Różany Ogród
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Idealnie pielęgnowany ogród rodziny ze z dumą prezentowanymi czerwonymi różami, w wolnych chwilach dopieszczanymi przez samą Cedrinę Rosier. Podobno nie ma w całej Anglii ładniejszych, lepiej prezentujących się róż. W końcu ród, w którego herbie mieści się ta roślina, musiał zadbać o swój znak rozpoznawczy. Idealne miejsce do spacerów w ciągu dnia, jak i w nocy. Z uwagi na piękność i zadbanie tutejszej roślinności, można tu spotkać nawet rzadkie okazy ptaków, wygrywających z rana piękne melodie. Ostatnimi czasy po ogrodach przechadza się również parka dumnych pawi, zakupionych przez Darcy Rosier.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| Sypialnia gościnna
Na dworze rzeczywiście nie panował przesadny chłód. Być może to zasługa posadzonych wszędzie krzewów róż i ich pędów, które wiły się wzdłuż konstrukcji ogrodu, osłaniając przechodniów przed wieczornym wiatrem. Darcy, znając to miejsce na przestrzał, dokładnie wiedziała, gdzie iść. Pomimo, że pokonywała ścieżki w absolutnej ciemności, a jej wzrok nie od razu przyzwyczaił się do tego stanu, szła na wyczucie, po drodze nie zahaczając nawet o najdrobniejszą gałązkę, nie niszcząc żadnego kwiatu. Thibaud stał już przy fontannie. Wyłoniła się z ciemnej przestrzeni, której nie obejmował okrąg światła, jaki dawał kaganek w jego dłoni. Znajdując się już obok bez słowa chwyciła go za drugą z rąk, bardziej sugestią niż siłą ciągnąc go w jedno ze swoich ulubionych miejsc w ogrodzie, osłonięte przez ściany róż, schowane pomiędzy bardzo gęsto rosnącymi kwiatami. Stała tam ulokowana ławeczka, wyłożona miękkimi poduszkami. Weszli pomiędzy szkielet ścian obrośniętych pędami róż, światło świecy odbijało się teraz od nich i migotało pomiędzy liśćmi, wraz z ich krokiem. Dopiero teraz Darcy uwolniła dłoń kuzyna, kierując się samej w stronę ławeczki. Usiadła na niej wygodnie, opierając się bokiem o poduszki i podciągnęła nogi do góry z bezgłośnym westchnieniem, opierając się na swoim przedramieniu, wpatrując się teraz pod dziwnym kątem w twarz Thibauda.
— Nie będziesz tak stał, prawda? — upewniła się, chociaż wcale nie dała mu czasu na zajęcie miejsca obok.
Na dworze rzeczywiście nie panował przesadny chłód. Być może to zasługa posadzonych wszędzie krzewów róż i ich pędów, które wiły się wzdłuż konstrukcji ogrodu, osłaniając przechodniów przed wieczornym wiatrem. Darcy, znając to miejsce na przestrzał, dokładnie wiedziała, gdzie iść. Pomimo, że pokonywała ścieżki w absolutnej ciemności, a jej wzrok nie od razu przyzwyczaił się do tego stanu, szła na wyczucie, po drodze nie zahaczając nawet o najdrobniejszą gałązkę, nie niszcząc żadnego kwiatu. Thibaud stał już przy fontannie. Wyłoniła się z ciemnej przestrzeni, której nie obejmował okrąg światła, jaki dawał kaganek w jego dłoni. Znajdując się już obok bez słowa chwyciła go za drugą z rąk, bardziej sugestią niż siłą ciągnąc go w jedno ze swoich ulubionych miejsc w ogrodzie, osłonięte przez ściany róż, schowane pomiędzy bardzo gęsto rosnącymi kwiatami. Stała tam ulokowana ławeczka, wyłożona miękkimi poduszkami. Weszli pomiędzy szkielet ścian obrośniętych pędami róż, światło świecy odbijało się teraz od nich i migotało pomiędzy liśćmi, wraz z ich krokiem. Dopiero teraz Darcy uwolniła dłoń kuzyna, kierując się samej w stronę ławeczki. Usiadła na niej wygodnie, opierając się bokiem o poduszki i podciągnęła nogi do góry z bezgłośnym westchnieniem, opierając się na swoim przedramieniu, wpatrując się teraz pod dziwnym kątem w twarz Thibauda.
— Nie będziesz tak stał, prawda? — upewniła się, chociaż wcale nie dała mu czasu na zajęcie miejsca obok.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nieuchwytna jak wiatr. Wykwintna jak francuskie wino. Darcy bardzo zmieniła się od kiedy widział ją po raz ostatni, jej od zawsze przeszywające hipnotyzujące oczy nabrały większej mocy, mocno wwiercając się w jego pamięć. Stał nad fontanną w oczekiwaniu, śpieszył się; nie chciał, żeby to Darcy czekała na niego. Płomień świecy tlił się delikatnym blaskiem, wciąż nie potrafił odnaleźć się w tych ogrodach. Były piękne, zaiste, przepastne i rozległe, pełne nadzwyczaj urokliwych zakamarków, które wciąż pozostawały dla niego tajemnicą, tajemnicą równie silną, co całe Dover, które dziś wydawało mu się krainą ze snów. Odległą, tak inną od tej, której dotąd pamiętał. Nie był pewien, czy dziewczyna chwytająca go za dłoń była smarkatą Darcy czy duchem jej starszej siostry, jej strój jedynie dodawał tej chwili magii. Była jak wyjęta ze snu.
Nie oponował, bez słowa dał jej się prowadzić – jak błędnemu ognikowi wodzącego ku złemu – wiedząc, że lepiej od kogokolwiek, a już na pewno lepiej od niego, znała te ogrody. Miała delikatny dotyk delikatnej skóry, z którym rozstał się niechętnie, kiedy poprowadziła go ku ławce. W otoczeniu róż wyglądała jeszcze piękniej, kącik jego ust drgnął, kiedy uniosła nogi do góry. Miała delikatne stopy, ale na ławce te pantofle nie były jej już do niczego potrzebne. Przeniósł wzrok wprost w jej oczy, nie odpowiadając od razu na zadane pytanie.
- Jeszcze nie wiem – stwierdził w końcu, obchodząc ławkę i przystając za plecami kuzynki, nachylił się nad nią, składając razem dłonie, w których wciąż trzymał kaganek wraz z tańczącym płomieniem i wspierając je łokciami o tylne oparcie ławeczki, tuż obok głowy Darcy. Kryła w sobie więcej tajemnic niż cały ten ogród. - Może warto rozprostować kości, skoro już i tak wyciągnęłaś mnie z łóżka? Tacy jak ja muszą być w formie. – Nie patrzył na nią, a na ogień falujący na knocie świecy. Chaotycznie. Nieregularnie, smagany delikatnymi podmuchami nocnego wiatru. Ale jego twarzy nie przyozdobił w tym momencie ani bezczelny uśmiech ani zadziorna iskra w oku.
- Co mówią uzdrowiciele? – zapytał wprost, przecież to przez te troski nie mogła teraz spać. A on, chcąc nie chcąc, nie był temu obojętny. Poza tym, to wciąż był jego wuj – szanował go. Roztaczał nad Darcy bezpieczny kokon, który jednak nie zniknie razem z nim. Ta róża nie była samotna.
Nie oponował, bez słowa dał jej się prowadzić – jak błędnemu ognikowi wodzącego ku złemu – wiedząc, że lepiej od kogokolwiek, a już na pewno lepiej od niego, znała te ogrody. Miała delikatny dotyk delikatnej skóry, z którym rozstał się niechętnie, kiedy poprowadziła go ku ławce. W otoczeniu róż wyglądała jeszcze piękniej, kącik jego ust drgnął, kiedy uniosła nogi do góry. Miała delikatne stopy, ale na ławce te pantofle nie były jej już do niczego potrzebne. Przeniósł wzrok wprost w jej oczy, nie odpowiadając od razu na zadane pytanie.
- Jeszcze nie wiem – stwierdził w końcu, obchodząc ławkę i przystając za plecami kuzynki, nachylił się nad nią, składając razem dłonie, w których wciąż trzymał kaganek wraz z tańczącym płomieniem i wspierając je łokciami o tylne oparcie ławeczki, tuż obok głowy Darcy. Kryła w sobie więcej tajemnic niż cały ten ogród. - Może warto rozprostować kości, skoro już i tak wyciągnęłaś mnie z łóżka? Tacy jak ja muszą być w formie. – Nie patrzył na nią, a na ogień falujący na knocie świecy. Chaotycznie. Nieregularnie, smagany delikatnymi podmuchami nocnego wiatru. Ale jego twarzy nie przyozdobił w tym momencie ani bezczelny uśmiech ani zadziorna iskra w oku.
- Co mówią uzdrowiciele? – zapytał wprost, przecież to przez te troski nie mogła teraz spać. A on, chcąc nie chcąc, nie był temu obojętny. Poza tym, to wciąż był jego wuj – szanował go. Roztaczał nad Darcy bezpieczny kokon, który jednak nie zniknie razem z nim. Ta róża nie była samotna.
Gość
Gość
Chociaż spędziła w tych ogrodach większość dzieciństwa, kiedy wracała na wakacje do domu, jak i zawsze uciekała do swoich ulubionych zakątków, kiedy potrzebowała czasu na przemyślenia i do refleksji, piękno kwiatów wokół nich nigdy jej się nie zbrzydło, więcej, nie przestała się nim zachwycać. W końcu doglądała tych roślin sama Cedrina Rosier. Będąc tutaj, nawet samotnie, czuła się bliżej rodziny. To otoczenie zwykle pomagało jej zebrać myśli. Tym razem było inaczej. Była obojętna na bodźce z zewnątrz, zapach róż i piękno ich krzyżujących się cieni czy lekko falujących liści pod wpływem wieczornego wiatru. Wpatrywała się w jeden punkt, opierając się na jednej dłoni na podłużnej, długiej ławce, kiedy Thibaud w końcu się poruszył. Z początku zignorowała jego ruch, przeniosła wzrok na niego, kiedy jego sylwetka rzuciła na nią cień. Podążała za nim spojrzeniem, aż nie oparł się przedramionami obok niej.
— Masz na myśli takich staruszków jak Ty? — uśmiechnęła się lekko złośliwie kątem ust, ale zaraz jej twarz złagodniała, kiedy poruszyła się zaledwie kilka centymetrów i pochyliła w przód, lekko opierając się bokiem głowy o ramię mężczyzny. Była w bardziej nostalgicznym nastroju niż mógłby się tego po niej spodziewać. Odrzuciła cyniczną maskę, przynajmniej na chwilę, w ciszy rysując opuszkami palców jakieś kształty na wierzchu jego dłoni.
— Co jeden, każdy ma inną opinię — rzuciła prawie szeptem, na tyle głośno, żeby tylko przebić się przez świst powietrza — jedni twierdzą, ze zdrowieje, inni, że chwilowo mu się pogarsza. Większość milczy. Milczących lubię najmniej.
Zawiesiła dłoń w miejscu, przez chwilę gładziła kciukiem jego skórę, podążając spojrzeniem za ruchem swoich palców, nie tyle unikając rozwinięcia wypowiedzi, co przeciągając ją w czasie. W końcu, kiedy się odezwała, jej palce lekko zadrżały nad jego skórą. Cofnęła dłoń pod pretekstem zaczesania kosmyka włosów za ucho.
— Jakby obawiali się powiedzieć głośno co myślą.
Wpatrywała się w jego dłonie, spoczywające wokół trzymanego kaganka. Miał je duże i silne. Pamiętała go raczej jako chuderlawego młodego mężczyznę. Podążając wzrokiem od jego dłoni, przez przedramiona do barków, wyraźnie było widać, że przybrał na masie. Najpewniej wprawiony przez jazdę konną i kto wie, jakie jeszcze aktywności, które wykonywał w rodzinnej Marsylii. Nie patrzyła na jego twarz, ale wypisaną miał na niej rosierowską inteligencję, wytrwałość i dumę. Nawet jeśli czasami w myślach określała go niewychowanym i bezczelnym typem.
— Dlaczego przyjechałeś do Anglii… tak nagle, Thibaud?
— Masz na myśli takich staruszków jak Ty? — uśmiechnęła się lekko złośliwie kątem ust, ale zaraz jej twarz złagodniała, kiedy poruszyła się zaledwie kilka centymetrów i pochyliła w przód, lekko opierając się bokiem głowy o ramię mężczyzny. Była w bardziej nostalgicznym nastroju niż mógłby się tego po niej spodziewać. Odrzuciła cyniczną maskę, przynajmniej na chwilę, w ciszy rysując opuszkami palców jakieś kształty na wierzchu jego dłoni.
— Co jeden, każdy ma inną opinię — rzuciła prawie szeptem, na tyle głośno, żeby tylko przebić się przez świst powietrza — jedni twierdzą, ze zdrowieje, inni, że chwilowo mu się pogarsza. Większość milczy. Milczących lubię najmniej.
Zawiesiła dłoń w miejscu, przez chwilę gładziła kciukiem jego skórę, podążając spojrzeniem za ruchem swoich palców, nie tyle unikając rozwinięcia wypowiedzi, co przeciągając ją w czasie. W końcu, kiedy się odezwała, jej palce lekko zadrżały nad jego skórą. Cofnęła dłoń pod pretekstem zaczesania kosmyka włosów za ucho.
— Jakby obawiali się powiedzieć głośno co myślą.
Wpatrywała się w jego dłonie, spoczywające wokół trzymanego kaganka. Miał je duże i silne. Pamiętała go raczej jako chuderlawego młodego mężczyznę. Podążając wzrokiem od jego dłoni, przez przedramiona do barków, wyraźnie było widać, że przybrał na masie. Najpewniej wprawiony przez jazdę konną i kto wie, jakie jeszcze aktywności, które wykonywał w rodzinnej Marsylii. Nie patrzyła na jego twarz, ale wypisaną miał na niej rosierowską inteligencję, wytrwałość i dumę. Nawet jeśli czasami w myślach określała go niewychowanym i bezczelnym typem.
— Dlaczego przyjechałeś do Anglii… tak nagle, Thibaud?
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie jestem pewien, czy dzieci nie powinny być o tej porze w łóżku – odgryzł się, choć nie pozostawiało żadnych wątpliwości, że to, co robili, było co najmniej niestosowne. Darcy nie była już dzieckiem, była młodą panną, a czasem zdawało mu się, że młodym pannom wypada jeszcze mniej niż dzieciom. Ale przecież był jej kuzynem – co dodatkowo otulało tę sytuację kokonem bezpieczeństwa. Wodził spojrzeniem za tyłem jej głowy, kiedy wsparła się o jego ramię – i ani nie drgnął, przez dłuższą chwilę wpatrując się w jej palec kreślący kształty na jego dłoni.
