Tam zawsze stała w cieniu pięknych róż Rosierów, które nie ustępowały wiele nawet półwilej urodzie sióstr Yaxley. – Dru, lordzie Black – przywitała kolejną kuzynkę i jej męża, którzy pojawili się razem z gromadką dzieci. Druella była niewiele starsza od Evelyn, a już powitała na świecie trzy urocze córeczki. Jak ten czas szybko mijał! Może za kilka lat ona również będzie ściskać rączkę kruszyny o bladej buzi i ciekawskich oczkach?
Felix, qui potuit rerum cognoscere causas.
Evelyn Slughorn
Zawód : Dama, alchemiczka w rezerwacie smoków
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Szczęśliwy, kto zdołał poznać przyczyny wszechrzeczy.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Jadalnia
Szybka odpowiedź