Zarysowana przez nią sytuacja nie wyglądała najlepiej. Nie wspomniała przecież nic jakoby jego sytuacja miała się polepszać, nic o dobrych rokowaniach, nic o przyszłości – zupełnie jakby uzdrowiciele policzyli już jego dni. Ale bali się o tym mówić. Nie dziwiło go to, on zapewne również bałby się wypowiedzieć to na głos, patrząc w oczy Darcy – nie chcąc ujrzeć w nich przełamania tak typowej dla niej obojętności. Ponoć czasem tym, czego najmocniej boją się mężczyźni, są kobiece łzy. Wyczuł drżenie jej dłoni, emocje były tutaj oczywiste. Mowa przecież o jej ojcu, jego wuju, starym, szanowanym lordzie Rosier. To ważne dla nich wszystkich, dla rodziny. Zabawne, że ludzie wciąż nie potrafią pogodzić się ze śmiercią – że przez tyle wieków istnienia nie zdołali przyjąć jej jako coś, co jest nieuchronne. Coś, co nie powinno budzić smutku jako nieodłączna część życia. Ale wuj był jeszcze bardzo młody, przeżył ledwie półwiecze – jak na czarodzieja to bardzo mało.
Dłoń Thibauda zupełnie bezwiednie, jakby zahipnotyzowana jej skromną pieszczotą, podążyła za jej dłonią, by samemu zawinąć ów aksamitny kosmyk za jej ucho.
- A ty? - Przecież nie patrzył jej w oczy, siedziała tyłem do niego. - Co myślisz ty, a co mówisz na głos? - Bo przecież wiedział, że to nie było to samo, ale czasem samo nazwanie lęku pomagało się z nim zmierzyć. Pogodzić się – z tym, co nieuchronnie miały przynieść przyszłe dni. Lepiej tak, niż zostać zaskoczonym w nieświadomości, Darcy miała szczęście, że dano jej tyle czasu, by oswoić się z myślą beznadziejnej choroby ojca.
On nie dostał tego czasu.
Melancholijnie powrócił dłonią do trzymanego w rękach kaganka, nie od razu odpowiadając na jej bądź co bądź trudne pytanie, choć też pytanie, którego musiał się spodziewać i nad odpowiedzią którego myślał już od dawna.
- Spontanicznie – poprawił ją niemal ze znudzeniem, nagle było zbyt adekwatne do tego, co się wydarzyło naprawdę. A prawdą nie chciał dzielić się z Darcy. Nie, nie dlatego, że jej nie ufał, przecież Darcy nigdy nie zdradziłaby własnej krwi – dzielenie się z nią tą tajemnicą byłoby jednak słabością. Zrzuceniem ciężaru z siebie na nią, obciążenie jej własnym występkiem. Pokręcił głową do własnych myśli. - Potrzebowałem odpocząć – rzekł więc właściwie poniekąd zgodnie z prawdą. Nie kłamał, po prostu nie mówił całej prawdy. Wiedziała przecież, że jego ślub w Marsylii odwołano w ostatniej chwili, kiedy znaleziono martwą niedoszłą pannę młodą. W podobnym czasie odeszła Claire, jego wyjątkowa klacz. - I nie miałem tam już czego szukać – Czy nie zaczynał brzmieć zbyt ckliwie? Czy nie obnażył się zbyt mocno? Może to zapach róż, może woń topiącej się świecy, a może perfumy Darcy, coś obudziło w nim tej nocy nostalgię. A nie powinno, był przecież mężczyzną – silnym i twardym jak skała. Emocje pozostawały domeną kobiet. - Poza tym – zaczął lekko zmienionym tonem, zupełnie jakby chciał odwieść myśli, może swoje, a może jej, od wcześniej wypowiedzianych słów. - Julie zaczyna dorastać. Ani ja ani mój ojciec nie wychowamy jej na damę.
Zarysowana przez nią sytuacja nie wyglądała najlepiej. Nie wspomniała przecież nic jakoby jego sytuacja miała się polepszać, nic o dobrych rokowaniach, nic o przyszłości – zupełnie jakby uzdrowiciele policzyli już jego dni. Ale bali się o tym mówić. Nie dziwiło go to, on zapewne również bałby się wypowiedzieć to na głos, patrząc w oczy Darcy – nie chcąc ujrzeć w nich przełamania tak typowej dla niej obojętności. Ponoć czasem tym, czego najmocniej boją się mężczyźni, są kobiece łzy. Wyczuł drżenie jej dłoni, emocje były tutaj oczywiste. Mowa przecież o jej ojcu, jego wuju, starym, szanowanym lordzie Rosier. To ważne dla nich wszystkich, dla rodziny. Zabawne, że ludzie wciąż nie potrafią pogodzić się ze śmiercią – że przez tyle wieków istnienia nie zdołali przyjąć jej jako coś, co jest nieuchronne. Coś, co nie powinno budzić smutku jako nieodłączna część życia. Ale wuj był jeszcze bardzo młody, przeżył ledwie półwiecze – jak na czarodzieja to bardzo mało.
Dłoń Thibauda zupełnie bezwiednie, jakby zahipnotyzowana jej skromną pieszczotą, podążyła za jej dłonią, by samemu zawinąć ów aksamitny kosmyk za jej ucho.
- A ty? - Przecież nie patrzył jej w oczy, siedziała tyłem do niego. - Co myślisz ty, a co mówisz na głos? - Bo przecież wiedział, że to nie było to samo, ale czasem samo nazwanie lęku pomagało się z nim zmierzyć. Pogodzić się – z tym, co nieuchronnie miały przynieść przyszłe dni. Lepiej tak, niż zostać zaskoczonym w nieświadomości, Darcy miała szczęście, że dano jej tyle czasu, by oswoić się z myślą beznadziejnej choroby ojca.
On nie dostał tego czasu.
Melancholijnie powrócił dłonią do trzymanego w rękach kaganka, nie od razu odpowiadając na jej bądź co bądź trudne pytanie, choć też pytanie, którego musiał się spodziewać i nad odpowiedzią którego myślał już od dawna.
- Spontanicznie – poprawił ją niemal ze znudzeniem, nagle było zbyt adekwatne do tego, co się wydarzyło naprawdę. A prawdą nie chciał dzielić się z Darcy. Nie, nie dlatego, że jej nie ufał, przecież Darcy nigdy nie zdradziłaby własnej krwi – dzielenie się z nią tą tajemnicą byłoby jednak słabością. Zrzuceniem ciężaru z siebie na nią, obciążenie jej własnym występkiem. Pokręcił głową do własnych myśli. - Potrzebowałem odpocząć – rzekł więc właściwie poniekąd zgodnie z prawdą. Nie kłamał, po prostu nie mówił całej prawdy. Wiedziała przecież, że jego ślub w Marsylii odwołano w ostatniej chwili, kiedy znaleziono martwą niedoszłą pannę młodą. W podobnym czasie odeszła Claire, jego wyjątkowa klacz. - I nie miałem tam już czego szukać – Czy nie zaczynał brzmieć zbyt ckliwie? Czy nie obnażył się zbyt mocno? Może to zapach róż, może woń topiącej się świecy, a może perfumy Darcy, coś obudziło w nim tej nocy nostalgię. A nie powinno, był przecież mężczyzną – silnym i twardym jak skała. Emocje pozostawały domeną kobiet. - Poza tym – zaczął lekko zmienionym tonem, zupełnie jakby chciał odwieść myśli, może swoje, a może jej, od wcześniej wypowiedzianych słów. - Julie zaczyna dorastać. Ani ja ani mój ojciec nie wychowamy jej na damę.
Gość
Gość
Kącik jej ust drgnął ledwie dostrzegalnie w bladym uśmiechu. Chociaż miała dzisiaj naprawdę posępny nastrój, taki który zmącił jej dzisiejszy sen, krótka wymiana zdań z Thibaudem nie tyle wróciła jej dobry humor, co na chwilę pozwoliła jej skupić się momentami bardziej na złośliwych wstawkach niż faktycznych problemach, jakie zajmowały jej głowę.
— W takim razie dobrze, że Julie już śpi — mruknęła w odpowiedzi, wyraźnie odrzucając możliwość jakoby Thibaud mówił o niej, mimo, że przecież nie sposób było nie zauważyć, że skierował ten wredny komentarz pod jej adresem. Dalej milczała, jednak wracając do własnych myśli, bo nie łatwo było je oddzielić od prowadzonej dyskusji. Większość czasu poświęcała na przybieranie maski kobiety, której nie trapią żadne problemy, choć w dalszym ciągu nie pogodziła się ze śmiercią Marienne. Odsuwała od siebie ten problem, ale kiedy obserwowała powoli gasnący w oczach ojca blask i chęć życia, przypominała sobie śmierć siostry. Żadna utrata członka rodziny nie była prosta. Nie chciała w ten sam sposób żegnać się z ojcem. Żaden czas nie przygotowałby ją na taką stratę. Dlatego wbrew swojemu zdrowemu rozsądkowi była jeszcze pełna nadziei, że wszystko się jeszcze ułoży, Uzdrowiciele na pewno się mylą, a jej ojciec jest w końcu Rosierem, jest zbyt silny, żeby poddać się takiej błahostce, jak choroba. Czasami czuła, jakby przyglądała się temu wszystkiemu z boku, jakby te problemy w żaden sposób jej nie dotykały, ani jej rodziny. Nie działy się u nich tylko gdzieś tam, z boku, u kogoś innego. Bywały jednak takie dnie, jak ten, kiedy poddawała wszystko refleksji i odchodziła od zmysłów, kiedy w końcu logika przebijała się przez jej nadzieje. W takich tylko chwilach karciła się za swój analityczny umysł, niepozwalający jej konsekwentnie żyć jej oczekiwaniami.
— Co mówię? Wszystko będzie dobrze — odetchnęła ciężko. Mógł się więc domyślić co naprawdę myślała. Coraz częściej dostrzegała, że ta choroba może się skończyć w tylko jeden sposób. Nie mogła powiedzieć tego głośno. Jaki dawałaby wtedy dowód miłości do ojca? Wypowiedzenie tych słów stworzyłoby ten problem bardziej realnym, a Darcy już teraz dotkliwie odczuwała tą kwestię, tym bardziej, że na co dzień musiała sprawiać wrażenie nietkniętej.
Przymknęła powieki, czując jego dłoń przesuwającą się delikatnie wzdłuż jej lica, kiedy zaczesywał jej kosmyk włosów za ucho i westchnęła. Ten temat, jednak, był zbyt niewygodny. Dobrze było chwycić się nowej kwestii. Nawet takiej, która postawi Thibauda w niekomfortowej pozycji, a może zwłaszcza takiej. Żeby poczuła , że nie tylko ona walczyła z mącącymi jej głowę zmartwieniami.
— Kochałeś ją? Swoją narzeczoną? Dlatego nie masz tam już czego szukać? — zadawała niewygodne pytania, ale nikt nie obiecywał, że nocna rozmowa będzie należała do jednej z kategorii tych prostych: — Julie, huh? Naprawdę? Będziesz wymawiał się Julie?
Zwróciła twarz w jego stronę, zadzierając głowę w gorę, próbując odnaleźć jego wzrok. Wyczuwała w jego słowach trochę nieprawidłowości, ale nie była pewna, gdzie powinna ich szukać, dlatego utkwiła w nim swoje intensywne spojrzenie, szukając w jego oczach jakiejś wskazówki:
— I odpoczywasz? Czy może natknąłeś się raczej na kilka elementów w tym domu, które Cię drażnią?
Nie trudno było zgadnąć, że mówiła o sobie. Zdała sobie sprawę, ze okoliczności wszystkich ich dotychczasowych spotkań musiały znacznie zakłócać jego spokój. Jak twierdził… nie po to tu przyjechał, żeby go mącić.
— W takim razie dobrze, że Julie już śpi — mruknęła w odpowiedzi, wyraźnie odrzucając możliwość jakoby Thibaud mówił o niej, mimo, że przecież nie sposób było nie zauważyć, że skierował ten wredny komentarz pod jej adresem. Dalej milczała, jednak wracając do własnych myśli, bo nie łatwo było je oddzielić od prowadzonej dyskusji. Większość czasu poświęcała na przybieranie maski kobiety, której nie trapią żadne problemy, choć w dalszym ciągu nie pogodziła się ze śmiercią Marienne. Odsuwała od siebie ten problem, ale kiedy obserwowała powoli gasnący w oczach ojca blask i chęć życia, przypominała sobie śmierć siostry. Żadna utrata członka rodziny nie była prosta. Nie chciała w ten sam sposób żegnać się z ojcem. Żaden czas nie przygotowałby ją na taką stratę. Dlatego wbrew swojemu zdrowemu rozsądkowi była jeszcze pełna nadziei, że wszystko się jeszcze ułoży, Uzdrowiciele na pewno się mylą, a jej ojciec jest w końcu Rosierem, jest zbyt silny, żeby poddać się takiej błahostce, jak choroba. Czasami czuła, jakby przyglądała się temu wszystkiemu z boku, jakby te problemy w żaden sposób jej nie dotykały, ani jej rodziny. Nie działy się u nich tylko gdzieś tam, z boku, u kogoś innego. Bywały jednak takie dnie, jak ten, kiedy poddawała wszystko refleksji i odchodziła od zmysłów, kiedy w końcu logika przebijała się przez jej nadzieje. W takich tylko chwilach karciła się za swój analityczny umysł, niepozwalający jej konsekwentnie żyć jej oczekiwaniami.
— Co mówię? Wszystko będzie dobrze — odetchnęła ciężko. Mógł się więc domyślić co naprawdę myślała. Coraz częściej dostrzegała, że ta choroba może się skończyć w tylko jeden sposób. Nie mogła powiedzieć tego głośno. Jaki dawałaby wtedy dowód miłości do ojca? Wypowiedzenie tych słów stworzyłoby ten problem bardziej realnym, a Darcy już teraz dotkliwie odczuwała tą kwestię, tym bardziej, że na co dzień musiała sprawiać wrażenie nietkniętej.
Przymknęła powieki, czując jego dłoń przesuwającą się delikatnie wzdłuż jej lica, kiedy zaczesywał jej kosmyk włosów za ucho i westchnęła. Ten temat, jednak, był zbyt niewygodny. Dobrze było chwycić się nowej kwestii. Nawet takiej, która postawi Thibauda w niekomfortowej pozycji, a może zwłaszcza takiej. Żeby poczuła , że nie tylko ona walczyła z mącącymi jej głowę zmartwieniami.
— Kochałeś ją? Swoją narzeczoną? Dlatego nie masz tam już czego szukać? — zadawała niewygodne pytania, ale nikt nie obiecywał, że nocna rozmowa będzie należała do jednej z kategorii tych prostych: — Julie, huh? Naprawdę? Będziesz wymawiał się Julie?
Zwróciła twarz w jego stronę, zadzierając głowę w gorę, próbując odnaleźć jego wzrok. Wyczuwała w jego słowach trochę nieprawidłowości, ale nie była pewna, gdzie powinna ich szukać, dlatego utkwiła w nim swoje intensywne spojrzenie, szukając w jego oczach jakiejś wskazówki:
— I odpoczywasz? Czy może natknąłeś się raczej na kilka elementów w tym domu, które Cię drażnią?
Nie trudno było zgadnąć, że mówiła o sobie. Zdała sobie sprawę, ze okoliczności wszystkich ich dotychczasowych spotkań musiały znacznie zakłócać jego spokój. Jak twierdził… nie po to tu przyjechał, żeby go mącić.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Postaraj się jej nie zbudzić, kiedy będziesz wracała do dziecięcego skrzydła – poprosił z powagą, kiedy kącik jego ust uniósł się w ironicznym uśmieszku. Mimo otaczającej ich atmosfery, na swój sposób niezwykłej atmosfery, bo przepełnionej nostalgią, jaka między tymi dwoje dotąd się nie narodziła, przynajmniej odkąd Thibaud zawitał do Dover, nie potrafił powstrzymać się od tych drobnych złośliwości. Doprawdy pięknie się złościła, miał okazję podziwiać ten stan, kiedy udali się na wspólną przejażdżkę wokół zamku Dover. Rumieniec złośnicy zawsze wydawał mu się urokliwszy od rumieńca dziewczęcego wstydu.
Wszystko będzie dobrze było formułą ludzi, którzy komentowali sytuację beznadziejną, którą zbyt trudno było opisać wprost. Coś jak: upadłeś, wydziedziczyli cię, ale wszystko będzie dobrze. Wyczuł, nie tylko w słowie, ale i w tembrze jej głosu, że nie uważała tak w głębi serca. I dobrze – bo nie dopuszczając do siebie myśli o śmierci, pogodzenie się z nią w chwili, w której nadejdzie, byłoby o wiele trudniejsze. Darcy dopuszczała ją jednak tylko częściowo, nie odpowiedziała przecież w pełni na jego pytanie. Wciąż udawała – nie, nic w tym dziwnego, była wychowana w najwyższych sferach, udawanie i krycie emocji było częścią jej wychowania. Obowiązkiem – każdy z nich taki nosił. Nie dawał za wygraną.
- A co myślisz? – Nie chciał jej dręczyć. Zdawał sobie sprawę z tego, jak bolesną rzecz usiłował z niej wyciągnąć, ale nie robił tego bez powodu, Darcy nie była już małą dziewczynką, była dumna arystokratką której nie dało się odmówić klasy. Czasem trzeba było przestać wypierać się własnych emocji, dać im upust, wyzwolić je, tylko tą drogą dało się z nimi pogodzić. Zbierane wewnątrz siebie trawiły człowieka od środka, zupełnie jak pasożyt. Czarnomagiczna klątwa, od której nie dało się odpędzić. Jak bestia czająca się w cieniu... Z jakiegoś powodu czuł, że chciał się nią zaopiekować, może widział w niej własną siostrę? Trudno jednak, by siostra wzbudzała podobnie drażniące uczucia.
Słysząc jednak jak zmienia temat, teraz to on odetchnął głęboko. Podniósł się lekko, wspierając się teraz o oparcie ławki tylko dłońmi, w których wciąż tlił się płomień świecy w eleganckim kaganku. Którą? - miał ochotę zapytać na samym początku, gorzki uśmiech pojawił się na jego ustach, Claire kochał nad życie, ale domyślał się, że Darcy nie pyta o klacz. Zaraz jednak zatuszował tę zmianę, uśmiech spełzł z jego ust, a w oczach znów chmurzyła się jedynie melancholia. - Nie – odpowiedział krótko, choć gdyby ją kochał, odpowiedziałby zapewne dziś, w podobnym miejscu, czasie i towarzystwie, to samo. Miał przy sobie piękną kobietę. Na jej dalsze słowa odpowiedział dopiero po chwili, wyłapując jej odwrócone ku niemu spojrzenie – i spoglądając wprost w jej oczy. - To moja siostra, Darcy – dodał nieco ostrzej, surowszym tonem. Julie była jeszcze dzieckiem, dzieckiem pozbawionym matki, a on czuł się za nią odpowiedzialny. Był za nią odpowiedzialny. Zupełnie jak Tristan za Darcy. Darcy, w której oczy patrzył dłużej i równie intensywnie, kiedy poruszały temat odpoczynku. Znów zamilkł na dłuższą chwilę.
- Pomyślmy – westchnął, w gruncie rzeczy korzystając z okazji do zmiany tematu, umyślnie go przeciągał, by odciągnąć myśli od poprzedniego. Swoje i jej. - Ciotka wścieka się, kiedy zapominam ściągnąć butów i wygłasza niewybredne komentarze, kiedy wstaję zbyt późno i, jestem pewien, jej pierworodny tych komentarzy nie słyszy. – Choć jego twarz trwała w powadze, skargom Thibauda daleko było do rzeczywistych pretensji. Ciotka zwykle miała rację, a jej charakter znał przecież doskonale. Wiedział też, że nie o to pytała Darcy. Jej obecność tutaj zaiste nie dawała mu spokoju, podburzała, irytowała, nie dawała się skupić na niczym, co było ważne – Merlinie, jutro jeśli w ogóle dojedzie do mety, a nie zleci z konia jak ostatnia sierota, to z całą pewnością nie wsławi się wielkim wyczynem po tej nieprzespanej nocy – ale bez niej ten dom byłby pusty. On sam bez tego drażniącego uczucia byłby pusty. - Krewnego z daleko dałoby się ugościć lepiej – rzucił wyzywająco, a coś w jego głosie zdradzało, że z całą pewnością rzucona przez niego uwaga była wręcz zbyt odważna.
- A ty, Darcy? Kochasz go? – Sama wiesz, kogo. - Gdzie twój pierścionek? - Czasem rozsądniej byłoby ugryźć się w język, Thibaudzie. Pewnych rzeczy lepiej jest nie wiedzieć. Pewne rzeczy nie są stałe.
Wszystko będzie dobrze było formułą ludzi, którzy komentowali sytuację beznadziejną, którą zbyt trudno było opisać wprost. Coś jak: upadłeś, wydziedziczyli cię, ale wszystko będzie dobrze. Wyczuł, nie tylko w słowie, ale i w tembrze jej głosu, że nie uważała tak w głębi serca. I dobrze – bo nie dopuszczając do siebie myśli o śmierci, pogodzenie się z nią w chwili, w której nadejdzie, byłoby o wiele trudniejsze. Darcy dopuszczała ją jednak tylko częściowo, nie odpowiedziała przecież w pełni na jego pytanie. Wciąż udawała – nie, nic w tym dziwnego, była wychowana w najwyższych sferach, udawanie i krycie emocji było częścią jej wychowania. Obowiązkiem – każdy z nich taki nosił. Nie dawał za wygraną.
- A co myślisz? – Nie chciał jej dręczyć. Zdawał sobie sprawę z tego, jak bolesną rzecz usiłował z niej wyciągnąć, ale nie robił tego bez powodu, Darcy nie była już małą dziewczynką, była dumna arystokratką której nie dało się odmówić klasy. Czasem trzeba było przestać wypierać się własnych emocji, dać im upust, wyzwolić je, tylko tą drogą dało się z nimi pogodzić. Zbierane wewnątrz siebie trawiły człowieka od środka, zupełnie jak pasożyt. Czarnomagiczna klątwa, od której nie dało się odpędzić. Jak bestia czająca się w cieniu... Z jakiegoś powodu czuł, że chciał się nią zaopiekować, może widział w niej własną siostrę? Trudno jednak, by siostra wzbudzała podobnie drażniące uczucia.
Słysząc jednak jak zmienia temat, teraz to on odetchnął głęboko. Podniósł się lekko, wspierając się teraz o oparcie ławki tylko dłońmi, w których wciąż tlił się płomień świecy w eleganckim kaganku. Którą? - miał ochotę zapytać na samym początku, gorzki uśmiech pojawił się na jego ustach, Claire kochał nad życie, ale domyślał się, że Darcy nie pyta o klacz. Zaraz jednak zatuszował tę zmianę, uśmiech spełzł z jego ust, a w oczach znów chmurzyła się jedynie melancholia. - Nie – odpowiedział krótko, choć gdyby ją kochał, odpowiedziałby zapewne dziś, w podobnym miejscu, czasie i towarzystwie, to samo. Miał przy sobie piękną kobietę. Na jej dalsze słowa odpowiedział dopiero po chwili, wyłapując jej odwrócone ku niemu spojrzenie – i spoglądając wprost w jej oczy. - To moja siostra, Darcy – dodał nieco ostrzej, surowszym tonem. Julie była jeszcze dzieckiem, dzieckiem pozbawionym matki, a on czuł się za nią odpowiedzialny. Był za nią odpowiedzialny. Zupełnie jak Tristan za Darcy. Darcy, w której oczy patrzył dłużej i równie intensywnie, kiedy poruszały temat odpoczynku. Znów zamilkł na dłuższą chwilę.
- Pomyślmy – westchnął, w gruncie rzeczy korzystając z okazji do zmiany tematu, umyślnie go przeciągał, by odciągnąć myśli od poprzedniego. Swoje i jej. - Ciotka wścieka się, kiedy zapominam ściągnąć butów i wygłasza niewybredne komentarze, kiedy wstaję zbyt późno i, jestem pewien, jej pierworodny tych komentarzy nie słyszy. – Choć jego twarz trwała w powadze, skargom Thibauda daleko było do rzeczywistych pretensji. Ciotka zwykle miała rację, a jej charakter znał przecież doskonale. Wiedział też, że nie o to pytała Darcy. Jej obecność tutaj zaiste nie dawała mu spokoju, podburzała, irytowała, nie dawała się skupić na niczym, co było ważne – Merlinie, jutro jeśli w ogóle dojedzie do mety, a nie zleci z konia jak ostatnia sierota, to z całą pewnością nie wsławi się wielkim wyczynem po tej nieprzespanej nocy – ale bez niej ten dom byłby pusty. On sam bez tego drażniącego uczucia byłby pusty. - Krewnego z daleko dałoby się ugościć lepiej – rzucił wyzywająco, a coś w jego głosie zdradzało, że z całą pewnością rzucona przez niego uwaga była wręcz zbyt odważna.
- A ty, Darcy? Kochasz go? – Sama wiesz, kogo. - Gdzie twój pierścionek? - Czasem rozsądniej byłoby ugryźć się w język, Thibaudzie. Pewnych rzeczy lepiej jest nie wiedzieć. Pewne rzeczy nie są stałe.
Gość
Gość
Nie udało jej się powstrzymać prychnięcia. Było to coś jednak pomiędzy parsknięciem śmiechem, a pogardą, tak bardzo zmieszała ze sobą kilka możliwych emocji, że aż ciężko było ten gest odczytać, szczególnie, że twarz nie zdradzała jak zawsze żadnych uczuć. Nie planowała mu w żaden sposób ułatwiać tej rozmowy i dawać mu sygnały, czy dobrze lawiruje pomiędzy ich wzajemnymi złośliwościami czy zachodzi w zakamarki tematów, z których powinien się czym prędzej wycofać. Interpretacja tej rozmowy należała do niego.
— Ty za to nie musisz się martwić. W twoim skrzydle, wszyscy, których mógłbyś obudzić już dawno zeschli się na wiór.
Nie pozostawała długo dłużna jego kpiącym uwagom. Skoro już drwili sobie ze swojego wieku, a raczej on drwił z jej młodzieńczej jeszcze odrobinę aury, nie zamierzała wcale traktować go w żaden sposób ulgowo tylko dlatego, ze był tu gościem w Dover. Tym razem nie dała się wytrącić z równowagi, ale też i okoliczności były takie, że zanim poważnie wkręciła się w poruszane przez nich kwestię, dopadła j melancholia. Zamilkła, zastanawiając się nad tematem ich dalszej rozmowy. Robiło się nazbyt wyniośle. Thibaud niebezpiecznie poprawnie dobierał pytania. Nie pamiętała go takiego dogłębnego, rozgarniętego. Był jeszcze narwanym młodzianem, kiedy ostatnio się widzieli. W obojgu z nich zaszły chyba poważne procesy – lekkie zmiany osobowości, odrzucili gdzieś swoją zdziecinniałość, wbrew temu, jak bardzo próbował jej udowodnić jej infantylność, miał już przed sobą dojrzałą Darcy. Może jeszcze nie we wszystkich kwestiach, bo brakowało jej pewnych doświadczeń, ale wydarzenia, jakie trzy lata dotknęły jej rodziny potrafią człowieka rozwinąć emocjonalnie. Darcy być może dlatego nawet w towarzystwie swoich roczników zdawała się raczej bliższa starszym od siebie, a przynajmniej tak się czuła. Z właściwą wiec sobie wnikliwością, rzuciła niechętnie:
— Wiesz dokładnie, co o tym myślę — jej ton zabrzmiał trochę mniej przychylnie w powietrzu. Szepnęła te słowa. Wiedziała, że wypowiedzenie głośno swoich myśli było istotnym procesem przyswojenia sobie zaistniałej sytuacji. Większość swojej młodości i teraźniejszego, dojrzalszego życia studiowała ludzką psychikę. Jej zainteresowania sprawiały, ze czasami była zbyt mocno świadoma defektów, na jakie cierpiało społeczeństwa. Wypieranie. Właśnie ten stan teraz przechodziła.
— To za szybko — skwitowała ta kwestię tylko w ten sposób i coś w jej tonie wskazywało na to, żeby nie rozgrzebywał tematu ojca już bardziej. Była więc zadowolona, kiedy przenieśli temat rozmowy na narzeczoną Thibauda. Zmieniła pozycję siedzenia, usadawiając się w miarę możliwości na wprost Thibauda, łokciem opierając się o wolną przestrzeń obok jego ramienia. Czuła na luźno puszczonym w dół przedramieniu ciepło kaganka, który świecił już trochę mniej intensywniej niż wcześniej. Jeszcze trochę, a całkiem zgaśnie. Nie to jednak będzie najbardziej uciążliwe, a raczej chłodny powiew wiatru, którego temperatura powoli zdawała się spadać. Nie była pewna, czy to ona jej doskwierała, czy nagła oschłość w tonie kuzyna, która niewątpliwie w pierwszej sekundzie ją zaskoczyła, dopóki Darcy nie przyswoiła sobie tej zmiany, odpowiadając na nią łagodnie.
— Wiem, Thibaud… wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziany — nie to chciała powiedzieć. Wpatrywała się w jego oczy, zdecydowana co do tego, co miało spłynąć z jej ust, a powiedziała coś zupełnie innego chwilowo tylko zamroczona intensywnością jego spojrzenia. Przymknęła powieki lewie dostrzegalnie dłużej niż to było konieczne, karcąc się w myślach — wraz z Julie — zreflektowała się, dodając niemalże od razu te kilka słów, chociaż najpewniej mężczyzna i tak wyczuł nieznaczną pauzę w jej wypowiedzi. — Moja matka na pewno dobrze się nią zajmie. Od dawna już nie mieliśmy w domu tak czystej i zdrowej energii, jaką wprowadza w te mury Julie.
Nie wiedziała, czy to zapewni go o jej dobrej myśli o jego siostrze. Jak każdy Rosier czuła duże przywiązanie do rodziny. Tak samo, jak Thibaud czuł się odpowiedzialny za siostrę, tak samo Darcy czuła tą samą więź z Tristanem, Druellą, czy nawet Marienne, której już nie było z nimi.
— Nie bądź zazdrosny. Gdybyś przyczynił się mamie w tym samym stopniu co Tristan, pewnie też nie słyszałbyś tych komentarzy — aż zastanowiła się czy Tristan czasami też nie zapominał zdjąć czy wymienić butów od progu — Zresztą, jeszcze wiele Ci brakuje do Tristana, Thibaud. Musisz się jeszcze dużo nauczyć od milady Rosier —skwitowała to w ten sposób, bo na pewno Tristan był bardziej hmmm… zasłużony. Był przecież Tristanem, prawda?
— Na wyjątkowe ugoszczenie trzeba sobie najpierw zasłużyć.
Nie mogła nie wyczuć podtekstu w jego słowach, dlatego odpowiedziała w najbardziej znany sobie sposób, instynktownie reagując obronnie na jego słowa, podcinając mu skrzydła, chociaż przecież mogła okazać mu trochę więcej… gościny. Dobrze, ze tego nie zrobiła. Słysząc jego kolejne pytanie, jej wzrok nabrał na ostrości, a chwilę potem z rozdrażnieniem przeniosła go za ramię mężczyzny. W sumie, to przecież nie była jego wina, że był ciekawy… lorda Bulstrode.
— Tak — rzuciła w końcu, leniwie przenosząc wzrok na Thibauda. Ton miała poważny, nie dało się w nim wyczuć ani krzty obłudy — nie powinieneś o to pytać.
Czym to pytanie różniło się od jej wcześniejszego? Była kobietą, kobieta zwykle powinna mieć mniej do powiedzenia w tej kwestii. Mowa tu jednak o Darcy, prawda? Była różnica, między tym, jaki wizerunek siebie chciała budować i jak sama próbowała się widzieć, a co naprawdę na niektóre kwestie myślała. Dlatego po momencie rozwiała wątpliwości:
— W to inni muszą wierzyć, ale pokochaj kogoś, kto jest zdecydowany, że nie potrafisz spełnić jego potrzeb, których urzeczywistnienia szuka w innych kobietach— uśmiechnęła się do Thibauda, chociaż nie było nic śmiesznego w tym, w jaki sposób oboje z Lorne na siebie patrzyli. Z tą różnicą, że tak długo, jak długo Lorne pozostawał jej obiecany, Darcy nie potrafiłaby zdradzić ich narzeczeństwa. Coraz częściej odnosiła jednak wrażenie, że Lorne nie miałby co do tego oporów. Było coś charakterystycznego w sposobie, w jakim patrzył na inne kobiety, nawet w towarzystwie swojej ponoć przyszłej żony — On mnie nie kocha. Tego jestem dostatecznie pewna.
Co gorsza, nie pokocha – pomyślała. Zabawne. Darcy była przekonana, ze mogłaby uwieść każdego mężczyznę… tylko nie swojego narzeczonego. Dla ironii. Musiałaby sama tego chcieć, a nie chciała.
— Ty za to nie musisz się martwić. W twoim skrzydle, wszyscy, których mógłbyś obudzić już dawno zeschli się na wiór.
Nie pozostawała długo dłużna jego kpiącym uwagom. Skoro już drwili sobie ze swojego wieku, a raczej on drwił z jej młodzieńczej jeszcze odrobinę aury, nie zamierzała wcale traktować go w żaden sposób ulgowo tylko dlatego, ze był tu gościem w Dover. Tym razem nie dała się wytrącić z równowagi, ale też i okoliczności były takie, że zanim poważnie wkręciła się w poruszane przez nich kwestię, dopadła j melancholia. Zamilkła, zastanawiając się nad tematem ich dalszej rozmowy. Robiło się nazbyt wyniośle. Thibaud niebezpiecznie poprawnie dobierał pytania. Nie pamiętała go takiego dogłębnego, rozgarniętego. Był jeszcze narwanym młodzianem, kiedy ostatnio się widzieli. W obojgu z nich zaszły chyba poważne procesy – lekkie zmiany osobowości, odrzucili gdzieś swoją zdziecinniałość, wbrew temu, jak bardzo próbował jej udowodnić jej infantylność, miał już przed sobą dojrzałą Darcy. Może jeszcze nie we wszystkich kwestiach, bo brakowało jej pewnych doświadczeń, ale wydarzenia, jakie trzy lata dotknęły jej rodziny potrafią człowieka rozwinąć emocjonalnie. Darcy być może dlatego nawet w towarzystwie swoich roczników zdawała się raczej bliższa starszym od siebie, a przynajmniej tak się czuła. Z właściwą wiec sobie wnikliwością, rzuciła niechętnie:
— Wiesz dokładnie, co o tym myślę — jej ton zabrzmiał trochę mniej przychylnie w powietrzu. Szepnęła te słowa. Wiedziała, że wypowiedzenie głośno swoich myśli było istotnym procesem przyswojenia sobie zaistniałej sytuacji. Większość swojej młodości i teraźniejszego, dojrzalszego życia studiowała ludzką psychikę. Jej zainteresowania sprawiały, ze czasami była zbyt mocno świadoma defektów, na jakie cierpiało społeczeństwa. Wypieranie. Właśnie ten stan teraz przechodziła.
— To za szybko — skwitowała ta kwestię tylko w ten sposób i coś w jej tonie wskazywało na to, żeby nie rozgrzebywał tematu ojca już bardziej. Była więc zadowolona, kiedy przenieśli temat rozmowy na narzeczoną Thibauda. Zmieniła pozycję siedzenia, usadawiając się w miarę możliwości na wprost Thibauda, łokciem opierając się o wolną przestrzeń obok jego ramienia. Czuła na luźno puszczonym w dół przedramieniu ciepło kaganka, który świecił już trochę mniej intensywniej niż wcześniej. Jeszcze trochę, a całkiem zgaśnie. Nie to jednak będzie najbardziej uciążliwe, a raczej chłodny powiew wiatru, którego temperatura powoli zdawała się spadać. Nie była pewna, czy to ona jej doskwierała, czy nagła oschłość w tonie kuzyna, która niewątpliwie w pierwszej sekundzie ją zaskoczyła, dopóki Darcy nie przyswoiła sobie tej zmiany, odpowiadając na nią łagodnie.
— Wiem, Thibaud… wiesz, że zawsze jesteś tu mile widziany — nie to chciała powiedzieć. Wpatrywała się w jego oczy, zdecydowana co do tego, co miało spłynąć z jej ust, a powiedziała coś zupełnie innego chwilowo tylko zamroczona intensywnością jego spojrzenia. Przymknęła powieki lewie dostrzegalnie dłużej niż to było konieczne, karcąc się w myślach — wraz z Julie — zreflektowała się, dodając niemalże od razu te kilka słów, chociaż najpewniej mężczyzna i tak wyczuł nieznaczną pauzę w jej wypowiedzi. — Moja matka na pewno dobrze się nią zajmie. Od dawna już nie mieliśmy w domu tak czystej i zdrowej energii, jaką wprowadza w te mury Julie.
Nie wiedziała, czy to zapewni go o jej dobrej myśli o jego siostrze. Jak każdy Rosier czuła duże przywiązanie do rodziny. Tak samo, jak Thibaud czuł się odpowiedzialny za siostrę, tak samo Darcy czuła tą samą więź z Tristanem, Druellą, czy nawet Marienne, której już nie było z nimi.
— Nie bądź zazdrosny. Gdybyś przyczynił się mamie w tym samym stopniu co Tristan, pewnie też nie słyszałbyś tych komentarzy — aż zastanowiła się czy Tristan czasami też nie zapominał zdjąć czy wymienić butów od progu — Zresztą, jeszcze wiele Ci brakuje do Tristana, Thibaud. Musisz się jeszcze dużo nauczyć od milady Rosier —skwitowała to w ten sposób, bo na pewno Tristan był bardziej hmmm… zasłużony. Był przecież Tristanem, prawda?
— Na wyjątkowe ugoszczenie trzeba sobie najpierw zasłużyć.
Nie mogła nie wyczuć podtekstu w jego słowach, dlatego odpowiedziała w najbardziej znany sobie sposób, instynktownie reagując obronnie na jego słowa, podcinając mu skrzydła, chociaż przecież mogła okazać mu trochę więcej… gościny. Dobrze, ze tego nie zrobiła. Słysząc jego kolejne pytanie, jej wzrok nabrał na ostrości, a chwilę potem z rozdrażnieniem przeniosła go za ramię mężczyzny. W sumie, to przecież nie była jego wina, że był ciekawy… lorda Bulstrode.
— Tak — rzuciła w końcu, leniwie przenosząc wzrok na Thibauda. Ton miała poważny, nie dało się w nim wyczuć ani krzty obłudy — nie powinieneś o to pytać.
Czym to pytanie różniło się od jej wcześniejszego? Była kobietą, kobieta zwykle powinna mieć mniej do powiedzenia w tej kwestii. Mowa tu jednak o Darcy, prawda? Była różnica, między tym, jaki wizerunek siebie chciała budować i jak sama próbowała się widzieć, a co naprawdę na niektóre kwestie myślała. Dlatego po momencie rozwiała wątpliwości:
— W to inni muszą wierzyć, ale pokochaj kogoś, kto jest zdecydowany, że nie potrafisz spełnić jego potrzeb, których urzeczywistnienia szuka w innych kobietach— uśmiechnęła się do Thibauda, chociaż nie było nic śmiesznego w tym, w jaki sposób oboje z Lorne na siebie patrzyli. Z tą różnicą, że tak długo, jak długo Lorne pozostawał jej obiecany, Darcy nie potrafiłaby zdradzić ich narzeczeństwa. Coraz częściej odnosiła jednak wrażenie, że Lorne nie miałby co do tego oporów. Było coś charakterystycznego w sposobie, w jakim patrzył na inne kobiety, nawet w towarzystwie swojej ponoć przyszłej żony — On mnie nie kocha. Tego jestem dostatecznie pewna.
Co gorsza, nie pokocha – pomyślała. Zabawne. Darcy była przekonana, ze mogłaby uwieść każdego mężczyznę… tylko nie swojego narzeczonego. Dla ironii. Musiałaby sama tego chcieć, a nie chciała.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Dorosły człowiek potrzebuje czasem samotności – Nie wydawał się zrażony, ani tym bardziej spłoszony brakiem pewności co do tego, po jakim gruncie stąpał – interpretacje wysnuwał śmiało i w żaden sposób nie czuł się w nich zagubiony. Na prychnięcie – tylko uśmiechnął się złośliwie, lekko – również nie zdradzając zbyt wielu emocji. Nie ubodły go jej uwagi, Thibaud miał grubą skórę, w rzeczywistości nie sądził też, by Darcy była w jakikolwiek sposób dziecinna; jej młodość owiana była świeżością, urokiem i słodyczą właściwą młodej kobiecie stojącej u progu dorosłości. Nie była w swojej młodości niewinna i naiwna jak większość, była jak róża – rozkwitnięta, dumna, nieskromna. I miała kolce. Ostre kolce. Nulla rose sine spina. I chyba zaczynał lubić prowokować te kolce.
Skinął głową, wzdychając, powrócił do poprzedniej pozycji – nachylił się nad oparciem ławki mocniej, wspierając się o nie łokciami, nie dłońmi, bliżej kuzynki. Rozumiał, skąd mało przychylny ton w jej głosie – i odpuścił. Jeszcze przyjdzie czas, żeby pociągnąć tę rozmowę, przepracować w sobie stany sprzeciwiające się zastanej rzeczywistości. Nie było źle, Darcy zasugerowała mu, że dopuszcza do siebie myśl o jego śmierci... Przeniósł wzrok przed siebie, na płomień, który tlił się na krańcu nadpalonego knota, by po chwili zgasnąć – świeca się wypaliła, a ich otuliła chłodna ciemność. Delikatnie obrócił w dłoniach kaganek, bawiąc się metalowym przedmiotem. Za szybko, miała rację, jej ojciec był za młody na śmierć. Zgodnie z jej życzeniem nie rozgrzebywał jednak tego tematu dłużej, samemu nie wiedząc, czy dlatego, że przystał na jej prośbę... czy może w zamian za to, że i ona nie męczyła go dłużej o jego niedoszłą małżonkę. Obserwował uważnie zmianę jej pozycji, podążając wzrokiem za jej przedramieniem, kiedy sadowiło się tuż obok. Wygodniej – kiedy mimo ciemności mógł patrzeć w jej błyszczące jak zbierająca się rosa oczy.
I korzystał z tego, kiedy Darcy, będzie musiał zapisać to w kalendarzu, po raz pierwszy powitała go w tym domu z honorami.
- Wiem – odparł może zbyt arogancko, ale zgodnie z własnym przekonaniem; wiedział, że zwłaszcza w zaistniałej sytuacji nikt nie odmówiłby mu noclegu w Dover. I wierzył, że potrafił przekonać kuzynkę do swojego towarzystwa, niezależnie od tego, jak bardzo początkowo była mu niechętna. Zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele mogło kosztować ją tak szczere wyznanie, ale najwyraźniej nie zamierzał jej go ułatwiać. Na jego twarzy błądziło coś pomiędzy tryumfalną arogancją a bezczelną ignorancją i choć nie dowierzał jej szczerości przynajmniej względem małej Julie, nie dał tego po sobie poznać. Krew była ważna, stanowiła przecież o ich tożsamości, to właśnie ona przesądzała o tym, kim byli – a byli Rosierami. Olbrzymia różnica wieku pomiędzy nim a siostrą sprawiała, że traktował ją niemal po ojcowsku – musiał, Julie nie miała matki. Potrzebowała tej opieki. I cieszyło go, że tę matczyną chciała jej dać ciotka Cedrina, nawet jeśli w tej sytuacji naprawdę wykorzystywał ją nieco jak tarczę przed dociekliwością Darcy. Wymawiał się nią, to oczywiste, Julie mogła przyjechać tutaj sama, byłaby przecież pod dobrą opieką. Ale Thibaud korzystał z sytuacji i z tego, że w sposób oczywisty mógł skryć się za tą relacją przy okazji jakichkolwiek podejrzeń. Najważniejsze, by w Marsylii jego wyjazd wyglądał wiarygodnie. A Darcy brzmiała w swoich słowach zupełnie jak jej matka.
- Rozumiem, że skoro ciotka poświęca swój czas Julie, jako druga gospodyni znajdziesz go dla mnie? Z przyjemnością zwiedziłbym gmach opery, ciotka wyrażała się o niej bardzo pochlebnie. – Mimo jej zdystansowanej odpowiedzi nie dawał za wygraną. Zaraz jednak bezgłośnie parsknął, kiedy poprosiła go, by nie był zazdrosny – nie był. Znał i akceptował wady ciotki, włączając w to bezgraniczną miłość wobec własnych dzieci, tym bardziej nie miał tego za złe Tristanowi, który mimo wszystko był mu jak brat. - Więc mówisz, że powinienem wpierw rozpić przynajmniej część rodowego majątku – mruknął niemal bezgłośnie, bo to, że Tristan był mu jak brat, nie znaczyło, że nie widział jego słabości. Czy przysłużył się rodzinie w inny, poważniejszy sposób – póki co pozostawało wątpliwe. Ale, tak, wiedział, że oto dokonał świętokradztwa i był gotów znieść ciśnięte gromy – być może z przezorności i obawy przed nimi, zaraz zmienił temat, powracając myślami do pierścionka dziś nie błyszczącego na palcu Darcy. Ściągnęła wtedy przy nim rękawiczkę – czy nie zrobiła tego specjalnie?
Thibaud nie sądził, by te pytania się od siebie różniły: z jednej prostej przyczyny, Darcy nie była jakąś kobietą. Darcy była Rosierem. Podwójne standardy zdawały się być wpisane w ich krew wyjątkowo mocno, to, co niewłaściwe innym, wydawało się oczywiste jej. W politycznych małżeństwach nie chodziło o miłość, ale istotna była w nich chociaż wygoda – której, jak wynikało ze słów Darcy, również nie miała mieć.
- Ojciec? Wuj Llowell? – Kto ci to zrobił? I dlaczego? - Skoro cię z nim zaręczono, prawdopodobnie nie jest ślepy – zaczął snuć rozważania, przenosząc wzrok znów przed siebie, ostrożnie ważąc kolejne słowa. Nie, nigdy nie oddano by jej ślepcowi, była zbyt cenna na kalekę. A tylko ślepiec mógłby nie dostrzec, z jak wyjątkową różą miał do czynienia. - Musi być więc, zwyczajnym głupcem – jego sąd stwierdzony został bardzo kategorycznie. - Czego zapewne nie widać na pierwszy rzut oka. – Bo gdyby było widać, czy ktokolwiek uwierzyłby, że zapewni Darcy opiekę, jakiej wymagała kobieta jej klasy? Zbyt łatwo nazywał go głupcem, może to złość kłębiąca się na myśl o tym, że mógłby ją lekceważyć, dać tej róży zwiędnąć, a może ta złość była o wiele bardziej egoistyczna, rozpalona tym trudnym do zrozumienia ukłuciem zazdrości...
- Kto to? – zapytał więc wprost, choć domyślał się, że imię nic mu nie powie; nie znał jeszcze śmietanki towarzyskiej Londynu. - Kim jest? – Jaki jest? Sprecyzował pytanie, chcąc uzyskać odpowiedź, która da mu jakikolwiek ogląd sytuacji.
Skinął głową, wzdychając, powrócił do poprzedniej pozycji – nachylił się nad oparciem ławki mocniej, wspierając się o nie łokciami, nie dłońmi, bliżej kuzynki. Rozumiał, skąd mało przychylny ton w jej głosie – i odpuścił. Jeszcze przyjdzie czas, żeby pociągnąć tę rozmowę, przepracować w sobie stany sprzeciwiające się zastanej rzeczywistości. Nie było źle, Darcy zasugerowała mu, że dopuszcza do siebie myśl o jego śmierci... Przeniósł wzrok przed siebie, na płomień, który tlił się na krańcu nadpalonego knota, by po chwili zgasnąć – świeca się wypaliła, a ich otuliła chłodna ciemność. Delikatnie obrócił w dłoniach kaganek, bawiąc się metalowym przedmiotem. Za szybko, miała rację, jej ojciec był za młody na śmierć. Zgodnie z jej życzeniem nie rozgrzebywał jednak tego tematu dłużej, samemu nie wiedząc, czy dlatego, że przystał na jej prośbę... czy może w zamian za to, że i ona nie męczyła go dłużej o jego niedoszłą małżonkę. Obserwował uważnie zmianę jej pozycji, podążając wzrokiem za jej przedramieniem, kiedy sadowiło się tuż obok. Wygodniej – kiedy mimo ciemności mógł patrzeć w jej błyszczące jak zbierająca się rosa oczy.
I korzystał z tego, kiedy Darcy, będzie musiał zapisać to w kalendarzu, po raz pierwszy powitała go w tym domu z honorami.
- Wiem – odparł może zbyt arogancko, ale zgodnie z własnym przekonaniem; wiedział, że zwłaszcza w zaistniałej sytuacji nikt nie odmówiłby mu noclegu w Dover. I wierzył, że potrafił przekonać kuzynkę do swojego towarzystwa, niezależnie od tego, jak bardzo początkowo była mu niechętna. Zdawał sobie sprawę z tego, jak wiele mogło kosztować ją tak szczere wyznanie, ale najwyraźniej nie zamierzał jej go ułatwiać. Na jego twarzy błądziło coś pomiędzy tryumfalną arogancją a bezczelną ignorancją i choć nie dowierzał jej szczerości przynajmniej względem małej Julie, nie dał tego po sobie poznać. Krew była ważna, stanowiła przecież o ich tożsamości, to właśnie ona przesądzała o tym, kim byli – a byli Rosierami. Olbrzymia różnica wieku pomiędzy nim a siostrą sprawiała, że traktował ją niemal po ojcowsku – musiał, Julie nie miała matki. Potrzebowała tej opieki. I cieszyło go, że tę matczyną chciała jej dać ciotka Cedrina, nawet jeśli w tej sytuacji naprawdę wykorzystywał ją nieco jak tarczę przed dociekliwością Darcy. Wymawiał się nią, to oczywiste, Julie mogła przyjechać tutaj sama, byłaby przecież pod dobrą opieką. Ale Thibaud korzystał z sytuacji i z tego, że w sposób oczywisty mógł skryć się za tą relacją przy okazji jakichkolwiek podejrzeń. Najważniejsze, by w Marsylii jego wyjazd wyglądał wiarygodnie. A Darcy brzmiała w swoich słowach zupełnie jak jej matka.
- Rozumiem, że skoro ciotka poświęca swój czas Julie, jako druga gospodyni znajdziesz go dla mnie? Z przyjemnością zwiedziłbym gmach opery, ciotka wyrażała się o niej bardzo pochlebnie. – Mimo jej zdystansowanej odpowiedzi nie dawał za wygraną. Zaraz jednak bezgłośnie parsknął, kiedy poprosiła go, by nie był zazdrosny – nie był. Znał i akceptował wady ciotki, włączając w to bezgraniczną miłość wobec własnych dzieci, tym bardziej nie miał tego za złe Tristanowi, który mimo wszystko był mu jak brat. - Więc mówisz, że powinienem wpierw rozpić przynajmniej część rodowego majątku – mruknął niemal bezgłośnie, bo to, że Tristan był mu jak brat, nie znaczyło, że nie widział jego słabości. Czy przysłużył się rodzinie w inny, poważniejszy sposób – póki co pozostawało wątpliwe. Ale, tak, wiedział, że oto dokonał świętokradztwa i był gotów znieść ciśnięte gromy – być może z przezorności i obawy przed nimi, zaraz zmienił temat, powracając myślami do pierścionka dziś nie błyszczącego na palcu Darcy. Ściągnęła wtedy przy nim rękawiczkę – czy nie zrobiła tego specjalnie?
Thibaud nie sądził, by te pytania się od siebie różniły: z jednej prostej przyczyny, Darcy nie była jakąś kobietą. Darcy była Rosierem. Podwójne standardy zdawały się być wpisane w ich krew wyjątkowo mocno, to, co niewłaściwe innym, wydawało się oczywiste jej. W politycznych małżeństwach nie chodziło o miłość, ale istotna była w nich chociaż wygoda – której, jak wynikało ze słów Darcy, również nie miała mieć.
- Ojciec? Wuj Llowell? – Kto ci to zrobił? I dlaczego? - Skoro cię z nim zaręczono, prawdopodobnie nie jest ślepy – zaczął snuć rozważania, przenosząc wzrok znów przed siebie, ostrożnie ważąc kolejne słowa. Nie, nigdy nie oddano by jej ślepcowi, była zbyt cenna na kalekę. A tylko ślepiec mógłby nie dostrzec, z jak wyjątkową różą miał do czynienia. - Musi być więc, zwyczajnym głupcem – jego sąd stwierdzony został bardzo kategorycznie. - Czego zapewne nie widać na pierwszy rzut oka. – Bo gdyby było widać, czy ktokolwiek uwierzyłby, że zapewni Darcy opiekę, jakiej wymagała kobieta jej klasy? Zbyt łatwo nazywał go głupcem, może to złość kłębiąca się na myśl o tym, że mógłby ją lekceważyć, dać tej róży zwiędnąć, a może ta złość była o wiele bardziej egoistyczna, rozpalona tym trudnym do zrozumienia ukłuciem zazdrości...
- Kto to? – zapytał więc wprost, choć domyślał się, że imię nic mu nie powie; nie znał jeszcze śmietanki towarzyskiej Londynu. - Kim jest? – Jaki jest? Sprecyzował pytanie, chcąc uzyskać odpowiedź, która da mu jakikolwiek ogląd sytuacji.
Gość
Gość
Powoli ta rozmowa nabierała dziwnego przebiegu. Z melancholijnego tonu przechodzili coraz bliżej w kierunku większej ilości złośliwości. Uniosła do niego wzrok, zastanawiając się czy nie by zbyt bezczelny, dopóki nie doszła do oczywistego wniosku. Nie powinna była nawet o to pytać. Pokręciła lekko zrezygnowana głową, kwitując jego słowa:
— Próbowałeś kiedyś być bardziej skromny? — zasugerowała mu mimo wszystko zastanawiając się nad jego propozycją — Opera? — spytała dość podejrzliwie, prostując się lekko — i na pewno interesuje Cię opera? Nie chodzi tylko o to, żeby uprzykrzyć mi czas i zmusić mnie do niańczenia dorosłego mężczyzny?
Mogłaby się nawet zgodzić. Analizowała taką możliwość. Kiedy jednak wspomniał o Tristanie w tak niepochlebny osób, wszelkie za jakie jeszcze przed chwila rozbrzmiewało jej w głowie nagle przerodziło się w absolutne, pewne przeciw. Spięła się, mrużąc niezadowolona oczy. Co do picia Tristana to jej nigdy nic nie było na ten temat wiadomo. Ale jedno było pewne, jeśli było coś, na co Darcy przymykała oczy to na wyskoki swojego brata. Nawet jeśli czasami widziała je wszystkie, a była zbyt inteligentna, żeby ich nie dostrzec, zawsze konsekwentnie je zbywała z pamięci, udając, że jest na nie ślepa. Tak długo to robiła, że czasami nawet sama zaczynała w te swoje kłamstwa wierzyć.
— Najpierw byś się musiał nauczyć pić, po szlachecku… żeby nie wylądować w rynsztoku, z którego później jako dobry gospodarz musiałabym Cię wyciągać, abyś mógł wrócić na posiadłość w całości.
Chwilę potem milczała. Nie wiedziała nawet co dodać. Nie chciała mu teraz tłumaczyć co dla tej rodziny zrobił Tristan i jaką był podporą dla niej czy jej matki, dla Druelli najpewniej też. Thibaud zresztą musiał sobie zdawać z tego sprawę, nieważne czy teraz bagatelizował zasługi jej brata. Był rodziną, wiedział ile dawało w niej trzymanie się razem, a Tristan… Tristan zawsze był przy Darcy i dla Darcy, kiedy tego potrzebowała.
— Wszyscy. W to muszą uwierzyć wszyscy — odezwała się w końcu niechętnie w nawiązaniu o Lorne — naprawdę chcesz rozmawiać teraz o moim narzeczonym? Jest trochę specyficznym człowiekiem. Przyjacielem Tristana z pracy. Razem doglądają smoków.
Ta rozmowa robiła się tak bardzo drętwa kiedy schodzili na tak poważne tematy. Rosier aż odetchnęła ciężko.
— Siądziesz ty wreszcie obok? Zamarzam.
Kupowała sobie czas na znalezienie innego tematu, ale ton miała na tyle sfrustrowany, ze w gruncie rzeczy można było jej uwierzyć, że było jej zimno, bo było, świadczyła o tym chociażby gęsia skórka na karku.
— Co chcesz usłyszeć? Że nie jest tak przystojny, czy inteligentny, jak Ty czy Tristan? Nie wiem czy bardziej zależy Ci na połechtaniu swojego ego czy… co ma na celu to pytanie, Thibaud? Jakie ono ma teraz znaczenie?
— Próbowałeś kiedyś być bardziej skromny? — zasugerowała mu mimo wszystko zastanawiając się nad jego propozycją — Opera? — spytała dość podejrzliwie, prostując się lekko — i na pewno interesuje Cię opera? Nie chodzi tylko o to, żeby uprzykrzyć mi czas i zmusić mnie do niańczenia dorosłego mężczyzny?
Mogłaby się nawet zgodzić. Analizowała taką możliwość. Kiedy jednak wspomniał o Tristanie w tak niepochlebny osób, wszelkie za jakie jeszcze przed chwila rozbrzmiewało jej w głowie nagle przerodziło się w absolutne, pewne przeciw. Spięła się, mrużąc niezadowolona oczy. Co do picia Tristana to jej nigdy nic nie było na ten temat wiadomo. Ale jedno było pewne, jeśli było coś, na co Darcy przymykała oczy to na wyskoki swojego brata. Nawet jeśli czasami widziała je wszystkie, a była zbyt inteligentna, żeby ich nie dostrzec, zawsze konsekwentnie je zbywała z pamięci, udając, że jest na nie ślepa. Tak długo to robiła, że czasami nawet sama zaczynała w te swoje kłamstwa wierzyć.
— Najpierw byś się musiał nauczyć pić, po szlachecku… żeby nie wylądować w rynsztoku, z którego później jako dobry gospodarz musiałabym Cię wyciągać, abyś mógł wrócić na posiadłość w całości.
Chwilę potem milczała. Nie wiedziała nawet co dodać. Nie chciała mu teraz tłumaczyć co dla tej rodziny zrobił Tristan i jaką był podporą dla niej czy jej matki, dla Druelli najpewniej też. Thibaud zresztą musiał sobie zdawać z tego sprawę, nieważne czy teraz bagatelizował zasługi jej brata. Był rodziną, wiedział ile dawało w niej trzymanie się razem, a Tristan… Tristan zawsze był przy Darcy i dla Darcy, kiedy tego potrzebowała.
— Wszyscy. W to muszą uwierzyć wszyscy — odezwała się w końcu niechętnie w nawiązaniu o Lorne — naprawdę chcesz rozmawiać teraz o moim narzeczonym? Jest trochę specyficznym człowiekiem. Przyjacielem Tristana z pracy. Razem doglądają smoków.
Ta rozmowa robiła się tak bardzo drętwa kiedy schodzili na tak poważne tematy. Rosier aż odetchnęła ciężko.
— Siądziesz ty wreszcie obok? Zamarzam.
Kupowała sobie czas na znalezienie innego tematu, ale ton miała na tyle sfrustrowany, ze w gruncie rzeczy można było jej uwierzyć, że było jej zimno, bo było, świadczyła o tym chociażby gęsia skórka na karku.
— Co chcesz usłyszeć? Że nie jest tak przystojny, czy inteligentny, jak Ty czy Tristan? Nie wiem czy bardziej zależy Ci na połechtaniu swojego ego czy… co ma na celu to pytanie, Thibaud? Jakie ono ma teraz znaczenie?
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie, nigdy – odparł swobodnie z uprzejmym zdziwieniem, zupełnie jakby nie rozumiał, skąd ta propozycja w ogóle wzięła się w ustach Darcy. Nie, Thibaud nie bywał skromny, a jeśli bywał, to bardzo uważał, żeby nie pokazać tego na zewnątrz. Był w końcu lordem, dziedzicem potężnego rodu – urodzony i wychowany do rządzenia, w poczuciu wyższości ponad innych. Nie znaczyło to, że słowa Darcy znaczyły dla niego niewiele, choć wiedział, że ciotka przyjmie go w Dover z honorami, to wewnętrzna reakcja kuzynki pozostawała dla niego dotąd nieodgadniętą tajemnicą, iskry skrzące pomiędzy nimi mogły być znamieniem dwóch skrajnych biegunów – które, co wiadome jest nie od dziś, mimo odległości wcale nie są sobie dalekie. - Darcy – westchnął niemal ze znudzeniem. - Wbrew tego, co ci się wydaje, nie wychowałem się w stajni, a wśród paryskiej socjety. Miewam rozrywki poza końskim grzbietem – przypomniał jej, a może uświadomił, bo miejsca takie jak opera czy teatr cenił w istocie niezwykle wysoko. I bynajmniej nie trzeba mu było niańki. - Jeśli jednak nie dorosłaś jeszcze do podobnych wyjść, pardon madame, myliłem się. – Na jego twarzy znów objawił się złośliwy uśmiech; trochę w odwecie, trochę – formułując wyzwanie, jeśli prośbą nie chciała dać się przekonać, to może lepszą drogą była próba nadepnięcia jej na ambicję.
Na odpowiedź odnośnie Tristana uśmiech ten jedynie się pogłębił, Thibaud nie dodał jednak ani słowa więcej w męskiej solidarności, młodość musiała się wyszumieć, a synowie lordów częstokroć szukali zakazanych dla ich stanu rozrywek – ponoć kto się za młodu nie buntował, ten na starość stawał się świnią. Nie był pewien, czy siostra Tristana rzeczywiście wiedziała niewiele, czy jedynie kryła reputację brata, czego przed nim czynić nie musiała – nie zamierzał jednak kontynuować tego tematu, odpowiedź prędzej czy później przyjdzie sama. Szanował go przecież – jako rodzinę i jako przyjaciela, a chronienie jego ideału przez rodzinę bardziej go bawiło niż wzbudzało złość. Choć pozostawało również najzupełniej naturalne, reputacja Tristana pozostawała również ich reputacją.
Inaczej było z tajemniczym narzeczonym Darcy, który wzbudzał w nim wyjątkowo chłodne uczucia. Żyli w czasach, w środowisku, w którym od męża zależał los kobiety, a Darcy zasługiwała na los najlepszy, różą nie każdy potrafił zająć się odpowiednio. Dziwiło go, że jej matka i Tristan pozostawali na tę sytuację obojętni – dostrzegłszy jej irytację nie chciał wstępować na ten grząski grunt. Polityka bywała okrutna i czasem zmuszała do decyzji, które nie były łatwe. A on coraz mocniej odczuwał żar palącego żalu, cousinage dangereux voisinage mawiało francuskie przysłowie.
Siądę – obiecał, gdy jego dłoń zebrała włosy Darcy i przerzuciła je przez jedno z ramion, przygładzając wierzchem dłoni jej przemarznięty, zajęty gęsią skórką kark. - Ale najpierw mi odpowiesz – Bo po co psuć nastrój później? - Nikt nie oczekuje, że zdołamy odnaleźć miłość, która według naszych matek równie dobrze może przyjść z czasem – Czy uważał tak naprawdę? Raczej nie, w jego głosie dźwięczała wyłącznie czysta kurtuazja. Nie zmieniało to faktu, że należeli do klasy, w której ich małżeństwa miały doniosłe, polityczne znaczenie i w której zwłaszcza kobiety nie miały wielkiej władzy decyzyjnej. - Chcę wiedzieć, czy masz przy nim szansę na szczęście, Darcy.
Choć nie do końca rozumiał, dlaczego. A tym bardziej – dlaczego to powiedział na głos.
Na odpowiedź odnośnie Tristana uśmiech ten jedynie się pogłębił, Thibaud nie dodał jednak ani słowa więcej w męskiej solidarności, młodość musiała się wyszumieć, a synowie lordów częstokroć szukali zakazanych dla ich stanu rozrywek – ponoć kto się za młodu nie buntował, ten na starość stawał się świnią. Nie był pewien, czy siostra Tristana rzeczywiście wiedziała niewiele, czy jedynie kryła reputację brata, czego przed nim czynić nie musiała – nie zamierzał jednak kontynuować tego tematu, odpowiedź prędzej czy później przyjdzie sama. Szanował go przecież – jako rodzinę i jako przyjaciela, a chronienie jego ideału przez rodzinę bardziej go bawiło niż wzbudzało złość. Choć pozostawało również najzupełniej naturalne, reputacja Tristana pozostawała również ich reputacją.
Inaczej było z tajemniczym narzeczonym Darcy, który wzbudzał w nim wyjątkowo chłodne uczucia. Żyli w czasach, w środowisku, w którym od męża zależał los kobiety, a Darcy zasługiwała na los najlepszy, różą nie każdy potrafił zająć się odpowiednio. Dziwiło go, że jej matka i Tristan pozostawali na tę sytuację obojętni – dostrzegłszy jej irytację nie chciał wstępować na ten grząski grunt. Polityka bywała okrutna i czasem zmuszała do decyzji, które nie były łatwe. A on coraz mocniej odczuwał żar palącego żalu, cousinage dangereux voisinage mawiało francuskie przysłowie.
Siądę – obiecał, gdy jego dłoń zebrała włosy Darcy i przerzuciła je przez jedno z ramion, przygładzając wierzchem dłoni jej przemarznięty, zajęty gęsią skórką kark. - Ale najpierw mi odpowiesz – Bo po co psuć nastrój później? - Nikt nie oczekuje, że zdołamy odnaleźć miłość, która według naszych matek równie dobrze może przyjść z czasem – Czy uważał tak naprawdę? Raczej nie, w jego głosie dźwięczała wyłącznie czysta kurtuazja. Nie zmieniało to faktu, że należeli do klasy, w której ich małżeństwa miały doniosłe, polityczne znaczenie i w której zwłaszcza kobiety nie miały wielkiej władzy decyzyjnej. - Chcę wiedzieć, czy masz przy nim szansę na szczęście, Darcy.
Choć nie do końca rozumiał, dlaczego. A tym bardziej – dlaczego to powiedział na głos.
Gość
Gość
Darcy jedynie się z nim drażniła. Pamiętała przecież, ze był jej kuzynem, Rosierem i że nie było lepszego miejsca do wzrastania niż w paryskiej socjecie. Tamtejsza śmietanka towarzyska dbała o kulturalne rozwijanie się w tym samym, ja nie w większym stopniu niż osoby wychowane w Anglii. O tym świadczyło chociażby nakierunkowanie edukacyjne Beauxbatons, którego podstawa programowa w znacnym stopniu różniła się od tej w Hogwarcie. Ludzie z Hogwartu częściej zdawali się bardziej gruboskórni, nieodpowiednio uwrażliwieni. Dlatego nie musiał jej przypominać, gdzie dorastał. Skinęła mu głową w zrozumieniu.
— Thibaud… nie próbuj prowokacji… i tak Cię oprowadzę po operze — rzuciła w końcu, bo skoro jej wcześniej drażnienie go nie wyszło, nie mogła pozwolić, żeby role się odwróciły i on próbował tego samego na niej. Później milczała, spoglądając przed siebie. Przechyliła się nieco na ławce, siadając jednak zgodnie z przeznaczeniem ławki. Przed sobą nie widziała niczego ciekawego. Tylko pół-mrok, bo odkąd kaganek przestał świecić, nie mogła już obserwować tańca cieni na kwiatach w ogrodzie. Pogrążona w swoich myslach, najpierw poczuła jego dotyk, a dopiero później usłyszała słowa, które instynktownie odtwarzała sobie w głowie. Poczuła dreszcz, rozpoczynający się w miejscu, w którym dotknął ją wierzchem dłoni, a kończący się u dołu kręgosłupa. Wytłumaczyła go chłodem, jaki mężczyzna zesłał na jej kark, odsłaniając go z kaskady otulających go włosów. Nie spojrzała za siebie w kierunku Thibauda. Rozluźniła jednak mięśnie, które instynktownie same lekko się spięły przy jego dotyku.
— Skąd pewność, że będę chciała Ci odpowiedzieć? — mruknęła pod nosem, mimo wszystko wysłuchując jego pytania. Długo milczała zanim udzieliła odpowiedzi. Zresztą do samego końca nie była pewna, czy powinna była się angażować w ten temat.
— Mam… — rzuciła z początku, bo właśnie taką odpowiedź bezpieczniej było udzielić. Zapewnić kuzyna, że z mężczyzną, jaki był jej obiecany będzie wiodła szczęśliwe życie — ale to nie będzie jego zasługa. Znajdę swoje szczęście tam, gdzie sama je sobie wytworzę. Po tym, jak patrzy na kobiety w moim towarzystwie mogę być pewna, że będzie mnie zdradzał, a po tym jak mało przejmuje się opinia społeczną na salonach i z jakim rozmachem poi się alkoholem mogę założyć, że już teraz ma z nim problem, który z czasem może się tylko pogłębiać. Nawet gdyby chciał, a jest to mężczyzna chyba pełen ulotnych sympatii i nierozsądnie rzuconych obietnic, nie potrafiłby mi dać tego, co potrzebuję. Zawsze mogłam trafić gorzej. Nie wygląda na despotę. Nie jest Blackiem, ani Carrowem. Przyjaźni się z Tristanem.
Wzruszyła ramionami, dopiero teraz odwracając się do mężczyzny.
— A ty gdzie szukasz swojego szczęścia? Nie wydaje się, jakbyś opierał je na swojej narzeczonej. Opowiadając o niej nie widać po tobie żadnego żalu z powodu jej śmierci, wiec czy nasze szczęście zależy w ogóle od miłości?
— Thibaud… nie próbuj prowokacji… i tak Cię oprowadzę po operze — rzuciła w końcu, bo skoro jej wcześniej drażnienie go nie wyszło, nie mogła pozwolić, żeby role się odwróciły i on próbował tego samego na niej. Później milczała, spoglądając przed siebie. Przechyliła się nieco na ławce, siadając jednak zgodnie z przeznaczeniem ławki. Przed sobą nie widziała niczego ciekawego. Tylko pół-mrok, bo odkąd kaganek przestał świecić, nie mogła już obserwować tańca cieni na kwiatach w ogrodzie. Pogrążona w swoich myslach, najpierw poczuła jego dotyk, a dopiero później usłyszała słowa, które instynktownie odtwarzała sobie w głowie. Poczuła dreszcz, rozpoczynający się w miejscu, w którym dotknął ją wierzchem dłoni, a kończący się u dołu kręgosłupa. Wytłumaczyła go chłodem, jaki mężczyzna zesłał na jej kark, odsłaniając go z kaskady otulających go włosów. Nie spojrzała za siebie w kierunku Thibauda. Rozluźniła jednak mięśnie, które instynktownie same lekko się spięły przy jego dotyku.
— Skąd pewność, że będę chciała Ci odpowiedzieć? — mruknęła pod nosem, mimo wszystko wysłuchując jego pytania. Długo milczała zanim udzieliła odpowiedzi. Zresztą do samego końca nie była pewna, czy powinna była się angażować w ten temat.
— Mam… — rzuciła z początku, bo właśnie taką odpowiedź bezpieczniej było udzielić. Zapewnić kuzyna, że z mężczyzną, jaki był jej obiecany będzie wiodła szczęśliwe życie — ale to nie będzie jego zasługa. Znajdę swoje szczęście tam, gdzie sama je sobie wytworzę. Po tym, jak patrzy na kobiety w moim towarzystwie mogę być pewna, że będzie mnie zdradzał, a po tym jak mało przejmuje się opinia społeczną na salonach i z jakim rozmachem poi się alkoholem mogę założyć, że już teraz ma z nim problem, który z czasem może się tylko pogłębiać. Nawet gdyby chciał, a jest to mężczyzna chyba pełen ulotnych sympatii i nierozsądnie rzuconych obietnic, nie potrafiłby mi dać tego, co potrzebuję. Zawsze mogłam trafić gorzej. Nie wygląda na despotę. Nie jest Blackiem, ani Carrowem. Przyjaźni się z Tristanem.
Wzruszyła ramionami, dopiero teraz odwracając się do mężczyzny.
— A ty gdzie szukasz swojego szczęścia? Nie wydaje się, jakbyś opierał je na swojej narzeczonej. Opowiadając o niej nie widać po tobie żadnego żalu z powodu jej śmierci, wiec czy nasze szczęście zależy w ogóle od miłości?
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Uśmiechnął się do ciemności, zadowolony również z tego, że Darcy zmieniła pozycję i już tego uśmiechu dostrzec nie mogła – fakt, że przystała na jego propozycję cieszył, choć Thibaud nie poczuł smaku tryumfu.
- Jutro – rzucił propozycję, choć propozycją można było to nazwać wyłącznie przy dużej dozie dobrych chęci. - Jestem przekonany, że nie masz jeszcze na jutro ciekawszych planów. – Nie chciał zwlekać, w dużej mierze dlatego, że zawsze był w gorącej wodzie kąpany i oczekiwanie – na cokolwiek – nie było jego najmocniejszą stroną. W Anglii się nudził, nie znał tutaj wielu ludzi – jeszcze – a jego jedyna pasja pozostawała mocno ograniczona, wciąż nie znalazł konia, który spełniłby jego warunki jako kupca. Bez Claire nic nie było takie samo, nawet wiatr we włosach w szaleńczym galopie.
- Są rzeczy, które po prostu wiem – przyznał skromnie na jej pytanie.
Trudno było mu opisać ukłucie, które poczuł, kiedy Darcy wyznała, że owszem, może być z nim szczęśliwa, prawdopodobnie właśnie taka odpowiedź powinna go ucieszyć – ale nie cieszyła. Oczyma wyobraźni wolał go widzieć jako despotę, surowego podstarzałego władcę pragnącego założyć Darcy obrożę, niechcianego władcę, a tak się składało, że on sam miał... pewne doświadczenie w kwestii niechcianych narzeczeństw, ta gorzka myśl zniknęła jednak z jego głowy równie szybko, co się w niej pojawiła: nie powinien myśleć podobnymi kategoriami. Nigdy.
Potem jednak wysłuchał jej ze zrozumieniem, pojmując, że jej początkowe wyznanie zostało przez niego w pierwszej chwili źle zinterpretowane. Rysowany przez nią obraz składał się w spójną całość: mężczyzna skory do kobiet, alkoholu, a do tego przyjaźniący się z Tristanem, który miłość do jednego jak i drugiego potrafił podsycić (swoją drogą, czy istniała szansa, że w takim razie i on go znał?). Thibaud milczał, zastanawiając się nad tymi słowy i milczał długo – aż Darcy odwróciła się w jego kierunku. Wychwycił jej błyszczące w ciemności spojrzenie.
Jej uwaga była celna, miłość Thibauda... nie miała nic wspólnego z jego martwą narzeczoną, ale uczucia gdzieś błądziły – i pozostawały okrutnie nieuchwytne. Zadziwił go mętlik, jaki pojawił się w jego głowie na to wcale nie aż tak straszne pytanie, zadziwiło go, że nie potrafił odpowiedzieć na nie od razu. Uderzało we wrażliwe, bardzo bezpośrednie struny – nie mógł zasłonić się ani miłością do zwierzęcia ani koniecznością opieki nad młodszą siostrą. A jednak, spróbował. - Cenię sobie wolność i niezależność – uznał w końcu, powoli obchodząc ławeczkę, po drodze zrywając jedną z róż niedbałym gestem, by wreszcie usiąść obok dziewczyny. - A wolność czuję w siodle – Właściwie te słowa podkreślały nieadekwatność spostrzeżenia, szczęście pojmowane przez mężczyznę mogło znacznie się różnić od szczęścia kobiety – bo temu pierwszemu wolno było więcej, zawsze i wszędzie. Ale Darcy nie była byle kim, była Rosierem. I jeśli miała swoje nazwisko, przynajmniej formalnie, zmienić, to ona powinna ustalać, na jakich zasadach miało się to odbyć.
- Ciężko mi uwierzyć – odezwał się w końcu, po kolejnej chwili milczenia, wspierając się ramieniem o oparcie ławki, oburącz skubiąc dół łodyżki kwiatu z kolców. Tylko dół, kolce były istotnym motywem ich rodowego zawołania – że tak po prostu godzisz się na utratę kontroli.
Wręczył jej, ucząc się na listopadowych błędach, oskubaną z kolców z różę.
- Jesteś oczkiem w głowie całej rodziny. Twoja matka, twój brat... ja – naprawdę wypowiedział to na głos? - Nie wierzę, że nie ma sposobu, żeby się go pozbyć, zanim zaciągnie cię przed ołtarz. Zasługujesz na coś więcej niż pasmo poniżeń od ślepego głupca. Nie wiem... czy miłość istnieje ani czy może być szczęśliwa - coś drgnęło - ale wiem, że jeśli mężczyzna, mając u boku ciebie, rozgląda się za innymi kobietami, musi być po prostu szalony. A szaleńcy bywają niebezpieczni.
- Jutro – rzucił propozycję, choć propozycją można było to nazwać wyłącznie przy dużej dozie dobrych chęci. - Jestem przekonany, że nie masz jeszcze na jutro ciekawszych planów. – Nie chciał zwlekać, w dużej mierze dlatego, że zawsze był w gorącej wodzie kąpany i oczekiwanie – na cokolwiek – nie było jego najmocniejszą stroną. W Anglii się nudził, nie znał tutaj wielu ludzi – jeszcze – a jego jedyna pasja pozostawała mocno ograniczona, wciąż nie znalazł konia, który spełniłby jego warunki jako kupca. Bez Claire nic nie było takie samo, nawet wiatr we włosach w szaleńczym galopie.
- Są rzeczy, które po prostu wiem – przyznał skromnie na jej pytanie.
Trudno było mu opisać ukłucie, które poczuł, kiedy Darcy wyznała, że owszem, może być z nim szczęśliwa, prawdopodobnie właśnie taka odpowiedź powinna go ucieszyć – ale nie cieszyła. Oczyma wyobraźni wolał go widzieć jako despotę, surowego podstarzałego władcę pragnącego założyć Darcy obrożę, niechcianego władcę, a tak się składało, że on sam miał... pewne doświadczenie w kwestii niechcianych narzeczeństw, ta gorzka myśl zniknęła jednak z jego głowy równie szybko, co się w niej pojawiła: nie powinien myśleć podobnymi kategoriami. Nigdy.
Potem jednak wysłuchał jej ze zrozumieniem, pojmując, że jej początkowe wyznanie zostało przez niego w pierwszej chwili źle zinterpretowane. Rysowany przez nią obraz składał się w spójną całość: mężczyzna skory do kobiet, alkoholu, a do tego przyjaźniący się z Tristanem, który miłość do jednego jak i drugiego potrafił podsycić (swoją drogą, czy istniała szansa, że w takim razie i on go znał?). Thibaud milczał, zastanawiając się nad tymi słowy i milczał długo – aż Darcy odwróciła się w jego kierunku. Wychwycił jej błyszczące w ciemności spojrzenie.
Jej uwaga była celna, miłość Thibauda... nie miała nic wspólnego z jego martwą narzeczoną, ale uczucia gdzieś błądziły – i pozostawały okrutnie nieuchwytne. Zadziwił go mętlik, jaki pojawił się w jego głowie na to wcale nie aż tak straszne pytanie, zadziwiło go, że nie potrafił odpowiedzieć na nie od razu. Uderzało we wrażliwe, bardzo bezpośrednie struny – nie mógł zasłonić się ani miłością do zwierzęcia ani koniecznością opieki nad młodszą siostrą. A jednak, spróbował. - Cenię sobie wolność i niezależność – uznał w końcu, powoli obchodząc ławeczkę, po drodze zrywając jedną z róż niedbałym gestem, by wreszcie usiąść obok dziewczyny. - A wolność czuję w siodle – Właściwie te słowa podkreślały nieadekwatność spostrzeżenia, szczęście pojmowane przez mężczyznę mogło znacznie się różnić od szczęścia kobiety – bo temu pierwszemu wolno było więcej, zawsze i wszędzie. Ale Darcy nie była byle kim, była Rosierem. I jeśli miała swoje nazwisko, przynajmniej formalnie, zmienić, to ona powinna ustalać, na jakich zasadach miało się to odbyć.
- Ciężko mi uwierzyć – odezwał się w końcu, po kolejnej chwili milczenia, wspierając się ramieniem o oparcie ławki, oburącz skubiąc dół łodyżki kwiatu z kolców. Tylko dół, kolce były istotnym motywem ich rodowego zawołania – że tak po prostu godzisz się na utratę kontroli.
Wręczył jej, ucząc się na listopadowych błędach, oskubaną z kolców z różę.
- Jesteś oczkiem w głowie całej rodziny. Twoja matka, twój brat... ja – naprawdę wypowiedział to na głos? - Nie wierzę, że nie ma sposobu, żeby się go pozbyć, zanim zaciągnie cię przed ołtarz. Zasługujesz na coś więcej niż pasmo poniżeń od ślepego głupca. Nie wiem... czy miłość istnieje ani czy może być szczęśliwa - coś drgnęło - ale wiem, że jeśli mężczyzna, mając u boku ciebie, rozgląda się za innymi kobietami, musi być po prostu szalony. A szaleńcy bywają niebezpieczni.
Gość
Gość
Miała przemilczeć fakt, że wybrał datę spotkania zupełnie bez porozumienia z nią, ale wtedy Thibaud dopełnił swoją wypowiedź. Zaczesała włosy za ucho, wpatrując się przed siebie, trochę marszcząc brwi na jego bezczelny ton.
— Ciekawszych niż spotkanie z Tobą, Thibaud? —spytała przestrzeń przed sobą i dopiero wtedy obróciła się w jego kierunku, opierając ramię na ławce, szybko odnajdując jego spojrzenie, mimo panującego wokół pół-mroku, rozjaśnionego tylko światłem księżyca przedzierającym się przez gęsto zarastające ten kątek róże. — Daleko nie trzeba szukać lepszych rozrywek — zapewniła go tylko, żeby nie łechtać za nadto jednym rzutem jego ego. Sam fakt, że nie wyraziła sprzeciwu wobec spotkania był już wystarczającą łaskawością z jej strony. W końcu mogła odmówić nawet nie z chęci, a zwyczajnie z przekory. Sama nie była pewna dlaczego tego nie zrobiła. Być może miał to być pokaz dobrej woli za to, ze zerwała go z łóżka w samy środku nocy, a skoro on przed tym nie protestował i jej wypadało chociaż raz dostosować się do jego planów. Dlatego przemilczała resztę tematu. Skupiła uwagę na jego osobie, kiedy okrążał ławkę. Jak zawsze śledziła go uważnie wzrokiem, dopóki nie siadł obok niej. Wpatrywała się w różę w jego dłoniach, przyjmując ja w milczeniu. Miał zaskakująco przyjemny ton, kiedy akurat nie rzucał swoich bardzo nieskromnych uwag, przepełnionych pyszałkowatością czy przesadną pewnością siebie. Odebrała od niego różę, bawiąc się nią w palcach, okręcając lekko łodyżkę w wygładzonym przez niego miejscu.
— Gdybym Cię nie znała, Thibaud, mogłabym pomyśleć, że szukasz własnych korzyści w odwodzeniu mnie od małżeństwa — uśmiechnęła się do niego ciut wrednie. Oczywiście, że nie umknęło jej uwadze, w jaki sposób wypowiadał się o jej powiązaniach z rodziną i jak wspominał o dopieszczaniu jej osoby przez jej rodzeństwo i rodziców. Nie potrafiła jeszcze tylko poprawnie zinterpretować jakie w tym stanowisko zajmował on. Bawiąc się pąkiem kwiatu w dłoni, gładziła go opuszkami, wpatrując się w profil mężczyzny.
— Co „ty”, Thibaudzie? Jakie w tym miejsce zajmujesz ty? – słowa rzuciła nieszczególnie głośno, zastanawiając się, co tymi słowami mógłby zdradzić, czego zdradzić nie chciał. Zaczepnie musnęła wilgotnymi płatkami świeżo zerwanej róży jego dłoń, patrząc za swoim ruchem — Będąc w jego skórze, ty nie oglądałbyś się za innymi? — przestała drażnić jego skórę i odetchnęła bezgłośnie, zmieniając pozycję. Siadła znów bokiem na ławce, tym razem zmarznięte stopy wsuwając pod nogi mężczyzny, opierając się ramieniem o ławkę — „Ty” wolny i niezależny? Chyba nie jesteś w dobrym położeniu do oceniania jego szaleństwa, hmm? Jakoś W Twoim sercu, Twoja narzeczona nie zajmowała istotnego miejsca. Czym Twój przypadek różni się od lorda Bulstrode? Rodzina nawet niewiele o Twojej lubej słyszała. Była sobie jakaś, zupełnie beztwarzowa, nieznana, a teraz jej nie ma.
Ale Darcy wiedziała, że ona nie chce być ładnym dodatkiem do posiadłości lorda Bulstrode. Darcy chciała się liczyć w socjecie. Nie jako czyjaś żona, jako Darcy z domu Rosier – najmłodsza córka Cedriny Rosier. Hipnotyczna róża Rosierów. Więc kiedy pytała go, czym różni się jego przykład, od przykładu jej narzeczeństwa z Lorne, sprawdzała go. Odpowiedź była oczywista. Darcy nie chciała być tak nijaka, by po zerwaniu zaręczyn z Lorne Bulstrode, ludzie przestali kojarzyć ją czy jej nazwisko. Ale dorastając w rodzinie Rosierów trafienie do zapomnianych było przecież prawie niemożliwe.
— To narzeczeństwo z przyczyn politycznych. Powoli już ucichł skandal wcześniej zerwanych zaręczyn, więc to tylko kwestia czasu, aż znajdę powód, dla którego mogłabym zerwać własne. Chociaż byłoby szkoda. Wtedy przestałbyś się tak o mnie uroczo troszczyć — dorzuciła odrobinę z przekąsem — więc może z tej przyczyny warto jednak tych zaręczyn nie zrywać.
— Ciekawszych niż spotkanie z Tobą, Thibaud? —spytała przestrzeń przed sobą i dopiero wtedy obróciła się w jego kierunku, opierając ramię na ławce, szybko odnajdując jego spojrzenie, mimo panującego wokół pół-mroku, rozjaśnionego tylko światłem księżyca przedzierającym się przez gęsto zarastające ten kątek róże. — Daleko nie trzeba szukać lepszych rozrywek — zapewniła go tylko, żeby nie łechtać za nadto jednym rzutem jego ego. Sam fakt, że nie wyraziła sprzeciwu wobec spotkania był już wystarczającą łaskawością z jej strony. W końcu mogła odmówić nawet nie z chęci, a zwyczajnie z przekory. Sama nie była pewna dlaczego tego nie zrobiła. Być może miał to być pokaz dobrej woli za to, ze zerwała go z łóżka w samy środku nocy, a skoro on przed tym nie protestował i jej wypadało chociaż raz dostosować się do jego planów. Dlatego przemilczała resztę tematu. Skupiła uwagę na jego osobie, kiedy okrążał ławkę. Jak zawsze śledziła go uważnie wzrokiem, dopóki nie siadł obok niej. Wpatrywała się w różę w jego dłoniach, przyjmując ja w milczeniu. Miał zaskakująco przyjemny ton, kiedy akurat nie rzucał swoich bardzo nieskromnych uwag, przepełnionych pyszałkowatością czy przesadną pewnością siebie. Odebrała od niego różę, bawiąc się nią w palcach, okręcając lekko łodyżkę w wygładzonym przez niego miejscu.
— Gdybym Cię nie znała, Thibaud, mogłabym pomyśleć, że szukasz własnych korzyści w odwodzeniu mnie od małżeństwa — uśmiechnęła się do niego ciut wrednie. Oczywiście, że nie umknęło jej uwadze, w jaki sposób wypowiadał się o jej powiązaniach z rodziną i jak wspominał o dopieszczaniu jej osoby przez jej rodzeństwo i rodziców. Nie potrafiła jeszcze tylko poprawnie zinterpretować jakie w tym stanowisko zajmował on. Bawiąc się pąkiem kwiatu w dłoni, gładziła go opuszkami, wpatrując się w profil mężczyzny.
— Co „ty”, Thibaudzie? Jakie w tym miejsce zajmujesz ty? – słowa rzuciła nieszczególnie głośno, zastanawiając się, co tymi słowami mógłby zdradzić, czego zdradzić nie chciał. Zaczepnie musnęła wilgotnymi płatkami świeżo zerwanej róży jego dłoń, patrząc za swoim ruchem — Będąc w jego skórze, ty nie oglądałbyś się za innymi? — przestała drażnić jego skórę i odetchnęła bezgłośnie, zmieniając pozycję. Siadła znów bokiem na ławce, tym razem zmarznięte stopy wsuwając pod nogi mężczyzny, opierając się ramieniem o ławkę — „Ty” wolny i niezależny? Chyba nie jesteś w dobrym położeniu do oceniania jego szaleństwa, hmm? Jakoś W Twoim sercu, Twoja narzeczona nie zajmowała istotnego miejsca. Czym Twój przypadek różni się od lorda Bulstrode? Rodzina nawet niewiele o Twojej lubej słyszała. Była sobie jakaś, zupełnie beztwarzowa, nieznana, a teraz jej nie ma.
Ale Darcy wiedziała, że ona nie chce być ładnym dodatkiem do posiadłości lorda Bulstrode. Darcy chciała się liczyć w socjecie. Nie jako czyjaś żona, jako Darcy z domu Rosier – najmłodsza córka Cedriny Rosier. Hipnotyczna róża Rosierów. Więc kiedy pytała go, czym różni się jego przykład, od przykładu jej narzeczeństwa z Lorne, sprawdzała go. Odpowiedź była oczywista. Darcy nie chciała być tak nijaka, by po zerwaniu zaręczyn z Lorne Bulstrode, ludzie przestali kojarzyć ją czy jej nazwisko. Ale dorastając w rodzinie Rosierów trafienie do zapomnianych było przecież prawie niemożliwe.
— To narzeczeństwo z przyczyn politycznych. Powoli już ucichł skandal wcześniej zerwanych zaręczyn, więc to tylko kwestia czasu, aż znajdę powód, dla którego mogłabym zerwać własne. Chociaż byłoby szkoda. Wtedy przestałbyś się tak o mnie uroczo troszczyć — dorzuciła odrobinę z przekąsem — więc może z tej przyczyny warto jednak tych zaręczyn nie zrywać.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Nie wątpię, masz talent do znajdywania sobie ciekawych przeżyć. Może wolisz zamiast tego udać się na konną przejażdżkę po zamkowych błoniach, tym razem sama? – Złośliwości nie były potrzebne, ostatecznie właściwie był zadowolony – Darcy skapitulowała i zgodziła się na jego propozycję. Trudno byłoby mu wziąć te słowa mocniej do siebie, kiedy wybrała jego towarzystwo zamiast snu w środku nocy. Zastanawiało go nawet, czy błądzące myśli nie były jedynie... wymówką, ale szybko zganił się za tę myśl, tym razem Darcy mogła być nawet szczera. Jej ojciec był bardzo chory, prawdopodobnie umierał – to, że nie chciała o nim mówić, nie oznaczało, że nie brała tego do siebie ani że nie spędzało jej to snu z powiek, co zresztą zostało podkreślone przez początkowo melancholijny ton tej rozmowy. Wzrok Thibauda spoczął na trzymanej przez dziewczynę róży i długich zgrabnych palcach, w których obracała łodyżkę.
- Zdemaskowałaś mnie, chcę zgarnąć jego posag – mruknął niechętnie, przenosząc wzrok na nieprzeniknioną ciemność przed sobą. Umyślnie przyznał narzeczonemu Darcy kobiecą cechę, prawdopodobnie chcąc go mocniej zdyskredytować – choć trudno powiedzieć, czy przed nią, czy przed sobą samym. Rys przedstawiony mu przez kuzynkę pozostawał dla niego całkowicie jednoznaczny, kimkolwiek był ten człowiek, trudno było nazwać go mężczyzną. Wydawał się gburem, niezbyt rozgarniętym bawidamkiem, który... który – co? Powinien być wdzięczny losowi za to, że trafił na kobietę z rodziny Rosierów, politycznie czy nie politycznie, obiektywnie rzecz ujmując lepiej trafić nie mógł – chyba, że na prawdziwą wilę, ale z tymi bywało różnie, Thibaud cenił sobie temperamentne kobiety, ale nie na tyle temperamentne, żeby były gotowe spopielić go przy okazji domowej sprzeczki. Może kochał inną – może – a może naprawdę był po prostu idiotą. A sam Thibaud nie mógł zrozumieć, dlaczego tak bardzo go to frapuje – dlatego sam zastanowił się nad pytaniem zadanym mu przez Darcy. Szybciej wypowiedział swoje poprzednie słowa, niż je przemyślał. Drgnął, czując na sobie miękki dotyk delikatnych płatków róży, swoją drogą, róża była bardzo kobiecym kwiatem. Oparł się ramieniem o oparcie ławeczki, wysuwając je dalej w kierunku Darcy, obracając się do niej również przodem – samym torsem, nie chcąc usuwać się znad jej drobnych bosych i zmarzniętych, czuł to nawet przez ubranie, stóp. Jego wolna dłoń bezwiednie spoczęła na znajdującej się na zewnątrz kostce, niby to przypadkiem, niby z braku lepszego miejsca do wsparcia tej dłoni. Patrzył jej w oczy – te hipnotyzujące oczy, bardzo się starając, żeby jego wzrok nie opadł na owleczone lekkim materiałem nocnego odzienia nogi.
- Na mnie też zawsze możesz liczyć – odpowiedział w końcu, choć uczynił to z wyraźną niechęcią i niezwykłą ostrożnością. Nie lubił się obnażać z myśli, zwłaszcza tak intymnych, nawet, jeśli na swój sposób były oczywiste – był przecież gotów zginąć za swój herb, herb, pod którym urodzona była również Darcy. Wygodnie było mu to tłumaczyć sobie w podobny sposób. - Czy ja dobrze słyszę, że porównujesz się z kobietą, która była mi przyrzeczona? – W tonie jego głosu wyraźnie zabrzmiał rozbawienie, na krótki moment znów odwrócił wzrok gdzieś na bok. Powiedziała mu dużo – on wciąż milczał, a Darcy, choć nie odpuściła tematu, nie drążyła go zaciekle. Czy był jej coś winien? - Wygrałem ją – odezwał się w końcu. - W gonitwie, dano mi ją za wygraną. I tak też ją traktowałem. To, że ty nie miałaś okazji jej poznać, nie znaczy, że dla całej rodziny pozostawała zagadką. – Dopiero teraz powrócił wzrokiem ku jej gęstym rzęsom. Jej lekceważący ton nie był sprawiedliwy, Adele zasłużyła sobie na lepszą śmierć niż ta, którą jej lekkomyślnie zadał, a wyrzut sumienia mimo wszystko podążał za nim bladym cieniem. Czym się to różniło, oprócz oczywistego faktu wyższości krwi Darcy nad krwią jego niedoszłej małżonki – tym, że Thibaud nigdy nie był pokorny. Jeśli nie chciał oglądać jej twarzy do końca swojego życia ani budzić się obok niej co ranka, to żadna siła, nawet czcigodny wuj Llowell, nie mógł go do tego zmusić. - A ja zwykłych pucharów mam wystarczająco dużo – oświadczył w końcu, bo choć każda kobieta była naturalnie na swój sposób trofeum, to zdobycie trofeum Adele było zbyt proste. Wiedział, że przeżyje ten wyścig, wiedział, że dobiegnie do mety. Bo on i Claire byli niezłomni.
- Poprzednich zaręczyn? O co tutaj chodzi, Darcy? – Zmarszczył czoło, wciąż brakowało mu tutaj ostatniego elementu, aby ułożyć tę układankę w całość. Kryte, ale i nieufne tchnienie ulgi lekko go ożywiło, zaręczyny nie były jeszcze ślubem, a ten ślub – miał nigdy nie dojść do skutku, jeśli Darcy była z nim szczera. Jego usta drgnęły w uśmiechu, kiedy doszły do niego słowa przekąsu. - Nie jestem pewien, czy samo odtrącenie zaręczyn mnie uspokoi. Szaleńcy bywają niebezpieczni... i nieprzewidywalni. Powinienem być w gotowości... na wypadek, gdyby odezwał się w nim spóźniony żal i chciałby rozpocząć walkę o to, co bezpowrotnie stracił.
- Zdemaskowałaś mnie, chcę zgarnąć jego posag – mruknął niechętnie, przenosząc wzrok na nieprzeniknioną ciemność przed sobą. Umyślnie przyznał narzeczonemu Darcy kobiecą cechę, prawdopodobnie chcąc go mocniej zdyskredytować – choć trudno powiedzieć, czy przed nią, czy przed sobą samym. Rys przedstawiony mu przez kuzynkę pozostawał dla niego całkowicie jednoznaczny, kimkolwiek był ten człowiek, trudno było nazwać go mężczyzną. Wydawał się gburem, niezbyt rozgarniętym bawidamkiem, który... który – co? Powinien być wdzięczny losowi za to, że trafił na kobietę z rodziny Rosierów, politycznie czy nie politycznie, obiektywnie rzecz ujmując lepiej trafić nie mógł – chyba, że na prawdziwą wilę, ale z tymi bywało różnie, Thibaud cenił sobie temperamentne kobiety, ale nie na tyle temperamentne, żeby były gotowe spopielić go przy okazji domowej sprzeczki. Może kochał inną – może – a może naprawdę był po prostu idiotą. A sam Thibaud nie mógł zrozumieć, dlaczego tak bardzo go to frapuje – dlatego sam zastanowił się nad pytaniem zadanym mu przez Darcy. Szybciej wypowiedział swoje poprzednie słowa, niż je przemyślał. Drgnął, czując na sobie miękki dotyk delikatnych płatków róży, swoją drogą, róża była bardzo kobiecym kwiatem. Oparł się ramieniem o oparcie ławeczki, wysuwając je dalej w kierunku Darcy, obracając się do niej również przodem – samym torsem, nie chcąc usuwać się znad jej drobnych bosych i zmarzniętych, czuł to nawet przez ubranie, stóp. Jego wolna dłoń bezwiednie spoczęła na znajdującej się na zewnątrz kostce, niby to przypadkiem, niby z braku lepszego miejsca do wsparcia tej dłoni. Patrzył jej w oczy – te hipnotyzujące oczy, bardzo się starając, żeby jego wzrok nie opadł na owleczone lekkim materiałem nocnego odzienia nogi.
- Na mnie też zawsze możesz liczyć – odpowiedział w końcu, choć uczynił to z wyraźną niechęcią i niezwykłą ostrożnością. Nie lubił się obnażać z myśli, zwłaszcza tak intymnych, nawet, jeśli na swój sposób były oczywiste – był przecież gotów zginąć za swój herb, herb, pod którym urodzona była również Darcy. Wygodnie było mu to tłumaczyć sobie w podobny sposób. - Czy ja dobrze słyszę, że porównujesz się z kobietą, która była mi przyrzeczona? – W tonie jego głosu wyraźnie zabrzmiał rozbawienie, na krótki moment znów odwrócił wzrok gdzieś na bok. Powiedziała mu dużo – on wciąż milczał, a Darcy, choć nie odpuściła tematu, nie drążyła go zaciekle. Czy był jej coś winien? - Wygrałem ją – odezwał się w końcu. - W gonitwie, dano mi ją za wygraną. I tak też ją traktowałem. To, że ty nie miałaś okazji jej poznać, nie znaczy, że dla całej rodziny pozostawała zagadką. – Dopiero teraz powrócił wzrokiem ku jej gęstym rzęsom. Jej lekceważący ton nie był sprawiedliwy, Adele zasłużyła sobie na lepszą śmierć niż ta, którą jej lekkomyślnie zadał, a wyrzut sumienia mimo wszystko podążał za nim bladym cieniem. Czym się to różniło, oprócz oczywistego faktu wyższości krwi Darcy nad krwią jego niedoszłej małżonki – tym, że Thibaud nigdy nie był pokorny. Jeśli nie chciał oglądać jej twarzy do końca swojego życia ani budzić się obok niej co ranka, to żadna siła, nawet czcigodny wuj Llowell, nie mógł go do tego zmusić. - A ja zwykłych pucharów mam wystarczająco dużo – oświadczył w końcu, bo choć każda kobieta była naturalnie na swój sposób trofeum, to zdobycie trofeum Adele było zbyt proste. Wiedział, że przeżyje ten wyścig, wiedział, że dobiegnie do mety. Bo on i Claire byli niezłomni.
- Poprzednich zaręczyn? O co tutaj chodzi, Darcy? – Zmarszczył czoło, wciąż brakowało mu tutaj ostatniego elementu, aby ułożyć tę układankę w całość. Kryte, ale i nieufne tchnienie ulgi lekko go ożywiło, zaręczyny nie były jeszcze ślubem, a ten ślub – miał nigdy nie dojść do skutku, jeśli Darcy była z nim szczera. Jego usta drgnęły w uśmiechu, kiedy doszły do niego słowa przekąsu. - Nie jestem pewien, czy samo odtrącenie zaręczyn mnie uspokoi. Szaleńcy bywają niebezpieczni... i nieprzewidywalni. Powinienem być w gotowości... na wypadek, gdyby odezwał się w nim spóźniony żal i chciałby rozpocząć walkę o to, co bezpowrotnie stracił.
Gość
Gość
Strona 1 z 2 • 1, 2
Różany Ogród
Szybka odpowiedź